Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Odziedziczone zło - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
31 października 2018
Audiobook
39,00 zł
2438 pkt
punktów Virtualo

Odziedziczone zło - ebook

„Dzieła Yrsy Sigurðadóttir to już kanon współczesnej światowej literatury kryminalnej.”

TIMES LITERARY SUPPLEMENT

Pod osłoną nocy we własnym domu, w bestialski sposób, zostaje zamordowana młoda kobieta. Jedynym świadkiem zbrodni jest siedmioletnia córka ofiary. Krótko po tym wydarzeniu zwyrodnialec ponownie odbiera komuś życie. Do pewnego radioamatora z Reykjaviku docierają z eteru zakodowane wiadomości, łączące go z obiema ofiarami, mimo, że ich nigdy nie znał. W tej doskonałej powieści kryminalnej, Yrsa Sigurðadóttir trzyma swoich czytelników w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-746-4

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Dzieci siedzące na ławce wyglądały niczym schodki. Jedno obok drugiego, w porządku od najmniejszego do największego. Najdrobniejsza z całej trójki była dziewczynka. Siedziała z brzegu, a obok niej starsi bracia. Roczek, trzy i cztery lata. Ich chude nóżki zwisały bezwładnie z twardego siedzenia. Maluchy niepodobne były do zwykłych urwisów wciąż wiercących się, machających stopami. Nowe buty trwały w bezruchu nad świeżo wypastowaną podłogą. Na twarzach dzieciaków nie było widać żadnego zainteresowania ani też śladów nudy czy zniecierpliwienia. Wpatrywały się tępo w pustą białą ścianę, jakby właśnie wyświetlano na niej kreskówkę Tom i Jerry. Niby ujęte w kadrze niewidzialnego aparatu, tak w każdym razie wyglądało to z daleka – jak fotografia trojga dzieci na ławce.

Tkwiły w tej pozycji już od prawie pół godziny. Wkrótce pozwolą im się podnieść, choć na razie nikt z dorosłych, obserwujących całą tę scenę z oddali, nie miał ochoty przyspieszać tej chwili. Ich życie, i tak odwrócone do góry nogami, jeszcze bardziej się zmieni. Wyjdą i nie będzie odwrotu. Bywa, że zmiana w takiej sytuacji oznacza zmianę na lepsze, ale i ona kryje w sobie niewiadome. I w tym tkwił cały problem, że nikt z urzędników nie mógł być pewien, jak się malcom ułoży w życiu i czy podjęto trafną decyzję. Dopiero czas pokaże.

– Niestety. Rozpatrzyliśmy wszystkie za i przeciw. Specjaliści są tego samego zdania. Dzieci potrzebują domu i nie ma co zwlekać. Im będą starsze, tym mają mniejsze szanse na adopcję. Zobaczcie państwo, jakie jest zainteresowanie dziewczynką. Ludzie wiedzą, że młodsze dzieci lepiej oswajają się z nowymi sytuacjami. Za dwa lata dziewczynka będzie w tym samym wieku, co młodszy z braci, i będziemy mieli ten sam problem. – Mężczyzna wziął głęboki oddech. Aby podkreślić wagę swoich słów, wymachiwał teczkami. Zawierały sprawozdania i opinie psychologów, którzy rozmawiali z rodzeństwem. Wszyscy, poza najmłodszą w ich gronie kobietą, znacząco pokiwali głowami. Kobieta miała najmniejsze doświadczenie w pracy w Urzędzie do spraw Nieletnich i nosiła w sobie iskrę, która w każdej chwili mogła wzniecić w pozostałych dawno temu zgaszony optymizm.

– Czy nie powinniśmy jeszcze trochę zaczekać? Kto wie, może uda się znaleźć rodzinę, która zechce całą trójkę? – Mówiąc to, zwróciła wzrok w kierunku siedzących w bezruchu dzieci. Złożyła dłonie jak do modlitwy i mocno ścisnęła palce, bojąc się, że gdy je rozłoży, dobroć, nadzieja i optymizm wyciekną spomiędzy nich. W jej pamięci wciąż żywy był obraz maluchów zaraz po tym, jak sprawa trafiła do rozpatrzenia. Ich skołtunione, brudne blond włosy, podarta odzież na nieludzko wychudzonych ciałach, jasnobłękitne oczy w poznaczonych strużkami łez buziach. Zwróciła się ponownie do zebranych. Twarz miała smutną. – To się musi udać – powiedziała.

– Sprawę uważam za zakończoną – skwitował mężczyzna, który uprzednio wymachiwał teczkami. Był poirytowany. Trzeci raz z rzędu spojrzał nerwowo na zegarek. Zebranie się przeciągało, a on obiecał swoim dzieciom, że pójdą do kina. – Jest bardzo duże zainteresowanie małą. Chłopców chce niewielu. W sumie powinniśmy być zadowoleni z takiego obrotu spraw. Poszukiwane idealnej rodziny dla całej trójki nie ma najmniejszego sensu. Zainteresowani adopcją znajdują się na liście, którą przecież gruntownie przestudiowaliśmy. To w tym momencie jedyne rozsądne rozwiązanie.

W zasadzie nie było już o czym rozmawiać. Wszyscy, oprócz młodej kobiety, z powagą i zrozumieniem potakiwali głowami. A z ich oczu biło zniecierpliwienie.

– One są ze sobą bardzo związane. Obawiam się, że rozłąka wyrządzi im krzywdę na całe życie.

Kiedy to powiedziała, teczki, które znowu znalazły się w dłoniach zdenerwowanego mężczyzny, runęły na stół, aż powiew uniósł włosy siedzących.

– Przecież dwóch niezależnych psychologów wydało opinie. Są przekonani, że dwójka najmłodszych tylko skorzysta, bo łącząca ich zależność nie jest zdrowa. Chłopiec próbuje się dziewczynką opiekować, obdarzając ją miłością, której sam nie zaznał. Przecież to tylko małe dziecko, a troska o siostrę wywołuje u niego stres i cierpienie, którego dziewczynka nie jest świadoma. On ma dopiero trzy latka! – Mężczyzna zamilkł. Po chwili wziął głęboki oddech i ciągnął dalej. – Wyraźnie zostało napisane, że dla dobra dzieci proponuje się rozdzielenie. Ich związek jest toksyczny. Śmiało można powiedzieć, że chłopcy ze względu na swój wiek ucierpieli bardziej niż dziewczynka.

Niektórzy członkowie komisji dostrzegli, że dzieci, do tej pory siedzące w bezruchu, poruszyły się. Młodszy chłopczyk jeszcze bliżej przysunął się do siostry. Objął ją ramieniem i przyciągnął. Niewiarygodne, bo żadnym sposobem nie mógł usłyszeć przez szybę, o czym właśnie mówiono.

– Wydaje mi się, że nie możemy sobie pozwolić na podważanie opinii biegłych. Przyszłość dzieci jest bardzo niepewna, więc nasze spekulacje nie zdadzą się na nic. Takie jest moje zdanie. Należy niezwłocznie działać, bo czas pracuje na ich niekorzyść. Czekanie na cud to dziecinada. Cuda się nie zdarzają. – Jedna z pań, której również się spieszyło, odezwała się nerwowo, równie nerwowo podrygując nogami pod stołem.

– A co się stanie, gdy podrosną i zorientują się, że decyzję o ich rozdzieleniu można było wstrzymać? Wiemy dobrze, jak ludzie potrafią nienawidzić opieki społecznej. Potem całe ich życie zaczyna się kręcić wokół tej niechęci – powiedział najstarszy z członków komisji. Szykował się na emeryturę i miał nadzieję, że ta sprawa będzie ostatnią w jego karierze. Zresztą wydawało się, że nie przywiązywał do niej wielkiej wagi. Twarz miał pooraną zmarszczkami. Dawno temu osiwiał i regularnie zażywał tabletki na nadciśnienie.

– Rodzice adopcyjni powinni utrzymywać w tajemnicy ich przeszłość. Z pewnością będzie to korzystne, zwłaszcza dla dwójki najmłodszych. Dzieci nie będą pamiętały niczego ze swojej przeszłości. Dziewczynka ma tylko roczek. No, ewentualnie najstarszy może coś tam kojarzyć. Ale to nie jest takie pewne, bo wspomnienia się rozmyją. Czy ktoś z was pamięta cokolwiek z czasów, kiedy miał cztery lata?

– Mnóstwo. – Młoda kobieta wydawała się jedyną, która miała jakieś wspomnienia z wczesnego dzieciństwa, choć nie pamiętała niczego z pierwszego roku życia. Reszta zebranych mogła przywołać tylko zamazane, bliżej nieokreślone obrazy. Dziewczynka, o którą właśnie toczono batalię, w jej mniemaniu ucierpiałaby najmniej. I nie dlatego, że była taka słodka, lecz ze względu na wiek. Minione lata były bardzo ciężkie dla chłopców, co przejawiało się tym, że młodszy obdarzał siostrę bezgraniczną miłością i opieką, starszy zaś pogrążał się w pustce i beznadziei. To, co zawarte zostało w krótkiej i zwięzłej notatce policyjnej z przebiegu interwencji, do której doszło po tym, jak matka dzieci zawiadomiła policję, miało kluczowy wpływ na decyzje komisji, ale żaden z jej członków nie zamierzał odwoływać się do treści owego raportu.

Najlepiej byłoby, gdyby z czasem udało się wymazać z pamięci rodzeństwa wszystko, co zaszło.

Niestety, młoda kobieta nie była do końca przekonana, że tak mogłoby się stać. Zwłaszcza że doświadczenia tej trójki były przerażające. – To, co zapisało się w mojej pamięci, wiąże się z trudnymi przeżyciami. W wieku trzech lat przycięłam sobie palce drzwiami od piekarni, a mając pięć lat, widziałam, jak samochód potrącił moją koleżankę. Zdaję sobie sprawę, że moje przeżycia nijak się mają do tego, czego one doświadczyły. Ale obawiam się, że chłopcy mogą sobie wszystko przypomnieć. I choć to mało prawdopodobne, niewykluczone, że dziewczynka też coś zapamiętała.

– A jak wygląda kwestia ich pokrewieństwa? – rzuciła inna z kobiet i zniecierpliwiona zmieniła temat rozmowy w obawie, że zanurzą się za bardzo we własnych wspomnieniach z dzieciństwa. – Nawet nie jest pewne, czy dzieci są naturalnym rodzeństwem, więc nie wiadomo, ile wysiłku trzeba włożyć, aby poczuły taką więź.

Facet od teczek nareszcie zapunktował w oczach młodej kobiety, mówiąc:

– Nie wydaje mi się, żeby to akurat miało znaczenie. Mając wspólną matkę, czują się rodzeństwem. Ojcowie dwójki najmłodszych oficjalnie zapisani zostali jako nieznani, jednak lekarz, który badał dzieci, stwierdził, że dwójka młodszego rodzeństwa może pochodzić od tego samego ojca, a tylko najstarszy jest ich bratem przyrodnim. Tak też sugeruje właśnie ojciec najstarszego z dzieci. Z jego zeznań wynika, że po narodzeniu dziecka nie utrzymywał z matką kontaktów seksualnych, bo ją z kolei zmuszono, by wróciła do domu swojego ojca. – Mężczyzna zamilkł i znacząco się skrzywił. Przełknął ślinę i kontynuował: – Trzeba by wykonać badania DNA, ale nie ma na to czasu i pieniędzy. Poza tym, bądźmy szczerzy, kto chciałby znać prawdę? Lepiej przyjmijmy z góry, że cała trójka ma „normalnych” ojców, a nie tylko najstarszy.

Zapadła cisza. Wszyscy znali przeszłość rodzeństwa i ich matki. Historię jej ojca, którego podejrzewano o dopuszczenie się straszliwej zbrodni na własnej córce. W ich rękach leżał los dzieci o zranionych duszach. Jaką powinni podjąć decyzję?

– A co z Þorgierem, czyli ojcem najstarszego? Nie ma szans, żeby zmienił zdanie? – przerwała milczenie młoda kobieta.

– Próbowaliśmy wszystkiego. Nie może lub też nie chce zabrać syna. Nie mówiąc już o całej trójce. Zresztą nigdy nie miał kontaktu z dzieckiem, a i do końca nie jest pewny swego ojcostwa. Przyznał się wtedy do dziecka, bo miał z jego matką krótki romans, ale podejrzewa, że w tamtym czasie mogła też współżyć z innymi. Jeśli będziemy go naciskać, by zabrał syna, musi zgodzić się na testy. To przeciągnie sprawę. Bez względu na wyniki i tak wydaje mi się nieodpowiednią osobą. W sytuacji niepotwierdzenia ojcostwa będzie miał prawo odmowy zabrania chłopca. I czy to nie odbije się źle na dziecku? – Mężczyźni wymienili znaczące spojrzenia. Dla nich ta argumentacja była zrozumiała. Dla kobiet niekoniecznie.

– To najlepsze rozwiązanie sprawy. – Facet od teczek tym razem powstrzymał się od wymachiwania dokumentami. Dla odmiany zaczął stukać w nie palcami. – Nie posiadamy maszyny czasu, która utwierdziłaby nas w przekonaniu, że dzieciom się powiedzie. Jedyne, czym możemy się podeprzeć, to opinie specjalistów. Rodzice adopcyjni zostali poddani dokładnym testom. Mają najlepsze rekomendacje. Proponuję, abyśmy zakończyli tę sprawę. Tożsamość dzieci zostanie zmieniona. Z czasem sprawa ucichnie i nikt nie będzie pamiętał o ich pożałowania godnej przeszłości. To rodzaj błogosławieństwa, nie wiedzieć nic o swoim dawnym życiu. Ich rozdzielenie tylko w tym pomoże. Im wcześniej zaczną nowe życie, tym lepiej. Czyż wszyscy nie myślimy podobnie?

Młoda kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale się powstrzymała. Pozostali członkowie komisji mamrotali coś pod nosem, obawiając się jej głosu sprzeciwu. Przekręciła się w stronę szyby, za którą siedziały dzieci. Dziewczynka bezskutecznie próbowała wyzwolić się z objęć brata. Jednak jego ramię trzymało jej ciało w jeszcze bardziej kurczowym uścisku. Wyglądało to tak, jakby chciał zadać jej ból. A może jednak opinie psychologów zawierały coś, czego kobieta nie chciała dopuścić do swej świadomości? Ponownie odwróciła się przodem do komisji. Zrezygnowana skinęła głową na znak zgody.

Tak zapadła ostateczna decyzja.

Posiedzenie dobiegało końca i kiedy tylko załatwiono ostatnie formalności, grupa się rozeszła. Młoda kobieta stała samotnie na korytarzu, będąc jedynym świadkiem wysyłki dzieci do nowego życia. Nie obyło się bez protestów. Przypominały jej krzyk noworodków, które opuszczają ciepłe łona swoich matek. Awanturował się szczególnie młodszy z braci, widząc, jak znika w korytarzu jego siostra, którą niósł na rękach lekarz pediatra. Dziewczynka pomachała braciszkowi na do widzenia z kamiennym wyrazem twarzy, co tylko pogorszyło nieszczęsną sytuację. Człowiek w białym kitlu musiał siłą go przytrzymywać. Gdy dzieciak wreszcie zrozumiał, że się nie wyrwie, jego wrzask zamienił się w płacz.

Nie mogła oderwać oczu od sceny, która się przed nią rozgrywała. Przecież i ona ponosiła odpowiedzialność za to, co się stało. Wypadało więc wykazać się cywilną odwagą i zobaczyć skutki własnej decyzji. Obserwowanie starszego z chłopców wydawało się przeżyciem mniej dojmującym. Choć nie krzyczał i nie szlochał, jego przerażone oczy mówiły same za siebie. Najprawdopodobniej rodzeństwa nigdy wcześniej nie rozdzielano.

Ani jedna łza nie spłynęła po jej policzku, gdy patrzyła, jak dematerializują się w otchłaniach szpitalnego korytarza. Gdy w końcu ruszyła do wyjścia, zdała sobie sprawę, że po dzieciach nie pozostał żaden ślad. Ani w szpitalu, ani na prawie pustym parkingu.

Nowe życie połknęło je w całości.Rozdział 1

Elisa potrzebuje chwili, by dojść do siebie. Leży w łóżku na boku ze zgniecioną kołdrą między nogami i wymiętą poduszką pod policzkiem. W sypialni jest ciemno. Przez szczelinę w zasłonce widzi czarne niebo i gwiazdy mrugające do niej z nieskończoności kosmosu. Obok niej w małżeńskim łóżku leży starannie pościelona kołdra oraz nietknięta poduszka. Panująca tu cisza jest jej obca, tęskni więc za pochrapywaniem, które dotychczas ją denerwowało i uniemożliwiało sen. Tęskni za ciepłem ciała męża, buchającym jak żar z rozgrzanego pieca i sprawiającym, że musiała spać z nogą wysuniętą spod kołdry.

Ułożyła się tak do snu z przyzwyczajenia, ale teraz jest jej zimno.

Gdy otula się dokładniej kołdrą, czuje gęsią skórkę na nogach. To przypomina jej czasy, kiedy Sigvaldi brał nocne dyżury. Lecz teraz nie przyjdzie o świcie, przesiąknięty wonią szpitala. Ziewający, z podkrążonymi oczami. Wróci do domu z konferencji nie wcześniej niż za tydzień. Wczoraj na dworcu autobusowym, kiedy całował ją na pożegnanie, był bardziej zniecierpliwiony niż ona, tak jakby chciał, by pożegnanie trwało krócej. O ile go zna, wróci do domu pachnący nową wodą po goleniu, kupioną w sklepie wolnocłowym. I będzie musiała spać z nosem wciśniętym w łokieć do czasu, aż przyzwyczai się do tego zapachu.

Tęskni, ale też cieszy się chwilową samotnością. Przed nią wieczory, podczas których na kolację wystarczy podpłomyk z serem, a w telewizji będzie leciało to, co ona wybierze. Nie musi kibicować tej czy innej drużynie piłkarskiej ani przysłuchiwać się rzekomemu burczeniu w brzuchu.

Ale tygodniowa rozłąka niesie ze sobą nie tylko zalety. Będzie musiała troszczyć się o trójkę dzieci, obudzić je, wyszykować, odwieźć, przywieźć, pomóc w odrabianiu lekcji, zabawić, skontrolować czas przy komputerze, nakarmić, wykąpać, umyć zęby, uśpić. Dwa razy w tygodniu odtransportować Margrét na balet, a Stefána i Bardiego na karate i czekać, aż trening się skończy. Jednak najtrudniejsze jest przyglądanie się temu i pogodzenie z faktem, że dzieci nie mają ani szczególnych talentów, ani też grama przyjemności z zajęć, które przecież nie są za darmo. W każdym razie Elisa widzi, że się po prostu nudzą. Nie nadążają za grupą, kręcą się w kółko, ale nie tak jak inne maluchy, tylko stoją zdziwione z wypiekami na buziach, wgapiając się w te dzieciaki, które zawsze robią wszystko dobrze. Możliwe jednak, że jest odwrotnie i to jej pociechy poruszają się prawidłowo.

Leżąc w łóżku, Elisa czuje ogarniającą ją senność. Budzik na nocnym stoliku rozświetla mrok. Każdego ranka wywołuje mordercze myśli, ale teraz Elisa nie odczuwa chęci zrzucenia go na podłogę. Pobłyskujące zielenią cyfry wyglądają, jakby promieniowały. Wskazują, że zostało jej jeszcze kilka godzin snu. Ciężki od zmęczenia umysł nie chce obliczyć ile. W tym momencie ważniejsze jest pytanie: dlaczego się przebudziła?

Światło budzika razi zmęczone oczy Elisy. Przewraca się na drugi bok i z przerażenia zatyka usta, widząc czarny zarys postaci blisko jej łóżka. Uspokaja się szybko, kiedy dociera do niej, że to Margrét, jej pierworodna córka, która od zawsze była inna niż reszta dzieci. Rzadko radosna. Zatem Elisa przebudziła się z jej powodu.

– Margrét, kochanie, dlaczego nie śpisz? – Głos ma zachrypnięty i patrzy w oczy córki, które w ciemności wydają się całkiem czarne. Rozwichrzone rude loki opadają na trupiobladą buzię.

Przechodząc nad posłaniem ojca, dziecko wdrapuje się do matki. Nachyla się do jej ucha i szepcze cicho. Ciepły, pachnący delikatnie pastą do zębów oddech łaskocze Elisę w ucho.

– Ktoś obcy jest w domu.

Elisa się podnosi. Czuje łomotanie serca, chociaż przekonana jest, że nic się nie dzieje.

– Coś ci się przyśniło, kochanie. Przecież kiedyś rozmawialiśmy na ten temat. Że to, co pojawia się ludziom we śnie, nie ma nic wspólnego z tym, co jest naprawdę. To dwa różne światy. – Od wczesnego dzieciństwa Margrét nawiedzają koszmary. Jej bracia, podobnie jak ojciec, zasypiają od razu i budzą się dopiero rano. Dla niej jednak noc rzadko bywa łaskawa. Ileż to razy budził rodziców przeraźliwy płacz córeczki? Lekarze mówili, że minie jej z wiekiem, ale od tego czasu upłynęły już dwa lata i niewiele się zmieniło.

Miedziane loki wznoszą się i opadają, gdy dziewczynka kiwa głową.

– Ja nie spałam, obudziłam się – szepcze cały czas i kładzie palec na ułożonych w dzióbek ustach, aby dać mamie do zrozumienia, że ma być cicho. – Byłam zrobić siusiu. On jest w pokoju gościnnym.

– Czasem człowiek jest zakręcony. Mnie też się to zdarza… – Elisa zamilkła w połowie zdania. – Ciii… – mówi to jakby do siebie samej. Z przedpokoju nie dobiega żaden odgłos. Dźwięk, który niby usłyszała, to tylko dzieło jej wyobraźni. A drzwi, w które się wpatruje, są uchylone, ale nie widzi niczego prócz ciemności. Przecież to jasne, kto poza nimi mógłby tu być? Nie posiadają niczego nadzwyczajnego, a obdrapany dom to żadna gratka dla złodziei. Poza tym jest jednym z niewielu na ulicy bez tych wszystkich naklejek firm ochroniarskich na każdym z okien.

Margrét ponownie nachyla się nad uchem matki.

– Nic mi się nie pokręciło. Ktoś jest w środku. Widziałam go na korytarzu. – Trzeźwy głos Margrét nie pozostawia żadnych wątpliwości, że dziewczynka jest zupełnie przytomna.

Elisa zapala nocną lampkę i po omacku szuka komórki. Czy to możliwe, żeby budzik się zepsuł po tylu latach, po tylu lądowaniach na podłodze? Może już nie opłaca się odsyłać Margrét do jej łóżka, lecz pora wstać i zacząć poranne krzątanie. Przygotować trzy miseczki jogurtu posypanego brązowym cukrem. Nie tracić nadziei, że w czasie, gdy dzieci będą jadły, uda się jej spłukać cały szampon z włosów. Ale telefonu nie ma na stoliku ani na podłodze. Elisa jest przekonana, że zabrała go wczoraj do sypialni. Był tam, nim wyłączyła światło. Chciała go mieć przy sobie, bo Sigvaldi mógł w środku nocy zadzwonić, informując, że dojechał na miejsce. Mógł tak zrobić, nieprawdaż?

– Margrét, która godzina? – Córka nigdy nie chciała, żeby nazywać ją zdrobniale: Magga.

– Nie wiem. – Dziewczynka odwraca głowę i wpatruje się w ciemny korytarz. Potem zwraca się ku matce i szepcze: – Kto przychodzi o północy w odwiedziny? Nikt dobry.

– Nie. Po prostu nikt nie przyszedł. Koniec, kropka. – Elisa sama czuje, jak mało przekonująco to brzmi. A co zrobić w przypadku, jeśli dziecko ma rację i ktoś się włamał? Dlatego jednak wstaje. Podłoga jest lodowato zimna, więc podkurcza palce u stóp. Ma na sobie tylko T-shirt Sigvaldiego, czuje na gołych nogach gęsią skórkę. – Leż tu grzecznie. Pójdę się rozejrzeć, a kiedy wrócę, pójdziemy spokojnie spać. Nie będziemy więcej się martwić. Umowa stoi?

Margrét potakuje. Spod naciągniętej po same oczy kołdry mamrocze:

– Uważaj. On jest zły.

Jej słowa jak echo wybrzmiewają w uszach Elisy, stara się więc być ostrożna, kiedy rusza upewnić się, że w domu nie ma nikogo obcego. Lecz Margrét zasiała w jej głowie ziarno niepokoju. Dlaczego nie mogło się to wydarzyć w poprzednią noc, kiedy był tu Sigvaldi? Dlaczego akurat teraz? Elisa krzyżuje ramiona, by uchronić się przed zimnem, lecz bezskutecznie. Gdy zapala światło, jasność nagle kłuje ją w oczy.

Drzwi do pokoju chłopców lekko skrzypią, musi upewnić się jednak, czy śpią spokojnie. Każdy z nich leży we własnym łóżku, z zamkniętymi oczami i otwartą buzią. Ostrożnie zamyka za sobą drzwi.

W łazience nie ma nikogo, a w pokoju Margrét patrzą na nią niezliczone pary oczu misiów i lalek równo i pieczołowicie poukładanych na półce. Elisie wydaje się, że szklane gałki śledzą ją, gdy szybko zamyka za sobą drzwi. Zastanawia się, czy to nie one są powodem nocnych koszmarów córki. Trzeba by spróbować poprzekładać zabawki w inne miejsce. Może warto sprawdzić, czy Margrét będzie wtedy lepiej spała? Elisa postanawia zrobić to dziś wieczorem, po pracy.

W korytarzu i w pozostałych przyległych do niego pokojach nie ma nikogo, w każdym razie brak jakichkolwiek śladów wskazujących na nocne odwiedziny nieproszonego gościa. Ale jakich śladów można by się spodziewać? Odcisków stóp? Niedopałka papierosa na podłodze? Rozbitej doniczki w kącie? Chyba nie. Idąc dalej korytarzem w kierunku pokoju gościnnego i kuchni, czuje się zupełnie odprężona. Światło bijące z ulicznych latarni przekonuje ją, że to wszystko jest jedynie następnym z urojeń córki. Ciemność potęguje moce wyobraźni. W pokoju gościnnym nie ma żywej duszy. Pusta miska po popcornie stoi przed telewizorem, a klocki lego porozrzucane są szerokim łukiem wokół ławy. Wszystko leży w tym samym miejscu, tak jak wczoraj, przed ułożeniem się do snu. Cholerne zwidy. Na jej twarzy rysuje się uśmiech. Ale nagle znika tak samo szybko, jak się pojawił, bo przesuwane drzwi oddzielające pokój od kuchni są zamknięte.

Przecież tych drzwi nigdy się nie zamyka.

Elisa zbliża się do nich powoli i czujnie. Stopy kleją się do zimnego parkietu, a strach rośnie w niej z każdym następnym krokiem. Przykłada ucho do białych drzwi. Początkowo jest cicho, ale po chwili z przerażeniem się odsuwa, bo słyszy szuranie krzeseł w kuchni.

Co teraz robić? Jej drugie ja chce biec do łóżka. Chce przykryć się kołdrą po czubek głowy. Ten, który siedzi w środku, na pewno wkrótce wyjdzie. Ich wspólny dobytek nie był jej nigdy tak obojętny, jak właśnie teraz, w tej chwili. Złodziej może zabrać wszystko, czego zapragnie, oby tylko jak najszybciej się wyniósł. Do cholery, co on robi w kuchni? Odgłosy świadczą o tym, że nocny gość zasiada przy stole. Elisa zastanawia się, czy przypadkiem któreś z dzieci nie przemknęło niezauważone. Nie, to niemożliwe.

Przerażona słyszy, że po drugiej stronie drzwi intruz wstaje teraz od stołu. Do głowy nie przychodzi jej nic innego, jak tylko znowu przyłożyć ucho do drzwi. Słychać otwieranie i zamykanie szuflad, pobrzękiwanie sztućców, pewnie chodzi o noże. Cisza. Ale na krótko, bo właśnie otworzył drzwiczki od składziku. Jaki typ byłby zainteresowany konserwami, płatkami śniadaniowymi? Albo szczotką, zmiotką, ścierkami, wiaderkiem czy odkurzaczem? Ta wyliczanka jednak nie uspokaja Elisy. Czuje się jeszcze gorzej, bo wie, że ci, którzy zachowują się niewytłumaczalnie, są bardziej niebezpieczni od tych, którzy działają według schematów. Elisa odsuwa twarz od drzwi. Rozgląda się po pokoju. Telefon komórkowy powinien leżeć na ławie. Chyba że jednak zostawiła go w łazience. Dwa lata temu zrezygnowali z telefonu stacjonarnego i po raz pierwszy tego żałuje. Spogląda w kierunku przedpokoju, gorączkowo zastanawiając się, czy nie powinna wybiec i wołać o pomoc w nadziei, że sąsiedzi się obudzą. Ale wtedy dzieci zostałyby w domu same, z facetem, który prawdopodobnie wziął z kuchni nóż. Robi jeden krok w kierunku drzwi wyjściowych i zatrzymuje się, bo nie jest w stanie wybiec i zostawić dzieci na pastwę losu. Zamiast tego wraca korytarzem prowadzącym do sypialni. Jest już prawie u celu, gdy słyszy zasuwanie drzwiczek od składziku. W jednej sekundzie znajduje się na korytarzu i ostrożnie zamyka za sobą drzwi. Jest tak wystraszona, że nie ma odwagi sprawdzić, czy mężczyzna ją śledzi.

Czuje w głowie kompletny mętlik, kiedy tak w rozpaczy szuka najlepszego sposobu na rozwiązanie tej sytuacji. Jak ma mu uciec? Przecież drzwi od sypialni nie można zamknąć na klucz. Gdy wprowadzali się do tego domu, brakowało większości kluczy, ale nigdy dotąd im to nie przeszkadzało. Można było zamknąć się tylko w łazience, ten pomysł jednak wydał się jej równie beznadziejny, jak wybiegnięcie z domu. W obu przypadkach dzieci zostałyby same. Prześlizguje się do łazienki, by poszukać telefonu. Drżącymi rękoma otwiera szuflady i rozrzuca ręczniki. Nadaremnie, bo cholernej komórki nigdzie nie ma. Łzy napływają do jej oczu, gdy widzi cały ten bałagan. Niby kiedy ma to wszystko posprzątać? Tak jakby nie dość miała na głowie.

Elisa wraca na korytarz i zdaje sobie sprawę, że traci przytomność umysłu. Widzi, jak drzwi do korytarza się otwierają. Wydobywa z siebie dźwięk, który musi brzmieć jak cichy i łagodny pisk przestraszonego króliczka. Woli nie patrzeć, kto zmierza w jej kierunku, kiedy przez łazienkę wślizguje się do sypialni i zamyka za sobą drzwi. Słyszy kroki nieproszonego gościa i towarzyszące im odgłosy czegoś, co ciągnie się za nim po podłodze. Co to może być? Elisa czuje, jak serce łomocze jej w piersiach.

– Margrét?

Córki nigdzie nie ma.

– Margrét?

Jest na siebie zła, gdy głos się jej łamie, bo to znaczy, że odwaga zaczyna ją opuszczać. Nie może się zdecydować, czy najpierw szukać córki, czy też telefonu? Nim zdąży cokolwiek postanowić, drzwi za jej plecami się otwierają. Ktoś nieznajomy wchodzi do środka i się zatrzymuje. Teraz słyszy tylko hałas przeciągania przez próg jakiegoś przedmiotu. Nie jest w stanie się obrócić, ciało ma sparaliżowane, najchętniej z całej siły zacisnęłaby powieki. Odgłos za jej plecami wydaje się znajomy, ale nie potrafi określić, co go wydaje. Umysł pracujący na wysokich obrotach zamyka niestety te obszary, których potrzebuje w tej chwili najbardziej.

Osłupiała ze strachu słyszy, że ktoś za plecami wypowiada jej imię. Stłumionym głosem, jakby dobiegającym zza owiniętych szalem ust. Nie rozpoznaje go. Jak brzmi głos, kiedy się szepcze? Zupełnie inaczej niż zwykle? Nawet głos Margrét wydał się jej nieznajomy, gdy ta, szepcząc prosto do jej ucha, wyrwała ją ze snu. Wspomnienie tego ciepłego i słodkiego oddechu ustąpiło miejsca przerażeniu wywołanemu przez stłumiony głos nieznajomego. Kto to jest i czego chce? Musi ją znać, bo przecież wie, jak ma na imię. A może zobaczył je na pozostawionych w kuchni rachunkach? Albo na przypiętej do lodówki pocztówce od jej przyjaciółki Gunny?

Elisa czuje, jak silna dłoń w rękawiczce zaciska się na jej szyi, a coś wywołuje ból na plecach. Nóż.

– Proszę – szepcze, a resztę wypowiada już tylko w myślach. Proszę, nie rób mi nic złego. Proszę, nie gwałć mnie. Proszę, nie zabijaj mnie. Proszę, proszę, proszę nie rób krzywdy moim dzieciom. Ostrze noża cofa się, pozostaje po nim tylko piekący ból. Zranił ją? Ucisk na szyi słabnie. Zaraz potem czuje, że postać zaczyna zaklejać jej oczy. Owija ciasno wokół głowy Elisy grubą i solidną taśmę klejącą. Raz za razem. Drżąc ze strachu Elisa uświadamia sobie, że nie da się tego ściągnąć bez wyrwania brwi i rzęs. Dlaczego myśli o tym właśnie teraz, zamiast tak jak niedawno, gdy była w łazience, martwić się o dzieci, ich bezpieczeństwo. Z jej oczu wypływają łzy, ale nie mają możliwości spłynąć dalej, a wilgoć rozpuszcza klej, który piecze pod powiekami.

– Proszę. Proszę. Nikomu nie powiem. Weź sobie, co chcesz. Wszystko. Weź wszystko.

– Nie. Dziękuję. – Słyszy za plecami.

Pod Elisą uginają się kolana.

– Proszę. Zrób to. Weź sobie wszystko.

Ale on jeszcze raz owija ciasno taśmę wokół głowy. Elisa dygocze z przerażenia, gdy napastnik najpierw obcina końcówkę, a potem brutalnie przesuwa ręką wzdłuż jej karku, by taśma dobrze się przykleiła. Obraca ją i popycha na łóżko, po czym siada koło niej, a materac ugina się pod jego ciężarem. Elisa zwiesza głowę. Najpierw czuje delikatne głaskanie, po chwili jednak intruz chwyta ją brutalnie za włosy i przyciąga jej głowę do siebie.

Najpierw szepcze do ucha, potem zaczyna mówić trochę głośniej. Elisa i tak nie rozpoznaje głosu, który brzmi tak, jakby mówił przez maskę czy kominiarkę.

– Chcę ci opowiedzieć pewną krótką i smutną historię. Radzę posłuchać.

Elisa kiwa głową, rozumie. Intruz szarpie ją mocno za włosy. Dlaczego chce jej opowiedzieć historię? Czemu nie zapyta o PIN do karty lub o to, gdzie trzyma kosztowności? Wszystko by mu powiedziała. Mógłby zabrać karty bankowe z dostępem do ich kont, całe srebro po dziadkach. A nawet skromną kolekcję biżuterii, której się dorobiła przez lata. Wszystko, co ma. Nie będzie niczego ukrywać. Żeby tylko oszczędził ją i dzieci. Nic w tym momencie nie liczy się bardziej na świecie. Z przyjemnością wyrwie sobie brwi i rzęsy, żeby tylko wreszcie poszedł.

Szlochając, pyta go, czy zamierza skrzywdzić dzieci. Nie słyszy jednak odpowiedzi, co wzmaga jej strach. Nawet historia, którą zaczął opowiadać, wydaje się nie mieć znaczenia. Siedzą w milczeniu, a Elisie serce wali tak, jakby chciało się wyrwać. Słyszy i czuje, że mężczyzna wstaje z łóżka. Przez chwilę ma nadzieję, że sobie pójdzie. Zostawi ją w spokoju. Boi się jednak nawet o tym pomyśleć. Musi być przygotowana na wszystko, bo w każdej chwili może ją ponownie zaatakować. W pokoju słychać szuranie jakiegoś przedmiotu po podłodze i krótkie kliknięcie jak przy wsadzaniu wtyczki do kontaktu, który znajduje się przy drzwiach. Przywołuje w myślach wszystkie znajdujące się w domu urządzenia elektryczne, które mogłyby wyrządzić krzywdę. Wiertarka, którą podarowała Sigvaldiemu na Boże Narodzenie, blender, nożyce ogrodnicze, jej lokówka, żelazko, toster, czajnik elektryczny. Które jest najgorsze? A które mniej groźne? Oddycha zbyt szybko i ma wrażenie, że zaraz zemdleje. Jednak przypomina sobie, że większość tego makabrycznego ekwipunku ma za krótki kabel, by dosięgnąć do łóżka. To poprawia jej nastrój. Niestety, na krótko.

Kiedy mężczyzna zbliża się ponownie do łóżka, Elisa traci panowanie nad sobą. Podejmuje próbę ucieczki z góry jednak skazaną na niepowodzenie. On widzi wszystko, ona nie widzi nic. Jest od niej większy i silniejszy. A jednak znów próbuje uciec, opada na łóżko i chce zsunąć się na podłogę, ale wtedy mężczyzna rzuca się na nią. Elisa leży na brzuchu, jedną rękę ma podwiniętą pod siebie, a druga zwisa już poza łóżkiem. Napastnik uderza ją w plecy tak mocno, że słychać chrzęst kości kręgosłupa i Elisa traci oddech. Mężczyzna siada na niej, by nie mogła się już ruszyć. Kiedy znów słyszy odgłos odwijania z rolki taśmy klejącej, w rozpaczy szuka na podłodze czegoś, czym mogłaby się obronić, ale niczego nie znajduje, mimo tego wciąż przebiera palcami pod łóżkiem, jak uciekający pająk, wierząc, że tym razem będzie miała więcej szczęścia. Niespodziewanie natrafia na coś znajomego i przez chwilę zaprzestaje poszukiwań. Szybko zdaje sobie sprawę, że to ciepły i miękki kłębuszek. Jeszcze zdąży przyłożyć palec do ust i powiedzieć „ciii”, zanim jej ręce zostaną brutalnie wykręcone na plecy i unieruchomione owiniętą wokół nadgarstków taśmą klejącą.

Mężczyzna podnosi ją i potrząsa całym jej ciałem, a wtedy Elisa czuje, jak jej mózg obija się o sklepienie czaszki. Wszystko spowija czerń, co nie ma związku z taśmą zasłaniającą oczy. Uszy także wydają się nie słyszeć, bo hałas, który jeszcze przed chwilą do niej docierał, zanika, lecz po kilku sekundach powraca, gdy mężczyzna zaczyna opowiadać historię, którą jej wcześniej obiecał. Ogarnia ją groza.

Po skończonej opowieści napastnik podnosi się z łóżka, przewraca jej ciało na plecy i przyciska kolanem klatkę piersiową, tak na wszelki wypadek, by nie próbowała znowu uciekać. Ponownie w ruch idzie taśma. Okręca ją jeszcze mocniej, raz za razem, wokół uszu i nosa. W uszach jej trzeszczy, a nos boli straszliwie, za to słabnie napór na klatkę piersiową. Słyszy przez taśmę klejącą niesprecyzowane dźwięki, ale już po chwili rozpoznaje, co to za urządzenie. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że może być niebezpieczne. Kiedy jednak mężczyzna zbliży się do niej, zda sobie sprawę, jak bardzo się myliła.Rozdział 4

Wyglądało na to, iż Margrét nie ma pojęcia, że jest obserwowana. Siedziała wciśnięta w małą kanapę, obok ogromnego pluszowego zwierzaka, którego dotąd nawet nie dotknęła. Jakby chcąc znaleźć coś godnego uwagi, wodziła zielonymi oczami po surowo umeblowanym pokoju. Prawie wcale nie patrzyła w oczy młodej kobiety, Silji, która siedziała na krześle obok i zadawała proste pytania, by sprowokować rozmowę. Kobieta uśmiechała się co chwilę, uważając przy tym, by nie zerkać zbyt często w kierunku dużego lustra, które wisiało na ścianie, naprzeciwko sofy. Za to dziewczynka wciąż bez skrępowania wpatrywała się w swoje odbicie, nie zdając sobie sprawy, że po drugiej stronie lustra ktoś się znajduje. Nie wypowiedziała jeszcze ani słowa. Na pytania odpowiadała, jedynie przytakując lub zaprzeczając ruchem głowy. I tak nie miało to dużego znaczenia, bo pytania Silji nie były związane z tym, o co tak naprawdę chodziło. Miały na celu zbudowanie zaufania między nimi i wypełnienie czasu oczekiwania na spóźnionego przedstawiciela policji.

– Tak nie może być! Gdzie jest ten przeklęty gliniarz? – denerwował się dziadek dziewczynki, który ją tutaj przywiózł. Miał około sześćdziesięciu lat, a jego kręcone włosy były tak siwe, że wydawały się przezroczyste. Przyjechał nieogolony, w okropnie wygniecionej koszuli polo ubranej tyłem na przód i z kołnierzykiem postawionym na sztorc. W normalnych okolicznościach Freyja zapytałaby go, czy aby kołnierzyk nie uciska jego dolnej żuchwy? Ale ci, którzy tutaj lądowali, byli w tak opłakanym stanie psychicznym, że nikt nie zwracał uwagi na drobiazgi tego rodzaju. Przecież mężczyzna miał większe problemy niż nieogolona twarz czy koszula ubrana tyłem do przodu, nie wspominając już o kołnierzyku. Zamordowano mu synową. Syn nie wrócił jeszcze z zagranicy, a oni, czyli dziadkowie, mieli pod opieką trójkę przerażonych dzieci i niewielkie pojęcie, jak się nimi należycie zająć. Gdy mężczyzna mówił, aż zapluwał się z emocji, a małe kropelki śliny lądowały na wypolerowanym stole do obrad. Błyszczały na nim przez chwilę, potem zastygały, a wszyscy obecni udawali, że tego nie widzą. – Czy macie zamiar bez końca zadawać jej pytania o szkołę i przyjaciół? Czy nie widzicie, jak się czuje? Jakie ma to znaczenie, do cholery? Nie ma ważniejszych spraw do omówienia?

Siedzący wokół stołu skierowali oczy ku Konráðowi Bjarnasonowi, przedstawicielowi prokuratury generalnej. Wspólnie dali w ten sposób do zrozumienia, że to właśnie on powinien udzielić mężczyźnie odpowiedzi. Freyja nie miała zbyt dużego doświadczenia we współpracy z Konráðem, ale z poprzednich spraw wiedziała, że nie należało się po nim wiele spodziewać. Był typem elegancika, który co rano wcierał w skórę oliwkę, jakby wierząc, że uchroni go to przed odpowiedzialnością. Konráð spuścił wzrok na swój niestosowny do okoliczności, bo zbyt kolorowy krawat. Strząsnął z niego niewidoczny pyłek. Kiedy wiadomo już było, że nie doczekają się żadnych wyjaśnień z jego strony, pozostali utkwili wzrok we Freyi. Nie mogła jak Konráð milczeć i czekać, aż przerzucą uwagę na następną osobę, bo jeśli wszyscy zachowywaliby się w podobny sposób, musieliby tkwić tu aż do wieczora. Zastanawiała się, jak mogłaby udobruchać dziadka dziewczynki. Przecież nie zacznie go przepraszać za cały ten pośpiech ani za brak czasu na przygotowanie przesłuchania. Dla niego nie miało to znaczenia. Nie było jednak sensu wyrywać się z gadką o przygotowaniach, skoro nie znała nawet nazwiska człowieka, który miał poprowadzić śledztwo. Od szefa policji dostała polecenie, by przejąć dziewczynkę i zwołać naradę, którą poprowadzić miał już dalej ich przedstawiciel. Ten, na którego właśnie czekano.

Freyja odchrząknęła, wyprostowała plecy i przybrała najbardziej neutralny wyraz twarzy, na jaki było ją stać. Czuła, jak źle związane w koński ogon włosy zsuwają się jej na kark. Miała tak samo mało czasu na zadbanie o swój wygląd, jak dziadek Margrét. Kiedy w sobotni poranek zadzwonił telefon z policji, siedziała w kuchni z na wpół otwartymi oczami nad pierwszą poranną kawą. Czas, który mogłaby wykorzystać na staranne wyszykowanie się, musiała poświęcić na zawiadomienie wszystkich członków komisji – psycholożki Silji, która miała zadawać dziewczynce pytania, przedstawiciela Urzędu do spraw Nieletnich oraz lekarki i pielęgniarki, które nie były na stałe zatrudnione w schronisku. Freyja zaprosiła je na wypadek, gdyby okazało się, że dziewczynka była molestowana przez mordercę. Poza tym chciała być przygotowana na każdą okoliczność. Człowiek, który bestialsko zamordował młodą kobietę w jej własnym łóżku, mógł być zdolny do wszystkiego. Wkrótce okazało się, że nie było to konieczne, gdyż dziewczynka przeszła wcześniej obdukcję lekarską. Ale Freyja dowiedziała się o tym po fakcie, kiedy obie kobiety były już na miejscu, a za udział w przesłuchaniu obiecano im wynagrodzenie. Na wszelki wypadek zostały.

Sprawa była bardzo poważna, musieli więc stanąć na wysokości zadania. Policja zwracała się do nich o wsparcie głównie wtedy, gdy w grę wchodziły przestępstwa na tle seksualnym, i to wyłącznie na nieletnich. Schronisko miało zbyt małe doświadczenie w przypadkach takich jak ten.

Zdecydowano się na taką nietypową procedurę, ponieważ dziewczynka za żadne skarby nie chciała przekroczyć progu komisariatu policji ani też odpowiadać na pytania w domu dziadków. W grę wchodził więc rodzaj kompromisu i musieli się wykazać, bo wiadomo było, że kolejna dobra okazja nadarzy się nieprędko. Jeśli Freyja zaprzepaści szansę, będzie to jej wina i prawdopodobnie otrzyma naganę z urzędu. Schronisko było powołane przez ten urząd, a ona jako dyrektor odpowiadała za prowadzenie go i za sprawy, które się tu toczyły. Stanowisko objęła dopiero cztery miesiące temu i dzisiejsze przesłuchanie było chyba najważniejszym ze wszystkich, które do tej pory organizowała, jeśli w ogóle można mówić o hierarchii w tego typu sprawach. Przeważnie polegało to na ustaleniu, czy życie tego lub innego niewinnego dziecka nie zostało zniszczone i, gdy można było odrzucić wszelkie podejrzenia, odczuwano zawsze wielką radość. Na szczęście zdarzało się to często. Ale nie na dzisiejszym przesłuchaniu. To jedno było pewne.

Przedstawiciel Urzędu do spraw Nieletnich podniósł znacząco brwi. Freyja w lot zrozumiała aluzję. Zbyt długo zwlekała z odpowiedzią. Z wymuszonym uśmiechem na twarzy spojrzała na dziadka. Po drugiej stronie szyby mała Margrét wierciła się na sofie i wpatrywała w drzwi wyjściowe pokoju przesłuchań. Z twarzy dziadka można było wyczytać, że jego cierpliwość się skończyła. Co było oczywiste.

– Rozumiem, że rozmowa psychologa z Margrét może się panu wydawać sztampowa – wyjaśniła Freya. – Ale pytania nie są bez sensu, chociaż mogą tak brzmieć. Silja jest psychologiem i ekspertem w przesłuchaniach dzieci, które znajdują w sytuacjach kryzysowych, tak jak pańska wnuczka. To jest bardzo ważne, aby nawiązały dobry kontakt, zanim przejdą do sedna sprawy.

Mężczyzna z niezadowoleniem pokręcił głową i głęboko zasmuconym głosem dodał:

– Mam nadzieję, że wiecie, co robicie? Już wystarczy tych problemów.

– Może nam pan zaufać. – Kątem oka widziała, jak po drugiej stronie lustra Silja popukała w swoje ucho, gdzie ukryty był mikrofon, jakby chciała się przekonać, czy działa. Nic dziwnego, oczekiwała lawiny pytań, a zamiast tego panowała cisza. Freyja włączyła mikrofon.

– Silja, policjant jeszcze się nie zjawił. Kontynuuj rozmowę, jeśli uważasz, że to coś da. Inaczej będziemy musieli zrobić przerwę albo przełożyć przesłuchanie na inny termin. – W reakcji na jej słowa kobieta po drugiej stronie lustra uniosła kciuk na znak, że odebrała wiadomość. Z głośników usłyszeli jeszcze jedno pytanie, tym razem o domowe zwierzątko.

– Margrét, masz może psa albo chomika?

Dziewczynka zaprzeczyła, potrząsając głową z burzą rudych loków. Jeden z nich zaczepił się w kąciku ust. Wyciągnęła go paluszkami koloru kości słoniowej. Skórę miała nieprawdopodobnie jasną, jakby nigdy nie przebywała pod gołym niebem.

Dziadek bacznie obserwował wnuczkę. Freyi, która widziała ich idących za rękę na przesłuchanie, wydawał się tak samo zakłopotany jak wtedy. Schronisko znajdowało się w willi, dysponowało tylko dwoma miejscami do parkowania i kiedy przyjechali, oba były zajęte. Musiał więc zaparkować ulicę dalej i przedzierać się przez zaspy świeżo spadłego śniegu. Ciężko im było iść, dziewczynka wciąż przystawała i wpatrywała się bezradnie w dom, w którym miało się odbyć przesłuchanie. Za każdym razem dziadek pochylał się nad nią, by dodać otuchy. Teraz wzdychał i wyglądał, jakby żałował, że jej nie posłuchał i nie zawrócił.

– Dzieci miały kiedyś kota, który zdechł. Ktoś go przejechał. Wtedy wydawało się, że to największe nieszczęście, jakie mogło spotkać biedactwa.

Freyja pochyliła się do mikrofonu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij