Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Odznaka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 grudnia 2007
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Odznaka - ebook

Są wśród nas. Na pozór niczym nie różnią się od innych ludzi. Ale tak naprawdę to im ludzkość zawdzięcza rozwój technologii, podbój kosmosu, długowieczność i bezpieczną egzystencję na Ziemi.
To Res-mirowie - wybrańcy obdarzeni mocą kontrolowania żywiołów. Nim jednak podejmą się naprawdę poważnych zadań, czekają ich lata nauki w bardzo, ale to bardzo niezwykłej szkole...

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7564-313-8
Rozmiar pliku: 997 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1 Szkatułka ognia

– Czasem zdarzają się bitwy, w których nie ma zwycięzcy – mruknąłem, mrużąc oczy od wybuchu rakiety, usiłującej przebić się przez wrogie pole siłowe.

– A z których mimo wszystko nie mamy zamiaru się wycofać – pokiwał głową Filip.

Staliśmy razem przy oknie mego pokoju i spoglądaliśmy w popołudniowe niebo. Mimo iż byliśmy bliźniakami, niewiele osób byłoby w stanie w to uwierzyć. Mnie znano pod imieniem Pluton Xsint. Byłem wyższy i silniejszy niż większość moich dwunastoletnich rówieśników. Kojarzono mnie z drapieżnymi, błękitnymi oczami oraz z czarnymi włosami. Z kolei Filip nie miał nadzwyczajnego wzrostu. Był ciemnym blondynem i nie był tak silny jak ja, choć niewiele mu brakowało. Odznaczał się jednak wielką zwinnością, walecznością i sprytem. Jednak oczy były tym jedynym elementem, który nas upodabniał.

Obydwaj należeliśmy także do Res-mirów. Byliśmy jednymi z bilionów powierników sekretu żywiołów. Tak jak wielu innych ludzi żyliśmy na Ziemi, ale w odróżnieniu od nich władaliśmy technologią wykraczającą poza granice zwykłego umysłu. Technologia ta jest tak zaawansowana, że aby nad nią zapanować, sami musimy oddawać jej część siebie w zamian za najwyższy dar.

Dar kontrolowania żywiołów.

Pozwoliło to nam oraz miliardom innych cywilizacji dokonywać rzeczy graniczących z cudem. Wszyscy wylecieliśmy w kosmos, badając jego najodleglejsze zakątki i kontaktując się z innymi istotami władającymi żywiołami. Ludzie żyli nawet do czterystu lat, a poważnie starzeć zaczynali się dopiero w ostatnich dwudziestu latach życia, od czego były jednak wyjątki. Przez resztę czasu ciało było w formie trzydziestolatka.

Niestety, każda technologia ma wady. Nie wszyscy, a w zasadzie tylko nieliczni, umieją oddawać część swoich sił życiowych żywiołom. I nie chodzi tu o brak wiedzy, tylko o Żywiołaki – istoty zrodzone z żywiołów, pilnujące ich bezpieczeństwa i wybierające, kto ma mieć prawo kontrolowania nawet ich samych. Osoby, których nie wybierają, nazywamy Normalniakami i pilnujemy, aby nie poznali sekretu. Nie ze złośliwości, lecz dla ochrony przed wiedzą, która może zabić – Żywiołaki bowiem nie życzą sobie, aby osoby niewybrane przez nich wiedziały o nich, i z tego powodu z reguły ich zabijają lub przynajmniej usuwają im pamięć.

Podział ten nie był jednak nieprzeniknioną barierą. Pomagaliśmy Normalniakom w wielu aspektach ich życia i pilnowaliśmy, aby się nawzajem wszyscy nie pozabijali.

Jak każdy Res-mira w moim wieku szykowałem się do pójścia do Emjon – jednej z nielicznych szkół, w których uczono nas, w jaki sposób władać żywiołami. Pod koniec jednomiesięcznych wakacji, które się niedawno zaczęły, miałem po raz pierwszy w życiu ujrzeć Emjon. Nie wiedziałem o niej dużo poza tym, że każdy, kto ją odwiedził, opowiadał o najwspanialszym miejscu na Ziemi.

Przez dwanaście lat życia nauczyłem się paru najważniejszych sekretów Res-mirów i poznałem wiele osób, a dzięki pomocy rodziców udało mi się ustalić, kto z moich rówieśników nie jest Normalniakiem.

Po pierwsze Tik Wenel. Jest sprytną i waleczną dziewczyną o długich, prostych brązowych włosach i piwnych oczach. Nigdy nie mogła się doczekać pójścia do Emjon. Jest moją dobrą przyjaciółką.

Dalej – niejaki Łurk. To brunet o zielonych oczach i wyrazistych rysach twarzy. Odznacza się dużym intelektem. Ciekawostką było, że był jednym z niewielu Res-mirów, których powiadamiano o naszym sekrecie później. Winę za to ponoszą Żywiołaki, które ze względu na jego czyny zdecydowały się go uczynić jednym z nas dopiero niedawno.

Kolejne cztery osoby są za to moimi wybitnymi nieprzyjaciółmi. Moim wrogiem numer jeden jest Traks. Jak na ironię, on jest do mnie naprawdę podobny. Mamy takie same włosy, podobny wzrost i obaj wolimy półmrok od światła. Jego oczy jednak są czarne, a on sam niezwykle agresywny. Numerem dwa jest Obe. Zachowuje się trochę jak mnich, ale charakter ma zupełnie inny od większości z nich. Rozpoznaję go po zielonych oczach i brązowych włosach. Gardzi jednak agresją i mrokiem, woli otwartą wrogość, ale nic poza tym. Ostatnie są bliźniaki. Nie znam ich imion, bo wszystkim każą się tytułować jako Warchlim i Quirtim. Obaj mają czarne i krótkie włosy oraz zielone oczy. Rozróżniam ich tylko po fakcie, iż Warchlim jest dużo masywniejszy od Quirtima.

Otrząsnąłem się z rozmyślań i ponownie spojrzałem na rozgrywającą się za domem walkę. Brały w niej udział dwa myśliwce Res-mirów o nazwie Omega, najlepsze w swojej klasie. Składały się z dwóch części: skrzydeł wygiętych lekko w tył, w których znajduje się para otworów strzelniczych i para świateł, oraz z umieszczonej na nich kabiny pilota. Omega ma trzy silniki – dwa szerokie, lecz niskie, umieszczone były po przeciwległych stronach skrzydeł, a główny, także owalny silnik, znajdował się na końcu długiego ogona wychodzącego z kabiny.

Dwie Omegi biorące udział w walce różniła jedna rzecz – kolor smugi, jaką pozostawiają po sobie silniki Res-mirów. Jeden myśliwiec miał czerwoną, a drugi żółtą. Smugi te unosiły się przez chwilę w miejscu, w którym powstały, i znikały, a były tym dłuższe, im szybciej leciał statek.

Czerwona Omega leciała za żółtą i strzelała bez opamiętania rakietami. Omega miała zainstalowaną tylko najsłabszą osłonę, więc prawdopodobne było, że żółta długo nie wytrzyma. Jednak ta zwolniła nagle, pozwalając czerwonej przelecieć nad nią. Następnie wystrzeliła lecący z ogromną prędkością jasnopomarańczowy pocisk protonowy. Ten przebił się przez wrogie pole siłowe i uderzył w prawy silnik. Czerwony wykonał zwrot w prawo, próbując zaatakować z boku żółtą Omegę. Jednak jej pilot był sprytny – skręcił w lewo, ustawiając swój silnik tuż przed rakietą, i przyśpieszył do jej prędkości. Niewiele trzeba było czekać na zniszczenie rakiety. Na chwilę straciłem z oczu oba myśliwce, ale wkrótce z chmur wypadł dymiący czerwony myśliwiec. Leciał z dużą prędkością w ziemię. Za nim pojawił się żółty. Wystrzelił kolejny pocisk we wroga. Jednak gdy tylko ten osiągnął cel, czerwona Omega obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i zniknęła w rozbłysku światła. Pozostała po niej tylko jedna rakieta, która wreszcie zniszczyła pole siłowe żółtej omegi i rozsadziła jej silnik.

Niegdyś wspaniały myśliwiec zamienił się w spadającą kulę ognia i rozbił się o ziemię. Ze zgliszczy wyskoczyła ubrana na czarno postać. Spojrzała krótko na pozostałość po swoim myśliwcu i zniknęła w chmurze czarnej energii.

Wraz z rodzicami i Filipem pobiegłem zobaczyć, co zostało z myśliwca, ciesząc się, że mieszkamy na odludziu, gdyż dzięki temu nikt z Normalniaków nie mógł zobaczyć tego dowodu naszego istnienia. Rodzice byli uzbrojeni w Kije – wyglądały jak aluminiowe strzały, ale były wytrzymalsze i miały o wiele większą moc. Mogły kontrolować żywioły. Z opowieści rodziców wynikało, że człowiek męczy się wraz ze zużytą mocą żywiołów. To jednak drobnostka w porównaniu z energią, którą generuje Kij do zapanowania nad żywiołami.

Jak tylko trafiliśmy na miejsce, myśliwiec wybuchł, odrzucając mnie na dziesięć metrów.

– Pluton, nic ci się nie stało? – krzyknął wysoki, silny mężczyzna o drapieżnym wyglądzie. To mój tata, Adion.

– Nie, dojdę do siebie i zaraz do was dołączę.

– Zauważyliście kolor smugi? – rzekła mama, Aniela, ładna, szczupła i młoda kobieta o burzliwym temperamencie.

– Który?

– Czerwony.

– Taak. I co z tego?

– Nie kojarzy ci się to z czymś?

– Hmm, masz na myśli Deralonów?

– OCZYWIŚCIE, ŻE TAK!!! – wybuch mamy kompletnie mnie zaskoczył. Najwyraźniej Filipa też, bo omal nie wszedł na wrak.

– Ależ kochanie, niby dlaczego to mieliby być oni?

– Dobrze to wiesz.

– To nadal żaden dowód.

– Skoro tak, to trudno. Nie wierzysz mi, zgoda, więc… wracamy do domu!

– Ale ten wrak…

Mama machnęła Kijem, mrucząc coś pod nosem, i wystrzelił z niego trwający trzy sekundy srebrzysty promień, który szybko rozwalił resztki płonącego myśliwca. Kolejne machnięcie Kijem i znikąd zaczął padać drobny deszczyk, gaszący płomienie. Tata skrzywił się z niesmakiem.

– Nie lubię, kiedy to robisz.

– Wiem. Chodźcie.

Byłem w połowie drogi do domu, gdy nagle potknąłem się o coś szklanego. Podniosłem to i przyłożyłem do oczu. Wewnątrz przejrzystej szkatułki płonął mały płomyk, niewytwarzający dymu. Z zaciekawieniem patrzyłem jeszcze chwilę, po czym pobiegłem z pudełkiem do domu.

Przez następny tydzień próbowałem dowiedzieć się, do czego ta szkatułka może służyć. Na razie bezskutecznie.

Pewnego późnego sobotniego wieczora poszedłem na małą polankę otoczoną drzewami. Patrząc na klucz ptaków przelatujących nad domem, wyciągnąłem szkatułkę. Najpierw oddałem się obserwacji. Fascynował mnie ten płomień, płonący sam z siebie. Następnie sprawdziłem, czy szkatułkę da się otworzyć. Bez skutku. W końcu z braku innych pomysłów wystawiłem ją na słońce, lecz i to nic nie dało. Zawiedziony, schowałem szkatułkę i już miałem odejść, gdy nagle poczułem się… dziwnie. Jakbym osłabł. Nagle i niespodziewanie – zemdlałem.

Gdy się ocknąłem, było już prawie ciemno. Widać było jedynie czerwoną tarczę zachodzącego słońca. Powoli, chwiejąc się, wstałem. Zacząłem układać wspomnienia. Sięgnąłem po szkatułkę, kiedy okazało się, że zniknęła! Zacząłem rozglądać się dookoła. Po dwóch minutach znalazłem jednak zgubę. Chcąc sprawdzić, czy ze szkatułką wszystko w porządku, obejrzałem ją i zachłysnąłem się powietrzem. Cały bok miał ślady pazurów! Jak to możliwe, że szkatułka, która spadła na ziemię w płonącym wraku i wytrzymała to bez skazy, teraz jest prawie doszczętnie zniszczona?!

Zacząłem się bać. Gdzieś tu musi być coś potrafiącego zniszczyć nawet tytan. Uciekłbym pewnie, gdyby nie chłodna logika, która wkroczyła do akcji.

Przecież to coś mnie nie zabiło. Z pewnością mogło. Widać nic mi nie grozi.

Niestety, gdy człowiek prawdopodobnie stoi w obliczu śmierci, chłodna logika ustępuje miejsca przerażeniu.

A to z kolei ustępuje miejsca niezdrowej ciekawości. Zobaczyłem bowiem, że szkatułkę da się już otworzyć.

Sięgnąłem do wyszczerbionej ramy i delikatnie pociągnąłem za nią. Otworzyła się.

Wybuch był wprost nie do opisania. Najpierw (i na szczęście) odepchnął mnie od pudełka podmuch gorącego wiatru. Potem nastąpiła eksplozja i wszystko stanęło w płomieniach. W akcie desperacji rzuciłem się na pudełko i je zamknąłem.

Wszystko nagle ucichło. Płomienie się wypaliły, a drzewa, wcześniej spalone, szybko się zazieleniły. Przez chwilę myślałem, że coś mi się przywidziało, ponieważ ogień w pudełku płonął jak wcześniej.

– No, teraz to już wierzę, że to, co napisali w tym liście, to nie był żart.

Na skraju polanki stał, trzymając jakiś papier, Łurk. Nie było już wątpliwości, że nic mi się nie przywidziało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: