- W empik go
Odzyskaj mnie - ebook
Odzyskaj mnie - ebook
Kontynuacja historii Igi i Piotra ze Złap mnie. Hakerka, która zakochała się w policjancie.
Podkomisarz CBŚ, który nie może o niej zapomnieć. Iga nosi pod sercem dziecko. Kobieta przeżywa trudny okres – nie dość, że ciąża jest zagrożona, to jeszcze nie ma u jej boku Piotra. Mimo że policjant tak bardzo ją zranił, ona nie potrafi przestać o nim myśleć.
W jej życiu pojawia się Maciek, kolega z pracy Piotra. Dziewczyna nie ma pojęcia, że otrzymał polecenie służbowe, aby jej pilnować, i nie wie, że… jest w niej zakochany. Gdyby była tego świadoma, zrozumiałaby, że nie powinna mu ufać.
Tymczasem Piotrowi również trudno pogodzić się z rozstaniem. Dodatkowo nie poinformowano go, że zostanie ojcem. Sprawy prywatne spędzają mu sen z powiek. Jakby tego było mało, rozpracowywanie łomżyńskiej grupy przestępczej sprawia, że mężczyzna znajduje się w niebezpieczeństwie.
Piotr nie wie, że Iga też nie jest już bezpieczna.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-942-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Iga Zamojska
– Nie! – krzyknęłam i chwyciłam puszkę z farbą. Wyciągnęłam ją ze sklepowego wózka, po czym wepchnęłam Maćkowi w rękę, żeby odłożył na półkę. – Nie chcę różowego pokoju! Będzie beżowy.
Próbowałam sięgnąć po interesujący mnie kolor farby do ścian, ale zaraz zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie dość, że byłam niska i przez to miałam utrudniony dostęp do regału, to jeszcze nie mogłam dźwigać ciężkich rzeczy. Na dodatek młoda właśnie się obudziła z drzemki i zaczęła szaleć.
Opuściłam ramiona i od razu położyłam dłonie na brzuchu. Delikatnie pomasowałam palcem miejsce, w którym poczułam kopnięcie. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym skierowałam wzrok na Maćka.
– Chcemy ten – powiedziałam, szczerząc się szeroko, i wskazałam palcem wybrany kolor.
– Chcemy? – powtórzył, patrząc na mnie z błyskiem w niebieskich oczach.
Przytaknęłam skinieniem.
– Tak. Madzi się podoba właśnie ten – odpowiedziałam, na co Maciek się roześmiał, ale skinął głową. Wziął wiaderko z farbą i wsadził je do wózka, po czym ruszyliśmy do kolejnej alejki.
Zatrzymałam się przy tapetach do pokoju dziecięcego i zaczęłam dokładnie oglądać każdą z nich. Dotykałam faktury i zaciągałam się specyficznym zapachem, który w jakiś dziwny sposób działał na mnie kojąco. Ostatnio różne rzeczy wywoływały u mnie niezbyt normalne reakcje. Wszystko jednak dało się wytłumaczyć ciążową burzą hormonów. No, nawet to, że miałam ochotę polizać ścianę. Chore!
Gdy moje palce musnęły rolkę, której wzór bardzo mi się spodobał, młoda znów mnie kopnęła.
– Tobie też się podoba, prawda? – zapytałam cicho i znów chwyciłam się za miejsce, które mała dotknęła przed chwilą stópką.
Teraz chyba uprawiała jogę i się rozciągała, bo mój brzuch zrobił się na chwilę dziwnie kwadratowy. Uniosłam wzrok na Maćka, który intensywnie mi się przyglądał. Uśmiechnęłam się do niego i wskazałam dłonią, którą tapetę wybrałyśmy. Cieszyłam się, że był przy mnie, że jeszcze nie uciekł z krzykiem. Był ze mną cały czas, kiedy tak bardzo go potrzebowałam…
Zamknęłam powieki i wzięłam drżący oddech. Przez ostatnie pięć miesięcy Maciek praktycznie nie odstępował mnie na krok. Gdyby nie on, nie poradziłabym sobie z tym wszystkim. Nie miałam pojęcia, dlaczego jeszcze nie zwiał, mimo że przez cały ten czas dawałam mu nieźle w kość. Przygryzłam wnętrze policzka, bo to jednak było niedopowiedzenie. On przeszedł ze mną koszmar. Był moją kotwicą, dzięki której nie zatonęłam w morzu rozpaczy, tęsknoty, rozgoryczenia, żalu, niepewności, bólu i strachu.
Bałam się. Byłam przerażona, gdy test ciążowy wskazał dwie kreski.
– Farby, tapeta i klej do tapet. Chyba to wszystko? Czy może chciałaś coś jeszcze pooglądać? – zapytał, stając obok. Spojrzał mi w oczy i delikatnie się uśmiechnął.
Wzruszyłam ramionami, mrugając gwałtownie, by jak najszybciej odgonić wspomnienia, a wraz z nimi zbierające się w kącikach oczu łzy.
Chyba na dziś już mi wystarczy chodzenia po sklepach.
– Możemy wracać – odpowiedziałam i ruszyłam w stronę kas.
Całe szczęście nie musieliśmy stać w kolejce. O ile samo chodzenie jeszcze nie sprawiało mi większych problemów, tak stanie przez kilka minut w jednym miejscu było tragiczne. Zaraz robiło mi się słabo i kręciło się w głowie.
Usiadłam na miejscu pasażera, podczas gdy Maciek wkładał rzeczy do bagażnika. Przyłożyłam dłonie do ust i chuchnęłam na nie kilka razy, by jakoś je rozgrzać. Przez te kilkanaście metrów troszeczkę zmarzłam. Dobrze, że nie padał śnieg, bo przynajmniej nie groziło nam stanie w korku. Ludzie dziwnym trafem tracili umiejętność prowadzenia samochodu, gdy na drogach pojawiała się biała warstwa puchu.
Westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Nie miałam już na nic siły. Najchętniej poszłabym spać.
– To co robimy dalej, moje drogie panie? – zapytał Maciek, siadając za kierownicą. – Może pojedziemy na sushi?
Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową w niedowierzaniu, wbijając w niego wkurzony wzrok.
– Nie mogę jeść sushi! – oznajmiłam.
Przewrócił oczami.
– Nie możesz jeść surowej ryby nieznanego pochodzenia czy raczej wątpliwej jakości, to po pierwsze, a po drugie możemy wziąć zestaw w tempurze albo wegetariański – wytłumaczył spokojnie.
Przymknęłam powieki, ponieważ zaczęły mnie szczypać oczy. Warczałam na Maćka, krzyczałam i wyładowywałam na nim złe emocje już od samego początku, a on ani razu się na mnie nie wkurzył, nawet nie podniósł głosu.
– Wolę jednak nie ryzykować. – Przybrałam pogodny wyraz twarzy i odwróciłam głowę w jego stronę. – Zjemy coś w domu, lodówka jest przecież pełna, a w zamrażarce nadal są potrawy wigilijne. Nagotowałeś wszystkiego jak dla wojska. – Zaśmiałam się, przypominając sobie, jak wyglądał w fartuszku, gdy przygotowywał jedzenie na święta.
Przytaknął i uśmiechnął się szczerze, po czym ruszył spod sklepu, jadąc w kierunku Wojkowic. Wyciągnęłam rękę w stronę radia i włączyłam pierwszą lepszą stację. Całe szczęście, że było już po świętach i w końcu puszczali coś innego niż All I Want For Christmas Is You lub inne tego typu gówna.
Kuźwa, żeby te piosenki leciały tylko w okresie świątecznym, a nie już od połowy listopada, to jeszcze jakoś by to było, a tak? Już przed świętami chciało mi się tym wszystkim rzygać.
– Każde z nas swoje ścieżki ma! – Maciek zaczął fałszować i dodatkowo się wydurniać. Gdyby nie to, że staliśmy właśnie na światłach, dostałby ode mnie w ten pusty łeb. – Wydeptane i sprawdzone od lat!¹
Pokręciłam głową i spojrzałam w boczną szybę, a pod powiekami znów zebrały mi się łzy. Wiedziałam, że robił to specjalnie. Od miesięcy stawał na głowie i kombinował jak koń pod górę, byleby tylko poprawić mi choć odrobinę humor.
Gdy na tym pieprzonym teście pojawiły się dwie kreski, spanikowałam. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, jak sobie poradzić z ciążą i dzieckiem, skoro sama byłam wrakiem człowieka. Nie posiadałam nic prócz zniszczonego życia, które było totalnym bałaganem.
Jednak złość, żal i nienawiść, które czułam do Piotra za to, że kłamał, że mnie wykorzystał, jednocześnie pozbawiając wszystkiego, odeszły przynajmniej na jakiś czas.
Tego samego dnia błagałam Maćka, by jakoś skontaktował się z Piotrem, ale odkąd nie pracowali razem, nie miał jego numeru, bo – podobno – go zmienił. Maciek nawet zadzwonił do Zakrzewskiego, żeby go poinformować o ciąży i poprosić, żeby ten przekazał Piotrowi nowiny. Przez kilka dni siedziałam jak na szpilkach w oknie i czekałam.
Serce podchodziło mi do gardła, jak tylko słyszałam z oddali samochód. Czekałam, bo przecież Piotr powinien wrócić dla dziecka… Musiał wrócić. Przecież był gotowy do roli ojca, marzył o dziecku.
Jednak po tygodniu moja nadzieja ponownie umarła.
Nie wrócił.
Darek zadzwonił do Maćka i powiedział, że Piotr nie chce mieć ze mną nic wspólnego. To złamało mi serce po raz kolejny. Na wierzch wypłynęło to, jak bardzo się mną brzydził, jak bardzo nienawidził, a to wszystko, co utworzyło się między nami, było jednym wielkim kłamstwem i iluzją. On nawet nie chciał dziecka! Wtedy zrozumiałam, że nie chodziło o dziecko samo w sobie, ale o jego matkę. Ja nie byłam Olą… I znów zaczęłam pałać do niego nienawiścią.
Byłam zła na niego, na nich, na cały pieprzony świat. Jednak najbardziej ze wszystkich byłam wściekła na siebie, że pomimo tego wszystkiego, co mi wyrządził, nadal nie potrafiłam przestać go kochać. To było… popieprzone. Ja byłam popieprzona. Wkurzałam się, płakałam i przeklinałam na wszystko i wszystkich, aż z nerwów zaczęłam plamić. Maciek zawiózł mnie wtedy do szpitala.
Zaczęły trząść mi się ręce, gdy przypomniałam sobie tamto uczucie przerażenia. Schowałam dłonie pod pachy, by Maciek tego nie zauważył. Nie chciałam, żeby wiedział, że znów myślałam o sprawach, o których już dawno powinnam zapomnieć.
Nie potrafiłam jednak tego zrobić. Strach o moje dziecko pozostał. Choć tylko w pierwszym trymestrze miałam zagrożenie poronieniem i musiałam brać leki na podtrzymanie ciąży oraz praktycznie unikać jakiegokolwiek ruchu, to wciąż się bałam i byłam przewrażliwiona, mimo że już teoretycznie wszystko było w normie.
Jak bardzo w tamtym czasie potrzebowałam Piotra… Jednak on nie wrócił. Po czwartym miesiącu ciąży, kiedy najgorsze było już za mną, zrozumiałam, że skoro teraz dałam sobie radę, to później też będzie tak samo. Już go nie potrzebowałam. Już nie chciałam, by wracał. Przestał być centrum mojego wszechświata. Jego miejsce zajęła Madzia. Moja mała kruszynka, mój malutki świat. Moje wszystko.
– Hej, gdzie znów odpłynęłaś? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Maćka.
Spojrzałam najpierw na niego, a później przez szybę. Byliśmy już pod domem.
Westchnęłam i uśmiechnęłam się do Maćka, jednak on i tak zauważył, że coś było nie tak. Dostrzegłam smutek w jego oczach. Przygryzłam wargę i szarpnęłam za klamkę. Gdy tylko otworzyłam drzwi, zadrżałam przez mroźny podmuch wiatru. Wyskoczyłam szybko z samochodu i podeszłam do drzwi. Wygrzebałam z kieszeni kurtki klucze, a potem starałam się otworzyć dom. Jednak ręce drżały mi zbyt mocno, bym była w stanie to zrobić. Po chwili poczułam ciepłą dłoń na swojej dłoni. Uniosłam wzrok na Maćka. Wziął ode mnie klucze i przekręcił zamek, po czym wpuścił mnie sekundę później do środka.
Odetchnęłam z ulgą i powoli zaczęłam się rozbierać. Odwinęłam szalik z szyi i ściągnęłam czapkę. Odłożyłam wszystko na komodę i zaraz po tym powiesiłam kurtkę na wieszaku. Zrzuciłam z siebie buty i poczłapałam do salonu, żeby usiąść obok kominka.
Kilka minut później Maciek rozpalał na nowo ogień i dokładał drewna. Choć w domu było w miarę ciepło, to i tak dodatkowo dogrzewał budynek, bo od zawsze byłam zmarzluchem, a ciąża jeszcze to spotęgowała.
Wyciągnęłam nogi i położyłam stopy na pufie, a potem sięgnęłam po koc leżący na kanapie obok i przykryłam się nim po sam nos. Zamknęłam oczy. Byłam senna i zmęczona.
Nie miałam na nic siły, choć tak naprawdę i tak nic nie robiłam całymi dniami. To Maciek skakał wokół mnie. Chodził do sklepu, gotował, sprzątał… Po prostu robił wszystko, a ja nie miałam nawet jak mu się odwdzięczyć, jak podziękować za to wszystko, co dla mnie robił.
– Iga, może połóż się do łóżka, tu ci będzie niewygodnie – powiedział, kucając przede mną. Uśmiechał się ciepło. – Zrobię coś do jedzenia, a potem cię obudzę.
– Nie będę spać – zaprzeczyłam i wzięłam książkę, którą miałam pod ręką. – Poczytam sobie. – Machnęłam mu przed twarzą tomikiem o ciąży, porodzie i opiece nad niemowlakiem.
– Chcesz się czegoś napić? Może zjesz jakieś owoce? – zapytał, na co pokiwałam głową. – Mandarynki? – upewnił się, ale w sumie nie musiał pytać, bo jakoś tylko one mi ostatnio smakowały. Wstał, uniósł moje stopy i zawinął je dokładnie w koc, po czym wyszedł do kuchni.
Wrócił kilka minut później, a na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Niósł miskę z już obranymi mandarynkami i gdy znalazł się z powrotem przy mnie, położył mi ją na złączonych nogach.
– Dziękuję – szepnęłam. – Za wszystko – uściśliłam.
– Nie masz…
– Mam. Maciek, przecież ty miałeś mnie tylko pilnować, a robisz też całą resztę. Dbasz o mnie… o nas – pogłaskałam brzuszek – o dom. O wszystko. To znacznie wychodzi poza obszar twoich obowiązków.
Westchnął i znów przykucnął. Położył dłoń na moim policzku i uśmiechnął się ciepło.
– Jestem tu dla ciebie, dla was. Zawsze będę. – Spojrzał na mnie intensywniej. W jego oczach dostrzegłam żar. – Iga, daj mi szansę, a udowodnię ci, że przy mnie możesz być szczęśliwa. Będę dla Madzi najlepszym tatą, jaki może istnieć. Ojcem nie jest ten, kto zrobił, a ten, kto wychował.
W moich oczach znów zalśniły łzy, a kiedy pierwsza słona kropla wydostała się spod powieki, on natychmiast ją starł.
– Przede wszystkim ojcem jest ten, który kocha matkę dziecka. – Nachylił się w moją stronę, zbliżając się twarzą. – Iga, kocham cię już od dawna. Tak bardzo cię kocham.
Przymknęłam oczy, gdy złączył nasze czoła.
– Daj mi szansę, proszę.
Uchyliłam powieki i spojrzałam mu w oczy, niezdolna do wypowiedzenia jakichkolwiek słów.
– Kocham cię – szepnął ponownie i musnął ustami moje wargi. – Kocham was.ROZDZIAŁ DRUGI
Piotr Skarżyński
– Jak Iga? – To były pierwsze słowa, jakie wyrzuciłem z siebie, gdy tylko połączyłem się z Darkiem. Odkąd wylądowałem w Łomży, korzystaliśmy tylko z zabezpieczonej sieci, żeby ze sobą rozmawiać. – Wszystko z nią w porządku? Rozmawiałeś z Maćkiem?
– Tak. – Westchnął ciężko. – Wszystko jest dobrze. Jak sprawa?
– A jak ma, kurwa, być? Mam dość siedzenia tutaj i czekania na pierdolone zbawienie, Darek. Jestem tu pieprzonym popychadłem. Jeszcze chwila, a coś we mnie pęknie i skończy się to wszystko jatką.
– Uspokój się, Piotr. Wiem, że to już za długo trwa, ale…
– Długo?! – wydarłem się na niego. – To miały być góra dwa miesiące, a nie, kurwa, pięć. Nie pisałem się, kurwa, na robienie za pierdolonego tajniaka pośród wrogów.
Już mnie ta sprawa wkurwiała. Wysłali mnie tutaj, bo policjant, który miał ogarnąć tę sprawę, miał wypadek samochodowy i był niedysponowany. Miałem tylko powęszyć wśród łomżyńskiej grupy przestępczej, ale przełożony Darka stwierdził, że lepiej będzie, jak się spróbuję dostać do szeregów tych fiutów. Udało mi się to po niecałym miesiącu, ale dalej trzymali mnie na dystans, chociaż minęły już cztery. Wcale im się nie dziwiłem. Nie byli idiotami, którzy przypadkiem przemycali kokainę przez granicę. Ich grupa nie była mała i nieogarnięta w tych sprawach.
To byli pieprzeni bogowie, którzy mieli kontakty wśród polityków.
– Jeszcze miesiąc i stąd spierdalam. Mało mnie obchodzi, czy dostanę za to naganę, czy nie – oznajmiłem poważnym tonem. – Mam to w dupie, Darek. Miesiąc i stąd znikam, a potem odbiorę sobie przysługę, którą mi, kurwa, wisisz. Rok płatnego urlopu.
– Nie masz tylu nadgodzin, żebym…
– Pierdolę nadgodziny, Darek – warknąłem. – Wdupiliście mnie na pieprzoną minę. Kurwa, ja się miałem zajmować przekrętami podatkowymi, a nie pierdoloną grupą przestępczą.
Westchnął ciężko. Dałbym sobie rękę uciąć za to, że właśnie pocierał dłonią twarz.
Miałem dość tego, że byłem tak daleko od Igi. Miałem dość, że nie mogłem jej do siebie przytulić. Miałem dość, kurwa, tego, że nie mogłem nawet usłyszeć jej głosu. Nie żebym nie próbował tego zrobić, ale Maciek nie miał pojęcia o tym, czym się zajmuję, a Darek nie zamierzał ryzykować i zawozić zabezpieczonego telefonu do Wojkowic.
Tyle dobrego, że zanim wywieźli mnie na północno-wschodni kraniec Polski, zajrzałem do kupionego przeze mnie domu w Wojkowicach i zostawiłem Idze list. Chciałem jej wszystko wyjaśnić, ale nie miałem czasu na to, żeby się rozpisywać. Napisałem więc tylko to, co uznałem, że było najważniejsze. To, co miało jej dać do myślenia, że po prostu coś się po drodze spierdoliło i nie mogłem chwilowo z nią zostać.
– Wytrzymaj jeszcze – poprosił. – Mam nadzieję, że zaraz to wszystko skończymy. Masz odpowiedni sprzęt na wypadek, gdybyś dał radę im coś doczepić?
– Mam. – Przewróciłem oczami. Nienawidziłem, gdy zaczynał mi zadawać oczywiste pytania. – Dobra, spadam. Dzwonią do mnie.
– Na razie. Pilnuj się tam.
Rozłączyłem się, nawet mu nie odpowiadając, a potem wyłączyłem komputer i schowałem go w desce pod podłogą.
Znowu mieszkałem w jakimś Wypizdowie Wielkim, gdzie psy dupami szczekają. W jakiejś pieprzonej ruderze, chociaż ta miała przynajmniej normalną łazienkę w porównaniu z chatą w Świerklańcu.
Wziąłem telefon, wyszedłem przed dom i zapaliłem papierosa. Kolejna rzecz, która mnie zaczynała nieziemsko wkurwiać. Członkowie grupy – każdy, co do jednego – kurzyli i, chcąc nie chcąc, wróciłem do nałogu. Nawet zacząłem pić pieprzoną kawę. Te kilka miesięcy zmieniło mnie tak bardzo, że nienawidziłem sam siebie.
Odebrałem połączenie i przyłożyłem telefon do ucha, zaciągając się papierosem.
– Co tam?
– Będziesz nam dziś potrzebny – usłyszałem głos Adama, jednego z przydupasów szefa. – Będzie gruba akcja.
– O której mam być gotowy? – Zgasiłem peta w popielniczce i przeczesałem dłońmi przydługie włosy.
– Już. Chłopaki po ciebie podjadą za jakieś piętnaście minut.
Rozłączyłem się, jak tylko potwierdziłem, że wszystko zrozumiałem.
W Łomży znali mnie jako Arka. Oficjalnie nie używaliśmy nazwisk, ale wiedziałem, że mnie prześwietlili. Na potrzeby całej tej akcji Centralne Biuro Śledcze stworzyło dla mnie fałszywą tożsamość. Arek Karpiński. Trzydziestopięcioletni kawaler, który przeprowadził się do Łomży spod Krakowa. Rodziców brak, co było ogromnym kłamstwem, bo matkę i ojca miałem. Mieszkali w centrum Krakowa i nie widzieli mnie od ponad roku – dokładnie tyle czasu zajęło mi rozwiązanie sprawy z Adamskim i teraz to gówno, w które zostałem wplątany.
Niecałe piętnaście minut po rozmowie z Adamem pod moją ruderę podjechał terenowy jeep. Ze środka wyskoczył Marek i machnął na mnie dłonią. Zza paska spodni wystawała mu broń. Wcale mnie to nie dziwiło – uwielbiał się nią chwalić. Pierdolony cwaniak, który na widok radiowozu spinał się cały i uciekał wzrokiem, byleby tylko nie patrzeć na funkcjonariuszy. Nie komentowałem tego, chociaż miałem na to wielką ochotę.
– Siema. – Przywitałem się z nim uściskiem dłoni i klepnąłem go w plecy.
– Siema. Wskakuj. – Kiwnął głową w stronę tylnego siedzenia. – Musimy jeszcze zgarnąć Ninę i jedziemy.
Pokiwałem głową i wsiadłem do samochodu, zaciskając dłonie w pięści. Nielegalny pistolet, który mi załatwili, uwierał mnie w plecy. Po stokroć wolałbym mieć przy sobie swojego glocka, ale przecież nie mogłem.
– Co dziś robimy? – zapytałem, rozsiadając się nonszalancko na kanapie. W głębi serca jednak zaciskałem mocno zęby, wkurwiając się na to, że nie mogłem teraz być obok Igi.
– Ty i Nina robicie za odwrócenie uwagi. Z komisariatu będzie przewożony transport z dowodami. Mają w środku kilkadziesiąt kilo koksu. Zamierzamy to odbić.
Po moich plecach przebiegł dreszcz niepokoju. Nagle zrozumiałem, dlaczego w bagażniku słyszałem obijającą się o siebie broń. Kurwa! Gdybym tylko mógł, to w tym momencie pisałbym ostrzeżenie do Darka. Ja pierdolę... Miałem nadzieję, że ci, co przewozili dowody, byli inteligentni i nie zamierzali się nabrać na to gówniane przedstawienie, które wymyśliły łomżyńskie fiuty.
– Co dokładnie mamy robić z Niną? – zapytałem, gdy zatrzymaliśmy się na jednym z osiedli.
Do samochodu wskoczyła szczupła blondynka, uśmiechając się od ucha do ucha. Spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
– Hej! Słyszałam, że dzisiaj będziemy robić przedstawienie – rzuciła wesoło i zachichotała.
Zdusiłem w sobie odruch wymiotny, gdy tylko dotarło do mnie, co miał na myśli Marek, gdy wspomniał o odwróceniu uwagi. Nie wspomnę, ile razy próbowali mnie namówić do tego, żebym przeleciał Ninę, bo ona miała na mnie ochotę.
Ja pierdolę!
– Jaki jest plan? – zapytałem, siląc się na spokojny i obojętny ton, chociaż tak naprawdę miałem ochotę wyskoczyć z pędzącego samochodu i uciec gdzie pieprz rośnie.
Powoli zaczęło się ściemniać.
– Ty i Nina wracacie z imprezy. Damy wam znać, gdy zobaczymy transport. Jak tylko dostaniecie cynk, wytoczycie się na drogę. Możecie się całować, kurwa, jak dla mnie, to możecie się nawet zacząć ruchać na wolnym powietrzu. Grunt, żeby psiarze was zobaczyli i się przed wami zatrzymali. Wtedy znikacie, a my wkraczamy do akcji.
Poczułem ucisk w brzuchu, gdy Nina przesunęła dłonią po moim udzie. Zacisnąłem mocniej szczękę, próbując zapanować nad mdłościami.
Otworzyłem okno i zapaliłem papierosa, jak tylko Marek zrobił to samo. Zaciągnąłem się dymem i przymknąłem powieki, próbując się uspokoić. Musiałem to odbębnić. Gdyby nam się ta akcja udała, to może w końcu wciągnęliby mnie głębiej w swoje szeregi. Może w końcu położyłbym łapę na informacjach, których potrzebowałem, żeby ich wszystkich udupić.
Musiałem to jakoś przeżyć, a potem jak najszybciej o tym wszystkim zapomnieć.
Kierowca zatrzymał się na skrzyżowaniu i spojrzał na mnie przez ramię. Zrozumiałem, że to było miejsce, w którym mieliśmy z Niną wysiąść.
Wyskoczyłem z samochodu i poprawiłem kurtkę, gdy poczułem na szyi chłód. Wygrzebałem z kieszeni spodni gumę do żucia, a potem zacisnąłem na niej palce. Przymknąłem powieki, odpakowałem papierek i wsunąłem ją między zęby. Zamiast od razu ją pogryźć i połknąć, zacząłem się rozkoszować jej smakiem.
Pieprzone Mamby. To było jedyne, co mi pozostało teraz po Idze. Miałem dość. Chciałem, kurwa, wziąć ją w objęcia i nigdy więcej już jej z nich nie wypuszczać.
Tyle dobrego, że wszystko było u niej w porządku.
– Poczęstujesz mnie? – Nina objęła palcami moje ramię.
Spojrzałem na nią, marszcząc czoło.
– Jadłeś gumę, podzielisz się?
– Nie – warknąłem w odpowiedzi i pociągnąłem ją w stronę krzaków, gdzie mieliśmy się schować i czekać na cynk od chłopaków.
– Coś ty dzisiaj taki nerwowy? – zapytała, posyłając mi zaciekawione spojrzenie. – Wyglądasz, jakby ktoś ci nadepnął na odcisk.
– Po prostu nie uśmiecha mi się lizanie z kimś, kto chwilę wcześniej miał fiuta w ustach – oznajmiłem złośliwie.
Gdybym wiedział, że mogłaby się na mnie obrazić czy wkurwić, to bym tego nie powiedział. Nina jednak była do takich tekstów przyzwyczajona, co już zdążyłem zauważyć przez te kilka miesięcy i kilkadziesiąt imprez, na których byłem zmuszony się pojawić.
– Daj spokój! – Zaśmiała się. – Umyłam zęby.
Skrzywiłem się i zacisnąłem dłonie w pięści.
I ja mam się, kurwa, z nią całować? Ja pierdolę.
– Jadą – rzuciła i pociągnęła mnie za rękę.
Zmiąłem przekleństwo w ustach, otaczając Ninę ramieniem. Powłóczyłem nogami, próbując udawać nawalonego, a Nina chichrała się głośno, trzymając dłoń na moim kroczu. Warknąłem ostrzegawczo, gdy próbowała rozpiąć mi rozporek. Zobaczyłem kątem oka zbliżający się pojazd, więc szarpnąłem ją za włosy i przyciągnąłem do siebie.
Zachwialiśmy się oboje, a potem się przewróciliśmy. Droga była, kurwa, oblodzona. Wyrżnąłem jak długi na asfalt, a Nina upadła na mnie, śmiejąc się wniebogłosy. Zanim zdążyłem ją z siebie zepchnąć, przytknęła wargi do moich ust.
Z całych sil próbowałem jej od siebie nie odepchnąć, coraz lepiej słysząc zbliżający się do nas samochód.
– Obejmij mnie, kurwa – rozkazała i poruszyła biodrami, ocierając się o mnie.
Niewiele myśląc, zacisnąłem dłoń wokół jej szyi. Jęknęła głośno i wbiła mi palce w policzek. Syknąłem, gdy przygryzła mi wargę, a potem wykorzystała fakt, że otworzyłem usta, żeby ją za to opierdolić, i wsunęła mi język w gębę.
Zmusiłem się do zapomnienia o tym, że zbiera mi się na wymioty.
– Mmm… – mruknęła z zadowoleniem. – Arek, ty…
– Proszę zejść z drogi! – usłyszeliśmy nagle z głośników policyjnej fury.
Nina jęknęła głośno i przewróciła się na plecy, śmiejąc się przy tym. Przeturlałem się za nią, dalej udając pijanego. Kurwa, czułem się jak gówno. Musiałem umyć zęby i to jak najszybciej. Aż mnie otrzepało z obrzydzenia.
– Proszę zejść z… Kurwa!
Do moich uszu dotarł odgłos wystrzału, a potem pisk opon.
Szarpnąłem Ninę za ramię i zerwałem się z asfaltu, czując kolejne mdłości, gdy usłyszałem następny wystrzał, a potem zgrzyt metalu. Jak przez mgłę dotarł do mnie jęk bólu, a potem charczenie. Najgorsza jednak była cisza. Cisza, która oznaczała tylko jedno – grupa zgarnęła koks, a policjanci odeszli na wieczną służbę.
Tego wieczora przez godzinę patrzyłem na zamkniętą butelkę wódki, usilnie próbując się przekonać do tego, że nie powinienem pić.
Nie udało mi się.
Poczułem do siebie obrzydzenie, gdy przeczytałem w wiadomościach, że zginęło dwóch funkcjonariuszy. Jeden miał dopiero dwadzieścia pięć lat. Osierocił dziecko.
Kurwa!
Po raz drugi poczułem do siebie obrzydzenie, kiedy poszedłem do sklepu i kupiłem flaszkę.
Po raz trzeci poczułem do siebie wstręt, gdy tę flaszkę otworzyłem i nalałem wódki do kieliszka. Wypiłem go, zanim myśli zdążyłyby mnie od tego odwieść.
W tym momencie Igi brakowało mi najbardziej. Wiedziałem, że tylko ona mogła powstrzymać mnie od picia alkoholu. Tylko ona mogła mnie od tego odwieść, ale jej nie było obok. Była kilkaset kilometrów ode mnie i na pewno mnie nienawidziła za to, że ją zostawiłem bez wyjaśnienia.
Pieprzonych kilka zdań na wyrwanej z zeszytu kartce się, kurwa, przecież nie liczyło.
Powinienem jej powiedzieć o tym, jak bardzo ją pokochałem, gdy miałem ku temu szansę. Powinienem jej o tym powiedzieć osobiście.
Kurwa!
Wypiłem duszkiem kolejny kieliszek, a potem rzuciłem nim o ścianę i oparłem czoło o blat stołu. Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się dymem. Mój wzrok padł na paczkę Mamby, a potem na nielegalny pistolet. Poczułem szarpnięcie w brzuchu.
Wyrzuciłem peta do popielniczki i rzuciłem się w kierunku balustrady na balkonie. Wychyliłem się i zwróciłem wódkę, którą wypiłem. Jęknąłem i upadłem na kafelki, ocierając twarz rękawem. Czułem się jak gówno. Nie, czułem się gorzej niż gówno.
Bez Igi czułem się jak wrak człowieka.ROZDZIAŁ TRZECI
Iga Zamojska
– Dzień dobry, pani doktor. – Uśmiechnęłam się nieco sztucznie do doktor Wieniawskiej i zamknęłam za sobą drzwi do gabinetu.
– Iga, miło cię widzieć – powiedziała i wskazała dłonią na krzesło znajdujące się po przeciwnej stronie biurka.
Usiadłam, a na wolne miejsce obok siebie odłożyłam kurtkę i torebkę.
– Jak się czujesz? – zapytała z uśmiechem.
Była niesamowicie miła i pomocna. Jej zawód był jej życiową pasją, i to było widać z daleka. Mimo że była ordynatorem oddziału ginekologiczno-położniczego, nie zadzierała nosa i podchodziła do każdej pacjentki z sercem na dłoni. Cieszyłam się ogromnie, że to właśnie ona prowadziła moją ciążę.
– W porządku. Najgorsze chyba za mną, ale choć już nie mam mdłości, to zaczęła się zgaga i coraz większe bóle pleców – powiedziałam od razu. Nie miałam zamiaru niczego przed nią ukrywać.
Pokiwała głową i zaczęła przeglądać dokumenty.
– Wyniki badań masz świetne. Nastąpiła u ciebie niesamowita poprawa. – Uniosła wzrok i kolejny raz uśmiechnęła się ciepło. – W porównaniu z wynikami na początku ciąży różnica jest jak niebo a ziemia. – Wstała z fotela i podeszła do kozetki. – Chodź, zobaczymy, jak się ma dzisiaj twoja dziewczynka.
Podniosłam się z krzesła i ściągnęłam zapinany na guziki sweter, po czym zrobiłam kilka kroków i położyłam się na plecach. Podwinęłam bluzkę i syknęłam cicho, gdy poczułam zimny żel na brzuchu. Chwilę później lekarka jeździła już głowicą urządzenia po mojej skórze.
Wpatrywałam się w monitor, a w moich oczach od razu pojawiły się łzy szczęścia. Madzia była ruchliwa, przez co chyba trudno było Wieniawskiej zrobić pomiary.
– No cóż, badanie się przeciągnie, bo śpiąca królewna się w końcu obudziła – stwierdziła Wieniawska i zaśmiała się pod nosem, gdy znów nie udało jej się zrobić zdjęcia w prawidłowej pozycji.
Faktycznie, mała zawsze drzemała podczas wcześniejszych badań ultrasonograficznych, a tym razem szalała.
– Silna dziewczyna z niej rośnie – dodała wesołym tonem. – Jeszcze dwanaście tygodni do porodu, ale trzeba się na niego powoli szykować. Nie masz przeciwwskazań do naturalnego, ale i tak trzeba wziąć pod uwagę ewentualną cesarkę. Mam nadzieję, że będę wtedy w szpitalu.
Ja też miałam taką nadzieję. Ufałam jej. Była świetna pod każdym względem, nie tylko jako lekarka, ale po prostu jako kobieta.
– Po wizycie pójdę się zapisać do szkoły rodzenia – powiedziałam cicho. Wiedziałam, że już dawno powinnam mieć to załatwione. Miałam nadzieję, że będzie dla mnie jeszcze miejsce na najbliższych zajęciach.
Wieniawska się uśmiechnęła i dalej robiła pomiary. W końcu ustawiła urządzenie tak, by było słychać bicie serduszka.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, bo to był najpiękniejszy dźwięk na świecie.
– Wszystko jest w porządku – powiedziała po zakończeniu badania i podała mi kawałek ręcznika papierowego, bym mogła wytrzeć się z żelu. Następnie pomogła mi się podnieść z kozetki i z powrotem zajęłyśmy miejsca przy biurku.
– Chciałabyś, żeby ojciec dziecka był przy porodzie? – zapytała, patrząc mi w oczy.
Przygryzłam wnętrze policzka i wzruszyłam ramionami. Jednak po chwili po prostu zaprzeczyłam głową, wypuszczając z ust drżący oddech.
– Iga, jeżeli chcesz porozmawiać, to ja z chęcią cię wysłucham. Wyglądasz, jakbyś naprawdę potrzebowała rozmowy. – Uśmiechnęła się ciepło po raz kolejny. – Poza tym następną pacjentkę mam dopiero za pół godziny, tak że mamy czas – powiedziała. Chyba po to, by dodać mi odwagi. – Nie chcesz go przy porodzie, czy to on nie wyraża chęci uczestniczenia w nim?
Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok na palce spoczywające na brzuchu. Młoda coraz mniej się ruszała, chyba znów przygotowywała się do snu.
– Jej ojciec jej nie chce. Tak samo zresztą jak mnie – odpowiedziałam cicho lekko łamiącym się głosem.
– Rozumiem. A co z tym mężczyzną, który czeka na ciebie przed gabinetem? Za każdym razem jak widzę, w jaki sposób na ciebie patrzy, to ci zazdroszczę.
Wytrzeszczyłam oczy i wlepiłam w nią niedowierzający wzrok.
– Widać z daleka, że jest w tobie zakochany, ale ty chyba nie czujesz do niego tego samego.
Ukryłam twarz w dłoniach i wzięłam głęboki wdech. Chciałam jej powiedzieć, że nie zamierzam z nią rozmawiać na ten temat, ale zamiast tego po prostu się rozpłakałam. Nie miałam z kim o tym wszystkim porozmawiać. Nie miałam przyjaciółki, a Maciek to… Maciek. Ostatnią osobą, przed którą się otworzyłam, był Piotr.
Wieniawska objęła mnie ramieniem. Zaczęła mnie uspokajająco głaskać po głowie. Po kilku minutach mój spazmatyczny oddech się uspokoił. Lekarka podała mi chusteczki i usiadła z powrotem na fotelu.
– Jestem złym człowiekiem. Moje życie to totalne nieporozumienie. Nie mam nikogo prócz tego faceta czekającego na korytarzu i córeczki w brzuchu, ale nawet na nich nie zasługuję – wyrzuciłam z siebie i pociągnęłam nosem.
– Nie mów tak, bo to nieprawda.
– Jest – powiedziałam, dalej usilnie wpatrując się w swoje palce. – Maciek jest wspaniałym człowiekiem, który zasługuje na naprawdę świetną kobietę, a ja nigdy nie będę w stanie go pokochać w taki sposób, w jaki on kocha mnie. – Odetchnęłam głośno. – Powinnam mu powiedzieć, że między nami nigdy nic nie będzie, ale jestem pieprzoną egoistką i nie chcę go stracić… Dlatego daję mu złudną nadzieję. – Przełknęłam ślinę. – A Madzię powinnam po porodzie oddać ludziom, którzy pragną dziecka, ale sami nie mogą go mieć…
– Dlaczego tak myślisz? Iga, będziesz wspaniałą matką! Już teraz to widać po tym, jak dbasz o siebie i o nią. – Nachyliła się nad biurkiem i wyciągnęła rękę w moją stronę, po czym chwyciła moją dłoń i ją uścisnęła.
– Bo wiem, jak wygląda moje życie i wiem, na co ją narażam, ale jestem pieprzoną egoistką! Chcę być kochana absolutną miłością, chcę być dla kogoś całym światem… – Pociągnęłam kolejny raz nosem i starłam łzy z policzków. – Chcę kochać kogoś całym sercem i mieć pełną świadomość, że ten ktoś nigdy go nie złamie – dodałam, po czym podniosłam się z krzesła i uśmiechnęłam krzywo. – Dziękuję za rozmowę. – Musiałam stąd jak najszybciej uciec. Nie mogłam się tak rozklejać.
Zabrałam swoje rzeczy i wyszłam z gabinetu, nie czekając na odpowiedź lekarki. Maciek, jak tylko weszłam na korytarz, w sekundę znalazł się przy mnie i uważnie mi się przyjrzał.
– Iga, płakałaś. Co się stało? Wszystko dobrze? Co z Madzią? – zapytał spanikowanym głosem i położył jedną dłoń na moim policzku, a drugą na brzuchu.
– Wszystko jest dobrze. Po prostu się rozkleiłam, jak usłyszałam bicie serduszka – wytłumaczyłam szybko i zaczęłam się ubierać.
Wyszliśmy ze szpitala. Maciek chciał mnie pociągnąć w drugą stronę, bo przecież miałam się zapisać do szkoły rodzenia, jednak byłam na to zbyt zmęczona. Nie miałam siły i poza tym byłam rozchwiana emocjonalnie. Pragnęłam jak najszybciej znaleźć się w domu, dlatego powiedziałam mu, że załatwimy to kiedy indziej.
Przyglądał mi się intensywnie. Czułam na sobie jego przeszywający wzrok.
Wskoczyłam do samochodu i od razu oparłam głowę o szybę, zamykając powieki. Maciek zaś ułożył dłoń na moim udzie. Chciałam ją zrzucić, jednak tego nie zrobiłam. Przerażała mnie myśl, że on mógłby wtedy już całkiem ze mnie zrezygnować. Mogłoby wtedy do niego dotrzeć, że między nami nigdy nic nie będzie.
Westchnęłam cicho. Naprawdę byłam pieprzoną egoistką. Trzymałam się kurczowo Maćka i nie pozwalałam mu odejść, jednocześnie nie dając mu nic w zamian. A przecież zasługiwał na tak wiele. Jako jedyny mnie nie okłamał, tylko on przy mnie został. On jeden mi pomagał.
Znów zachciało mi się płakać, gdy przypomniałam sobie jego wyznanie miłości, po którym mnie pocałował. Właśnie wtedy upewniłam się, że choćbym się bardzo starała, to nie jestem w stanie odwzajemnić jego uczucia. Podczas tego pocałunku nie poczułam nic. Dosłownie nic. Dopiero gdy się ode mnie oderwał i dostrzegłam w jego oczach szczęście, poczułam ucisk w piersi. Nie zasługiwałam na niego.