- nowość
- W empik go
Offside - ebook
Offside - ebook
Łamacz serc. Awanturnik i największy rywal jej byłego chłopaka.
Bailey James w dwudzieste pierwsze urodziny zostaje porzucona przez faceta hokeistę, z którym spotykała się przez dwa lata. Przyjaciółki postanawiają wyciągnąć ją do klubu, aby mogła odreagować i zapomnieć o tym dupku.
Po kilku drinkach dziewczyna zauważa idealną okazję pozwalającą zapomnieć o problemach. Jest nią Chase Carter największy wróg jej ekschłopaka, grający w przeciwnej drużynie. W dodatku ten mężczyzna jest bardzo przystojny.
Problem w tym, że zamiast wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie, Bailey wymiotuje prosto na jego buty. Natomiast Chase, zamiast ją ochrzanić, otacza ją opieką przez całą noc.
Później, kiedy na oczach jej byłego odgrywają pocałunek, Bailey łapie się na tym, że tak naprawdę nie wydarzył się on na niby.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8362-854-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZYKRA NIESPODZIANKA
Bailey
Czułam się nieswojo w tym miejscu.
– Napijesz się czegoś? – zapytał Luke. Miał na sobie szary garnitur i rozpiętą pod szyją białą koszulę, a jego blond włosy były starannie ułożone. Blask świecy odbijał się w niebieskich oczach, w których tańczyło rozbawienie. – W końcu możesz legalnie pić.
– Pewnie – odparłam. – Wybierz coś dla nas.
Moje dwudzieste pierwsze urodziny świętowaliśmy w jednej z najelegantszych restauracji w mieście. Rzadko pozwalałam sobie na picie alkoholu i nie potrafiłam wymówić większości nazw w karcie win.
Jako jedyne dziecko dwójki dobrze sytuowanych prawników z Chicago Luke odwiedzał takie miejsca co weekend, kiedy dorastał. Z kolei ja – jako najmłodsze z czwórki dzieci pielęgniarki i nauczyciela mieszkających na przedmieściach Minneapolis – miałam odmienne doświadczenia. Dla mojej rodziny pomysłem na wypad była wizyta w Applebee’s, a nawet ją należało ująć w domowym budżecie.
Luke skinął głową i sięgnął po kartę win.
– Zamówię nam coś.
Przerzucał strony, przeglądając listę tak uważnie, jakby kupował nowy samochód, podczas gdy ja wierciłam się na krześle, żałując, że pożyczyłam szpilki od Amelii. Były o pół rozmiaru za małe i wpijały mi się w palce jak diabli.
Zanim wcisnęłam stopy w te mordercze buty, spędziłam znaczną część popołudnia na robieniu makijażu oraz innych przygotowaniach. Towarzyszyły mi współlokatorki, które pomogły w przyczepieniu sztucznych rzęs. To była istna droga przez mękę i obiecałam sobie, że nigdy tego nie powtórzę.
Skrzyżowałam nogi i dla zabicia czasu zaczęłam się rozglądać po restauracji. Moją uwagę przykuły wystawne złote akcenty i zdobiące ściany oprawione dzieła sztuki. Pozostałe stoliki w większości zajmowali ludzie starsi od nas o przynajmniej dziesięć lat – zadbani i dobrze ubrani. Nie zdecydowałabym się na to miejsce, gdybym tylko miała wybór, ale Luke mnie zaskoczył. A to się liczyło, prawda?
Po upływie kilku minut zamknął kartę win i odłożył ją na bok. Kelner błyskawicznie zmaterializował się przy naszym stoliku, jakbyśmy go wezwali. Był zadziwiająco wysoki i wiotki. Można było odnieść wrażenie, że wiatr porwie go przy większym podmuchu.
– Od czego życzą sobie państwo zacząć kolację? – Posłał nam beznamiętny uśmiech, sugerujący, że nie wierzy, że stać nas na pobyt tutaj. Częściowo było to zgodne z prawdą.
– Weźmiemy butelkę River Estates Cabernet Sauvignon – poinformował Luke, przekazując mu kartę win.
– Doskonały wybór. – Kelner skłonił się lekko, a potem odwrócił i oddalił.
Miałam nadzieję, że szybko wróci, żebyśmy mogli zamówić kolację. Przez miesiąc żywiłam się kanapkami z masłem orzechowym, aby pozwolić sobie na zakup małej czarnej, którą teraz miałam na sobie. Chciało mi się krzyczeć na widok bochenka krojonego chleba i słoika masła orzechowego. Miałam rozpaczliwą ochotę na prawdziwe jedzenie. Nawet karta dań po francusku – w języku, którego nie znałam – mnie nie zniechęcała.
Luke wyciągnął rękę nad obrusem w kolorze kości słoniowej, po czym ujął moją dłoń i pieścił ją kciukiem.
– Wiele myślałem o tym, co będzie po ukończeniu studiów.
– Masz jakieś wieści? – Poczułam podekscytowanie. Pochyliłam się niżej, obserwując jego twarz w blasku świecy. – Kto według Gavina będzie się o ciebie ubiegał?
Przez ostatni rok Luke grał porządnie jako kapitan hokejowej drużyny Bulldogsów z Callingwood, I Dywizji. Zainteresowało się nim kilka zespołów NHL¹, co dawało mu pole do negocjacji i niemal gwarantowało, że dostanie się do ligi.
Pozostawało mu przemyśleć, który z nich wybrać. A właściwie przekonać się, z którego jego agent Gavin Harper wydusi najlepszą ofertę.
Wstrzymał oddech i posłał mi napięty uśmiech.
– Właściwie chciałem o tym z tobą porozmawiać.
– Okej. – Mój żołądek się zacisnął.
W końcu nadeszła chwila, w której mieliśmy coś zaplanować. Związek na odległość byłby trudny, ale poradzilibyśmy sobie. Został mi rok do ukończenia college’u. Moglibyśmy do siebie latać, a poza sezonem zamieszkać w tym samym mieście. Poza tym zostawały nam codzienne rozmowy na FaceTimie. Wydawało się to wykonalne.
Przy naszym stoliku ponownie zmaterializował się kelner. Nalał do kieliszków odrobinę rubinowego płynu i spojrzał na nas wyczekująco. Po chwili dotarło do mnie, że czeka, aż skosztujemy wina, lecz ja nie miałam pojęcia, jak powinno smakować. Obserwowałam Luke’a, gdy mieszał ciemnoczerwony płyn, upijał łyk, po czym z aprobatą skinął głową. Kelner napełnił nasze kieliszki, a potem znów się oddalił.
– Wygląda na to, że będzie to Tampa Bay albo Dallas – zaczął Luke.
– To świetnie. – Upiłam wina i powstrzymałam grymas. Miało gorzkawo-kwaśny posmak, niczym połączenie kwaśnych winogron i smutku. Jak mogło komukolwiek smakować? – Wiem, że właśnie na to liczyłeś.
– Tak. Ale… – Przerwał.
– O co chodzi?
Czy to kwestia pieniędzy? A może niekorzystnych warunków? Luke domagał się, by w kontrakcie zawarto klauzulę, dzięki której w trakcie pierwszego roku będzie mógł wziąć udział w play-offach, o ile drużyna się do nich zakwalifikuje. Jednak nie wszystkie organizacje były skłonne przystać na takie warunki.
– Myślę, że powinniśmy zrobić sobie przerwę.
Usta wyschły mi na wiór.
– Przerwę?
Luke pokiwał głową.
– Wkrótce wyjadę. Nie komplikujmy tego jeszcze bardziej.
Zamrugałam. Próbowałam przetrawić jego słowa, ale mój mózg zawiesił się niczym wadliwy komputer.
Błąd: nie działa.
– Przecież nie wyjedziesz przed końcem roku akademickiego.
– Wiedziałaś, że ta chwila nadejdzie… prawda? – Na jego twarzy malowało się coś pomiędzy litością a niedowierzaniem.
Mój oddech stał się urywany, a w oczach zebrały się łzy. Nie miałam pojęcia, że czeka mnie coś takiego. Gdybym cokolwiek podejrzewała, nie wciskałabym się w tę seksowną, wydekoltowaną sukienkę, na którą nie było mnie stać, nie pożyczałabym od Amelii szpilek na niebotycznie wysokich obcasach ani nie nakładałabym takiej warstwy makijażu. Do diabła, użyłam nawet pomadki.
Pomadki.
Sądziłam, że omówimy przyszłe zobowiązania, a nie koniec związku.
– Chwila. – Zmarszczyłam brwi, analizując to, co niedawno powiedział. – Prosisz o przerwę? Czy chcesz zerwać?
Luke się zawahał.
– Chyba to drugie.
– Chyba? – Podniosłam głos o oktawę, co przyciągnęło uwagę siedzących w pobliżu gości. Kilka osób odwróciło się w naszą stronę. Niektóre nawet rzuciły nam pełne potępienia spojrzenia. – Już to przerabialiśmy, Luke. Tym razem to będzie ostateczne rozstanie.
Wzdrygnął się i poprosił gestem, abym mówiła ciszej.
– Nie urządzajmy sceny, B.
– Och, przepraszam. – Chwyciłam wino i upiłam łyk w nieprzystający damie sposób. Ohydny trunek. Odstawiłam z hukiem kieliszek, po czym rzuciłam Luke’owi pełne wściekłości spojrzenie. – Czy ja wprawiam cię w zakłopotanie, podczas gdy ty zrywasz ze mną w miejscu publicznym, i to w dniu moich urodzin? Czy to dlatego wybrałeś ten lokal? Żebym nie mogła urządzić ci sceny? – Do oczu ponownie napłynęły mi gorące łzy. Zazgrzytałam zębami i przełknęłam ślinę. W tej chwili byłam bardziej zła niż smutna.
– Nie. Nie chciałem, aby tak wyszło – westchnął, pocierając nasadę nosa. – Myślałem o tym od jakiegoś czasu i próbuję zachować się wobec ciebie uczciwie. Nie chciałem cię zwodzić.
– Jasne – zaśmiałam się chłodno.
To, że o tym rozmyślał, zadziałało niczym posypanie solą świeżej rany. Pod sukienką miałam koronkową bieliznę. Planowałam się z nim przespać, podczas gdy on obmyślał, jak się mnie pozbyć. Jak mogłam być taka nieświadoma?
– Nie mogę uwierzyć, że postępujesz tak po tym, jak tego lata błagałeś mnie, żebyśmy do siebie wrócili.
– Właśnie w tym problem – oznajmił. – Jesteśmy ze sobą od dawna. Już wkrótce liga będzie rządzić moim życiem. Tym, gdzie zamieszkam, gdzie będę grał, co będę jadł, wszystkim. Potrzebuję czasu dla siebie.
– Aha. – Starałam się, by w moim głosie nie było słychać wahania. – Masz na myśli czas na przelotne znajomości i wyrywanie fanek. Tak jak ostatnimi dwoma razami.
Podczas naszych dwóch „przerw” czekałam na niego. Tymczasem on przespał się z przynajmniej jedną inną dziewczyną. Płaszczył się, aby do mnie wrócić, a ja byłam głupia i mu wybaczyłam. Naprawdę myślałam, że się zmienił.
– Nie o to chodzi.
– Okej – parsknęłam, krzyżując ramiona na piersi, i zamrugałam, by powstrzymać kolejne łzy. Nie chciałam dawać mu satysfakcji i się rozpłakać. – Jeśli nie o to, to o co? Musi być powód, dla którego się ode mnie odwracasz. Jest ktoś inny?
Zmarszczył brwi.
– Nie mogę uwierzyć, że przyszło ci to do głowy.
– A ja nie mogę uwierzyć, że mi to robisz, więc chyba jesteśmy kwita. – Zerwałam z kolan płócienną serwetkę i cisnęłam ją na pusty talerz. Oparłam się dłońmi o stół i wstałam, odsuwając obite czerwonym aksamitem krzesło. – Pora na mnie.
– Nie wychodź – rzucił błagalnym tonem Luke, łapiąc mnie za ramię. – Damy radę zjeść kolację, prawda? Nadal możemy być przyjaciółmi.
Bardziej zależało mu na utrzymaniu dobrych relacji z moim bratem, który grał z nim w drużynie. Bezceremonialne porzucenie młodszej siostry obrońcy Dereka Jamesa z pewnością sprawi, że rozmowa przed następnym meczem w szatni będzie niezręczna.
Jednak brat nigdy się za mną nie wstawiał. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Na lodzie należało się z nim liczyć, lecz na co dzień Derek był popychadłem. W ogóle nie miał kręgosłupa.
Wyrwałam rękę z lekkiego uścisku Luke’a.
– To wykluczone.
– Nie bądź taka, Bailey.
Poczułam szarpnięcie w okolicach serca. Jaka mam nie być? Zdenerwowana przykrą niespodzianką, jaką mi zafundował? Każdy na moim miejscu czułby się zdruzgotany.
– Przynajmniej pozwól, że cię odwiozę.
– Dzięki, ale nie trzeba. Już i tak wystarczająco zrobiłeś.
Mijały sekundy, kiedy ociągałam się przy stoliku, pragnąc wyjść, a moje ciało nie chciało mnie słuchać. Miałam wrażenie, jakby stopy mocno przykleiły się do podłogi. Utknęłam w stanie złośliwego wyparcia. To się nie mogło dziać. To nie był Luke. Mój Luke.
Patrzyłam na jego twarz, którą znałam lepiej niż własną. Jasnoniebieskie oczy otoczone gęstymi rzęsami, wyraźnie zarysowana linia szczęki, dołek w podbródku i rzymski nos, który był lekko skrzywiony od czasu złamania podczas gry. Zawsze twierdziłam, że to dodaje charakteru doskonałej twarzy Luke’a.
To był człowiek, dla którego się budziłam. Przyjaciel, który widział mnie w najgorszych momentach życia. Kochanek będący świadkiem chwil, w których byłam najbardziej bezbronna.
Jednak siedząca naprzeciwko mnie osoba była kimś obcym.
– Przyjdziesz na dzisiejszy mecz, prawda?
Mój smutek przerodził się we wściekłość. Nawet teraz chciał, abym została jego groupie.
– Chyba sobie żartujesz. – Zerwałam torebkę z oparcia krzesła. – Będę na meczu, ale tylko dla Dereka. Nie dla ciebie. Gdybym mogła, kibicowałabym przeciwnej drużynie.
Następnego ranka tkwiłam przy wyspie kuchennej z filiżanką kawy i talerzem jedzenia, ale nie miałam apetytu. Mój żołądek fikał koziołki, kiedy grzebałam widelcem w zimnej jajecznicy, próbując wykrzesać z siebie ochotę na jedzenie.
Cyfrowy zegar na kuchence wskazywał kwadrans po ósmej, a to oznaczało, że niemal od godziny wpatrywałam się w talerz. Mama zawsze mawiała, że obfite śniadanie jest kluczem do dobrego początku dnia, ale żadna ilość jedzenia nie potrafiłaby zmienić wydarzeń zeszłego wieczoru. Nic by nie zadziałało. Może jedynie magiczna różdżka.
– Dzień dobry! – Moja współlokatorka Amelia wpadła do kuchni i skierowała się prosto do dzbanka z kawą.
Najwyraźniej jej dzień zaczął się znacznie lepiej niż mój. Miała na sobie króciutki, różowy sweter oraz podarte dżinsy, a kręcone, brązowe włosy zaplotła w gruby warkocz. Ja z kolei nie wzięłam jeszcze prysznica i siedziałam w niechlujnej, fioletowej piżamie, a moje długie włosy były splątane. Skórę pokrywały plamy, oczy miałam opuchnięte, a serce ziało pustką.
Ponowne życie singielki, po półtorarocznym związku, wydawało się podobne do dryfowania na morzu bez kompasu. Nie wiedziałam, kim jestem bez Luke’a, i nie miałam ochoty się dowiadywać.
Zwrócona do mnie plecami Amelia nalała sobie duży kubek kawy french roast, a następnie podeszła do lodówki i wyjęła waniliową śmietankę.
– Jak udała się urodzinowa kolacja? – Zamknęła drzwiczki biodrem.
– No więc… – Słowa utknęły mi w gardle. – Niezbyt dobrze.
Zaśmiała się i zamieszała kawę, dzwoniąc łyżeczką o ceramiczny kubek.
– Dlaczego? Luke nie pozwolił ci zasnąć? – Poczułam się, jakby jednocześnie dźgnięto mnie w serce i brzuch. Współlokatorka odwróciła się w moją stronę, po czym uniosła brązowe oczy znad różowego kubka. – Naprawdę sprawiasz wrażenie nieco zmęczonej.
Biorąc pod uwagę to, że walnął we mnie autobus z napisem „zerwanie”, byłam pewna, że wyglądam znacznie gorzej niż tylko na zmęczoną. Prawdopodobnie przypominałam maszkarę.
– Nie o to chodzi.
Amelia upiła łyk kawy i uniosła brwi.
– A gdzie podziewa się Luke? Jeszcze śpi?
Kolejny cios.
– Nie ma go tu. – Chociaż powinien być.
– Och. – Zmarszczyła czoło nieco skonsternowana. – Miał rano trening na siłowni? Wydawało mi się, że Paul mówił, że dzisiaj mają wolne.
– Nie w tym rzecz – odpowiedziałam. – Rzucił mnie.
Amelia zamarła z kubkiem w połowie drogi do ust.
– Co? – Wbiła we mnie spojrzenie.
– To. – Spuściłam wzrok na talerz i ugryzłam kęs rozmoczonego pszennego tosta.
Skoro alternatywą dla jedzenia było omawianie mojego zerwania, nagle wrócił mi apetyt. Amelia wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi oczami. Żałowałam, że nie wydrukowałam broszurek, które mogłabym rozprowadzić, zamiast przekazywać wszystkim każdy bolesny szczegół tego, co mnie spotkało. Mogłam przygotować coś w rodzaju biuletynu informacyjnego.
Przełknęłam ślinę i dodałam:
– Powiedział, że powinniśmy sobie zrobić przerwę. A potem się okazało, że ma na myśli zerwanie.
Część mnie nadal nie mogła w to uwierzyć, ale inna – ta większa – już się z tym pogodziła.
– Kochanie. – Amelia odstawiła kubek i podeszła do wyspy. Usiadła na stołku obok mnie, zlustrowała moją twarz i delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu. – Tak mi przykro.
– Jest w porządku.
– Co się stało? Nie rozumiem.
Ja również byłam zdezorientowana zaistniałą sytuacją, ale nie miało to już znaczenia. Teraz będę musiała przeprowadzać tę okropną rozmowę z przyjaciółmi, bratem, a także rodzicami. Czeka mnie przekazywanie nowiny, bycie świadkiem zszokowanych min i znoszenie ich dziwacznego współczucia. Nie chciałam litości. Nie potrzebowałam uścisków. Nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Wcale.
– Chyba się od siebie oddaliliśmy.
– Mimo to musisz być zdruzgotana. Strasznie ci współczuję, B.
Mieszkałam z Amelią od ponad pół roku. Bajecznie się dogadywałyśmy, wymieniałyśmy ubraniami i kosmetykami oraz urządzałyśmy sobie maratony z kiepskimi serialami na Netflixie. Poznałyśmy się dzięki temu, że Paul i Luke grali w jednym zespole, co oznaczało, że jej życie, podobnie jak moje, kręci się wokół drużyny. Teraz spoglądała na mnie z takim szokiem i przerażeniem, jakich można by się spodziewać po otrzymaniu wieści o czyjejś śmierci.
Naprawdę się o mnie martwiła? A może się obawiała, że Paul postąpi tak samo? Czy ich również spotka taki los? Podobnie jak mój były, jej chłopak kończył naukę i miał aspiracje związane z NHL. Może zawarli pakt, aby rzucić dziewczyny i poszaleć w trakcie ostatniego roku college’u.
A może tylko ja byłam obciążeniem.
– Tak, cóż… Bywa. – Unikając jej wzroku, sięgnęłam po talerz, wstałam ze stołka i oddaliłam od blatu. – Tak czy siak, idę pod prysznic, bo wybieram się do biblioteki. Przed dzisiejszym meczem muszę dokończyć artykuł.
O ile w ogóle uda mi się skupić na pisaniu. To może się okazać trudne. A może będzie to dobry sposób na ucieczkę? Dzięki temu zdołam się odizolować od rzeczywistości i ignorować fakt, że moje życie miłosne właśnie legło w gruzach.
– Przyjdziesz na mecz?
Odczułam to pytanie niczym policzek, mimo że wiedziałam, że Amelia nie taki miała zamiar.
– Muszę – odpowiedziałam. – Derek by mi nie wybaczył, gdybym nagle zaczęła bojkotować jego mecze.
Poza tym nie byłam pewna, jak inaczej mogłabym zająć swój czas.ROZDZIAŁ 2
LICZY SIĘ TYLKO WYGRANA
Chase
Nasz rytuał przed meczami rozgrywanymi u siebie stanowił świętość. Trening jazdy na łyżwach na Northridge Arena, drzemka w domu, posiłek w Ironwood Grill, potem kolejna wizyta na lodowisku, aby się rozgrzać i wyluzować. Złojenie skóry, przegrywanie z kretesem i powtórka.
Nie chodziło o to, że jesteśmy przesądni, ale odbieganie od tej konkretnej sekwencji wydarzeń skutkowało przegranymi meczami.
No dobrze, może jednak byliśmy odrobinę przesądni.
Dzisiaj stawka była wyjątkowo wysoka, ponieważ graliśmy z Callingwood Bulldogs. Nie znosiłem tej drużyny – zwłaszcza jej kapitana – i nie mogłem się doczekać, aby ich zmiażdżyć.
– Dzień meczu, dranie. – Nasz bramkarz Tyler przeciągnął się i założył ręce za głowę. Napiął bicepsy, prezentując tatuaże wijące się aż do lewego przedramienia. – Lepiej, żebyście byli przygotowani.
– I mówi to koleś, który przepuszcza krążki na treningu. Widziałem kupony, dzięki którym można zatrzymać więcej kasy w kieszeni niż ty krążków przed siatką – parsknąłem.
– Jakoś nie przepuściłem żadnego po twoich strzałach. O czym to zatem świadczy?
Skoro to lewe skrzydło zaliczało się do atakującej pozycji, strzelanie goli nie stanowiło mojego głównego celu – przynajmniej nie na lodzie. Moją specjalnością były walka o krążek, pokazywanie siły przy bandzie, wykorzystywanie liczebnej przewagi, jak również napuszczanie na siebie członków przeciwnej drużyny. Do moich zadań należało mieszanie im w głowach i sprawianie, by dostawali kary. Obie te rzeczy uważałem za niezmiernie satysfakcjonujące.
Od czasu do czasu parałem się również przepychankami. No dobrze, zdarzało się to dość często.
– Przy okazji – powiedział Dallas, ignorując nasze przycinki – dzisiejszego wieczoru mamy na celowniku XS. Ty też. – Wskazał mnie widelcem.
– Co to, do diabła, jest XS? – zapytałem, udając głupiego. – Rozmiar koszulki? Mnie będzie potrzebna przynajmniej L, koleś.
Dallas posłał mi miażdżące spojrzenie.
– XS to nowy klub. Otwarto go w zeszłym tygodniu. Pewnie będzie w nim pełno gorących lasek.
Oczywiście znałem jego metody.
Dallas – jak kapitanowie wszystkich amerykańskich drużyn – był przystojniakiem w naszym zespole. Bramkarz Tyler grał rolę wytatuowanego niegrzecznego chłopca. A ja, cóż, uchodziłem za dupka i awanturnika. Byliśmy współlokatorami, kolegami z drużyny i stanowiliśmy zgrane trio we wspólnym wyrywaniu lasek.
Kluby nocne jednak diabelnie mnie nudziły. Ten sam efekt mógłbym osiągnąć w domu za pomocą świateł stroboskopowych i rozwodnionych drinków. Oszczędziłbym na opłacie za wejście i paliwie.
Jeśli natomiast chodziło o kobiety, miałem tyle numerów telefonów, że mógłbym założyć własny serwis Dickdash.
Wziąłem z talerza kanapkę z kurczakiem.
– Mam lepszy pomysł.
– Jaki? – Dallas uniósł wzrok znad fettuccine alfredo.
– Moglibyśmy porobić cokolwiek innego niż to.
Dlaczego tak usilnie próbowali sprzedać mi ten pomysł? Wszyscy wiedzieli, jaki jestem uparty. Wymuszenie na mnie czegoś, na co nie miałem ochoty, było niemożliwe. Trener Miller mógł za to ręczyć.
Tyler rozsiadł się na krześle.
– Kiedy stałeś się takim sztywniakiem? Myślałem, że spodoba ci się ten pomysł.
Sztywniactwo było ostatnim, co można mi zarzucić. Nigdy nie rezygnowałem z szansy na ostrą popijawę, bzykanko czy wpakowanie się w tarapaty. Tyle że nie chciałem tego robić w cholernym klubie nocnym. Wybrałbym każdy inny sposób na fizyczne i umysłowe odprężenie się po ciężkim meczu.
– Przyjęcie, okej. Bar, zgoda. Ale kluby nocne to syf – oznajmiłem. – Kiepska muzyka, za drogie drinki, zbyt wielu zawadzających kolesi. Poza tym są cholernie tandetne.
– Właśnie. – Gestykulował Ty, jakby to było oczywiste. – Laski uwielbiają kiczowatość. Zwłaszcza gorące sztuki.
– Świetnie – stwierdziłem. – Bawcie się dobrze. – Miałem wiele pomysłów na wieczorną rozrywkę, w tym spędzenie czasu z gorącymi laskami. Oni mogli iść swoją drogą, a ja swoją.
– No weź, stary. – Dallas obrzucił mnie groźnym spojrzeniem i wziął kęs burgera.
Ponownie zjawiła się kelnerka, która dolała nam wody z lodem, po czym się oddaliła.
– Po co jestem wam potrzebny? Beze mnie nie dacie rady niczego wyrywać?
– Nie chodzi przecież o twoje wspaniałe towarzystwo – wypalił ze śmiertelną powagą Dallas.
– Zaprośmy kogoś do nas. – Wzruszyłem ramionami.
– Robimy tak co weekend – jęknął Tyler, odchylając głowę, i wpatrzył się w sufit. Przeczesał palcami ciemne włosy, a potem spojrzał na mnie. – Potrzebuję zmiany otoczenia.
Lubiłem domowe imprezy. Przyjęcia u nas. Kiedy się znudziłem, mogłem pójść do swojego pokoju i położyć się spać… albo porobić coś innego.
Wybuchnąłem śmiechem w reakcji na słowa przyjaciela. „Zmiana otoczenia” to grzeczne określenie na to, co go trapiło.
– Chodzi o to, że w końcu w Boyd skończyły ci się dziewczyny do bzykania.
– To też – odpowiedział. – Muszę odnowić cykl.
Ludzie zawsze dawali mi w kość w związku z moją reputacją, ale przy Tylerze wychodziłem na pieprzonego Toma Hanksa.
– Tak czy siak, potrzebuję zmiany. Nie ma innej opcji. Idziesz z nami, dupku. – Dallas popatrzył na mnie lodowatoniebieskimi oczami. Może pod wpływem tego spojrzenia dziewczynom spadały majtki, ale na mnie działało to znacznie mniej.
– Co ci zależy, Ward? – Uniosłem w jego stronę podbródek. – Wiesz, że ostatecznie i tak skończysz z Shiv.
– Może tak, może nie. – Wzruszył ramionami. – To będzie zależało od rozwoju wydarzeń.
Brednie. Szansa na to, że przed pierwszą nad ranem skończy z Siobhan, wynosiła dziewięćdziesiąt osiem procent. Dallas dużo gadał, ale nigdy nie spiknął się z nikim innym, mimo że technicznie rzecz ujmując, nie byli w związku na wyłączność. Łączyła ich dziwna relacja, której nie rozumiałem. Ale lubiłem Shiv.
Kiedy sprawy między nimi się komplikowały, kumpel wyruszał na poszukiwanie rozpraszacza. Jego celem nie było podrywanie lasek. On dążył do zapomnienia. Może i tym razem o to chodziło.
– Dobrze – zgodziłem się, po czym zanurzyłem frytkę w keczupie i gestykowałem, trzymając ją w palcach. – Skoro wy dwaj, wybitne ćmy barowe, jesteście zdeterminowani, by się tam wybrać, podkręćmy sytuację.
– Niby jak? – zapytał Dallas.
– Proponuję zakład.
Tyler uniósł ciemną brew.
– Mów dalej.
– Jeśli w dzisiejszym meczu nie damy Bulldogsom zdobyć żadnego punktu, pójdziemy do XS.
Szansa, aby tak się stało, była znikoma. Jeżeli jednak do tego dojdzie, to świetnie – zmiażdżymy drużynę, której nienawidziłem najbardziej na świecie. Jeśli nie, też dobrze – nie będę musiał iść do głupiego klubu.
Oczywiście pod warunkiem, że wygramy. Ta część nawet nie podlegała negocjacjom. Zwyciężaj albo giń w walce. Byliśmy jedyną ze szkół w naszym stanie, która awansowała do I Dywizji, co oznaczało, że rywalizacja była w nas głęboko zakorzeniona. Przesiąkliśmy dekadami nienawiści i niechęci. Drużyna z Boyd w sumie wygrała więcej mistrzostw, chociaż w minionym dziesięcioleciu Callingwood ogólnie było silniejsze. Z bólem musiałem przyznać, że przez ostatnie trzy lata podczas mojego pobytu na uniwersytecie Boyd graliśmy na wyrównanym poziomie.
W każdym razie nasze mecze zawsze były ekscytującymi wydarzeniami. Bulldogs naprawdę nienawidzili nas za to, że zeszłej wiosny pokonaliśmy ich w play-offie. Nie mogłem się doczekać, aż zmiażdżę ich dzisiejszego wieczoru – zwłaszcza ich kapitana Morrisona, który stosował nieczyste zagrywki, obijał się na lodzie i w ogóle był złamasem.
– A co, jeśli się nie uda? – Dallas wziął kęs pieczywa czosnkowego, obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.
– Zrobimy lepszy użytek z naszego czasu. – To znaczy, cokolwiek innego niż marnowanie go w klubie nocnym.
– Zgoda. – Wzruszył szerokimi ramionami.
– Co? – Tyler oparł się łokciami o blat i popatrzył na mnie groźnie. – Nie ma mowy. To składa wszystko na moje barki.
– Niezupełnie. – Wskazałem Dallasa. – On nadal musi strzelić do bramki, abyśmy wygrali.
Ta część jednak stanowiła pewnik. Punkty zdobywane przez Dallasa w każdym meczu mieściły się na szczycie rankingu ligi. Moje statystyki były nieco mniej imponujące ze względu na kary, jakie otrzymywałem. Niemniej wszyscy mieliśmy określone role, a ja dobrze odgrywałem swoją.
– Musiałbym stać na głowie przez trzy tercje, aby przeciwnicy nie zdobyli żadnego punktu – oznajmił Ty. – Wtedy wygramy, dopóki jeden z was, kretyni, nie strzeli gola.
– Dobrze – westchnąłem. – Możemy podnieść stawkę. Mecz bez straty gola, a my zdobędziemy trzy lub więcej. I przynajmniej raz musi strzelić Ward.
– Łatwizna. Dam radę z opaską na oczach i stojąc na głowie. – Dallas upił łyk wody z lodem. – Niech będą dwa.
Zachowywał się, jakby odwalał za mnie robotę.
– Walić to – burknął Tyler. – Musimy tylko przemycić dwa strzały obok Mendeza, podczas gdy ja będę blokował całą ich drużynę.
Jak zwykle dramatyzował. Strzały do siatki dzisiejszego wieczoru z pewnością zarejestrujemy około połowy meczu, jeśli nie wcześniej. Jednak bramkarze nie słyną z opanowania. Cechuje ich pewien rodzaj szaleństwa. Muszą odpowiednio działać, aby otrząsnąć się z frustracji i wrócić do siebie po przepuszczeniu bramki. Przy obronie wymagana jest intensywna psychiczna gra.
– Co się stało? – rzucił z uśmieszkiem Dallas, dokuczając mu. – Martwisz się, że nie dasz rady?
Ty parsknął.
– Oczywiście, że dam. Taki mam zamiar.
Słabością Tylera była duma posunięta do granic niemożliwości, co czyniło go podatnym na manipulację.
– Słyszałem, że Bulldogsi położyli przedsezonowe rozgrywki – dodał Dallas. – Jeden-cztery-jeden. Pewnie nie będzie ciężko.
Gdybym wiedział, że tak łatwo da się wygrać zakład, wykazałbym się większą kreatywnością.
Po trzech minutach gry bramkarz Bulldogsów nie zdołał zablokować strzału Warda, po którym krążek przeleciał między parkanami przeciwnika. Gość wyglądał, jakby przysnął na kiju czy coś takiego. Potem wszystko im się posypało. Już w pierwszej tercji dostali kilka drobnych kar za spowodowanie upadku przeciwnika, uderzenie i kłucie kijem, a także za obecność zbyt wielu graczy na lodzie. Najwyraźniej – poza tym, że zapomnieli, jak jeździ się na łyżwach – nie umieli też liczyć.
Kiedy rozpoczęła się druga tercja, byliśmy w świetnych nastrojach. A nasi rywale zbierali łomot.
Obserwowałem, jak Dallas strzela i niewiele brakuje, aby trafił. Krążek uderzył jednak w bandę i ponownie wrócił do rogu. Jeden z zawodników przeciwnej drużyny, Derek James – nazywany D-manem – wybił go i przejął, ale nagle zamarł. Podjechałem od tyłu na pozycję obok bramki, podczas gdy nasz drugi skrzydłowy przypuścił atak. Zamiast poświęcić chwilę na właściwe ustawienie się, Derek spanikował i próbował ominąć kolegę z drużyny. Krążek po jego strzale przeleciał łukiem, a ja przejąłem go przed bramką. W mgnieniu oka ponownie rozległa się syrena.
Piękno samo w sobie.
Wyrzuciłem parę razy ręce w powietrze, po czym zjechałem z lodu i wskoczyłem na ławkę.
– Niewiarygodny strzał – zaśmiał się Dallas, poklepując mnie po plecach. – Właśnie przypieczętowałeś swój los.
Nie minęły nawet dwie minuty, a wynik wynosił trzy do zera. Zdobyliśmy przewagę i spełniliśmy warunki naszego zakładu. Może powinienem był podnieść poprzeczkę wyżej. Jednak, mówiąc szczerze, nie sądziłem, że drużyna Bulldogs aż tak ułatwi nam zadanie.
Teraz zawodnicy na pierwszej linii ataku jeździli bez celu, jakby potrzebowali cholernej mapy ze wskazówkami prowadzącymi do bramki. Morrison mógł skorzystać na posiadaniu kompasu.
Nie tylko odpadły im koła. Palił się cały wóz.
To było wspaniałe.
– Tyler nadal musi obronić wszystkie strzały – powiedziałem.
Może Bulldogsi wyciągną głowy z tyłków i zdobędą gola, abym mógł sobie odpuścić wyjście do cholernego klubu nocnego. Chwila, nie. Co, do cholery? Znienawidziłem siebie za to, że nawet przez chwilę tak pomyślałem. Im bardziej upokarzającą porażkę poniesie Callingwood, tym lepiej.
– Proszę cię. Widziałeś go dzisiaj? – Dallas wskazał podbródkiem w stronę siatki. – Jest niczym mur z cegieł.
– Zobaczymy.
– Zacznij myśleć, jak się uczeszesz i w co ubierzesz – oświadczył. – Idziesz z nami.
Cholera jasna. Stałem się ofiarą własnego sukcesu.
– Dobrze. – Pochyliłem się i sięgnąłem po butelkę wody. – Idźmy na całość. Skoro mam przegrać ten głupi zakład, równie dobrze możemy ich zmiażdżyć.ROZDZIAŁ 3
NIE MA MOWY
Bailey
Tłum zaczął wiwatować, kiedy rozległa się syrena i zmieniły się liczby na tablicy wyników. Ku mojemu przerażeniu jasnoczerwone cyfry wskazywały cztery do zera dla drużyny Falcons.
Na wyjeździe zawsze grało się do bani, ale było szczególnie źle, jeśli kopano nam w ten sposób tyłki.
Nasz bramkarz Eddie Mendez rzucił kijem i puścił wiązankę soczystych przekleństw, które poniosły się echem po hali. Wstrzymałam oddech, czekając, aż dopadnie go trener Brown, ale tym razem mu się upiekło. Mój brat Derek ściągnął niebiesko-białe rękawice i podjechał do ławki, potrząsając głową. Był wściekły na siebie za spartaczoną obronę, a nie na Mendeza, który przepuszczał bramki.
Spod siatki ruszył Chase Carter – lewoskrzydłowy Falconsów – wyrzucając zwycięsko ręce w powietrze. Zmierzał w stronę ławki, aby przybić piątki z kolegami z drużyny i triumfować, jak to miał w zwyczaju. Poczułam przypływ irytacji.
– Nienawidzę go – wymamrotałam.
Amelia pokiwała głową.
– Ja też. Jest najgorszy.
Wielu zawodników wzbudzało we mnie silne emocje – zarówno pozytywne, jak i negatywne – ale Carter był pod tym względem wyjątkowy. Stanowił definicję odpychającego osobnika. Był chodzącym tupetem w karmazynowej koszulce sportowej.
Samozadowoleniem na łyżwach.
Pewnie, że był dobry – odważny skrzydłowy na pierwszej czy drugiej linii w I Dywizji – lecz jego olbrzymie ego pozostawało niewspółmierne do poziomu umiejętności. Cieszył się złą sławą z uwagi na wygadywanie bzdur i wszczynanie bójek. W szczególności inicjował sprzeczki, które kończyły się dla nas karami. Nie był jedynie irytującym osobnikiem. Stanowił wcielenie przebiegłości.
Drużyna Falcons zdobywała gole, ponieważ my po jego prowokacjach graliśmy w osłabieniu.
Zeszłej wiosny, na koniec regularnego sezonu, ścieżki Cartera i Dereka skrzyżowały się w drugiej tercji. Pomimo że ten pierwszy jawnie podżegał drugiego, to mój brat otrzymał karę za niesportowe zachowanie, a prowokator wyszedł z tej sytuacji bez szwanku. Utrata Dereka zabolała, wziąwszy pod uwagę, że drużyna była już pozbawiona kilku obrońców, którzy odnieśli obrażenia. Przegraliśmy wtedy jednym punktem i straciliśmy okazję, by zakwalifikować się do play-offów. Derek nadal chował urazę wobec Cartera. Ja podzielałam jego uczucia.
Amelia i ja w milczeniu oglądałyśmy masakrę rozgrywającą się na lodzie. Chociaż tylko ona w pełni koncentrowała się na meczu. Ja nie mogłam oderwać wzroku od Luke’a. Nawet kiedy siedział na ławce, nie byłam w stanie skupić się na czymkolwiek poza nim.
Przyjaciółka szturchnęła mnie łokciem.
– Na pewno wszystko w porządku?
– Tak. – Objęłam się ramionami, żałując, że nie zarzuciłam kurtki na szarą bluzę. Na hali uniwersytetu Boyd, Northridge Center, zawsze panował przenikliwy ziąb, jednak byłam tak zamroczona, że nawet nie przyszło mi to do głowy, gdy wychodziłam z domu.
– Rozmawialiście od tamtego wieczoru?
– Tak jakby – odpowiedziałam. – Właściwie nie.
Po południu Luke wysłał mi serię rozgorączkowanych SMS-ów z przeprosinami. Nie tyle próbował mnie odzyskać, co chciał ograniczyć szkody. Ponowił błagania o przyjaźń. Najpierw go zignorowałam, ale po piątej wiadomości ugięłam się pod presją i odpisałam, że nie żywię do niego urazy, chociaż to nieprawda, i że po prostu potrzebuję trochę czasu – właściwie wieczności. Postąpiłam tak dlatego, że byłam popychadłem, a częściowo też dlatego, że nie chciałam, by nasz prywatny dramat odbił się na dzisiejszym meczu. Pomimo mojego samopoczucia musiałam udobruchać Luke’a dla dobra drużyny, aby nie zawalił gry.
Mimo to był on praktycznie nie do poznania na lodzie – powolny, rozkojarzony i bezużyteczny. Dostał więcej kar niż podczas jakiegokolwiek meczu w ostatnim sezonie. Za głupie przewinienia, takie jak oczywiste zahaczanie i trzymanie wysoko uniesionego kija. Nie mogłam nawet obwiniać za nie Cartera.
Nasi pozostali zawodnicy wcale nie radzili sobie lepiej. Ewidentnie byli zirytowani nijaką grą, a przez to wpadli w błędne koło.
Miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy.
Amelia się pochyliła i wpatrywała zmrużonymi oczami w ławkę graczy.
– Uff. Co teraz?
Paul i Carter kłócili się, nie przejmując tym, że ławki oddziela pleksi. Carter coś trajkotał, a Paul się zdenerwował i wysokim łukiem rzucił butelkę z wodą nad dzielącą ich ścianką, celując w głowę Cartera. Ten w ostatniej chwili zrobił unik i kiedy trenerzy nie patrzyli, dyskretnie pokazał Paulowi środkowy palec. Jednak ciśnięcie butelką wody zostało zauważone.
Tak jak powiedziałam: Carter był przebiegły.
Trener Brown potrząsnął głową i ruszył szybkim krokiem w stronę Paula, wskazując palcem korytarz prowadzący do szatni. Cholera. Wyglądało na to, że Paul został odesłany.
Carter odchylił głowę i wybuchnął śmiechem, a potem walnął pięścią stojącego obok Warda. Trener drużyny Falcons rzucił im ostrzegawcze spojrzenie, więc spoważnieli, ale mogłam przysiąc, że widziałam szyderczy uśmieszek majaczący na twarzy Cartera w momencie, kiedy ich trener się odwrócił.
– Znowu Carter – syknęła Amelia. – Co za dupek!
– Sami mu się podkładają – zauważyłam. – Manipuluje nimi bez wysiłku.
– Wiem. Jak dobrze, że Jillian dzisiaj pracuje – oznajmiła. – Dzięki temu nie musi oglądać tej porażki.
Jillian była naszą współlokatorką i od ośmiu miesięcy spotykała się z naszym bramkarzem Mendezem. On również nie radził sobie dzisiaj za dobrze, więc prawdopodobnie lepiej dla nich obojga, że nie była świadkiem tej jatki.
Cztery minuty później rozległ się sygnał. Mecz zakończył się wynikiem pięć do zera. Przegrana to jedno, ale niezdobycie ani jednej bramki dolewało oliwy do ognia. Zwłaszcza że Luke był zazwyczaj jednym z naszych najlepszych strzelców.
Z Amelią torowałyśmy sobie drogę od stoisk z jedzeniem. W końcu wróciłyśmy na halę, pogryzając popcorn, i czekałyśmy na drużynę. Przebranie się i sprawozdanie zajęło im więcej czasu niż zwykle, prawdopodobnie dlatego, że trener Brown rozdzierał ich na strzępy. I słusznie.
Jako jeden z pierwszych z szatni wynurzył się Paul. Miał opuszczone ramiona i ściągniętą twarz.
Amelia posłała mi przepraszające spojrzenie.
– Wybacz, ale muszę z nim chwilę porozmawiać.
– Pewnie. – Machnęłam ręką. To, że mój związek się zakończył, nie znaczyło, że oczekiwałam, że moja przyjaciółka zrezygnuje ze swojego.
Rzuciła się, aby powitać Paula, a on pochylił się i zamknął ją w silnym uścisku, który przyprawił mnie o ból serca. Zacisnęłam zęby i odsunęłam od siebie smutek. Znacznie trudniejsze do zignorowania było jednak to, że stałam samotna na hali niczym jakiś podglądacz. Kolejni zawodnicy Bulldogsów pojawiali się jeden po drugim, lecz żaden do mnie nie podszedł.
Nikt do mnie nie pomachał ani się ze mną nie przywitał.
Żołądek zawiązał mi się w supeł. Czy to właściwie oznaczało mój koniec przyjaźni z drużyną? Czy naprawdę sądziłam, że będę z nimi wychodziła po tym, jak Luke mnie rzucił?
Wyjęłam telefon i bezmyślnie gapiłam się w ekran, zastanawiając, czy powinnam zaczekać na Dereka, czy wezwać Ubera i się zmyć. Wstrzymałam oddech, kiedy z szatni ciężkim krokiem wyszedł Luke. Miał wilgotne blond włosy i kamienny wyraz twarzy. Zerknął na tłum – na przyjaciół, których aż do dzisiaj uważałam również za swoich znajomych – a potem na mnie, stojącą samotnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zatrzymał się w miejscu.
Przez kilka dziwacznych sekund taksowaliśmy siebie wzajemnie wzrokiem, po czym Luke z zauważalną niechęcią ruszył w moją stronę. Każdy jego krok był tak powolny, jakby praktycznie powłóczył nogami.
– Hej.
– Hej. – Zablokowałam telefon i wsunęłam go do tylnej kieszeni. – Mieliście dzisiaj pecha. Mimo to niezła akcja.
Wzruszył ramionami, ale napięty wyraz jego twarzy mówił sam za siebie.
– Następnym razem ich dorwiemy.
– Z pewnością – przyznałam. – Więc…
Przez chwilę staliśmy zatopieni w niezręcznej ciszy, która ciągnęła się w nieskończoność. Upokorzenie rozsadzało moje trzewia. Dlaczego tu przyszłam? Czy myślałam, że Luke zmieni zdanie? Czy sądziłam, że uświadomi sobie, że popełnił błąd?
Tymczasem to ja się pomyliłam.
Niepotrzebnie się z nim zadawałam.
– No chodź, Morrison! – zawołał Mendez, machając do niego ze zniecierpliwieniem. Otoczona dziewczynami i pochlebcami drużyna zebrała się przy drzwiach frontowych i szykowała do wyjścia. Zaledwie dwa dni temu też bym się tam znajdowała.
– Za chwilę! – zawołał Luke, patrząc przez ramię, a potem zerknął ponownie na mnie. – Hmm, powinienem iść.
– Okej.
Jeszcze nie widziałam Dereka. On zawsze opuszczał szatnię jako jeden z ostatnich. Gdy jednak już wyszedł, zaraz doganiał resztę. Wiedziałam, wobec kogo jest lojalny mój brat, i na pewno nie byłam tą osobą. Tak czy siak, nie mógłby mi pomóc. Dołączenie do nich było wykluczone, co oznaczało, że powinnam zbierać się do domu, aby wypłakać się do połowy litra lodów i powtórek serialu Chirurdzy. Do tego nie potrzebowałam towarzystwa.
– Napiszę do ciebie – oznajmił Luke.
Chciałam powiedzieć, aby się nie fatygował, lecz zamiast tego skinęłam głową i skierowałam się do damskiej toalety. Mogłam się w niej ukryć do momentu, aż drużyna wyjdzie.
Kiedy popchnęłam wahadłowe drzwi, mój telefon zawibrował, sygnalizując nadejście SMS-a.
Amelia:
Dokąd idziesz? Dołączasz do nas?
Bailey:
Między mną a Lukiem jest zbyt dziwnie. Zbieram się do domu.
Amelia:
Jesteś pewna? Mogę z tobą wrócić.
Bailey:
Nie. Nie trzeba. Wszystko gra. Potrzebuję chwili dla siebie.
Korzystałam z toalety i myłam ręce najwolniej, jak się dało, aby mieć pewność, że drużyna się ulotni, zanim wyjdę. Cisnęłam papierowy ręcznik do śmietnika, kiedy na moją wcześniejszą wiadomość o Luke’u odpisała Zara.
Zara:
Tak mi przykro. Wszystko w porządku? Jesteś w domu?
Bailey:
Nie. Jestem w Northview.
Zara nie miała pojęcia, co to za miejsce. Była kumpelką z dziennikarstwa, pracującą również w uniwersyteckiej gazecie, i nieliczną z kilkorga moich przyjaciół nieuwikłanych w świat hokeja. Wobec tego ją oświeciłam.
Bailey:
To hala na uniwersytecie Boyd. Mecz właśnie dobiegł końca, więc zbieram się do domu.
Zara:
Nie ma mowy. Zabieramy cię z Noelle do klubu. Nie ruszaj się z miejsca i wyślij mi lokalizację. Zgarnę cię za dziesięć minut.ROZDZIAŁ 7
NIE MA ZBRODNI BEZ DOWODÓW
Chase
Trener Miller prawdopodobnie celowo ustalił trening o świcie w poniedziałek, aby zepsuć nam początek tygodnia. Ze wszystkich członków drużyny ja najbardziej nienawidziłem wczesnego wstawania, o czym doskonale wiedział. Nieustannie się kłóciliśmy, a on uwielbiał mnie torturować. Albo „budować mój charakter”, jak zwykł mawiać.
Przynajmniej skończyliśmy na dzisiaj. Tym razem nawet odpuścił nam krokodylki⁵. Musiałem jedynie się rozciągnąć i zrelaksować, wziąć prysznic i wrócić do domu na dwugodzinną drzemkę przed zajęciami, które zaczynały się o dziesiątej trzydzieści. Pewnie dobrze byłoby też zahaczyć o jakiś bar i wziąć coś na wynos. O czwartej znowu musiałem być na lodowisku. Jednak do tego czasu będę zbyt zmęczony, aby robić cokolwiek innego – co, jak podejrzewałem, było celem Millera.
Razem z Dallasem dokuśtykaliśmy do miejsca, w którym mieliśmy robić stretching, i rozwaliliśmy się na miękkich, czerwonych matach. Nadal brakowało nam tchu po treningu. Dallas pochylił się nad swoją kostką i złapał za czubek czarnego buta Nike, by rozciągnąć ścięgno udowe.
– Eks Morrisona? To ona była u nas sobotniej nocy? – Gwizdnął cicho, nachylając się jeszcze bardziej. – Chcesz sobie utrudnić życie? Bulldogsi naprawdę będą na ciebie polowali w następny weekend.
Już i tak to robili. Byłem wrogiem publicznym numer jeden i doskonale mi to pasowało. Zakłócało to ich grę, ułatwiając nam sprawę, tak jak w miniony weekend – jakbyśmy strzelali do pustej siatki.
– Nie dałeś mi skończyć. Do niczego nie doszło. – Wstałem i chwyciłem ze stojaka czarny, piankowy wałek, a potem się z nim położyłem. – Była zbyt pijana.
– Zadzwonisz do niej? Spróbujesz ponownie?
Wciągnąłem gwałtownie powietrze, oparłem się na łokciu i rozcierałem mięsień pośladkowy. Lewa strona mojego tyłka była napięta i obolała. Nie mogłem jej obciążyć tak, żeby się nie wzdrygnąć. Nie pomogło to, że Bailey zajęła całe łóżko, skazując mnie na wciśnięcie się w kącik, ponieważ chciałem jej zrobić miejsce. Takie spanie dało się we znaki moim plecom.
– Nie poprosiłem jej o numer.
Głupek z ciebie, Carter.
W sobotni wieczór była zbyt zajęta wymiotowaniem na chodnik. A w niedzielny poranek ogarnął ją niepokój po tym, jak niespodziewanie obudziła się w moim łóżku. Kiedy odwoziłem ją do domu, milczała i przez całą drogę wyglądała przez okno. Ledwo zaparkowałem wóz, a ona wystrzeliła z niego jak błyskawica. To nie wróżyło najlepszego początku znajomości.
Poza tym pozostawała jeszcze kwestia tego, że trzeźwa Bailey darzyła mnie nienawiścią.
Dallas zmienił nogę, z jękiem łapiąc za drugą stopę.
– Może tak będzie lepiej. Trener pewnie wolałby, abyś nie mieszał. I tak masz już dość kłopotów.
Nie mylił się, ale Bailey podniecała mnie na tyle, że byłem skłonny podjąć ryzyko, jeśli tylko nadarzyłaby się okazja.
Nigdy nie twierdziłem, że jestem mistrzem dobrych decyzji.
– A co z jej przyjaciółkami? – zapytałem. – Tyler którąś poderwał?
– Chyba pojawił się jeden z ich byłych i zmyły się zaraz po was. Ale poznaliśmy jeszcze inne laski i wpadliśmy na przyjęcie do jakiegoś apartamentu w centrum. XS to świetne miejsce.
– Nie mam pojęcia, jakim cudem twoja reputacja pozostaje taka nieskalanie czysta – wymamrotałem. – Też nie jesteś święty.
– Jestem po prostu sprytniejszy. Słyszałeś o dyskrecji? – Uniósł znacząco brwi, po czym otarł czoło czerwono-białym ręcznikiem Falconsów. Przebiegły drań.
– Nieważne – odpowiedziałem. – Nie wszyscy są tacy doskonali jak ty.
W przeciwieństwie do mnie, obiboka, Dallas był w naszej drużynie gwiazdą – wszechstronny na lodowisku i poza nim. Miał świetną technikę, zdobywał masę punktów i potrafił prowadzić krążek dookoła każdego w naszej dywizji. Jakby został genetycznie zaprogramowany do gry. Był niczym Steph Curry⁶ hokeja.
Niestety stawał się przez to celem. Nie był jednak typem wojownika i rzadko podnosił rękawicę. Moje zadanie polegało na upewnieniu się, że ludzie, którzy stosują wobec niego brudne sztuczki, za nie odpowiedzą.
– Doskonałość może być poza twoim zasięgiem – powiedział. – Myślałem bardziej o próbie uniknięcia więzienia.
– Tak, tak – zbyłem go. Wykrzywiłem usta w grymasie, gdy przycisnąłem obolały mięsień do wałka, co tylko spotęgowało ból. Może w tym tygodniu powinienem się udać na masaż. To cylindryczne narzędzie tortur nie pomagało.
– Och. – Dallas wskazał w stronę drzwi prowadzących do sali treningowej. – Trener prosił, żeby ci przekazać, że chce się z tobą zobaczyć, zanim wyjdziesz.
Oto tortury. Cholera jasna.¹ National Hockey League – prestiżowa organizacja zrzeszająca drużyny hokejowe z Ameryki Północnej (przyp. tłum.).
² Nazwa drinka w dosłownym tłumaczeniu (przyp. tłum.).
³ W oryginale „landing strip”. Dwuznaczne określenie, które oznacza również rodzaj fryzury intymnej, niecałkowicie wygolone włosy łonowe (przyp. tłum.).
⁴ Lek ułatwiający zasypianie (przyp. tłum.).
⁵ Ćwiczenie wykorzystujące masę ciała, polegające na kolejnym wykonywaniu przysiadu, deski, pompki i wyskoku (przyp. tłum.).
⁶ Znany amerykański koszykarz, czterokrotny mistrz NBA (przyp. tłum.).