Ofiara - ebook
Ofiara - ebook
Wystarczyło kilka minut na miejscu zbrodni, by agent Will Trent zrozumiał, że poprowadzi jedną z najtrudniejszych spraw w swojej karierze. Nie będzie łatwo ustalić, kto zabił Dale’a Hardinga. Harding, były policjant, hazardzista i agresywny pijak, miał tylu wrogów, że lista podejrzanych jest wyjątkowo długa. Ciało Hardinga znaleziono w pustym budynku należącym do Marcusa Rippy’ego. Ten bogaty i popularny koszykarz został niedawno oskarżony o brutalny gwałt. Jednak prowadzone przez Willa śledztwo zakończyło się fiaskiem. Kilka łapówek wystarczyło, by Marcusa oczyszczono z zarzutów, a Will zyskał wpływowego wroga. Dochodzenie ujawnia gęstą sieć powiązań miejscowej elity ze światem przestępczym. Śledczy mozolnie odnajdują kolejne fragmenty kryminalnej układanki, ale nie zawsze udaje im się dopasować je do całości. W dodatku wiele tropów prowadzi do mrocznej przeszłości Willa, której nigdy nie zamierzał ujawniać.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2168-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwszy raz w życiu tuliła córkę w ramionach.
Przed laty pielęgniarka w szpitalu zapytała ją, czy chce potrzymać dziecko, ale odmówiła. Odmówiła też nadania mu imienia, a także podpisania dokumentów przed wyjściem. Asekurowała się, zresztą jak zwykle. Do dziś pamiętała problem, jaki powstał przy wkładaniu dżinsów. Były jeszcze mokre od wód płodowych. Nagle stały się za luźne w pasie i musiała przytrzymać w garści nadmiar materiału, żeby nie spadły z niej, kiedy schodziła tylnymi schodami i wybiegła na zewnątrz, gdzie w aucie za rogiem czekał na nią chłopak.
Zawsze czekał na nią jakiś chłopak, czegoś od niej chciał, usychał z tęsknoty albo nienawidził. Tak było, odkąd pamiętała. Ma dziesięć lat. Alfons jej matki koniecznie chce się z nią bawić. Ma piętnaście lat. Ojciec w rodzinie zastępczej lubi zadawać jej ból. Ma dwadzieścia trzy lata. Pewien żołnierz traktuje jej ciało jak terytorium wroga. Ma trzydzieści cztery lata. Gliniarz usiłuje ją przekonać, że to wcale nie był gwałt. Ma trzydzieści siedem lat. Inny gliniarz obiecuje, że zawsze będzie ją kochał.
„Zawsze” nigdy nie trwa tak długo, jak sądzimy.
Dotknęła twarzy córki. Tym razem delikatnie, nie jak poprzednio.
Była piękna.
Miała gładką skórę. Pod przymkniętymi powiekami ledwie dostrzegalnie poruszały się gałki oczne. Oddech był świszczący.
Ostrożnie odgarnęła jej włosy z twarzy i założyła za ucho. Mogła to zrobić wiele lat temu w szpitalu. Wygładzić zmarszczone czółko, ucałować każdy z dziesięciu maleńkich paluszków u rąk, pogłaskać każdy z dziesięciu paluszków u stóp.
Teraz jej córka miała staranny manikiur, zgrabne palce u stóp zniszczone latami lekcji baletu, wieczornych tańców i wszystkich wydarzeń, które wypełniły jej intensywne, pozbawione matki życie.
Dotknęła palcami warg córki. Były zimne. Dziewczyna się wykrwawiała. Rękojeść ostrza wystającego z klatki piersiowej pulsowała w rytm bicia serca, chwilami jak metronom, chwilami jak zepsuty opadający sekundnik.
Tyle straconych lat.
W szpitalu powinna była wziąć córkę na ręce, zrobić to choćby raz. Wdrukować jej w mózg wspomnienie matczynego dotyku, by teraz córka nie odsuwała się od niej i nie wzdrygała jak pod dotknięciem kogoś obcego.
A przecież były dla siebie obce.
Potrząsnęła głową. Nie mogła w takiej chwili pogrążyć się w rozważaniach o doznanych stratach i roztrząsać ich powodów. Musiała kurczowo trzymać się myśli, że jest silna i przetrwa. Zawsze balansowała na krawędzi. Uciekała od tego, za czym ludzie zwykle gonią: od dziecka, od męża, od domu, od życia.
Szczęścia. Zadowolenia. Miłości.
Uświadomiła sobie, że wszystkie ucieczki zaprowadziły ją do tego ciemnego pomieszczenia, uwięziły w ponurych czterech ścianach, w których pierwszy i ostatni raz trzymała w ramionach wykrwawiającą się na śmierć córkę.
Zza drzwi dobiegł odgłos szurania nogami. Przez szparę pod drzwiami zobaczyła cień stóp przesuwających się po ziemi.
Czyżby przyszły zabójca jej córki?
I jej samej?
Drzwi zastukały w metalowej futrynie. Odrobina światła pozwalała zorientować się, gdzie jest gałka.
Pomyślała o broni. Szpilki zrzuciła na ulicy, żeby szybciej biec. Do dyspozycji miała tylko nóż wystający z piersi córki.
Dziewczyna jeszcze oddychała. Ostrze tkwiło w jakimś ważnym organie wewnętrznym, hamując krwotok i spowalniając umieranie.
Dotknęła noża i zaraz cofnęła rękę.
Drzwi zastukały ponownie. Rozległo się skrobanie metalu o metal. Kwadracik światła zmalał, potem zniknął, gdy w otworze znalazł się śrubokręt.
Klik, klik, klik. Te dźwięki przypominały szczęk nienaładowanej broni.
Łagodnie ułożyła głowę córki na ziemi. Oparła się na kolanach i zagryzła wargi, czując szarpiący ból w żebrach. Rana na boku się otworzyła, krew spłynęła po nogach, poczuła skurcz mięśni.
Przeczołgała się przez pomieszczenie, ignorując trociny i metalowe wiórki wrzynające się w kolana, kłujący ból pod żebrami, krwawe ślady, jakie zostawiała za sobą. Namacała śrubki i gwoździe, potem trafiła na coś zimnego, okrągłego i metalowego. Wzięła to do ręki. W ciemności palce rozpoznały kształt. To była gałka drzwiowa. Solidna i ciężka. Niczym szpikulec do lodu, wystawał z niej dziesięciocentymetrowy trzpień.
Usłyszała ostatnie kliknięcie zasuwy, śrubokręt upadł na betonową posadzkę, drzwi uchyliły się lekko.
Zmrużyła oczy, by nie oślepiło jej światło. Przypomniała sobie, na ile różnych sposobów raniła mężczyzn. Raz bronią. Raz drutem. Nieskończenie wiele razy pięściami. Ustami. Zębami. Sercem.
Drzwi uchyliły się na kilka kolejnych centymetrów i wysunął się zza nich czubek lufy.
Chwyciła gałkę w taki sposób, by trzpień wystawał spomiędzy palców, i czekała, aż mężczyzna wejdzie do środka.