- W empik go
Ofiara spełniona - ebook
Ofiara spełniona - ebook
Upalne lato, wakacje. W Gdańsku i okolicach grasuje pedofil, seryjny gwałciciel i morderca dzieci. Ofiarą pada również mała mieszkanka Kryszewa. Na szczęście zboczeniec zostaje schwytany podczas kolejnej napaści. Mroczna seria ustaje.
Jednak parę miesięcy później miasteczko bulwersuje inna zbrodnia: zamordowana zostaje kobieta, którą okazuje się… matka ostatniej zabitej przez niego dziewczynki.
Śledztwo prowadzone jest rutynowo. Absolutnie nic nie wskazuje, że cokolwiek może łączyć te dwie sprawy. Zabójca siedzi przecież w więzieniu. Jednak Felicja Stefańska, dziennikarka śledcza i rzeczniczka prasowa urzędu gminy, dopatruje się w tej historii drugiego dna.
Czy i tym razem intuicja jej nie zawiedzie?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-456-0 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przekleństwo! przekleństwo! przekleństwo!
Ojczyzna nasza kona i na wieki…
Widzę umarłą…
I ty umarła… ja ci zamknę powieki,
Zimnego piasku w usta nasypię, a w gardło
Przekleństw, które ty z sobą poniesiesz w daleki
Kraj… na tamten świat… o! nieszczęśliwa!
Zrób więc intencję przed obrazem Matki
Boga na krzyżu… ukrzyżowanego.
Zrób jej ofiarę z dziewiczego serca.
Gdybyś ty
Była kobietą – gorzej niż to wszystko,
Bo bym ci oczy twe napełnił łzami,
Opowiadając ci moje nieszczęście.
Ale ty jesteś nie z tych, które płaczą.
Ciebie zabijać trzeba przekleństwami;
I piekło całe zakląć przeciw tobie,
Ażeby piekło całe było w tobie.
Jeżeli śmierci masz wczesnej przeczucie,
Chodź, przedśmiertelne weź pocałowanie.
Juliusz Słowacki, _Lilla Weneda_WCZEŚNIEJ
Wcześniej
Powietrze zdawało się drżeć od upału. Zamglona, wyblakła płachta przykryła niebo, które teraz przypominało dekorację teatralną. Bezlitosne słońce pochłonęło wszelkie barwy. Wzdłuż opustoszałej o tej porze szosy ciągnęły się nieużytki, wypalone żarem suche łąki, wyschnięte bagna, gdzieniegdzie poprzetykane samotnymi drzewami. Na horyzoncie majaczyły sine, zasnute falującymi oparami upału wzgórza morenowe. Rozgrzany asfalt zatruwał duszne powietrze smrodem topionej smoły.
Był środek wakacji.
Idące poboczem dziecko się nie śpieszyło: wiotkie, zgarbione, w granatowych szortach, z których wystawały chude opalone nogi. Z daleka trudno było wskazać płeć. Gdyby jednak ktoś podszedł bliżej, po przykrywających szyję gęstych, jasnorudych, skręconych w naturalne loki włosach, w których tkwiła błyszcząca różowa spinka w kształcie kwiatka, mógłby się domyślić, że to dziewczynka. W pewnej chwili mała niecierpliwym ruchem zerwała ozdobę i rzuciła ją w trawę, po czym potrząsnęła głową, burząc fryzurę. Mogła mieć jedenaście, może dwanaście lat. Mrużyła oczy, chroniąc je przed wszędobylskim pyłem i ostrym słońcem. Wydawała się zdenerwowana, przygnębiona, zbuntowana, zła na cały świat… A może tylko była zmęczona upałem. Stukała niecierpliwie w ekran różowego smartfona, szukając czegoś, pewnie ulubionej muzyki, od czasu do czasu leniwie kopała nogą kamyki. Tkwiące w uszach słuchawki sprawiły, że nie słyszała warkotu silnika. Kiedy auto nagle zahamowało obok niej, z wrażenia aż upuściła telefon. Ten stoczył się w zarośla i tam pozostał.
Drzwi samochodu się uchyliły.
– Wsiadaj! – polecił ktoś tonem nieznoszącym sprzeciwu.FELICJA
FELICJA
Wraz z początkiem września z radością wróciłam do Kryszewa. Tęskniłam za tym z pozoru sielskim grajdołkiem, który tak naprawdę aż drżał od podskórnego tajemnego życia. Czułam, że jestem w domu. Brakowało mi długich rozmów z Gretą, mojej pracy, pizzy z lokalnego baru, zachodów słońca nad wzgórzami, zapachu szyszek z otaczających miasteczko lasów i tataraku znad jeziora. Najbardziej jednak brakowało mi Artura. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo Pałka stał się ważny w moim życiu. W podróży towarzyszył mi cień Sebastiana. Tak przynajmniej miało być. W pewnym momencie jednak przestałam go widzieć. Zastąpiło go jasne słońce południa i cała ta szalona krzątanina związana ze zbieraniem materiałów dla redakcji amerykańskiego magazynu. Tak jakby on sam usunął się… w cień. Nie, żal nie zniknął, ale oswoił się, przestał ranić. Zostaliśmy z Burym sami, lecz tym razem nie była to ta dojmująca, bolesna samotność jak przed rokiem. Przeciwnie, czas na moich kamperowych wojażach po krajach basenu Morza Śródziemnego spędzałam aktywnie, w połowie sierpnia odliczając już dni do powrotu.
Odzyskałam spokój i coś, co można by nazwać radością życia. Nauczyłam się cieszyć prostymi sprawami, poezją codzienności: pogodnym porankiem, słoną morską bryzą, zapachem kawy, smakiem dojrzewających na słońcu pomidorów, pięknem krajobrazu, pogawędkami z ludźmi. Nie ciągnęło mnie do alkoholu, nie musiałam topić w nim swoich lęków. Uciążliwości związane z pandemią minęły, a o wojnie za wschodnią granicą starałam się myśleć racjonalnie: to przecież niejedyna wojna niszcząca ten świat. Nie mam na to żadnego wpływu, a ludzkość i tak nigdy się nie zmieni, zwłaszcza że na południu Europy byłam od niej znacznie dalej i fizycznie, i psychicznie. Codzienność w kamperze służyła mi, miałam już doświadczenie i nauczyłam się czerpać z niej satysfakcję. Dobrze się w tym czułam.
Ale najbardziej cieszyła mnie droga do domu…
Kiedy Greta ujrzała mnie zaraz po powrocie, stwierdziła, że odmłodniałam. Szczerze mówiąc, tak właśnie się czułam. Zdecydowaliśmy z Pałką, że zamieszkamy razem. Może nie od razu, bo jednak wiązała mnie praca. Na moim poddaszu połączonym z biurem redakcji było mi wygodnie, a z Gdańska miałabym trochę za długi dojazd. Z kolei Artur musiał być gotowy na każde wezwanie w mieście, więc na razie spotykaliśmy się w Kryszewie albo w Gdańsku, tak jak wcześniej, na luzie snując plany na przyszłość. Mnie to wystarczało. On nie oponował, nie chciał mnie do niczego zmuszać. Tygodniowy zaledwie urlop Artura spędziliśmy razem na żaglówce na Mazurach. Przyznam, że w tym regionie byłam po raz pierwszy w życiu. Greta mnie wypchnęła, bo źle się czułam z tym, że miałam sporo wolnych dni, na szczęście Kaśka doskonale dawała sobie radę z gazetą.
Spodobało mi się proste życie z Arturem. Jeziora też, jacht jakby nieco mniej. Za to Bury okazał się urodzonym żeglarzem, ku uciesze Pałki, który był w swoim żywiole. Niestety lato miał kiepskie, w okolicach Trójmiasta bowiem grasował pedofil, seryjny morderca dzieci. Zanim go złapali, zabił trzy dziewczynki, w tym jedną w naszych lasach. Palczyński jest uważany za twardziela, lecz to nie do końca prawda: nigdy nie wyzbył się wrażliwości. Boli go krzywda innych bardziej, niż to pokazuje, szczególnie gdy dotyka ona tych najbardziej bezbronnych, dzieci, zwierząt…
Za to go pokochałam.
Tak, pokochałam.
Bingo! Wreszcie to powiedziałam!
Po naszym powrocie z jezior życie się ustabilizowało. Gładko weszłam w codzienny tryb: gazeta, urząd gminy, zbieranie informacji, portal. Później życie prywatne, które wreszcie miałam, a właściwie zaczynałam mieć i się nim cieszyć. Wieczorami znowu praca w redakcji.
Miła, bezpieczna monotonia. Aż do tego popołudnia, gdy…KRYSZEWO, OBECNIE
Kryszewo, obecnie
– Kochanie, zaraz jadę do Kryszewa, a po południu zabieram cię na pizzę. – Kiedy Palczyński zadzwonił, Felicja kończyła pracę w biurze i wybierała się na miasto, by śledzić życie codzienne mieszkańców gminy. – Nie będę miał dużo czasu. Więc szykuj się i bądź gotowa około siedemnastej, zresztą wcześniej jeszcze przekręcę, bo sam do końca nie wiem, jak długo nam zejdzie.
– Ale mówiłeś, że dzisiaj łapiecie złodzieja rowerów w Gdańsku? – Weszła mu w słowo, starając się ukryć zadowolenie.
– Tak miało być, ale…
– Czyżby już siedział w kazamatach? Dorwaliście chłoptasia? – zaśmiała się dziennikarka, puszczając oko do stukającej w klawiaturę Kaśki siedzącej przy drugim biurku.
– Hm… Czyli nic jeszcze do was nie dotarło? Byłem przekonany, że nasz bezcenny Ryba od razu da wam cynk.
– A co się stało? – Felicja spoważniała, wyczuwając, że chodzi o jakąś grubszą sprawę. Nawet Malinowska oderwała się od komputera i wpatrzyła się w szefową.
– Ano to, że w waszym uroczym miasteczku mamy kolejnego nieboszczyka. A ściślej mówiąc, nieboszczkę, która raczej nie zmarła na serce – odparł. – Co wy robicie w tej pipidówce, że bez przerwy coś się u was dzieje?
Stefańską od razu dopadła ciekawość połączona z ekscytacją, czego zwykle doświadcza w podobnych okolicznościach. Czuła się jak pies myśliwski przed polowaniem. Nie potrafiła się tego wyzbyć, choć Greta od lat pastwiła się nad nią, nazywając ją dziennikarskim sępem, i to niekoniecznie w żartach.
– Tylko nie gadaj tego przy Grecie! – powiedziała szybko, by oddalić od siebie niechciane emocje. – Bo wiesz, że ona jest lokalną patriotką. Zabije cię i grono trupów się powiększy. Poza tym Kaśka siedzi obok, a też jest lokalsem…
– Żartuję przecież! – zreflektował się komisarz. – A tak serio, to zrozumiałe zjawisko. Mała wyselekcjonowana społeczność, większość to przybysze z Trójmiasta, najczęściej powiązani z biznesem. No więc u was to wszystko się kotłuje. Przekaż pani Kasi, żeby się nie obrażała. A Greta chyba jeszcze o niczym nie wie. To, tego, no… jeszcze później pogadamy w knajpie, bo teraz muszę się zbierać.
– Czekaj, czekaj! – Prawie wrzasnęła. – Tak mnie nie zostawisz! Mów szybko, co jest grane, kto kogo załatwił, o co chodzi? – Pomyślała, że pewnie ktoś wyrównuje porachunki, skoro Artur wspomniał o biznesach, a może jakaś bójka.
Palczyński jednak pozbawił ją złudzeń.
– No właśnie, nie wiadomo, o co chodzi. To bardzo dziwna sprawa. Listonosz znalazł martwą kobietę w jej własnym domu pod Kryszewem. Drzwi były otwarte, mężczyzna zawołał, a że nikt się nie odzywał, więc zajrzał do środka i odkrył zwłoki. Z roztrzaskaną głową…
– Ale wypadek czy morderstwo? Może spadła ze schodów?
– Nie leżała przy schodach. Poza tym… mówiłem, że to bardzo dziwna sprawa. Ofiarą jest matka dziewczynki zamordowanej w lipcu przez seryjnego. Tego pedofila.
– Nie rozumiem. Przecież on siedzi! Może kobieta załamała się po śmierci dziecka i popełniła samobójstwo?
– Nic na to nie wskazuje – odparł ostrożnie. – Raczej przeciwnie. Ale powoli, na spokojnie wszystko wyjaśnimy.
Kaśka dawała Felicji gwałtowne znaki.
– Czy możemy przyjechać na miejsce zbrodni? – zapytała szybko dziennikarka. Przy jej nodze natychmiast zameldował się Bury, jakby rozumiał wagę sytuacji. Czasami nazywała go psem śledczym, bo czy inaczej mógł się nazywać pies dziennikarki śledczej?
Pałka się zawahał.
– Ewentualnie jedna z was. Lepiej ty – zgodził się ostatecznie. – I tylko na chwilę. Zanim na miejsce dotrze prorok…
– Brr, skarbie, mów po ludzku. Prokurator. Tak wolę. Prorok w tym kontekście brzmi złowieszczo. Dobra, jadę. Kaśka jeszcze ma robotę. Daj namiary! – Omijała wzrokiem nachmurzoną twarz młodszej koleżanki, która już raz dostała po głowie, więc niech się trzyma z daleka od zabójstw.
***
Parterowy dom stał na obrzeżach Kryszewa na stosunkowo nowym, rozbudowującym się osiedlu w stylu kanadyjskim. Stefańska od razu wiedziała, dokąd powinna się kierować. Na szutrowej drodze przed jedną z posesji – mniej więcej pośrodku osady – dostrzegła kilka samochodów, w tym radiowóz policyjny. Przed nieruchomością natomiast zebrała się już spora grupa gapiów, zapewne okolicznych mieszkańców. Wśród aut rozpoznała stare volvo Palczyńskiego. Podjechała jeszcze kawałek i zostawiła swojego vana nieco z boku. Wysiadła, próbując ogarnąć sytuację, zanim jednak zdążyła dołączyć do zebranych przed domem, wyszedł po nią komisarz ubrany już częściowo w strój ochronny. Nawet w takim momencie na widok jego wysokiej szczupłej sylwetki i ascetycznej męskiej twarzy z przymrużonymi jakby w wiecznym uśmiechu jasnymi oczami poczuła przyspieszone bicie serca. Na jego skroniach pojawiły się już pierwsze srebrne pasemka i nieco się garbił, ale dla niej był najbardziej pociągającym facetem na ziemi. Przeciwieństwo Sebastiana – i dobrze…
– Mamy tylko chwilę, Feli – powiedział ściszonym głosem. – Prorok… prokurator już jedzie, a wiesz, że on nie znosi dziennikarzy. Na razie jesteś jedyna. Fotografuj teraz, byle szybko. A ja ci wszystko powiem. Ofiara to Sabina Kopczyńska, lat trzydzieści siedem. Jej córka, Julia, została zamordowana przez pedofila parę miesięcy temu, w wakacje. Miała dwanaście albo trzynaście lat, dokładnie nie pamiętam. Kopczyńska jest mężatką, ale od pewnego czasu mieszkała tutaj sama, podobno mąż ją opuścił. Zdaje się, że małżeństwo nie wytrzymało próby czasu po śmierci dziecka. Tak twierdzą sąsiedzi i to się faktycznie często zdarza…
– To ten mąż ma przekichane. Nie wejdziemy do środka? – zapytała, pstrykając jednocześnie zdjęcia domu i otoczenia.
– Nie. Nasz medyk w tej chwili bada zwłoki. Uwierz mi, to nie jest przyjemny widok. Technicy zabezpieczają ślady w całym domu i ogrodzie. Nie ma mowy, żeby im teraz przeszkadzać.
Westchnęła.
– Rozumiem, w porządku – odparła smętnie. – Mam nadzieję, że mi pokażesz wasze zdjęcia z miejsca zbrodni. Bo to zbrodnia, tak?
– Wszystko na to wskazuje, choć odpowiedź przyniesie sekcja zwłok – wyjaśnił ostrożnie komisarz.
– To sąsiedzi? – Wskazała brodą milczących gapiów.
– Tak. Chętnie dzielą się informacjami, choć znają się tylko z widzenia, jak to na nowych osiedlach.
– Spokojna głowa. Niby się nie znają, ale i tak wszystko wiedzą – prychnęła. – Ludzie nie potrafią żyć bez plotek, nieważne gdzie mieszkają. Jak ona wyglądała?
– Ofiara?
– No. Była ładna?
– A jakie to ma znaczenie?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Ale przecież zawsze powtarzasz, że wszystko może mieć znaczenie. A to była jeszcze młoda kobieta.
– Nie wiem, czy ładna. Nieboszczycy zwykle nie są ładni. Nie oglądałem jej pod tym kątem, ledwie zdążyłem rzucić okiem, czekam na prokuratora. Później znajdziemy jej zdjęcia… gdy żyła.
Felicja pokiwała głową.
– Czyli nic tu po mnie – powiedziała, w duchu planując kolejną wizytę na osiedlu, by przepytać sąsiadów. – Wracaj do pracy, a ja pojadę do redakcji. Mogę opublikować krótkie info na portalu?
– Masz do tego prawo. I tak niczego jeszcze nie wiadomo, więc informacja musi być zwięzła.
– Rozumiem. Nie wspomnę, kim jest ofiara. O, chyba właśnie nadjeżdża ten wasz prorok! – W ulicę wjechała czarna limuzyna, z przyciemnionymi szybami. – To ja się zmywam. Zobaczymy się później w pizzerii, tak?
Uścisnął ją nieznacznie.
– Jasne! Zadzwonię.
***
– Kasiu, nie musisz się dąsać, i tak nic nie widziałam! – Felicja rzuciła kurtkę na krzesło, witając się z rozradowanym Burym. – Nie udało się wejść do środka, bo siedzieli tam technicy i lekarz, a poza tym właśnie dojeżdżała na miejsce święta krowa, czyli prokurator, który nienawidzi dziennikarzy patrzących mu na ręce, bo może nie są czyste. Nie masz więc czego żałować. Pstryknęłam tylko kilka zdjęć otoczenia i tyle. Zaraz zredagujemy notkę na portal. Masz trochę kawy? Zmarzłam. Zrobiło się chłodno…
– Jest w dzbanku. – Asystentka wskazała brodą na parapet, który nazywały bufetem. – Nalać ci?
– Sama sobie naleję. – Stefańska sięgnęła po kubek. – No przestań się już, cholera, wkurzać!
– Przecież się nie wkurzam! – roześmiała się Malinowska. – Nie traktujcie mnie jak dziecko specjalnej troski. Pokaż te zdjęcia. – Zaczęła szybko przesuwać klatki na ekranie smartfona Felicji. – Poznaję osiedle, przejeżdżałam tamtędy parę razy. I co tam się stało? Kto zginął?
Stefańska usiadła za swoim biurkiem, żeby zgrać fotki na komputer.
– Nieznana mi Sabina Kopczyńska, młoda, przed czterdziestką. To znaczy, dla ciebie już stara, ale ty jesteś siusiumajtka…
– Niech ci będzie siusiumajtka, szefowo, ale ja akurat kojarzę tę kobietę! – przerwała jej Kaśka. – Sprawa pedofila. Okropna tragedia z tą dziewczynką… jej córką. – Pokręciła głową. – Ciebie tu wtedy nie było, siedziałaś gdzieś w Grecji albo Chorwacji, kiedy to się stało. Zbok dotarł nawet tutaj. Mała Julia była jego przedostatnią ofiarą. Później, gdzieś w lasach oliwskich, napadł na starszą dziewczynkę, czternastoletnią, którą zgwałcił, ale ta na szczęście uciekła mu. Zaraz potem go złapali. A tę Julię zgarnął podobno z szosy. Rozmawiałam wtedy z obojgiem jej rodziców. Biedni ludzie, to trauma na całe życie. Koszmar… – Pokręciła głową.
– Rzeczywiście, koszmar. Jakie wrażenie zrobili wtedy na tobie? – Felicja przytuliła psa, który wdrapał się na jej kolana.
– Czy ja wiem, żal mi ich było. Oboje byli zrozpaczeni. Niestety, nie wspierali się, może tylko na początku. Zaczęli obwiniać się nawzajem, zwłaszcza ona jego, że ciągle w pracy, ciągle nieobecny. On był spokojniejszy, choć widać było, że też cierpiał. Ale że ją zabije, to mi nie przyszło do głowy…
– Co?! – Felicja poruszyła się tak gwałtowanie, że aż Bury zeskoczył z jej kolan i z godnością wrócił na wersalkę. – Skąd ci to przyszło do głowy?! Tak szybko osądziłaś faceta?
Kasia się zmieszała.
– Ja… sorry, Felicja. Nie chciałam nikogo osądzać. Ale to się już rozniosło i ludzie dzwonili do nas z pytaniami. Mówiłam, że nic jeszcze nie wiadomo, więc dzielili się podejrzeniami. Wszyscy uważają, że to on ją zabił, że to oczywiste. No bo niby kto inny, komu by zależało? Ten zboczeniec siedzi w areszcie. A z mężem była skłócona, on ją rzucił. Sąsiedzi podobno często słyszeli awantury w ich domu. Rozstali się jakiś czas temu…
– Nie wydawaj wyroków, od tego jest sąd – upomniała ją Felicja. – To zabójstwo nie musiało mieć związku z tamtą sprawą. Może to zbieg okoliczności. Nie znamy tych osób, ich życia. I to jest zadanie dla nas. – Uśmiechnęła się łagodnie do młodszej koleżanki, próbując zatuszować swój wybuch.
Przed rokiem młoda dziennikarka została pobita przez bandziorów, więc teraz Stefańska była przewrażliwiona co do jej nadgorliwości w sprawach kryminalnych.
– Rozumiem. Jasne. Możesz na mnie polegać. – Malinowska wzruszyła ramionami, ale oczy jej zabłysły na hasło „zadanie”.
Wydoroślała ostatnio, zeszczuplała i – mimo wciąż jeszcze widocznych blizn – wyładniała. Przestała nosić aparat ortodontyczny i zmieniła toporne okulary na bardziej twarzowe. Wciąż jeszcze związywała włosy w ulubiony koński ogon, ale ta fryzura dodawała jej uroku. Już nie sprawiała wrażenia szarej myszki.
– Wiem, dzięki. – Felicja uśmiechnęła się szerzej. – Jutro rano obgadamy to i przygotujemy plan działania. Dzisiaj mam się spotkać z Pałką w pizzerii, może jeszcze coś z niego wyciągnę. A teraz leć do domu, masz wolne. Ja tu i tak siedzę. Aha, Kaśka! – Przypomniała sobie, kiedy Malinowska już wkładała płaszcz. – Greta nie dzwoniła? Czy ona w ogóle wie?
– Ojej, znów dałam ciała! – Kasia westchnęła i się zarumienia. – Zapomniałam ci przekazać. Nie dzwoniła, ale wie. Ja do niej zadzwoniłam. Od razu chciała tam jechać, to znaczy na miejsce zbrodni, ale odwiodłam ją od tego. Powiedziałam, że wystarczy twoja obecność. Zgodziła się, prosiła tylko, żebyś się z nią skontaktowała po powrocie…
***
Ostatni krytyczny rzut oka w lustro. Sylwetka może być, obcisły czarny sweter do dżinsów lekko ją wysmuklał. Żadnych ozdób, świecidełek, to nie w jej stylu. Zamiast makijażu opalizujący błyszczyk do ust, odrobina pudru na czubek nosa. Rysy twarzy ostre, napięte, oczy nieco podkrążone, trudno. Naturalna śródziemnomorska opalenizna. Ciemne włosy spięte z tyłu. Gumką. Bez farby. Nie wstydziła się swoich pierwszych srebrnych nitek. Artur je lubił.
Zarzuciła kurtkę. Włożyła do kieszeni papierosy, zapalniczkę, portfel, komplet kluczy i telefon. Palczyński chciał po nią przyjechać, ale się nie zgodziła, zamierzała jeszcze zrobić drobne zakupy. Umówili się w pizzerii. Gdy w końcu dotarła na miejsce, on już siedział przy stoliku w rogu. Wstał, by pomóc jej zdjąć kurtkę i odsunąć krzesło. Wciąż ją to deprymowało, trochę bawiło, trochę rozczulało.
– Długo czekasz? – zapytała.
– Niedługo, może kwadrans. Ale na tyle długo, że już złożyłem zamówienie i nasze pizze za chwilę wjadą! – Uśmiechnął się. – Dla ciebie to, co zwykle, czyli z owocami morza. I sałatka. Mam nadzieję, że trafiłem?
– Świetnie! A wino?
– Piwo. Nie mają wina. Pięknie wyglądasz.
– Dzięki. – Już chciała wypalić, że on też, ale zrezygnowała. Kiedyś zrobiłaby to. Ostatnio jednak uświadomiła sobie, że pewnego rodzaju nawyków lepiej nie komentować, pod warunkiem, że nikomu nie szkodzą.
Rzeczywiście, ledwie zdążyła usiąść, a kelner już przyniósł zamówienie. Byli tak głodni, że przez pierwsze minuty skupili się tylko na jedzeniu. Nadkomisarz sprawiał wrażenie nieco przygaszonego.
– Jesteś zmęczony? – Felicja odłożyła sztućce.
– Trochę. Długo nam zeszło. I jeszcze ten cholerny prorok się czepiał. On nie widzi powodu, żeby łączyć tę sprawę z zabójstwem dziecka. Szybko, szybko. Sprawdzić, co z domu zginęło. Ma być wynik, i po sprawie. Najpewniej jakiś włamywacz. E, co tu dużo gadać… – Machnął ręką.
– A ty uważasz, że to morderstwo, które ma związek z tym pedofilem?
Policjant wzruszył ramionami.
– Zamordowana córka, zaraz potem matka. Czy to wygląda na przypadek?
– Wiesz, że nie wierzę w przypadki.
– Ale oni wierzą. Bo to najmniej skomplikowane. Byle odtrąbić sukces.
– A ty na kogoś stawiasz? Mąż? Bo chyba nie zemsta tego pedofila lub jego krewnych czy kolesi, przecież nie przy zabójstwie tej małej Kopczyńskiej został złapany.
Palczyński kończył jeść. Dolał Felicji piwa do szklanki, on pił tylko wodę.
– Nie wiem, na nikogo jeszcze nie stawiam, nie na tym etapie! Mam mętlik w głowie, jak zawsze, gdy nakładają się dwie sprawy. Nie ma co spekulować, trzeba dokładnie wszystko zbadać. Huk roboty przed nami. Jeśli chcecie się włączyć, to bardzo proszę, popytajcie miejscowych, posłuchajcie plotek. Na razie nawet nie wiemy, kim są ci ludzie. Oprócz tego, że on pochodzi stąd, a ona sprowadziła się tu po ślubie, pochodzi… pochodziła z Gdyni.
Stefańska napiła się piwa i pokiwała głową.
– Na pewno popytamy. Kaśka uważa, że mordercą jest mąż. Greta też tak sądzi. Rozmawiałam z nią. Jest wściekła, bo znów jej ukochana gmina ucierpiała. Ale podobno wszyscy podejrzewają męża. To furiat zdaje się…
– Wiesz, zazwyczaj w takich sytuacjach współmałżonek jest pierwszym podejrzanym. Mogli się posprzeczać i nerwy puściły, tyle że facet ma mocne alibi. W czasie, kiedy prawdopodobnie ją napadnięto, siedział przy stole w towarzystwie swojej matki i sąsiadki, która przyszła z wizytą. A potem odprowadził sąsiadkę, bo już było ciemno. Gość mieszka z matką, odkąd wyprowadził się z domu. Zatem raczej odpada. To nie on. Chyba że sekcja zweryfikuje czas zgonu.
Dziennikarka westchnęła.
– Dobra. Na początek trzeba to wszystko ogarnąć. Opowiedz mi najpierw o tym pedofilu, bo mnie ta sprawa ominęła – poprosiła, opierając się wygodniej na krześle.
Pedofil, a raczej gwałciciel i seryjny morderca, dokopał nam tego lata jak mało co. Pojawił się znikąd, nie był karany, choć – jak się okazało – incydenty z molestowaniem nieletnich miał już na koncie. Tylko jak zwykle: nikt tego nie zgłaszał, nie dostrzegał, niestety, w takim kraju żyjemy. Do tej pory jednak nie napastował ani nie zabijał. Ale jak raz zaczął, to… Dobrze, że został ujęty, bo mógłby mieć jeszcze wiele ofiar na sumieniu. A rozpoczął swołocz swoje popisy od usiłowania gwałtu i pobicia miejscowej ośmiolatki w lasach pod Kartuzami, gdzie spędzał urlop nad jeziorem. Miał żonę i dwie małoletnie córki, które – nawiasem mówiąc – molestował, choć małżonka udawała, że niczego nie widzi. Tamtemu dziecku też nikt nie uwierzył, nawet rodzina zlekceważyła opowieść małej, dlatego sprawa nawet nie wypłynęła. Tymczasem skurwiel spakował walizki i razem z rodziną wrócił do Tczewa, skąd pochodził. Na wszelki wypadek, żeby nie rzucać się w oczy. Jak oficjalnie twierdził, warunki im nie odpowiadały, za mało mieli luksusów. To było w czerwcu. A na początku lipca już działał w okolicach Trójmiasta. Tym razem napadł na jedenastolatkę z Gdyni, którą uprowadził pod jakimś pretekstem z placu zabaw. Niestety tym razem i zgwałcił, i zabił. Z zimną krwią pobił dziewczynkę, uderzył kamieniem w głowę, ogłuszył, a na koniec udusił. Ciało zakrył liśćmi i gałęziami, nie zostawił śladów. Był przygotowany. Tę zbrodnię zaplanował. Zajmował się akwizycją, miał więc ułatwione zadanie, dużo czasu spędzał w trasie. Mała Kopczyńska była jego kolejną ofiarą. Zabrał ją z szosy na stopa. Wracała sama znad jeziora, bo żadne z dzieci nie szło w tym samym kierunku. Dalej sytuacja rozwinęła się podobnie: wywiózł małą do lasu, gdzie znaleźliśmy ślady, tam ją przypuszczalnie próbował zgwałcić, ale mu się z jakiegoś powodu nie udało, więc ją pobił i udusił. Pojawiła się jednak pewna różnica w porównaniu z poprzednim morderstwem. Tym razem nie zostawił ciała w lesie, tylko przeniósł je – a raczej przewiózł – i ukrył w piwnicy zrujnowanego budynku starej szkoły w Kryszewie. Tej, która od lat stoi pusta i niszczeje. Dlaczego tak zrobił? Trudno powiedzieć. Zapewne chciał opóźnić odkrycie zwłok, a ten budynek wydał mu się idealnym miejscem. Zrujnowany, niepilnowany, z dziurawym ogrodzeniem, teren porośnięty starymi drzewami i chwastami. To własność prywatna, ktoś kupił obiekt parę lat temu, ale go zapuścił i porzucił, bo nie miał środków na remont, a teraz już nie ma czego remontować. Swoją drogą, trzeba wreszcie coś z tym zrobić. Budynek grozi zawaleniem, a przecież bawią się tam dzieci.
I to właśnie dzieci znalazły po dwóch dniach ciało Julki Kopczyńskiej. Skurwysyn chyba nie czuł się usatysfakcjonowany, bo już kolejnego dnia z rana dopadł nastolatkę uprawiającą jogging w lasach oliwskich. Ta miała szczęście w nieszczęściu. Wprawdzie wciągnął ją do samochodu, pobił i zgwałcił, ale udało jej się uciec. To silna, wysportowana dziewczynka, no i starsza, prawie piętnastoletnia. Julia miała dwanaście i pół, w tym wieku to spora różnica. Piętnastolatka wyrwała się mu. Jacyś spacerowicze zareagowali na jej krzyki, co spłoszyło zboczeńca. Szybko odjechał z miejsca zdarzenia, ale miał gnój pecha, bo znalazł się świadek, który zapamiętał – przynajmniej częściowo – numery rejestracyjne jego pojazdu. A wtedy już szybko go dopadliśmy. Nie spodziewał się zatrzymania. Przyparty do muru, do wszystkiego się przyznał, a później się wyparł. I do tej pory przez cały czas zmienia zeznania, raz udaje niewiniątko, raz wariata. Bawi się z nami w kotka i myszkę. Ale nic mu to nie pomoże.
Będzie siedział.
Nazywa się Jarosław Żak, ma trzydzieści siedem lat. Z zawodu jest nauczycielem, katechetą, w wakacje dorabiał sobie akwizycją. Obie dziewczynki, które ocalały, twierdzą, że kiedy je krzywdził, to się modlił. Tak, dobrze słyszysz. Modlił się. I nawet śpiewał. Podobno kiedy „wymierza karę” swoim córkom, to też się za nie modli. Ta nastolatka, ma na imię Dorota, usłyszała po gwałcie, jak mamrocze do siebie śpiewnie: „Idźcie, ofiara spełniona”. Właśnie wtedy podrapała mu ryja, wyrwała się i uciekła.
Na szczęście żyje, ale długo będzie wychodziła z traumy. Otarła się o piekło, spotkała na swojej drodze diabła w ludzkiej skórze. Wciąż jest hospitalizowana, leczona po urazie… przez takie gówno, bo to nie jest człowiek! – Nadkomisarz zaperzył się, aż goście przy sąsiednich stolikach zamilkli skonsternowani.
Felicja słuchała uważnie i notowała coś na serwetce, bo tym razem nie zabrała ze sobą swojego ukochanego notesu. Kiedy Pałka skończył opowiadać, jeszcze przez dłuższą chwilę siedziała zamyślona, popijając piwo.
– A może to nie on? – wypaliła nagle.
– Co nie on? – Artur nie krył zaskoczenia, wpatrywał się w nią ze zmarszczonym czołem.
– No, może to wcale nie ten… jak mu tam… nie ten Żak? – Wzruszyła ramionami. – Może to pomyłka? Skoro się nie przyznaje.
Nadkomisarz prawie się roześmiał.
– Ach, to masz na myśli… Nie, nie, wykluczone. To on, bez dwóch zdań. Mówiłem ci, że na początku przyznał się do napaści. Dopiero potem wszystko odwołał, być może pod wpływem adwokata. Teraz kręci. Ale to na sto procent on, są wiarygodni świadkowie, jest numer rejestracyjny samochodu. Świadek co prawda zapamiętał tylko ostatnie cyfry, ale to wystarczyło do zidentyfikowania gnoja. No i miał na sumieniu przypadki molestowania, nawet we własnej rodzinie, potwierdzone przez krewnych, sam się zresztą tego nie wypierał, tylko tłumaczył je sobie po swojemu. Tu nie ma mowy o pomyłce – zakończył.
– W porządku – westchnęła. – Tak mi tylko przyszło do głowy, odwołuję. A później, jakby to ująć… no, powiedzmy, po aresztowaniu go, tutaj, w Kryszewie, nie było żadnych incydentów?
– Poza tym, że ludzie gotowi go byli zlinczować, to nie. Co było w Kryszewie? Odbył się pogrzeb Julki. Byłem tam. Wtedy jeszcze to małżeństwo, jej rodzice, byli razem, oboje w żałobie. Poza tym inne osoby z rodziny, babcia, drudzy dziadkowie, jakieś ciotki. Dzieciaki z klasy, nauczyciele, sąsiedzi. Normalnie. No i tyle. O tym, że Kopczyńscy później się rozeszli, dowiedziałem się dzisiaj. A i to nieformalnie, bo rozwodu nie było, nawet pozwu, więc może to było tylko chwilowe rozstanie, może postanowili od siebie odpocząć. Dowiemy się więcej, kiedy przesłuchamy męża. Aha, jeszcze jedno… ta Kopczyńska, matka Julki, podobno ona… trochę jakby oszalała po jej śmierci, prawie zamieszkała na cmentarzu. Zapytaj Rybę, to ci opowie, jak kilka razy ściągali ją stamtąd po nocach, zresztą na wezwanie małżonka. Bo jego nie słuchała, rzucała mu się do gardła, jak to określił. Nie życzyła też sobie pomocy psychologa, prawie go pobiła. A mąż się o nią zamartwiał. Możliwe, że pękł, nie wytrzymał napięcia i wiecznego obwiniania. Zresztą oboje się nawzajem obwiniali. On ją, że była zbyt pobłażliwa, że puściła małą samą nad jezioro, ona jego, że był „nieobecnym” ojcem. No ale to normalne w tak traumatycznej sytuacji jak nagła utrata dziecka… na dodatek w wyniku przestępstwa. – Palczyński sięgnął po szklankę z wodą.
– Gdzie pracowali? – zapytała Felicja.
– Jeszcze niewiele wiemy o ich życiu prywatnym. Jakoś mi to umknęło, były dziś ważniejsze sprawy. Od jutra zaczynamy przesłuchania. Ale ktoś wspomniał, że on ma firmę transportową, a ona chyba kieruje tam magazynem. Z tym, że to nie do końca pewna informacja, trzeba ją zweryfikować.
Po wyjściu z baru Palczyński zapytał z nadzieją:
– Co teraz? Może pojedziemy do mnie?
Felicja się zawahała.
– Nie dziś. Już późno, a muszę jeszcze wyprowadzić Burego na wieczorny spacer, przygotować materiały na jutro – odparła. – Poza tym chciałabym trochę pogrzebać w sieci…
– Skarbie, nie wariuj. Daj nam popracować.
– Ależ pracujcie sobie! Sam mówiłeś, że trzeba się jak najwięcej dowiedzieć o tej rodzinie – nadąsała się półżartem.
– Dobra, w porządku! Od czego chcesz zacząć?
– Najpierw pogrzebię w sieci. Przejrzę media społecznościowe. Przynajmniej wyrobię sobie zdanie i zobaczę, jak wyglądają. Ona wyglądała, bo o nią głównie chodzi. A zanim ty wyślesz mi zdjęcia, to… wiesz.
– Nie wiem. Wysłałbym ci jutro. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – To daj znać, czy jeszcze jest potrzeba, bo faktycznie w internecie znajdziesz wszystko. A co potem?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Chyba pogadam z Gretą. Możliwe, że ona coś mi powie. Zna tutaj prawie wszystkich, a lokalne plotki ma w małym palcu. Będzie wiedziała, jak dotrzeć do ludzi.
– Greta na pewno będzie pomocna. Aha, czytałem waszą notkę prasową. Jest dobra, znasz się na swoim fachu, bo przecież nie zdążyliśmy tego ustalić. Ciekawe, co jutro znajdziemy w mediach…
– A więc miastowi dziennikarze też dotarli?
– A jak! Pewnie, że dotarli. Szarańcza. Tacy jesteście.
– To nasz zawód – skwitowała.
– Wiem, wiem. Jesteście potrzebni, a opinia publiczna ma prawo wiedzieć. Znam to. I nie mam pretensji w przeciwieństwie do…
– Proroka! – dokończyła ze śmiechem.
– Tak.
– No to wracam na chatę. – Wspięła się na palce i pocałowała go w usta. Nieważne, kto patrzy! Niech poplotkują.
– Sama, po ciemku? Mowy nie ma! Odprowadzę cię, zresztą zostawiłem auto na parkingu blisko twojego domu… biura. Jeśli się zgodzisz, mógłbym wam towarzyszyć na spacerze. Tobie i Buremu.
– Zgodzę się – odparowała bez namysłu. – Ale już bez żadnej kawki czy herbatki. Następnym razem, komisarzu.
– Niech ci będzie, redaktorko… – Palczyński rozłożył ręce w geście bezradności, jednak z jego twarzy o ostrych jastrzębich rysach nie schodził uśmiech.
***
Felicja zaparzyła w dzbanku herbatę i włączyła komputer. Było już późno, Bury po spacerze chrapał błogo na półpiętrze. Szybko przejrzała materiały przygotowane – głównie przez Kaśkę – na portal i wysłała je do korektorki. Odetchnęła głęboko, po czym wpisała w wyszukiwarkę odpowiednie słowa kluczowe. O wypadku lub zabójstwie Sabiny Kopczyńskiej, poza ich notką, nie było jeszcze wzmianki. Nawet konkurencyjna lokalna gazetka milczała. Znalazła natomiast sporo artykułów o pedofilu, w których obok innych ofiar wspominano Julkę, a także miejscowy – od razu rozpoznała „pióro” Malinowskiej – poświęcony głównie małej Kopczyńskiej. Przy tekstach, owszem, znajdowały się zdjęcia, lecz zamazane, trudno z nich było odczytać wygląd dzieci, a wiedziała, że w przypadku seryjnych zabójców bardzo często jest on istotny.
Zalogowała się na Facebooka i Instagrama, odszukała profile Sabiny. Na szczęście nikt nie zdążył ich zablokować. Przerzuciła oś czasu, weszła w folder ze zdjęciami. Kobieta zamieszczała ich wiele, prawie bez tekstu, zwykle z kokieteryjnymi komentarzami w stylu: „Pozdrawiamy znad morza”, „Sjesta w ogrodzie” albo: „Cześć, to ja w drodze do pracy, prawda, że okropnie się dziś prezentuję?”, po czym następował wysyp fot, od których niejedna kobieta i niejeden facet mogliby dostać zawału, choć pewnie z różnych powodów. Cóż, była ładna, zapewne lubiła się pokazywać, kreować swój wizerunek. Bardzo kobieca naturalna blondynka, choć widać było, że często farbowała włosy na różne odcienie, z upodobaniem zmieniając image. Przed czterdziestką, jednak na oko wyglądała młodziej, wyraziste rysy, olśniewający biały uśmiech, ciemne oczy, duży biust. Dobrze prezentowała się w obcisłych bluzkach z dużym dekoltem. Na niektórych zdjęciach pokazywała się z mężem i córką. On – Sławek, jak wynikało z podpisów – również dosyć przystojny, muskularny, kędzierzawy rudy blondyn. Dziewczynka podobna do ojca: jasnooka, długonoga, jeszcze młodzieńczo wiotka, z burzą kręconych rudawych loków opadających na ramiona. Przypominała słynne anioły Leonarda, czasem do złudzenia. Na swój sposób śliczna… była. Ostatnie wpisy datowano na czerwiec tego roku. Od lipca posty Sabiny ustały.
Stefańska bez trudu znalazła wśród jej znajomych profil Sławomira Kopczyńskiego. Kliknęła, ale szybko stamtąd wyszła rozczarowana. Facet rzadko coś publikował, jeśli już, to politykę i muzykę, różne linki. Nic osobistego, a od kilku miesięcy on również zamilkł. Ostatni zapis to zdjęcie profilowe z żałobną nakładką w postaci czarnej wstążki oraz płonący znicz jako zdjęcie w tle.
Z kolei na Instagramie działała już tylko Sabina. Zamieszczała te same fotki co na Facebooku. Ze wszystkich emanowała pozytywna energia, a przynajmniej pozytywne przesłanie: sielankowy obraz szczęśliwej rodziny, nieźle sytuowanej, rozwojowej. Przystojna para, jeszcze stosunkowo młoda, z uroczą córeczką, wprawdzie bez zwierząt, za to z modnym ogródkiem w postaci starannie utrzymanego trawniczka w stylu amerykańskim, w pożądanej lokalizacji, przy nowoczesnym bungalowie.
Felicja uchyliła luft i zapaliła papierosa. Zamyśliła się. To tyle na początek, ale… i to dobre, uznała wreszcie. Jakieś pojęcie już sobie wyrobiła. Zerknęła na zegar: było jeszcze przed północą, więc Greta na pewno nie śpi. W skrzynce odbiorczej znalazła kilka powiadomień o próbach połączeń z jej numeru. Niestety, w restauracji wyłączyła telefon, a potem zapomniała go uruchomić. Zdecydowała się oddzwonić teraz.
– To ja. Nie śpisz jeszcze?
– No wiesz co! – obruszyła się Greta. – Po pierwsze, nie chodzę spać z kurami, a po drugie, od kilku godzin czekam na telefon od ciebie! Dlaczego nie odbierałaś, do jasnej cholery?!
Stefańska się skrzywiła.
– Nie wrzeszcz – upomniała przyjaciółkę. – Przecież się doczekałaś. Nie odbierałam, bo miałam wyciszony telefon. Byłam w knajpie z Pałką, próbowałam wycisnąć z niego trochę informacji na temat tej ostatniej sprawy…
– Sprawy Kopczyńskiej, rozumiem? To było samobójstwo, zabójstwo czy wypadek? – Greta natychmiast przeszła do rzeczy.
– Z tego, co mi mówił, samobójstwo jest wykluczone, wypadek raczej też.
– Czyli kolejne morderstwo?
– Na to wygląda, sorry, Gretka. Ktoś jej roztrzaskał głowę zdaje się, że pogrzebaczem. Gliny zabezpieczyły na miejscu zbrodni zakrwawiony pogrzebacz, teraz będą go oczywiście badać, ale moim zdaniem to już tylko formalność. Została zaatakowana od tyłu, niczego się nie spodziewała. Sama na ten pogrzebacz nie upadła ani nie zdzieliła się nim w potylicę. – Felicja zapaliła drugiego papierosa. Ostatniego, zdecydowała. Tymczasem Greta wściekała się dalej, dziennikarka oczami duszy widziała, jak rwie sobie włosy z głowy.
– Niech to szlag… Znowu! Chyba oszaleję. Znowu będzie o naszej gminie głośno, a nie o taki rozgłos nam chodzi. Ale nic więcej nie wiadomo? To było jakieś włamanie, napad?
– Nic z tych rzeczy. To musiał być ktoś, komu bez obaw otworzyła drzwi.
– Albo ktoś wcześniej już siedział u niej ukryty i czekał, aż wróci do domu… – spekulowała polityczka.
– To byłyby ślady włamania – uściśliła Felicja. – Chyba że miał klucz.
– Wiadomo, na kogo to wskazuje – stwierdziła pani wójt. – I niestety, to prawdopodobne. Mam nadzieję, że twój Pałka szybko zamknie tę sprawę. A wy z Kaśką trzymajcie rękę na pulsie.
– Znałaś tych ludzi?
– Trochę. – Greta lekko się zawahała. – O tyle, że wyrabiali sobie u nas w urzędzie potrzebne papiery, pozwolenia na budowę i tak dalej. Kilka lat temu, kiedy kupili tam działkę i stawiali chałupę. Trochę kłótliwi, ale w sumie zdarzali się gorsi od nich. Byłam wtedy radną, to osiedle należało do mojego okręgu. Potem spotykaliśmy się od czasu do czasu w urzędzie albo na ulicy. Ale to, co przydarzyło się ich córeczce, to tragedia! Znasz tę sprawę? Wtedy ostatni raz rozmawiałam z jej matką. W wakacje.
– Mogłabyś mi o tym opowiedzieć? O tej rozmowie i w ogóle o wszystkim, co o nich wiesz. O dziewczynce też.
– Tak, ale nie teraz, to nie jest na telefon. Wpadnij do mnie jutro po południu, tylko ty sama, pogadamy spokojnie przy kawie albo winie.
– Okej, będę – zgodziła się dziennikarka. – W takim razie wcześniej spróbuję podpytać sąsiadów.
– Tylko uważajcie na siebie, Felicja! Ty i Kasia. Żeby nie było jak w zeszłym roku przez tę wariatkę z Budomaksu – ostrzegła Greta, zanim się rozłączyły.
***
Promienie słoneczne przeciskały się przez żaluzje, budząc Felicję skuteczniej niż budzik w telefonie. Nawet na półpiętrze zrobiło się zbyt jasno na spokojny sen. Jedynie Buremu żadne światło nie przeszkadzało. Jego postawi na nogi brzęk miski, w której dostaje jedzenie. Felicja, wciąż ziewając, zeszła na dół i włączyła ekspres. Podczas swoich wypadów w okolice Morza Śródziemnego nauczyła się pić czarną kawę na powitanie dnia. Potem zaś, jak Turcy, pijała głównie mocną herbatę, zapewniającą jej kondycję na dłużej.
Podniosła żaluzje i rolety, oficjalnie zapraszając słońce. Wyjrzała przez okno: piękna letnia pogoda, choć powietrze rześkie, a barwy już bardziej jesienne. Błękitne niebo, ożywcza czerwień winobluszczu, coraz bardziej pożółkłe liście drżące na drzewach, jakby bały się, że spadną, prawie złote w promieniach słońca, trawa już nieco rdzawa – wszystko to podziałało niczym zastrzyk energii. Felicja weszła pod prysznic, a gdy wróciła do aneksu kuchennego, kawa już na nią czekała. Wokół unosił się hipnotyczny zapach, bogatszy niż jej smak, jak twierdziła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki