Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ofiary - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ofiary - ebook

Dziewiętnastoletnia Margareta ma poczucie, że znajduje się w hermetycznej pułapce. Na dodatek uważa, że nie została do niej zwabiona. Stwierdza, że weszła do tej klatki na własne życzenie. Zdaniem Margarety ludzie są ofiarami własnych działań. Myślami powraca więc do swoich poczynań z przeszłości; do pierwszego, przypadkowego spotkania z obecnym partnerem i do relacji opartej na sponsoringu, która niegdyś łączyła ją z żonatym mężczyzną. A w tle pobrzmiewa echo wielkiej tragedii, której Margareta wciąż czuje się winna.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-956955-3-7
Rozmiar pliku: 471 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Hermetyczna pułapka

Kruk zasiadł na parapecie z marmuru. Brudnymi od ziemi pazurami naznaczył ten perfekcyjny, niewinny, zimny kamień. Jakby tego było mało, zaskrzeczał tak, iż zdawało się, że chciałby tym wrzaskiem rozedrzeć na pół królestwo samego Boga. Niebo jednak pozostało niewzruszone i wciąż tak samo granatowe, a chmury nawet kropli łez nie uroniły nad losem ludzi, którzy nie mieli pojęcia o tym, że czarny kruk jest naocznym świadkiem ich wojny.

Wojna tych dwojga składała się z bitew, a każda kolejna, choć w założeniu miała być zimna jak lody pokrywające wody w samej Grenlandii, to paliła tak jak ogień w kominku. Margareta utkwiła wzrok w tych płomieniach. Od ognia dzieliła ją przezroczysta, żaroodporna szyba i kilkanaście kroków, które pokonała z niemowlęciem na rękach, tylko po to, by przy końcu zawrócić na pięcie i oddalić się od ciepła. Zbliżyła się do wózka, a tym samym też do mężczyzny, który tym wózkiem kołysał na wszystkie strony, starając się uśpić drugiego z bliźniąt.

Margareta miała włosy czarne niczym sadza, choć gdy pierwszy raz pokonała próg tego domu, to była blondynką. W oczach też już nie było tego blasku, co tkwił w nich przed laty, a czas nawet jej nie przyoszczędził zmarszczek. Co prawda, tych na twarzy było naprawdę niewiele i były tak płytkie, że niemal niewidoczne, ale rozstępy na brzuchu, blizna po cesarce, pomarańczowa skórka wokół ud – to wszystko składało się na zbiór lat, które zapisały się na karcie jej historii.

Zdarzały się momenty, gdy Margareta nie chciała rozkopywać przeszłości, grzebać we własnych wspomnieniach, rozczytywać z bazgrół tego, co już hen za nią, ale zaraz po tych momentach następowały gorzkie dni, a te skutecznie pchały ją do spełnienia jednego przyrzeczenia. Dokładnie rok temu obiecała, że się zemści.

Pochłonięta myślami Margareta, nie zwracała uwagi na krzyki trzymiesięcznego Borysa. Nawykła do jego płaczu i choć wciąż niezmiennie ją irytował, to teraz potrafiła się na to wyłączyć. Dzwonka, który rozpanoszył się po całym salonie, jednak nie umiała zignorować. Poszła otworzyć, wcześniej wciskając niemowlę w ręce swego partnera.

Blondyn, który na pierwszy rzut oka nie należał do delikatnych, przejął chłopca na swoje ramiona z dużą dozą czułości. Zadbał nawet o to, by podłożyć pod główkę Borysa kolorową pieluszkę, aby dziecko nie trzymało głowy na jego nagim ciele. W domu, nocami, nie nawykł do chodzenia w czymś ponad spodenki, choć, gdy noce bywały chłodne – takie jak ta – to decydował się na spodnie dresowe z grubego polaru.

Margareta, wpatrując się w niewielki monitor, zawieszony na ścianie przy samych drzwiach wejściowych, oznajmiła partnerowi, że ktoś stoi przy furtce i że system znowu się zaciął, przez co nie ma możliwości zwolnić blokady na odległość. Nie czekała na jego reakcję, nawet nie spodziewała się, że jakaś nastanie, gdyż od kilku tygodni chodził zamyślony, wiecznie nieobecny i przygaszony. Z irytacją wypuściła powietrze i sama, w drodze zakładając dresową bluzę na zamek, ruszyła w kierunku furtki.

– Co pana sprowadza? – zapytała w pełni umundurowanego policjanta.

Przyjrzał się jej i choć było ciemno, a przy furtce świeciła się tylko jedna, ozdobna latarnia, to zdawał się zauważać niepewność i strach pobłyskujące w dużych, kobiecych oczach. Zerknął także na jej dłoń, którą mocno zaciskała w pięść na klamce furtki, pozostawiając tę jedynie lekko uchyloną, by nie mieli konieczności rozmawiania przez kraty, co w wyobraźni Margarety od razu nasuwało skojarzenie więziennych widzeń.

– Zastałem może Tomasza Przybylskiego? – zapytał policjant.

– Tak, ale nie wpuszczę pana, dopóki pan nie powie, o co chodzi. – Zawsze była harda i bezpośrednia. Takie cechy wpisane były w jej styl bycia już od wczesnego dzieciństwa, przez co nie były w stanie zmienić ich żadne pieniądze ani nauki dobrych manier.

– O jego córkę – padło w odpowiedzi i tyle wystarczyło, by Margareta straciła czujność i ustąpiła na bok, a mężczyzna wyminął ją i ruszył w stronę domu.

Poczłapała za nim. Po chwili nawet zrównała z nim kroku, ale była już zupełnie głucha na jego tłumaczenia odnoszące się do tego, że zapomniał się przedstawić. Policjant podał jej nie tylko swoje imię i nazwisko, ale także informację o tym, że jest starym przyjacielem Tomka. Jednak w głowie Margarety było już tylko słowo córka, a to zupełnie nie pasowało jej do mężczyzny, do którego należał dom.

Po przekroczeniu progu salonu liczyła na to, że Tomek zaprzeczy, że powie cokolwiek, co jakoś rozjaśni jej mroczny, a teraz, po tej rewelacji, jeszcze mroczniejszy świat. Ten jednak nie wyjaśniał nic. Jedynie odłożył wrzeszczącego Borysa do wózka, kładąc go obok młodszego o niespełna minutę brata i zaczął się ubierać. Założył koszulę na nagi tors, czyniąc to, jak niewielu, przez głowę, gdyż nigdy nie rozpinał więcej guzików, niż to było konieczne. Nie obchodziło go, że koszula w granatowo-fioletową kratę zupełnie nie pasuje do popielatych, dresowych spodni. Brakiem bielizny pod spodem, także się nie przejmował, a adidasy wciągnął na bose stopy. Wyszedł, rzucając w biegu, że wróci najprędzej, jak to tylko będzie możliwe.

Margareta pozostała sama. Z dwójką płaczących dzieci. Ze wzrokiem utkwionym w nowoczesnym kominku. Zastanawiała się, jak wpadła w tę hermetyczną pułapkę, zbitą z marmuru, kryształu i szczerego, wysokokaratowego złota. Poczuła się winna. Uświadomiła sobie, że jest ofiarą własnego działania i że została ukarana, nie przez Boga, bo w tego nigdy nie wierzyła, ale przez los. Los z niej mocno zakpił, ofiarowując jej to, o czym przez większość życia ośmielała się jedynie marzyć.Rozdział 1

Dłonie na dekolcie

Matka trzymiesięcznych bliźniąt powróciła myślami do dnia, gdy zapuściła się do pewnego miejsca, zwabiona tam przez pijanego kolegę, który bełkotał coś do telefonu, chcąc się z nią w ten sposób porozumieć. Lubiła go i wiedziała, że on nigdy nie zostawiłby jej w potrzebie, więc zdecydowała się na pokonanie dwóch ulic pieszo, gdyż aktualnie tyle dzieliło ją od nowoczesnego kasyna.

Daniela wypatrzyła już z samego progu. Nie grał w nic, jedynie pił. Wiedziała, że w takim miejscu nie położyłby ani jednej karty. Jeśli chodziło o hazard, to wolał bardziej menelskie klimaty, takie jak piwniczne rozdania i nielegalne walki bokserskie, a nie oświetlone LED-em kluby. Podeszła do niego i pozwoliła postawić sobie drinka. Sex na plaży nie był jej ulubionym, ale w tamtej chwili nie miała głowy do wymyślania czegoś mniej pospolitego.

Daniel, bełkocząc, opowiadał o kolejnej kłótni z żoną. Pił czystą, nie popijał. Żalił się, a Margareta siedziała obok i cierpliwie słuchała, do czasu, aż uznała, że on nie da rady w siebie więcej wlać, a ona nie będzie w stanie odprowadzić go do domu. Wtedy z pomocą zjawił się Tomek, wezwany telefonicznie przez samego Daniela, ale już w połowie rozmowy, to Margareta chwyciła za komórkę, wyrywając ją przyjacielowi, i zaczęła niemal żądać, podając przy tym adres, by mężczyzna w mniej niż pięć minut dotarł na miejsce.

Tomasz, być może, nie spełniłby roszczeń nieznanej mu nastolatki, ale Daniel był mu jak brat, więc zdecydował, pomimo chronicznego zmęczenia i nieustającego cierpienia na zbyt krótką dobę, zwlec się z łóżka i opłukać twarz zimną wodą, stojąc nad zlewozmywakiem w kuchni. Po czym wsiadł do dziesięcioletniej skody.

Ten właśnie dziesięcioletni samochód skutecznie skreślał go w oczach siedemnastoletniej Margarety, która ledwie pożegnała się z nowo poznanym blondynem i długoletnim przyjacielem, a już zadzwoniła po taksówkę, by ta dowiozła ją na przedmieścia.

Wysiadła pod furtką klimatycznej willi, która wielu kojarzyłaby się romantycznie, a jej jedynie z domem wyrwanym z centrum filmowego horroru. Płaczące wierzby i stara fontanna, przedstawiająca lwa ze skrzydłami, z czego jedno było odłamane, przyprawiały ją o gęsią skórkę. Na samym końcu, po przebyciu wąskiej ścieżki, stał biały budynek, którego tynk, w miejscach, w których nie szarzał, to całkiem odpadł.

Margareta weszła za furtkę i ruszyła wąską ścieżką. Brnęła wprost na opierającego się o brudny filar bruneta, który właśnie kończył palić papierosa.

– Okropny nałóg – stwierdziła, zaraz po tym, gdy pofatygował się, by pochylić i musnąć ustami jej aksamitny policzek.

– Ja też się cieszę, że ciebie widzę. – Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu, a potem wskazał dłonią dwuskrzydłowe, ciężkie drzwi wejściowe.

Po otwarciu drzwi i przekroczeniu progu przywitała ich przestronna i jasna recepcja. W tle pobrzmiewała muzyka wygrywana na strunach wiolonczeli oraz wybijana na klawiszach białego fortepianu.

– Tylko pokój czy przybyli państwo na kolację? – zapytała dobrze im znana recepcjonistka.

– Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny – wyjawił Hubert w kierunku Margaret. Nigdy nie spolszczał jej imienia. Dla niego była po prostu Margaret i długi czas uważał, że to tylko taki pseudonim, jaki był w posiadaniu wielu kurew. Nawet kiedyś jej wyznał, że Margaret, Susan, Katrin jest w prostytucji więcej niż psów Burków na niejednej wsi.

Nie spodobało jej się wtedy to porównanie. Uznała je za mało poetyckie, ale Hubert właśnie taki był. Żaden z niego literat, choć czasami czytywał, ale tylko giełdę papierów wartościowych.

– W takim razie kolacja w salonie, z resztą gości, czy w pokoju? – dopytywała recepcjonistka, przerywając tym samym rozmyślania Margarety.

Zanim brunet odpowiedział, to jego partnerka na godziny już chwyciła za klucz, który pracownica pensjonatu trzymała w dłoni.

Margareta zadecydowała za nich oboje:

– Dla niego coś krwistego, a dla mnie sam deser. Konsumpcja odbędzie się w pokoju.

Ruszyła po krętych schodach na górę, a on podążył za nią. Po drodze zerknęła jeszcze na numer, który wybity był na ozdobnej, sztucznie złoconej blaszce. Udała się pod odpowiednie drzwi i wsunęła klucz do zamka.

– To niepoważne bym w towarzystwie dżentelmena, sama przed sobą drzwi otwierała – zamarudziła.

Wystraszyła się, gdy poczuła dotyk Huberta na swoich biodrach. Był mocny, a jego właściciel na tyle silny, by, bez zadyszki i licznych poświęceń, podnieść ją i odstawić nieopodal. Chciał tym sposobem utorować sobie dostęp do drzwi. Chwycił za klucz, przekręcił go w zamku, nacisnął na klamkę, a potem złapał dziewczynę za ramię. Szarpnięciem i pchnięciem zmusił do tego, by przekroczyła próg, rozkazując przy tym:

– Maruda, właź.

Hubert Laskowski zatrzasnął za sobą drzwi pokoju hotelowego. Chwycił nastoletnią kochankę za włosy i przycisnął jej twarz do lustra, którego brzegi pokryte były kamieniami. Te natomiast barwą przypominały dzikie bursztyny. Sięgnął dłońmi do paska, który miała przy dżinsach. Operował nim po omacku, chaotycznie, momentami gwałtownie, tak jakby się irytował na brak umiejętności w rozpinaniu takich dodatków garderobianych.

W końcu kawałek skóry ustąpił, choć nie było to poddanie, a przegranie walki. Pozostał już tylko guzik. Po rozpięciu jednego okazało się, że pozostały jeszcze trzy, które zastępowały suwak. Brunet zazgrzytał zębami, a Margareta nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Zmrużyła oczy, dołeczki wstąpiły na jej policzki, a białe zęby kontrastowały z czerwienią szminki.

– Suka – wysyczał.

Owinął wokół dłoni włosy farbowane na blond. Dziewczyna w tym czasie odwróciła się, wykorzystując moment, w którym przestał dociskać jej głowę do lustra. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i dopadli do swych ust, po równo przemierzając dystans, jaki dzielił ich wargi.

Plecami dotykała kamieni przypominających bursztyny. Nogę zakładała na biodro Huberta, ale nim zezwolił na taki gest, to najpierw usiłował zsunąć jej dżinsy. Materiał dobrze przylegał, był elastyczny. W końcu się poddał i pozwolił na to, by jeszcze moment pozostała w spodniach. Oplotła go swymi nogami, a on docisnął ją mocniej do ściany. W takiej pozycji, choć nie należała do najwygodniejszych i najbezpieczniejszych, dał radę pozbawić ją góry ubrania – popielatej bluzy z różowymi kokardami oraz koronkowego, niemal przezroczystego stanika.

– Zaraz przyniosą twoją kolację i mój deser – napomniała, kiedy niósł ją w kierunku dużego łóżka, skrytego pod srebrno-złotą narzutą.

Nic na to nie odpowiedział, choć usłyszał słowa, zrozumiał je i przyjął do wiadomości. Zaraz po upuszczeniu Margarety na miękką pościel, pozbył się marynarki. Odszedł kilka kroków i by zapobiec jej pognieceniu, odwiesił ją na oparcie wąskiego fotela. Dotknął palcami ust i zaczął je przecierać, podobnie jak okolice naokoło nich. Chciał zetrzeć ślady powstałe od czerwonej szminki.

– Zawsze mnie brudzisz – poskarżył się i ruszył do drzwi, gdy usłyszał delikatne stukanie oraz zapowiedź kelnera. – Schowaj się trochę albo okryj – polecił i zaczekał, aż Margareta wykona polecenie. Dopiero potem otworzył i nakazał położyć tace z obiadem i ciastem na środku owalnego stołu.

– Najpierw jemy czy najpierw się pieprzymy? – zapytała wprost, nie czekając nawet aż kelner wyjdzie.

Mężczyzna w granatowym uniformie poczuł się zmieszany. Nawet lekko poczerwieniał na twarzy. Pożyczył gościom smacznego i czym prędzej czmychnął za drzwi.

Hubert rzucił okiem na ziemniaki z sosem i mięsem oraz kawałek sernika. Poluzował krawat, zdjął go przez głowę i zaczął rozpinać górne guziki koszuli.

– To nie lody – stwierdził. – Nie wystygną – dodał, gdy zrozumiał, że Margareta nie wie, o co mu chodzi.

– Chyba raczej nie roztopią się – poprawiła.

Odkryła narzutę, którą wcześniej się okrywała i klęknęła na obydwa kolana. Zaczęła zbliżać się do Huberta, podróżując po dużym łóżku właśnie w taki sposób – na kolanach.

Laskowski nachylił się do niej, ale nie pozwolił na pocałunek. Podjął kolejną próbę walki z jej dżinsami. Tym razem zakończyła się ona pomyślnie, bo odzienie ciągnięte w dół, raz lewą dłonią, a raz prawą, w końcu zaczęło się zsuwać z krągłych bioder, a następnie z pupy nastolatki.

– Cipka ci się w tym ugotuje – powiedział poważnie. – One w ogóle oddychają, gdy tak przylegają? – zapytał.

– Nie wiem.

Wzruszyła ramionami, zarzuciła ręce na jego szyję i wstała na równe nogi. Teraz – stojąc na łóżku – była od niego wyższa.

Hubert przyłożył wargi do jej dekoltu, tylko po to, by potem zastąpić je swoimi dłońmi. Sunął w dół, najpierw ustami, a potem rękoma, zaznaczając drogę, którą przemierzał, śliną i paznokciami. Zassał materiał koronkowych majtek, jakby był spragniony smaku jej dziewczęcości. Przerwał, by pozbawić ją całkowicie spodni, ale nim mógł to uczynić, to musiał się jeszcze zmierzyć z butami.

Padł na kolana i chwycił za jedną sznurówkę. Pociągnął, rozsupłał i niespodziewanie podniósł dłoń. Ta zderzyła się w akompaniamencie głośnego huku z bokiem uda nastolatki, tuż pod pośladkami.

– Kto to widział, by w butach do łóżka włazić – skrytykował.

– Jesteś nienormalny? – wypowiedziała pytającym tonem po chwili zapowietrzenia.

Uniósł na nią wzrok i dostrzegł łzy stojące w oczach.

– Grzeczniej – warknął, szarpiąc za jej nogi.

Sprawił, że pupą zderzyła się z miękkim materacem. Pisnęła wystraszona, obawiając się, że spadnie. Szybko się jednak uspokoiła, a on zawisnął tuż nad nią z podniesioną dłonią.

– Nie marudź, bo zawsze mogę po męsku, nie muszę po ojcowsku – uprzedził.

– Nie uderzyłbyś kobiety. Nie w taki sposób – stwierdziła i uniosła się na łokciach, by ustami dosięgnąć do jego dłoni.

Wysunęła język spomiędzy czerwonych od szminki warg. Polizała jeden z męskich palców, który po chwili zniknął cały w jej ustach. Ssąc, sunęła w górę i w dół, doskonale wiedząc, że tym pobudza jego erekcję.

Nagle podniecił się tak bardzo, że przestało mu przeszkadzać, iż dziewczyna ciągle jest w spodniach opuszczonych do kostek i ma na stopach jesienne, sznurowane obuwie. Zsunął z pośladków czarne dżinsy, które tego dnia miał na sobie, choć te średnio pasowały na poważne, służbowe spotkania. Nigdy jednak nie nosił się na tyle elegancko, by dać się wcisnąć w pełny garnitur, a jako zięć głównego dyrektora wielkiej korporacji, nie był zmuszony do przestrzegania nawet podstawowych norm. Odsunął materiał majtek nastolatki na bok, na tyle, by dać radę wedrzeć się swoim penisem do jej ciasnej szparki.

Odchyliła głowę i zacisnęła zęby w taki sposób, jakby przez chwilę poczuła mocniejszy ból albo przynajmniej większy niż dotychczas dyskomfort.

– Grę wstępną ci wynagrodzę za drugim razem – zapewnił i zamilkł.

Położył dłoń na jej twarzy, siłą dociskając prawy policzek do poduszki. Walczył sam z sobą, bo chciał traktować ją delikatniej, a z drugiej strony wiedział, że nie może tego czynić, że nie powinien jej nawet lubić.

– Kto cię pukał za pierwszym razem? – zapytał, czym wprawił ją w szczere rozbawienie.

Pomyślała, że nie mógł tych myśli ubrać w bardziej przyzwoite słowa, bo te by zupełnie do niego nie pasowały. Tak naprawdę, Hubert mniemaniu Margarety nawet nie pasował do roli sponsora i biznesmena. Był na to za prosty, za banalny, za zwykły i wiele za, za, za...

Margareta nie odpowiedziała na zadane pytanie. Pozwoliła, by dalej boleśnie pociągał ją za włosy, gdy wplatał w nie długie palce. Dawała wciskać swoją głowę między poduszki, te większe, jak i te mniejsze. Zezwalała na brutalne, mocne pchnięcia, które doprowadziły ich głowy do samego zagłówka łóżka i sprawiły, że nawet się o nie obijali. Poczuła ciepłą ciecz wlewającą się do jej wnętrza, a następnie wylewającą się z niego.

– Oczywiście, jak zawsze, nikt z nas nie ma chusteczek? – zamarudził pytająco, a dziewczyna w odpowiedzi wskazała otwartą dłonią na drzwi łazienki.

Drugą dłoń przyłożyła do czoła i zamknęła oczy. Była wykończona. Seks z Hubertem zawsze ją męczył. Bolał w dziwny sposób, tak emocjonalnie. O innych swoich klientach nie wiedziała tak właściwie niczego. Wpadali do niej na chwilę, robili, co chcieli, a ona co musiała, by zarobić. Płacili i wychodzili. Nie wdawali się z nią w dyskusje, nie nawiązywali dialogów, a nawet, gdy to ona próbowała tak czynić, to odpowiadali w taki sposób, by pociągnięcie tematu było niemożliwe. Nim się obejrzała, to tych klientów już nie było, pomimo że do niej wracali. Hubert był inny. On nie oczekiwał od niej tylko seksu. On oczekiwał relacji.

– Trzymaj. – Usłyszała i nagle rolka papieru toaletowego uderzyła o jej nagi brzuch. – Bardon*¹ , nie chciałem w ciebie. Miało być obok – wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem.

Odwijając papier toaletowy i zwijając jego fragment na trzy części, przyglądała się swojemu kochankowi. Jego dżinsy wciąż nie były zapięte. Trzymały się luźno na biodrach. Brzuch miał płaski, ale niewysportowany, który zaokrąglał się po wypiciu piwa. Koszulę miał krzywo zapiętą, a że wcześniej, przy niej, jej całej nie rozpiął, to dawało jej pewność, że musiał w takiej już przyjechać. Zarost miał ładny, zadbany, nie za długi, idealny, by kłuć we wrażliwe miejsca i łaskotać, gdzie łaskotać powinien.

– Jesteś nawet przystojny – stwierdziła.

– Naprawdę? – zdziwił się, zasiadając w samotności do stołu.

– Jak na te niespełna czterdzieści...

– Jeszcze słowo, a cię przez kolano przełożę – zagroził. – Czterdzieści – zadrwił. – Mam ledwie trzydzieści cztery – dodał z pełną buzią.

I manier też nie masz żadnych – pomyślała, gdy obserwowała, jak zapycha sobie buzię jednocześnie kotletem i ziemniakami, biorąc do ust kolejną porcję, nim przeżuł poprzednią.

Usiadła na łóżku i pozbyła się butów oraz spodni. Odnalazła swój stanik i w samej bieliźnie zasiadła dokładnie naprzeciwko Huberta. To sprawiło, że ziemniak zsunął się z jego widelca, a on z rozdziawioną gębą obserwował, jak nastolatka zakładała nogę na nogę.

Rozpoczęła konsumpcję kawałka ciasta i wtedy niespodziewanie rozdzwonił się telefon komórkowy.

– Mój. – Podniósł rękę do góry, zupełnie tak, jakby był uczniem w szkole podstawowej i chciał zgłosić się do odpowiedzi. Wstał i ruszył w kierunku fotela, na którym siedziała.

– Podam. – Zaczęła szperać Hubertowi po kieszeniach, korzystając z tego, że siedziała w fotelu, na którym zawieszona była jego marynarka. W końcu odnalazła komórkę. Nie umiała nie spojrzeć na wyświetlacz. – Mama – przeczytała i uśmiechnęła się kpiąco.

Odpowiedział jej podobnym uśmiechem, nieco ją przy tym parodiując. Zmarszczył nos i odebrał.

Rozmowa była krótka, ale Margareta wywnioskowała z niej, że nadejdzie przedwczesny czas pożegnania. Szybko dokończyła jeść ciastko i zdecydowała się ubrać.

– Przepraszam cię, że musimy tak szybko kończyć, ale... – zaczął w sposób, który wyraźnie wskazywał na to, że jest mu niesłychanie niezręcznie.

– To ty mi płacisz i to ty mi się tłumaczysz – zauważyła z jawnym niedowierzaniem. – To jest dopiero dziwne – stwierdziła. – Ty tu jesteś panem, ja tylko kurwą – podsumowała.

Spuścił wzrok, jakby zrobiło mu się głupio ze świadomością, że myślała tak o samej sobie. W dziwny sposób czuł się temu winny i, paradoksalnie, te wulgarne słowa mocno go podniecały. Odetchnął, wypuszczając głośno powietrze i puścił ją przodem.

– Mój brat jedzie z żoną za granicę. Mają mieszkanie po babci tutaj, do remontu i chcieli puścić komuś znajomemu. Mogę cię przedstawić jako córkę znajomych. Będę płacił ci czynsz – zaproponował chaotycznie, obawiając się jej odmowy.

– I po co to robisz? – spytała, gdy on zamykał drzwi pokoju. Poczekała, aż skończy i dopiero ruszyła w dół krętymi schodami.

Wiedziała, który samochód jest jego. Podwoził ją wiele razy i to w różne miejsca. Czasami, po zakończonych spotkaniach, odwoził ją pod bramę, która prowadziła na podwórko, gdzie znajdowała się stara kamienica, w której mieszkała wraz z matką i rodzeństwem. Zazwyczaj jednak podwoził ją na urodziny szkolnych koleżanek, dostarczał pod autokar wycieczkowy, gdy organizowane były klasowe wyjazdy albo zabierał ją w swoje służbowe delegacje, gdy akurat mogła sobie poczynić wolne od szkoły.

– Jak nie chcesz tego mieszkania, to nie. Ja tylko rzuciłem propozycją – obruszył się i zasiadł na miejscu kierowcy.

– Chcę – odparła, zapinając pasy. Wkurzało ją, że musi to robić, ale wiedziała, że jeśli tego nie uczyni, to jakieś automatyczny pi-pi nie da jej i Hubertowi spokoju.

Uśmiechnął się pod nosem i wyjechał tylną, otwartą bramą. Chwilę się kręcił jednokierunkowymi zaułkami, aż w końcu udało mu się zjechać na główną drogę.

– Zapłacę ci za spotkanie z góry i za tą jednorazówkę*² . – Spojrzał na nią i zabujał głową w rytm muzyki. – Już tak na przyszłość – dodał, ponownie wbijając spojrzenie w przednią szybę.

– Nie chcę tak – zaoponowała. – Nie lubię być nikomu nic winna. Zapłacisz mi jak za dwa numerki. Za ten jeden co był i za to, że zmarnowałeś mi wieczór. Przez ciebie wyszłam wcześniej z klubu.

– Straszne. I co ty teraz poczniesz, materialistko? – zironizował. – Odwieźć cię do domu od razu czy mogę...? – Pokazał kciuk w górę i zamachał. Po chwili ponownie złapał obiema dłońmi kierownicę.

– W ogóle możesz mnie wyrzucić gdziekolwiek. Wezwę taksówkę lub wrócę autobusem.

– Daj spokój. Podjadę tylko do ojca. Długo nie posiedzę, bo... nie lubimy się – wyznał. – Potem będę jechał do domu i twój dom mam po drodze. Uśmiechnij się – dodał, gdy stawał na światłach. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po portfel i wyjął z niego plik banknotów dwustuzłotowych. Jeden z nich wręczył Margarecie. Po chwili dorzucił jej jeszcze sześć dych w piątkach. – Nie znoszę drobnych, a takimi wydali mi na stacji. Jak nie chcesz, to wrzucę synowi do skarbonki – wyjaśnił, gdy doszedł do wniosku, że towarzyszka patrzy się na niego jak na nienormalnego.

– Chcę, wrzucę braciom do skarbonek – odpowiedziała, machając na to ręką.

– Bąble! – zawołał wesoło i uśmiechnął się od ucha do ucha, przypominając sobie braci Margarety. – Bliźniaki to urodzeni aktorzy – stwierdził. – Jakby jeszcze kiedyś trzeba było poudawać ich ojców, to... ojca znaczy się, to...

– Wiem gdzie cię znaleźć – dopowiedziała. – I to nie są bliźniacy. Denis jest starszy.

– Ale chodzą do jednej klasy – wspomniał zdziwiony. Był pewny swoich racji, bo przecież rozmawiał z ich nauczycielką.

– No, chodzą, bo Kevina dali z bratem do grupy przedszkolnej, tej rok wyżej. Tam zrobił zerówkę – wyjaśniła, nie kryjąc przy tym swojego znużenia tematem.

– No to ma dzieciak szczęście. Szybciej zaczął, szybciej skończy – skomentował żartobliwie Laskowski.

– Ja tam chcę się uczyć, jak najdłużej to będzie możliwe – powiedziała Margareta.

– Bo ty wcześniej nie zaczęłaś, to ci jeszcze nie zdążyło obrzydnąć. A poważnie, to wiesz, o co mi chodziło? Szybciej się upora z podstawówką i pójdzie na kierunek, jaki go interesuje. Tak jak ty, już idziesz pod kątem zawodu, jaki chcesz wykonywać w przyszłości. Masz więcej przedmiotów humanistycznych, przyszła pani adwokat.

– Prokurator – poprawiła go.

– Ambitnie – pochwalił.

– Ty nigdy nie miałeś ambicji? – zainteresowała się. – Zawsze, gdy chwalisz moje, to brzmisz tak... sama nie wiem. – Wzruszyła jednym ramieniem i pokręciła głową.

– Moje życie, to się samo poukładało. Ja chciałem iść do wojska.

Zaśmiała się.

– No poważnie. Z czego się śmiejesz? – pytał. – Magda zaszła w ciążę, to mnie nie wzięli. Teść mi załatwił posadkę w firmie. Kończyłem szkoły zaocznie. Żona pisała mi prace semestralne.

– Zdolna? – zapytała, unosząc jedną brew w górę.

– Cholernie – pochwalił.

– Jaki ma zawód? – dopytywała, będąc niezwykle zainteresowaną żoną kochanka.

– Żaden. Zdała maturę i zajęła się domem oraz dziećmi. Typowa historia o tym, jak łatwo wrzucić własne ambicje do oceanu i porządnie je... obciążyć, by nigdy nie wypłynęły. – Uśmiechnął się smutno.

– Jak ci się z nią układa? – drążyła.

– Ale puzzle Miłosza czy tak ogólnie pytasz?

– Tak ogólnie pytam – odpowiedziała, rozbawiona jego pytaniem.

Wzruszył ramionami i wjechał na ulicę Krótką. Nazwę otrzymała niezwykle trafioną, bo długą to ona nie była, a słynęła głównie z bezrobocia, burd ulicznych i biedy. Zatrzymał się pod jedną z kamienic. Wysiadł i już miał rzucić do Margarety, by poczekała na niego w samochodzie, gdy niespodziewanie zjawiła się przy nim starsza kobieta.

Margareta wysiadła, bo od zawsze należała do istot ciekawskich, więc chciała podsłuchać, czego dotyczyła będzie rozmowa. Oparła się o drzwi samochodu i udawała, że odpisuje na SMS-a.

– Panie Hubercie, jak dobrze, że pana widzę – zaczęła sąsiadka, która zdaniem Margarety już dawno przekroczyła sześćdziesiątkę.

– Mama do mnie dzwoniła. Rzekomo jest poza miastem. Co z ojcem? – zapytał Hubert.

– Lepiej. Przyjechali, ale go zostawili. Do szpitala nie zabrali – poinformowała.

Laskowski ruszył za swoją byłą sąsiadką, jakby wcale nie dziwił się poczynaniom sanitariuszy, o których była mowa.

– A Barbara, to sprzątać pojechała, dorobić do renty – opowiadała dalej starsza kobieta.

– Przecież jej mówiłem, że gdyby czegoś potrzebowała...

– Oni od ciebie nic nie wezmą i ty dobrze o tym wiesz. Zawzięli się, że to nie byłoby twoje, tylko Laskowskiego. Przepraszam, że na ty...

– Nie szkodzi – przerwał, przymykając przy tym oczy i nieznacznie kręcąc głową. – Zmieniała mi pani kiedyś majtki, gdy się zsikałem – przypomniał bez najmniejszego skrępowania. – A jak Amanda? – zapytał o wnuczkę kobiety.

– Lepiej, ale nadal matematyki nie umie. Jakby pan kiedyś mógł...

– Jasne – odpowiedział i dalej Margareta już nic nie słyszała, bo echo z bramy przestało się nieść i docierać do jej uszu.

Sądziła, że będzie musiała czekać na mężczyznę dłużej, ale on już po jakichś piętnastu minutach był z powrotem. Szedł w jej kierunku, starając się odpalić papierosa, ale dłonie mu się trzęsły i na dodatek zapalniczka nie chciała z nim współpracować. Margareta wyrwała mu ją z rąk i sama uraczyła go ogniem.

– Jak z ojcem? – zapytała, gdy nachylał się, by dosięgnąć czubkiem papierosa do niewielkiego płomienia.

– Długo nie pożyje – odpowiedział i przeszedł przed maską. Zajął miejsce za kierownicą. Nachylił się, by otworzyć drzwi od strony pasażera. – Nie poprawia mu zdrowia moja obecność, że tak to ujmę – dodał i poczekał, aż Margareta wsiądzie. Potem zaczął wycofywać, zarzucając rękę za zagłówek fotela pasażera i zerkając w tylną szybę. Papierosa wciąż trzymał w dłoni.

Margareta starała się cały czas obserwować jego ruchy, by czasami, nienaumyślnie, jej nie sparzył. Wiedziała, że zirytowani ludzie działają chaotycznie i ruchy mają nieskoordynowane.

Kiedy dojechali na miejsce jej zamieszkania, pożegnała się ze swoim kochankiem jednym pocałunkiem w policzek. Oboje powiedzieli symboliczne do następnego. On odjechał, a ona ruszyła ciemną, nieoświetloną bramą. Już miała udać się wprost do swojego mieszkania, gdy przypomniała sobie o Danielu. Skręciła do klatki, która znajdowała się zaraz za bramą. Drewnianymi, stromymi schodami dotarła na samo poddasze. Nie dzwoniła dzwonkiem, zastukała cicho.Rozdział 3

Bez zobowiązań

Margareta postąpiła tak, jak ustaliła z Tomaszem dzień wcześniej. Przyszła do niego z samego rana, by zjeść obiecane tiramisu i wypić mocną, czarną kawę z dużą ilością cukru. To wtedy zauważyła, że Tomek nie słodzi, choć przełyka gęstą breję, krzywiąc się z każdym łykiem. Nie omieszkała zapytać, dlaczego tak właśnie jest.

– Dieta – odpowiedział krótko i niezwykle konkretnie.

– Dieta? – zdziwiła się. Oparła wygodniej o oparcie krzesła i splotła ręce na piersi, jakby wyczekiwała kontynuacji tego tematu.

– Trener nie pozwala – objaśnił.

– Masz trenera?

– Boks to moje życie.

– To się czasami nie kłóci z twoim zawodem? – Zmrużyła oczy i zrobiła minę pełną niewiedzy.

– Jeśli się chce, to wszystko można w życiu pogodzić – powiedział z uśmiechem prawdziwego szczęśliwca. – A przynajmniej warto spróbować – dodał i przy tym nieco sposępniał, zamyślił się.

Margareta objęła łyżeczkę ustami w sposób niezwykle seksowny i także się zamyśliła. Ona jednak, w przeciwieństwie do Tomasza, nie zaprzątała sobie głowy sprawami przeszłości, a nim samym. Zastanawiała się, jakie są motywy jego działania i jaki ma plan odnośnie niej samej. Szczerze wątpiła, że bawią go rozmowy o niczym i że jest w stanie uważać małolatę za godnego kompana do konwersacji. Margareta nie była głupia, a naiwność utraciła jeszcze przed poświęceniem swej niewinności. Wiedziała na czym ten świat stoi, jak i to dzięki czemu się obraca.

– Nie uważasz, że to trochę dziwne – zaczęła, postanawiając zagrać po części w otwarte karty. Chciała, by Tomasz odkrył swoje.

– Co wydaje ci się dziwnym? – zapytał, mrużąc oczy i skupiając całą uwagę na jej twarzy.

– Ty – rzuciła prosto z mostu.

Na krótki moment turkus jej spojrzenia zmierzył się z barwą zieleni, która migotała w jego tęczówkach. Przeszło jej przez myśl, że kolor jego oczu jest niczym szmaragdy. Przypomniało jej się, że kiedyś lubiła ten kamień. Lubiła... Przestała lubić.

– Co sprawiło, że zechciałeś mnie poznać? – Wstała i ponownie oparła się o oparcie krzesła, z tą różnicą, że teraz uczyniła to rękoma. – Wybacz, ale to nie jest szczególnie normalne, by dorosły facet uganiał się za dziewczynką.

Tomek spuścił głowę, ale nie było w tym geście ni cienia wstydu. Zareagował tak jedynie na słowo dziewczynka, które Margareta wypowiedziała w sposób wydający mu się być bardzo niegrzecznym. Domyślił się, że dziewczyna z nim flirtuje. Uśmiechnął się więc ciepło i postanowił przyłączyć się do jej gry, jednocześnie dodając tej grze trochę dosadności.

– Lubię młodsze. – Idąc w jej ślady, podniósł tyłek z krzesła i stanął za nim, by móc wesprzeć się rękoma na jego oparciu.

– Ile młodsze? – podjęła temat i zaczęła spacerować po pokoju, przyglądając się pustym, w niektórych miejscach popękanym ścianom. – Ciekawi mnie czy nie zakrawa to o pedofilię – wyjaśniła.

– Nie sądzę. Młodsze, ale dojrzałe – sprostował krótko wcześniejszą wypowiedź.

– To dziwny oksymoron – stwierdziła. Mlasnęła, okazując tym swoje niezadowolenie. Oczekiwała po swym rozmówcy czegoś więcej.

– Co? – wypowiedział niewyraźnie, sycząc przy tym, jak wąż.

– Młodsza dojrzała, to niemal jak czarny śnieg czy biała sadza – objaśniła.

– A więc o to ci chodzi. – Przespacerował się, ale jedynie na tyle, by nie mówić do jej pleców. Chciał patrzeć jej w twarz, gdy będzie przyznawał się do własnych upodobań odnośnie kobiet i tłumaczył, czym są one spowodowane. – Mówiąc, że młodsze, ale dojrzałe, miałem na myśli, że nie kręci mnie dziecko. Nie wyobrażam sobie, by podniecał mnie brak krągłości – przy wypowiadaniu tych słów akurat mijał Margaretę, więc skorzystał z okazji i spojrzał na jej pupę.

– Dobrze. – Podrapała się po podbródku. – To tłumaczy, czemu nie lubisz młodszych dziewczyn, ale czemu nie lubisz starszych? Wybacz to pytanie, ale jesteś już w takim wieku, że chyba powinieneś... – zamilkła, szukała odpowiednich słów. Wzruszyła oboma ramionami, chwilę przytrzymując je podniesione. – Rozglądać się za żoną powinieneś. Za kimś w swoim wieku, kimś z równie ustawionym życiem jak twoje – dokończyła wcześniejszą wypowiedź.

– Twoje nie jest ustawione? – zainteresował się.

– Nie mówimy teraz o mnie – starała szybko wymigać się od odpowiedzi.

– Margarito...

– Margareto – poprawiła go.

– Dobrze, przepraszam – zmieszał się nieco i nawet zawstydził taką pomyłką. – Jestem już starszym facetem i mam swoje przyzwyczajenia. Kobieta, dorównująca mi wiekiem, także miałaby już swoje przyzwyczajenia.

– I co z tego? – dopytywała.

Chodzili wkoło, zataczając coraz mniejsze okręgi. Czasami się mijali, a czasami szli w niewielkiej odległości od siebie, jakby gęsiego. Tomkowi przeszło przez myśl, że bawią się w owieczkę i wilka. Obawiał się tylko tego, by nie wyjść z tej zabawy ostatnim baranem. Przy Margarecie musiał uważać na niemal każde z wypowiadanych słów. Była dociekliwa, łapała go za tak zwane słówka i potrafiła wychwytywać dwuznaczności.

– Po prostu, gdyby nasze przyzwyczajenia się z sobą kłóciły, to byśmy się kłócili – wyjaśnił w niezwykle banalny sposób.

– Uważasz, że z młodą dziewczyną byś się nie kłócił? – zdziwiła się.

– Także bym się kłócił, ale z racji wieku, to ja byłbym górą. Więcej wiem, więcej przeżyłem, nie tak źle na tym wyszedłem. – Odwrócił się i wyciągnął ręce przed siebie, ale nie złapał Margarety za ramiona. Dał jej jedynie do zrozumienia, by się zatrzymała. – Ona dopiero wchodziłaby w dorosłe życie, więc jej doświadczenie byłoby prawie zerowe. Poza tym jej łatwiej byłoby się dostosować – dokończył.

– Do ciebie?

– Do nas – poprawił z lekkim, szelmowskim uśmiechem.

Zaśmiała się, ale uczyniła to bezgłośnie.

– Dajesz mi do zrozumienia, że lubisz się rządzić i starsza babka, by ci na to nie pozwoliła – wypaliła wprost.

– Cholernie – przytaknął.

– Co cholernie?

– Cholernie lubię się rządzić – odrzekł szczerze i nie czekając na to, aż Margareta ponownie się odezwie, znowu wystawił ręce przed siebie, tym razem zaciskając dłonie na jej ramionach.

Moment, w którym przyparł ją do ściany, był straszny. Wydawał jej się być czymś groźnym. A jednak Tomek dał radę tym wzbudzić podniecenie na tyle silne, że nie miała ochoty przerywać tego, co właśnie rozpoczął.

– Starsza kobieta, też by mi na to pozwoliła – stwierdził pewny swego. – Tylko frajda byłaby znacznie mniejsza – dopowiedział szeptem wprost do jej ucha. Zaczął zataczać językiem okręgi tuż pod nim, na najbardziej wrażliwym fragmencie szyi.

Zdecydowała się go dotknąć. Przyłożyła swoje dłonie do miejsca nad jego łokciami. Poczuła miękkość koszuli w biało-granatową kratę. Materiał opinał jego muskularne ramiona i zdawał się mieć zaraz na nich rozerwać. Odnosiła wrażenie, że wystarczyłoby, by tylko odrobinę mocniej napiął mięśnie i jakiś szew puściłby bez zbędnych oporów. Do podobnego wniosku doszła, gdy dłonie przełożyła na męskie łopatki, idealnie zarysowane pod tym, zdającym się być za ciasnym, ubraniem.

– To chyba nie ma sensu – powiedziała, nim zamknął jej usta pocałunkiem.

Całował w taki sposób, w jaki ona tego nie znosiła. Język wnikał za głęboko, a jego właściciel zdawał się kierować przy tym czystym egoizmem. Coś jednak sprawiło, że ciekawa była tego, co może wydarzyć się później, dlatego nie przerwała tych katuszy i nie starała się nauczyć swojego nowego kochanka delikatności. Zresztą, nadmiernej delikatności też nie byłaby w stanie znieść, a przynajmniej wtedy tak jej się wydawało.

Pierwsza dobrała się do jego koszuli, ale udało jej się odpiąć tylko jeden z guzików. Skończyło się bowiem na mocnym smagnięciu po dłoniach i ostro wypowiedzianym: zostaw.

Nim Margareta ogarnęła to, co Tomasz mówi, jak to brzmi, co robi, to on już trzymał jej nadgarstki w stalowym uścisku i przyciskał do ściany nad głową. Jego pocałunki, o ile to jeszcze było możliwe, nabrały na intensywności i także na agresji.

Zdaniem Margarety w Tomku było bardzo dużo agresji i to takiej, której samo słowo agresja nie określało, ale ona w myślach używała właśnie tego, bo nic bardziej trafnego nie przychodziło jej do głowy. Ta agresja była dziwna, bo opierała się na specyficznym rodzaju przemocy, na takim, który nie przekraczał granic, wyczuwał bariery i nie forsował ich.

Tomek był zdyszany. Zmęczyły go same pocałunki i siła jaką wkładał w utrzymanie przy ścianie rąk dziewczyny. Walczyła z nim. Może nie było to pełne opieranie się, ale dłonie chciała uwolnić. Sądziła, że on tego oczekuje, że właśnie takiej walki łaknie.

Działała na niego. Jej gesty, mimika twarzy, delikatne szarpnięcia, by móc na moment o czymś zadecydować, podniecały go i skutkowały tak jak najlepszy z afrodyzjaków.

Oboje zdawali się zakochać w tej szarpaninie albo przynajmniej na krótki moment byli ją w stanie ukochać na tyle, by starać się na różne sposoby przedłużać tę zahaczającą o brutalizm grę wstępną.

W końcu wylądowali na kanapie. On ciągle był w nienagannym ubraniu, jedynie z jednym rozpiętym guzikiem przy koszuli. Natomiast jej rzeczy były bardzo wymięte, aż w końcu nie było ich na niej wcale. Spotkały się z podłogą.

Tomek rozpiął pasek, który miał przy spodniach i nie wydobywając go ze szlufek, zechciał dokończyć dzieła. Zakończył na rozpięciu guzików przy dżinsach. Margareta powstrzymała go przed wprowadzeniem penisa do pochwy. Położyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej. Wcześniej czyniła różne gesty, które nie były w stanie go zatrzymać, ale ten jeden miał inny wymiar. Sprawiał, że Tomasz wiedział, że musi przestać i na chwilę skupić uwagę na jej oczach, a nie na nagim, niemal idealnym biuście.

– Czego chcesz? – spytał nieuprzejmie, jakby tylko niepotrzebnie przedłużała.

Dostrzegł w turkusowej barwie brak urazy. Margareta nie wyglądała w jego oczach na osobę, która miałaby zaraz prawić mu kazania, oczekiwać delikatności i wymagać, by był milszy. Miał rację, bo nie w jej planach było stawać się nauczycielką od dobrych manier.

– Bez zobowiązań – wypowiedziała zdyszanym głosem, takim, jakby właśnie brali udział w maratonie i mieli za sobą co najmniej ósmą milę.

Pokiwał głową, najpierw czyniąc to jakby w zwolnionym tempie, a potem już bardziej ochoczo.

– Jasne – wyszeptał przez lekko skrzywione usta i powrócił do tego, co ona przerwała, czyli do nagłego, szybkiego wtargnięcia w jej wnętrze.

– Nie żartuję! – krzyknęła. Zamknęła oczy, bo jego wejście ją zaskoczyło. – Nie chcę byś po tym, czegoś oczekiwał – wytłumaczyła, zmuszając samą siebie do opanowania emocji i wyrównania oddechu.

– Nie będę – zapewnił ostro i zaczął się poruszać.

Nie kochał się mechanicznie. Co jakiś czas zataczał okręgi, zmieniał tempo, ale nie dostosowywał go do niej. W końcu przyspieszył i zaczął lecieć na łeb i na szyję, byleby dobrnąć do mety.

– Świetnie się pieprzysz – głośno stwierdził, gdy opadał z wyczerpania, kładąc głowę na jej ramieniu.

Zamilkła. Tak naprawdę nie chciała komentować ani jego zachowania, ani tego całego aktu fizycznej miłości. Z pewnością było w tym coś, co jej się podobało, ale wiele też było brak, by mogła określić to mianem perfekcji. Było w niej coś z perfekcjonistki, z pedantki, ale jednak w łóżku zdawała się lubić bałagan. W końcu przestała myśleć, dochodząc do wniosku, że jest bardziej popieprzona, niż wydawało jej się wcześniej, że jest. To wtedy Tomek się odezwał. Powiedział coś, co zbiło ją całkiem z pantałyku.

Słowa, jakie wypowiedział Przybylski, brzmiały delikatnością jedwabiu i były jak muskanie niemal nienamacalnego aksamitu.

– Pokazałaś mi, że umiesz się pieprzyć, ale czy potrafisz się kochać? – zapytał szeptem.

Nie odpowiedziała mu, bo nie umiała. Zupełnie nie wiedziała jak to zrobić. Miała zbyt dużo myśli w głowie, które niekoniecznie dałyby się ubrać w słowa. Być może inna kobieta, by sobie z tym poradziła, powiedziałaby co myśli i wyszłaby na tym całkiem dobrze, ale ona nie była inną kobietą. Ona nie umiała mówić o uczuciach ani rozmawiać o doznaniach. Nauczona była dawać rozkosz, a nie ją przyjmować, choć kiedyś było inaczej.

Tomek nagle zaczął całować zupełnie odmiennie, delikatnie muskać, pieścić ustami, choć ledwie dotykał wargami jej ciała. W tym jednym, powtarzanym geście przypomniał jej kogoś, o kim wcześniej za wszelką cenę starała się zapomnieć. Nagle zapragnęła o tym kimś pamiętać.

Leżąc, chłonęła każde nowe doznanie, które pokrywało się z tym starym, tym sprzed lat. Wtedy była młoda, bardzo młoda, niemal nielegalna. On był starszy, dobrze zbudowany, choć jego koszula nie opinała aż tak torsu, jak ta Tomka. Na domiar wszystkiego, Janek też był blondynem, ale jego oczy nie były jak szmaragdy, a jak migdały o orzechowej barwie. Nawet nie zauważyła, kiedy omyłkowo wypowiedziała jego imię. Tomasz to usłyszał i miał czelność po wszystkim zadać pytanie. Jednak nie uczynił tego gniewnie. Nie czuł zawodu i zupełnie nie był zrozpaczony faktem, że kochając się z nim, wzywała kogoś innego.

– Kim jest Janek? – spytał tak po prostu, siedząc w taki sposób, by mogła trzymać nogi na jego udach. Wychylił się po butelkę nieotwartego szampana i zaczął majstrować przy korku, by już po chwili ten mógł wystrzelić i zrobić kolejną dziurę w styropianowych kasetonach, którymi zdobiony był cały sufit.

– Janek? – zdziwiła się.

– Wypowiedziałaś jego imię. Podaj kieliszki, proszę – polecił i wskazał na komodę, którą miała za plecami.

Otworzyła oszklone drzwiczki i wyginając się tak, jak to tylko było możliwe, starała się dosięgnąć pierwszych dwóch kieliszków z brzegu. Najpierw wyjęła jeden, a potem kolejny, przekładając je pojedynczo do drugiej dłoni.

– To, kim jest Janek? – nie dawał za wygraną Tomasz.

– Mężczyzną – zastosowała banalny unik.

– Twoim?

– To nieważne – odparła i podała mu obydwa kieliszki.

– Był twoim? – dopytywał, nalewając szampana. – Proszę – wystawił rękę z pełnym kieliszkiem w jej kierunku.

– Był przede wszystkim ojcem. – Sięgnęła po trunek. Dłoń jej drżała, co nie uszło uwadze rozmówcy.

– Twoim ojcem? – zapytał nieco zszokowany.

– Oczywiście, że nie! – niemal krzyknęła. – Był ojcem pewnego chłopca.

– Twojego chłopca? Masz synka?

– A jakie to ma znaczenie? – Wzruszyła ramionami i lekko się zaśmiała, ale w sposób niezabawny, a bolesny.

Nawet Tomek poczuł ten ból. Nie wiedział, czy ma rację. Nie był pewny czy Margareta ma dzieci, czy wspomnianego chłopca urodziła i wychowała, czy tylko porzuciła, a może usunęła za pomocą farmakologii lub aborcji. Jednak jego oczy, pomimo tej niepewności, zaszły łzawą mgłą. Potrząsnął głową, łudząc się, że tym sposobem przegoni wszystkie czarne chmury, jakie zebrały się dookoła.

– To nieważne. Wszystko jest nieważne – szepnął i uśmiechnął się do niej chłodno, w zbolały sposób. – W końcu miało być bez zobowiązań – przypomniał sobie i jej. Uniósł kieliszek, jakby chciał życzyć jej pomyślności czy też dać do zrozumienia, że zamierza wypić za jej zdrowie albo za owe bez zobowiązań.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: