- W empik go
Ofiary półświatka - ebook
Ofiary półświatka - ebook
Kiedy pani Helmanowa, właścicielka znakomitego salonu mód, zaprasza Lankę Okońską na poufną rozmowę, jeszcze nie wie, że dziewczyna weszła w relację z majętnym i wszechmocnym Horwitzem. Fakt ten sprawia, że kobieta nie może już szantażować swojej dawnej pracownicy finansowo, gdyż wszystkie jej długi zostaną z łatwością spłacone. Helmanowa nie traci jednak impetu, postanawia podejść dziewczynę od innej strony. Zaprasza Lenę wraz z nowym narzeczonym na kolację, nie ujawniając, kto również się tam zjawi. Niestrawność gwarantowana! Lekka powieść sensacyjna w klimacie retro. W sam raz dla miłośników Marka Krajewskiego.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-4933-2 |
Rozmiar pliku: | 319 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Helmanowa zastawia sieci.
Ta, widocznie oczekiwała jej niecierpliwie, bo ujrzawszy Okońską odrzuciła jakieś listy, które przeglądała dotychczas i zaprosiwszy tym razem Lenkę nie do saloniku, lecz do swej sypialni, starannie zamknęła drzwi pokoju, jakby tem wskazując, że pragnie wieść poufniejszą rozmowę.
— Znów baba zacznie zastawiać sieci? — drgnęła Lenka.
Ale Helmanowa, na początek, nie zdradzała złych zamiarów. Uśmiechnęła się przyjaźnie, a z ust jej wybiegł uprzejmy frazes.
— Cóż to, kochana pani o mnie tak zapomina? Zaniedbuje przyjaciół...
— At... byłam zajęta... — mruknęła, niezbyt ucieszona z miana przyjaciółki „szefowej“ — Chciałam telefonować, ale wciąż coś stawało na przeszkodzie... Wreszcie pani odezwała się pierwsza...
— A ja pragnęłam panią zobaczyć, z nią pogawędzić, dowiedzieć się, jak się powodzi...
— Nieźle! — odparła Lenka, która jeszcze nie będąc zbyt pewna dalszego przebiegu „konferencji“ nie mogła jednak powstrzymać objawów próżności — Wcale nieźle — tu założywszy nogę na nogę, niby odniechcenia, pokazała nowe pantofelki i kosztowne paryskie pończoszki, dowody hojności Horwitza — Dziękuję, jakoś sobie radzę...
— Pewnie!... — bystry wzrok Helmanowej szybko otaksował te szczegóły, a również elegancką torebkę. — Taka pani szykowna... Winszuję... Mąż prawdopodobnie?
— Hm... Mąż...
— Uśmiecha się pani! Słusznie! Nie należy nigdy zapytywać kobiety o źródło, z którego czerpie na stroje... Jest to jednakowy nietakt, jak chcieć się dowiedzieć, skąd większość bierze na swe utrzymanie... Ale cieszy mnie bardzo ta zmiana... Tem więcej, że mamy pewne zaległe rachuneczki.
— Ach, weksle...
— Pani weksle!... A zależy mi teraz na pieniądzach...
Wymawiając ostatnie słowa, właścicielka „Helwiry“ wpiła się wzrokiem w Lenkę. Jeśli „głupiej gęsi“ udało się nawet zrobić „interes na boku“, nie wielką przypuszczalnie zdobyła sumkę i dawno już zdążyła ją wydać. Dwuch tysięcy nie posiada i musi się zgodzić na wszystkie warunki. A Helmanowa ułożyła w głowie pewien plan, w którym osoba Okońskiej odgrywa pierwszorzędną rolę. Kompromitując Lenkę, skompromituje i Freda — a wówczas Hance oczy się otworzą, powróci do niej...
— Cóż pani zamierza dalej czynić? — zapytała — „Honorarjum“ za poprzednią wizytę pokryło ledwie zaległe procenty... Sam dług pozostał nadal...
— Zapłacę! — z pewną siebie miną odrzekła Lenka.
— Dwa tysiące?
— Cóż w tem tak niezwykłego! — Lenka coraz więcej wpadała w ton kokoci — Toć chodzi nie o miljony...
Helmanowa ledwie powstrzymała odruch niezadowolenia. Czyżby wymknęła się ofiara?
— Przyniosła pani z sobą?
— Jeszcze nie przyniosłam! — odparła z wzrastającą dumą, choć nadal dręczył ją niepokój, nie wynikną li z całej sprawy nowe komplikacje — Ale przyniosę jutro, pojutrze...
— Odziedziczyła pani majątek? — warknęła właścicielka „Helwiry“.
— Ja? Nie!... Ale zapłaci — tu umyślnie uczyniwszy pauzę, a napuszywszy się, niczem paw, cisnęła zdanie, w gruncie świadczące o jej próżności i głupocie — Zapłaci... mój narzeczony!...
— Narzeczony! — na twarzy Helmanowej rozlało się zdziwienie — Rozchodzi się pani z mężem? Ma narzeczonego?
— Jeszcze się nie rozchodzę!... — zmieszała się nieco — Możliwe, że się rozejdę... Dziś każda kobieta posiada prócz męża narzeczonego...
Słowo „narzeczony“, w tym sensie, jak je używała Lenka, zostało wynalezione przez jedną z drugorzędnych artystek rewjowych warszawskich, która, bardzo lubiąc zmiany, lubiła również i zachować pozory. Helmanowa uśmiechnęła się lekko, a coraz więcej zaintrygowana, zapytała:
— Oczywiście zamożny człowiek?
— O tak... — tu Lenka z wrodzoną podobnym naturom gadatliwością nie mogła już powstrzymać się od dalszych zwierzeń, oraz chęci popisania się swą „karjerą“ — Nie będę czyniła tajemnicy... Zna go pani nawet...
— Znam go? Któż to taki?
— Horwitz...
— Co, Horwitz? — w głosie Helmanowej zadrgały nuty niezadowolenia. — Ten, którego pani poznała u mnie? Ładnie tak, poza mojemi plecami?... Doprawdy, nie spodziewałam się...
— Och, to takie proste!...
— Wcale nie proste!... Nielojalność gruba względem mojej osoby!... Kiedyście się porozumieli? — coraz większe ogarniało „szefową“ fachowe oburzenie — Sądziłam, że pani naiwna, a pani mi sprytnie klijentów odbiera!...
Lenka przybrała minę wydziedziczonej księżniczki, która tylko co właśnie powróciła do swych praw.
— Zechce pani zrozumieć — rzekła — że nie popełniłam nic niewłaściwego... Horwitz jest zwierzchnikiem mojego męża, znał mnie oddawna z widzenia i podobałam mu się bardzo... Tu, nastąpiło przypadkowe spotkanie i nie wiedziałam, kim on jest... Lecz później, postarał się mnie odszukać i złożył wizytę... W pierwszej chwili byłam przerażona, ale jakoś ułożyło się wszystko... kocha mnie do szaleństwa, gotów, co zechcę uczynić! — śmiało blagowała dalej — Sądzę, że się ożeni nawet ze mną!..
— Pojmuję! — mruknęła Helmanowa, a choć nurtowała w niej złość, przybrała z powrotem uprzejmy wyraz twarzy.
Czy Lenka kłamie, czy też nie kłamie, na jedno wychodzi. Jeśli nawet „zmaniła“ Horwitza, awanturowaniem się nic nie poradzi. Stary dziad rozpalił się do ładnej gęsi i możliwe, że przez jakiś czas będzie szalał. Stanie dziś po stronie Lenki i jej się nie przestraszy. A za żadną cenę, nie wolno pokłócić się z Lenką. Jest ona potrzebna, jako narzędzie zemsty i lepszego Helmanowa nie znajdzie. Zmieni tylko taktykę. Uda serdeczną przyjaciółkę i tem łatwiej wciągnie Okońską w pułapkę.
— Szczerze się cieszę! — poczęła, przybierając czułą minę i pokrywając nią niezadowolenie, że zarówno dobry klijent Horwitz, jakoteż „głupia gęś“ wysunęli się z pod opieki — Cieszę się szczerze, że pani tak się udało!... Zresztą taka ładna kobieta, jak pani, zasługiwała na lepszy los... A dyrektor jest skończonym dżentelmenem... Więc, zamierza się żenić? — dodała nieco złośliwie, znając płochość Horwitza...
— O... zamierza!... — przytwierdziła Lenka.
— No... no... Wspaniała partja!... Szczęśliwą mam rękę!... Bo ja właściwie przyczyniłam się do waszego związku!...
— Hm... tak!
— Odniesie mi pani pieniądze, kiedy zechce!... Ale myślę, że nadal zachowamy dobre stosunki...
— Bezwzględnie! — z zapałem zawołała Okońska i odetchnęła z ulgą.
Teraz dopiero ciężar spadł z jej serca. Jeśli żałowała przedtem chwilę, że uniósłszy się chęcią zaimponowania Helmanowej, niepotrzebnie wygadała się o swym stosunku z Horwitzem, wywołując tem gniew właścicielki „Helwiry“ i mogąc się narazić na szykany, minęła ta obawa obecnie. Helmanowa nie czyni żadnych trudności i weksle zwróci. A Horwitz da bezwzględnie dwa tysiące. Lenka odbierze nareszcie te przeklęte weksle i niebezpieczeństwo, wiszące nad jej głową, bezpowrotnie zniknie.
To też, ucieszona, jęła się z kolei wdzięczyć do Helmanowej.
— Naturalnie!... Naturalnie!... Zawsze zachowam o pani jaknajlepsze wspomnienie... Co zaś się tyczy długu...
Helmanowa poczuła, że nadszedł czas zastawienia sieci na ofiarę. I pieniądze odzyska i dokona zemsty.
— Proszę się nie niepokoić o ten drobiazg! — przerwała, zmierzając chytrze prosto do celu — Skoro wiem, jak się sprawy przedstawiają, jestem przekonana, że rychło pani z niego się uiści.
— Może, jutro...
— Jutro, pojutrze... Wszystko jedno... O coś innego mi chodzi!...
— Mianowicie? — zdziwiła się Lenka.
— Cieszę się zawsze, kiedy skojarzę dobraną parę...
— Ach... tak!...
— I rada widzę ich szczęście! Otóż prawdziwą byłoby dla mnie przyjemnością, gdybyście przybyli razem w odwiedziny..
— Do pani? — podchwyciła Lenka, bez wielkiego zapału, bo osoba Helmanowej, mimo wszystko, napełniała ją pewnym lękiem i odrazą, a sądziła, że na zwrocie długu znajomość się skończy. — Nie wiem...
— Czy dyrektor Horwitz zechce przybyć? Lubi mnie bardzo i przekonana jestem, że przyjdzie, o ile pani go o to poprosi!...
— Pewnie!...
— Pogawędzimy wesoło godzinkę... Więc?...
Nagła myśl przemknęła przez głowę Lenki: Helmanowa pragnie się przekonać, czy nie nablagowała ona o swej zażyłości z Horwitzem, poto, by uzyskać prolongatę długu. Czemuż zresztą nie miałaby namówić dyrektora? Skoro Helmanowa tego tak sobie życzy? Przyjdą razem, zwróci pieniądze i posiedzą chwilę... Nieco to będzie krępujące i niemiłe, lecz... Takiej baby, jak właścicielka „Helwiry“, lepiej nie zrażać i nie czynić sobie z niej wroga.
— Więc? — powtórzyła Helmanowa, lękając się w duchu, że o jaki kaprys Lenki rozbije się cały plan.
— Skoro pani równie serdecznie nas zaprasza! — Okońska podkreśliła słowo „nas“, jakgdyby z Horwitzem była już po ślubie — Przybędziemy z największą chęcią...
— Doskonale! — Helmanowa aż klasnęła w dłonie — Znakomicie... Jutro jestem zajęta, ale pojutrze...
— Zgoda!... Pojutrze... O której godzinie?
— Ma pani wieczór wolny?
— Oczywiście!... Przecież nie zależę od nikogo...
— O ósmej!
— Dobrze!
— Tedy o ósmej!... Żeby nam nikt nie przeszkadzał... Sama pani wie, jestem cały dzień zajęta i mam ciągłe odwiedziny klijentek! — przymrużyła cynicznie lewe oko — A chcę wami nacieszyć się dowoli.. Mam nadzieję, że się nie znudzicie zbytnio w mojem towarzystwie... Przygotuję dobrą kolacyjkę, smaczne winka.. Horwitz to lubi...
— Pocóż tyle kłopotu?
— Żaden kłopot! Drobiazg! Prawdziwa przyjemność... Proszę porozumieć się z dyrektorem i zawiadomić mnie ostatecznie, czy pojutrze możecie przyjść, żebym nie miała zawodu....
— Sądzę, napewno!... O ile wiem, Horwitz pojutrze jest wolny... Zamierzaliśmy pójść do teatru...
— Zamiast do teatru przyjdziecie tutaj... Ręczę, że nie pożałuje pani i dobrze się zabawi... W każdym razie, jutro z rana, oczekuję na telefon...
— Nie omieszkam zawiadomić, choć mam wrażenie, że nie wypadnie żadna przeszkoda!.. A pan Horwitz robi, co ja zechcę...
— Widzę, że dobrze go pani wzięła pod swój pantofelek!... Słusznie!... Mężczyzn najlepiej trzymać krótko.
Lenka wyszła zachwycona od Helmanowej. Poczynało jej się podobać już to zaproszenie, a piersi rozsadzała duma. Właścicielce „Helwiry“ musi zależeć na niej, skoro tak nadskakuje, pragnie wejść w zażyłe stosunki?
A jak inaczej, protekcjonalnie, z góry ją traktowała za pierwszym razem? Nic dziwnego. Lenka pokazała, co potrafi, a za jej plecami stoi potężny Horwitz. Omota ostatecznie dyrektora, zostanie jego żoną, a wówczas nietylko Helmanowa, lecz wszyscy będą się ubiegać o względy pięknej Lenki...
Niestety, zgoła inne myśli zrodziłyby się w główce lekkomyślnego kobieciątka, gdyby w tejże chwili mogła powrócić do Helmanowej i z ukrycia podsłuchać jej monolog.
Bo, zaledwie za Lenką zamknęły się drzwi, właścicielka prześwietnego salonu mód, roześmiała się na głos.
— Och, głupia oślico! — wymówiła z dziwną zawziętością — Już ja ci wyprawie kolację!... Uczczę Horwitza!... Byle wam bokiem nie wyszła ta kolacja!.. O jednej rzeczy nie wiesz, kochana Lenuchno... że prócz was, zaproszę jeszcze, nieoficjalnie, innych gości... Oczywiście twego braciszka... Freda... no i... Hankę... A postaram się, żebyś zaprezentowała się im jak najlepiej... Ciekawam, potem, rodzinnej rozmowy!ROZDZIAŁ II.
Zmartwienia pana Tolka.
Właścicielka „Helwiry“ zatarła z zadowoleniem ręce... Połowa planu została wykonana... Resztę musi załatwić Tolek i napewno ze swego zadania — dobrze się wywiąże.
Lecz zacny ten młodzieniec miał stanąć przed obliczem szefowej dopiero za pół godziny.
Chcąc skrócić chwile oczekiwania, usiadła przed niewielkiem biureczkiem, ustawionem w rogu saloniku a oczy jej machinalnie spoczęły, na leżącej tam, dzisiejszej korespondencji. Listów takich otrzymywała zazwyczaj kilka, lub kilkanaście i czytała je niezwykle uważnie, gdyż stanowiły podstawę przeróżnych „kombinacji“. Ale dziś, choć palce z przyzwyczajenia szybko rozrywały koperty, a wzrok przebiegał kartki zapełnione męskiem i kobiecem pismem — jakże interesowało ją to mało i jak prędko odrzuciła przeczytane listy.
Cóż właściwie teraz Helmanową obchodzi, że hrabina Melsztyńska zabrnęła znów w pieniężne kłopoty, a pragnąc z nich się wydobyć za wszelką cenę, zapytuje, czy nie znalazłby się dżentelmen — wiek i uroda obojętne — któryby do tego dopomógł? Cóż ją obchodzi, że inny „korespondent“, — niebieski ptak, żerujący z jej polecenia po modnych kawiarniach, — donosi, iż do Warszawy zawitał cudzoziemiec, zasobny w dolary i wartoby go zwabić w progi „salonu mód“, przy pomocy urodziwej przynęty? Cóż wreszcie ją wzrusza, że w następnym liście, wzbogacony rzeźnik a stały bywalec salonów „Helwiry“, błaga o znajomość z prawdziwą arystokratką, damą dystyngowaną, dając do zrozumienia, że o koszta mu nie chodzi, a o „fasonową hrabinę“? Kiedyindziej sfabrykowałaby Helmanowa podobną „damę“ na poczekaniu, ściągając do siebie, którąś z bawiących w Warszawie wykolejonych rosjanek i przedstawiając ją, jako autentyczną księżnę, skuzynowaną z domem carów.
Lecz obecnie Helmanowa niema ani głowy, ani chęci do podobnych „interesów“.
Naprawdę zamierzyła zlikwidować „firmę“ i opuścić Warszawę. Pieniędzy posiada dość — nie nęcą jej również miłosne przygody. Gdy sprzeda „Helwirę“ i odprawi Tolka, przeszłość umrze, stanie się inną kobietą. Wyjedzie razem z Hanką — a co dalej nastąpi, życie pokaże. Bo nie wątpi na chwilę, że odzyska córkę i świetnie obmyślona intryga nie zawiedzie. Jeszcze dzień cierpliwości — a pojutrze Hanka sama wyprze się Freda... Głupi smarkacz!... Gdyby, miast oczerniać i odciągać od niej córkę, był przymknął na wszystko oczy i zabiegał o jej względy, możeby zgodziła się na ten związek, bo zdaje się, chłopak jest porządny i Hanka go kocha... Lecz teraz musi postąpić inaczej i smarkacza „położy“ a Hanka rychło przeboleje ten cios... Zresztą nie o takim marzyła mężu... Za głupi... Prawością i szumnemi zasadami daleko się nie zajedzie... A ten chłystek śmie na nią szczekać, gdy jego siostra, Lenka jest od Helmanowej nie lepsza... Jeśli o tem nie wie, to rychło się dowie a również się dowie, co znaczy prowadzić z Helmanową wojnę...
Dyskretny stuk w drzwi przerwał te rozważania.
— Tolek! — pomyślała i schowawszy do szuflady leżącą na biureczku korespondencję, rzuciła głośno:
— Proszę!
W rzeczy samej, był to pan Tolo, jak zawsze wyświeżony i wyelegantowany, który punktualnie przybył na wezwanie. Choć wszedł mile uśmiechnięty, śmiech ten krył niepokój, bo zerknąwszy na twarz Helmanowej, zauważył, że jest dziwnie zimna i zasępiona — a szefowa zdawała się o nim zapominać od pewnego czasu.
— Najdroższa Wiruchno! — począł przymilnie swoim zwyczajem, całując z przejęciem ręce właścicielki „salonu mód“ — Jakże się cieszę, że cię widzę... Ładnie, tak zaniedbywać Tolka?...
— Wyjątkowo byłam zajęta...
— Ale, żeby nie znaleźć choć chwileczki, choć najmniejszej chwilki!.. Wiesz, jaki jestem do ciebie przywiązany... Stęskniłem się naprawdę...
Helmanowa nie miała żadnych złudzeń, co do istotnych uczuć swojego amanta. Przeciwnie, zgodnie z zakreślonym planem, zamierzała jednocześnie załatwić dwie sprawy: zerwać z Tolkiem i zużyć go, jako narzędzie. To też, przerywając potok komedjanckich czułości, oschle rzekła:
— Wzrusza mnie to wielce, żeś się za mną stęsknił... Jednak musisz się przyzwyczaić do tego, że coraz rzadziej będziemy się widywali!..
— Czemu? — zawołał, tym razem z niekłamanem niezadowoleniem.
— Co było, więcej nie wróci!..
— Zrywasz ze mną?
Helmanowa skinęła głową.
Tolek przeraził się nie na żarty. Kieszeń szefowej stanowiła dlań, choć skromne, ale pewne źródło dochodów. Lecz, pozatem, w grę wchodziły poważniejsze względy. Jak wiemy z rozmowy Tolka z panną Mary, dawno kusiła go chętka dobrania się do biżuterji „starej“ i wynagrodzenia sobie sutym łupem, dotychczasowych poświęceń i nudnych umizgów miłosnych. Mogło się to powieść tylko w tym wypadku, o ile Helmanowa, nabrawszy doń większego zaufania, pozwoliłaby w mieszkaniu dłużej pozostawać, gdyż mimo rad Mary, Tolek bał się wszelkich włamań i czynów gwałtownych. A tu nagle taka niespodzianka...
Próżno zostały stracone zachody? Z rąk mu się wymyka jedyna w swoim rodzaju sposobność? Co powie na to Mary, która jest taka niecierpliwa i wciąż nagliła o przyśpieszenie „roboty“. Wścieknie się i zwymyśla Tolka a może więcej wogóle nie zechce z nim gadać...
Cóż wpłynęło na raptowne postanowienie Helmanowej? Głupstw jej kto naznosił, czy też inny wpadł w oko? Należy ją dyskretnie wybadać. A nuż, wszystko da się odrobić jeszcze?
— Nigdy nie spodziewałem się — począł, robiąc smutną minę, że w podobny sposób postąpisz ze mną!
— Jaki?..
— Tak odejść!... Za tyle przywiązania, tyle miłości!...
— Cóż? Widocznie mam poważne względy!...
— Zakochałaś się? Zmienna jesteś w uczuciach!
— W nikim się nie zakochałam, ani też w nikim więcej na przyszłość się nie zakocham!...
— Nie wierzę!...
— Wierz, nie wierz, a tak jest, jak mówię!...
Tolek przewrócił gwałtownie oczami i przybrał do tego stopnia zrozpaczony wyraz twarzy, iż ktoś, ktoby na niego popatrzył, — mógłby uwierzyć, iż miłuje on Helmanową namiętnie i że ta podstarzała, pięćdziesięcioletnia kobieta, wydaje mu się droższa od najpiękniejszej dziewicy.
— Nieszczęście! — szepnął. — Spotkało mnie nieszczęście...
Helmanowa nie dała się „nabrać“ na tę komedję i ironicznie zerknęła na swego „kochanka“.
— Przestań udawać, Tolku! — oświadczyła sucho — Przestań!.. Na nic się nie zda!... Możemy się rozstać, jak dobrzy przyjaciele... A lepiej cię znam, niźli sądzisz!..
— Masz mi coś do zarzucenia?
Zwyczajem Helmanowej było, chcąc komuś okazać swą przewagę, zanurzyć go w błocie.
— Powtarzam, nie udawaj! Doskonale wiedziałam, jakie cię trzymały przy mnie powody i nie łudziłam się, ani przez chwilę. Zresztą, lepiej się stało... Kobiety w moim wieku, gdy się zakochają, łatwo posunąć się mogą do szaleństw... Szczęście, że nie jestem kochliwa... A was wszystkich traktuję, niczem pajaców... Gdybyś był inny...
— Inny?
— Może nie łatwo poszłoby zerwanie... A tak?.. Kaprys... Fantazja i do widzenia!
— Obrażasz mnie! Wiro! Traktujesz, jak lokaja!
— Chcesz, abym mówiła wyraźniej?.. Dobrze! Czyż na chwilę wątpisz, że nie wiem o twoim stosunku z tą... jakąś dziewczyną?... Ma, zdaje się, na imię Mary?...
Tolek, mimo całej bezczelności, zmięszał się nagle.
— Plotki... — mruknął.
— Plotki? A jednak zaczerwieniłeś się! Myślisz dalej, że nie wiem, iż kręcąc się koło mnie, usiłowałeś wywąchać rozmaite moje tajemnice, aby to później wykorzystać!...
— Nieprawda!
— Sądzisz jeszcze — prawiła, nie zwracając na zaprzeczenie uwagi i bijąc weń każdem słowem, niby uderzeniem, — że cała twoja przeszłość nie jest mi znana?... Że nie wyliczę, gdzieś popełnił jakieś drobne łajdactwo, czy szantażyk i za co siedziałeś w więzieniu?... Mały, w gruncie z ciebie kanciarz, bo na wielkie łotrostwa, jesteś za tchórzliwy!..
— Wiro!...
— Nie wypominam bynajmniej twoich sprawek, aby ci dokuczyć, albo zemścić za to, że opowiadając tyle o swojej dla mnie miłości, żyłeś jednocześnie z lafiryndą uliczną... Obserwowałam twoje postępowanie spokojnie, a później przestałam cię wogóle wpuszczać do mieszkania... Zapamiętaj więc sobie jedno!.. O mnie, pomimo najlepszych chęci i największych wysiłków, nie wiesz nic, podczas gdy ja mam takie dowody, że w każdej chwili mógłbyś osiąść w areszcie...
Tolka porwała nagła pasja. Ta przeklęta baba, nietylko odprawiała go z kwitkiem, bo po obecnej scenie ani marzyć było o jakiejkolwiek pieniężnej „zapomodze“, ale igrała z nim tyle czasu, bawiła się niczem kukłą, gdy on uważał, że jest od niej sprytniejszy i bardziej przebiegły. A teraz śmie triumfować i rzuca pogróżki! Żeby choć czemkolwiek móc się odpłacić!
Pod wpływem gniewu i nie mając w obecnej sytuacji już nic do stracenia, zrzucił maskę i skrzywiwszy się złośliwie, zapytał:
— Hm!.. Sądzisz, żem ostatni osioł!.. A Gliniewska? Nic ci nie mówi nazwisko Hanki Gliniewskiej?...
Helmanowa lekko drgnęła, na tyle nieoczekiwanie wybiegło nazwisko jej córki z ust kawiarnianego apasza. Wnet jednak odparła spokojnie:
— I cóż ty wiesz o Gliniewskiej?
Teraz z kolei Tolek się zdumiał. Choć o Gliniewskiej, mimo wysiłków, nie zdołał się nic dowiedzieć, sądził, wnioskując ze zdenerwowania, jakie wówczas zdradzała Helmanowa, że większe wrażenie wywrze to nazwisko. Z typową wprawą jednak szantażysty, począł kręcić i straszyć:
— Hm... hm... Mieszka na Długiej... Coś niewyraźnego!... Gdyby dowiedziano się, że wciągasz studentki do „Helwiry“? Hm... hm... Brzydka sprawa!... Panienka wyszła stąd zapłakana... Podstępnie omotujesz ją w swe sieci?... Myślę...
Helmanowa porwała się z miejsca i tupnęła nogą o podłogę z taką siłą, że Tolek, przestraszony, przerwał nagle i umilkł.
— Durniu! — zawołała z gniewem — Głupcze potrójny, który udajesz, że coś wiesz, a naprawdę nic nie wiesz... Hanka Gliniewska! Wara ci od niej!.. Dowiedz się, że Gliniewska jest moją córką, choć nosi inne nazwisko. Bynajmniej tego nie ukrywam. Wyszła zapłakana, bo miałyśmy dość przykrą rozmowę... Wychowała się zagranicą, obecnie przyjechała niedawno... Przez nią właśnie, zamierzam sprzedać, lub zlikwidować „Helwirę“ i zapewne wyjadę z Warszawy... Tak!... Wytrzeszcz jeszcze więcej oczy!
Istotnie, źrenice Tolka rozszerzyły się ze zdziwienia niezmiernie i stał teraz przed Helmanową z wyrazem twarzy nieskończenie głupim. Strzał całkowicie spalił na panewce i musi z dalszej walki zrezygnować. Czyż domyśliłby się kto kiedy, że Gliniewska jest jej córką? Że Helmanowa wogóle ma córkę? Dobrze się wybrał... Chcąc babę nastraszyć, nie tylko nie osiągnął celu, a więcej ją rozdrażnił. Sam djabeł sobie z nią chyba poradzi! Trudno teraz nagabywać o „odszkodowanie“ i Tolek najlepiej zrobi, jeśli stąd odejdzie!..
Zamierzał właśnie udać obrażonego i nie skłoniwszy się nawet Helmanowej, opuścić salonik, gdy wtem z ust tej ostatniej, wybiegły niespodzianie słowa, już pozbawione gniewu:
— Kiepski z ciebie detektyw! Bądź sprytniejszy innym razem! A teraz siadaj, bo chcę ci coś powiedzieć...
Tolek zawahał się chwilę, lecz usiadł. Właściwie, nic przykrzejszego nie mógł usłyszeć, niźli dotychczas usłyszał. A jeśli zatrzymywała go Helmanowa, musiał w tem być jakiś cel ukryty.
— Jeśli sobie życzysz!... — bąknął sztywno — Choć po poprzedniej rozmowie...
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.