Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Oficer. Miłosny kodeks. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oficer. Miłosny kodeks. Tom 2 - ebook

Ile warte jest bezpieczeństwo?

Ślub, sielanka i beztroskie życie jak w bajce – taki był plan Ady Wierzbickiej. Tymczasem grozi jej ogromne niebezpieczeństwo. Na szczęście w życiu kobiety pojawia się przystojny funkcjonariusz CBŚP, Paweł Grzelak, który zrobi wszystko, aby zapewnić jej spokój. Nie jest to jednak proste zadanie, ponieważ osoba odpowiedzialna za jej położenie umiejętnie zaciera za sobą ślady. Jakby tego było mało, Adą zaczęli się interesować ludzie z półświatka. Do czego zdolny jest Aleksander Wroński, aby osiągnąć zamierzone cele? Jaką cenę będzie musiała zapłacić Ada, żeby naprawić złe decyzje z przeszłości?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-458-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Playlista

dostępna na youtube.com

https://www.youtube.com/watch?v=DK6ZaRVRsXo&list=
PLXMszP9NfLzXXYYwMp7HpdE3XdsaXD8eL

Aventura – _Obsessión_

Iron Maiden __ – _Wasted Years_

Radiohead – _Creep_

Dżem – _Whisky_

Hey – _Moja i twoja nadzieja_

Marek Grechuta – _Dni, których nie znamy_

Perfect – _Nie płacz, Ewka_

Bon Jovi – _You Give Love a Bad Name_

Guns N‘ Roses – _Welcome to The Jungle_

Scorpions – _Wind of Change_

Ada Rusowicz & Niebiesko-Czarni – _Za daleko mieszkasz, miły_

Eugeniusz Bodo – _Umówiłem się z nią na dziewiątą_

Depeche Mode – _Personal Jesus_

Buena Vista Social Club (full album)ROZDZIAŁ 1

JEDNYM HAUSTEM DOPIŁAM RESZTĘ DRINKA. Skrzywiłam się. Był mocny – za dużo wódki, za mało soku. Rozejrzałam się po pokoju, by zlokalizować butelkę. Od tygodnia siedziałam samotnie w mieszkaniu i piłam. Nie miałam siły na nic innego. Odkąd Wroński roztrzaskał moje serce na miliony kawałeczków, pragnęłam zniknąć. Tylko alkohol przynosił mi ukojenie, więc oddałam się piciu bez reszty. W krótkich momentach, gdy trzeźwiałam, miałam ochotę jedynie wyć z rozpaczy.

Chwiejnie ruszyłam w głąb pokoju, potykałam się o puste butelki. Cholera, mój dom wyglądał jak pijacka melina. W zlewie zalegało mnóstwo brudnych naczyń, po pokoju były porozrzucane ubrania, wszędzie panował jeden wielki smród.

– Mam cię! – Ryknęłam śmiechem, gdy zdałam sobie sprawę, że mówię już sama do siebie. Brawo, Ada, jesteś na dnie.

Znalazłam telefon, który leżał zakopany pod kocem przy sofie. Wyłączyłam go tego dnia, gdy wszystko się posypało. Tego cholernego dnia, kiedy straciłam wiarę w ludzi, wiarę w swój intelekt, w intuicję. Nie miałam odwagi go włączyć. Bałam się, że znajdzie mnie policja, gangsterzy albo – co gorsza – zadzwoni babcia. Nie było możliwości, żebym ukryła przed nią swój stan. Nie mogłam też ryzykować, że ktoś do niej dotrze i zrobi jej krzywdę. To byłby ostateczny cios, który odebrałby mi tę resztkę sensu w moim życiu. Żyję tylko dla babci. W przeciwieństwie do Wrońskiego – mam uczucia.

Na samo wspomnienie jego osoby zrobiło mi się niedobrze.

Pobiegłam do łazienki i zwymiotowałam wprost do muszli. Kiedy po wszystkim spojrzałam w lustro, zamarłam. W ogóle nie przypominałam dawnej Ady. Miałam ogromne cienie pod oczami, kilka pryszczy, tłuste włosy i przerażającą pustkę w oczach. Jakbym była kukłą, a nie żywą, młodą kobietą. Umarłam wtedy w sądowej łazience… Nie pamiętałam, kiedy ostatnio się myłam, dzień zlewał mi się z nocą. Piłam, trzeźwiałam i znowu piłam. Może podświadomie chciałam zniszczyć samą siebie? Bo jak inaczej nazwać takie zachowanie, jeśli nie autodestrukcyjnym? Puściłam wodę pod prysznicem i weszłam do kabiny w ubraniu. Działałam bezmyślnie. Ciepła woda spływała mocnym strumieniem po moim ciele i w końcu coś we mnie pękło. Najpierw jedna łza, później druga i jeszcze następna, by po chwili wylał się ich cały potok. Stałam tak i wyłam. Dusiłam się płaczem przez długi czas. W końcu zdjęłam przemoczone ubranie i umyłam się. Pachnący słodko szampon oraz pomarańczowy żel do mycia trochę mnie orzeźwiły.

Zakręciłam strumień. Otuliłam włosy turbanem z ręcznika, a na nagie ciało włożyłam puchaty szlafrok. Wstawiłam wodę i z kubkiem zaparzonej melisy usiadłam w fotelu. Alkohol trochę ze mnie wyparował dzięki kąpieli, a do mojego mózgu zaczęły docierać wszystkie informacje od Bartka, a także to, co powiedział Wroński. Gdyby tylko zapewnił, że to jakiś żart, leżałabym z nim teraz w ciepłych krajach i przytulała się do niego. Tymczasem siedziałam w swoim mieszkaniu w fotelu, patrząc tępo przed siebie.

Udało mi się zjeść jakiś posiłek, nawet w miarę zdrowy, i posprzątać ten bałagan. Liczba pustych butelek po wódce mnie przeraziła, więc postanowiłam, że muszę się ogarnąć i wyjść z domu. Przecież nie mogłam w nieskończoność ukrywać się przed światem. Dochodziła siódma wieczorem. W sekundę podjęłam decyzję, że skoro jest piątkowy wieczór, to idę do klubu. Tylko taniec będzie w stanie mnie rozluźnić. Dzięki niemu zapomnę chociaż na chwilę o tym, co się wydarzyło. Jeśli ktoś ma mnie dopaść, zrobi to nawet w domu. Nie chcę się już ukrywać.

Pół godziny później stałam pod kamienicą i czekałam na taksówkę, przebierając nogami z podekscytowania. Nerwowo rozglądałam się na boki, doszłam jednak do wniosku, że nie mam zamiaru się bać. Wroński powiedział, że jestem w niebezpieczeństwie, ale po tym, co mi zrobił, było mi wszystko jedno. Jeśli mnie zabiją, oddadzą mi tylko przysługę.

– Dobry wieczór – powiedziałam, wsiadając do taksówki. – Proszę mnie zawieźć do knajpy, gdzie można się dobrze zabawić.

– Witam, już się robi – odparł wesoło taksówkarz. Miał siwego wąsa, okulary i kamizelkę khaki z mnóstwem kieszonek. Wyglądał, jakby dopiero co wrócił z wędkowania. Rozbawił mnie jego image, ale był sympatyczny. Na szczęście o nic nie pytał, tylko patrzył ze skupieniem na drogę. Kiedy zatrzymał się pod klubem, który dobrze znałam, poczułam zimny pot na skórze.

– Często mam kursy do tego miejsca. Trochę drogi, ale mówią, że najlepszy. – Kiwnął w stronę klubu, w którym wszystko się zaczęło.

Przez głowę przemknęły mi obrazy z mojego wieczoru panieńskiego, taniec z Wrońskim, porwanie. Poczułam gulę w gardle, a moje oczy zaszkliły się od łez. Że też musiał ze wszystkich miejsc w Warszawie wybrać akurat to…

– Jest przereklamowany, byłam tu. Proszę, niech mnie pan zawiezie gdzieś indziej. – Lekko drżącym głosem wydukałam nazwę mojego ulubionego klubu Latino. Mężczyzna spojrzał na mnie w lusterku i kiwnął jedynie głową. Po piętnastu minutach wchodziłam z podniesionym czołem do lokalu, a znajome rytmy sprawiły, że nawet się uśmiechnęłam. Nogi same zaprowadziły mnie do baru, gdzie przemiły barman zaserwował mi kamikadze. Nie planowałam pić, ale kilka szotów przecież nie zaszkodzi.

Kiedy tylko stanęłam na parkiecie, poczułam, że żyję, że nie wszystko stracone, że jeszcze może być pięknie. Zakiełkowała we mnie jakaś wewnętrzna siła, która dawała nadzieję. W końcu Adrianna Wierzbicka nigdy się nie poddaje. Zawsze uparcie dążę do celu, choćby innym wydawał się on nieosiągalny. Tym razem też muszę się podnieść. Dość kopania coraz głębszej dziury, czas się po prostu z niej wygrzebać.

Z każdą kolejną piosenką czułam się coraz pewniej. Wirowałam wśród kolorowych świateł i spoconych ciał. Tego wieczoru przyszło naprawdę sporo młodzieży. Zaczął się październik, a razem z nim rok akademicki. Parkiet był pełen studentów, co chwila ktoś podchodził do mnie, by zatańczyć, a ja z tego korzystałam. Przyszłam tutaj, żeby zacząć zapominać. Chciałam się bawić, bo w każdej chwili mogli mnie zamknąć w pudle albo zabić.

Co kilka piosenek szłam uzupełnić płyny do baru i wracałam do tańca. Czas leciał jak szalony. Spotkałam jedną z uczestniczek moich zajęć, która zapoznała mnie z grupą swoich znajomych. Byliśmy głośni, weseli i pijani.

– Macie może fajkę? – spytałam chłopaka, którego imienia nie pamiętałam, mimo że bawiłam się z nim od dobrych trzydziestu minut. Nie wiem, skąd wzięła się u mnie nagła ochota na papierosa, ostatni raz paliłam chyba w liceum.

– Mam coś lepszego, chodź. – Chwycił mnie za rękę i wyprowadził z klubu. Dopiero teraz zauważyłam, że musiało być już bardzo późno. Miałam na sobie tylko jeansową kurtkę, więc cała trzęsłam się z zimna. Chłopak wyciągnął z kieszeni jointa.

Paliliśmy trawkę, gadając o jakichś głupotach, gdy nagle podeszło do nas trzech umięśnionych mężczyzn.

– Siema, młody! Co to za fajna laska? – zagadnął ten najbardziej napakowany. Nogi zaczęły mi drżeć jeszcze bardziej. Bałam się, że to spotkanie nie skończy się najlepiej.

– Właściwie to ja się zmywam do domu. Dzięki, młody – rzuciłam luzacko, żeby nie zauważyli mojego przerażenia. Dobrze im z oczu nie patrzyło, wyglądali jak typy spod ciemnej gwiazdy. Zdążyłam zrobić dwa kroki, kiedy jeden z nich chwycił mnie za ramię.

– Poczekaj, możemy się jeszcze razem zabawić… – Jego głupi uśmieszek zwiastował tylko problemy, więc odruchowo uderzyłam go w rękę, którą mnie trzymał. Wtedy pozostali mnie otoczyli. Serce waliło mi jak szalone, a w głowie miałam wizję okrutnego gwałtu oraz porzucenia mnie nagiej w krzakach na pewną śmierć. Strach zacisnął mi gardło, nie byłam w stanie nawet wołać o pomoc.

– Śliczna jesteś, ciekawe, czy pod ubraniem też – wysyczał mi wprost do ucha inny. Byli tak blisko, że nie mogłam się już prawie ruszyć. Kurwa, jakby ostatnio życie mało mnie doświadczyło. Dlaczego znów spotyka mnie coś takiego?!

– Puśćcie mnie, mam okres – tylko to przyszło mi do głowy. Może ich do siebie zniechęcę. Niestety śmiali się tylko i wymieniali znaczące spojrzenia. Kiedy już byłam pewna, że nie dadzą mi odejść, usłyszałam głośne chrząknięcie. Wszyscy trzej obejrzeli się za siebie. Stał tam mężczyzna, który wpatrywał się w nas z rękoma założonymi na klatce piersiowej.

– Masz jakiś problem, gościu?

– Ja? Ależ skąd. – Uśmiechnął się tajemniczo nieznajomy.

– To czego chcesz? Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?

– Zostawcie ją!

– Nie wtrącaj się, chyba że szukasz kłopotów. – Jeden z dresiarzy odszedł ode mnie i groźnie spojrzał w stronę mojego wybawcy. Chciałam wykorzystać okazję i zrobiłam krok w tył, ale wtedy poczułam, że ktoś ściska moje nadgarstki. Cholera, nie ucieknę. Mój puls przyspieszył, a głowa analizowała, co jeszcze mogę zrobić.

– Grzecznie proszę, żebyście ją puścili – powiedział znów nieznajomy. Czy on jest jakimś samobójcą? Dresiarze jakby tylko na to czekali, bo od razu ruszyli w jego stronę. Obejrzałam się – trzymał mnie jeden z trzech. Po moim znajomym z klubu nie było śladu. Superfacet, zostawił mnie na pastwę losu. Obym go więcej nie spotkała, bo nie ręczę za siebie!

– Spierdalaj! – usłyszałam głos jednego z napastników, który w tym samym momencie rzucił się na mojego obrońcę. Drugi zrobił to samo, a ja zamknęłam oczy, żeby nie widzieć, jak masakrują tego biednego faceta. Do moich uszu docierały krzyki, sapanie, dźwięki uderzeń, a raz nawet jakby łamania kości. Bałam się otworzyć oczy, więc zaciskałam powieki coraz mocniej. Nagle mój napastnik mnie puścił i dopiero wtedy niepewnie spojrzałam, jak wygląda sytuacja. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ujrzałam dwóch karków leżących na chodniku: jeden z nich jęczał, a drugiemu krwawiła głowa. Wtedy przeniosłam wzrok na rozgrywającą się przede mną scenę: mój wybawca właśnie kończył z ostatnim dresiarzem. Co tu się działo?! Ten młody mężczyzna był tak zwinny i zadawał tak celne ciosy, że już po chwili ostatni z opryszków padł na ziemię jak długi. Stałam nieruchomo z otwartą buzią i wpatrywałam się w trzech potężnych facetów leżących bezradnie na chodniku.

– Chodź, spadamy – usłyszałam głos mojego bohatera wieczoru. Nie czekając na odpowiedź, chwycił mnie za ramię. Zrobił to stanowczo, jednak nie za mocno.

– Puszczaj mnie! – krzyknęłam.

– Nie zrobię ci krzywdy. Chcę cię odwieźć do domu – odpowiedział łagodnie. Wtedy pierwszy raz spojrzałam prosto w jego piwne oczy. Wzrok mężczyzny był tajemniczy, ale zupełnie się go nie bałam. – Lepiej się stąd zmywajmy, zanim ktoś wezwie policję – dodał i zaśmiał się łobuzersko. W lewym policzku miał słodki dołeczek, który nadawał jego twarzy beztroski wyraz. Ciężko było mi uwierzyć, że naprawdę załatwił tamtych trzech. Poszłam za nim w stronę parkingu. Stanęliśmy przed czarną škodą superb, a on otworzył mi drzwi. Ruszyliśmy i przez dłuższą chwilę panowała krępująca cisza. Byłam trochę zjarana, pijana i w dodatku oszołomiona tym, co się wydarzyło.

– Nie wiem, co powiedzieć. Jestem w szoku – zaczęłam.

Zerknął na mnie z rozbawieniem.

– Wystarczy „dziękuję”.

– Zatem dziękuję – odparłam i poczułam czerwień wypływającą na moje policzki. Było mi wstyd, że doprowadziłam do sytuacji, w której ktoś zupełnie mi obcy musiał stanąć w mojej obronie.

– Gdzie mieszkasz? – spytał, więc podałam mu adres. Znów zapadła cisza, nieznajomy podkręcił radio. Jezu, jestem beznadziejna! Obserwowałam przez szybę nocną Warszawę. Jeszcze niedawno lubiłam tu mieszkać. Miałam ulubioną pracę, narzeczonego, przyjaciółki… Teraz byłam tylko ja, moje problemy i ból. Stolica nie wydawała się już ani trochę atrakcyjna. Źle mi się kojarzyła.

W końcu podjechaliśmy pod moją kamienicę.

– Wejdziesz na herbatę? – zaproponowałam kretyńsko, od razu biczując się w myślach za to pytanie. Co mi strzeliło do głowy?! Jeszcze sobie pomyśli nie wiadomo co.

– Odpocznij, Ado, miałaś sporo wrażeń. Obiecuję, że jutro się spotkamy – rzucił do mnie, a ja zamarłam. Co to miało znaczyć? Wysiadłam bez słowa. Nie miałam pomysłu, co odpowiedzieć, więc postanowiłam nie mówić nic. Dopiero gdy odjechał, zorientowałam się, że przecież mu się nie przedstawiałam. Skąd on, do diabła, znał moje imię?!ROZDZIAŁ 2

– JUŻ IDĘ! – KRZYKNĘŁAM, ZMIERZAJĄC W STRONĘ DRZWI. – Pali się? – mruknęłam pod nosem zirytowana. Kogo, do diaska, niesie w sobotę rano. Zerknęłam na zegarek, było kilka minut po siódmej. Jeśli to jakaś sąsiadka czy akwizytor, to zabiję… Otworzyłam drzwi i stanęłam jak wryta.

– Dzień dobry. Aspirant sztabowy Adam Kożuchowski oraz podkomisarz Kacper Lewandowski. Pani Adrianna Wierzbicka? – zapytał jeden z dwóch mężczyzn w policyjnych mundurach. Poczułam, jak ogarnia mnie panika. Mój mózg w zawrotnym tempie obmyślał plany ucieczki, żadnego z nich nie odważyłabym się jednak wprowadzić w życie. Nagle Kożuchowski zmierzył mnie wzrokiem i uniósł znacząco jedną brew. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoję przed nimi tylko w obcisłej koszulce i majtkach. Moje sutki sterczały na baczność od chłodnego powietrza, a włosy miałam potargane jak po dobrym seksie.

– Tak, to ja. O co chodzi? – Siliłam się na neutralny ton, chyba jednak za bardzo mi nie wyszło.

– Prokurator Roszak chciałby panią dziś przesłuchać – odpowiedział podkomisarz. Przyglądałam mu się uważnie, ale jego pokerowa twarz nic nie zdradzała.

– Prokurator? Przesłuchać? – Odruchowo zaczęłam pocierać dłonią ramię. – Czy jestem o coś oskarżona? – Tym razem bez trudu można było dosłyszeć lęk w moim głosie.

– Nie. Po prostu proszę się ubrać i pojechać z nami. Tylko tyle – odparł zirytowany Lewandowski. Odwrócił głowę i patrzył teraz w bok na klatkę schodową, jakby miał problem, żeby patrzeć na mnie.

– Proszę dać mi chwilę, obudzili mnie panowie – stękałam, tłumacząc się bez sensu.

– Dobrze, czekamy w radiowozie. Niech się pani pospieszy.

– Postaram się – dodałam i zamknęłam drzwi.

Wcale nie miałam zamiaru się spieszyć. Co oni sobie myślą? Czy tak to działa w normalnym świecie? Słyszałam, że się dostaje wezwanie na przesłuchanie i tym podobne rzeczy, a nie że przyjeżdżają mundurowi, niezapowiedziani, w dodatku w sobotę rano, gdy człowiek w ogóle się ich nie spodziewa. Przydałby się Wroński… To na pewno nie było normalne, a on by wiedział, co zrobić. Przełknęłam gulę w gardle. Uczucie tęsknoty na moment przyćmiło przerażenie związane z odwiedzinami policji. Wzięłam prysznic, ubrałam się, nawet zjadłam pół bułki i popiłam espresso. Męczył mnie cholerny kac, a oni właśnie uniemożliwili mi zastosowanie metody „czym się strułaś, tym się lecz”. Minęło dobre pół godziny, zanim wysztafirowana wyszłam przed kamienicę i wpakowałam się do radiowozu.

– Dłużej się nie dało? – prychnął pod nosem Kożuchowski. Co oni tacy niecierpliwi?

– Jeśli mam iść siedzieć, to chcę chociaż dobrze wyglądać – odburknęłam. Żołądek skręcał mi się ze stresu, ale nie miałam wyjścia, musiałam tam jechać. Brakowało mi pomysłu, choćby jakiejś brzytwy, której mogłabym się chwycić. Zupełnie mnie zaskoczyli.

– Kto pani powiedział, że pójdzie siedzieć? To zwykłe przesłuchanie. Prokurator Roszak nie lubi czekać i zapewniam panią, że nie zwróci najmniejszej uwagi na pani wygląd – oświadczył Lewandowski. Miałam wrażenie, że działałam mu na nerwy.

Odetchnęłam z ulgą, że jednak jeszcze nie zamkną mnie w kiciu, i patrzyłam przez szybę. Miasto budziło się powoli do życia – nie to co ja, którą bezczelnie obudzono i wieziono właś­nie prosto w paszczę lwa.

Podjechaliśmy pod siedzibę prokuratury rejonowej na Mokotowie. Swoją drogą ciekawe, dlaczego tutaj. Podkomisarz otworzył mi drzwi, więc posłusznie wysiadłam. Weszliśmy na trzecie piętro, gdzie kazano mi usiąść i czekać. Policjanci zniknęli, a ja liczyłam w myślach barany skaczące przez płotek, żeby tylko zająć czymś myśli i się nie rozbeczeć. Oczywiście, że byłam kłębkiem nerwów – nie miałam zielonego pojęcia, czego chce ode mnie jakiś prokurator Roszak. Mogłam się tylko domyślać, że jest to związane z moim… z Pochylskim.

– Dzień dobry. Pani Wrońska? – spytał surowym głosem wielki facet, który wyrósł przede mną nie wiadomo kiedy.

– Wierzbicka – poprawiłam go natychmiast.

– Ach tak, przepraszam. Proszę za mną. – Nie czekając na mnie, ruszył do przodu, a ja podążyłam za nim. Był wysokim, tęgim mężczyzną dobrze po pięćdziesiątce, w okularach i z siwym zarostem. Jego głowa była łysa jak kolano, a oczy chmurne, szare, bez wyrazu. Otworzył mi drzwi i weszliśmy do pomieszczenia z lustrem weneckim. Usiadłam swobodnie na krześle, wypuściłam z siebie całe zalegające w płucach powietrze i czekałam. Roszak usiadł naprzeciwko mnie, wyciągnął jakieś papiery i czytał. Cisza zaczynała doprowadzać mnie do granicy wytrzymałości.

– Czy dowiem się, o co tutaj chodzi? – warknęłam. Moje emocje sięgały zenitu. Czułam, jak złość we mnie buzuje. Chciałam, żeby w końcu ktoś potraktował mnie poważnie.

– Pani Adrianno, to ja chciałbym wiedzieć, o co tutaj chodzi. – Zaśmiał się gburowato, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Nie rozumiem – powiedziałam zgodnie z prawdą.

– Doskonale pani rozumie. Sprawę pana Pochylskiego prowadził mój najlepszy przyjaciel, Mirek Jabłoński, a dzień po ostatniej rozprawie rozpłynął się w powietrzu. Nikt nie wie, gdzie się znajduje. Ciekawe, nieprawdaż?

– Szczerze, to jakiś Jabłoński obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Co to ma wspólnego ze mną?

– Więcej, niż się pani zdaje. Hm… od czego tutaj zacząć? – Wyglądał komicznie, drapiąc się po brodzie i wlepiając wzrok w sufit. Ten pajac robił sobie ze mnie żarty.

– Chcę prawnika.

– Mam lepszą propozycję. Wysłucha mnie pani uważnie i wtedy się zastanowi, czy prawnik jest pani potrzebny, dobrze?

– Mogę spróbować. Zamieniam się w słuch – odpowiedziałam, ciągle trzymając dłonie na udach. Cała się trzęsłam, nie mogąc zapanować nad własnym ciałem. Mimo to byłam ciekawa. Żałowałam, że na balu adwokatury nie miałam głowy, by zapamiętać choć jedno nazwisko innego prawnika niż Wroński. Nie miałam więc do kogo zadzwonić. Zresztą chciałam jak najszybciej stąd wyjść.

– Ciągle jestem zdumiony, że tak nagle zaistniała pani w towarzystwie. Wcześniej nikt o pani nie słyszał, nie ma pani kartoteki, żadnych przestępstw na koncie. Nagle zostaje pani dziewczyną Kosińskiego, maminsynka, który bez ojca daleko by nie zaszedł. W tym roku były piękne zaręczyny, miał być ślub i nagle trach! A po kilku tygodniach od zerwania z Kosińskim na wielkim balu oświadcza się pani mecenas Wroński.

– Przepraszam, ale co pana obchodzi moje życie prywatne?! – Oburzyłam się. – To wyłącznie moja sprawa!

– Spokojnie, pani Adrianno. Niech mi pani nie przerywa, to dojdę do sedna. – Popatrzył na mnie znad okularów i mówił dalej. – Wzięła pani z nim ślub po miesiącu znajomości? Może półtora miesiąca. Krótko po ślubie, o którym notabene nikt nie wiedział, nagle odnajduje się pani ojciec, zaginiony, nieznany, _whatever_. Przemysław Pochylski, klient pani męża.

– No i? Wciąż jesteśmy daleko od konkretów.

– No i Pochylski przelewa na pani konto osiem baniek jako darowiznę. Nie czepiałbym się, gdyby faktycznie była pani jego córką, ale na ostatniej rozprawie, przeszło tydzień temu, okazało się, że badanie DNA, które wcześniej przedstawiono w sądzie, było sfałszowane i nie jest pani w ogóle spokrewniona z oskarżonym.

– Chcę prawnika. Nie będę z panem rozmawiać w ten sposób. – Wstałam, Roszak jednak od razu chwycił mnie za ramię i posadził z powrotem na krześle.

– Jeszcze nie skończyłem. – Wlepił we mnie te swoje szare ślepia i po chwili walki na spojrzenia kontynuował. – Zabawne w tym wszystkim jest to, że Bartłomiej Kosiński organizował wraz z pani mężem, Aleksandrem Wrońskim, przemyt narkotyków przez granicę białoruską i ukraińską. A pani „ojciec” – nakreślił w powietrzu cudzysłów – jest oskarżony o malwersacje finansowe, a teraz także o oszustwa podatkowe. Z mojej perspektywy wygląda to naprawdę kiepsko. – Słuchałam go i nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Uszczypnęłam się mocno w przedramię i, kurwa, bolało. To nie był sen.

– Nie miałam z żadnym z tych przestępstw nic wspólnego!

– Chciałbym pani wierzyć, sama pani jednak widzi, jak to wygląda z boku. Była pani narzeczoną przestępcy, zerwała z nim pani, żeby wyjść za jego wspólnika, który w dodatku działał świadomie na niekorzyść swojego klienta. Ach, i próbowała pani podszyć się pod córkę mężczyzny, który okradał państwo, przez co niedawno zaczął odsiadywać swój wyrok.

– Ile lat dostał? – To zdanie wypadło mi z ust, zanim pomyślałam. Przez moje omdlenie na sali sądowej nie wiedziałam nawet, na ile skazano mojego ojca. To znaczy Pochylskiego. Moje ciało było napięte, oddech przyspieszony, dłonie całe mokre od potu.

– Czyżby sumienie panią ruszyło? – Tubalny śmiech prokuratora rozszedł się po pokoju, a na moje policzki wypełzł rumieniec. Było mi wstyd, że przez Aleksandra ten człowiek tak o mnie myśli.

– Pan nic o mnie nie wie. To wszystko jest jakimś nieporozumieniem! – Nie wytrzymałam i nagle tama puściła, a łzy zaczęły szybko spływać po mojej twarzy. Koniec świata, Wierzbicka opuściła gardę i się rozpłakała. Roszak patrzył na mnie zdumiony, po czym wyjął z kieszeni chusteczki higieniczne i położył na stole. Szybko wytarłam mokre policzki i starałam się wrócić do mojej dumnej, hardej postawy.

– Czy zdaje sobie pani sprawę, że mogę pani postawić zarzuty o oszustwo podatkowe, malwersacje finansowe, fałszowanie dowodów, składanie fałszywych zeznań, a nawet współudział w przemycie? Może jeszcze coś by się znalazło.

– Było zupełnie inaczej, niż mogłoby się wydawać.

– To niech mi pani opowie od początku całą tę historię.

– Chcę prawnika.

– Jeśli mi pani opowie wszystko, co wie na temat Kosińskiego, Wrońskiego i Pochylskiego, to znajdziemy sposób, żeby panią oczyścić z zarzutów.

– To możliwe? Myślałam, że tak się dzieje tylko w filmach.

– Spokojnie, niech się pani uspokoi i powie mi wszystko. Od początku.

– Skąd mogę wiedzieć, że można panu zaufać?

– Jestem prokuratorem.

– Jaką mam gwarancję, że mnie pan nie wystawi? Albo że nie będę miała większych problemów? – Nie do końca wierzyłam temu człowiekowi. Po tym, co zrobił Alek, byłam bardziej czujna. Wszędzie węszyłam spisek.

– Nie ma pani żadnej gwarancji. To jak, ryzykuje pani czy mamy się spotkać w mniej przyjemnych okolicznościach? – Lustrował mnie szarymi tęczówkami, z cynicznym uśmiechem. Jakbym widziała Wrońskiego, tyle że starszą i brzydszą wersję…

– Co ma pan na myśli, mówiąc o mniej przyjemnych okolicznościach?

– Nie spodziewałem się, że będzie pani taka uparta – westchnął.

– Dziwi mi się pan? – Teraz ja się zirytowałam.

– Dobrze, paniusiu. Krótka piłka, opowiadasz czy nie? Nie mam całego dnia, żeby tu ślęczeć. To ja jestem od zadawania pytań! – Zdenerwował się. Jego agresywny ton sprawił, że się spięłam.

Przez chwilę w mojej głowie odbywała się walka myśli, wirowały argumenty za i przeciw. Roszak był podejrzany, źle mu z oczu patrzyło. Ciążyła na mnie presja czasu, czekał, aż zacznę. Co robić, co robić? Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić. Nie miałam nic do stracenia, może ten prokurator dotrzyma słowa i nie pójdę siedzieć? Myśl o zmarnowaniu życia za kratkami była nie do zniesienia.

– A mogę to zrobić na osobności? – spytałam speszona. Nie wiedziałam, ile osób jest w pomieszczeniu za lustrem. Nie miałam najmniejszej ochoty, żeby inni – ci, co nie muszą – wiedzieli o moim parszywym życiu.

– Przecież jesteśmy sami. – Roszak rozejrzał się dookoła i wzruszył ramionami. Wtedy ja wskazałam palcem na lustro weneckie, a on od razu kiwnął głową w bok. Słyszałam, jak drzwi na korytarz trzasnęły, więc pewnie ktoś stamtąd wyszedł.

– Z Bartkiem Kosińskim byłam nieco ponad trzy lata. Dużo podróżowaliśmy, bawiliśmy się, jak to młodzi ludzie. Wszystko było w porządku do momentu, gdy Bartek mi się oświadczył. Dobrze wiedział, że nie jestem z tych kobiet, które marzą o mężu, dzieciach, domku na przedmieściach… Zaskoczył mnie tym wszystkim, klęknął przede mną z pierścionkiem na swojej imprezie urodzinowej wśród całego grona naszych znajomych. Wszyscy klaskali, cieszyli się, więc się zgodziłam. Ślub zaplanował Kosiński, on na niego nalegał, ja natomiast czułam się jak dzikie zwierzę w klatce. Moje koleżanki zorganizowały mi wieczór panieński w klubie, z którego porwano mnie do domu Wrońskiego. – Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam tego wspominać, to za bardzo bolało. Niestety nie miałam innego wyjścia. – Tam byłam przetrzymywana przez tydzień jako gwarancja, że Bartek spłaci Aleksandrowi jakiś dług. Dopiero od Wrońskiego dowiedziałam się, że mój ówczesny narzeczony, którego miałam za uczciwego człowieka, prawego policjanta, zajmuje się od pięciu lat przemytem narkotyków. Kiedy Alek wypuścił mnie po tygodniu, zerwałam kontakt z Kosińskim i chciałam wrócić do swojego życia. Wroński ciągle jednak wokół mnie krążył. W dodatku ktoś zniszczył mój samochód, później włamał się do mieszkania, nie czułam się bezpiecznie. Alek mówił, że to jacyś gangsterzy, z którymi zadarł Bartek. Uwierzyłam mu. Zaproponował, żebym z nim zamieszkała, a w międzyczasie wyremontował moje mieszkanie.

– Tak po prostu to zrobił? – Prokurator uniósł brew.

– Oczywiście, że nie. Uwiódł mnie, a ja się temu poddałam. Zaproponował mi ślub biznesowy. Nie zdradził zbyt wiele szczegółów. Stąd szybkie zaręczyny na balu, szybki ślub. Tłumaczył tylko, że potrzebuje się ożenić, a ja się do tego idealnie nadaję. W tamtym okresie był naprawdę cudowny. Romantyczny, kochany, spełniał każdą moją zachciankę, aż w końcu się w nim zakochałam. Wydawało mi się, że on we mnie też, po ślubie jednak rzadko bywał w domu, tłumaczył się pracą. Po niedługim czasie miał dla mnie niespodziankę: twierdził, że odnalazł mojego ojca. Alek wiedział, że to moje największe marzenie. To była magiczna chwila, kiedy Pochylski pokazał mi ten wynik badań DNA.

– Skąd miał pani próbkę?

– Ponoć Wroński w tajemnicy przede mną przekazał mu mój włos – odparłam. – Wszystko układało się idealnie. Spędzałam z tatą mnóstwo czasu, poznawaliśmy się, chcieliśmy nadrobić stracone lata. Jestem pewna, że Pochylski naprawdę wierzył w to, że jestem jego córką. Pewnego dnia Alek zabrał mnie do banku, żebym założyła konto. Dopiero później wyjaśnił mi, że chodzi o darowiznę. Bałam się, on jednak zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Dzień przed pierwszą rozprawą dowiedziałam się, że będę zeznawać jako świadek. Byłam strasznie zdezorientowana. Pojechaliśmy też do skarbówki złożyć jakiś wniosek, co miało dać nam gwarancję powodzenia całej tej akcji z darowizną. Na sali sądowej odpowiadałam na pytania, zgodnie z prawdą. Zlecono ponowne wykonanie badań. Bez problemu to zrobiłam, byłam przekonana, że Pochylski to mój ojciec. Przez myśl mi nie przeszło, że mój mąż mnie oszukał.

Na chwilę zawiesiłam głos. Gula ponownie stanęła mi w gardle, a ucisk w klatce piersiowej się wzmógł.

– Co było dalej? – Roszak nie dawał mi wytchnienia.

– Na kolejnej rozprawie zasiadłam na widowni. Chciałam być blisko ojca, żeby wiedział, że może na mnie liczyć. Gdy ogłoszono wyniki testu DNA, zemdlałam. Obudziłam się na korytarzu, a nade mną stał ratownik medyczny. Wystraszyłam się, że mnie zamkniecie, że będziecie podejrzewać mnie o wszystko, co złe, więc chciałam uciec. Wpadłam na Bartka, który zaciągnął mnie do damskiej toalety i opowiedział, czego udało mu się dowiedzieć.

– A mianowicie? – Roszak próbował ze mnie wycisnąć wszystko. Wahałam się przez chwilę, nie wiedziałam, co robić. Czy nie za dużo powiedziałam? A co, jeśli Wroński ma jakieś wytłumaczenie na to wszystko? Jeśli zaraz wróci i koszmar się skończy? Ech, chyba sama siebie próbuję oszukać… Spojrzałam na prokuratora, który nerwowo stukał palcami o blat stolika.

– Że Wroński mnie wykorzystał. – Nie wiem, co przyniesie jutro. Muszę pomóc sobie, bo mój mąż zostawił mnie na pastwę losu. – Zaplanował to już dawno. Musiał wiedzieć, że Pochylski szuka córki, której nigdy wcześniej nie poznał. Miał strzępki informacji, które idealnie do mnie pasowały.

– To znaczy?

– Pochylski spotykał się za młodu z niejaką Wierzbą. Moje nazwisko to Wierzbicka, łatwo przyjąć, że to mogła być moja matka, prawda? W dodatku studiował w Poznaniu, gdzie mieszkała moja matka, a później i ja. Niech pan na mnie spojrzy, jestem bardzo podobna do Pochylskiego. Oboje mamy ciemne włosy, ciemne oczy, podobny uśmiech. Po prostu znalazł idealną osobę, którą mógł podstawić.

– Dlaczego mam pani wierzyć?

– Proszę porozmawiać z Bartkiem.

– Tutaj pojawia się problem – powiedział spokojnie. – Otóż Kosiński zaginął pięć dni temu.

– Jak to? – Wyjąkałam kompletnie zaskoczona. Czułam, jak pot spływa mi strużką po plecach.

– Zapadł się pod ziemię. Nikt nic nie wie.

– Bartek powiedział mi, że to Wroński zlecił zniszczenie mojego auta i mieszkania. Może jego koledzy coś wiedzą na ten temat?

– Dowiem się. – Roszak poprawił okulary i chrząknął. – Ckliwa ta pani historyjka – westchnął.

– Nie wierzy mi pan… – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.

– Jeszcze nie wiem – odparł. Utkwiłam wzrok w podłodze. Serce biło mi bardzo szybko, oczy zaszły łzami. Po chwili przypomniałam sobie coś ważnego.

– W dniu ślubu podpisałam z Wrońskim umowę. Miałam dostać pół miliona złotych za to, że wezmę z nim ten ślub. Koniec końców zrezygnowałam z tego… Zresztą nieważne. Były tam też inne warunki.

– Ma pani tę umowę?

– Nie, została w jego domu. Mogę pojechać tam i poszukać. W końcu właściwie to też mój dom.

– Nie podpisali państwo intercyzy? – Zrobił tak wielkie oczy, że prawie wyszły mu z orbit.

– Wroński nawet nigdy o tym nie wspomniał. Wtedy uznałam to za przejaw uczucia…

– Kobiety… – Pokręcił głową z politowaniem, a ja miałam ochotę walnąć swoim pustym, naiwnym łbem w ścianę.

– Co do pieniędzy, to mogę od razu przelać te osiem milionów, tylko na jakie konto? – Nagle mnie olśniło! Przecież ja cały czas mam te pieniądze na koncie! Może wtedy przestanie mnie straszyć zarzutami i uwierzy w moją historię?

– Tak? A to zabawne.

– Dlaczego? Nie wzięłam z tego konta nawet złotówki!

– Proszę, niech pani się tam zaloguje.

– Teraz?

– Tak – powiedział i czekał. Wyciągnęłam telefon, zalogowałam się w aplikacji bankowej i oniemiałam. Na koncie widniało jedno wielkie, okrągłe zero. Zero złotych!

– To niemożliwe! – Zaczęłam dygotać. Co się stało z tymi pieniędzmi?!

– Na to też ma pani wytłumaczenie?

– Nie zaglądałam do tego konta ani razu. Co się stało z tymi pieniędzmi?

– Zostały przelane na konto w szwajcarskim banku.

– Nie mam żadnego zagranicznego konta – stwierdziłam i przypomniała mi się wizyta w banku. – To Wroński! Wtedy w banku kazał dopisać siebie jako pełnomocnika do konta!

– Jeśli mówi pani prawdę, to kawał chuja z tego pani męża.

Nie miałam zamiaru tego komentować, czułam się już wystarczająco upokorzona.

– Co teraz ze mną będzie? Opowiedziałam panu wszystko, co wiem.

– Mam jeszcze jedno, ostatnie pytanie.

– Tak? – spytałam cicho, bo stres sięgał zenitu.

– Gdzie jest Wroński? – Przenikliwy wzrok Roszaka przeszywał mnie na wskroś.

– W ciepłych krajach, tyle wiem. W dniu ostatniej rozprawy Pochylskiego kazał mi się spakować, jak twierdził, miał dla mnie niespodziankę. Chciał, żebyśmy wyjechali na wakacje. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałam. Prosto z sądu mieliśmy jechać na lotnisko, nie powiedział jednak, dokąd chce mnie zabrać.

– Skoro mieliście wyjechać razem, to co pani robi nadal w Polsce?

– Miałam jechać z nim po tym, jak się dowiedziałam, że mnie wykorzystał i oszukał? – prychnęłam.

– Woli pani iść do więzienia? – Roześmiał się. – Oprócz odsiadki grozi pani niebezpieczeństwo. Ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż pani myśli.

– Przecież obiecał mi pan pomóc w zamian za informacje.

– Muszę się zastanowić. – Zamyślił się na chwilę. Zapanowała taka cisza, że słychać było nawet ruch wskazówek zegarka na mojej ręce. – Czy Wroński kontaktował się z panią od czasu rozprawy?

– Nie wiem, wyłączyłam na tydzień telefon.

– Co pani robiła przez ten czas? – zapytał, a ja milczałam. Było mi wstyd.

– Piłam – przyznałam w końcu. Spuściłam głowę i wpatrywałam się w podłogę.

– Cały czas pani piła?

– Gdy tylko trzeźwiałam, znów upijałam się do nieprzytomności…

– Czyli Grzelak nie kłamał… – wymamrotał pod nosem. Jaki znowu Grzelak? – Dobrze, pani Adrianno, czy chce pani z nami współpracować?

– Zależy, co to znaczy.

– To znaczy, że będzie pani naszą wtyczką. Możliwe, że Wroński zechce się z panią skontaktować.

– Wątpię.

– A ja nie. Skoro chciał panią zabrać ze sobą, to jakoś mu na pani zależy.

– Naprawdę tak pan myśli? – Sama nie wiem, dlaczego ucieszyłam się na myśl, że mój mąż mógłby za mną tęsknić, że mogłabym być dla niego ważna…

– A chce się pani przekonać? – Patrzył na mnie z uśmiechem, a ja kiwnęłam potakująco głową. – Dam pani ochronę w postaci funkcjonariusza Grzelaka, co, miejmy nadzieję, wzbudzi zazdrość Wrońskiego.

– Przecież Alka tutaj nie ma!

– Ale na pewno ma tu swoich ludzi i obserwuje sytuację. Od pewnego czasu próbuję go złapać, ciągle mi się jednak wymyka. Mecenas Wroński to przebiegła żmija.

– Wiem! – krzyknęłam jak oparzona, aż prokurator podskoczył na krześle. – Powiedział, że po remoncie mojego mieszkania zainstalowali w nim kamery. Może mnie podgląda? – W jednej chwili poczułam wstyd. Jeśli Alek widział, jak się stoczyłam, to… Zaraz, przecież to się stało przez niego. To jemu powinno być wstyd, a nie mnie. Momentalnie opuściły mnie wyrzuty sumienia. Może kiedy mnie obserwował, dotarło do niego, co mi zrobił…

– Zobaczymy. – Roszak wstał i podszedł do drzwi. Uchylił je i wydarł się: – Grzelak! Chodź no tu szybko! – Po czym usiadł na krześle jak wcześniej. Czekaliśmy w ciszy, aż do pokoju wszedł on.

– Co tam? – spytał luzackim głosem, a ja nie wiedziałam, jak mam się zachować. Przede mną stał mój wczorajszy wybawiciel. Ten sam mężczyzna, który uratował mnie przed dresiarzami. Stał i uśmiechał się lekko, pokazując ten swój uroczy dołeczek w lewym policzku.

– Od dziś współpracujesz z panią Adrianną. Pomieszkasz u niej kilka dni i zobaczymy, czy Wroński się odezwie.

– Słucham?! – Na te wieści aż zakrztusiłam się własną śliną. – Jak to „pomieszka” u mnie?

– Normalnie. Chcemy wzbudzić zazdrość w pani mężu, a skoro w mieszkaniu są kamery, to je wykorzystamy. Kilka romantycznych scenek, jakieś buzi-buzi, te sprawy. – Słowa prokuratora odbijały się ode mnie. Jak on to sobie wyobrażał?!

– Chyba pan żartuje! Nie ma mowy o żadnych romantycznych scenkach! – wolałam od razu zastrzec. Nie podobał mi się ten pomysł. Nie znałam tego całego funkcjonariusza, a po moich przejściach chociażby z byłym szefem czy dresiarzami pod klubem czułam się zagrożona w męskim, nieznanym mi towarzystwie.

– Niech pani już się tak nie martwi, Grzelak to dobry chłopak, w dodatku chyba niebrzydki, więc nie będzie tak źle. – Zaśmiał się złowieszczo. Spojrzałam na policjanta, jego piwne oczy zupełnie nie zdradzały jednak jego myśli. Był spokojny, ale się nie odezwał.

– Dobrze, jego obecność jeszcze jakoś zniosę, ale łapy przy sobie! – swoje słowa skierowałam prosto do Grzelaka.

– Podsumowując, pani Wrońska…

– Wierzbicka! – zareagowałam trochę zbyt nerwowo, ale drażniło mnie, że już drugi raz mnie tak nazwał.

– Podsumowując, pani Wierzbicka, zgadza się pani z nami współpracować, tak? – Kiwnęłam głową. – Mówi pani nam o każdym znaku życia, jaki da Wroński lub Kosiński, lub ktokolwiek z ich otoczenia. W zamian za to wstrzymuję postawienie pani zarzutów oraz daję do dyspozycji Grzelaka. Proszę mu o wszystkim mówić, a on będzie mi przekazywał informacje.

– Dobrze.

– Wszystko jasne?

– Jak słoneczko. – Uśmiechnęłam się krzywo, ale na nic więcej nie było mnie stać.

To było moje pierwsze w życiu starcie z prokuratorem, chyba nie najgorzej mi poszło. Co prawda zgodziłam się na współpracę, ale nie miałam pewności, czy dam radę wydać Wrońskiego. Nienawidziłam go za to, co zrobił, i tęskniłam za nim jednocześnie.

Moje serce nadal go kochało…

Dziwiłam się, że nikogo po mnie nie wysłał, nie dał żadnego ze swoich ludzi do ochrony. Wypiął się na mnie. Zobaczymy, czy obserwuje moje mieszkanie i czy faktycznie jest chociaż trochę zazdrosny.

Uścisnęliśmy sobie dłonie z Roszakiem i wyszłam z sali przesłuchań, a zaraz za mną Grzelak. Milczał i zachowywał się, jakbym była powietrzem. Przed budynkiem stała już ta sama škoda, którą wczoraj mnie odwiózł. Kliknął pilotem, zamigało pomarańczowe światło, a on w ostatniej chwili wyminął mnie, żeby otworzyć mi drzwi. No proszę, jak miło.

– Masz mi coś do powiedzenia? – odezwałam się w końcu pierwsza, gdy tylko usiedliśmy w aucie. Byłam zła jak osa. On tylko uroczo zmarszczył czoło. Wyglądał, jakbym mówiła do niego po chińsku.

– Nie rozumiem, możesz jaśniej? – spytał.

– Wczoraj wcale nie znalazłeś się pod tym klubem przypadkiem. Śledziłeś mnie!

– Oczywiście, że tak. To moja praca – odparł z uśmiechem. Świetnie, jego to śmieszy!

– Też mi praca – prychnęłam.

– Dobrze się bawiłaś, do pewnego momentu oczywiście.

– Możesz mi tego nie przypominać?

– Jasne, przepraszam – zamilkł. – Ale dotrzymałem obietnicy.

– Co? Jakiej znowu obietnicy?

– Że dziś znów się zobaczymy. – Spojrzał na mnie wesoło. Nie odpowiedziałam już nic. Tak jak wczoraj on, tak dzisiaj ja zwiększyłam głośność w radiu i patrzyłam przed siebie. Nie musiałam podawać adresu, na pewno go pamiętał.

Podjechaliśmy pod kamienicę, Grzelak otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem. Kiedy staliśmy na progu mojego mieszkania, oznajmiłam:

– W moim domu są kamery, nie wiem dokładnie gdzie, ale wiem, że nic nie słychać, więc możemy swobodnie rozmawiać.

– Okej. W takim razie tylko twarz i gesty nie mogą nas zdradzić, więc nawet jeśli się pokłócimy, to się uśmiechaj.

– Będzie ciężko.

Jego twarz znów się rozpromieniła, a ja zmarszczyłam brwi.

– Wręcz przeciwnie. Rzadko się kłócę.

– Zobaczymy. Potrafię każdego wyprowadzić z równowagi – bąknęłam.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: