- W empik go
Ogar Boga. Popiół i piach - ebook
Ogar Boga. Popiół i piach - ebook
Kira Santiago jest żywym dowodem na to, że cięty język, seksapil i umiejętność posługiwania się naostrzoną stalą to istotnie zabójcza mieszanka. Łowczyni, tajemnicza hybryda i wyjątkowo niebezpieczna zabójczyni stanowi najsilniejsze ogniwo w łańcuchu pokarmowym wśród istot nadnaturalnych i ludzi.
Kiedy w mieście pojawiają się kłopoty z nowonarodzonymi wampirami, urządzającymi sobie bufet na ulicach, Kira zwołuje swoich dawnych towarzyszy broni, aby zapolować na tego, który puszcza swoich nowo przemienionych pobratymców samopas. Łowczyni nie wie jednak, że w pobliżu czai się ktoś silniejszy i groźniejszy od niej, który nie ma zamiaru stać z boku i biernie czekać na dalszy ciąg wydarzeń.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-663-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DROGA poza rezerwatem, w którym górzyste tereny otoczone były miękką, bezpieczną mgłą i porośnięte zielonymi, dziewiczymi lasami, wydawała się kompletnie obca i dziwna. Asfaltowa autostrada, ciągnąca się poza horyzont kilka kilometrów od granicy rezerwatu, prowadziła na północ. Opuszczenie lasów było trudną oraz niezwykle bolesną decyzją, którą podjęłam wbrew pragnieniom własnej bestii.
Pędziłam drogą, wyciągając się do przodu niczym puma; wiatr świstał mi w uszach i wyciskał łzy z oczu. Moja srebrzysto-czarna sierść falowała w blasku zachodzącego słońca, które oblewało mnie jaskrawym światłem. Zapach wokół całkowicie się zmienił, brakowało mi aromatu wilgoci, dzikich zwierząt i samego lasu. Pas zieleni oraz potężnych gór znikał już za moimi plecami. Nie odwróciłam się tylko dlatego, że bestia brutalnie pchała mnie do przodu, jeszcze bardziej przyśpieszając krok. W końcu to ja podjęłam decyzję o opuszczeniu rezerwatu, mimo jej protestów, więc nie powinnam odczuwać smutku.
Asfalt pod łapami niemal palił – popołudniowe słońce rozgrzało go do białości. Wywiesiłam język, by ochłodzić ciało, ale jeszcze nie czułam zmęczenia. Przebyłam kilkanaście kilometrów, pędząc przed siebie. Tak długo byłam w głuszy, zdana jedynie na instynkty Bestii, że zapomniałam, skąd przybyłyśmy. Teraz starałam się odszukać drogę, która prowadziłaby do miasta – siedliska ludzi. Na samą myśl wilk w moim wnętrzu zadrżał z niepokoju.
Zmrok zapadł akurat wtedy, gdy przede mną pojawił się znak wskazujący zjazd z autostrady. Przystanęłam, łapiąc chłodne, wieczorne powietrze, i spojrzałam na strzałkę. Usiadłam, podrapałam się za uchem, a potem wstałam, by kontynuować wędrówkę. Mój wzrok przeczesał ciemności ogarniające pustą przestrzeń dookoła. Cisza przerywana odgłosami budzących się drapieżników pobudzała moją krew do wrzenia. Otrząsnęłam się i ruszyłam przed siebie, ze świstem przecinając powietrze.
Na drogę wypełzały jaszczurki oraz inne małe zwierzęta, pragnące wygrzać się na ciepłej ziemi. Nie zwracałam na nie uwagi. Uciekały prędko spod moich łap, zwinnie unikając zmiażdżenia. Czułam każdy mięsień napędzający mój bieg, jak poszczególne mechanizmy poruszające jednym dużym organizmem. Bestia milczała od jakiegoś czasu, dzięki czemu mogłam spokojnie skupić się na przebytej trasie.
Miasto zapamiętałam jako kłębowisko ludzi, zmieszane ze sobą zapachy spalin oraz potu, a także ogromne budynki z betonu i szkła, które zdawały się przysłaniać i tłamsić błękit nieba. Mieszkałam tam dosyć długo, ale nawet po kilku latach nie mogłabym przyzwyczaić się do takiego otoczenia. Wydawało się brudne.
Dawniej, zanim wybrałam na jakiś czas życie w głuszy, byłam znana wśród społeczności nadnaturalnych istot. Słyszano o mnie w różnych częściach kraju, gdy ukrywałam się w ciemnościach, polując na żądne krwi potwory. Czasami były to wampiry spragnione krwi niewinnych ludzi, kiedy indziej wilkołaki czyhające na innych nadnaturalnych. Zdarzały się różne przypadki. Brodziłam we krwi przez kilka lat, zanim poczułam zmęczenie. Byłam przytłoczona własnym przeznaczeniem, krzyki ofiar w mojej głowie tłumiły myśli. Musiałam uciec, skryć się w oazie, by ochłonąć, móc ponownie zaczerpnąć życia.
Kolejne godziny spędziłam w podróży. Gdy docierałam do wzniesienia, niebo powoli rozjaśniał blask słońca. Na horyzoncie pojawiło się jezioro. Stanęłam na poboczu, oceniając wzrokiem odległość. Po krótkim namyśle pognałam w tamtym kierunku, zbaczając z autostrady. Woda okazała się wyjątkowo zimna i mile chłodziła gardło, w którym zaschło mi po całym dniu i nocy nieustannej gonitwy. Odpoczęłam, kładąc się na ziemię. W wodzie zobaczyłam swoje odbicie, na które aż się skrzywiłam.
Miałam potężne rozmiary – ponad metr siedemdziesiąt, dobrze rozwinięte mięśnie całego ciała i kły o długości kilku centymetrów, które potrafiły zgnieść kości tak łatwo, jakby to były orzechy. Długie, srebrzysto-czarne futro delikatnie unosiło się przy każdym oddechu i tylko wzmacniało ogromny rozmiar. Para złotych, drapieżnych oczu patrzyła na mnie ze spokojem. Od niechcenia zanurzyłam czubek pazurów w jeziorze – powierzchnia wody zafalowała i obraz się rozmył.
Bestia warknęła. To był jedyny przejaw jej obecności, jaki zarejestrowałam od momentu opuszczenia rezerwatu. Pogoniła mnie, brutalnie nakazała ruszać dalej. Nie miałyśmy czasu na głupoty i odpoczynek. Czekał nas długi bieg, zanim na horyzoncie miało pojawić się pierwsze ludzkie siedlisko. Minęło sporo czasu, odkąd zdecydowałam się uciec daleko od miasta.
Musiałam nadrobić stracone godziny, więc wróciłam na trasę. Od rana do południa słońce jedynie wyglądało zza chmur, potem żar spłynął na ziemię niczym deszcz płomieni. Ignorowałam ciepło, byłam w końcu dobrze napojona i pełna witalnych sił. Jedzeniem mogłam zająć się później – Bestia potrzebowała dużo protein, ale przed podróżą upolowałam kilka królików, by napełnić brzuch na jakiś czas. Teraz tylko oblizałam pysk, pędząc asfaltem do przodu.
Po kilku dniach aura zaczęła się zmieniać – wyraźna oznaka tego, że trafiłam do innego stanu USA. Przekraczanie ich granic wiązało się często ze zmianami pogody. W rezerwacie panował wiecznie wilgotny, ale ciepły klimat. Teraz poczułam chłodne, suche tchnienie jesiennego wiatru na swojej sierści. Niebo zasnuło się chmurami, a po kilku kilometrach rozdarło się, zalewając ziemię deszczem. Krople były zimne i ciężkie, niczym małe kryształki lodu. Otrzepałam łeb, nie przerywając biegu. Nie czułam zimna, ale tak drastyczne zmiany temperatury sprawiły, że przyśpieszyłam jeszcze bardziej, jakbym chciała przed czymś uciec.
Na horyzoncie widziałam pojedyncze cienie – sylwetki domów, opuszczonych szałasów lub zniszczonych drewnianych stajni. Mijałam je wolniejszym krokiem, szukając oznak życia. Niestety okolica wyglądała na niezamieszkaną, można by nawet powiedzieć: wymarłą. Łapy rozpryskiwały na bok wodę z kałuż, które tworzyły się na ziemi. W takich warunkach biegłam przez cały dzień, jedynie dwa razy deszcz przestał padać na godzinę lub dwie.
Gdzieś dalej, natrafiając na rozległe pola, zdołałam złapać dwa króliki i jelenia, które spokojnie spacerowały na wolnej przestrzeni. Napełniłam brzuch, zregenerowałam dotychczas stracone siły, ale potrzebowałam snu. Wieczór smagnął niebo biczem, przecinając czerwień zachodu słońca ciemnym pasmem nocnego sklepienia usianego blaskiem pierwszych gwiazd.
Znalezienie schronienia na noc dla kogoś moich rozmiarów było sporym problemem, zwłaszcza na tak otwartym terenie. Szukałam dosyć długo, zanim zdecydowałam się na jedną z opuszczonych drewnianych szop. Jako jedyna ze wszystkich, które mijałam po drodze, nie wyglądała, jakby miała zamiar zawalić mi się na głowę. Ułożyłam się wygodnie na ściółce, obserwując niebo prześwitujące przez dziurawy dach. Bestia zamruczała cicho tylko po to, by przypomnieć o swojej obecności. Nieczęsto to robiła, przynajmniej podczas pobytu w rezerwacie.
Ułożyłam pysk na łapach i zamknęłam powieki. Nocny odpoczynek nie służył mi tak samo jak ludziom – nie oglądałam żadnych obrazów, nie miałam snów. Widziałam jedynie pustkę, czerń zasłaniającą mój umysł, czasami prześwity dawnych wspomnień. Spałam tylko po to, by napełnić swoje ciało energią, gdy jedzenie oraz woda nie wystarczały.
Noc była wyjątkowo chłodna, ale już nie padało. Rano nad polami unosiła się wilgotna, ciężka mgła. Ziewnęłam szeroko, ukazując w pełnej okazałości mlecznobiałe kły, a potem powolnym krokiem ruszyłam drogą przed siebie. Nie wiedziałam dokładnie, ile jeszcze czasu zajmie mi podróż. Byłam tak daleko od rezerwatu, jak się dało. Opuszczone budynki w tej okolicy mogły oznaczać, że za jakiś czas odnajdę miasto.
W powietrzu unosił się zapach wody. Zwierzęta jeszcze nie wychodziły z nor, więc czułam się nadzwyczaj samotnie. Każdy mój oddech zamieniał się w rzadką mgiełkę. Rozglądałam się dookoła ciekawie, wciągając w nozdrza zachłannie woń trawy, ziemi i czystego powietrza. Wiedziałam, że niedługo trafię do zupełnie innego miejsca, tak różnego od widoków, które teraz mam wokół. Aż zabolało mnie serce.
Pierwsze światła miasta okazały się jednak bardziej bolesne. Skupisko kolorowych punktów na horyzoncie sprawiło, że przystanęłam zaskoczona. Niemal zapomniałam, po co wyruszyłam w podróż. Teraz, będąc tak blisko osiągnięcia celu, pomyślałam, że dobrze byłoby wrócić do rezerwatu, do gór i potoków.
– Ruszaj – Bestia, zaciekawiona tą dziwną reakcją, ponaglała mnie niecierpliwie w myślach, trącając pazurem. Wilczycy przeszedł już gniew za nagłe opuszczenie bezpiecznego schronienia i naszła ciekawość, którą często drażniła mnie już od młodszych lat.
Odczuwałam podniecenie, ale i słaby ślad strachu w głębi trzewi. Pierwsze zabudowania pogrążone były w mroku, jedynym źródłem światła po drodze okazały się lampy uliczne, wysokie na kilka metrów i dające żółtawe, jaskrawe światło. Po mojej lewej zauważyłam żelazną bramę, powyginaną i zardzewiałą, niezwykle starą – żadnej tabliczki czy znaku. Za nią znajdowała się ogromna przestrzeń usiana ogromnymi stosami śmieci i najróżniejszego złomu.
– Miejskie złomowisko – podpowiedziałam swojej Bestii, gdy ta z czujnością wpatrywała się w zaciemnione budynki gospodarcze oraz wysokie, nieruchome wieżyczki z części samochodowych.
Ruszyłyśmy dalej. Po kilku minutach biegu znalazłyśmy się na przedmieściach. Pierwsze zamieszkane domki były ciche i mroczne, pogrążone we śnie. Zawędrowałam tak daleko, nie mogłam się cofnąć. Ulice zdawały się opustoszałe, ale z daleka dochodził szum silników, a światła lamp raziły mnie w oczy. W centrum miasta, mimo wczesnej pory, panował ruch. Nie mogłam pokazać się wśród ludzi w tej zwierzęcej formie. Bestia warknęła, ale tylko po to, by z trudem przyznać mi rację.
Przemykałam zaułkami, na tyłach budynków, jak wąż. Z opuszczoną głową i ciałem schowanym w najgłębszym cieniu czułam wstyd przed sobą, ale to nie moja duma była teraz najważniejsza. Musiałam znaleźć kryjówkę, by wieczorem móc ponownie wyjść na zewnątrz, na rozpoznanie terenu.
Mrok wczesnego poranka oraz gęsta mgła zaczęły się rozwiewać. Na ulicy wzmagał się szum, przypominający brzęczenie ula pełnego os. Ludzie wychodzili z domów, jechali lub szli do pracy, odprowadzali dzieci do szkoły. Obserwowałam ich cienie, skryta w jednym z zaułków, tuż za kontenerem na śmieci. Śmierdziało niesłychanie, czułam woń psującego się mięsa, moczu i brudu. Musiałam powstrzymywać się przed ucieczką. Zmarszczyłam tylko wargi w wyrazie obrzydzenia.
Wybrałam kiepską porę, by pojawić się w mieście. Gdybym poczekała na tamtym złomowisku do wieczora, mogłabym spokojnie ominąć niewielką garstkę ludzi spacerujących ulicami i poszukać własnego terytorium. Chociaż nawet wtedy mogło to nie być łatwe – wyczułam przytłumiony zapach wśród śmieci, niezmiennie kojarzący się z ziemią i wonią wilka. Wilkołaki musiały mieszkać w okolicy, co było dodatkowym utrudnieniem.
Ruszyłam ostrożnie dalej. Za budynkami przemykałam cicho jak mysz, nikt nie mógł mnie dostrzec. W końcu dotarłam do punktu zaczepienia. Z daleka dostrzegłam po prawej stronie ogromny budynek z parkingiem wielkości małego boiska. Tablica zamontowana przy stoiskach dodała mi otuchy: hala sportowa. Nie widziałam żadnego samochodu, nikogo nie było w pobliżu. Wtedy usłyszałam furkot silnika, na widoku pojawiła się zielona furgonetka. Zaklęłam w duchu, gdy powoli wjechała na teren kompleksu. Zaparkowała tuż przy wejściu.
Podbiegłam bliżej, trzymając się ogrodzenia. Ryzykowałam, ale stłumiłam niepewność. Z samochodu wysiadł mężczyzna – wysoki, przystojny, o ciemnobrązowych włosach i dwudniowym zaroście pokrywającym kwadratową szczękę. Luźne ubranie w odcieniach zieleni dawało mu coś z drwala. Potrząsnął pękiem kluczy i podszedł do drzwi wejściowych. Właśnie je otwierał, gdy przysunęłam się nieco bliżej. Mimo dystansu kilkunastu metrów jakimś cudem mnie wyczuł. Zaczął ostrożnie rozglądać się na boki, potem do tyłu. Nie miałam szans na ukrycie się – już mnie zobaczył.
Udawanie psa z moimi rozmiarami nie miało sensu, poza tym zapach na pewno zdradził mu, że nie jestem zwykłym zwierzęciem. Wyczułam w nim te ślady pomarańczowej aury, które znałam już z innego miasta. Wilkołak. Patrzył na mnie nieruchomo przez jakiś czas, oceniał sytuację. Skuliłam uszy i położyłam je po sobie, by okazać uległość. Spięłam się przy tym, ale udobruchanie tego mężczyzny i przekonanie go o dobrych zamiarach było priorytetem.
Czekałam na decyzję wilka. Zdawał się czujny, ale i zaskoczony. Nie byłam czymś, co spotykało się na co dzień. Zniżyłam ciało, położyłam się na brzuchu, pochyliłam łeb. Bestia spięła się cała, niczym porażona prądem, ale głośno nie protestowała. Uznałam to za dobry znak, zrozumiała motywy, którymi się kierowałam.
Wilkołak powoli opuścił dłoń z kluczami w palcach i odwrócił się w moim kierunku. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jego oczy błysnęły złotem. Zadrżałam, ale nie ze strachu, lecz z podniecenia i rozczarowania. Jeśli miał zamiar mnie zaatakować, byłam skłonna się bronić, ale niedługo – żaden wilkołak nie wytrzymywał ze mną w walce dłużej niż kilka minut…
3 lata później…
ZIEMIA niemal skrzypiała z zimna, gdy Amelia Silver dotarła do kutej żelaznej bramy opuszczonego złomowiska. O jedenastej wieczorem miasteczko spowijała ciemność, którą rozpraszały liczne lampy uliczne. W żółtawym, sztucznym świetle wznosiły się przedziwne budowle z resztek samochodów, śmieci i metalu. Wszystko przypominało pogorzelisko pozostawione na bardzo długi czas.
Amelia z lekkim skrzywieniem zacisnęła palce na bramie i pchnęła ją do przodu. Ostre skrzypienie zardzewiałych zawiasów przeszyło jej uszy, a rudawy osad pozostawił wyraźny ślad na jasnej skórze. Weszła na teren złomowiska wolnym krokiem, czujnie rozglądając się dookoła. Nie była na swoim terytorium i zachowanie ostrożności było wskazane.
Decyzja, by tu przyjść dziś wieczorem, była jak najbardziej spontaniczna. Członkowie jej chmary mieli zakaz przekraczania granicy, chyba że z oficjalnym pozwoleniem od Mistrza. To ona sama zdecydowała o dzisiejszej wyprawie. Gdyby ktoś się o tym dowiedział, na pewno odbyłby się jej proces.
Przystanęła pośrodku placu, wychwytując szumienie wiatru w koronach pobliskich drzew. Jej długi, granatowy płaszcz powiewał lekko pod wpływem mroźnego wiatru, a jasne włosy wirowały wokół twarzy niczym anielska aureola. Jasna cera w blasku lamp była niewiarygodnie blada, gładka i zimna jak marmur.
– Wiem, że tu jesteś – zawołała w mrok, uważnie rozglądając się dookoła. – Chcę z tobą porozmawiać.
Wiatr zawiał mocniej, niosąc ze sobą słodki ziemisty zapach. Amelia spięła wszystkie mięśnie, wpatrując się prosto przed siebie. Z odległości kilkunastu metrów usłyszała warknięcie, ciche i wibrujące niczym mruczenie kota. Na jednym ze stosów zaświeciła się para jasnych, złotych oczu. Ich wyraz był równie zimny co jesienne powietrze smagające policzki Amelii. Kobieta uniosła dumnie głowę, ukrywając swój strach za maską spokoju.
– Nie sądziłam, że cię tutaj spotkam – głos dobywający się z mroku był niski i przeciągły, bardzo melodyjny. – Cóż takiego sprowadziło cię na wrogie terytorium?
Amelia zacisnęła palce i ugryzła się w język, by nie pokazać kłów.
– Potrzebuję twojej pomocy.
Głośny śmiech przeszył okolicę niczym piorun. Wampirzyca wzdrygnęła się, jakby ktoś ją uderzył. Złociste oczy zapłonęły, a w ciemnościach dało się zobaczyć zarys szerokiego uśmiechu o równych białych zębach prawdziwej bestii.
– Niewiarygodna noc – zamruczał głos. – Po prostu niewiarygodna…
Nieznajoma zeskoczyła ze stosu i gładko wylądowała na nogach. Kilka kawałków metalu potoczyło się ze zgrzytem po ziemi. W łunie światła pojawiła się jasna twarz o gładkich, regularnych rysach. Oczy w kształcie migdałów żarzyły się złotem, a wiśniowe, pełne wargi wyginały się w drapieżnym uśmiechu. Długie włosy barwy księżycowej bieli zaplecione były w drobne warkoczyki i opadały ciężką kotarą na plecy aż do bioder. Zakołysały się delikatnie, gdy kobieta obróciła głowę, patrząc na przybysza z uwagą.
– Kira Santiago – zamruczała Amelia, lekko kiwając głową. – Wybacz naruszenie twego terytorium.
– Darujmy sobie niepotrzebne frazesy, dobrze? – Kira wyprostowała się i skrzyżowała ramiona na piersi. – Co tutaj robisz?
– Chcę cię prosić o pomoc – wydusiła niechętnie Amelia, otrzepując resztki rdzy z dłoni. – To ważna, aczkolwiek delikatna sprawa, dlatego nie mogłam czekać.
Kira całkowicie znieruchomiała, naprężając mięśnie całego ciała.
– Mistrz na pewno nie zgodziłby się na twoją wizytę tutaj – powiedziała z krzywym uśmieszkiem. – Czyżbyś złamała zasady?
– To nie twój problem, łowczyni – odwarknęła Amelia.
– Owszem, nie mój – zgodziła się łagodnym głosem Kira i postąpiła kilka kroków do przodu. – Wysłucham cię, wampirzyco. Jestem ciekawa, w jakie to kłopoty wpadła chmara, że nie może się z nich samodzielnie wykaraskać.
Wampirzyca spięła mięśnie i zamrugała. Zapach łowczyni – słodki i drażniący – działał na jej zmysły. Nie był tak intensywny, jak powinien, lecz działał. Wzięła głęboki oddech, zignorowała nerwy i uniosła głowę, odważnie patrząc Kirze w oczy.
– W mieście grasują nowo narodzone wampiry – zaczęła spokojnym, mocnym głosem. – W każdym tygodniu ginie kilkoro ludzi, za każdym razem z ręki innego z nich. Większość chmary nic nie wie, bo nowo narodzeni umierają zaraz tej samej nocy – tutaj lekko zmarszczyła brwi. – Dowiedziałam się o wszystkim tylko dlatego, że interesuję się miejskimi gazetami. Nekrologów przybywa, przyczyny śmierci zostają utajnione. To poważna sprawa – stwierdziła dobitnie, gdy łowczyni uparcie milczała. – Chciałam…
– Ja już wiem o wszystkim – stwierdziła Kira, mierząc wzrokiem zdezorientowaną Amelię. – Jak myślisz, kto pozbywa się tych krwiopijców? – zmrużyła powieki.
– Nie wiem, ale… – przerwała i spojrzała na rozmówczynię z niedowierzaniem wypisanym w błękitnych oczach. – To ty? To ty zabijasz te wampiry?
Kira zaśmiała się gardłowo i wygięła usta. Tytanowy kolczyk w jej brwi zalśnił metalicznie, tak samo jak drugi, wbity w wargę. Wydawała się rozbawiona reakcją wampirzycy.
– Dobrze kombinujesz, Amelio – powiedziała z pomrukiem. – Śledziłam je przez całe miasto, zabijałam, a potem zajmowałam się ciałami ofiar. Kobiety, mężczyźni, głównie dorośli… wszyscy byli wydrenowani i brutalnie zabici podczas karmienia. Pilnowałam, by policja zdołała odnaleźć wszystkie ciała.
– W takim razie wiesz, że nie można tego tak zostawić – Amelia spojrzała na nią rozszerzonymi oczyma. – Nowo narodzeni pojawiają się znikąd. Żaden z członków chmary nie mógł tego zrobić, pozwolenie na przemianę musi wypłynąć od samego Mistrza, i to po negocjacjach całej Rady.
– Myślisz, że krwiopijca, który zmienia ludzi w te krwiożercze potwory i wypuszcza je w miasto jak wściekłe psy, czeka na pozwolenie Mistrza i Rady? Nawet jeśli jest członkiem chmary, nie negocjuje z żadnym innym wampirem – Kira uniosła brew. – Jak w tej sytuacji brzmi twoja prośba, wampirzyco? Od jej treści zależy, czy ci pomogę.
Amelia odwróciła wzrok i wbiła go w ziemię. Żółte światło podkreślało rozterkę malującą się w jej oczach. Kira cierpliwie czekała na jej decyzję. Bił od niej spokój oraz opanowanie, co dodatkowo denerwowało wampirzycę. W końcu, po kilku długich minutach kompletnej ciszy, Amelia uniosła głowę i westchnęła ciężko pod nosem.
– Chcę, byś złapała stwórcę odpowiedzialnego za nowo narodzonych.
– Co mam z nim zrobić, Amelio? Odpowiedz mi dokładnie, bez zbędnego wahania – złote oczy zalśniły drapieżnie w półmroku. – Co mam zrobić z tym stwórcą? – warknęła głośno, szczerząc długie, wilcze kły.
Wampirzyca spojrzała na nią z gniewem i zacisnęła palce w pięść, aż paznokcie wbiły się w skórę.
– Masz go zabić – odparła donośnym, zdecydowanym tonem.
Kira uśmiechnęła się szeroko, w pełni ukazując zwierzęce uzębienie. Z jej gardła wydobył się śmiech oraz niski, tylko w połowie ludzki głos. Na sam jego dźwięk Amelię przeszły zimne ciarki, a żołądek niemal podszedł do gardła.
– To właśnie chciałam usłyszeć – zamruczała z zadowoleniem łowczyni. – Spełnię twoją prośbę. O zapłacie porozmawiamy potem – nastawiła uszu i wzięła głęboki oddech, nie tracąc uśmiechu, który wyraźnie wyostrzył jej rysy. – Idź już, wampirzyco. Przebywanie na obcym terytorium o tej porze przynosi pecha – zaśmiała się Kira.
Amelia ruszyła w kierunku bramy. Zacisnęła palce na zardzewiałych prętach i pchnęła skrzypiący metal. Odwróciła się, by spojrzeć za siebie, jednak łowczyni już zniknęła w gęstym mroku. Mimo to Amelia czuła, że wciąż nie była sama.