Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ogień za ogień. Zemsta. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,90

Ogień za ogień. Zemsta. Tom 2 - ebook

Kontynuacja wciągającego „Ból za ból”, czyli pierwszego tomu trylogii Zemsta.

Gdy ogień raz zostanie rozpalony, możesz jedynie pozwolić mu płonąć...

Lillia, Kat i Mary działają w tajemnicy, aby zmierzyć się z ludźmi, którzy je skrzywdzili. Sprawy wymykają się jednak spod kontroli, a starannie opracowany plan zaczyna się sypać.

Na razie wygląda na to, że uszło im to na sucho. Teraz muszą tylko iść dalej i pozbierać zagubione kawałki, zapomnieć, że kiedykolwiek zawarły pakt. Ale jedną z nich przepełnia gniew tak silny, że komuś może stać się krzywda…

Oko za oko, ząb za ząb, ogień za ogień. Złamane serce za złamane serce.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8321-687-4
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LILLIA

Nie potrafiłam zdecydować, co założyć. Na początku pomyślałam, że może coś codziennego, jak dżinsy i koszula. Potem uznałam, że jednak nie, bo jeśli będą tam jego rodzice, lepiej, żebym miała na sobie sukienkę, jakąś poważniejszą, na przykład tę szarą z zaokrąglonym dekoltem i cienkim paskiem. Ale to z kolei wyglądało jak strój na pogrzeb, więc przymierzyłam pomarańczowożółtą jedwabną sukienkę koszulową. Ona jednak zdawała się zbyt wiosenna, zbyt radosna.

Drzwi windy rozsuwają się i wychodzę na korytarz. Jest poniedziałek rano, godzina przed szkołą. Niosę wiklinowy kosz ze świeżo upieczonymi ciasteczkami czekoladowymi i kartką z życzeniami powrotu do zdrowia, pokrytą różowymi i czerwonymi szminkowymi całusami. Mam na sobie granatowy golf i camelową minispódniczkę, kremowe rajstopy i brązowe zamszowe botki na wysokim obcasie. Zakręciłam włosy i część ich upięłam.

Oby nie było po mnie widać, jak bardzo winna się czuję.

Przynajmniej nie było tak tragicznie, jak mogło być, powtarzam sobie. Bo tamtej nocy to wyglądało bardzo źle. Okropnie wręcz. Widok spadającego ze sceny Reeve’a, całego powykręcanego… Nigdy tego nie zapomnę. Na szczęście skończyło się na siniakach i potłuczeniach. Jedyną poważniejszą konsekwencją była złamana kość strzałkowa. Ale oczywiście wiem, że to i tak kiepska sprawa.

Zostałby wypuszczony szybciej, gdyby nie to, że lekarze zlecili mu szereg badań. Chcieli się upewnić, że nie przeszedł jakiegoś ataku. O ile mi wiadomo, nie przeprowadzili testów na obecność narkotyków. Byłam pewna, że to zrobią, Kat z kolei uważała, że nie. Tak więc nikt nie wie o ecstasy, którą dolałam do jego napoju. Reeve nie zostanie zawieszony, a ja nie pójdę do więzienia. Dzisiaj ma zostać wypisany.

Wygląda na to, że nam obojgu uszło to płazem.

Wracamy do normalnego życia. Cokolwiek to znaczy. Po wszystkich zdarzeniach z tego roku nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze poczuję się „normalnie” – ani czy w ogóle tego chcę. Zupełnie jakby istniała Lillia Przed i Lillia Po. Lillia Przed niczym się nie przejmowała, o niczym nie miała pojęcia. Lillia Przed nie dałaby rady tego udźwignąć – nie wiedziałaby, co ze sobą zrobić. Teraz jestem twardsza. Przeszłam trochę, trochę widziałam. Nie jestem już tamtą nieskalaną dziewczyną z plaży. Zmiana nadeszła w momencie, w którym poznałyśmy tych chłopaków.

Kiedyś bałam się opuścić wyspę Jar, zamieszkać daleko od rodziny i przyjaciół. Jednak teraz myślę tylko o tym, że gdy za rok trafię do college’u, nikt tam nie będzie znał Lillii Przed ani Lillii Po. Będę po prostu Lillią.

Kobieta w rejestracji uśmiecha się do mnie i pyta:

– Przyszłaś odwiedzić naszą gwiazdę futbolu?

Uśmiecham się do niej i kiwam głową.

– Leży w sali na końcu korytarza.

– Dziękuję – mówię i decyduję się dodać: – Czy ktoś u niego jest?

– Ta urocza drobna brunetka – odpowiada kobieta, puszczając mi oko.

Rennie.

Od sobotniej nocy chyba nie opuściła Reeve’a na krok. Dzwoniłam do niej dwa razy, ale nie oddzwoniła. Pewnie nadal jest na mnie zła za zgarnięcie tytułu królowej balu.

Zmierzam korytarzem, ściskając w dłoniach koszyk i kartkę. Nienawidzę szpitali, zawsze ich nienawidziłam. Jarzeniowe światła, charakterystyczny zapach… Kiedy byłam mała, próbowałam wstrzymać oddech najdłużej, jak się da. Teraz potrafię wytrzymać na bezdechu naprawdę długo, ale już się w to nie bawię.

Im bliżej jego sali jestem, tym szybciej bije mi serce. Wali mi w klatce piersiowej przy akompaniamencie stukotu moich obcasów na linoleum. W końcu staję przed wejściem. Jego imię widnieje na drzwiach, które są odrobinę uchylone. Kładę kosz na podłodze, żeby zapukać, a wtedy słyszę głos Reeve’a, prowokujący i ochrypnięty:

– Mam gdzieś, co mówią lekarze. Nie ma bata, żebym tak długo dochodził do siebie. Jestem u szczytu formy. Wrócę na boisko lada chwila.

Rennie pociąga nosem.

– Pokażemy im, Reevie.

Ktoś przechodzi obok, szturchając mnie. Pielęgniarka.

– Przepraszam, kochana – mówi i otwiera drzwi na oścież. Przechodzi przez zasłonę dzielącą pomieszczenie na pół i znika po drugiej stronie.

Jest i Reeve – w wyblakłej koszuli szpitalnej. Ma lekki zarost i worki pod oczami. W rękę ma wkłuty wenflon z podłączoną kroplówką, a jego noga jest uwięziona w masywnym gipsie od stopy aż po udo. Palce są fioletowe i opuchnięte. Ramiona też ma całe w rozcięciach i strupach, pewnie przez odłamki szkła spadające na wszystkich tamtej nocy. Kilka głębszych ran zszyto cienkimi czarnymi nićmi. Wydaje się dziwnie drobny w tym szpitalnym łóżku. Zupełnie jak nie on. Rennie ma zaczerwienione oczy, które się zwężają, kiedy skupia na mnie wzrok.

– Hej. – Przełykam ślinę i podnoszę kartkę. – Od dziewczyn z drużyny. Wysyłają najlepsze życzenia. – Wtedy przypominam sobie o ciasteczkach. Biorę koszyk z zamiarem podania go Reeve’owi, ale zmieniam zdanie i kładę go na krześle przy drzwiach. – Przyniosłam ci ciasteczka. Czekoladowe. Pamiętam, że chyba ci smakowały, kiedy upiekłam je w zeszłym roku na kiermasz klubu Key…

Dlaczego wciąż mówię?

Reeve szybko wyciera oczy kołdrą.

– Dzięki, ale nie jem śmieci podczas sezonu – odpowiada szorstko.

Nie mogę się powstrzymać i patrzę na jego gips.

– No tak. Wybacz.

– Zaraz przyjdzie lekarz, żeby go wypisać – wtrąca się Rennie. – Powinnaś już iść.

Czuję, że się rumienię.

– Ach… jasne. Zdrowia, Reeve.

Nie wiem, czy tylko to sobie wyobrażam, ale kiedy Reeve spogląda na mnie ponad ramieniem Rennie, chyba dostrzegam w jego oczach nienawiść. Ale wtedy je zamyka.

– Pa – mówi.

W połowie korytarza zatrzymuję się i w końcu wypuszczam oddech. Drżą mi kolana. Wciąż ściskam w rękach kartkę.KAT

– Padł – mówię i pozwalam, by moja głowa opadła na kierownicę. – Padł trupem.

Mój starszy brat, Pat, wyciera ręce w brudną szmatkę.

– Kat, nie dramatyzuj i przekręć jeszcze raz ten cholerny kluczyk.

Robię, co każe. Przekręcam klucz w stacyjce naszego kabrioletu. Nic się nie dzieje. Żadnego dźwięku, żadnego warczenia silnika. Nic.

– To głupie.

Mówię tak, bo mimo że Pat wie, co robi, jeśli idzie o przeróżne silniki, to tego gruchota już nic nie uratuje. Nasza rodzina potrzebuje nowego samochodu, a przynajmniej takiego, który został wyprodukowany w tej dekadzie.

Wysiadam i zatrzaskuję drzwi tak mocno, że całe auto się trzęsie. Nie zamierzam chodzić do szkoły pieszo i marznąć tej zimy. Albo gorzej – jeździć autobusem. Heloł! Jestem w czwartej klasie liceum!

Pat rzuca mi mordercze spojrzenie i wraca do pracy nad silnikiem. Otworzył maskę i teraz nachyla się między światłami. Kilku przyjaciół Pata stoi dookoła, obserwują go, zerując piwa taty. Ich ulubiony sposób na spędzanie poniedziałkowego popołudnia. Pat prosi Skeetera o klucz, po czym zaczyna stukać nim w coś metalowego.

Staję za bratem.

– Może to akumulator – rzucam. – Chyba radio się wyłączyło, zanim całkiem zdechł.

To stało się dzisiaj po południu. Postanowiłam olać ósmą lekcję i podjechać do domu Mary. Chciałam sprawdzić, co u niej, bo nie widziałam jej w szkole. Pewnie nadal jest zbyt wstrząśnięta tym, co wydarzyło się podczas balu. Bardzo się bała, że Reeve został ranny. Biedaczka. Ale nie zajechałam zbyt daleko. Samochód odmówił posłuszeństwa na szkolnym parkingu.

Moja pierwsza myśl: czy to karma?

Mam cholerną nadzieję, że nie.

Pat się odwraca, żeby sięgnąć po kolejne narzędzie, i prawie uderza mnie w tyłek.

– Matko, ogarniesz się? Idź zapal papierosa czy coś.

Od paru dni jestem trochę drażliwa. Ale kto by nie był po takiej akcji? Przenigdy nie spodziewałam się widoku Reeve’a na noszach. Chciałyśmy, żeby wywalili go z drużyny futbolowej za narkotyki, a nie żeby wylądował w szpitalu.

Wciąż sobie powtarzam, że to, co stało się na balu, nie było naszą winą. Pożar wybuchł od spięcia. Nawet w gazecie tak dziś napisali. Więc wszystko jasne. Eksplozje żarówek spowodowały, że Reeve dostał ataku, przez co spadł ze sceny. Nie narkotyki, które dolała mu Lillia. Fakty to fakty.

Szczerze mówiąc, ten pożar był szczęściem w nieszczęściu. Oczywiście beznadzieja, że ucierpieli ludzie. Kilkoro uczniów było szytych, bo poraniły ich spadające odłamki szkła, jakiś pierwszoklasista miał poparzone ramię od iskier, a któryś ze starszych nauczycieli trochę podtruł się dymem. Ale cały ten pożar odwrócił od nas uwagę. Wypadek był po prostu kolejną konsekwencją chaosu. Nie ma możliwości, żeby Reeve pamiętał, jak Lillia podała mu poncz z ecstasy w tym całym zamieszaniu.

Przynajmniej tak mówię Lillii.

Pat pokazuje chłopakom srebrny wskaźnik, a oni kręcą głowami z dezaprobatą, jakby nie mogli tego pojąć.

– Jeny, Kat! Kiedy ostatni raz sprawdzałaś olej?

– Myślałam, że to twoja broszka.

– To podstawy dbania o auto.

Przewracam oczami.

– Brałeś moje papierosy?

– Może jednego lub dwa – przyznaje z zakłopotaniem i wskazuje na stolik warsztatowy.

Biorę swoją nową paczkę. Oczywiście jest pusta. Ciskam nią w głowę brata.

– Chcesz jechać na stację benzynową? – pyta mnie Ricky, trzymając w dłoni kask. – I tak muszę zatankować motor.

– Dzięki, Ricky.

Kiedy wychodzimy z garażu, Ricky kładzie dłoń na moich plecach. Od razu przypominam sobie o Aleksie Lindzie i o tym, jak na balu odeskortował Lillię od źródła zamętu w bezpieczne miejsce. Żałuję, że to widziałam. Nie żebym była zazdrosna. Po prostu ckliwość tej sytuacji mnie zabolała. Ciekawe, czy był zwyczajnie miły, czy Lillia naprawdę mu się podoba. Ale mnie to nie obchodzi. Wskakuję na tył motocykla i zbliżam się do Ricky’ego tak, że w zasadzie siedzimy na łyżeczkę.

Odwraca głowę i mówi niskim głosem:

– Dobijasz mnie. Wiesz o tym, nie? – Po czym opuszcza osłonę kasku.

Widzę w niej swoje odbicie; wyglądam całkiem bosko. Puszczam do niego oko, starając się wyglądać niewinnie.

– Jedź – rozkazuję mu, a on podkręca dla mnie obroty silnika.

Prawda jest taka, że jeśli chciałabym mieć chłopaka, tobym go miała. Nawet Aleksa Linda.

Słońce obniża się na szarym niebie, a drogi są praktycznie puste. Tak właśnie jest na wyspie Jar jesienią. Znika ponad połowa populacji. Wpadnie paru turystów tu i tam, żeby jarać się kolorami drzew, ale ogólnie wszystko zamiera. Część restauracji i sklepów już zamknęła się po sezonie. To dołujące. Nie mogę się doczekać następnego roku, kiedy będę mieszkać gdzie indziej. Oby to było Ohio i czaderski pokój w akademiku Oberlina. Zresztą wszystko mi odpowiada – byle nie wyspa Jar.

Podczas gdy Ricky tankuje motocykl, ja kupuję paczkę papierosów w sklepie. Są drogie. Powinnam rzucić palenie, oszczędzać pieniądze na college. Kiedy odwracam się w stronę motoru, dostrzegam wzgórze prowadzące do Middlebury. Do domu Mary.

– Ej, Ricky, spieszysz się?

Uśmiecha się do mnie.

– Dokąd jedziemy?

Prowadzę go do domu Mary. Nikt nie otwiera drzwi, nawet szalona ciotka. Ze skrzynki wysypuje się stos poczty, a trawnik jest bardziej zapuszczony niż Shep, mój pies. Obchodzę dom i znajduję kamyk, żeby rzucić nim w okno na piętrze. W pokoju Mary jest ciemno, ma zaciągnięte zasłony. Sprawdzam inne okna. Wszędzie to samo. Dom wygląda… strasznie. Pozwalam wypaść kamykowi z dłoni.

Chciałabym porozmawiać z Mary chociaż przez jedną sekundę, żeby móc ją uspokoić. Nie ma powodu, by się obwiniała. Nie powinna mieć wyrzutów. Ten dupek dostał to, na co zasłużył, bez wątpienia. Mam nadzieję, że teraz, kiedy zrealizowałyśmy nasz plan zemsty, Mary ruszy z życiem dalej i nie zmarnuje już ani chwili na Reeve’a Tabatsky’ego.MARY

Płaczę bez przerwy od dwóch dni. Nie jem, nie śpię, nie jestem w stanie nic robić.

Słyszę, jak ciocia Bette w łazience myje twarz i zęby. Jej nocny rytuał. Idąc do swojego pokoju, zatrzymuje się u mnie. Szlafrok ma ciasno związany wokół talii, a pod pachą trzyma gazetę.

Leżę na łóżku i gapię się w sufit. Nie potrafię nawet się zebrać na „dobranoc”.

Ciocia Bette obserwuje mnie przez moment. Następnie zagaja:

– Jest tu artykuł. – Pokazuje mi stronę gazety. Tekst na samej górze traktuje o balu, pożarze. Na zdjęciu widać salę gimnastyczną, czarny dym wylewa się przez okna, a drzwiami wysypuje się uczniowski tłum. – Uznali, że to coś z elektryką.

Odwracam się plecami do cioci, twarzą w stronę ściany, bo nie chcę rozmawiać o balu. Nie chcę nawet o nim myśleć. Przepracowałam już ten temat milion razy w swojej głowie.

Wszystko poszło nie tak. W końcu byłam gotowa, by zobaczył mnie tamtej nocy w mojej pięknej sukience – dumną, silną, odmienioną. Miałam konkretną wizję. Ciągle migałabym Reeve’owi w tłumie, a on byłby kompletnie naćpany narkotykami, które mu podałyśmy. Coś we mnie wydawałoby mu się znajome. Ciągnęłoby go do mnie. Pomyślałby, że wyglądam pięknie.

Przy każdym spotkaniu naszych spojrzeń moja ręka wędrowałaby do naszyjnika ze stokrotką, który dał mi na urodziny. Uśmiechałabym się i czekała, aż dojdzie do tego, kim jestem. W tym samym czasie nauczyciele obserwowaliby, jak coraz bardziej mu odbija. Wyczuliby, że coś nie gra. I kiedy w końcu dotarłoby do niego, kim jestem, zaciągnęliby go do gabinetu dyrektora i dostałby swoją karę.

Tyle że nie to się stało. Zupełnie nie.

Reeve rozpoznał mnie, gdy tylko na mnie spojrzał. Mimo tego, jak się zmieniałam od siódmej klasy, widział grubą dziewczynę, która była na tyle głupia, że uwierzyła w jego przyjaźń. Reeve widział Big Easy. Usłyszenie tego wyzwiska z jego ust wytrąciło mnie z równowagi tak samo jak wtedy, gdy wepchnął mnie do ciemnej, zimnej wody. Byłam dla niego tylko jednym. Niczym więcej. Byłam taka zła. Pękłam.

– Jeden z uczniów, który został ranny, to chyba jakiś ważny futbolista.

– Ma na imię Reeve – mówię cicho. – Reeve Tabatsky.

– Wiem. – Słyszę, jak ciocia Bette podchodzi bliżej. – To chłopak, który ci dokuczał, Mary.

Zamiast odpowiedzieć, zaciskam mocno usta.

– Długo o nim rozmawiałyśmy przy gorącej czekoladzie, kiedy przyjechałam na święta. Pamiętasz?

Pamiętam. Miałam nadzieję, że ciocia będzie miała dla mnie dobrą radę – rozwiązanie, dzięki któremu Reeve będzie już zawsze zachowywał się tak, jak podczas naszych kursów promem. Myślałam, że zrozumie. Ale ona kazała mi poskarżyć się nauczycielowi, kiedy Reeve znowu zacznie mi dogadywać przy innych dzieciach. „To go nauczy, że ma cię zostawić w spokoju”, powiedziała.

Zostawić mnie w spokoju? To ostatnia rzecz, jakiej chciałam.

Wtedy do mnie dotarło, że żaden dorosły mnie nie zrozumie. Nikt nie zrozumie relacji między Reeve’em a mną.

Słyszę płytki oddech cioci, która stoi kilka kroków ode mnie.

– Czy ty…

Odwracam się do niej.

– Czy ja co? – Wypowiadam to pytanie bardzo wrednie, ale nie jestem w stanie się powstrzymać. Czy naprawdę nie widzi, że nie mam nastroju na rozmowy?

Oczy cioci Bette się rozszerzają.

– Nic – mówi i wycofuje się z pokoju.

Nie jestem w stanie się z tym zmierzyć. Wstaję więc, narzucam sweter na koszulę nocną, zakładam tenisówki i wymykam się tylnymi drzwiami.

Idę wzdłuż Main Street w stronę klifów. Jest taki jeden, duży, z którego uwielbiam podziwiać widoki.

Ale dzisiaj z klifu widać tylko czerń. Czerń i cisza, jak na końcu świata. Zbliżam się małymi kroczkami do krawędzi, tak że moje palce za nią wystają. Trochę żwiru się osypuje, ale do moich uszu nie dociera plusk kamyków w wodzie. Przepaść ciągnie się w nieskończoność.

Zamiast tego słyszę, jak Reeve szepcze w moją stronę na balu. Big Easy. Jak echo, raz po raz, w kółko.

Zaciskam pięści, próbując wypchnąć z głowy wspomnienie tego, co działo się później. Ale to nie działa. Nigdy nie działa.

Były też te inne sytuacje. Na przykład jak Rennie spadła z piramidy cheerleaderskiej.

I wtedy, gdy wszystkie szafki zamknęły się w jednej chwili. Coś jest ze mną nie tak. Coś jest nie halo.

Chmura odsłania księżyc jak kurtyna scenę. Łuna światła odbija się od mokrych skał, sprawiając, że wszystko lśni.

W miejscu, gdzie kamienie mkną w dół, znajduje się ścieżka z wykrzywionych schodów. Schodzę nimi najniżej jak się da. Wyglądam za krawędź. Fale uderzają o skały daleko pode mną. Rozbijają się o klif i nasycają powietrze mgiełką.

Jeszcze jeden krok… jeden krok i wszystko odpłynie. Wszystko, co zrobiłam, wszystko, co zrobiono mnie, ostatecznie się rozmyje.

Nagle zrywa się podmuch wiatru, rozlega się plusk wody. Prawie mnie powala. Klękam i na czworakach wracam na ścieżkę.

Jest jedna rzecz, której nie potrafię odpuścić.

Reeve.

Kocham go mimo wszystkiego, co mi zrobił. Kocham go, nawet jeśli go nienawidzę.

Nie wiem, jak przestać.

A najgorsze, że nie wiem nawet, czy chcę.ROZDZIAŁ PIERWSZY

MARY

Kiedy w poniedziałek pierwsze promienie słońca wlewają się do mojego pokoju, coś zmusza mnie do wstania z łóżka, zamiast odwrócenia się w stronę ściany, jak przez cały ostatni tydzień. Wiedziałam, że powinnam wrócić do szkoły, ale do tej pory nie umiałam zebrać w sobie wystarczająco energii. Tkwiłam więc w łóżku.

Jednak dzisiaj jest inaczej. Nie jestem pewna czemu. To po prostu przeczucie. Jakbym musiała się tam znaleźć.

Zaplatam warkocz i zakładam sztruksową ogrodniczkę, koszulę oraz kardigan. Denerwuję się na spotkanie z Reeve’em; denerwuję się, że… znowu stanie się coś złego. A do tego lekcje. Nawet nie próbowałam nadrobić zadań domowych. Moje książki i zeszyty leżały nietknięte w plecaku w kącie pokoju. Biorę go teraz i zarzucam na jedno ramię. Nie mogę się martwić szkołą. Jakoś to ogarnę.

Przekręcam gałkę w drzwiach, ale zamek nie ustępuje.

Tak bywa w naszym domu. Zwłaszcza latem, kiedy drewno puchnie pod wpływem wilgoci. Drzwi są oryginalne, tak samo jak cała stolarka. Gałka jest szklana z mosiężną płytką i zamkiem w środku. Dzisiaj nie znajdzie się już czegoś takiego w sklepach.

Zazwyczaj wystarczy trochę poszarpać i puszcza, ale tym razem to nie działa.

– Ciociu Bette? – wołam. – Ciociu Bette?

Próbuję jeszcze raz przekręcić gałkę. Tym razem szarpię o wiele mocniej. Zaczynam panikować.

– Ciociu Bette! Pomocy!

W końcu słyszę, jak wchodzi po schodach.

– Coś jest nie tak z drzwiami! – krzyczę. – Nie chcą się otworzyć! – Znowu szarpię gałkę, żeby jej zademonstrować. Kiedy nie słyszę, żeby coś się działo po drugiej stronie, padam na kolana i patrzę przez dziurkę od klucza, żeby się upewnić, że ciocia cały czas stoi na korytarzu. Stoi. Widzę jej długą pomarszczoną bordową spódnicę. – Ciociu Bette! Proszę!

Ciocia wreszcie się rusza. Słyszę, jak przez chwilę zmaga się z drzwiami od drugiej strony, po czym je otwiera.

– Dzięki Bogu… – sapię z ulgą.

Już mam wyjść na korytarz, gdy zauważam coś na podłodze. Wygląda jak biały piasek albo kreda. Po lewej stronie widać, że proszek jest usypany w cienką, idealnie prostą linię, ale przed moimi drzwiami została ona przerwana przez ciocię Bette.

Co, u licha?

Nachodzi mnie myśl, żeby się pochylić i dotknąć tego czegoś, ale jestem ciut przestraszona.

Ciocia Bette zawsze interesowała się dziwnymi rzeczami jak smużenie, kryształy i przekierowywanie energii. Zawsze zwoziła bibeloty i talizmany ze swoich zamorskich podróży. Wiem, że to wszystko jest raczej nieszkodliwe, ale wskazuję na biały proszek i pytam:

– Co to jest?

Ciocia spogląda na mnie z winą wymalowaną na twarzy.

– Nic. Posprzątam.

Kiwam głową i mijam ją.

– Do zobaczenia za parę godzin.

– Czekaj – mówi pospiesznie. – Dokąd idziesz?

Wzdycham.

– Do szkoły.

– Lepiej będzie, jak zostaniesz w domu – sugeruje cichym, słabym głosem.

Jasne. Nie miałam łatwego tygodnia, wiem. Snułam się po domu smutna, płakałam. Ale cioci Bette wcale nie idzie lepiej. Mało śpi. Słyszę, jak nocami krząta się po swoim pokoju, jak wzdycha. Prawie w ogóle nie wychodzi. Rzadko też maluje, co może być najbardziej niepokojącym sygnałem. Kiedy ciocia Bette maluje, jest szczęśliwa, po prostu. Dobrze jej zrobi, kiedy dam jej trochę przestrzeni. Nam obu się to przyda.

– Nie mogę zostać w domu na zawsze. – Muszę podążać za intuicją. A coś podpowiada mi, że mam iść. – Idę dzisiaj do szkoły – powtarzam. Tym razem bez uśmiechu.

Schodzę po schodach, nie czekając na jej pozwolenie.

Zanim dojeżdżam do stojaka na rowery przy liceum wyspy Jar, słońce zdążyło się schować, przez co niebo zrobiło się zimne i niemrawe. Parking jest pusty, nie licząc samochodów paru nauczycieli i dostawczaków. Nasza szkoła przechodzi generalny remont instalacji po incydencie na balu. Wygląda na to, że zatrudnili wszystkich elektryków na wyspie, a ci pracują bez wytchnienia.

Cieszę się, że jestem tu wcześniej, przed innymi uczniami. Muszę się na spokojnie wdrożyć w szkolny tryb.

Ku mojemu zaskoczeniu podbiega do mnie Lillia. Kurtkę ma zapiętą pod szyję, a na głowę zarzucony kaptur. Z dnia na dzień robi się coraz zimniej.

– Hej – witam się nieśmiało i przypinam rower. Widzimy się pierwszy raz od balu. – Wcześnie jesteś.

– O matko, tak się cieszę, że cię widzę, Mary! – Kiedy nie od razu odpowiadam, marszczy czoło i ciągnie: – Jesteś na mnie zła? Nie dzwoniłaś, nie kontaktowałaś się. Znalazłam numer twojej cioci w książce telefonicznej, ale nie mogłam się dodzwonić. A Kat podjechała parę razy pod twój dom, jednak nikt nie otworzył drzwi.

To chyba było głupie uznać, że Lillia i Kat nie zauważą, iż ich unikam. Ale ja najzwyczajniej w świecie nie miałam ochoty oglądać nikogo ze szkoły. Nic osobistego.

– Przepraszam – mówię. – To było po prostu … ciężkie.

– Jasne, rozumiem. A dookoła tyle się dzieje. To pewnie dobrze, że cała nasza trójka się nie wychyla – stwierdza, choć nadal brzmi smutno. – Nie wiem, czy słyszałaś, ale Reeve wraca dzisiaj do szkoły.

Trudno mi przełknąć ślinę. Czy to właśnie dlatego miałam to dziwne przeczucie, że muszę tu być? Bo Reeve też dziś się pojawi?

– Jak on się czuje? Czytałam w gazecie, że ma złamaną nogę.

Lillia zaciska usta, a potem mówi:

– Wszystko z nim w porządku. Ale chyba wypada na resztę sezonu. – Prawdopodobnie dostrzega coś w wyrazie mojej twarzy, bo szybko potrząsa głową. – Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – Odchodzi ode mnie, ale rzuca jeszcze przez ramię: – Pogadamy później, okej? Tęskniłam.

Reeve jest załamany. To ja go złamałam.

Dostałam to, czego chciałam.

Czyż nie?

Pospiesznie przekraczam próg szkoły. Prawie w każdej sali są duże dziury w ścianach wywiercone na potrzeby pracy elektryków. Muszę uważać, jak stawiam stopy, bo inaczej potknę się na zwojach nowych kabli biegnących wzdłuż korytarzy.

Wchodzę do sali, gdzie mamy godzinę wychowawczą, i siadam na kaloryferze przy oknie, podwijając sztruksową sukienkę pod siebie. Otwieram podręcznik i kładę go na kolanach. Nie uczę się. Nawet nie spoglądam na strony książki. Zerkam przez zasłonę włosów za okno, na parking, który pomału zapełnia się uczniami.

W ten weekend temperatura po raz pierwszy spadła poniżej zera i woźni nie tracili czasu, bo zakręcili fontannę na dziedzińcu. Tylko palacze i biegacze przełajowi są w stanie znieść ten chłód. Cała reszta gna do budynku.

Wychwytuję buczenie basu za oknem. SUV Aleksa wjeżdża na parking. Parkuje na miejscu dla niepełnosprawnych, blisko chodnika. Alex wysiada, po czym obchodzi samochód i otwiera drzwi pasażera.

Wszyscy na dziedzińcu odwracają się, żeby spojrzeć. Pewnie też słyszeli już o jego powrocie.

Reeve stawia nogę na ziemi. Ma na sobie siatkowe szorty koszykarskie i bluzę z kapturem z napisem „Futbol Wyspa Jar”. Alex wyciąga do niego dłoń, ale Reeve ignoruje ten gest. Przytrzymuje się drzwi i bierze zamach drugą nogą. Biały gips rozciąga się od góry jego uda aż do palców. Reeve balansuje na jednej stopie, podczas gdy Alex wyciąga z bagażnika jego kule. Wtedy z tylnego siedzenia wyskakuje Rennie. Z miejsca obok bierze plecak Reeve’a. Ten robi ruch, jakby chciał wziąć swoje rzeczy, ale Rennie kręci głową, wprawiając w ruch swój kucyk. Chłopak się poddaje i z pomocą kul zaczyna kuśtykać w stronę szkoły, trzeba przyznać, w dość szybkim tempie. Zostawia swoich przyjaciół w tyle.

Kilkoro uczniów podbiega do niego, uśmiecha się, wita go. Ale wszyscy patrzą głównie na jego nogę. Jeden chłopak próbuje pochylić się z długopisem i podpisać gips. Reeve jednak się nie zatrzymuje. Opuszcza głowę, udając, że ich nie widzi, i prze naprzód.

Jak zwykle. Każdy chce kawalątek Reeve’a. Większość z nich nigdy go nie dostanie.

Ale ja raz go miałam.ROZDZIAŁ DRUGI

LILLIA

Minęła już połowa lekcji matematyki, kiedy nagle rozlega się pukanie do drzwi. To szkolna sekretarka, pani Gardner. Tego dnia założyła totalnie nietwarzową granatową marynarkę; jest za długa i jej sylwetka wygląda w niej kanciasto, a do tego ma wielkie złote guziki. Zupełnie jakby podebrała ją mężowi z szafy. W 1980 roku. Niskie kobiety według mnie nie powinny nosić marynarek. Chyba że krótkie i dopasowane, z rękawami trzy czwarte.

Wracam do swojej karty pracy. Rozwiązujemy pochodne. To nawet nie takie skomplikowane. Rok temu wszyscy mówili, że matematyka będzie najtrudniejsza. Yyy, serio?

Ale wtedy pani Gardner kładzie żółtą karteczkę na mojej ławce. W pierwszym wierszu jest napisane: „Lillia Cho”. Niżej: „zgłosić się do gabinetu pedagoga”. W miejscu przeznaczonym na godzinę spotkania widnieje: „teraz”.

Czuję, jak wszystko we mnie się spina. Odgarniam włosy za ramię i się pakuję. Alex spogląda na mnie, kiedy wychodzę z klasy. Uśmiecham się do niego i wzruszam beztrosko ramionami, jakbym chciała powiedzieć: „Nie mam pojęcia, o co może chodzić”.

Szybko przemykam korytarzem. Gdybym miała kłopoty, gdyby ktoś odkrył, co zrobiłam Reeve’owi podczas balu, raczej szłabym teraz do gabinetu dyrektora. Nie pedagoga.

Pan Randolph jest moim pedagogiem od pierwszej klasy. Nie jest zbyt stary. Jego dyplom ukończenia college’u ma dziesięć lat. Kiedyś to sprawdziłam. Założę się, że był uroczy za swoich szkolnych lat, ale zaczął łysieć. Jego rodzice są właścicielami stajni, gdzie trzymamy mojego konia, Phantoma. W gabinecie jest mnóstwo tabliczek jeździeckich i medali z czasów, kiedy jeszcze startował w zawodach.

Czekam chwilę w drzwiach. Pan Randolph rozmawia przez telefon, ale gestem zaprasza mnie do środka. Siadam i układam sobie w głowie, co powiem, gdyby rzeczywiście wziął mnie w ogień pytań. Zrobię grymas i rzucę coś w stylu: „Panie Randolph! Dlaczego miałabym zrobić coś takiego? Reeve jest jednym z moich najbliższych przyjaciół. To absurdalne! Nie wiem nawet, jak mam na to zareagować”. A potem skrzyżuję ręce i zamilknę do czasu, aż rodzice zorganizują mi prawnika.

Pan Randolph robi poirytowaną minę i pociera łysiejącą głowę. Zastanawiam się, czy właśnie dlatego łysieje przedwcześnie – bo jest zestresowany i całymi dniami pociera głowę.

– Tak, okej, tak. Dziękuję. – Odkłada słuchawkę i wypuszcza oddech. – Czemu jesteś taka podenerwowana, Lillia?

Wymuszam uśmiech.

– Dzień dobry, panie Randolph.

– Ostatnio nie widuję cię w stajni. Chyba nie myślisz o sprzedaniu konia, co?

– Nie! Nigdy nie sprzedałabym Phantoma!

Pan Randolph się śmieje.

– Wiem, wiem. Ale gdybyś kiedykolwiek zmieniła zdanie, wiesz, do kogo zadzwonić najpierw?

Kiwam głową, ale nie ma szans. Nigdy, przenigdy nie sprzedałabym swojego konia.

– Tak.

– Więc… przeglądałem protokoły twoich ocen. Prezentują się bardzo dobrze, Lillia. Bardzo dobrze. Możesz mieć nawet szansę na otwieranie uroczystości wręczenia dyplomów.

Ogarnia mnie ulga.

– Wow. To niesamowite. Tata się ucieszy.

Pan Randolph otwiera teczkę z moim nazwiskiem. Zastanawiam się, czy poda mi moją pozycję w klasyfikacji klasowej, ale wtedy on mówi:

– Zauważyłem jednak, że jeszcze nie zaliczyłaś testu pływackiego.

– Och… – Odkąd liceum wyspy Jar dorobiło się własnego krytego basenu, wszyscy uczniowie muszą zaliczyć test pływac­ki. To część wymagań do zdania.

– Chyba że to jakiś błąd?

Kręcę się na krześle.

– Nie. Nie podeszłam do testu.

Pedagog przechyla głowę na boki.

– Cóż, wiesz chyba, że zdanie go jest wymagane, żeby ukończyć szkołę?

– Chyba że przyniosę zwolnienie lekarskie, tak?

Wygląda na zaskoczonego. Zaskoczonego i zawiedzionego.

– Zgadza się. Chyba że przyniesiesz zwolnienie. – Zamyka teczkę. – Ale czy nie chcesz nauczyć się pływać, Lillia?

– Wiem, jak nie utonąć, panie Randolph – zapewniam go. – Ale samo pływanie to po prostu nie mój konik.

Rzuca mi spojrzenie, jakbym gadała od rzeczy.

– To przydatna umiejętność, Lillia, zwłaszcza dla dziewczyny, która mieszka na wyspie. Któregoś dnia może uratować ci życie. Albo komuś innemu. Obiecaj mi, że jeszcze to przemyślisz.

Przemyślę. Przemyślę, jak poprosić tatę o zwolnienie lekarskie. Jeśli tego nie zrobi, na bank Kat wypisze mi je na jego drukach.

Kiedy wracam do klasy, ktoś przypina papierowe dynie na wielkiej tablicy ogłoszeń, obramowując nimi kalendarz na październik. Minął trochę ponad miesiąc, od kiedy Kat, Mary i ja wpadłyśmy na siebie w toalecie dla dziewczyn. Nie wiem, czy to, co nas połączyło, to łut szczęścia, czy może wręcz przeznaczenie. Cokolwiek jednak to było, cieszę się, że nas spotkało.

Siedzimy przy stoliku na stołówce, a ludzie wciąż podchodzą i próbują się podpisać na gipsie Reeve’a. Reeve, którego znam, chełpiłby się taką atencją, rozkoszowałby się każdą jej sekundą. Ale nie ten gość. Ten ma to gdzieś. Chce tylko rozmawiać o swojej rehabilitacji z Rennie. Siedzą blisko siebie po drugiej stronie stołu, jego chora noga spoczywa na jej kolanach.

– Teraz, kiedy jeszcze noszę zwykły gips, skupiam się wyłącznie na górnych partiach ciała – mówi Reeve. – Klata, bicepsy, tricepsy, plecy, kręgosłup. Zrobię masę od pasa w górę. Za trzy, może cztery tygodnie dostanę lekki gips. A wtedy bum, hydroterapia!

Wpatruję się niczym zahipnotyzowana, jak pochłania dwie piersi z kurczaka przyrządzone na parze i wielką torebkę pokrojonych marchewek ze szpinakiem. Wciąga jedzenie jak odkurzacz.

– Zamówiłam ci wczoraj pas wypornościowy – oznajmia Rennie. – Powinien przyjść pod koniec tygodnia.

Alex ciągle nachyla się do Reeve’a i stara się go przekonać, żeby przyszedł w piątek na mecz, ale oczywiście egoistyczny Reeve nie chce o tym słyszeć.

– Reeve, no weź – mówi Alex. – Wiesz, że to podniesie morale drużyny. Wszyscy są przerażeni, że Lee Freddington będzie znowu rozgrywającym.

– To dlatego że Freddington nie potrafi w ogóle rzucać – dodaje Derek z buzią pełną pizzy.

To prawda. W zeszły piątek mieliśmy pierwszy mecz bez Reeve’a i okazał się on kompletną porażką. Przegraliśmy z drużyną, która jest na przedostatnim miejscu w naszej lidze.

– Tęsknimy za tobą. No i może mógłbyś dać Freddingtonowi jakieś rady – wtrąca się PJ.

– No! – potwierdza ochoczo Alex. – Nie musisz zakładać stroju. Po prostu będziesz za linią boczną. Serio uważam, że to zrobi sporą różnicę.

Reeve jednym haustem wypija muscle milk. Ocierając kącik ust, odpowiada:

– Jesteście skazani na siebie. Nie mogę was dłużej ciągnąć w górę. Muszę martwić się o siebie. Jeśli się teraz nie ogarnę, nie będę grał następnej jesieni.

– Wciąż jesteś kapitanem naszej drużyny – przypomina mu Alex.

– Muszę się skupić na powrocie do zdrowia – stwierdza Reeve. – Kładę się do łóżka przed dziewiątą i wstaję o piątej trzydzieści, żeby poćwiczyć. Myślisz, że mam czas na mecz?

– Zastanów się jeszcze. – Alex nie rezygnuje. – Nie musisz decydować dzisiaj. Po prostu zobacz, jak będziesz się czuć w piątek wieczorem. – Jego determinacja przyprawia mnie o ból brzucha. Ja dawno już bym sobie odpuściła.

Potrząsając ze smutkiem głową, Derek dopowiada:

– Kurde, nie mogę uwierzyć, że przytrafiło ci się coś takiego. Czekałem, aż zobaczę cię na kanale ESPN, jak robisz przyłożenia jesienią za rok.

Reeve wpycha do buzi kopiaty widelec sałatki. Żując wściekle, mówi:

– Zobaczysz. Nie skreślaj mnie.

– No właśnie, Derek – dodaje Rennie, rzucając mu gniewne spojrzenie. – Od tej chwili to strefa bez narzekania. Dozwolone tylko pozytywne myślenie.

Reeve dźwiga się z siedzenia i staje o kulach.

– Dokąd idziesz? – pyta go Rennie.

– Do toalety.

Odchodzi, a Rennie obserwuje go jak sokół, gotowa do pomocy, gdyby jej potrzebował. Dopiero kiedy Reeve znika, Rennie się rozgląda, by się upewnić, że nikt nie podsłuchuje, po czym odzywa się do Ash:

– Jest taki silny. Kilka dni temu praktycznie płakał w moich ramionach, kiedy się dowiedział, że Alabama odpada. Ta szkoła to był pewniak! A teraz musiał błagać trenerów, żeby dali mu pierwszy rok na powrót do formy. – Zamyka oczy i pociera skroń. – Uważają, że nie wróci do formy sprzed wypadku. Nie mogę się doczekać, aż udowodni tym idiotom, jak bardzo się mylą. – Rennie bierze łyk napoju gazowanego. – Może nie wyląduje w szkole, która jest w pierwszej lidze, ale każda szkoła z trzeciej lub czwartej ligi będzie miała szczęście, wybierając go na swojego zawodnika.

– Znowu u niego spałaś? – szepcze Ash.

Znowu? A więc robią sobie nocowanki? Jestem jeszcze w stanie uwierzyć, że Paige pozwoliłaby Rennie spać w domu chłopaka, ale rodzice Reeve’a zawsze wydawali mi się dość tradycyjni. Chodzą co niedzielę do kościoła, a Reeve zwraca się do swojego ojca bardzo oficjalnie.

Przeczesując dłonią włosy, Rennie odpowiada:

– Jestem teraz w zasadzie jedynym, co trzyma go przy zdrowych zmysłach.

– Czy wy w końcu ZR? – pyta ją tajemniczo Ash.

– Co oznacza ZR? – ciekawię się.

– „Zdefiniować relację”. – Rennie przewraca oczami, jakbym była kretynką. Ale nie spogląda na mnie, tylko odpowiada Ash: – I nie. Jeszcze nie. Ma teraz za dużo na głowie. Chcę po prostu być dla niego wsparciem. Tego potrzebuje. – Wstaje i zabiera swoje rzeczy. – Idę go poszukać. – Pochyla się jeszcze i daje Ash buziaka w policzek. – Pa, Ash. Pa, PJ, pa, Derek.

Odchodzi bez najmniejszego gestu pod moim adresem. Nikt nie zauważa, że Rennie pożegnała się ze wszystkimi oprócz mnie.

Jest tak od balu – a właściwie z każdym dniem jest tylko gorzej. Obstawiam, że Rennie jest na mnie zła. Naprawdę zła.

Jak tylko opuszcza stołówkę, pytam Ash:

– Czy Rennie mówiła coś o mnie?

Przesuwa się niespokojnie na swoim miejscu. Ona też unika mojego spojrzenia.

– Co masz na myśli?

– Od czasu balu zachowuje się w stosunku do mnie jak totalna sucz. To dlatego, że zostałam królową, a ona nie? – Przygryzam dolną wargę. – Oddam jej swoją tiarę, jeśli tak bardzo jej pragnie.

Ash w końcu podnosi na mnie wzrok.

– Lil, nie chodzi o to. Pocałowałaś Reeve’a na scenie.

Rozdziawiam usta.

– Nie pocałowałam go! To on pocałował mnie!

– Ale pozwoliłaś mu na to. Na oczach wszystkich.

Chyba zaraz się rozpłaczę.

– Ash, nie chciałam tego! Zmusił mnie. Wiesz przecież, że nawet go nie lubię. I… dlaczego Rennie jest zła na mnie, a nie na Reeve’a?

Ash wzrusza ramionami.

– To jej pierwsza miłość. To jej Reevie. Wszystko mu wybaczy.

– Ale to nie fair… – szepczę.

– Powiedz jej, że ci przykro – sugeruje. – Że nigdy nie pomyślałabyś o Reevie w ten sposób.

Marszczę czoło i odchylam się lekko od stołu. Może to polepszyłoby sytuację, ale nie sądzę.

– No właśnie – rzucam. – Nie powinnam w ogóle być do tego zmuszona.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: