- W empik go
Ogłupiająca idea - ebook
Ogłupiająca idea - ebook
Bronisław Geremek, wschodni Europejczyk, domagał się niegdyś zjednoczenia europejskiej pamięci. My, wschodni Europejczycy, nosimy w sobie tę właśnie wrażliwość. Autorzy tej książki napisali ją w oparciu o konstatację, że podział europejskiej pamięci jest niemożliwym do uniknięcia skutkiem niewypracowania wspólnej pamięci. Kluczem do jej odnalezienia jest przyjęcie pamięci komunizmu. Tak jak kluczem pierwszego zjednoczenia europejskiego było pokonanie faszyzmu i wynikająca z tego wspólna pamięć, tak kluczem drugiego zjednoczenia europejskiego był upadek komunizmu i wspólna pamięć, która powinna była z tego wyniknąć. Jednak komunizm nie został pokonany (ponieważ sam się załamał), a pamięć o nim nie stała się wspólna i nadal buszuje jako upiór Europy.
Teksty zebrane w tej książce zostały napisane niezależnie od siebie. Ich spontaniczna wspólność czyni z ich autorów prawdziwych wschodnich Europejczyków. Wspólnym problemem jest pamięć komunizmu na Wschodzie oraz odmowa jej przyjęcia na Zachodzie.
Wszystkie świadczą solidarnie o przekonaniu, że problem pamięci komunizmu jest najważniejszy, gdy chodzi o zjednoczenie świadomości europejskiej.
Kategoria: | Polityka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8002-895-1 |
Rozmiar pliku: | 969 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzej wybitni intelektualiści rumuńscy rozprawiają się z komunizmem. Wiele lat, odkąd upadł, komunizm nadal ich niepokoi. Niepokoi ich przede wszystkim fakt, że totalitarne doświadczenie społeczeństw europejskiego Wschodu w drugiej połowie XX wieku nigdy nie zostało dostatecznie dostrzeżone przez społeczeństwa europejskiego Zachodu i nie znalazło się w obrębie wspólnej pamięci historycznej Europy poszukującej swojej tożsamości w ostatnich dziesięcioleciach. Dlaczego ich to niepokoi?
Aby zrozumieć żarliwość ich świadectwa oraz bezkompromisowość ich refleksji na temat komunizmu, trzeba przede wszystkim uświadomić sobie, jakie doświadczenie przeżył w tym okresie ich kraj. Polakowi łatwiej to zrozumieć niż na przykład Francuzowi, ale nawet dla Polaka jest to opowieść nieco egzotyczna. Epoka komunistyczna w historii Rumunii składała się z dwóch okresów. W pierwszym, w latach 1948–1964, charakteryzowało ją takie okrucieństwo reżimu, że o wiele krócej trwający polski stalinizm był w zestawieniu z nim dyktaturą niemal aksamitną. W drugim – pod rządami Nicolae Ceauşescu – po krótkim okresie liberalizacji w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, doszło stopniowo do takiego zniewolenia umysłów i takiego zubożenia społeczeństwa, że Polska tych lat jawi się krajem niemal wolnym oraz niemal mlekiem i miodem płynącym.
Dyktatura Ceauşescu przeszła do legendy jako kuriozalny wybryk, ale nie była tak krwawa jak rządy jego poprzednika Gheorghe Gheorghiu-Deja – rumuńskiego Bieruta. To tamta epoka pochłonęła w kraju dwukrotnie mniejszym niż Polska setki tysięcy ofiar więzień i obozów pracy. Mordowano masowo, nie wybiórczo, arystokratów, przedwojennych polityków różnej rangi i wszelkich partii, oficerów armii królewskiej, buntujących się studentów, księży i biskupów, intelektualistów i dziennikarzy, kapitalistów i obszarników, a nawet tych chłopów, którzy sprzeciwiali się nacjonalizacji rolnictwa. W osławionym więzieniu w Piteşti prowadzono makabryczny eksperyment polegający na takim manipulowaniu psychiką więźniów, by torturowali i zabijali się nawzajem. Konferencja Andreia Pleşu, której zapis otwiera tę książkę, miała miejsce w muzeum upamiętniającym ofiary komunizmu w byłym stalinowskim więzieniu w Sighetu Marmaţiei, gdzie zamordowano kilkadziesiąt najwybitniejszych osobistości przedwojennej Rumunii. Tylko najbardziej twardzi ludzie przetrwali więzienia. A jednak część przedwojennej rumuńskiej elity zachowała hart ducha i godność w konfrontacji z prześladowaniami. O tej jasnej stronie mocy mówią świadectwa osób, które przeżyły doświadczenie gigantycznego rumuńskiego Gułagu. Wspomina o tym również w tej książce Gabriel Liiceanu.
Gdy w 1965 roku władzę przejął Nicolae Ceauşescu, nadeszła na chwilę liberalizacja. Więźniowie polityczni wyszli na wolność, zelżała cenzura, otworzyły się pewne możliwości podróżowania na Zachód i kontaktów zagranicznych, w tym gospodarczych, co przyniosło przejściową modernizację kraju i wzrost poziomu życia według modelu znanego Polakom z czasów Edwarda Gierka. Ludzie uwierzyli, że może być już tylko lepiej. Ta wiara okazała się zwodniczą pułapką. Gdy dyktator z wolna przykręcał śrubę według modelu ustrojowego, którym zachwycił się podczas swej przełomowej wizyty w Korei Północnej w 1971 roku, większość społeczeństwa wciąż nie wierzyła, że kraj zaczynają spowijać opary absurdu i kłamstwa. Na przykład Elena Ceauşescu została prezesem Rumuńskiej Akademii Nauk, chociaż jej książki z dziedziny chemii pisali usłużni uczeni, bo sama małżonka dyktatora była podejrzewana o to, że nie tylko jej wiedza fachowa, ale nawet sama umiejętność pisania jest mocno ograniczona. Policja polityczna – Securitate – tropiła coraz gorliwiej przejawy braku entuzjazmu wobec rządów conducatora. Odmowę przyjęcia legitymacji partyjnej traktowano jako gest opozycyjny zamykający drogę do kariery. Rzadko kto odmawiał i coraz więcej było tych, którzy współpracowali z niezliczonymi tajnymi służbami.
Z końcem lat siedemdziesiątych Ceauşescu postanowił spłacić w trybie pilnym całe zagraniczne zadłużenie, co przyniosło katastrofalną biedę. Wszystkie rumuńskie produkty, zresztą coraz gorszej jakości, eksportowano jeśli nie na Zachód to do krajów Trzeciego Świata. Zaniechano inwestycji, co spowodowało dekapitalizację przemysłu, ruinę nienaprawianych dróg, katastrofalną pauperyzację szpitali. Ceauşescu budował natomiast Pałac Ludu o kubaturze ustępującej jedynie największemu na świecie budynkowi Pentagonu w Waszyngtonie. Tam miała być jego siedziba, a we wznoszonych jednocześnie gmachach w jego otoczeniu mieli znaleźć miejsce urzędowania i zamieszkania funkcjonariusze reżimu – wszystko na modłę podobnych konstrukcji w Korei Północnej. Pałac Ludu powstawał w miejscu burzonej części zabytkowego śródmieścia Bukaresztu.
Społeczeństwo dotknęły drakońskie oszczędności. Z półek w bukareszteńskich sklepach znikała stopniowo żywność, środki czystości, a nawet papier toaletowy, a na prowincji ludzie bili się w kolejkach po chleb. Zakazano wyjazdów pogotowia ratunkowego do osób powyżej siedemdziesiątego roku życia, by zminimalizować koszty leczenia ludzi niepotrzebnych. Nakazano obowiązkową rejestrację przez policję maszyn do pisania i próbek pisanych na nich tekstów, by zapobiec tworzeniu opozycyjnych samizdatów. Zaprzestano oświetlania ulic w miastach. Zabroniono posiadania grzejników mogących podnieść zimą temperaturę w mieszkaniach powyżej 12°C gwarantowanych przez elektrociepłownie. W ciemnościach Rumuni mogli co najwyżej obejrzeć dwugodzinny program telewizyjny złożony głównie z doniesień o dokonaniach towarzysza Ceauşescu. Mieszkańcom przygranicznych miejscowości pozostała możliwość oglądania telewizji bułgarskiej, jugosłowiańskiej, węgierskiej. W końcu lat osiemdziesiątych, podczas gorbaczowowskiej głasnosti, okno na świat otwierała mieszkańcom miast na wschodzie kraju telewizja Sowieckiej Republiki Mołdawskiej nadająca z Kiszyniowa w nieporadnym języku rumuńskim.
Otwarci oponenci Ceauşescu byli nieliczni, ale tym bardziej zasługują na szczególny szacunek. Parędziesiąt osób rzuciło samotnie wyzwanie reżimowi, a główną formą oporu było pisanie pod własnym nazwiskiem listów do rumuńskiej sekcji Radia Wolna Europa opisujących rumuński koszmar, które czytano na antenie. Do legendy przeszła przede wszystkim skromna i łagodna pani profesor literatury na uniwersytecie w Klużu Doina Cornea, która niestrudzenie pisała takie listy, a gdy już ją wyrzucono z uniwersytetu, rozrzuciła na mieście napisane i przepisane przez siebie ręcznie ulotki popierające rewoltę robotników w Braszowie. Przypłaciła to kilkoma tygodniami ciężkiego więzienia, a potem ponad rocznym aresztem domowym, na który zamieniono więzienie po interwencji prezydenta Francji François Mitteranda. Ale były i inne malownicze gesty protestu. Na przykład inżynier Radu Filipescu wylądował w więzieniu po umieszczeniu w skrzynkach na listy w bukareszteńskich blokach tysięcy ulotek krytykujących dyktatora. Wszystkich przebił Julius Filip, robotnik z Klużu, którego zamknięto w więzieniu z solidnym wyrokiem po tym, kiedy podczas I Zjazdu NSZZ „Solidarność” w Gdańsku odczytany został jego list z serdecznymi pozdrowieniami dla polskich związkowców.
Nie mogli liczyć na szerszy odzew. Próby stworzenia niezależnych związków zawodowych zostały stłumione w zarodku w 1977 roku, a za próbę założenia partii opozycyjnej technik elektronik Dumitru Iuga wylądował za kratkami w 1983 roku. Do protestu na szerszą skalę doszło 15 listopada 1987 roku w siedmiogrodzkim mieście Braszow. Robotnicy, którym obniżono płace, przerwali pracę, przeszli ulicami miasta, żądając „chleba, ciepła i światła”, a potem zdemolowali ratusz oraz miejscową siedzibę partii komunistycznej. Przywódców aresztowano, a kilku z nich zmarło z objawami wskazującymi na napromieniowanie w więzieniu śmiertelną dawką promieni Roentgena. Żona jednego z nich, Angelica Vieru, powiedziała po latach: „Byłoby lepiej, gdyby teraz był z nami, bo naszych pięcioro dzieci miałoby ojca. Ale nasze dzieci mają dobrze w głowie i zrozumiały, co się wtedy stało. Są dumne z ojca, który miał odwagę sprzeciwić się komunizmowi”.
Autorzy tej książki nie znajdują się na krótkiej liście zdeterminowanych opozycjonistów dokonujących najbardziej dramatycznych gestów, ale też żaden z nich nie był związany z komunistycznym reżimem. Gabriel Liiceanu szczerze wyznaje na stronach tej książki, że miał szczęście znaleźć sobie niszę, do której uciekał od ówczesnej rzeczywistości, co w Polsce nazywaliśmy emigracją wewnętrzną. Podobna była droga Andreia Pleşu. Obaj byli intelektualistami biedującymi w humanistycznych instytucjach naukowych, zmarginalizowanych i stosunkowo mało interesujących reżim. Wykorzystywali czas marginalizacji ludzi myślących głęboko i niezależnie na prywatną refleksję o strasznym świecie, w którym przyszło im żyć. Pleşu stracił swą marną pracę dopiero w latach osiemdziesiątych jako osoba związana z ruchem medytacji transcendentalnej, którego prześladowanie stało się dla władz pretekstem do odsunięcia na jeszcze głębszy margines pewnej liczby intelektualistów do niczego niepotrzebnych. Dla niego i dla Liiceanu mistrzem intelektualnym był przede wszystkim jeszcze bardziej zmarginalizowany wybitny filozof Constantin Noica, więzień polityczny przez sześć lat na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, którego na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych odwiedzali wielokrotnie w miejscu jego zesłania, górskiej miejscowości Păltiniş w Siedmiogrodzie Południowym. Twórcze możliwości otworzył przed nimi upadek komunizmu w grudniu 1989 roku. Po nim dopiero opublikowali niezliczone książki. Pleşu był też w latach 1989–1991 ministrem kultury, a w latach 1997–1999 ministrem spraw zagranicznych Rumunii, zaś Liiceanu stworzył najbardziej dziś renomowane w tym kraju wydawnictwo Humanitas.
Trzeci z autorów tej książki jest o pół generacji młodszy od dwóch pierwszych. Przed upadkiem komunizmu, jako młody fizyk, trudnił się pracą naukową nad produkcją półprzewodników. Wielu inteligentnych Rumunów odkryło w czasach dyktatury, że dobrą ucieczką przed absurdem jest praca nad konkretami z dziedziny nauk ścisłych i technicznych. Po upadku Ceauşescu Patapievici zabłysnął jako autor esejów, książek, programów telewizyjnych – przenikliwy i głęboki analityk otaczającej go rzeczywistości. Jego wkład do tej książki charakteryzuje szczególnie chłodne i precyzyjne myślenie specjalisty od nauk ścisłych zastosowane do rzeczywistości politycznej, kulturowej, historycznej. Dzięki temu myśleniu i tym zainteresowaniom Patapievici pełnił w ostatnich kilku latach z sukcesem stanowisko dyrektora Rumuńskiego Instytutu Kultury zajmującego się promocją kultury rumuńskiej na świecie i kierującego działalnością rumuńskich placówek kulturalnych w wielu krajach.
Bezlitosna przenikliwość, z jaką autorzy tej książki podejmują krytykę komunizmu, bierze się zarówno z ich osobistego doświadczenia, jak i z doświadczenia, które przeżył ich kraj, a wreszcie z bardzo konsekwentnego i bezkompromisowego namysłu nad tym, co się stało. Autorzy są świadomi, że narażają się na oskarżenie o skrajny antykomunizm, źle widziany w świecie zachodnim, w którym komunizm przez poprawną politycznie opinię publiczną jest wciąż mniej surowo oceniany niż nazizm.
Pierwszą tezą, którą głoszą i uzasadniają cytatami z dzieł komunistycznych klasyków, jest twierdzenie, że zbrodnie komunizmu, które przyniosły 100 milionów ofiar, nie były efektem „błędów i wypaczeń” tylko przemyślanego zamiaru wynikającego wprost z teorii rewolucji zaprojektowanej przez Marksa. Im – z ich rumuńskim doświadczeniem – łatwiej jest przyjąć do wiadomości tę prawdę niż nawet nam, których komunizm dotknął stosunkowo łagodniej. I jeszcze łatwiej im dostrzec niezliczone ofiary stalinowskiego ludobójstwa w Rosji, Wielkiego Głodu na Ukrainie, eksterminacji połowy narodu w Kambodży. Czyż to nie raczej względna łagodność fizycznych represji, jakie spotkały Polskę w okresie stalinowskim, była wynikiem „błędów i wypaczeń” polskich komunistów, którzy przecież mogli i powinni zabić więcej ludzi, a tego nie zrobili? Lektura tej książki skłania do postawienia takiego makabrycznego pytania zawierającego bardzo kontrowersyjny komplement wobec komunistów polskich.
Druga teza postawiona w tej książce głosi, że projekt komunistyczny dokonał radykalnej destrukcji naturalnego przebiegu gospodarczego rozwoju ludzkości. W sposób szczególnie przejrzysty pisze o tym Gabriel Liiceanu. Projekt komunistyczny zakwestionował kapitalizm, podobnie niedoskonały jak demokracja i tak jak ona nadający się do stopniowej naprawy, chociaż stosunkowo najlepszy – jak dotąd – system współpracy pomiędzy ludźmi, jaki wypracowała historia w naturalnym procesie rozwoju. Brutalny wysiłek zastąpienia kapitalizmu utopią raju na ziemi zaowocował zorganizowaną przemocą, która miała na celu jego zniszczenie i eksterminację ludzi z nim utożsamianych. Projekt komunistyczny doprowadził także do skrajnej niewydolności gospodarki realnego socjalizmu zagrażającej przetrwaniu społeczeństw, które miały nieszczęście znaleźć się w jego orbicie.
Trzecią tezę rozwija przede wszystkim Andrei Pleşu. Jego zdaniem uwiedzenie komunizmem wiąże się z niedojrzałością młodych ludzi zafascynowanych przedwcześnie ideą walki o wolność, równość i braterstwo. Zdaniem wszystkich autorów stoi za tym kłamstwo, bo komunizm nie miał z tymi wartościami nic wspólnego, a nawet był ich zaprzeczeniem, czego do dziś nie dostrzega wielu intelektualistów na Zachodzie, którzy marzą o podjęciu raz jeszcze komunistycznego eksperymentu w innych miejscach, niż zacofane kraje europejskiego Wschodu. Właśnie to złudzenie sprawia, że jednoznaczne potępienie doświadczenia tak zwanego realnego socjalizmu nie jest do dziś rzeczą oczywistą dla wielu zachodnich intelektualistów. Andrei Pleşu analizuje jednak dogłębnie mechanizm uwiedzenia lewicowością, deklarując osobiste poglądy i sentymenty jednoznacznie konserwatywne, ale przyznając wrażliwości lewicowej prawo obywatelstwa w europejskiej przestrzeni publicznej i sugerując, że nie musi być ona tożsama z opcją komunistyczną.
Czwartą tezę rozwija bardzo szeroko przede wszystkim Horia-Roman Patapievici, twierdząc słusznie, stanowczo i wciąż prowokacyjnie dla wielu ludzi Zachodu, że między komunizmem a faszyzmem/nazizmem nie tylko nie było żadnej różnicy, ale że była pomiędzy nimi diaboliczna wspólnota, która – dzięki filozoficznemu i praktycznemu nihilizmowi – naznaczyła przekleństwem XX wiek. Ta teza zasługuje na szczególną uwagę, zwłaszcza że być może dotyczy nie tylko ubiegłego już wieku. Nihilizm, który bardzo trafnie opisuje Patapievici i który pozwolił Europejczykom zaakceptować oba totalitaryzmy, jest największym problemem aż po dziś dzień, na co zwracają uwagę autorzy tej książki. Pokusa porzucenia wysiłku odróżniania dobra od zła, widoczna między innymi (ale nie tylko) w nieumiejętności stanowczego potępienia komunizmu, zagraża porządkowi europejskiego świata. Patapievici przypomina, że faszystowsko-komunistyczny atak był skierowany przeciwko kapitalizmowi i liberalnej demokracji – wolności gospodarczej, politycznej i społecznej – które i dziś dają podstawę wartościom europejskim i europejskiej tożsamości, o którą znów toczy się walka. Jak jednak uratować przed nihilizmem kapitalizm i liberalizm – o tym autorzy książki milczą, bo jak się zdaje, tempo wydarzeń i etycznych przemian w Europie przekroczyło ich wyobraźnię.
Patapievici analizuje natomiast w sposób frapujący rumuńską wersję fenomenu znanego w polskiej eseistyce pod nazwą homo sovieticus. Jego zdaniem prapoczątkiem powstania tego zjawiska w południowo-wschodniej Europie było doświadczenie tych ludów wschodniego chrześcijaństwa, które w drugiej połowie ubiegłego tysiąclecia znalazły się pod okupacją turecką. Wschodnie chrześcijaństwo, które w przeciwieństwie do chrześcijaństwa zachodniego nie zdołało stworzyć na tym obszarze utożsamiających się z nim form państwowości, zawarło z imperium osmańskim niepisany kompromis: w zamian za tolerancję dla swego przetrwania w ramach wrogiej mu religijnie makrostruktury państwowej zgodziło się na zepchnięcie swych wyznawców na margines. Życie nie znosi jednak próżni. Ludzie poddani ciśnieniu tak trudnej sytuacji musieli wypracować sposoby aktywnego ratowania swojej tożsamości, swojej niezależności, a w końcu po prostu swych interesów. „Stali się ekspertami w oszukiwaniu władz – pisze Patapievici – w społecznej praktyce podwójnego języka, w dwulicowości duchowej i mentalnej na płaszczyźnie zarówno społecznej, jak i osobistej, w omijaniu prawa – krótko mówiąc stali się ekspertami w rozwijaniu wszystkich tych zachowań niepolitycznych, które zapewniają przeżycie komuś, kto jest dyskryminowany i wykluczony z codziennego życia społeczności politycznej”.
To przeżywane przez wieki doświadczenie zaowocowało ukształtowaniem się mentalności, która jest do dziś postrzegana jako jeden z podstawowych składników rzeczywistości bałkańskiej. Temu właśnie doświadczeniu przypisuje Patapievici łatwość adaptacji społeczeństwa rumuńskiego do życia w komunistycznym reżimie. I rzeczywiście – zwłaszcza w epoce dyktatury Ceauşescu – pod pozorem uległości wobec kultu komunistycznego satrapy, społeczeństwo rumuńskie twórczo rozwinęło niezliczone sposoby takiego oszukiwania, kombinowania, załatwiania osobistych interesów, by dało się żyć w całkowicie nieżyciowej rzeczywistości, którą dzięki temu dało się w pewnej mierze „oswoić”. Ale diagnoza Patapievicia idzie dalej i brzmi dużo groźniej: owa mentalność nie znikła wraz z komunistycznym systemem, ale w dużej mierze trwa nadal, owocuje korupcją, brakiem powagi w życiu politycznym, oszustwem, kombinatorstwem i kłamstwem, kładąc się cieniem na transformacji mającej uczynić z Rumunii kraj oparty na najcenniejszych europejskich wartościach.
Diagnoza Patapievicia niewątpliwie nie odbiega od rzeczywistości. Jest w niej jednak pewna doza przesady. Rzeczywistość rumuńska nie jest już bowiem dziś w aż tak dużym stopniu zakładnikiem tragicznej, dalszej i bliższej, przeszłości życia pod opresją. Z paru powodów. Po pierwsze w pamięci historycznej wielu Rumunów mogło odżyć dziedzictwo istniejącego prawie sto lat suwerennego królestwa sprzed komunistycznej katastrofy, które pozwoliło wtedy temu narodowi nabrać powietrza w płuca i dokonać imponującego dzieła budowy całkiem solidnego europejskiego państwa nie mniej demokratycznego i nie mniej rozwiniętego gospodarczo, niż wiele innych państw kontynentu w owych czasach. I chociaż w latach trzydziestych ubiegłego wieku to państwo zapadło – podobnie jak wiele innych krajów Europy – na chorobę autorytaryzmu, to nawet przepełniony goryczą Gabriel Liiceanu wyraża nostalgię wobec tej przeszłości. A dla niejednego spośród jego rodaków, nawet znacznie młodszych od niego, ta nostalgia oznacza nadzieję na możliwość powrotu do normalności.
Po drugie – i co może ważniejsze – ponad dwadzieścia lat otwartego okna na świat i możliwości, jakie daje wolność, pozwoliło wyrosnąć nowemu pokoleniu w swej dużej części akceptującemu stopniowo nowe sposoby myślenia, otwartemu na liberalno-demokratyczną mentalność i poszukującemu swoich szans w gospodarce rynkowej. Jego narastające niezadowolenie kieruje się coraz częściej przeciw reliktom przeszłości. Dzięki głosom młodego pokolenia jesienią 2014 roku siedmiogrodzki Niemiec Klaus Iohannis pokonał w wyborach prezydenckich wprawdzie młodego, ale pachnącego na kilometr nihilizmem kandydata postkomunistów Victora Pontę. Kolejnym sukcesem stało się obalenie jesienią 2015 roku – na drodze pokojowej rewolucji i z nienaganną prawnie pomocą prezydenta Iohannisa – rządu kierowanego przez Pontę. Dzięki pokoleniowym przemianom młodzi rumuńscy prokuratorzy wydali w ostatnich kilku latach coraz bardziej skuteczną walkę arcymistrzom korupcji ostatnich dziesięcioleci.
Nie znaczy to, że problemu nie ma, a diagnoza Patapievicia jest całkowicie nieaktualna. Opisany przez niego zanik wychowania do uczciwego życia w wolnym, obywatelskim społeczeństwie jest niewątpliwie w Rumunii obecny. Zresztą rumuńska – lub szerzej – bałkańska wersja homo sovieticus nie jest bynajmniej jedyna, bo ten typ osobowości do dziś licznie występuje we wszystkich społeczeństwach wschodniej części Europy (i to nie tylko tej najbardziej wschodniej, należącej do byłego ZSRS), które przeżyły w niedawnej lub nieco dawniejszej przeszłości traumę zniewolenia i „wykluczenia z codziennego życia społeczności politycznej”. Wciąż utrudnia to ostateczny powrót do normalności krajów, które tę szansę otrzymały przed ćwierć wiekiem.
Problem podatności na antydemokratyczne i antykapitalistyczne utopie jest jednak szerszy i obejmuje również zachodnią część kontynentu. Kapitalizm i liberalna demokracja są na cenzurowanym w całej, już jednak jakoś zjednoczonej Europie. Nie przypadkiem. Przemiany cywilizacyjne, strukturalne, technologiczne, mentalnościowe, a nawet geopolityczne ostatnich dziesięcioleci spowodowały wykluczenie znacznych kręgów społecznych, wzrost chciwości oraz egoizmów indywidualnych i narodowych, spadek wydolności instytucji demokratycznych i ich wiarygodności, erozję zaufania, w tym zaufania do państwa prawa. W ostatecznym rachunku winni są temu ludzie, a nie bezosobowe „przemiany”.
Jaka może być odpowiedź społeczeństw Zachodu? Autorzy tej książki wyraźnie obawiają się powrotu ideologii komunistycznej. Jednak prawie nic (prócz atmosfery w środowiskach akademickich niektórych uniwersytetów zachodnich, która ich słusznie irytuje) nie wskazuje na marksistowski kierunek sympatii Europejczyków buntujących się przeciw rzeczywistości. Pokusą, ujawniającą się mniej lub bardziej tu i ówdzie, jest natomiast forma autorytaryzmu przywodząca na myśl bardziej populistyczny nacjonalizm, prowadzący w najgorszym przypadku do faszyzmu niż równie złowrogi komunizm. Nawet moskiewska centrala, organizując destrukcję europejskiej cywilizacji liberalno-demokratycznej, nie powołuje się już bynajmniej na komunizm, a jej nowe przesłanie budzi zainteresowanie zbuntowanych Europejczyków. Z tym tylko zastrzeżeniem, że – jak słusznie zauważa Patapievici – komunizm i faszyzm były w gruncie rzeczy tym samym przekleństwem.
Jesteśmy dziś, chwała Bogu, wciąż bardzo daleko od makabrycznego świata opisywanego przez Pleşu, Liiceanu i Patapievicia. A jednak świadectwo i ostrzeżenie zawarte w ich książce jest aktualne, niezwykle ważne i nie można go po prostu odłożyć do lamusa historii.
Bogumił Luft