- W empik go
Ognie Świętego Wita - ebook
Ognie Świętego Wita - ebook
Akcja powieści rozpoczyna się w XV wieku w Bydgoszczy. Ma tu miejsce proces kobiety oskarżonej o czary. Katarzyna jest w ciąży, a ojciec jej dziecka to starosta, który, obok burgrabiego, przewodniczy sądowi. Historia Katarzyny może łączyć się z innym wydarzeniem: serią zagadkowych morderstw, do których dochodzi w Kruszwicy. Istotne wydają się także dzieje związane z pożarem – wybuchł piętnaście lat wcześniej w kruszwickim zamku.
Niektórzy bohaterowie powieści pojawiają się już we wcześniejszym utworze Klonowskiego, „Tajemnicy świętego Wormiusa".
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-267-8487-9 |
Rozmiar pliku: | 340 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
4 marca Roku Pańskiego 1488, Bydgoszcz.
Służba uwijała się jak w ukropie. Dwóch rosłych parobków wniosło masywny stół, przywleczono też krzesła dla sędziego, pisarza sądowego, oraz dla pana starosty bydgoskiego, Andrzeja Jędrzeja Kościeleckiego. Na stole ułożono arkusze czerpanego papieru i pióra, obok stanął
kałamarz, lichtarze ze świecami, oraz butelczyna wódki i kilka kubków.
Czterech mężczyzn wniosło wielki kloc z żelaznym pałąkiem. Następnie zamontowali w otworze sufitu koło od wozu, z którego zwisały grube jak ramię mężczyzny powrozy.
Dwa pozbawione okiennic okna osłonięto kotarami. Parobkowie zapalili świece. Wnętrze bydgoskiego ratusza wypełnił miękki, stłumiony blask i zapach łoju. W tym samym czasie przed drzwiami ratusza zaczął gromadzić się tłum. Po chwili można było usłyszeć pierwsze okrzyki, bo zasłonięte kotarami okna wychodziły wprost na ulicę. Przeważał język polski, choć słyszało się też zwroty niemieckie.
Do środka weszło kolejnych dwóch ludzi, ich długie cienie padały na pobielone ściany. Pierwszy był krępym, mocno zbudowanym mężczyzną o szorstkim spojrzeniu zimno niebieskich oczu, spoglądających zza pokrytego cienkimi żyłkami, zakrzywionego nosa. Jego głowę pokrywały
krótkie, szpakowate włosy. Delikatne zakola i łysina na czubku głowy, dodawała mu powagi. Miał na sobie pikowaną gęstymi ściegami fioletową jopulę, z wywatowanymi rękawami, ozdobioną na piersi złotym łańcuchem o grubych jak palec ogniwach, a na nogach proste nogawice. Cichym głosem rozmawiał z drugim człowiekiem, młodzieńcem odzianym w długie houppelande z czarnego jedwabiu. Służący usiłowali wychwycić choć słowo, lecz toczona po łacinie rozmowa, najwyraźniej nie była przeznaczona dla ich uszu. Drugi, szczuplejszy, na oko trzydziestoletni mężczyzna, którego piwne oczy sprawiały wrażenie bezczelnie roześmianych, kaleczył wymowę twardą, słowiańską wymową. Można było wyczytać ze spojrzenia, że czuje się nieswojo. Starał się jednak zachowywać twarz w obliczu starszego towarzysza. Zwłaszcza, że bądź co bądź, jako starosta, był zwierzchnikiem bydgoskiego burgrabiego i podstarościego, któremu towarzyszył. Raz po raz podrzucał opadające na twarz płowe włosy i szarpał gustownie przycięte wąsy. Mimo wysiłku nie potrafił ukryć wzburzenia, które targało nim od dwóch już dni. Najgorsze zaś było, że z nikim nie mógł
się troskami podzielić. Pan Andrzej Jędrzej Kościelecki czuł się samotny, jak nigdy dotąd. W dodatku na nerwy działały Kościeleckiemu zwisające nisko do ziemi koronkowe rękawy szaty, czy jej fałdy, ciągnące się po bokach. Drogie perfumy, nie potrafiły skryć zapachu potu, wydzielanego przez ciało zdenerwowanego mężczyzny. Miał wrażenie, że trzydniowy zarost wchodzi mu pod skórę. Jego długie, pokryte żyłkami dłonie drżały, co próbował ukryć łapiąc się za zwisający
z biodra pas ze srebrnych płytek czy pochwę przytroczonego do pasa miecza.
Przyczyną zdenerwowania była kłótnia, którą odbył ze swoją kochanką. Na domiar złego, dziewczyna nie dawała od tej pory, to jest od dwóch już dni, żadnego znaku życia.
Nie sądził, że tak łacniej da sobie zajść za skórę. A jednak...
Mimo toczonej rozmowy, myśli Kościeleckiego cały czas pomykały do młodej, rudowłosej mieszczki. Od niechcenia tylko odpowiadał burgrabiemu.
"Co się z nią dzieje? Zdrowa li ona?" zapytywał sam siebie Andrzej. Może po prostu znudziła się kochankiem i poszukała sobie kolejnej zdobyczy.
Mężczyźni podeszli do stołu, burgrabia nalał do kubków gorzałki. Przepłukanie gardła dodawało animuszu.
– A cóże to takiego? – spojrzał na podwieszone pod sufitem koło.
– Wzorowałem się na tym, co zobaczyłem onegdaj w Toruniu – odparł drugi mężczyzna. – To narzędzie tortur jest zmyślną produkcją własnej roboty.
– Atoli jak ustrojstwo to działa? – zapytał starosta Kościelecki.
– Przed indagacją, roznegliżowaną czarownicę ustawia się na klocku, a nogi mocuje się powrozem. Bardzo mocno związując. Na plecy wkłada się szpągę.
– Szpągę?
– Takie grabie z żelaznymi zębami. Mają w ciało na plecach wchodzić i najprzód doległość wielką, a potem i krwawienie powodować. Wiążę się nieszczęśnicę pasami, na krzyż, o tu, na piersiach, a końce wiąże się z powrozami zwisającymi z koła. Sędzia zadaje pytania, a jak kobieta nie chce, to wiadomo... Każe się parobkom, siedzącym na górze, żeby ciągnęli koło. Powrozy obwijają się wkoło walca, pociągając za postronki u rąk. Kości w ramionach trzeszczą i...
Starosta wzniósł rękę do góry na znak, że nie zamierza słuchać dalej.
– Zdało mi się, że to tylko wstępne przesłuchanie – zauważył.
– Bo tak jest – wzruszył ramionami burgrabia. – Po prawdzie, ceklarz dopiero nazajutrz z Torunia zjedzie. Ale do tortur na pewno dojdzie. Nie ma więc co czasu mitrężyć, żem zamyślił. Potrzeba najprzód mieć narzędzie, żeby przesłuchanie się odbyło.
- Coś taki pewny, że na męki ją weźmiem? Procesów takowych tu się nie widziało przecie? No jakżeż to? Maleficia? Na Kujawach? W Koronie?!
- To rzecz niezawodna, biorąc pod uwagę wszelakie przewiny i lice. Nie kazałbym montować całego ustrojstwa, gdybym pewny nie był, że do kondemnaty dojdzie.
– A nie mogli sprawy przedstawić sądowi ławników? Albo jakiemu księdzu? – skrzywił się starosta, przechodząc na polski. – Zostawiać ją burgrabiemu, do tegoż samowtór jeno ze mną, niestosownym jest łacno...
Służba właśnie wyszła i mogli rozmawiać swobodnie. Andrzej nie przepadał za łaciną i kiepsko się nią posługiwał.
– Widać nie mogli inaczej – wzruszył ramionami drugi mężczyzna. – Zali i mnie odciągnięto od spraw ważkich, Andrzeju.
Kościelecki spojrzał ostro w oczy kompana.
– A co ty Co to miało znaczyć? – spytał. – Czy mnie oby uszy nie mylą? Usłyszałem w głosie twym przytyk jaki?
– A co ja takiego wyrzekłem? – wybąkał niebieskooki. Poczuł, że głos grzęźnie mu w gardle. Kazał obserwować pana Andrzeja swoim najlepszym ludziom i to bardzo dyskretnie. Czy
możliwe, eżby starosta coś podejrzewał?
– Nic już – odparł Kościelecki. – Zupełnie nic, panie Bartłomieju Nieciszewski. Zabrzmiało to po prostu, jakobyś doskonale wiedział, co i kiedy robię. Ale może to ja przesadzam. Zdrożony jak pierun jestem. Potwornie... Słabo ostatnio sypiam, jakby mnie jaka mara nocna nawiedzała.
Nieciszewski złapał starostę. Kościelecki aż zadrżał w odpowiedzi na tę niespodziewaną poufałość.
– Jesteś ostatnio nieswój, Andrzeju. Czy się eżby nie przepracowujesz? – zapytał Bartłomiej.
– Nic to – odrzekł starosta.
– A co? Znikasz na całe dnie. Ludzie zaczynają gęgać.
Kościelecki wyrwał się z uścisku.
– Niech gęgają – mruknął ponuro. – Co i z kim robię, moja to sprawa i troska. Niech ci, co mi despekt czynią, na siebie sami obaczą.
Burgrabia posłał w jego stronę nieprzyjemnie śliski uśmiech.
– Oczywiście, panie – odparł, zderzając się spojrzeniem ze starostą. – Ale to, co robisz, nie służy najlepiej familiji Kościeleckich.
Andrzej nie mógł uwierzyć w bezczelność mężczyzny.
– Choć to oczywiście ani moja sprawa, ani moja troska – wycofał się Nieciszewski. Starosta skwitował jego słowa szybkim skinieniem.
– Och, te podziomki, zbyt często zajmują się czyimś opolem, zamiast własne uprawiać – oznajmił. – Chadzają takie od karczmy do karczmy, i zamiast pieśni nabożne śpiewać, im jeno w głowie gądki i piszczki. I potem proszę, mamy dopytki, procesy. Mi się to nice, panie burgrabio, co się tu wyprawiać będzie, nie widzi.
Z tymi słowami powiódł spojrzeniem po pławiącej się w blasku świec sali.
Bartłomiej wzruszył ramionami.
– Nic nie możemy uradzić. Tę kobietę oskarżono o species venefica, o diabelski afekt, o durzenie sąsiadom i paskudowanie naokoło. A to wszystko poważne zarzuty.
– Oskarżający nie wystąpi publicznie, żeby zarzut zrepetować– zauważył starosta. – Ten proces to zwykła farsa.
– A jakie to ma znaczenie? Prawo takich chroni. A my jeno możemy takiej czeredzie zadosyć uczynić, żeby się gmin odgniewał. Jako burgrabia bydgoski muszę przeprowadzić proces, nawet, jeśli uważam, że, tak jak mówisz, jest to zwykła farsa jeno.
Nalał staroście do kubka, po czym obaj, zgodnie wychylili gorzałki.
– Kimże jest właściwie oskarżona niewiasta? – spytał, wycierając usta Kościelecki.
– Mieszczanką, z dobrej bydgoskiej rodziny. Dobrze wydana, za jednego z cechowych. Małżeństwo, było bezdzietne – odrzekł, z trudem przełykając ostry napój Bartłomiej.
– Było?
– Było. Przypuszcza się, że oskarżona dur przyprawiła mężowi. Tojadem. Wszystko mam na akcie oskarżenia ukazane.
Kościelecki drgnął.
– A ojcowie oskarżonej? Też czekają przed ratuszem?
– Cała rodzina czeka, jeno w ciemnicy. Na swoje własne dopytki.
– Jak to? Też są oskarżeni? Cała sądzonej rodzina skazę ma?
Burgrabia pokiwał niechętnie głową. Odwrócił twarz, a potem podszedł do drzwi. Rozlał na wymoszczoną sianem podłogę resztę tego, co zostało w jego kubku.
– Przyprowadzić czarownicę – nakazał nie znoszącym sprzeciwu głosem. Oczy mężczyzny iskrzyły się po wypitym alkoholu.
– I dajcie mi no jakąś wierzchnią szatę, nie jestem odpowiednio do okazji przyodziany.
Po dwóch pacierzach przed oblicze sędziego sprowadzono kobietę. Wiodło ją dwóch mężczyzn w kolczugach i kapalinach, ze strzałą starosty przecinającą krwistą czerwień tunik. W międzyczasie Bartłomiej przywdział długi jaquet o rozciętych rękawach. Wprowadzono też do sali zgromadzonych wkoło ratusza i na ulicy bydgoskich mieszczan. Nikt nie zwrócił uwagi na przerażenie, jakie pojawiło się na twarzy pana Andrzeja, gdy ujrzał wprowadzoną, szamoczącą ko-
bietę. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to jej włosy. Rude kędziory zdobiły głowę niewiasty, przyodzianą w rozchełstaną na pełnych piersiach koszulę. Rozwichrzone kłaki były tak gęste, że, zmierzwione, zakrywały całą twarz. Przyciskany do kruchego ciała materiał giezła był splamiony
krwią. Brunatne plamy wyglądały, niczym wielkie, orientalne kwiaty. Kobieta przez chwilę zmagała się z blaskiem, rażącym jej przywykłe do ciemności oczy. Chorobliwy blask bił z zielonych źrenic. Białą, niczym lód skórę, pokrywały rozgałęzienia świeżych blizn.
Kobieta szarpała się. Nieciszewski rozkazał strażnikom ją wypuścić. Uwolniona, dała kilka niezdecydowanych kroków do przodu, po czym stanęła. Zachwiała się. Dłońmi obmacała powietrze. W tej samej chwili spostrzegła Andrzeja. Na początku posłała mu nic nierozumiejące spojrzenie i nieme pytanie wykrzywionych warg. Potem zerknęła bardziej ufnie w oczy mężczyzny. Napotkała kamienny wzrok.
W jej oczach stanęły łzy. Na szczęście dla starosty, twarz kobiety zakrywały rozczochrane włosy.Usiłowała coś powiedzieć. Wygrały jednak przerażenie i zmęczenie, dygotała na całym ciele, zęby jej dzwoniły
– Czy wiesz, czemu cię tu przywiedziono, Katarzyno Kucharczykowa? – zapytał, unikając wzroku starosty Bartłomiej. Okrążył stół i zbliżył się do krzesła. Zakreślił palcami łuk na powierzchni blatu, po czym opadł na siedzenie. Palce wplótł w kółka wielkiego, złotego łańcucha, zdobiącego szyję. Oparł plecy na oparciu niewygodnego, przypominającego kształtem kielich krzesła. Nieciszewski nie mógł się powstrzymać, łypnął okiem w stronę Andrzeja, by sprawdzić jego reakcję. Młody mężczyzna wyglądał przez moment niczym zgarbiony, brzydki muł.
Burgrabia rozejrzał się na boki. Wszystko idzie zgodnie z planem – pomyślał. Sprawa zaczyna żyć własnym życiem. Prostaczkowie nie lubią czarów. Już teraz szepczą, coraz bardziej wściekli na tę biedną, Bogu winną kobietę, za sam fakt jej istnienia.
Burgrabia poczuł nagłą niechęć do sytuacji, w której się znalazł. I złość. Co sobie wyobrażał brat Andrzeja, Mikołaj i jego siostra Barbara, kiedy rozkazali Nieciszewskiemu najpierw śledzić
starostę, a następnie, gdy już odkrył, co było do odkrycia, zlecili mu wymyślenie całej tej, pożal się Boże, intrygi? Zatopił wzrok w barwnej kotarze.
Materiał dzielił ukryte za zasłoną okno na dwie części. Kotara przedstawiała powiązane w supły herby miasta Królewiec, oraz wyszyte złotą nicią łacińskie słowa, będące według miejscowej
legendy powtórzeniem zdania, wypowiedzianego przez Kazimierza Wielkiego, gdy nadawał miastu magdeburskie prawo. Materiał był stary i podarty. Prawdę mówiąc nie wyglądał godnie. Mimo to,
wzór na nim w jakiś niepojęty sposób fascynował burgrabiego.
Zmieszał się, gdy zrozumiał, że spostrzeżono jego zadumę. Wszyscy dziwowidze umilkli spoglądając na niego.
Cisza pękła prawie natychmiast. Wkoło zawrzało. Tłum, który zebrał się w ratuszu, wykrzykiwał niezrozumiale. Były tam kobiety, bawiące dzieci na rękach, mężczyźni w sile wieku i starcy, ledwo utrzymujący się na gruzłowatych nogach. Pomiędzy nimi stali przyodziani w czerwień Kościeleckich zbrojni. Bartłomiej prychnął pod nosem. Czarownice zawsze przyciągają zainteresowanie.
Dłoń burgrabiego wzniosła się, w geście uciszenia.
"Co ty wyprawiasz?!", zaklął w myślach. Jeden niepotrzebny ruch, głupie słowo, a wmiesza się Andrzej. I wtedy... Cały misterny plan obróci się przeciw Nieciszewskiemu.
Żołnierze wykręcili ramiona oskarżonej. Jeden z mężczyzn szarpnął kobietę za włosy, zmuszając ją, by spojrzała w kierunku sędziego. Burgrabia dostrzegł grymas, przebiegający przez
oblicze Kościeleckiego. Starosta stał, jak wrośnięty w ziemię. Zgodnie z planem. Nawet w chwili, gdy strażnik zmiażdżył twarz niewiasty pięścią, obleczoną wysadzaną ćwiekami rękawica, Andrzej nie zareagował.
Burgrabia spokojnie wyciągnął dłoń i pstryknął palcami. Pisarz sądowy oderwał się od spisywanego protokołu prawie przewróciwszy kałamarz. Przeszukiwał pośpiesznie papiery, zgromadzone przed nim, po czym wręczył Nieciszewskiemu akt oskarżenia, przygotowany dwa dni wcześniej.
– Jesteś wdową, prawda to li? – zapytał kobietę burgrabia, choć dobrze znał odpowiedź. Nic dziwnego, że nie czekał na jej słowa.
Wbił spojrzenie w dokument.
– Otrułaś własnego męża – oznajmił z niezachwianą pewnością. Niewiasta spojrzała w twarz Bartłomieja z ogniem w oczach.
– No, co tak patrzysz? – spytał burgrabia. – Został otruty. Widocznie biedak zmiarkował, czym para się jego połowica. Musiał więc z życiem się rozstać.
Zerknął raz jeszcze, przelotnie, na akt oskarżenia.
– Wszystko tu jest, moje dziecko. Pod progiem, gdzie są chlewy, widziano cię, jak kopałaś rów, żeby założyć w nim czary – oznajmił łagodnie, rozpierając się na krześle. – I na trzeci dzień pomarło całe bydło. Widziano, jak odgrażałaś się na rynku mieszczce Jadwidze, żonie Szymona, a ona na trzecią noc doznała ataku apopleksji i do dziś dzień nie powróciła do zmysłów.
Nie musiał czytać. Sam sporządzał dokument. Słowo po słowie, kłamstwo po kłamstwie.
Kobieta spojrzała wprost na Bartłomieja. Z jej spojrzenia nie można było nic odczytać. A może jednak coś... Śmiertelną, zimną nienawiść.
Nieciszewski odchrząknął.
– Znaleziono też ugodę, zawartą między tobą a diabłem, przez diabła opieczętowaną. Pisarzu Mikołaju, proszę o dowód.
Skryba kiwnął głową i podał rzeczony „dokument”. Miał on postać pożółkłego zwitka papieru, złożonego na trzy części.
W rzeczywistości był luźnym fragmentem rachunku, dotyczącego wydatków bydgoskiej kasztelanii i z diabłem nie miał nic wspólnego. Nie było jednak czasu na skrupulatne fałszerstwa.
– Występek czarostwa, jest większy niż mężobójstwo, cudzołóstwo i złodziejstwo – sędzia wypowiedział te słowa z opuszczonymi powiekami i osobliwym namaszczeniem. Nie omieszkał
spojrzeć na starostę, który pobladł jak ściana. – Czarownica bowiem odstępuje od Boga, diabłu się kłania, swą duszę i ciało na wiekuiste potępienie diabłu odsprzedając. Dlatego oskarżanie o podobne czyny, powinno być w dwójnasób ostrożne. Wielki grzech popełnia ten, kto oskarża z czystej zawiści, lub zazdrości.
Katarzyna potrząsnęła głową, nie odrywała wzroku od starosty. On również na nią spozierał, lecz w spojrzeniu tym nie było ani odrobiny litości
Wzrok Andrzeja może oznaczać tylko jedno – pomyślała ze zgrozą.– Już podjął decyzję, nie będzie się mieszał. Choćby ją mieli spalić.
Bartłomiej dał znak dwóm aktorkom, aby rozpoczęły swoje przedstawienie. Przebrane za bydgoskie mieszczki, zmierzyły sędziego spojrzeniem od stóp do głowy. Następnie wystąpiły z tłumu, z rękami zaplecionymi na piersiach. Obie spoglądały surowo spod ściągniętych brwi, przez co stosunkowo ładne buzie, stały się nagle szpetne. Przemaszerowały przez salę, prowadzone
zdziwionymi spojrzeniami pozostałych mieszczan. Burgrabia zachichotał pod nosem. Byle nie przesadziły. Znalazł te dwie w wędrownej trupie inowrocławskich wagantów. Były wszechstronnie
utalentowane. Posługiwały się na równi gestem, mimiką, tańcem, akrobatyką, jak i kuglarstwem. Potrafiły recytować, opowiadać i śpiewać. Nieciszewski zauważył kobiety podczas przedstawienia na rynku w Inowrocławiu. Starsza grała Maryję, młodsza Marię Magdalenę, w którymś z przedstawień liturgii WielkiegoTygodnia. Pan Burgrabia uratował trupę przed rozwścieczonym tłumem. Podburzeni przez inowrocławskich franciszkanów mieszczanie, oburzeni, że w przedstawieniu grają kobiety, obrzucili wagantów wyzwiskami i obierkami. Prawie doszło do rękoczynów. Nic dziwnego, że z tak wielką ochotą, trupa przyjechała do Bydgoszczy. W końcu nie co dzień zdarza się możliwość odwiedzin u możnego protektora, a tym bardziej wspomożenie go
w potrzebie. No i nie bez wpływu pozostawał fakt, że to Bartłomiej opłacał kwatery. Nieciszewski teraz już nie był pewien, czy jego pomysł był taki dobry, jak mu się na początku wydawał. Aktorki były świetne w roli biblijnych świętych. To już udowodniły. Ale tu nie chodziło o występ na miejskim rynku. Czy poradzą sobie w bardziej ziemskim dramacie?
– Widziałam tę kobietę jak na odlew się żegnała – odezwała się starsza z kobiet, o trochę bardziej pomarszczonej twarzy. – A jak ksiądz kropidłem chlustał, prędko na stronę odeszła, co by się ogniem nie zająć. Widziałam, jak przyjacieliła się z psami. A one jej odpowiadały, obdarzone przez wiedźmę ludzką mową.
– Wykrzykiwała imię diabła – dodała młodsza. – Na własne uszy słyszałam.
– Tylko spokojnie – wzniósł pojednawczo dłoń burgrabia. Rudowłosa rzuciła się do przodu z krzykiem. Zbrojni zareagowali natychmiast. Szarpnęli kobietę za ramiona i przycisnęli do
klepiska. Kiedy wykręciła głowę do góry, ujrzała, że pan Bartłomiej wstaje od stołu. Zerknęła w stronę starosty. Mężczyzna mierzył ją obojętnie wzrokiem, stanąwszy w wielkopańskiej, obróconej
bokiem pozie.
– Miarkujcie się, dobrzy ludzie! Dość! – zawołał do strażników Bartłomiej. – Puśćcie natychmiast tą nieszczęsną kobietę.
– To była ona! – zawył nagle jakiś mieszczanin, wskazując Katarzynę. – Jak mi Pan Bóg miły! To ona przyprawiła moim dziatkom kołtuna i doległość dorosłym!
– Ty mały śmierdzący pętaku, jak się nie myje głowy, to się robią kołtuny! – wysyczała, nie mogąc dłużej znieść kłamstw. Odrzuciła głowę w bok i spojrzała morderczym wzrokiem na mężczyznę. Bydgoszczanin zadrżał i cofnął się. Rzucił szukającym wsparcia spojrzeniem na zbrojnych, lecz ci stali niewzruszeni. Choć Kucharczykowa obiecała sama sobie, że będzie milczeć,
słowa same cisnęły się do ust.
– Wy małe, cuchnące opleśniaki – wykrzyknęła. – Gady! Nie warte nic prosiaki! Co ja wam zrobiłam?! No, powiedzcie, wy cholerne wypierdki!
Obrzuciła zaperzonym spojrzeniem zbrojnych. Widząc, że się cofnęli, ruszyła do drzwi, na co strażnicy zastąpili kobiecie drogę.
Odepchnięta z powrotem, zachwiała się i spojrzała wyzywająco w twarz Kościeleckiego.
– A ty?! Co tak stoisz, jak ta łajza?! Zali wżdy nic nie zrobisz?! Jak żeś na podłaziny do mnie przychodził, to ci się gęba zamknąć nie chciała!
Głos Andrzeja był zimny, jak lód.
– Nie wiem o czym mówisz, kobieto. A jeśli dłużej będziesz się do mnie zwracać tym tonem, pożałujesz.
– Jak to nie wiesz?! Aaaa, rozumiem, teraz to o mnie nic nie wiesz! – parsknęła wulgarnie. – A jak rozkładałam przed tobą przez cztery miesiące nogi, to wiedziałeś! A ty?!
Zerknęła na Nieciszewskiego.
– Jak przyszłam z podejrzeniem, że ktoś do strawy mojego męża, świętej pamięci – to mówiąc, uczyniła znak krzyża, na co cała sala aż westchnęła – dodał tojadu, palcem nawet nie kiwnąłeś!
– To nie należało do mnie – głos burgrabiego przeszedł nagle w krzyk. – Trzeba było z tym iść do rady miejskiej. Nie do mnie.
– A myślisz, że nie byłam?! – warknęła. – Do ciebie mnie popiśniku jeden posłali!
– Myślę, że sama go otrułaś – mruknął Bartłomiej. – To właśnie myślę.
– Dość tego, przyjaciele – wykrzyknął ktoś z tłumu. Ludzie rozstąpili się na boki. Pan Andrzej podziękował w duchu za to zrządzenie losu. Z tłumu wyszedł odziany w biały habit siwowłosy mężczyzna. W dłoniach trzymał czarny szkaplerz.
– Dość tych bluźnierstw – dodał, przeżegnawszy się. Mnich był siwy jak gołąbek. Palce przełożył przez płócienny pas, przepasający szatę. Jego ostro wykrojone policzki pokrywał liszaj,
a agrestowe oczy sprawiały wrażenie mętnych, jakby mężczyzna był zamroczony.
Burgrabia posłał mnichowi miękki uśmiech.
– Kim jesteś, dobry człowieku? – skrzywił brwi. – I dlaczego nam przeszkadzasz? Nie widzisz, że to świecki sąd?
– Zwą mnie brat Marcin, mości burgrabio – zakonnik skłonił lekko głowę, ukazując krążek wyciętej na czubku głowy tonsury. – Przybywam z domu zakonnego braci cystersów w Koronowie. I tak się składa, że posiadam dowody, świadczące niezbicie o winie tej kobiety. Dlatego zabrałem głos. Bojaźnią bożą powodowany.
– To na co czekasz? – rzucił ktoś z tłumu.
– Na to, aby wszyscy dobrzy ludzie wyszli – odparł spod opuszczonych powiek. – To, co mam do powiedzenia, jest skierowane jedynie do uszu pana starosty i burgrabiego Nieciszewskiego.
– Co masz do powiedzenia, powiedz tu i teraz – rzucił Nieciszewski. – Przy wszystkich. To publiczna rozprawa.
Zakonnik przez moment się namyślał.
– Nie wiem, czy mogę.
– To twój obowiązek – napomniał mnicha starosta.
– Dobrze zatem. Dalibóg nie stanie się z tego żadna krzywda.
– W tym już nie twoja głowa.
Cysters pokiwał głową, czując, że ciężar spada z jego sumienia.
– Czarownice z dawien dawna na swoje miejsce wybrały Grabin. To blisko Byszewa, gdzie dawniej swą siedzibę miał mój konwent. Kiedy w dolinę Brdy przybyliśmy, zakładając nowe miasto, Koronowo, nasz opat, powodowany uczuciem troski o niemówiątka, powziął decyzję o przepędzeniu wiedźm. Tak też się stało. Czarownice uciekły. Lecz wiem z wiarygodnych źródeł, gdzie znalazły przyczółek. Długo błądziły, a w końcu zjechały na miotłach do Bydgoszczy, aby tu ludzi w oszalenie wprawić i zło swe wyczyniać.
– I ty temu dajesz wiarę? – Kościelecki nie wierzył własnym uszom.
– Czy wierzę? Bardziej, niż wierzę – duchowny mówił coraz szybciej. Jego słowa pełne były skrytej uszczypliwości i zawiści. – Zapytaj, panie, miejscowych bernardynów. To oni mi powiedzieli o dzisiaj się odbywającym sądzie. Oni też wiedzą, gdzie czarownice od lat mają swój przyczółek. To miejsce w bydgoskich Karpatach, podla drogi kujawskiej. Od lat jędze różne czary odprawiają pod nosem kolejnych kasztelanów. A to pomór na miasto sprowadzają, to choroby na bydło rzucają, to pożary powodują. Bywało, powiadali mi bracia bernardyni, że kominy zatykały, a wodę czerpaną do piwa wyrobu psuły. Masz tu panie, czarownic dostatek. A jedną dziś sądowi poddawaną widzę. Wystarczy w oczynki takie zajrzeć, jeźli kto Boga w sercu nosi, zamiast lęku.
Katarzyna spiorunowała cystersa spojrzeniem, o którym mówił. Jej dłonie za- cisnęły się w pięści.
– To w guście bernardynów – pokręcił głową burgrabia. Na ustach mężczyzny widniał kwaśny uśmiech. – Jeno o piwie myślą.
– No dobrze – wtrącił starosta. – A jak to się ma do Kas... ekhm... Do oskarżonej?!
– Zapytaj lepiej panie, skąd jej rodzina pochodzi – odparł dziwnie łagodnym głosem zakonnik. – Bo jej nazwisko z niczego się nie wzięło. To nazwisko należało do jednej z czarownic, wygnanych przez byszewskiego opata. A z tego, co mi bernardyni powiedzieli, rodzina Katarzyny Kucharczykowej wywodzi się właśnie z Byszewa. Zbieg okoliczności? Przypadek? Ja tam w takie przypadki wiary nie daję. Niewiasta, którą sądzicie, nie jest stworzeniem bożym.
– Zaraz, zaraz – wtrącił Andrzej. – Przecież burgrabia powiedział, że oskarżona była mężatką.
– Ale nie przyjęła nazwiska męża – odparł Bartłomiej.
– Bardzo niezależnej myśli – uśmiechnął się przelotnie zakonnik. – Jak wszystkie czarownice, we wszystkim ma własne zdanie.
– Jeszcze nikt nie udowodnił jej winy – zaprotestował starosta.
– W rodzinie Kucharczyków czarostwo było przekazywane z pokolenia na pokolenie, po kądzieli rzecz jasna – potrząsał głową cysters. – Od was, moi drodzy panowie sędziowie zależy, czy na pokoleniu Katarzyny ta obraza boska się skończy. Czy też może chcecie, aby szatan na dobre w Bydgoszczy się rozgościł. To wasz wybór, ale niech Bóg was broni, jeśli źle wybierzecie.
Usta starosty poruszyły się, jakby obdarzone własną wolą.
Cichy głos, który z nich dobiegł nie uszedł uwagi burgrabiego.
– Cóże prawisz, panie? – zapytał. Zauważył, że wyraz uprzejmości całkiem zniknął z twarzy starosty.
– Wszyscy wyjść – Kościelecki wysyczał przez zaciśnięte wargi. - Jeno zakonnik i burgrabia zostają. Wyprowadzić oskarżoną.
– Ale... – zaprotestował Bartłomiej.
– Bez dyskusji – powiedział mocniej Andrzej. – Mam z wami do pomówienia. Na osobności.
***
– Co za teatr mi tu odstawiacie?! – warknął starosta, gdy plecy ostatniego strażnika zniknęły za drzwiami.
– Nie bardzo rozumiem... – burgrabia naciągnął brwi. Oparty w krześle, zaciskał mocno pięści.
– Jak to co?! – wskazał mnicha Andrzej. Pobrużdżone brzydkimi krostami policzki cystersa spłonęły rumieńcem. – Myślisz, że nie pamiętam, że twój braciszek pojedynak? Że za ojca mego poruczeniem w stan kapłański poszedł? Że u cystersów to było? No? Co rzekniesz, Nieciszewski? Gdzie twój braciszek na nowicjat poszedł? Myślisz, że uwierzę w ten zbieg okoliczności?! Grubymi nićmi szyta, ta wasza historyjka!
– Bóg broń! Słyszałem o tej sprawie od bernard... – usiłował obronić swoje stanowisko brat Marcin.
– Zawrzyj gębę, klecho – parsknął Kościelecki. – Brat naszego drogiego Bartłomieja, Mikołaj Nieciszewski, jest zakonnikiem w Koronowie. Na pewno go znasz. Więc bądź łaskaw nie opowiadać mi tu bajek. Nieciszewski!
Burgrabia na okrzyk starosty zerwał się z miejsca.
– Pojedziesz do Kruszwicy. Zabierzesz z sobą dziewczynę.
– Panie, ale...
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.