- W empik go
Ogród motyli - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
23 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Ogród motyli - ebook
Klara i Wojtek byli parą wprost szaleńczo zakochaną - do czasu przyjścia na świat dzieci. W zderzeniu z codziennością trudnej PRL-owskiej rzeczywistości, gdzie nawet zdobycie podstawowych produktów jest zadaniem karkołomnym, romantyzm gdzieś wyparowuje, a czułe słówka zostają zastąpione przez pretensje i złośliwości.
Po latach ich związek dojrzewa i znajdują wreszcie nić porozumienia, jednak wkrótce Klara umiera w wyniku postępującej w galopującym tempie choroby. Pozostawia po sobie prowadzony przez wiele lat pamiętnik, który przekazuje najmłodszej córce. Zapiski Klary pomagają Gizeli uporządkować uczuciowy chaos i... odkrywają tajemnicę rodzinną, której korzeni zaskoczona dziewczyna musi szukać w Belgii.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7564-521-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odejście Klary zaszokowało całą rodzinę. Wojciech trwał bardzo długo w stanie zaprzeczenia i udawał, że Klara nie odeszła naprawdę, ale gdzieś wyjechała, jak to często przez ostatnie lata robiła. Gizelę odejście Klary najpierw zezłościło. Uważała, że matka umarła tak wcześnie z własnej winy i głupoty. Zarobiła sobie na tę chorobę, bo mimo problemów trawiennych nie trzymała diety, paliła jak parowóz i nie dbała o siebie. Była też zbyt uległa wobec ludzi i pożarł ją stres.
Gizela nagle zdała sobie sprawę, że teraz, gdy narozrabia, już nie będzie miała gdzie schować się przed całym światem. Będzie musiała radzić sobie z problemami sama. Już Klara nie obejmie jej jak małej dziewczynki i nie powie najbardziej krnąbrnej i niepokornej ze swoich córek: „Kochanie, tak się nie robi, najpierw się myśli, a później działa. Z ludźmi trzeba postępować dyplomatycznie. Pokorne cielę dwie matki ssie”. I to ją najbardziej złościło, a być może i przerażało. Zresztą trudno jej było w tym momencie zidentyfikować składniki kotła pełnego wrzących uczuć, którym stało się jej wnętrze.
* * *
Gizela była bardzo zdziwiona, gdy po miesiącu ciszy i braku jakiegokolwiek porozumienia na linii ona – ojciec, właśnie ten nieugięty, rzadko przebaczający Wojciech stanął w drzwiach wynajętego maciupeńkiego mieszkanka córki. Przez ostatni czas mocno posiwiał, przygarbił się, schudł. Śmierć Klary zabrała mu dawną energię. Ulotniła się gdzieś pewna, wręcz wojskowa postawa. W drzwiach zobaczyła przygaszonego mężczyznę.
– Długo zastanawiałem się, czy przekazać pakunek, który dla ciebie zostawiła matka – powiedział i wyciągnął z torby karton przewiązany niebieską, wyblakłą wstążką. – Klara wymusiła na mnie obietnicę, abym tobie oddał jej pamiętniki – kontynuował, nie patrząc na zaskoczoną Gizelę. – Umierając, nie potrafiła sobie poradzić z tym, że nie opowiedziała ci prawdy o sobie. Byłem temu przeciwny. Prosiłem, aby tego nie robiła, bo komu dziś ta prawda jest potrzebna, ale uparła się. Wymusiła na mnie obietnicę, że przekażę tobie cząstkę jej życia. Teraz możesz z tym zrobić, co zechcesz. Już dłużej nie mogę udawać, że nie widzę kartonu stojącego w kącie pokoju. Co noc dręczą mnie koszmary. Dzisiaj w nocy śniła mi się twoja matka. Była taka, jak przed laty. Gdy przebudziłem się, podjąłem decyzję, że to ty zadecydujesz, czy zajrzeć w przeszłość. Masz do tego największe prawo.
Siwiejący mężczyzna ciężko usiadł na brzegu sofy. Zamyślił się.
– Musimy ze sobą porozmawiać. To głupota, abyśmy nadal udawali, że jesteśmy sobie obcy, bo tak nie jest. To, że nie zawsze ze sobą zgadzaliśmy się, że nie chciałaś słuchać moich rad i postępowałaś po swojemu, to jeszcze nie tragedia. Klara mawiała, że każdy ma prawo do własnych błędów i uczenia się na nich. Ja z miłości chciałem ustrzec cię przed nimi. Po co cierpieć, gdy można iść prostą drogą? Po co sobie gmatwać życie? Ostatnia nasza kłótnia była głupia – powiedział ze smutkiem Wojciech i prowadził dalej swój monolog, nie zważając na brak odpowiedzi ze strony córki. – Twoje siostry łatwiej poradziły sobie ze śmiercią matki, bo już nie są same. – kontynuował. – Nawet Zuzia twardo stoi na nogach. Jedynie ty nadal nie masz pomysłu na swoje życie i od śmierci Klary nic się nie zmieniło. Ciągle za czymś gonisz, czegoś szukasz. Nie potrafię ciebie zrozumieć. Wszystkich swoich, pożal się Boże, facetów pogoniłaś, i co? Zresztą, jakbyś tego nie zrobiła, to i tak sami pouciekaliby. Jak myślisz dalej żyć? A twoja praca? To bezmyślne machanie piórem dla tanich szmatławców? Wszystko na wodzie patykiem pisane. Po co tyle lat nauki?
W Wojciechu zaczęły grać długo powstrzymywane emocje. Zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki, ale po chwili się opanował.
– Gdy wreszcie zdecydowałaś się na studia prawnicze, odetchnąłem z ulgą. Pomyślałem sobie, że zrobisz coś konkretnego, co da tobie chleb. A ty co? Zrezygnowałaś z aplikacji i przerzuciłaś się na jakieś durne studia podyplomowe. Co w przyszłości chcesz robić? Po co ci było tyle lat kucia przepisów. Zobacz, jak adwokaci zarabiają. Z pewnością nie tysiąc pięćset na miesiąc, jak teraz wyciągasz. Gdybym nie opłacał czynszu za twoje mieszkanie, to z tego, co zostałoby z tej marnej pensyjki, dawno umarłabyś z głodu! – Ton głosu mężczyzny skoczył o oktawę wyżej.
– Ty jak zwykle, najpierw z gałązką oliwną, a za chwilę łapiesz za nóż, aby mi dopieprzyć. Norma! Ja nie zamierzam robić tak, jak ty byś sobie życzył. Tańczyć, jak mi zagrasz! Mam w dupie twoje mądrości. Sam sobie tak żyj. Wara od mojego życia. Zapomniałeś, że już nie mam dwóch warkoczyków z kokardkami? Obudź się! Nie żyję po to, aby ciebie zadowalać. Myślę, że już wystarczy mi twojego domowego pruskiego drylu. Jak myślisz, dlaczego tak szybko wybyłam z chaty? Po prostu miałam dość tego twojego „padnij, powstań, w dwuszeregu zbiórka, baczność!”. Wystarczy, że matka tak robiła całe życie. I co z tego miała? Cztery deski i garstkę piachu na odchodne! – nie wytrzymała Gizela, choć obiecywała sobie w duchu, że tym razem nie da się sprowokować. Skoro ojciec pokonał swoją dumę i pierwszy do niej przyszedł, uszanuje to i wreszcie zakopie topór wojenny.
– Zamknij się! Nie waż się tak mówić o matce! – wysyczał Wojciech, ale nic więcej nie powiedział, ku wielkiemu zdziwieniu Gizeli. Tylko poczerwieniał na twarzy. Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po chwili, uspokojony, kontynuował już normalnym tonem:
– Niewiele wiesz o różnych sprawach w naszym życiu, więc może z pamiętnikami Klary to jednak dobry pomysł. Poczytaj, przemyśl, a może później łatwiej będzie się nam dogadać. Nie wiem, co jest w zapiskach Klary, bo ich nie czytałem, skoro są przeznaczone dla ciebie. Z pewnością jednak poznasz nas lepiej. Może nasze błędy ustrzegą cię przed kłopotami. Wiedz jednak, że bardzo cię kocham. I tego nic nie zmieni.
Przeszedł do przedpokoju i sięgnął po szalik oraz kurtkę. Pośpiesznie się ubrał.
– To cześć! Zajrzyj do mnie od czasu do czasu. Ja nie gryzę. A twoje siostry też się skarżą, że o nich zapominasz. Pamiętaj, że rodzina to coś najważniejszego na świecie.
Energicznie złapał za klamkę i wyszedł, zostawiając zdziwioną Gizelę z pakunkiem w rękach.Rozdział I Klara i Wojtek
– Dziwny jest ten kraj. Pola, lasy, pagórki i oświetlone autostrady – pomyślała Gizela, zamykając oczy. Była już zmęczona całodzienną podróżą. Noc poprzedzającą wylot do nieznanego kraju przewierciła się w pościeli. Nie spała, bijąc się z myślami. Nie była pewna, czy powinna lecieć. Chciała tego, ale równocześnie bała się podróży. Nie wiedziała, co przyniesie. Jednak musiała rozwikłać do końca tajemniczą zagadkę, która przewróciła jej życie do góry nogami. Jeszcze nie potrafiła zorientować się, co w ich rodzinie było prawdą, a co fałszem. Klamka zapadła, gdy zabukowała bilety.
W sobotę wczesnym rankiem wyskoczyła z łóżka. Po krótkim namyśle, bo na dłuższy nie miała czasu, do bagażu włożyła kolorowe zeszyty.
– Będę miała czas na spokojne zastanowienie się – pomyślała, zawiązując adidasy. Najpierw musiała dostać się do Warszawy, a później długo czekała na lotnisku na połączenie do Luksemburga. Lot przebiegł spokojnie. Lotnisko w Luksemburgu zlokalizowane było na obrzeżach miasta. Po odprawie i odebraniu bagaży cierpliwie czekała w holu, obserwując śpieszących się podróżnych, czułe powitania i pożegnania. Czekała na mężczyznę, który miał odebrać ją z lotniska. Nie wiedziała, czego oczekiwać i jak się z nim porozumie.
Czy zna język angielski, a może rosyjski? – zastanawiała się, obserwując ludzi. Mało prawdopodobne, aby mówił po polsku.
Nagle zauważyła niezbyt wysokiego, przeciętnej urody blondyna. Miał przy sobie zdjęcie i uważnie przyglądał się wszystkim pasażerom, a szczególnie kobietom.
– Bonjour! – powiedział, podchodząc do Gizeli.
– Mademoiselle Gisèle?
– Oui! – odpowiedziała dziewczyna, błogosławiąc w duszy matkę, która upierała się, aby córka uczyła się języka francuskiego. Niestety Gizela wytrwała jedynie rok, a później odmówiła chodzenia na dodatkowe lekcje. Zresztą popierał ją w tym Wojtek. Wobec takiej przewagi sił matka wycofała się i już później nie nalegała. Obecnie w pamięci dziewczyny pozostało niewiele zwrotów. Przed wyjazdem nie miała wiele czasu na odświeżenie tych marnych wiadomości, ale zdanie, które wypowiedział mężczyzna, zrozumiała.
– François! – przedstawił się z uśmiechem i wyrzucił z siebie potok francuskich słów, opacznie myśląc, że Gizela doskonale zna język francuski.
– Je comprends pas! – przerwała mu wyszukanym w pamięci zwrotem, rozkładając ręce i ubierając twarz w nieśmiały, przepraszający uśmiech. Cała sytuacja, mimo iż nic w niej nie powinno Gizeli zaskoczyć, była żenująca.
– Pardon!
Pokiwał ze zrozumieniem głową i schylił się po wielką walizkę. Drugą ręką pochwycił kuferek z kosmetykami, który stał obok, i szybkim krokiem skierował się w stronę wyjścia. Gizela pozbierała porzucone siatki, w których przywiozła powitalne prezenty, i podążyła w ślad za nim.
Samochód monotonnie kołysał. Szumiała klimatyzacja. Kierowca od czasu do czasu spoglądał na nią i uśmiechał się, ale nic nie mówił. Zamknęła oczy i pod powiekami pojawił się obraz pokoju, w którym mieszkała przez ostatnie parę lat. Siedziała na podłodze obok łóżka. Był wieczór. Lampka nocna oświetlała jej dłonie, które mocowały się z taśmami zabezpieczającymi pudełko przed otwarciem. W końcu dostała się do środka. Wnętrze zawierało parę różnokolorowych, wyblakłych, grubych zeszytów, zapisanych ręką Klary. Wzięła do ręki pierwszy z nich. Na błękitnej okładce pysznił się piękny, kolorowy motyl. Był niezwykły. Przyglądając się mu dokładniej, zauważyła, że przypominał trochę otwierający się do słońca, egzotyczny kwiat. Otwarła zeszyt. Pismo było szybkie, miejscami mało wyraźne. Kartki pożółkły, atrament wyblakł. Jedynie karty zapisane długopisem były wyraźniejsze. Wzruszyło ją pismo matki. Poczuła, że trzyma w ręku obraz jej życia, ułamki myśli. Nagle zza okładki wysunęła się biała koperta, zaadresowana właśnie do niej. Trzęsącymi się rękami otwarła ją i ze wzruszeniem zaczęła czytać.
List do Gizeli
Kochana córeczko! Pewnie zdziwiona będziesz, że daję Tobie swój pamiętnik, a może nawet, że pisałam go. Przecież to takie trywialne i melodramatyczne. Tak dalekie ode mnie. A jednak nie zawsze człowiek jest taki, jaki się innym wydaje, szczególnie jeśli chodzi o uczucia…
Po przeczytaniu zapisków dotyczących moich uczuć i myśli oraz relacji zdarzeń, które miały wpływ na trudne czasem decyzje, zrozumiesz, dlaczego to zrobiłam. Trochę boję się Twojej oceny, ale ważniejsze w tej chwili jest, abyś poznała prawdę o mnie, moim życiu, a zarazem o Tobie.
Piszę pamiętnik od wielu lat. Porządkuję w ten sposób chaos, który niepostrzeżenie wkradał się w moje życie. Teraz czasami wklejam w niego swoje myśli z dużo późniejszego okresu. To moja korekta, a zarazem uczuciowa interpretacja tamtej rzeczywistości. Zawsze miałam problemy z mówieniem. Ludzie uważali mnie za osobę skrytą. Dużo łatwiej było mi zebrać myśli i poukładać je na stronach zeszytu. Przyglądając się w ten sposób sobie, zarazem porządkowałam swoje wnętrze. Próbowałam rozsupłać węzły, w które plątało się moje życie. Wygrzebując uczucia, czułam się, jakbym wykładała swoje skarby na biały obrus. Przez wiele lat chowałam je jak sroka świecidełka, do gniazda pamięci. Kolorowe szkiełka chwil, kręcące się w kalejdoskopie życia. Z wielu względów musiałam to zrobić. Teraz czas, abym przejrzała, co zgromadziłam przez wszystkie dnie, tygodnie, lata.
Kochanie, nie wiem, dlaczego czasami czuję się bardzo samotna. To paradoks, że żyję pomiędzy ludźmi, w rodzinie, ale to pamiętnik staje się moim powiernikiem. A ja na siłę chcę wierzyć, że ma swoje papierowe serce i nie skarżę się w przestrzeń. W zasadzie to nawet nie jest skarga. To rozmowa z Klarą, siedzącą sobie gdzieś tam we mnie. Mówię do siebie, zwierzam się sobie i siebie o radę proszę. Co innego uczucia. Te, jak motyle, łapię w siatkę pamięci i odkładam na półkę, gdzieś w zakamarkach mojego wnętrza. Może kiedyś pozwolę, aby wyfrunęły i zatrzepotały w słońcu kolorowymi skrzydełkami? Mam nadzieję, że nie będzie to kres ich życia. Nie zawsze potrafię zrozumieć siebie. Nie wiem, dlaczego pełna jestem pytań, wątpliwości, obaw… Po tylu latach, po tylu doświadczeniach?
– Więc, jak to z Tobą, Klaro, jest? Kim jesteś? – zadaję sobie pytanie.
Szczerze mówiąc, to nawet nie bardzo wiem, jak powinnam na nie odpowiedzieć. A swoją drogą, czy nie jest to śmieszne i żałosne, że na tym etapie życia gubię się w rzeczywistości?
Z pewnością jestem żoną, matką, babcią… To moje życiowe role, ale kim jestem Ja, Klara? Czy, taka obdarta z ról, godna jestem bezwarunkowej miłości? Kto powinien mi na to pytanie dać odpowiedź? Sama nie potrafię. Dlaczego to takie trudne?
W sprawach uczuć zawsze byłam naiwna. Dlatego, gdy przyszła miłość, rzuciłam się w nią jak w rzekę. Zapomniałam o jednym istotnym szczególe, że nie mam karty pływackiej, więc wchłonęła mnie, porwała w wiry. Wiele lat nie czułam siebie… Teraz płynę coraz bardziej świadomie. Świat powoli zaczyna mieć kształty. Widzę sińce, rany, zadrapania. Teraz jestem jak drzewo wyrwane z korzeniami, które płynie i płynie ku wielkiemu morzu nieskończoności. Gdzieś tam w środku kołacze się serce. Tęskni za ziemią, w którą mogłoby zapuścić korzenie. Moje zielone serce chce na nowo poczuć twardość i żyzność gleby, wiatr pieszczący gałęzie. Chcę mocno wrosnąć w życie. Twardo stać na nogach i wypuszczać nowe pędy, decydując o ich ilości i miejscu. Nie chcę, aby ktoś decydował o tym, jak żyję i co mam czuć. Aby dyktował, czy mogę odczuwać żal, rozczarowanie, strach. Teraz wypełnia mnie wielki smutek. I wiem, że mam do niego prawo. Mam prawo do wahania się, co zrobić. Mam prawo do łez za taką miłością, jaką sobie wymarzyłam i jaką sama daję. Tak bardzo kochałam, że prawie sprzedałam duszę. Dlaczego? Przecież zgodziłam się na wyrwanie mnie z korzeniami i wrzucenie w rwący nurt. A jednak tęsknię za wiatrem, poranną rosą, słońcem, a nawet za deszczem, mrozem, śniegiem. Chcę wszystko przeżywać świadomie i intensywnie. Chcę, aby świat nie był tylko różnokolorowymi smugami, ale aby miał kształty. Myślałam, że miłość mnie wesprze, pomoże. Może istnieje gdzieś taka miłość. Może nie jest to tylko miłość do dzieci, rodziców, rodzeństwa…
Teraz wiem, że rzeka, jak to rzeka, nie zawsze potrafi być delikatna. Zdradziecko porywa, wyrywa, wiruje i nie daje szans. A czasem wylewa. No chyba, że jest uregulowana, ale czy ktoś potrafi całkowicie uregulować rzekę? Nie chcę zgnić w jej nurtach i w końcu utonąć. Wiem, że trudno bez miłości, ale… Widać w bukiecie ślubnym dostałam same dmuchawce i wiatr lat powoli rozdmuchuje małe wiatraczki radości, czułości i bezpieczeństwa.
Z każdą zmarszczką, z każdą bezsenną nocą w przestrzeń niebytu odpływają małe łódeczki bliskości. Port moich ramion coraz bardziej pustoszeje. Stoję na krawędzi klifu. Pode mną kotłuje się wzburzona samotność, wyjąc jak potępieniec i próbując złapać mnie za stopy. To moja fala tsunami. Piętrzy się, budzi zgrozę. Czy dosięgnie mojego serca?…
Tu list urywał się. Jednak jego treść zaciekawiła Gizelę i zmusiła do sięgnięcia po zapiski pamiętnika.
Gizela nagle zdała sobie sprawę, że teraz, gdy narozrabia, już nie będzie miała gdzie schować się przed całym światem. Będzie musiała radzić sobie z problemami sama. Już Klara nie obejmie jej jak małej dziewczynki i nie powie najbardziej krnąbrnej i niepokornej ze swoich córek: „Kochanie, tak się nie robi, najpierw się myśli, a później działa. Z ludźmi trzeba postępować dyplomatycznie. Pokorne cielę dwie matki ssie”. I to ją najbardziej złościło, a być może i przerażało. Zresztą trudno jej było w tym momencie zidentyfikować składniki kotła pełnego wrzących uczuć, którym stało się jej wnętrze.
* * *
Gizela była bardzo zdziwiona, gdy po miesiącu ciszy i braku jakiegokolwiek porozumienia na linii ona – ojciec, właśnie ten nieugięty, rzadko przebaczający Wojciech stanął w drzwiach wynajętego maciupeńkiego mieszkanka córki. Przez ostatni czas mocno posiwiał, przygarbił się, schudł. Śmierć Klary zabrała mu dawną energię. Ulotniła się gdzieś pewna, wręcz wojskowa postawa. W drzwiach zobaczyła przygaszonego mężczyznę.
– Długo zastanawiałem się, czy przekazać pakunek, który dla ciebie zostawiła matka – powiedział i wyciągnął z torby karton przewiązany niebieską, wyblakłą wstążką. – Klara wymusiła na mnie obietnicę, abym tobie oddał jej pamiętniki – kontynuował, nie patrząc na zaskoczoną Gizelę. – Umierając, nie potrafiła sobie poradzić z tym, że nie opowiedziała ci prawdy o sobie. Byłem temu przeciwny. Prosiłem, aby tego nie robiła, bo komu dziś ta prawda jest potrzebna, ale uparła się. Wymusiła na mnie obietnicę, że przekażę tobie cząstkę jej życia. Teraz możesz z tym zrobić, co zechcesz. Już dłużej nie mogę udawać, że nie widzę kartonu stojącego w kącie pokoju. Co noc dręczą mnie koszmary. Dzisiaj w nocy śniła mi się twoja matka. Była taka, jak przed laty. Gdy przebudziłem się, podjąłem decyzję, że to ty zadecydujesz, czy zajrzeć w przeszłość. Masz do tego największe prawo.
Siwiejący mężczyzna ciężko usiadł na brzegu sofy. Zamyślił się.
– Musimy ze sobą porozmawiać. To głupota, abyśmy nadal udawali, że jesteśmy sobie obcy, bo tak nie jest. To, że nie zawsze ze sobą zgadzaliśmy się, że nie chciałaś słuchać moich rad i postępowałaś po swojemu, to jeszcze nie tragedia. Klara mawiała, że każdy ma prawo do własnych błędów i uczenia się na nich. Ja z miłości chciałem ustrzec cię przed nimi. Po co cierpieć, gdy można iść prostą drogą? Po co sobie gmatwać życie? Ostatnia nasza kłótnia była głupia – powiedział ze smutkiem Wojciech i prowadził dalej swój monolog, nie zważając na brak odpowiedzi ze strony córki. – Twoje siostry łatwiej poradziły sobie ze śmiercią matki, bo już nie są same. – kontynuował. – Nawet Zuzia twardo stoi na nogach. Jedynie ty nadal nie masz pomysłu na swoje życie i od śmierci Klary nic się nie zmieniło. Ciągle za czymś gonisz, czegoś szukasz. Nie potrafię ciebie zrozumieć. Wszystkich swoich, pożal się Boże, facetów pogoniłaś, i co? Zresztą, jakbyś tego nie zrobiła, to i tak sami pouciekaliby. Jak myślisz dalej żyć? A twoja praca? To bezmyślne machanie piórem dla tanich szmatławców? Wszystko na wodzie patykiem pisane. Po co tyle lat nauki?
W Wojciechu zaczęły grać długo powstrzymywane emocje. Zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki, ale po chwili się opanował.
– Gdy wreszcie zdecydowałaś się na studia prawnicze, odetchnąłem z ulgą. Pomyślałem sobie, że zrobisz coś konkretnego, co da tobie chleb. A ty co? Zrezygnowałaś z aplikacji i przerzuciłaś się na jakieś durne studia podyplomowe. Co w przyszłości chcesz robić? Po co ci było tyle lat kucia przepisów. Zobacz, jak adwokaci zarabiają. Z pewnością nie tysiąc pięćset na miesiąc, jak teraz wyciągasz. Gdybym nie opłacał czynszu za twoje mieszkanie, to z tego, co zostałoby z tej marnej pensyjki, dawno umarłabyś z głodu! – Ton głosu mężczyzny skoczył o oktawę wyżej.
– Ty jak zwykle, najpierw z gałązką oliwną, a za chwilę łapiesz za nóż, aby mi dopieprzyć. Norma! Ja nie zamierzam robić tak, jak ty byś sobie życzył. Tańczyć, jak mi zagrasz! Mam w dupie twoje mądrości. Sam sobie tak żyj. Wara od mojego życia. Zapomniałeś, że już nie mam dwóch warkoczyków z kokardkami? Obudź się! Nie żyję po to, aby ciebie zadowalać. Myślę, że już wystarczy mi twojego domowego pruskiego drylu. Jak myślisz, dlaczego tak szybko wybyłam z chaty? Po prostu miałam dość tego twojego „padnij, powstań, w dwuszeregu zbiórka, baczność!”. Wystarczy, że matka tak robiła całe życie. I co z tego miała? Cztery deski i garstkę piachu na odchodne! – nie wytrzymała Gizela, choć obiecywała sobie w duchu, że tym razem nie da się sprowokować. Skoro ojciec pokonał swoją dumę i pierwszy do niej przyszedł, uszanuje to i wreszcie zakopie topór wojenny.
– Zamknij się! Nie waż się tak mówić o matce! – wysyczał Wojciech, ale nic więcej nie powiedział, ku wielkiemu zdziwieniu Gizeli. Tylko poczerwieniał na twarzy. Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Po chwili, uspokojony, kontynuował już normalnym tonem:
– Niewiele wiesz o różnych sprawach w naszym życiu, więc może z pamiętnikami Klary to jednak dobry pomysł. Poczytaj, przemyśl, a może później łatwiej będzie się nam dogadać. Nie wiem, co jest w zapiskach Klary, bo ich nie czytałem, skoro są przeznaczone dla ciebie. Z pewnością jednak poznasz nas lepiej. Może nasze błędy ustrzegą cię przed kłopotami. Wiedz jednak, że bardzo cię kocham. I tego nic nie zmieni.
Przeszedł do przedpokoju i sięgnął po szalik oraz kurtkę. Pośpiesznie się ubrał.
– To cześć! Zajrzyj do mnie od czasu do czasu. Ja nie gryzę. A twoje siostry też się skarżą, że o nich zapominasz. Pamiętaj, że rodzina to coś najważniejszego na świecie.
Energicznie złapał za klamkę i wyszedł, zostawiając zdziwioną Gizelę z pakunkiem w rękach.Rozdział I Klara i Wojtek
– Dziwny jest ten kraj. Pola, lasy, pagórki i oświetlone autostrady – pomyślała Gizela, zamykając oczy. Była już zmęczona całodzienną podróżą. Noc poprzedzającą wylot do nieznanego kraju przewierciła się w pościeli. Nie spała, bijąc się z myślami. Nie była pewna, czy powinna lecieć. Chciała tego, ale równocześnie bała się podróży. Nie wiedziała, co przyniesie. Jednak musiała rozwikłać do końca tajemniczą zagadkę, która przewróciła jej życie do góry nogami. Jeszcze nie potrafiła zorientować się, co w ich rodzinie było prawdą, a co fałszem. Klamka zapadła, gdy zabukowała bilety.
W sobotę wczesnym rankiem wyskoczyła z łóżka. Po krótkim namyśle, bo na dłuższy nie miała czasu, do bagażu włożyła kolorowe zeszyty.
– Będę miała czas na spokojne zastanowienie się – pomyślała, zawiązując adidasy. Najpierw musiała dostać się do Warszawy, a później długo czekała na lotnisku na połączenie do Luksemburga. Lot przebiegł spokojnie. Lotnisko w Luksemburgu zlokalizowane było na obrzeżach miasta. Po odprawie i odebraniu bagaży cierpliwie czekała w holu, obserwując śpieszących się podróżnych, czułe powitania i pożegnania. Czekała na mężczyznę, który miał odebrać ją z lotniska. Nie wiedziała, czego oczekiwać i jak się z nim porozumie.
Czy zna język angielski, a może rosyjski? – zastanawiała się, obserwując ludzi. Mało prawdopodobne, aby mówił po polsku.
Nagle zauważyła niezbyt wysokiego, przeciętnej urody blondyna. Miał przy sobie zdjęcie i uważnie przyglądał się wszystkim pasażerom, a szczególnie kobietom.
– Bonjour! – powiedział, podchodząc do Gizeli.
– Mademoiselle Gisèle?
– Oui! – odpowiedziała dziewczyna, błogosławiąc w duszy matkę, która upierała się, aby córka uczyła się języka francuskiego. Niestety Gizela wytrwała jedynie rok, a później odmówiła chodzenia na dodatkowe lekcje. Zresztą popierał ją w tym Wojtek. Wobec takiej przewagi sił matka wycofała się i już później nie nalegała. Obecnie w pamięci dziewczyny pozostało niewiele zwrotów. Przed wyjazdem nie miała wiele czasu na odświeżenie tych marnych wiadomości, ale zdanie, które wypowiedział mężczyzna, zrozumiała.
– François! – przedstawił się z uśmiechem i wyrzucił z siebie potok francuskich słów, opacznie myśląc, że Gizela doskonale zna język francuski.
– Je comprends pas! – przerwała mu wyszukanym w pamięci zwrotem, rozkładając ręce i ubierając twarz w nieśmiały, przepraszający uśmiech. Cała sytuacja, mimo iż nic w niej nie powinno Gizeli zaskoczyć, była żenująca.
– Pardon!
Pokiwał ze zrozumieniem głową i schylił się po wielką walizkę. Drugą ręką pochwycił kuferek z kosmetykami, który stał obok, i szybkim krokiem skierował się w stronę wyjścia. Gizela pozbierała porzucone siatki, w których przywiozła powitalne prezenty, i podążyła w ślad za nim.
Samochód monotonnie kołysał. Szumiała klimatyzacja. Kierowca od czasu do czasu spoglądał na nią i uśmiechał się, ale nic nie mówił. Zamknęła oczy i pod powiekami pojawił się obraz pokoju, w którym mieszkała przez ostatnie parę lat. Siedziała na podłodze obok łóżka. Był wieczór. Lampka nocna oświetlała jej dłonie, które mocowały się z taśmami zabezpieczającymi pudełko przed otwarciem. W końcu dostała się do środka. Wnętrze zawierało parę różnokolorowych, wyblakłych, grubych zeszytów, zapisanych ręką Klary. Wzięła do ręki pierwszy z nich. Na błękitnej okładce pysznił się piękny, kolorowy motyl. Był niezwykły. Przyglądając się mu dokładniej, zauważyła, że przypominał trochę otwierający się do słońca, egzotyczny kwiat. Otwarła zeszyt. Pismo było szybkie, miejscami mało wyraźne. Kartki pożółkły, atrament wyblakł. Jedynie karty zapisane długopisem były wyraźniejsze. Wzruszyło ją pismo matki. Poczuła, że trzyma w ręku obraz jej życia, ułamki myśli. Nagle zza okładki wysunęła się biała koperta, zaadresowana właśnie do niej. Trzęsącymi się rękami otwarła ją i ze wzruszeniem zaczęła czytać.
List do Gizeli
Kochana córeczko! Pewnie zdziwiona będziesz, że daję Tobie swój pamiętnik, a może nawet, że pisałam go. Przecież to takie trywialne i melodramatyczne. Tak dalekie ode mnie. A jednak nie zawsze człowiek jest taki, jaki się innym wydaje, szczególnie jeśli chodzi o uczucia…
Po przeczytaniu zapisków dotyczących moich uczuć i myśli oraz relacji zdarzeń, które miały wpływ na trudne czasem decyzje, zrozumiesz, dlaczego to zrobiłam. Trochę boję się Twojej oceny, ale ważniejsze w tej chwili jest, abyś poznała prawdę o mnie, moim życiu, a zarazem o Tobie.
Piszę pamiętnik od wielu lat. Porządkuję w ten sposób chaos, który niepostrzeżenie wkradał się w moje życie. Teraz czasami wklejam w niego swoje myśli z dużo późniejszego okresu. To moja korekta, a zarazem uczuciowa interpretacja tamtej rzeczywistości. Zawsze miałam problemy z mówieniem. Ludzie uważali mnie za osobę skrytą. Dużo łatwiej było mi zebrać myśli i poukładać je na stronach zeszytu. Przyglądając się w ten sposób sobie, zarazem porządkowałam swoje wnętrze. Próbowałam rozsupłać węzły, w które plątało się moje życie. Wygrzebując uczucia, czułam się, jakbym wykładała swoje skarby na biały obrus. Przez wiele lat chowałam je jak sroka świecidełka, do gniazda pamięci. Kolorowe szkiełka chwil, kręcące się w kalejdoskopie życia. Z wielu względów musiałam to zrobić. Teraz czas, abym przejrzała, co zgromadziłam przez wszystkie dnie, tygodnie, lata.
Kochanie, nie wiem, dlaczego czasami czuję się bardzo samotna. To paradoks, że żyję pomiędzy ludźmi, w rodzinie, ale to pamiętnik staje się moim powiernikiem. A ja na siłę chcę wierzyć, że ma swoje papierowe serce i nie skarżę się w przestrzeń. W zasadzie to nawet nie jest skarga. To rozmowa z Klarą, siedzącą sobie gdzieś tam we mnie. Mówię do siebie, zwierzam się sobie i siebie o radę proszę. Co innego uczucia. Te, jak motyle, łapię w siatkę pamięci i odkładam na półkę, gdzieś w zakamarkach mojego wnętrza. Może kiedyś pozwolę, aby wyfrunęły i zatrzepotały w słońcu kolorowymi skrzydełkami? Mam nadzieję, że nie będzie to kres ich życia. Nie zawsze potrafię zrozumieć siebie. Nie wiem, dlaczego pełna jestem pytań, wątpliwości, obaw… Po tylu latach, po tylu doświadczeniach?
– Więc, jak to z Tobą, Klaro, jest? Kim jesteś? – zadaję sobie pytanie.
Szczerze mówiąc, to nawet nie bardzo wiem, jak powinnam na nie odpowiedzieć. A swoją drogą, czy nie jest to śmieszne i żałosne, że na tym etapie życia gubię się w rzeczywistości?
Z pewnością jestem żoną, matką, babcią… To moje życiowe role, ale kim jestem Ja, Klara? Czy, taka obdarta z ról, godna jestem bezwarunkowej miłości? Kto powinien mi na to pytanie dać odpowiedź? Sama nie potrafię. Dlaczego to takie trudne?
W sprawach uczuć zawsze byłam naiwna. Dlatego, gdy przyszła miłość, rzuciłam się w nią jak w rzekę. Zapomniałam o jednym istotnym szczególe, że nie mam karty pływackiej, więc wchłonęła mnie, porwała w wiry. Wiele lat nie czułam siebie… Teraz płynę coraz bardziej świadomie. Świat powoli zaczyna mieć kształty. Widzę sińce, rany, zadrapania. Teraz jestem jak drzewo wyrwane z korzeniami, które płynie i płynie ku wielkiemu morzu nieskończoności. Gdzieś tam w środku kołacze się serce. Tęskni za ziemią, w którą mogłoby zapuścić korzenie. Moje zielone serce chce na nowo poczuć twardość i żyzność gleby, wiatr pieszczący gałęzie. Chcę mocno wrosnąć w życie. Twardo stać na nogach i wypuszczać nowe pędy, decydując o ich ilości i miejscu. Nie chcę, aby ktoś decydował o tym, jak żyję i co mam czuć. Aby dyktował, czy mogę odczuwać żal, rozczarowanie, strach. Teraz wypełnia mnie wielki smutek. I wiem, że mam do niego prawo. Mam prawo do wahania się, co zrobić. Mam prawo do łez za taką miłością, jaką sobie wymarzyłam i jaką sama daję. Tak bardzo kochałam, że prawie sprzedałam duszę. Dlaczego? Przecież zgodziłam się na wyrwanie mnie z korzeniami i wrzucenie w rwący nurt. A jednak tęsknię za wiatrem, poranną rosą, słońcem, a nawet za deszczem, mrozem, śniegiem. Chcę wszystko przeżywać świadomie i intensywnie. Chcę, aby świat nie był tylko różnokolorowymi smugami, ale aby miał kształty. Myślałam, że miłość mnie wesprze, pomoże. Może istnieje gdzieś taka miłość. Może nie jest to tylko miłość do dzieci, rodziców, rodzeństwa…
Teraz wiem, że rzeka, jak to rzeka, nie zawsze potrafi być delikatna. Zdradziecko porywa, wyrywa, wiruje i nie daje szans. A czasem wylewa. No chyba, że jest uregulowana, ale czy ktoś potrafi całkowicie uregulować rzekę? Nie chcę zgnić w jej nurtach i w końcu utonąć. Wiem, że trudno bez miłości, ale… Widać w bukiecie ślubnym dostałam same dmuchawce i wiatr lat powoli rozdmuchuje małe wiatraczki radości, czułości i bezpieczeństwa.
Z każdą zmarszczką, z każdą bezsenną nocą w przestrzeń niebytu odpływają małe łódeczki bliskości. Port moich ramion coraz bardziej pustoszeje. Stoję na krawędzi klifu. Pode mną kotłuje się wzburzona samotność, wyjąc jak potępieniec i próbując złapać mnie za stopy. To moja fala tsunami. Piętrzy się, budzi zgrozę. Czy dosięgnie mojego serca?…
Tu list urywał się. Jednak jego treść zaciekawiła Gizelę i zmusiła do sięgnięcia po zapiski pamiętnika.
więcej..