Ogród sekretów i zdrad - ebook
Ogród sekretów i zdrad - ebook
Róża jest odnoszącą sukcesy młodą marszandką sztuki. Właśnie zbliża się podwójny jubileusz urodzin: jej matki Doroty i babci Giny. Doskonała okazja, aby zorganizować wielką rodzinną imprezę. Wybór pada na pałac w Łabonarówce, dawną siedzibę ich rodu, która skrywa wiele sekretów. Przeszłość rodziny, choć bardzo odległa i pozornie zapomniana, wciąż oddziałuje na losy kolejnych pokoleń.
Jakie historie drzemią w starym przedwojennym dworze zwanym palais fatal? Czy opowieść rodzinna, którą przekazała Róży jej matka, jest prawdziwa? I jaką rolę w poszukiwaniu tajemnic sprzed lat odegra Maks Niezwiński?
„Ogród sekretów i zdrad” to wielowątkowa historia rodu Korsakowskich, dla których pałac w Łabonarówce był miejscem spotkań artystycznej bohemy przełomu lat 20. i 30. ubiegłego wieku. To opowieść o ogromnych fortunach, które idą w parze z wielkim blichtrem dwudziestolecia międzywojennego i jeszcze większym niebezpieczeństwem.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-734-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Palais fatal
Kiedy zadzwoniła komórka i wyrwała ją ze snu, Róża musiała sobie najpierw przypomnieć, gdzie się właściwie znajduje, bo nie rozpoznawała tego miejsca.
– Przysięgam, to już ostatnia taka impreza – obiecała solennie w duchu, ale miała niejasne wrażenie, że się powtarza.
Podobnie było dwa tygodnie temu, kiedy galeria zorganizowała aukcję nowej sztuki. Licytacja zakończyła się tak niespodziewanie dobrymi wynikami, że musiały wraz ze wspólniczką to uczcić i zabawa trochę wymknęła się spod kontroli. Teraz akurat wolumen sprzedaży zupełnie ich nie zaskoczył – na aukcji mistrzów współczesności miały same pewniaki, mocne nazwiska i ciekawe prace, a Róża, jako licytatorka, dała z siebie wszystko, by jak najlepiej zaprezentować obiekty i zachęcić kupujących. Poszły wszystkie pozycje z katalogu, a o kilka toczyła się naprawdę zacięta walka. Artyści zarobili sporo, galeria także zgarnęła swój procent – było zatem co świętować. Tradycyjna lampka szampana po zakończeniu transmisji internetowej aukcji zamieniła się w rajd po klubach i after party w mieszkaniu wspólniczki na przedmieściu.
To właśnie tutaj, na kanapie w salonie u Bei, ocknęła się Róża, obudzona ze snu telefonem matki. Bo to jej numer wyświetlił się na iPhonie.
– O matko – mruknęła, dosyć nawet adekwatnie, starając się sobie uświadomić, czy nie zapomniała o jakimś zobowiązaniu wobec rodzicielki. Umówiły się na dzisiaj? Śniadanie? Wspólne zakupy? Wizyta? Coś innego? Choć nie miała w zwyczaju uzgadniania spotkań na poranki po ważnych licytacjach, mogło jej się coś pomylić, bo przecież nikt nie jest doskonały. Odebrała więc z westchnieniem.
– Mam świetny pomysł – obwieściła matka radosnym głosem. – Dotyczący naszego jubileuszu. Mojego i babci Giny.
Róża ponownie nabrała głęboko powietrza. O nadchodzących urodzinach swoich i swej matki Dorota Jabłonowska mówiła nieustannie przynajmniej od paru tygodni. Miały odbyć się we wrześniu, a więc dopiero za kilka miesięcy, ale przygotowania toczyły się już dosyć intensywnie. Dorota uważała, że niczego nie wolno zostawiać przypadkowi, zwłaszcza że babcia miała prawie dziewięćdziesiąt pięć lat i „wszystko mogło się zdarzyć”.
– Zamieniam się w słuch. – Róża postanowiła wykazać się entuzjazmem. Od pewnego czasu matka była zajęta wybieraniem lokalu na tę wyjątkową uroczystość i drobiazgowym ustalaniem listy gości. Córka przypuszczała, że chodzi właśnie o to.
– Nie wyjaśnię tego tak po prostu – oznajmiła tajemniczo matka. – Musimy się spotkać. Możesz do mnie przyjechać? Na przykład za godzinę?
– Mamo… – jęknęła Róża, przewracając oczami, choć oczywiście Dorota nie mogła tego zobaczyć. – Miałam wczoraj ciężki dzień. Aukcja mistrzów współczesności, nie pamiętasz?
– Ty co tydzień masz jakąś licytację – zbagatelizowała matka. – A nasz jubileusz jest wyjątkowy. Coś takiego organizuje się zapewne raz w życiu, a z pewnością już na taką skalę.
Uwzględniając zakres działań i ilość uwagi, którą Dorota temu poświęcała, było to bardzo prawdopodobne. W końcu chodziło o babcię Ginę, którą dziewczyna wprost uwielbiała. Starsza pani była bowiem ucieleśnieniem smaku, stylu i wykwintu, czyli wszystkiego, co można opisać określeniem „prawdziwej damy”. Miała to we krwi, bo wywodziła się ze znakomitej rodziny, ale nigdy nie obnosiła się ze swoim pochodzeniem.
– Takie rzeczy nie są w dobrym guście i nigdy nie były, w każdym razie nie w towarzystwie – mawiała dobrotliwie, gdy wnuczka próbowała ją podpytać o dawne sprawy. Wiedziała od matki, że babcia Gina – a właściwie Georgina – była córką przedwojennego milionera z branży naftowej Augustyna Korsakowskiego i zubożałej baronówny, olśniewającej piękności tamtych czasów, Matyldy Mikanowskiej. – Cóż chcesz, takie mariaże zdarzały się wówczas nader często i nikogo to nie dziwiło ani nie szokowało – zamknęła sprawę małżeństwa swoich rodziców babcia.
Od matki Róża wiedziała, że pradziadek stracił majątek podczas Wielkiego Kryzysu, a jego piękna żona młodo zmarła.
– Babcia wcześnie została sierotą i nie lubi o tym wszystkim opowiadać – tłumaczyła Dorota. – Właściwie tylko z dzieciństwa zachowała szczęśliwe wspomnienia. Mieli wspaniały pałac, urządzony zachwycająco i ze smakiem, mój dziadek był właścicielem takiego samego cadillaca jak prezydent Mościcki, w ich domu spotykała się cała śmietanka towarzyska ówczesnego świata kultury i sztuki… Mama napomknęła mi, że kiedyś poznała samego Tuwima, ponoć deklamował jej swoje wiersze…
– Szkoda, że mnie nigdy nie chce o tym opowiedzieć – wzdychała Róża, zainteresowana artystycznym życiem tamtych odległych czasów. Sama zajmowała się sztuką. Była więc ciekawa, czy babcia znała jakiegoś malarza sprzed wojny: może Witkacego lub Leona Chwistka? To byłoby naprawdę wspaniałe dowiedzieć się o nich czegoś z pierwszej ręki. Tylko że babcia niechętnie wtajemniczała ją w cokolwiek, zazwyczaj zasłaniając się słabą pamięcią.
– To było tak dawno – wykręcała się. – Kto by to pamiętał, dziecko. Wszystko mi się już myli.
Babcia Gina od pewnego czasu mieszkała w domu seniora, który sama wybrała. Uznała, że tak będzie lepiej zarówno dla niej, jak i dla Doroty.
– Nie jestem niepoczytalna ani w żaden sposób ograniczona, wciąż trzymam się nieźle. Potrzebuję jednak fachowego wsparcia. Wszyscy będziemy spokojniejsi – oświadczyła, gdy córka zaczęła protestować, usiłując przekonać matkę do pozostania w jej domu. Róża wiedziała, że jest to nierealne. Mimo swojego wieku babcia lubiła wychodzić, spotykać się z ludźmi, a matka mieszkała w starej kamienicy, na trzecim piętrze, gdzie nie było windy. Bariery architektoniczne coraz bardziej ograniczały aktywność Giny, która stawała się smutna i przygaszona. Jedynym rozwiązaniem byłaby zamiana mieszkania, co z kolei nie wchodziło w grę ze względu na uwielbiającą to miejsce Dorotę.
Matka Róży była absolutnym przeciwieństwem jej babci. Nie przesadzając za bardzo, śmiało można ją było nazwać nieodpowiedzialną i postrzeloną. Co dziwne – mimo niefrasobliwego podejścia do życia – wszystko jej się w nim układało. Strategia odsuwania od siebie nieprzyjemnych decyzji i odkładania spraw do załatwienia na później lub – w najgorszym razie – spychania ich na barki innych w jej przypadku zawsze odnosiła spodziewany skutek. Rozwiązanie zazwyczaj jakoś się znajdowało, lepsze lub gorsze, ale bez zbędnych stresów. Dorota wierzyła głęboko, że przeważająca liczba kwestii nie wymaga w ogóle naszej ingerencji, bo zwyczajnie rozstrzyga się sama, wystarczy poczekać. Ta taktyka odnosiła efekty, więc nie zaprzątała sobie głowy rzeczami nieprzyjemnymi i zbyt zawikłanymi. Zawodowo także wiodło jej się lepiej, niż sama mogłaby sobie wymarzyć. Kiedyś, wiele lat wcześniej, przez zupełny przypadek przetłumaczyła dla pewnego wydawnictwa kryminał. Zrobiła to awaryjnie, w zastępstwie, bo ktoś nawalił. Wykonała pracę solidnie i terminowo, spodobała się i przez długi czas utrzymywała siebie, uczącą się wówczas Różę i babcię Ginę z tych zleceń. Żyły może bez szału, ale wystarczało im na wszystko. Potem Dorota wpadła na pomysł, że właściwie sama mogłaby pisać takie książki. Wyspecjalizowała się w obyczajowym dreszczowcu, przy czym z charakterystycznym dla siebie łutem szczęścia trafiła na odpowiedni moment i w krótkim czasie stała się poczytną autorką.
– Mam wrażenie, że los zawsze w kluczowym momencie klepie mnie po plecach i popycha w odpowiednią stronę – mawiała. – Dlatego wierzę w intuicję. Nigdy nie zrobię czegoś, przed czym ostrzega mnie głos wewnętrzny.
Teraz najwyraźniej głos wewnętrzny przed niczym jej nie ostrzegał, a wręcz przeciwnie – kazał jej wezwać córkę do siebie. Róża wstała z kanapy Bei i przeciągnęła się lekko. Przyjaciółka już nie spała, właśnie kręciła się po tarasie, przygotowując śniadanie. Róża z lubością wciągnęła zapach kawy.
– Cześć. Trochę wczoraj nas poniosło. – Wspólniczka uśmiechnęła się, gestem wskazując filiżankę, na co Róża z wdzięcznością skinęła głową.
– Mało powiedziane – mruknęła, siadając na rattanowej kanapie. Z tarasu roztaczał się zapierający dech widok na miasto. Beata, zwana Beą, inwestowała każdą złotówkę zarobioną w galerii w to mieszkanie. Było jej dumą i oczkiem w głowie i trzeba przyznać: miała się czym pochwalić. – Obiecałam sobie, że już koniec z takimi melanżami. Za stara na to jestem – dodała jeszcze Róża, sięgając po rogalika, a Bea wybuchnęła śmiechem.
– Jasne. Na żale to przyjdzie czas na emeryturze. Albo i nie, jak cię alzheimer dopadnie i nie będziesz pamiętać. Teraz trzeba używać, ile wlezie, póki mamy siły. À propos, żebyś nie zapomniała swojego obrazu. Taksiński byłby niepocieszony.
Róża obejrzała się na spore płótno, które mimo swojego niezbyt dobrego stanu z dużą konsekwencją niosła z jednego klubu do drugiego, aż dotargała je tutaj. Naprawdę cud, że go gdzieś po drodze nie zawieruszyła! No, ale to był w końcu Taksiński! Na aukcji mistrzów współczesności jego dzieła osiągały piękne ceny, a on podarował jej tę pracę lekką ręką, po prostu z wdzięczności, że tak dobrze prowadziła jego sprawy.
– Moim zdaniem on na ciebie leci. – Bea doszła do wniosku, że jednak posmaruje sobie rogalika miodem z lawendy, który przywiozła z Prowansji, zatem odłożyła konfitury i sięgnęła po drugi słoik.
Róża poruszyła ramionami.
– Nawet jeśli, to nie jestem zainteresowana – odburknęła.
– Szkoda. To byłaby niezła reklama dla naszej galerii.
– Akurat. Chciałaś powiedzieć: antyreklama. Zaraz by zrobił jakąś dramę i wystraszył nam klientów. To niepoczytalny wariat. Jeśli chcesz wiedzieć, pilnowałam tego obrazu jak oka w głowie od momentu, gdy mi go wczoraj wręczył, bo nie jestem wcale pewna, czy mu się nie odwidzi i czy mi nie każe go oddać. Wyobrażasz sobie, co by to było, gdybym go gdzieś posiała? Wytoczyłby mi proces i wsadził do więzienia.
– Prawda. On jest nieobliczalny, to rzeczywiście ryzyko. – Bea ziewnęła, zamykając tym samym temat popularnego malarza. – Co zamierzasz dzisiaj robić? Może skoczymy gdzieś na obiad? Miałyśmy wczoraj tak świetny dzień, że warto by pociągnąć świętowanie dalej.
Róża pokręciła głową.
– Dzwoniła mama. Znowu ma jakieś przemyślenia w związku z jubileuszem.
Bea przewróciła wymownie oczami.
– To się nigdy nie skończy. Współczuję. Ale, ale! – Przypomniała sobie coś i sięgnęła do torebki, która jak zawsze wisiała na poręczy fotela. – Mam namiary na tę firmę eventową, która organizowała wesele mojej siostry. Nie uprzedzaj się. – Zamachała rękami, widząc pełen powątpiewania wzrok wspólniczki. – Oni się specjalizują właśnie w takich imprezach jak twoja: urodziny, chrzciny, bale i festiwale. Najlepiej na wolnym powietrzu.
– Jakoś tego nie widzę – przyznała Róża, odbierając wizytówkę. – To wszystko mnie przerasta. Matka zamierza z tego zrobić jakiś festyn roku, sprosić tysiące ludzi, marzy o oprawie niczym z filmu. Odbiło jej?
– Może potrzebuje zainteresowania? Wiesz, syndrom zamykających się drzwi? Chce po raz ostatni być królową balu? Pogadaj z nią, to się dowiesz. – Bea uśmiechnęła się, dolewając sobie kawy. Róża posłała jej pełne rezerwy spojrzenie.
Otrzymać od matki jakieś sensowne wyjaśnienia? Wolne żarty. Dorota była znana z tego, że zmieniała wersję zdarzeń tyle razy, ile uważała za konieczne, a właściwie – żeby dowolnie dopasować ją do okoliczności.
– Ja nigdy nie kłamię – zastrzegała się. – Po prostu nieco ubarwiam tę smutną i szarą rzeczywistość, by była bardziej fascynująca i oferowała jakiś suspens. W końcu na tym głównie zarabiam pieniądze, to mój żywioł.
Co do tego córka nie miała żadnych wątpliwości – w ulepszaniu prawdy jej matka była najlepsza na świecie. Na temat powodów odejścia jej ojca – co wydarzyło się, gdy Róża liczyła kilka lat – usłyszała kilka diametralnie różniących się od siebie relacji. Choć łączył je zawsze jeden element wspólny: jego zniknięcie było owiane wielką tajemnicą i stanowiło zagadkę w iście kryminalnym stylu.
Prawdy dowiedziała się dopiero, kiedy osiągnęła pełnoletność: była prozaiczna. Rodzice rozwiedli się, rozstając się nawet dosyć polubownie, bo bez długich procesów i walk w sądzie, a potem ojciec przeniósł się do innego miasta i tam założył nową rodzinę. Od córki odciął się definitywnie i nieszczególnie interesował się jej losem. Ona także nie zamierzała zmieniać tej sytuacji, skoro tak to się wszystko ułożyło. Kiedy ustaliła te fakty, nagle pożałowała, że nie została przy podkolorowanej rzeczywistości matki, w której ojciec znikał na skutek niesamowitego splotu okoliczności lub zaskakującego przypadku, niedającego się logicznie wyjaśnić. Może Dorota miała trochę racji? Szarość egzystencji zazwyczaj przytłacza. Czasami kusi nas, by przydać jej trochę kolorów, nawet kosztem pewnego naciągnięcia faktów i zmyślenia.
Wrzuciła podarowany obraz do taksówki i zadysponowała trasę do mieszkania matki. Tam wypakowała nieporęczne płótno i z pewnym westchnieniem wdrapała się z nim na trzecie piętro. Postanowiła na razie zostawić malunek tutaj – podjedzie po niego samochodem któregoś dnia, chyba że Taksiński jednak zażąda zwrotu. Wtedy od razu zaniesie pracę do nieodległej galerii. Tak będzie po prostu wygodniej.
– Cudownie, że jesteś. Co to za bohomaz? – przywitała ją matka, jak zwykle o tej porze dnia już po porannej sesji jogi czy pilatesu, ze starannie ułożonymi włosami i z makijażem. Róża podziwiała zawsze jej styl. Babcia Gina miała klasę, ale Dorota z kolei niesamowity szyk. Ona sama czuła się przy tych dwóch kobietach jak zakała i nieudacznik. Niby na co dzień obcująca ze sztuką, wrażliwa i wyczulona, a nie było w niej za grosz obycia i wyrafinowania. Brakowało jej naturalnego wdzięku, dystansu i czegoś nieuchwytnie magnetyzującego, co zauważała w sposobie bycia matki i babci. I zazdrościła im tej iskry.
– To dzieło sztuki – burknęła więc w odpowiedzi na pytanie Doroty, która uniosła wymownie wzrok. – Taksiński. Podarował mi jedno ze swoich płócien, bo dobrze sprzedałyśmy go na wczorajszej aukcji.
– Pacykarz – wyraziła swoją opinię matka, zerkając na obraz. – To jest do niczego niepodobne. Ja może nie znam się na współczesnym malarstwie…
– To prawda. Nie znasz się – ucięła dyskusję córka i spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi.
Dorota uznała, że należy zakończyć tę prowadzącą donikąd dyskusję.
– Mniejsza z tym. Jadłaś coś?
– Śniadanie u Bei. Przy okazji przekazuję ci od niej namiary na doskonałą firmę organizującą imprezy. Zajmują się wszystkim od A do Z. Rzecz warta rozważenia. – Podała matce wizytówkę, na którą ta spojrzała bez zainteresowania i z roztargnieniem.
– Znakomicie. Pójdziemy na lunch tutaj niedaleko, do ogródka. Otwarli świetną nową knajpkę. Właściciel jest czytelnikiem moich książek i…
Jasne. Róża mogła dopowiedzieć sobie resztę. Skoro restaurator był fanem dreszczowców matki, to ona miała tam z pewnością specjalne względy. A niczego nie lubiła tak bardzo, jak być traktowana w sposób wyjątkowy i ze szczególną atencją. Uśmiechnęła się wyrozumiale, ale Dorota zinterpretowała to po swojemu i lekko się zirytowała.
– Trzeba dbać o fanów…
– Oczywiście, niczego nie sugerowałam.
– Tylko to, że jestem próżna.
– Przesadzasz, mamo.
Zapadło niezręczne milczenie, jak zwykle po takim spięciu. Róża postanowiła je przerwać, mówiąc coś niezobowiązującego, ale Dorota wykonała bagatelizujący ruch ręką.
– Nieistotne. Po prostu chodźmy coś zjeść.
Córka skinęła głową. Gdy dotarły na miejsce, przyznała, że knajpce istotnie niczego nie można było zarzucić. Wyglądała klimatycznie i zachęcająco. Urządzona ze smakiem, ale bez ostentacji, obiecywała niezły posiłek. Właściciel ucieszył się na widok Doroty, wskazał im dobry stolik na niewielkim patio i zasugerował wybór potraw. Zdały się na niego.
– Mówiłaś, że masz jakiś pomysł związany z urodzinami – podsunęła Róża, gdy już zabrały się za główne danie.
Matka na chwilę odłożyła widelec.
– Z jubileuszem – podkreśliła, a córka lekko poruszyła ramionami. – Ja nie zamierzam obchodzić urodzin – dodała jeszcze, a Róża zerknęła z zainteresowaniem. To było coś nowego. Od kilku tygodni matka mówiła wyłącznie o tym, jak wspaniałą uroczystością będzie ta podwójna rocznica – obie z babcią urodziły się w tym samym miesiącu w odstępie zaledwie paru dni. Tylko że od pewnego czasu Dorota unikała ujawniania swego wieku. Róża zachodziła w głowę, jak zamierza wybrnąć z tego podczas imprezy. Babcia Gina kończy dziewięćdziesiąt pięć lat, a matka? Przyzna się do swojej okrągłej sześćdziesiątki czy też będzie usiłowała coś poszachrować?
– Myślałam, że ma to być feta na cześć was obu – ostrożnie rzuciła Róża, a Dorota przyświadczyła energicznym skinieniem głowy.
– Ależ będzie. Wymyśliłam znakomitą okazję. Już od dwudziestu pięciu lat jestem na rynku wydawniczym. Najpierw jako tłumaczka książek, a potem autorka. Czy nie uważasz, że to znakomity powód do świętowania?
Córka się zgodziła. Choć ten benefis wydawał jej się trochę naciągnięty, nie zamierzała protestować. W końcu to była uroczystość matki. To ona miała być zadowolona, a że nie zrezygnuje z imprezy, było więcej niż pewne.
– O tym mi chciałaś powiedzieć? – spytała więc córka. – Że to nie będą urodziny, a ćwierćwiecze działalności twórczej? – To ostatnie wymówiła z pewnym wahaniem, jakby zastanawiając się, czy to jednak nie jest żart ze strony matki.
Ta zaprzeczyła jednak gestem.
– Nie tylko o tym, choć to też ważne, bo uważam, że może mi się przysłużyć reklamowo, a w każdym razie tak uważa moja agentka. Na pewno da się z tego zrobić zgrabny materiał do wykorzystania w mediach.
– Bez dwóch zdań.
Matka uśmiechnęła się z aprobatą, a potem skubnęła nieco swej potrawy.
– Dlatego uznałam, że uroczystość powinna mieć szczególną oprawę. Jestem ci wdzięczna za znalezienie tej firmy eventowej, rzecz jasna ją sprawdzę, ale chodzi przede wszystkim o miejsce…
– Nie rozumiem – przyznała córka.
– To nie może się odbywać byle gdzie.
– Tak, już rozmawiałyśmy o wynajęciu sali w centrum. Skłaniałaś się ku któremuś z hoteli…
– Zmieniłam zdanie – przerwała jej matka. – To musi mieć rozmach. Wygląd, elegancję i odpowiedni efekt. Żadna sala restauracyjna nam tego nie zapewni.
– A co sprosta wymaganiom? – rzuciła Róża, pełna najgorszych przeczuć. Skoro matka specjalnie ją tu ściągnęła, zaprosiła na lunch, kroiło się niezłe przedstawienie. Gdzie to zamierzała zorganizować? Wynająć Teatr Wielki? Zamek Królewski? Przekonać władze miasta, by udostępniły budynek magistratu, który także mógł się pochwalić reprezentacyjnymi wnętrzami? Może jakiś park albo ogród? Na przykład Wilanów byłby tu niezłym rozwiązaniem, albo ogród botaniczny, o ile organizowano tam prywatne imprezy.
– Pałac w Łabonarówce – oznajmiła tymczasem Dorota, patrząc na nią triumfalnie.
– Coś mi świta, ale nie jestem pewna… – zaczęła Róża i lekko odetchnęła z ulgą. To nie wydawało się szczególnie ekscentryczne.
– Przypomnij sobie – zażądała matka. – To niemożliwe, żebyś nie pamiętała. Babcia często o nim opowiadała.
Ach, tak! Łabonarówka! Legendarna siedziba rodziny Korsakowskich, którą ojciec Giny kupił dla jej matki Matyldy. Wcześniej pałac był własnością jakiejś zbankrutowanej rodziny arystokratycznej, a Augustyn Korsakowski podniósł go z ruiny i w krótkim czasie doprowadził nie tylko do stanu świetności, lecz wręcz do rozkwitu. Jak mogła nie skojarzyć tej nazwy!
– Obecnie mieści się tam luksusowy hotel – wyjaśniła matka. – Jestem pewna, że organizują tego typu uroczystości.
– Kto jest właścicielem? – zainteresowała się Róża.
– Jakieś małżeństwo. Niezwińscy, o ile dobrze sobie przypominam. Przyjechali zza granicy i odkupili nieruchomość od państwa. Nie muszę ci mówić, w jakim stanie wówczas była. Praktycznie postawili ją na nogi po raz drugi. Tak, ta posiadłość wyraźnie nie ma szczęścia. Babcia często o niej mówiła palais fatal, bo wszystkim jej mieszkańcom przynosił pecha… – Matka zamyśliła się, co wykorzystał właściciel restauracji, żeby dolać jej różowego wina, które uwielbiała. Uśmiechnęła się do niego miło i aprobująco skinęła głową.
– Rodzina Korsakowskich nie chciała odzyskać Łabonarówki po wojnie? – Róża spożytkowała pauzę, żeby wtrącić coś od siebie.
Matka zaprzeczyła gestem.
– Nie miała już do niej prawa. Wspominałam ci, że dziadek splajtował podczas Wielkiego Kryzysu, pałac poszedł na licytację, jeszcze przed wojną. On sam…
– Co się stało? – podchwyciła Róża. – Wiem, że nie dożył okupacji.
– Załamał go krach. Po prostu odechciało mu się żyć. Był dużo starszy od Matyldy, chyba nie widział przed sobą perspektyw.
– Zabił się? – Róża słyszała tę historię po raz pierwszy, bo do tej pory opowiadało się o śmierci pradziadka dość lakonicznie.
Matka westchnęła.
– Ponoć strzelił sobie w głowę z pistoletu. Babcia Gina jeden jedyny raz mi wspomniała, że to ona go znalazła w gabinecie… Potem, gdy próbowałam do tego wracać, zawsze mówiła, że ta historia jej się jedynie przyśniła – dodała szybko, widząc zszokowany wzrok córki. – Trudno powiedzieć, co jest prawdą, bo ona miała wtedy zaledwie parę lat. Wielokrotnie próbowałam sobie to wyobrazić: wchodzi do pokoju, a tam na biurku kałuża krwi i broń, z której się jeszcze dymi…
Róża patrzyła na nią z niedowierzaniem i zaniepokojeniem.
– I naprawdę uważasz, że zorganizowanie jubileuszu w tamtym domu będzie dobrym pomysłem? – powiedziała z autentyczną zgrozą.
– Moim zdaniem to znakomity plan. – Matka upiła nieco wina ze swego kieliszka. – Tylko będziesz musiała tam pojechać i wszystko załatwić, bo ja nie mam czasu. Pracuję nad książką.
– Może najpierw pomówiłybyśmy z babcią? – podsunęła Róża, a Dorota się zamyśliła.
– Chyba masz rację – zadecydowała. – Pojedziemy do niej. To dobra myśl.
Róża odchyliła się na krześle i odetchnęła głęboko. Miała niejasne wrażenie, że zaczyna zagłębiać się w dziwny świat pełen dawnych sekretów i tajemnic. Jakby ktoś odkorkował starą butelkę perfum i z jej dna wydobył się zapach, o którym nikt już prawie nie pamiętał, ale który wciąż potrafił podrażniać zmysły. I przywołać historie, jakich istnienia nie podejrzewałoby się w najśmielszych snach.
Palais fatal (fr.) – dosłownie: fatalny pałac, w znaczeniu – pechowy, złowróżbny.ROZDZIAŁ 2
Adelajda
Georgina mieszkała w domu seniora Wrzosowy Zakątek.
– Nazwa może nieco pretensjonalna, ale opieka pierwsza klasa. Wszystko jak w angielskiej powieści: pledy w kratkę, herbatka z kropelką mleka o piątej i stylowe meble – zachwycała się Dorota.
Ośrodek kosztował sporo, ale było je stać. Odkąd galeria sztuki zaczęła zarabiać na siebie, Róża dokładała się solidarnie do utrzymania babci. Obie z matką nie chciały, aby jej czegokolwiek zabrakło. Dorota miała za złe swej matce, że ją opuściła i wybrała to miejsce – choć musiała przyznać, że okazało się bardzo wygodne i starsza pani nigdy się tu nie nudziła. Całodobowa fachowa opieka stanowiła duży atut. Gina zajmowała ładny pokój z widokiem na ogród, blisko windy i ogólnodostępnego saloniku, kiedy chciała, mogła wychodzić na zewnątrz, organizowano także wypady do miasta i na różne atrakcje kulturalne. Na miejscu ordynował lekarz, fizjoterapeuci i rozmaici rehabilitanci. Dorota doszła do wniosku, że sama nie dałaby rady zapewnić rodzicielce dostępu do opieki i rozrywek w takim zakresie.
– Pięknie tu. – Matka jak zwykle zachwyciła się, gdy podjechały pod obszerny, ulokowany na dużej działce budynek. – Jak już stanę się nieznośna, chcę tutaj zamieszkać. Pamiętaj o tym.
– Dobrze. Załatwię ci pokój na tym samym piętrze co babcia Gina. Będę was odwiedzała za jednym zamachem.
– To jest możliwe tylko w tym przypadku, jeśli wsadzisz mnie tu jeszcze w bieżącym roku.
– Babcia z pewnością dożyje nie tylko setki, ale i sto dziesiątki, możesz być pewna. Przy jej sto dwudziestych urodzinach zaczniemy się zastanawiać, co dalej – roześmiała się Róża, parkując na stanowisku wyznaczonym dla gości. Dorota wzruszyła ramionami.
– Chyba zdążyłyśmy na podwieczorek. – Wciągnęła z lubością zapach świeżego ciasta, gdy tylko przekroczyły próg. – Mam nadzieję, że nas zaproszą, jak myślisz?
– Nie przymawiaj się – przestrzegła ją córka.
– Nawet mi to przez myśl nie przeszło! Ale jeśli sami zaproponują, nie będę się przecież wzbraniała. Trzeba im po prostu dać szansę.
Żeby pomóc losowi w tej materii, weszła do sali jadalnej i rozejrzała się wokół siebie. Od razu zauważyła ją jedna z pracownic ośrodka.
– Pani Jabłonowska! – wykrzyknęła z entuzjazmem, co od razu uświadomiło Róży, że i tutaj matka miała wielbicielki swoich dreszczowców. – Pani dyrektor chciała z panią pomówić.
– Mam nadzieję, że nic się nie stało. Nic z mamą… – Dorota zmarszczyła nos.
– Nie sądzę. To tylko jakieś ogólne sprawy. – Pracownica wyglądała na spłoszoną.
Dorota wycofała się więc z jadalni, obrzucając tęsknym wzrokiem kilkupoziomową paterę, na której piętrzyły się apetycznie wyglądające kawałki ciasta przygotowane na podwieczorek, i skinąwszy na Różę ręką, ruszyła w kierunku gabinetu dyrektorki.
– Ciekawe, o co chodzi. Pewnie znowu podnieśli opłaty – rzuciła scenicznym szeptem.
– Cóż chcesz. Wszystko drożeje – odmruknęła Róża, która spodziewała się dokładnie czegoś takiego. W zasadzie koszty nie zmieniły się od poprzedniego roku, więc podwyżka nie byłaby dla niej szczególnym zaskoczeniem. Zresztą teraz na rynku sztuki panował boom. Ludzie wreszcie zaczęli kupować obrazy i galeria zarabiała jak nigdy dotąd. Zwiększenie opłat we Wrzosowym Zakątku nie zwiastowało więc dotkliwej wyrwy w budżecie, dlatego Róża odprężyła się i nawet z lekkim zaciekawieniem przestąpiła za matką próg gabinetu przełożonej.
Dyrektorka była kobietą po czterdziestce, o wyglądzie profesjonalistki. Dokładnie taką, jakiej oczekiwałoby się w tym miejscu – ubraną w elegancką, choć nie nazbyt klasyczną sukienkę i dobrany pod kolor sweterek. Włosy miała spięte na czubku głowy, a usta delikatnie pociągnięte matową szminką. Stanowiła najlepszą reklamę dla swego ośrodka – opanowana i w dobrym guście, roztaczająca atmosferę spokoju i kompetencji.
– Dziękuję, że panie przyjechały – oznajmiła, kiedy już się przywitały i usiadły. – Chodzi o panią Georginę, jest jedną z naszych ulubionych pensjonariuszek. To dama z prawdziwą klasą, czarująca.
– Mama zachowała wiele dawnego uroku. Jej matka, a moja babka, była przed wojną sławną pięknością – nie omieszkała pochwalić się Dorota, a Róża z westchnieniem spuściła wzrok.
– To wiele wyjaśnia. Dobre geny – oceniła dyrektorka, a potem spojrzała na nie z troską. – Niestety, pani Georgina ostatnio czuje się gorzej…
– Coś jej dolega? To serce? Zawsze miała problemy z krążeniem, ale utrzymywaliśmy te sprawy w ryzach – zdenerwowała się Dorota. Dyrektorka wykonała ruch ręką, który miał oznaczać, że nie o to chodzi.
– Podczas rutynowych badań i testów nasz lekarz zauważył u pani mamy pogorszenie pamięci. Gwałtowne pogorszenie – dodała jeszcze, patrząc ze współczuciem. – Od pewnego czasu zaobserwowaliśmy u niej niepokojące zachowania: zamyślała się, myliła różne rzeczy, płakała bez powodu…
– Płakała? – powtórzyła Dorota wstrząśnięta. – Niczego takiego nie zauważyłam, a przecież bywamy tu z córką regularnie. Ty coś dostrzegłaś? – zwróciła się do Róży, która gwałtownie zaprzeczyła. – No widzi pani. Może to nic takiego? Coś chwilowego? Mama czasami miała takie okresy, kiedy gorzej się czuła…
– Epizody depresyjne? – podchwyciła dyrektorka. Dorota uniosła wzrok.
– Nie nazwałabym tego w ten sposób – zaprotestowała. – Moja matka zawsze była pełna energii, życia, miała pogodne usposobienie. Ale sama pani rozumie, w młodym wieku została osierocona, przeżyła wojnę. Niewiele opowiadała o czasach okupacji, ale wiem, że były dla niej bardzo trudne. Podczas powstania warszawskiego straciła przyrodnią siostrę, która ją praktycznie wychowała…
– Nigdy mi o tym nie opowiadałaś! – nie wytrzymała Róża, patrząc na matkę z wyrzutem.
– Bzdura! Na pewno ci wspominałam. – Dorota starała się nie okazać zniecierpliwienia, ale nie bardzo jej to wychodziło. Z kolei dyrektorka milczała i tylko mierzyła je nieodgadnionym, pełnym namysłu spojrzeniem.
– Coś takiego bym zapamiętała – emocjonowała się tymczasem młodsza z kobiet. – Ta siostra walczyła w powstaniu? Była żołnierzem Armii Krajowej? Chciałabym się wreszcie czegoś więcej dowiedzieć.
– W tej chwili to nieistotne – syknęła matka, jakby niezadowolona z tego, że wymsknęło się jej zbyt dużo, ale pewnych rzeczy nie można było już cofnąć. – Chodzi mi bardziej o to, że młodość mojej matki ukształtowały wydarzenia…
– Tragiczne – podsunęła dyrektorka, która wciąż przypatrywała się badawczo.
– Otóż to. Sama pani przyzna, że wojna to doświadczenie, które śmiało możemy nazwać granicznym, rodzaj wielkiej traumy.
– Jestem z zawodu psychoterapeutką, wiem, że pani jest autorką thrillerów psychologicznych – wtrąciła nagle gospodyni. – Rozumiem, że interesują panią te kwestie.
Dorota drgnęła niespokojnie na fotelu.
– Owszem, choć nie wiem, jaki to ma ze sobą związek.
– Zasadniczy. Mam wrażenie, że bardzo zajmuje panią kwestia dziedziczonej traumy.
Matka Róży uniosła wzrok i wpatrzyła się w dyrektorkę ośrodka pełnym niedowierzania wzrokiem.
– Skąd pani o tym wie? – szepnęła.
Tamta poruszyła lekko ramionami, a potem delikatnie się uśmiechnęła.
– Też czytałam pani książki. Bardzo lubię obyczajowe dreszczowce. Każdy z nas relaksuje się po pracy. Pani zapewne również ma jakieś hobby.
– Praktykuję jogę – mruknęła matka.
– Właśnie. Mam jednak wrażenie, że skupiając się na dziedziczonej traumie, zapomina pani o tym, co dzieje się z pani mamą tu i teraz.
– A co się dzieje?
– Ona się mocno zestarzała. Trudno zresztą, żeby było inaczej, osiągnęła piękny wiek w bardzo dobrym zdrowiu. Umysł jednak zaczyna ją zawodzić. I mamy tego pierwsze efekty: zapominanie, splątanie, gubienie się w czasie i przestrzeni.
– Mama się gdzieś zgubiła? – z przerażeniem spytała Dorota.
Dyrektorka wykonała uspokajający gest.
– Metafora. Mam wrażenie, że coraz częściej bardziej realna jest dla niej przeszłość niż czas teraźniejszy. Pani Georgina zaczyna żyć w świecie wspomnień, wśród duchów, które przyoblekają dla niej kształty realnych osób.
– Czy chce pani przez to powiedzieć, że babcia ma jakieś przywidzenia? – Róża była wyraźnie przestraszona.
– Nie posunęłabym się aż tak daleko, ale będziemy ją bacznie obserwować. Uczulam jednak panie, że jej zachowanie się zmienia. Proszę to brać pod uwagę.
– Rozumiemy. Czy możemy coś zrobić? – Głos Doroty lekko się załamał. Chyba właśnie dotarła do niej prawda, co właściwie dzieje się z jej matką.
– Okazać jej mnóstwo miłości i cierpliwości. Wiem, że są panie z nią bardzo związane i ogromnie ją kochają. To się czuje i widzi. Ale osoby tracące powoli kontakt z rzeczywistością mogą wydawać się trudne, nawet nieco przerażać swoich bliskich, a w każdym razie niepokoić zachowaniem. Dla pań także może to nie być łatwe. Jesteśmy tu do pomocy, udzielimy wszelkich wyjaśnień, gdyby potrzebowały panie wsparcia.
– Dziękujemy, pani dyrektor. To bardzo ważne, że nas pani uprzedziła. Będziemy się mogły przygotować.
– Wyłącznie o to nam chodzi. Nie zamierzałam pań straszyć ani przedstawiać przyszłości pani Georginy w czarnych kolorach. Jestem przekonana, że pani mama ma przed sobą wiele szczęśliwych lat. Postaramy się, by je przeżyła w najlepszym komforcie i zdrowiu.
Wyszły na korytarz, gdzie Dorota oparła się na chwilę o ścianę, żeby zaczerpnąć powietrza.
– Nic ci nie jest, mamo? Może chcesz wody? – zatroszczyła się Róża.
– Poproszę. Jeśli można – odpowiedziała słabo. Kiedy córka wróciła ze szklanką, Dorota siedziała na kanapie przy oknie i patrzyła na ogród.
– To dla mnie szok – przyznała. – Chyba normalne, że gdy do człowieka dochodzi, iż jego rodzic niedołężnieje…
– Daj spokój. Babcia wcale nie jest niedołężna. To znaczy nie bardziej niż inni w jej wieku. Doskonale się trzyma. Jeśli coś tam zapomina od czasu do czasu, to przecież normalne. Gdy ma się tyle lat, nie da się pamiętać o każdej rzeczy. Bałam się, że coś jej naprawdę dolega – pocieszała Róża, a matka patrzyła na nią i uważnie łowiła każde jej słowo.
– Ale przecież kiedy byłyśmy tu ostatnio, wszystko było w porządku, prawda? – spytała z nadzieją.
Córka kiwnęła głową.
Choć tak naprawdę od dawna ich wizyty u babci wyglądały zawsze tak samo – siadały w ogrodzie przy stoliku, z herbatą i ciastem i gadały jedna przez drugą. Babcia Gina po prostu uśmiechała się do nich i milczała. Potem Dorota zadawała jej kilka szybkich pytań o stan zdrowia, na które otrzymywała dosyć zdawkowe i niejednoznaczne odpowiedzi (jak uświadomiła sobie teraz z przerażeniem Róża) i spotkanie dobiegało końca. Za mało rozmawiały. To nie była wymiana myśli, a ich monologi przed babcią. Dziewczyna przygryzła wargi, ale nie chciała o tym mówić matce, która była wyraźnie rozstrojona.
– Już mi lepiej – oznajmiła z westchnieniem Dorota, odstawiając pustą szklankę na stolik. – Masz rację, nie powinnam się martwić na zapas. Przecież na razie nic się groźnego nie dzieje. Ta dyrektorka po prostu nas ostrzegła, żebyśmy były uważne i nie czuły się zaskoczone. No to nie będziemy, w razie gdyby coś się stało. Ale nic złego się nie wydarzy. Mama jest zdrowa oraz w pełni sprawna umysłowo, i tego się trzymamy. A teraz chodźmy do niej.
Przekroczyły próg pokoju Giny w dobrych humorach, starając się zapomnieć o tym, co powiedziała im kierująca ośrodkiem kobieta.
Starsza pani siedziała przy oknie i spoglądała na ogród.
– Dzień dobry, mamo – odezwała się Dorota. – Jak się masz?
– Wspaniale. – Gina odwróciła głowę i posłała im promienny uśmiech. – Zmęczyłyście się? Gorąco dzisiaj, prawda?
– Odrobinę. Mam ochotę na herbatę – przyznała Dorota. Jej matka kiwnęła głową.
– Zaraz chyba podwieczorek. Trochę straciłam rachubę czasu, bo się zamyśliłam.
– Niczego nie straciłaś, babciu. Już szykują ciasto na dole, mama zapuściła żurawia i widziała, jakie tam mają pyszności. – Róża wesoło mrugnęła okiem. Starsza pani pogładziła ją po dłoni delikatnym gestem.
– No to chodźmy czym prędzej, skoro jesteście głodne. – Gina uniosła się z fotela, ale córka powstrzymała ją ruchem dłoni.
– Mamy czas. Jeszcze niegotowe. Nie ma nic gorszego, niż przyjść na posiłek za wcześnie.
– Masz rację. Moja matka tego nie znosiła. Uważała to za straszliwie grubiańskie. Przy stole należało być „w sam raz”: ani za wcześnie, ani za późno. Nie wiem, jak ona to robiła, ale zawsze się jej udawało.
Róża zerknęła na Ginę z zainteresowaniem. Chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów tak otwarcie nawiązała do swojej matki i w ogóle do przeszłości. Czy był to przejaw tego, o czym mówiła dyrektorka? Czy po prostu chciała się z nimi podzielić wspomnieniami? Jeśli to drugie, to wnuczka zamierzała pociągnąć ją za język. Niesamowicie zaciekawiły ją te niedopowiedziane historie rodzinne. Wreszcie była okazja, żeby dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki.
Wstała więc i zbliżyła się do ozdobnej konsolki, którą babcia przywiozła tutaj z mieszkania matki. Stały na niej różne fotografie w ramkach, przede wszystkim przedstawiające Różę i Dorotę na rozmaitych etapach ich życia. Gdzieś z tyłu przycupnęło jednak stare zdjęcie w cienkiej srebrnej ramie. Wyobrażało przepiękną kobietę ubraną z elegancją charakterystyczną dla lat trzydziestych w zwężaną sportową spódnicę i długi żakiet z modnymi wyłogami oraz niewielki fantazyjny kapelusz. Kobieta stała w niedbałej pozie obok wspaniałego samochodu, w którym siedziały dwie dziewczynki. Jedna była bez wątpienia nastolatką o długich, potarganych kręconych włosach i naburmuszonej, niechętnej minie, w drugiej z nich, dziecięcej blondynce o twarzy aniołka, domyśliła się Giny.
– Śliczne zdjęcie, babciu – powiedziała, unosząc fotografię i podsuwając ją Georginie przed oczy. – To twoja mama? Matylda Mikanowska?
– Tak, to ona. Była niezwykle piękna. Nie po prostu ładna, nie efektowna ani urocza, ale wręcz magnetyzująca. Mężczyźni tracili dla niej głowę. A ona cóż, umiała i lubiła się podobać, ale nigdy nie przekraczała pewnych granic – podkreśliła Gina, a jej ciepły głos nagle nabrał niespodziewanej surowości.
– Oczywiście. Była przecież żoną i matką. – Dorota posłała córce karcące spojrzenie, choć właściwie Róża nie palnęła żadnej gafy.
– Właśnie. Ojciec ją ubóstwiał. Zrobiłby dla niej wszystko. Poza jednym. – Babcia zachichotała wesoło, przykrywając dłonią usta.
– Czego jej odmówił? – dopytywała się Róża.
– Nie zgodził się na wybudowanie w posiadłości basenu. Uważał, że to nie wypada, aby pani i panienki pluskały się w obecności służby w niekompletnych strojach. Ja byłam co prawda wtedy bardzo mała, ale opowiadano mi, jaka wybuchła awantura…
– Pokłócili się? – To zupełnie nie pasowało Róży do obrazu Matyldy, jaki zdołała sobie narysować w wyobraźni: posągowej i opanowanej, bo świadomej swej wartości i wrażenia, jakie wywiera.
– Moja matka oprócz urody była obdarzona wielkim temperamentem. I kiedy coś się jej nie podobało, potrafiła zachowywać się impulsywnie. – Gina uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień. – Ale tak jak mówię, ona nigdy nie posuwała się za daleko. Łabonarówka to był raj na ziemi. Raj utracony… – Babcia zamilkła, a w jej głosie wybrzmiały gorycz i żal.
Dorota odchrząknęła.
– No właśnie, mamo… Mamy z Różą taki plan… Jesteśmy ciekawe, czy ci się spodoba. Nadchodzą twoje urodziny. W sumie również moje, więc jest podwójna okazja… Ale przede wszystkim, oczywiście, idzie o ciebie. I zastanawiamy się, czy nie zorganizować przyjęcia właśnie tam. W Łabonarówce. Teraz mieści się tam luksusowy hotel. Sprawdzałam. Robią takie imprezy.
– W pałacu? – powtórzyła Gina cicho, a wargi jej pobielały.
– Jeżeli nie chcesz, babciu, to nie ma sprawy, załatwimy coś innego – wyrwała się z zapewnieniem Róża, a matka zgromiła ją wzrokiem.
– Tak. Mamo, ja uważam, że to znakomity pomysł. Wiem, że ci to sprawi przyjemność…
– Łabonarówka… – Starsza pani opadła na fotel i położyła drżącą dłoń na piersi. – Tyle lat, mój Boże, tyle lat…
– Może nie chcesz tam wracać? Ja to rozumiem, mówiłam mamie, że skoro masz nieprzyjemne wspomnienia związane ze śmiercią swoich rodziców…
– Różo, przestań, w tej chwili! – Dorota nie tylko podniosła głos, ale i uniosła się lekko na sofie, na której usiadła zaraz, gdy weszły do pokoju starszej pani.
Gina spojrzała na nie niewidzącym wzrokiem.
– Łabonarówka – wymówiła tę nazwę po raz kolejny, a potem spojrzała na zdjęcie, które wciąż trzymała w zaciśniętej dłoni. – Ada! – krzyknęła zduszonym głosem.
– To twoja siostra, prawda? Przyrodnia? Ta, która zginęła w powstaniu warszawskim? To ona jest na tym zdjęciu? – Róża zbliżyła się do babci i ujęła jej dłonie w swoje. Gina utkwiła w niej wzrok i zaczęła układać sobie jakieś słowa, ale nie mogła wydobyć głosu.
– Różo, teraz już przesadziłaś. Zdenerwowałaś babcię. – Dorota była wyraźnie zła.
Gina pokręciła głową, jakby zaprzeczając temu, co powiedziała jej córka, i mocniej ścisnęła dłonie wnuczki. Nachyliła się bliżej do niej i zaczęła szeptać. W jej głosie był strach.
– Aduniu, uwierz mi. Ja to naprawdę słyszałam. To brzmiało dokładnie tak samo. Jak wtedy, gdy tatuś… No wiesz… Taki sam odgłos… Przysięgam, że nie kłamię… Aduniu, błagam, nie rób tego… Nawet o tym nie myśl…
– Czego miała nie robić? – nie rozumiała Róża, przerażona tą sytuacją.
Babcia opadła na fotel zmęczona i oddychała ciężko. Miała przymknięte oczy.
– Kompletnie wyprowadziłaś ją z równowagi. Trzeba jej zaraz podać krople na uspokojenie, a jeśli nie przejdzie, to wezwać lekarza. Przecież słyszałaś, co mówiła ta dyrektorka. Musimy być delikatne. Nie irytować jej.
– Przepraszam. – W głosie Róży brzmiała panika, kiedy podsuwała babci szklankę wody. Dorota odmierzała krople.
Przez chwilę siedziały w milczeniu, obserwując Ginę. Jej oddech uspokajał się, kolory wracały na twarz. Lek zaczynał działać, sytuacja wracała do normy. Róża odetchnęła, gdy babcia otwarła oczy i przetarła dłonią czoło. Fotografia w srebrnej ramce wysunęła jej się z palców i spadła na dywan.
– Ostrożnie! – przestrzegła Gina. – To moja jedyna pamiątka z domu. Zdjęcie mojej matki, jej nowego sportowego fiata i nas dwóch: mnie i mojej siostry Adelajdy.
– Masz siłę, żeby zejść na podwieczorek? – spytała Dorota, a Gina pokiwała głową.
– Oczywiście. Ma być dzisiaj ciasto z wiśniami. Prawdziwa gratka.
Przeszły przez hol do windy i naprawdę nic nie wskazywało na to, aby babcia gorzej się czuła.
– Mamo… – zaczęła Dorota, kiedy już we trzy usiadły na patio przy stoliku i dostały herbatę i ciasto. – Nie wiem, czy pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy w pokoju?
Przez twarz babci przemknął cień.
– O twoich urodzinach, które chcemy zorganizować w pałacu w Łabonarówce – pospieszyła z wyjaśnieniami Róża. – Masz coś przeciwko temu?
– Absolutnie. To znakomita myśl. Już się nie mogę doczekać – oznajmiła Gina, ale jej wnuczka miała wrażenie, że czyni to z przymusem i sztywno. – Jestem ciekawa, jak pałac teraz wygląda – dodała po chwili już zupełnie innym tonem. – Na parterze Adelajda miała cudowny gabinet muzyczny ze wspaniałym fortepianem, była też biblioteka z niezwykłymi kręconymi schodami i oranżeria… – Babcia zaczęła opowiadać o wyglądzie domu i na tych wspominkach minęła im reszta popołudnia.
* * *
Róża jednak nie dała się zwieść temu ożywieniu babci.
– Chyba niepotrzebnie na nią naciskałyśmy. Wciąż uważam, że z tą Łabonarówką jest coś nie tak. Skoro spotkała ją tam osobista tragedia… – powiedziała do matki, kiedy siedziały już w samochodzie i odjeżdżały z parkingu przy Wrzosowym Zakątku.
– Brednie. Niepotrzebnie wspominałaś o jej siostrze. Nie lubi poruszać tego tematu.
– Bo zginęła podczas wojny? W jakichś strasznych okolicznościach? Wiem, co się działo podczas powstania. Rzeź Woli i te sprawy… Żołnierzy przecież też nie oszczędzano, to było piekło, dużo o tym czytałam.
– Nikt nie wie, co się stało z Adelajdą. Została uznana za zmarłą, i tyle. Z pewnością zginęła, ale w jakich okolicznościach się to wydarzyło, pozostaje zagadką. Babcia walczyła w oddziale jako młodziutka dziewczyna, ma piękną powstańczą kartę, jeśli będzie chciała, to ci opowie. A Adelajda…
– Co?
– Różne plotki o niej krążyły. Również taka, że była konfidentką Gestapo.
Róża musiała przyhamować, bo tak zszokowała ją ta informacja. Odwróciła do matki pobladłą, ściągniętą twarz.
– Jak to?
Dorota wzruszyła ramionami.
– Są rzeczy, których o swojej rodzinie naprawdę lepiej nie wiedzieć. Babcia nie cierpi mówić o Adelajdzie. Przed wojną to była bardzo znana artystka. Śpiewała w rewiach. Miała niezwykły repertuar, była popularna jak Hanka Ordonówna, tylko że nigdy nie grała w filmach, taką wyznawała zasadę. Występowała pod pseudonimem Ada Nirska.
Róża znowu przyhamowała.
– Kolekcja straconych chwil! – wykrzyknęła ze zdumieniem.
Matka kiwnęła głową.
– Babcia lubiła tę płytę. Pamiętasz ten szlagier?
– „Mkną chwile zapomniane, stracone, niekochane, a ja wciąż czekam ciebie” – zanuciła Róża mimowolnie. Ile razy słyszała u babci tę piosenkę, tę płytę? Nirska wykonywała ją wysokim nosowym głosem, a Róża uwielbiała to brzmienie. Jak ze starego kabaretu właśnie, gdzie śpiewa się smutne ballady o niespełnionej miłości.
– O to mi chodziło! – ucieszyła się matka. – A więc pamiętasz?
– Oczywiście, po prostu nie miałam pojęcia, że ta piosenkarka to siostra babci. Naprawdę nie mówiłyście mi o wielu rzeczach – dodała z pretensją. Potem przypomniała sobie gramofonową czarną płytę, pełną szmerów i szumów wynikających z częstego odtwarzania, igłę przeskakującą na wyżłobionych rowkach, i poczuła charakterystyczną dla tych popołudni melancholię. Babcia Gina łatwo się wzruszała i siedziała w ciszy, wpatrując się w wirujący krążek, a czasem w jej oczach pojawiały się łzy. Wtedy Róża myślała, że może straciła kiedyś, dawno temu, ukochanego, ale teraz sądziła, że mogło chodzić o siostrę.
Odetchnęła głęboko i ponownie uruchomiła silnik. Kiedy wyjechała na drogę, matka chwilę podziwiała przesuwający się za oknem krajobraz.
– Musisz tam jak najprędzej pojechać. Do Łabonarówki. Bo tam się to wszystko zaczęło – powiedziała, rzucając córce spojrzenie spod oka.
Ciąg dalszy w wersji pełnej