- promocja
- W empik go
Ogrodnik. Raj odnaleziony. Faceci do wynajęcia. Tom 2 - ebook
Ogrodnik. Raj odnaleziony. Faceci do wynajęcia. Tom 2 - ebook
Uczucia potrafią wykiełkować nawet w najbardziej niesprzyjającej glebie
Do tej pory całe życie Jagody składało się z arkuszy kalkulacyjnych. Było uporządkowane i przewidywalne, najdrobniejsza rzecz miała w nim swoje miejsce. Jednak kiedy wszystko wywraca się do góry nogami, nie pozostaje jej nic innego, jak przyjąć propozycję babci i wyjechać z miasta, by przez kilka tygodni zajmować się czymś, co dotychczas było jej całkiem obce – ogrodnictwem.
Choć Jagoda obiecała babci, że pod jej opieką wypielęgnowany ogródek nie dozna żadnej szkody, okazuje się, że dziewczyna w ogóle nie ma ręki do roślin. Zadbanym do tej pory kwiatom grozi pogrom i raczej nie będą miały szansy przetrwać do powrotu właścicielki… Chyba że do akcji wkroczy przystojny sąsiad, przed którym ogrody nie mają żadnych tajemnic. Czy dzięki jego trosce w życiu Jagody rozkwitnie coś więcej niż kwiaty?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67014-70-0 |
Rozmiar pliku: | 910 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JAGODA
Wyciągam palce z pochwy i wzdycham przeciągle, czekając, aż migoczące punkciki przyjemności znikną spod powiek. Uśmiecham się sama do siebie, a pulsująca rozkosz powoli opuszcza moje mięśnie. Wycieram dłoń w chusteczkę, pokonując ociężałość i senność. Zawsze lubiłam zasypiać po orgazmie. Jeden z moich chłopaków nazywał to „męską przypadłością”. Jego zdanie w tym temacie jednak nie liczyło się dla mnie zbyt mocno, bo on sam rzadko doprowadzał mnie na szczyt. W sferze seksu był niekompetentny.
Gdy wraca mi pełna świadomość, podnoszę się z dywanu, poprawiam spódnicę i kieruję się wprost do kuchni, gdzie czeka na mnie trzeci kieliszek białego wina. Czerwonym mogłabym poplamić dywan, a białe, jeśli kapnie, zawsze gdzieś się zgubi. Chociaż muszę przyznać, że zrobienie sobie dobrze nieco zmniejszyło moje obawy względem zniszczenia pięknego beżowego dywanu, na którym właśnie się masturbowałam.
Zatrzymuję się przy oknie, za którym panuje szarość. Przyglądam się swojemu odbiciu w szybie, podkreślanemu przez nikłe światło sączące się z kuchni. Widzę wymizerowaną kobietę przed trzydziestką. Ba! Nawet przed dwudziestką dziewiątką, bo urodziny mam przecież dopiero we wrześniu, a niedawno zaczął się kwiecień. Mam mnóstwo czasu, żeby wyhodować nowe zmarszczki i więcej cellulitu. Na pewno się wyrobię, biorąc pod uwagę ogromne ilości słodyczy, jakie ostatnio w siebie wciskam, zalewając to alkoholem. Jestem cieniem wesołej księgowej, którą zwykłam być przez ostatnich pięć lat.
I na co mi to było? Te całe studia, podczas których zaliczałam nie chłopaków, tylko egzaminy? Te bezsenne noce, gdy wkuwałam materiał, aby być najlepsza? Skończyłam finanse i rachunkowość, by świat stał przede mną otworem. Chciałam, żeby biły się o mnie wielkie firmy. W jednej z nich znalazłam pracę tuż po studiach i nigdy nie żałowałam, że wychodzę z biura ostatnia, a moje randki to zwykle zestaw ja plus żarcie na wynos, no i czasem jakiś niekompetentny facet. Z uśmiechem na ustach uczestniczyłam we wszystkich kursach doszkalających ze zmian w podatku dochodowym, z VAT-u sratu i z przygotowywania tych jebanych plików kontrolnych. Robiłam to, bo kocham swoją pracę.
Gdy ktoś mnie pyta, jaka jest moja ulubiona książka, odpowiadam: „Księga przychodów i rozchodów”, a później zwykle sama śmieję się ze swojego suchara. Gdy wszyscy sprzątają w domach, ja robię „remanent” w mieszkaniu, a rok temu spotykałam się z facetem, który miał urodziny dwudziestego piątego dnia miesiąca, co natychmiast skojarzyłam z terminem rozliczania podatku VAT, o czym poinformowałam mojego lubego. Chyba jestem mistrzynią sucharów, bo znów musiałam sama śmiać się ze swojego żartu. To była nasza ostatnia randka, ale nie żałuję, bo ten chłopak też okazał się niekompetentny w łóżku.
Zawsze byłam dobra w cyferki. Potrafię przeprowadzić zawiłe obliczenia, używając tylko głowy, bez kalkulatora. Wiedziałam, że zostanę księgową, od kiedy mama wytłumaczyła mi różnicę między netto a brutto, gdy miałam osiem lat. Zresztą mama sama uprawia zawód księgowej, a ja z radością ruszyłam w jej ślady. Miałam w sobie może zbyt dużo entuzjazmu, ale przecież – co pragnę powtórzyć – kocham swoją pracę. To znaczy kochałam do chwili, kiedy mnie z niej wyjebali w zeszłym tygodniu. Dlatego topię smutki w alkoholu i zajadam stres słodyczami.
Pukanie do drzwi sprawia, że podskakuję i chwytam się za serce. Cholera. Nie dość, że straciłam pracę marzeń, to jeszcze dostanę zawału. Dobrze, że przysługuje mi nadal ubezpieczenie zdrowotne, bo alkohol okazał się tak absorbujący, że nie zdążyłam się zarejestrować jako bezrobotna. Poza tym pewnie zaczęłabym płakać w urzędzie, więc zanim tam pójdę, muszę się najpierw wzmocnić psychicznie. Albo znaleźć nową pracę, która rozwieje widmo bezrobocia. Potrząsam głową, żeby o tym nie myśleć. Otwieram drzwi, zerknąwszy wcześniej przez judasza.
– Ale tu capi – oznajmia moja sąsiadka i zarazem najlepsza przyjaciółka. No dobra, moja jedyna przyjaciółka. Ale wciąż najlepsza. – Coś ci zdechło?
– Tak, chęci do życia.
– Chcesz się udusić w tym smrodzie? – pyta Dorota, podchodząc do okna i otwierając je na oścież. – Od razu lepiej. – Łapczywie wciąga powietrze, jakby w moim mieszkaniu unosił się odór rozkładających się zwłok.
Wącham rękaw bluzki, której nie zmieniałam od czterech dni. Rzeczywiście trochę jedzie. Krzywię się i otwieram okno w kuchni, żeby wietrzenie było bardziej intensywne.
Dorota unosi kciuk i rozgląda się po moim salonie.
– Jak ci się podoba na urlopie?
– Nie jestem na urlopie – przypominam jej. – Zwolnili mnie. Teraz firmy stawiają na outsourcing. – W ostatnie słowo wlewam maksymalną porcję jadu.
Przewracam oczami, przez co trochę kręci mi się w głowie. Mój były szef doszedł do wniosku, że taniej będzie płacić firmie zewnętrznej, niż zatrudniać księgową i kadrową. Zaproponował nam wypowiedzenia, z których wynikało, że za porozumieniem stron odchodzimy dobrowolnie z pracy, otrzymując przy okazji sowitą odprawę. Szkoda tylko, że ta odprawa skończy się za dwa miesiące i nie będę miała forsy na wynajem mieszkania, na żarcie i – co jest przerażające – na wino. Dobrze, że nie mam na przykład chomika, którego musiałabym utrzymywać. W obecnej sytuacji musiałby iść do roboty, żeby mieć na te swoje ziarenka czy co tam jedzą chomiki. Byłam w tak wielkim szoku, że przyjęłam warunki zwolnienia, podobnie jak moja koleżanka. Teraz jestem w dupie. Ona też.
– Przeglądasz ogłoszenia? – pyta Dorota, po czym sięga po drugi kieliszek i nalewa sobie wina.
– Od kilku dni nie.
– Byłaś zajęta? – Jej brew unosi się znacząco, a na usta wypełza złośliwy uśmiech.
Zatapiam wargi w kieliszku, żeby nie musieć dyskutować z nią na temat sposobów spędzania wolnego czasu. Przyjaciółka rozsiada się w fotelu, bierze na kolana mój laptop i stwierdza:
– Zaraz coś ci znajdziemy. Bez pracy jesteś nieznośna.
– Dziękuję za komplement.
Zbieram z dywanu opakowania po wafelkach, brudne chusteczki i niebieskie majtki, które dyskretnie wciskam pomiędzy poduszki kanapy, po czym siadam na drugim fotelu. Dorota śledzi wzrokiem ogłoszenia z lokalnego portalu, nawijając pasmo ciemnych włosów na palec. Zawsze to robi, kiedy się na czymś skupia. Lepsze to niż zagryzanie górnej wargi, z czego dla odmiany ja słynę. Wyglądam wtedy, jakbym wypisywała podanie o przyjęcie do domu starców. Dorota mówi, że w takich chwilach przypominam jej wujka, który ma siedemset lat i cierpi na progenię. Muszę się oduczyć gryzienia warg w ten sposób.
– Masz pięć lat doświadczenia, a tu chcą tylko dwa – mówi Dorota, pokazując palcem jakieś ogłoszenie na ekranie. – Zniszczysz konkurencję. Gdzie masz CV? Wyślemy.
– Na pulpicie w folderze „Dokumenty” – oznajmiam cicho.
– Kurwa, ty to jesteś porządnicka. Ja bym nazwała ten folder „Chuj w dupę szefowi” lub „Szukaj pracy, zamiast żreć chipsy” – stwierdza i parska śmiechem.
Wzruszam ramionami i podskakuję, bo w mieszkaniu nade mną coś huknęło. Kiedyś myślałam, że może stosują tam przemoc domową, więc dyskretnie zagadywałam mieszkającą piętro wyżej kobietę, jak się ma i co myśli o pogodzie, przy okazji uważnie studiując jej twarz. Po kilku tygodniach odkryłam, że mają syna. Nastolatka, który w jednej dłoni cały czas trzyma telefon, co chyba wpływa na niedowład drugiej, bo nieraz byłam świadkiem, jak wypada mu z rąk a to plecak, a to smycz psa lub reklamówka z zakupami. Nigdy telefon. W domu chyba przewraca krzesła, gapiąc się w ekran, bo nie widzę innego wytłumaczenia tych powtarzających się hałasów. Jak na złość na zewnątrz zaczyna płakać niemowlę. Pewnie tych spod czwórki. Chyba myślą, że jak się wyniesie dziecko na otwartą przestrzeń, to mieszkańcy bloku nie będą słyszeć płaczu. Wstaję i zamykam okna.
– A nie myślałaś o tym, żeby w ogóle się stąd wynieść? – pyta nagle Dorota, marszcząc czoło. – Zacząć gdzieś indziej, w nowym mieście, wynająć mieszkanie w fajniejszej okolicy, bez tych huków i krzyków. Tutaj nawet faceci są beznadziejni.
– A ty masz zamiar tu zostać? – pytam, uśmiechając się.
– Jeszcze przez jakiś czas, ale mój chłopak mieszka w innej miejscowości, mam dość tego, że widujemy się tylko w weekendy. Za kilka miesięcy pewnie się stąd wyniosę. Może oboje wyjedziemy do jakiegoś miasta z perspektywami – nawija, wpatrując się w okno, za którym zaczyna padać wiosenny deszcz.
– Sądzisz, że powinnam rozsyłać CV po całej Polsce? – pytam i siadam na fotelu.
Przez moment wpatrujemy się w siebie z moją jedyną, ale wciąż najlepszą, przyjaciółką. Jej pomysł nawet mi się podoba i sprawia, że lekko trzeźwieję. Nie jestem fanką bloku, w którym mieszkam. Plusem jest niski czynsz i to, że docieram stąd do pracy w dziesięć minut. Ale teraz już nie mam pracy, więc lokalizacja budynku przestaje mieć znaczenie. Przygryzam wargę, natychmiast jednak przypominam sobie o wujku z progenią i przestaję. Wzdycham i mówię:
– To mogłoby się udać, gdybym nie miała rachunków do płacenia. Nie mogę szukać pracy tygodniami, jeździć po Polsce na rozmowy i czekać na odpowiedź, bo za dwa miesiące nie będę miała za co kupić jedzenia.
– Masz oszczędności.
– Oszczędności są nietykalne – oznajmiam, unosząc dłoń. – Gdyby można było nimi beztrosko szastać, to nie byłyby oszczędnościami.
– To może zamieszkaj ze mną? Podzielimy się czynszem.
– A jak przyjedzie twój chłopak, to zrobię sobie weekendowy wypad do parku? Nocowanie pod gwiazdami nie jest romantyczne, gdy jest się bezdomnym.
Dorota chichocze, po czym nawija pasmo włosów na palec i marszczy brwi. W końcu rzuca:
– A rodzice?
– Mogłabym z nimi porozmawiać, ale mieszka u nich mój brat z żoną i dziećmi, więc chyba nie cierpią na nadmiar wolnych pokoi.
Krzywię się, bo plan, który powstał przed chwilą, już zaczyna brać w łeb. A szkoda, bo im bardziej jest nierealny, tym bardziej mi się podoba. To tak jak z mężczyznami. Tych, którzy żyją w książkach, kochasz całym sercem, a z tymi rzeczywistymi zawsze jest jakiś problem. Plan staje się coraz mniej realny i chyba dlatego tak bardzo chcę, aby wypalił. Zamykam oczy i opieram głowę na oparciu fotela. Muszę to przemyśleć.
Kilka sekund później dzwoni telefon, a ja nie wierzę w to, co mówi do mnie osoba po drugiej stronie słuchawki. Gdy kończę rozmowę, nie jestem pewna, czy to wino i omamy, czy jednak wszystko dzieje się naprawdę. Nigdy nie wierzyłam w przypadki i zbiegi okoliczności. Według mnie wszystko dzieje się po coś, jest częścią większego planu. Zastanawiam się tylko, jaki plan aktualnie ma dla mnie los i czy nie będę żałowała, że odebrałam ten telefon.ROZDZIAŁ 2
WIKTOR
Rozglądam się po przestrzeni porośniętej trawą i w myślach już widzę, jak na moje konto wpływa pokaźna kwota za zagospodarowanie tego miejsca tak, aby powalało na kolana. Materialista? Lubię swoją pracę i lubię dostawać za nią pieniądze. Nie widzę w tym nic złego. Jak ktoś mi wmawia, że dla niego nie liczy się forsa, tylko satysfakcja z wykonywanego zawodu, to zwykle proponuję mu, żeby spróbował zrobić zakupy spożywcze, płacąc satysfakcją z pracy, albo postarał się rozprawić w ten sposób z rachunkiem za prąd. Mina takiego cwaniaka jest wtedy bezcenna.
Jestem ogrodnikiem od dwudziestu lat. Kocham tę robotę i nie wyobrażam sobie, że mógłbym robić cokolwiek innego. Dobrze zarabiam, nie muszę siedzieć cały dzień za biurkiem i obrastać tłuszczem, ruch na świeżym powietrzu dobrze wpływa na moją sylwetkę, a przede wszystkim nie mam współpracowników, z którymi musiałbym się użerać. Nie licząc księgowej, bez której byłbym w dupie. Klienci zwykle zostawiają mnie samego z roślinami, za co jestem wdzięczny, bo kwiaty nie pierdolą ci nad uchem, jak im minął dzień, i nie narzekają na chujową sytuację w kraju.
Stoję na tarasie domu Dębskich i oczami wyobraźni maluję tutaj zajebisty ogród. Jak zaproszą gości na grilla, to nie opędzę się od nowych klientów. Nie oszukujmy się, każdy ogród, który zaplanuję i stworzę od zera lub którym się po prostu zaopiekuję, przerabiając go na ideał, staje się moją wizytówką. Pracuję dla satysfakcji, pieniędzy i reklamy, ale w moim przypadku chodzi nie tyle o ulotki czy stronę internetową, ile o rekomendacje. Gdy przeprowadziłem się tutaj dwa lata temu, nikt mnie nie znał. Dziś opiekuję się połową ogrodów w okolicy. Mam ambicję, więc z radością pozyskuję kolejne zlecenia, szczególnie od bogatych frajerów.
Jedyną osobą, która zdaje się totalnie odporna na mój czar i talent, jest pewna żywiołowa staruszka – moja sąsiadka, a wręcz przyjaciółka. Szlag mnie trafia, jak patrzę na ten jej zadbany i wychuchany ogródek, w którym pani Zosia zapierdala jak mały robot z nowymi bateriami. Nie wiem, skąd ona czerpie tyle siły, bo na pewno nie z tych warzyw, które uprawia. Nie można mieć tyle energii po zjedzeniu marchewki czy kotletów z cukinii. Skąd wiem, co je moja sąsiadka? Stąd, że jest cholerną gadułą. Zanim podleje rośliny, zdąży zrelacjonować mi swoje dobowe menu, ale i tak ją uwielbiam.
Nasze posesje dzieli tylko lichy płot, ale ani mnie, ani pani Zosi to nie przeszkadza. Widocznie ma do mnie zaufanie. Dobrze, że chociaż ona, bo ja sam sobie nie ufam. Szczególnie w takich chwilach jak teraz, kiedy pani Dębska podchodzi do mnie w cienkiej bluzce i ewidentnie nie ma pod spodem stanika. Ta kobieta jest starsza ode mnie o zaledwie kilka lat, więc mój wyposzczony fiut zaczyna się interesować tym, czym nie powinien. Udaję, że nie zauważam zalotów Dębskiej, i nadal studiuję przestrzeń. W końcu przed moim nosem ląduje jej dłoń z czerwonymi i okrutnie długimi paznokciami. Kościsty palec wskazuje jeden z kątów działki.
– A tam chciałabym mieć róże – sapie mi do ucha Dębska, ocierając się piersiami o mój łokieć.
Widzę, jak sterczą jej sutki. Przełykam ślinę i spoglądam w kierunku, który wskazała.
– Tam to możemy posadzić paprocie – informuję. – Za mało słońca na róże.
– Ach.
Zabiera palec i drapie się nim po brodzie. Ciekawe, co jeszcze wymyśli.
– Mogę zobaczyć plan? – pyta i bezwstydnie oblizuje usta umalowane czerwoną szminką.
– Jak tylko będzie gotowy, wyślę go mejlowo do akceptacji.
– Ach.
Jej elokwencja zaczyna mnie bawić.
– Podobno jest tu kosiarka. Mogę ją zobaczyć?
– Tak.
Przez chwilę myśli, a na jej gładziutkim czole ledwo rysują się zmarszczki. Ciekawe, co sobie wstrzykuje.
– Jest w garażu – oznajmia wreszcie z uśmiechem.
To nad tym myślała…
Idę za nią do garażu i obserwuję, jak kręci tyłkiem. Tak się nie chodzi. Tak się prowokuje. Nie wiem, czy jej mąż jest jakimś łóżkowym niedorajdą, czy może ona ma rozbuchane potrzeby, ale przestaję się łudzić, że coś mi się tylko wydaje. Ta kobieta ze mną flirtuje. Mógłbym ją wydymać tak dla świętego spokoju i dla dobra moich jaj, które chyba niedługo wybuchną od nagromadzonego nasienia, ale postanawiam skupić się na kosiarce. Kucam i przyglądam się urządzeniu.
– Jest okej – stwierdzam.
Lubię, kiedy klient ma jakiś sprzęt, dzięki temu nie muszę wozić swojego. Czasem jednak ludzie kupują taki szajs, że lepiej pracowałoby się brzeszczotem niż ich kosiarkami. Ta jest nawet porządna, więc zapisuję to sobie w notesie na plus, po czym chowam zapiski do kieszeni. Kątem oka widzę, jak Dębska powoli unosi spódnicę, niby drapiąc się po udzie. Jeszcze kilka centymetrów i zaprezentuje mi swoją cipkę.
Wstaję. Dębska gapi się na mnie. Stoimy blisko. Za blisko. Mam wrażenie, że czuję zapach jej podniecenia. Jestem tylko facetem, więc mój fiut reaguje i w spodniach czuję lekką ciasnotę. Przełykam ślinę, gdy Dębska przesuwa palcem po moim udzie i prawie kładzie dłoń na moim rozporku. Łapię ją za nadgarstki i przyciskam do ściany, przy której stoi. Rzuca mi rozpalone spojrzenie, a ja wzdycham i mówię:
– W umowie, którą podpisałem z pani mężem, nie ma wzmianki o usługach seksualnych. – Jej oczy rozszerzają się, ale czoło nadal jest gładkie. – Pan Dębski płaci mi za opiekę nad ogrodem, a nie za posuwanie jego żony. Proszę sobie poszukać kogoś innego. – Odsuwam się od niej, starając się zachować pokerową twarz.
W spodniach nadal mam lekki problem, ale z doświadczenia wiem, że fiut nie jest dobrym doradcą, jeśli w grę wchodzi biznes. Wychodzę więc z garażu i wciągam w nozdrza wiosenne powietrze. Połowa kwietnia, a tu taka ładna pogoda. To dobrze. Będę miał sporo roboty w ogrodach klientów. Mam nadzieję, że Dębski nie zrezygnuje z moich usług, bo niewyżyta żonka nagada coś na mój temat. Wiem, jak jest z babami. Trzeba być ostrożnym.
Żegnam się głośno i idę do mojego wysłużonego auta. Wskakuję do środka, poprawiam spodnie i ruszam do domu Judyty, która jest moją księgową. Nie znam się na tych wszystkich kwitach i nienawidzę urzędasów, więc księgowa to dla mnie najlepszy przyjaciel. Płacę jej za ogarnianie moich papierów, podobnie jak piekarz, dla którego Judyta też pracuje. Pilnuje terminów, załatwia podatki, płaci moje faktury, a ja się cieszę, że nie muszę tego robić. Mam łeb do kwiatków, ale nie do cyferek. Doskonale widać to chociażby po moich wydatkach. Od kiedy tu zamieszkałem, wydaje mi się, że mam więcej forsy. Rzeczywistość to jednak weryfikuje i czasem muszę żreć chleb z dżemem, bo za dużo wydałem na piwo.
Sporo pieniędzy pochłonęła przeprowadzka. Remont trochę mnie kosztował, chociaż wiele zrobiłem sam. Lubiłem swoje mieszkanie, ale niestety musiałem je sprzedać. W poprzedniej miejscowości jestem spalony. A to wszystko przez kobiety. No dobra, przez kobiety i mojego kutasa. Kilka razy zdarzyło mi się przespać z klientką. Nigdy jednak nie było z tego powodu żadnej afery. Do momentu, aż poznałem Wandę, która po jednym numerku ujebała sobie, że rozwiedzie się z mężem i zostanie moją żoną, aby rodzić mi dzieci i gotować bigos. Gdy odmówiłem, oznajmiła mężulkowi, że ją uwiodłem, rozpaplała to wszędzie i klienci zaczęli się wykruszać. Nie będziesz popularnym ogrodnikiem, jeśli wszyscy będą uważali, że między koszeniem trawnika a podlewaniem kwiatów bzykasz cudze żony.
– Cholerne baby – powtarzam sobie, zajeżdżając pod dom Judyty.
– Co dziś nowego, szefie? – wita się ze mną, wychodząc na zewnątrz z wózkiem.
Pomagam jej znieść wózek po schodach, po czym mrugam do niespełna dwuletniego Kajtka, który przygląda mi się z zainteresowaniem, podczas gdy ślina cieknie mu po brodzie.
– Przywiozłem fakturę za nawóz. Przyszła w paczce.
Podaję jej kwit, a ona zerka i macha lekceważąco ręką.
– Płatne do czternastu dni. Ogarnę to.
– To spadam. Trzymajcie się – mówię, głaszcząc główkę chłopca, który zaczyna chichotać.
Judyta mieszka w ładnym domu bez ogrodu. Szkoda, bo z wdzięczności za jej pracę posadziłbym jej za darmo kilka ładnych roślin. Spadek po babci męża, więc Judyta nie narzeka na brak ogródka. Pracuje dla mnie dopiero lekko ponad pół roku. Jest milsza niż pani z poprzedniego biura rachunkowego, a jej usługi są tańsze. Nie zastanawiałem się długo. Od razu się dogadaliśmy, gdy Miłosz powiedział, że korzysta z jej usług, i dał mi jej numer. Szybko złapaliśmy wspólny język, a jej uprzejmość zawsze mnie zadziwia. Nie płacę jej dużo, a mimo to zawsze jest uśmiechnięta i pomocna. Albo dobrze gra, albo rzeczywiście nie znam się na pieniądzach, podczas gdy inni żyją skromniej, ale szczęśliwiej.
Wzdycham z ulgą, docierając do domu. Jestem zmęczony po dniu spędzonym z cudzymi żonami, które nie znają się na kwiatach, a próbują decydować, co gdzie będzie rosło. Tak się składa, że nie będzie, bo gleba i światło mają znaczenie, a tym kobietom wydaje się, że wystarczy posadzić krzak w dowolnym miejscu i podlewać. Dobrze, że nie mam żony.
– Męczący dzień? – pyta mnie pani Zosia, gdy otwieram drzwi.
– Bardzo. A co u pani?
– Byłam na zakupach – oznajmia z uśmiechem, a ja błagam los, aby powstrzymał ją przed opowiadaniem, co kupiła. Niestety, los okazuje się kutasem. – Mam nowy strój kąpielowy.
Nie mogę powstrzymać śmiechu, kiedy pani Zosia porusza swoimi rzadkimi brwiami i puszcza mi oko. Wiem, że mnie nie podrywa. Ta kobieta ma zdrowe poczucie humoru, ale też twardo stąpa po ziemi. Rozumie, że romans sześćdziesięciosiedmiolatki i czterdziestolatka to raczej wytwór fantazji wesołych staruszek oraz przypadłość francuskich polityków.
– Będzie się pani opalać w ogródku? – pytam rozbawiony. – Chyba przydałby się wyższy płot, żeby chłopcy się do pani nie zakradali. Już widzę te kolejki wielbicieli.
Pani Zosia chichocze, a ja opieram się o ścianę przy otwartych drzwiach i słucham jej śmiechu.
– Czaruś z ciebie – mówi i grozi mi palcem. – Będę się opalać daleko stąd. Wyjeżdżam.
– Dokąd pani jedzie? – Marszczę brwi, bo mieszkam tu dwa lata i przez ten czas moja sąsiadka wyjeżdżała tylko na zakupy do miasta. – Mogę popilnować ogrodu i domu, jeśli potrzeba.
Macha ręką zupełnie jak Judyta chwilę temu i oznajmia:
– Nie trzeba. Już mam kogoś. Wyjeżdżam zwiedzać świat, mój drogi.
– Tak? A ma pani paszport?
– No pewnie! Będziemy podróżować po Hiszpanii, Grecji, Włoszech, a potem ruszamy do Indii. Mój chłopak ma tam znajomego.
– Ma pani chłopaka?
Zastanawiam się, czy to nie jakaś ukryta kamera, ale ona wygląda na bardzo poważną.
– A pewnie, że mam! – Wzrusza ramionami.
– Gdzie go pani poznała? – pytam.
– W internecie.
Oho.
– Ale wie pani, że tam często działają oszuści?
Prycha.
– Mój Boguś nie jest żadnym oszustem. To przyzwoity człowiek.
Tak właśnie opisują siebie oszuści.
– Może powinienem z nim porozmawiać, zanim porwie panią w świat?
Martwię się o nią, bo zbyt dużo syfu jest dziś w internecie. Chcę, żeby Boguś był porządnym facetem, który pokaże mojej sąsiadce świat, warto jednak zachować czujność. Nie zaszkodzi trochę potelepać tym „chłopakiem”, zanim wyjadą na swoją wycieczkę.
– Mówisz jak moja wnuczka – oznajmia pani Zosia i znów prycha. – Ona też powtarza, że Tinder nie jest dla takich osób jak ja. Co to ma znaczyć? Takich, czyli jakich? Przecież nie jestem brzydka i stara, jeszcze mogę zaszaleć z jakimś miłym chłopcem.
Po słowie „Tinder” przestaję słuchać. Zamykam oczy i proszę los, który chyba jednak mi nie sprzyja, by absztyfikant pani Zosi nie okazał się skończonym sukinsynem. Wtedy musiałbym zakopać jego zwłoki w jej ogródku i posadzić na tym miejscu tuje.ROZDZIAŁ 3
JAGODA
Wrzucam do walizki ostatnią parę butów i z pomocą Doroty dopinam zamek. Pakowanie zawsze wydawało mi się proste, ale rzeczywistość mnie zaskoczyła. Przyciskam kolanem górną część walizki, a moja przyjaciółka zamyka klapę z okrzykiem radości.
– Dużo masz tych rzeczy – stwierdza, strzepując z dłoni niewidzialny pył.
– Nawet nie sądziłam, że tyle się nazbierało. Wprowadziłam się tu z jedną torbą ubrań i laptopem.
Rozglądam się po mieszkaniu. Spakowałam tylko buty i książki. Jeszcze sporo pracy przede mną. Miałam wyprowadzić się do końca miesiąca, ale muszę się sprężyć i zrobić to kilka dni wcześniej, bo na początku maja babcia rusza na tę swoją wycieczkę. Prycham na wspomnienie jej opowieści o Bogusiu z Tindera. Kręcę głową z niedowierzaniem, bo wciąż nie dociera do mnie to, że ona jedzie zwiedzać świat ze swoim chłopakiem, a ja będę pilnować jej grządek i podlewać śmierdzące pelargonie. Kto tu ma sześćdziesiąt siedem lat?
– Zmieścisz to wszystko u babci? – pyta Dorota, zataczając ręką koło.
– Spokojnie. Babcia ma duży dom. Wychowała tam trzy córki, a po ich wyprowadzce nikt się do niej nie wprowadził. Będę mieć dla siebie dwa pokoje, bo w trzecim jest siłownia – tłumaczę, rozkładając ręce przy ostatnim słowie. – Babcia chyba przeżywa drugą młodość. Chłopak z Tindera, rowerek treningowy, wycieczka po świecie.
– Niezłe ziółko z tej twojej babci.
– Jest dość… żwawa. No i nowoczesna, biorąc pod uwagę, że w latach osiemdziesiątych, mając trzy nastoletnie córki, postanowiła się rozwieść i pójść do pracy.
– Myślałam, że twój dziadek nie żyje.
– Żyje. Z koleżanką z pracy, z którą zdradzał babcię. Trochę się wkurwiła, jak się dowiedziała, a przynajmniej tak opowiadała mama.
– Też bym się wkurwiła.
– Domyślam się. A jednak wiele kobiet wybacza i udaje szczęśliwe żony jedynie ze względu na dzieci. Babcia nie zalicza się do grona udawaczek.
– Gdzie pracuje?
– Dwa miesiące temu przeszła na emeryturę. Po rozwodzie zaczęła pracę jako krawcowa i okazało się, że jest w tym świetna, bo przez lata szyła ubrania córkom, a trening czyni mistrza. Nie dość, że pracowała na etat, to jeszcze dorabiała, szyjąc w domu dla sąsiadów. Ten zielony płaszcz, który tak ci się podoba, to dzieło mojej babci. Ma w domu minipracownię.
Dorota otwiera szeroko oczy.
– Cholera. Dobrze, że cię odwożę, to poproszę, żeby twoja babcia zdjęła ze mnie miarę i też mi taki uszyła.
Chichoczę. Już widzę, jak babcia mierzy Dorotę i proponuje jej, żeby więcej jadła, bo jest za chuda. Dla niej wszyscy są za chudzi i głośno ich o tym informuje, ale tak chyba mają wszystkie babcie. Nie zdziwię się, jak wciśnie w moją przyjaciółkę dwa obiady i spakuje jej coś na drogę. Na przykład tyle kanapek, że można by je jeść przez trzy dni na śniadania i kolacje.
– Bierzmy się do roboty, bo pojutrze to wszystko ma stąd zniknąć – stwierdza Dorota i otwiera granatową walizkę. – Upchnijmy tu twoje szmatki. Zostaw tylko te szykowne dresy i powyciąganą bluzkę.
Trzy godziny później wszystkie moje ubrania leżą grzecznie w walizce, część naczyń spoczywa w kartonie, podobnie jak lampka, ozdobny wazon, sterta papierów i garść dupereli. Dorota idzie do siebie, żeby przygotować się na przyjazd chłopaka, a ja zasiadam wygodnie w fotelu i otwieram laptopa, aby być na bieżąco z ofertami pracy. Wysłałam kilka swoich zgłoszeń, jednak moje CV musi być mało interesujące, skoro nikt do mnie nie dzwoni.
Wzdycham, bo szukanie pracy zaczyna mnie przygnębiać. Odstawiłam alkohol i niezdrowe jedzenie, a wtedy zaczęła się bezczynność na trzeźwo. Dobrze, że teraz mam pakowanie i przeprowadzkę, bo dzięki temu się nie nudzę, a ponadto uniknę płacenia czynszu za mieszkanie, z którego nie wychodzę do pracy. No i nie muszę naruszać oszczędności. Przeprowadzka dobrze mi zrobi, przemyślę wszystko, trochę odpocznę. Jakoś poradzę sobie z babcinym ogródkiem. Przecież dbanie o rośliny nie może być trudne. Zresztą to tylko niecałe pięć miesięcy.
Przeglądam najnowsze oferty i wysyłam dwa mejle. Próbuję je zakląć, aby okazały się tymi szczęśliwymi. Umówiłam się z ciocią Elą, że w momencie gdy dostanę wymarzoną ofertę pracy, ona się spakuje i zastąpi mnie na straży babcinego gospodarstwa. Ciocia pracuje w domu, robi coś związanego ze stronami internetowymi, ale nigdy się w to nie zagłębiałam. Wiem tylko, że mając zaledwie czterdzieści pięć lat, jest najstarsza w firmie i o wszystkich członkach swojego zespołu mówi „gnojki”. Jest najmłodszą siostrą mamy i świetnie się dogadujemy. Mnie nigdy nie opisała słowem „gnojek”, przynajmniej nie w mojej obecności.
Zamykam laptopa i biorę się do pakowania zawartości małej komódki, która stoi w salonie. Jest tu trochę starych rachunków, są ulotki z jedzeniem, ale znajduję też album ze zdjęciami. Kiedyś miałam taki czas, że gdy odwiedzałam rodziców, babcię, ciotki lub dziadków od strony taty, zbierałam stare zdjęcia. Niektóre odbitki były w świetnym stanie, inne zaniosłam do fotografa, który powielił je dla mnie i odnowił. Musiałam tłumaczyć babci Zosi, że dziś nie trzeba mieć kliszy, żeby zrobić odbitkę. Wytłumaczyłam jej też, jak to jest możliwe, że robi się zdjęcia bez kliszy, używając do tego telefonu komórkowego lub aparatu. Potem pewnie wykorzystała tę wiedzę na Tinderze.
Uśmiecham się na widok pierwszej fotografii. Babcia ma na niej zaledwie trzydzieści osiem lat i trzyma na rękach niemowlę. To ja. Babcia Zosia urodziła pierwszą córkę, moją mamę, gdy miała dziewiętnaście lat. Mama była w tym samym wieku, gdy ja przyszłam na świat. Zawsze się bałam, że sytuacja się powtórzy i sama zostanę matką, kończąc szkołę i żegnając się ze studiami w wieku dziewiętnastu lat. Za kilka miesięcy kończę dwadzieścia dziewięć i czasami żałuję, że nie mam męża i dzieci, ale przeważają chwile – na przykład niedzielne poranki – kiedy jestem szczęśliwa, że mogę dłużej pospać i mam czas tylko dla siebie.
Przewracam stronę albumu i widzę siebie w wieku trzech lat oraz babcię, która trzyma mnie na kolanach. Siedzi w bujanym fotelu na werandzie swojego domu. Pamiętam ten fotel, chociaż kilka lat temu zniknął, bo czas dał mu się we znaki. Babcia wygląda na zrelaksowaną i szczęśliwą, ale wiem, że wtedy ciężko pracowała i miała sporo zmartwień. Przez lata dbała o dobrobyt córek i kiedy tylko była taka potrzeba, zajmowała się mną i moim kuzynostwem. Należy jej się ta wycieczka po świecie. Mam tylko nadzieję, że ten cały Boguś nie zrobi jej krzywdy.
Jestem w szoku, że można znaleźć miłość w sieci. Może trzeba być po sześćdziesiątce? Wtedy już chyba nikt nie ma ochoty na udawanie kogoś innego, nikt nie ściemnia na temat pracy czy wyglądu. Wszyscy mają zmarszczki, sporo doświadczenia i są emerytami, więc nie ma mowy o przesyłaniu sobie nagich fotek i rzeczywistość nikogo potem boleśnie nie sprowadza na ziemię. Ja raczej nie mam miłych wspomnień, jeśli chodzi o internetowe randki. Kilka rozmów o niczym, parę fotek z wakacji, zdjęcia penisów, o które nie prosiłam, ale panowie chyba stwierdzili, że to świetna i niezawodna metoda na zdobycie kobiety. Mam nadzieję, że babcia nie miała takich przygód i że Boguś nie poderwał jej na zdjęcie swoich wysuszonych orzeszków. Gość ma siedemdziesiątkę, więc raczej nie wygląda jak młody bóg.
Krzywię się na myśl o zawodnym sprzęcie starszych panów. Odkładam album i postanawiam wziąć ostatnią kąpiel w tym mieszkaniu. Idę do łazienki i odkręcam kran. Kwadrans później wdycham zapach płynu do kąpieli, który pieni się niczym kosmetyki dla kilkulatków. Aż dziwne, że nie ma zapachu gumy balonowej, tylko cytrusów. Opieram głowę o brzeg wanny i przymykam oczy. Próbuję skupić się na oddechu i oderwać od uporczywych myśli. Niestety, medytacja nie jest moją mocną stroną. Od tygodnia staram się ją praktykować, ale efekt jest mizerny.
Wdycham cytrusowy zapach i przesuwam dłonią po piersi. Niezamierzenie drażnię sutek i mój organizm natychmiast przypomina sobie o niedoborach doznań seksualnych. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam z facetem. Chyba minął już ponad rok. Jestem tak spragniona czułości, że coraz częściej przyłapuję swoje ręce na obmacywaniu mojego własnego ciała. Teraz też masuję piersi, aż poczuję przyjemny ucisk tam na dole. Cicho jęczę, wsuwając dłoń między nogi i zajmując się łechtaczką. Powiedziałabym, że podziwiam kobiety, które nie pozbywają się napięcia poprzez masturbację, ale prawda jest taka, że po prostu ich nie rozumiem. Ja muszę sobie ulżyć, w przeciwnym razie będę chodzić rozdrażniona.
Gdy moje ciało drży, przeszywane mrowiącą rozkoszą, wzdycham, po czym wreszcie odprężam się w gorącej kąpieli. Zaczynam planować, jak zagospodaruję sobie czas w domu babci. Codzienny przegląd ofert pracy, kawka na tarasie, odkurzanie raz w tygodniu, rowerek raz na jakiś czas, ale nie za często, bo przecież nie jestem sportowcem ani starszą panią pragnącą odzyskać młode ciało. No i ten nieszczęsny ogródek. W mieszkaniu miałam tylko paproć. Miałam, czas przeszły. Nie ułożyło nam się, wszystko się posypało, łącznie z jej liśćmi, a byłam pewna, że ją podlewam. No cóż, widocznie tylko mi się wydawało. Przy babcinym ogródku bardziej się postaram. Wiem, że to jej oczko w głowie. Pewnie by mnie w nim zakopała, gdyby po jej powrocie wszystkie roślinki wyglądały jak moja nieszczęsna paprotka.