Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ogrody na popiołach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,50

Ogrody na popiołach - ebook

Styczeń 1945. Rodzina Karola Plocha z trwogą, ale i z nadzieją oczekuje wkroczenia do Katowic wojsk Armii Czerwonej. Nikt nie wie, jak wyzwoliciele potraktują wielokulturowe miasto, w którym splata się historia dwóch narodów. Tutaj polsko-niemieckie małżeństwa – takie jak Karola i Margot – są powszechne.

Miesiąc później, gdy wydaje się, że trudny wojenny czas już za nimi, do domu Plochów pukają mężczyźni z biało-czerwonymi opaskami na ramionach. Karol bez żadnego wyroku trafi a do Świętochłowic, gdzie na terenie dawnego niemieckiego obozu koncentracyjnego zgotowano ludziom piekło. Panem życia i śmierci jest tu znany z okrucieństwa komendant Salomon Morel.

"Ogrody na popiołach" to powieść o ludziach, których skazano na niewyobrażalne cierpienia z powodu narodowości, wyznania, języka, a najczęściej bez żadnego powodu. To opowieść o tuszowanej latami tragedii, która dotknęła Ślązaków, wzbudzając poczucie ogromnej niesprawiedliwości.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6283-0
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KA­TO­WI­CE
rok 1966

– Daj­cie mi „Try­bu­nę” dla mo­je­go chło­pa i ta­blet­ki z krzy­ży­kiem, bo od rana strasz­nie mnie gło­wa boli. Sama już nie wiem, czy to przez tę po­go­dę, czy przez sta­ro­ść! – He­le­na Zy­zi­ko­wa śmie­je się, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć war­kot prze­je­żdża­jące­go obok au­to­bu­su.

– A co też pani! – Obu­rza się uprzej­mie Ka­rol Ploch, si­ęga­jąc po le­żącą po jego pra­wej stro­nie ga­ze­tę, a po­tem wy­ma­cu­jąc wy­ło­żo­ne w ko­szycz­ku bli­stry ta­ble­tek. – Jaka sta­ro­ść?! Prze­cież pani wy­gląda kwit­nąco.

Zy­zi­ko­wa wci­ąż się śmie­je.

– Pan to za­wsze umie hu­mor po­pra­wić – od­po­wia­da, choć prze­cież wie, że Ka­rol ni­g­dy jej nie wi­dział, więc miłe sło­wa o wy­glądzie są tyl­ko grzecz­no­ścią. – A pana żona o któ­rej będzie? – kon­ty­nu­uje po­ga­węd­kę. Jak wi­dać, nie spie­szy się dziś do wnu­ków. – Chcia­ła­bym, żeby mi w so­bo­tę wło­sy uło­ży­ła – do­da­je nie­co ci­szej. – Naj­star­szy sy­nek cery ma uro­dzi­ny. Idzie­my wie­czo­rem na fa­jer.

– To miła so­bo­ta się szy­ku­je. A Mar­got będzie jak zwy­kle po czter­na­stej i na pew­no się zgo­dzi pa­nią ucze­sać, to dla niej czy­sta przy­jem­no­ść – za­pew­nia Ploch i tym ra­zem jego sło­wa nie wy­ni­ka­ją wy­łącz­nie z uprzej­mo­ści.

Do­brze wie, że jego żona by­ła­by naj­szczęśliw­sza, mo­gąc znów sta­nąć za fry­zjer­skim fo­te­lem. To, że strzy­że i cze­sze sąsia­dów, jest za­le­d­wie na­miast­ką in­te­re­su pro­wa­dzo­ne­go przed woj­ną przez jej ro­dzi­nę. Za­trud­nia­jący kil­ku pra­cow­ni­ków za­kład fry­zjer­ski, miesz­czący się na­prze­ciw­ko ka­to­wic­kie­go dwor­ca, był dumą dziad­ka i ojca Mar­got, a ta­kże przy­no­szącym nie­złe do­cho­dy źró­dłem utrzy­ma­nia.

Za­kład Lan­ge­rów roz­wi­jał się wraz z roz­wo­jem mia­sta. Gdy w 1865 roku, kil­ka mie­si­ęcy po tym jak sam król Prus Wil­helm I Ho­hen­zol­lern nadał Ka­to­wi­com pra­wa miej­skie, dzia­dek Mar­got – Teo­dor Lan­ger przy­był tu aż z pod­nó­ża gór Harz, w nowo po­wsta­łym mie­ście ist­nia­ło już kil­ka za­kła­dów fry­zjer­skich, w tym cie­szący się naj­lep­szą opi­nią za­kład jego imien­ni­ka Teo­do­ra Mar­we­ga. Mimo spo­rej kon­ku­ren­cji Lan­ger po­sta­no­wił podążyć za ma­rze­nia­mi i za­sta­wia­jąc wszyst­ko, co ra­zem z żoną po­sia­da­li, otwo­rzył ma­le­ńki za­kład w po­dwór­ku jed­nej z ka­mie­nic. Kie­dy dzie­si­ęć lat pó­źniej uro­dził się oj­ciec Mar­got, za­kład wci­ąż znaj­do­wał się w po­dwó­rzu, ale od fron­tu miał już ozdob­ny szyld i za­trud­niał kil­ka pra­cow­nic. Po­wo­li ko­lej­ne po­ko­le­nie Lan­ge­rów przej­mo­wa­ło od Teo­do­ra brzy­twy, no­życz­ki oraz grze­bie­nie i dzień po dniu uczy­ło się trud­nej sztu­ki strzy­że­nia i go­le­nia.

Mat­ka no­si­ła Mar­got pod ser­cem, gdy w 1905 roku za­kład fry­zjer­ski „Lan­ger i syn” prze­pro­wa­dził się do pe­łne­go świa­tła lo­ka­lu po­ło­żo­ne­go od fron­tu bu­dyn­ku.

To były wspa­nia­łe lata, nie tyl­ko dla za­kła­du i ro­dzi­ny Lan­ge­rów, ale i dla ca­łe­go mia­sta, któ­re roz­wi­ja­ło się i pi­ęk­nia­ło z dnia na dzień. Dwo­rzec, jesz­cze nie­daw­no przy­po­mi­na­jący par­te­ro­wą wiej­ską cha­łu­pę, zo­stał prze­bu­do­wa­ny i stał się ele­ganc­kim se­ce­syj­nym bu­dyn­kiem, z po­cze­kal­nią i re­stau­ra­cją. Tuż obok za­kła­du Lan­ge­rów za­czął po­wsta­wać ho­tel, co nie­zmier­nie cie­szy­ło Teo­do­ra. Sta­ry Lan­ger, ze względu na wiek i cho­ry kręgo­słup, rzad­ko sta­wał już przy fry­zjer­skim fo­te­lu, co­dzien­nie wi­tał jed­nak w pro­gu swo­ich klien­tów, przy­pa­tru­jąc się jed­no­cze­śnie pra­com bu­dow­la­nym i wy­obra­ża­jąc so­bie za­cnych za­gra­nicz­nych go­ści, któ­rzy miesz­ka­jąc w ho­te­lu, być może będą chcie­li sko­rzy­stać z usług ro­dzin­ne­go za­kła­du fry­zjer­skie­go miesz­czące­go się tuż obok.

Mężczy­zna traf­nie prze­wi­dział przy­szło­ść, bo wkrót­ce ho­tel stał się miej­scem po­by­tu wie­lu zna­nych oso­bi­sto­ści. Miesz­kał w nim Char­les de Gaul­le, Ar­tur Ru­bin­ste­in, a swo­je we­se­le zor­ga­ni­zo­wał tu sam Jan Kie­pu­ra. Nie­ste­ty, Lan­ger już tego nie do­cze­kał. Zma­rł spo­koj­nie w swo­im łó­żku 28 stycz­nia 1914 roku, do­kład­nie w dzień czwar­tych uro­dzin wnucz­ki, za­le­d­wie o pół roku wy­prze­dza­jąc nad­ci­ąga­jącą woj­nę.

Gdy Mar­got opo­wia­da­ła Ka­ro­lo­wi hi­sto­rię swo­jej ro­dzi­ny, wie­lo­krot­nie wspo­mi­na­ła, że wraz ze śmier­cią dziad­ka ode­szły do­bre lata. Po­zor­nie nic się nie zmie­ni­ło, oj­ciec i mat­ka ci­ężko pra­co­wa­li, a ona spędza­ła czas mi­ędzy fry­zjer­ski­mi fo­te­la­mi, cze­sząc wło­sy swo­jej je­dy­nej lal­ce. Za­kład wci­ąż przy­no­sił do­cho­dy i na­dal miał gro­no sta­łych, wier­nych klien­tów. Woj­na obe­szła się z jej ro­dzi­ną i mia­stem ła­god­nie. Mimo to mała Mar­got, kie­ru­jąc się odzie­dzi­czo­nym po dziad­ku in­stynk­tem, czu­ła, że choć kry­zys nie ude­rzył w nich bez­po­śred­nio, sta­no­wił pew­ną gra­ni­cę i wstęp do no­wych, trud­nych cza­sów, któ­re na­de­szły szyb­ciej, niż dziew­czyn­ka mo­gła się tego spo­dzie­wać.

Naj­pierw, kil­ka prze­cznic od za­kła­du, po­ja­wi­li się nie­miec­cy bo­jów­ka­rze de­mo­lu­jący pol­skie skle­py, po­tem za­bi­li zna­ne­go w ca­łym mie­ście le­ka­rza An­drze­ja Mie­lęc­kie­go. Na­stęp­nie uli­ce Ka­to­wic zo­sta­ły za­sy­pa­ne ulot­ka­mi. Na ide­al­nie umy­tych oknach wi­try­ny ktoś przy­kle­ił pla­kat, na któ­rym gru­by Nie­miec w za­krwa­wio­nym far­tu­chu za­bi­jał cie­la­ka. „Kto jest głu­pi jak to cie­lę – głos na Niem­ca da w nie­dzie­lę”, wid­niał pod­pis pod ob­raz­kiem. Mar­got nie zdąży­ła go ze­drzeć, gdy na tym sa­mym miej­scu za­wi­sł ko­lej­ny afisz. „Nie od­daj zie­mi ob­cym – za­gło­suj za Niem­ca­mi”, ob­wiesz­czał na­pis pod ry­sun­kiem przed­sta­wia­jącym pole pe­łne do­rod­nych kło­sów żyta.

Dziew­czy­na nie ro­zu­mia­ła, dla­cze­go jej mia­sto jest roz­szar­py­wa­ne na ka­wa­łki. Wi­dzia­ła na­to­miast stra­pie­nie ojca, gdy nie­któ­rzy klien­ci za­częli omi­jać ich za­kład, a inni pa­ko­wa­li wa­liz­ki i po­że­gnaw­szy się z Lan­ge­ra­mi, wy­je­żdża­li do Nie­miec, bo Ka­to­wi­ce były te­raz pol­skim mia­stem, choć prze­cież na Pol­skę od­da­ło głos tyl­ko czter­na­ście pro­cent bio­rących udział w ple­bi­scy­cie miesz­ka­ńców.

Na­gle jej oj­czy­sty język za­czął być źle wi­dzia­ny. Na­wet w ce­chu fry­zje­rów, do któ­re­go dzia­dek Teo­dor przy­stąpił kil­ka­dzie­si­ąt lat wcze­śniej, za­ła­twie­nie ja­kiej­kol­wiek spra­wy bez zna­jo­mo­ści języ­ka pol­skie­go oka­zy­wa­ło się nie­mo­żli­we.

Ro­dzi­ce Mar­got pró­bo­wa­li przy­wyk­nąć do no­wej rze­czy­wi­sto­ści. Wci­ąż, dzień po dniu, otwie­ra­li za­kład i cze­ka­li na klien­tów. Mi­nęło kil­ka lat i w ko­ńcu dziew­czy­na sama wzi­ęła grze­bień i no­życz­ki w ręce. Ukła­da­nie wło­sów klient­kom spra­wia­ło jej ogrom­ną przy­jem­no­ść, jej spraw­ne pal­ce i świe­że po­my­sły za­częły po­now­nie przy­ci­ągać do za­kła­du pa­nie chcące po­znać naj­now­sze tren­dy. I gdy ro­dzi­na po­czu­ła na­dzie­ję, że naj­trud­niej­sze jest już za nią, kry­zys lat trzy­dzie­stych po­now­nie uszczu­plił przy­cho­dy.

Kie­dy w 1932 roku oj­ciec Mar­got zma­rł na atak ser­ca, a jej brat zna­la­zł pra­cę w Gli­wi­cach i zde­cy­do­wał się prze­nie­ść tam z żoną, dziew­czy­na jesz­cze przez kil­ka mie­si­ęcy pró­bo­wa­ła sama pro­wa­dzić za­kład. W ko­ńcu jed­nak wy­dat­ki za­częły prze­wy­ższać zy­ski. Żeby więc nie po­pa­ść w dłu­gi, po wie­lu bo­le­snych roz­mo­wach z mat­ką i Ka­ro­lem, z któ­rym była już wów­czas po sło­wie, po licz­nych bez­sen­nych no­cach i po­nu­rych dniach spędzo­nych nad ksi­ęga­mi ra­chun­ko­wy­mi Mar­got zde­cy­do­wa­ła się za­mknąć pro­wa­dzo­ny od pra­wie sie­dem­dzie­si­ęciu lat ro­dzin­ny in­te­res.

*

Ka­rol wzdy­cha ci­cho, wy­rwa­ny z chwi­lo­we­go za­my­śle­nia krzy­kiem Zy­zi­ko­wej. Że­gna się z klient­ką, któ­ra, zo­rien­to­waw­szy się, że wła­śnie pod­je­chał jej au­to­bus, pędzi już na po­bli­ski przy­sta­nek. Ploch jesz­cze przez mo­ment wsłu­chu­je się w sze­lest spód­ni­cy bie­gnącej ko­bie­ty, a po­tem ko­rzy­sta­jąc z chwi­lo­we­go bra­ku ku­pu­jących, za­czy­na ukła­dać to­war.

Po­rządek w kio­sku jest naj­wa­żniej­szy. Od­kąd dzie­si­ęć lat temu Ka­rol stra­cił wzrok, je­dy­nie ide­al­ny ład po­zwa­la mu nad wszyst­kim za­pa­no­wać. Dzi­ęki zbie­ra­ne­mu przez lata do­świad­cze­niu wie, że wy­star­czy odło­żyć w nie­wła­ści­we miej­sce jed­ną rzecz, aby po chwi­li nie móc od­na­le­źć już żad­nej.

Wzrok po­gar­szał się Plo­cho­wi stop­nio­wo, za­tem miał czas, aby przy­go­to­wać się na to, co nie­ubła­ga­nie nad­cho­dzi­ło. Do­stał od losu szan­sę, aby na­uczyć się kszta­łtów sprze­da­wa­nych to­wa­rów, po­znać ich fak­tu­rę i za­pach. Po­wo­li za­stąpić je­den zmy­sł in­ny­mi.

Wy­da­wa­ło mu się, że jest już go­to­wy, że po­go­dził się ze zbli­ża­jącą się śle­po­tą, a jed­nak tam­te­go pa­mi­ęt­ne­go ran­ka, sto­jąc przed lu­strem i przy­gląda­jąc się swo­jej twa­rzy, któ­ra z chwi­li na chwi­lę sta­wa­ła się co­raz bar­dziej roz­ma­za­na, po­czuł prze­ra­że­nie. Trud­no było mu z god­no­ścią przy­jąć fakt, że już nie zo­ba­czy uko­cha­nej żony i do­ra­sta­jące­go syna, że nie spoj­rzy wi­ęcej na Ka­to­wi­ce i nie uj­rzy, jak zmie­nia się jego mała oj­czy­zna. Mimo że w ostat­nich la­tach nie były to zmia­ny na lep­sze, a wszech­obec­na sza­ro­ść i by­le­ja­ko­ść bar­dzo Ka­ro­la przy­gnębia­ły, wci­ąż było to jego mia­sto. Dom, na któ­ry chciał pa­trzeć.

Oczy­wi­ście je­ździ­li do le­ka­rzy. Mar­got po raz ko­lej­ny pró­bo­wa­ła po­ru­szyć nie­bo i zie­mię, aby po­móc mężo­wi.

Na kar­cie wy­pi­su ze szpi­ta­la za przy­czy­nę utra­ty wzro­ku uzna­no za­nik ner­wów. Le­ka­rze roz­ło­ży­li ręce. Nie ist­niał ża­den lek, żad­na ope­ra­cja, któ­ra mo­gła­by spra­wić, że Ka­rol znów zo­ba­czy­łby świat. Mu­siał za­ak­cep­to­wać dia­gno­zę i na­uczyć się z nią żyć.

To, że znał praw­dę, nie mia­ło zna­cze­nia, zresz­tą cza­sem na­wet jemu sa­me­mu ta praw­da wy­da­wa­ła się je­dy­nie wy­two­rem wy­obra­źni. Nie po­wie­dział o ni­czym le­ka­rzom, na­wet Mar­got nie zdra­dził swo­je­go se­kre­tu, choć mu­sia­ła się do­my­ślać.

Nie na­le­ża­ło wra­cać do prze­szło­ści. Mie­li prze­cież gdzie miesz­kać, nie gło­do­wa­li, a na­wet, bio­rąc pod uwa­gę po­wo­jen­ną rze­czy­wi­sto­ść, po­wo­dzi­ło im się nie naj­go­rzej. Mo­żna było uznać, że los ob­sze­dł się z nimi ła­ska­wie. Nie war­to było ry­zy­ko­wać jed­nym nie­opatrz­nie wy­po­wie­dzia­nym sło­wem. Mó­głby prze­cież stra­cić znacz­nie wi­ęcej niż kiosk, któ­ry pro­wa­dzi­li z żoną od kil­ku lat.

Za­pa­rł się i szyb­ko na­uczył żyć z ka­lec­twem.

Po pra­wej – ga­ze­ty co­dzien­ne, po le­wej – ty­go­dni­ki. W ko­szycz­kach ta­blet­ki, ży­let­ki Rawa Lux i woda brzo­zo­wa. Na środ­ku, pod ręką, naj­częściej sprze­da­wa­ny to­war: pa­pie­ro­sy.

Ka­rol do­ty­ka przed­mio­tów, ob­ra­ca je w pal­cach, cza­sem uno­si do twa­rzy, aby po­wąchać, i już wie, gdzie któ­ry po­ło­żyć, aby po­tem bez kło­po­tu po­dać to, o co pro­si ku­pu­jący. Na­wet ro­dza­je pa­pie­ro­sów na­uczył się roz­po­zna­wać węchem. Ina­czej pach­ną de­li­kat­ne du­ka­ty, ina­czej moc­ne ma­zu­ry.

Ploch sły­szy, że zbli­ża się ko­lej­ny klient. Nim nad­cho­dzący czło­wiek zdąży się ode­zwać, Ka­rol wie, że to mężczy­zna w śred­nim wie­ku.

„Moc­ny cha­rak­ter” – my­śli, wsłu­chu­jąc się w pew­nie sta­wia­ne kro­ki, i już jest pe­wien, że będzie mu­siał si­ęgnąć po pa­pie­ro­sy. Tacy jak ten spo­ro palą.

– Car­me­ny i „Sport” – od­zy­wa się mężczy­zna. – Są wy­ni­ki! I zdjęcia z me­czu! Ruch wy­grał z Gór­ni­kiem Za­brze pięć do jed­ne­go! – pra­wie krzy­czy po krót­kiej chwi­li po­prze­dzo­nej sze­le­stem otrzy­ma­nej od Ka­ro­la ga­ze­ty. – By­łem tam! Wi­dzia­łem tę bram­kę! Lerch pi­ęk­nie strze­lił, Go­mo­la nie miał szans. Wy­ło­żył się jak dłu­gi na mu­ra­wie! – Eks­cy­tu­je się ki­bic.

Ka­rol przy­ta­ku­je i chce włączyć się do roz­mo­wy. On też lubi pi­łkę. Gdy jesz­cze wi­dział, często za­bie­rał Pio­tru­sia na me­cze. Te­raz słu­cha­ją ich w ra­dio i wrzesz­czą jak sza­le­ni, nie zwa­ża­jąc na gniew­ne uty­ski­wa­nia Mar­got...

Rap­tem coś dziw­ne­go za­czy­na się dziać z cia­łem Plo­cha. Obez­wład­nia go strach, za­ci­ska się wo­kół jego szyi ni­czym czy­jeś pal­ce chcące ode­brać mu ży­cie. Kio­skarz nie po­tra­fi po­jąć, co się dzie­je. Drżącą dło­nią ocie­ra z czo­ła kro­ple zim­ne­go potu i po­da­je klien­to­wi pa­pie­ro­sy, mo­dląc się w du­chu, aby mężczy­zna już ni­cze­go od nie­go nie chciał, żeby jak naj­szyb­ciej od­sze­dł.

– To grun­wal­dy – od­zy­wa się tam­ten. – Car­me­ny ma pan po pra­wej – pod­po­wia­da życz­li­wie.

Pew­nie już za­uwa­żył, że sprze­daw­ca nie wi­dzi.

Ka­rol na­pra­wia swój błąd. Przyj­mu­je za­pła­tę, słu­cha, jak kro­ki mężczy­zny się od­da­la­ją, a po­tem otwie­ra usta i łap­czy­wie wci­ąga po­wie­trze. Nie umie zła­pać od­de­chu, nie umie opa­no­wać wstrząsa­jących cia­łem dresz­czy. Przez dłu­żącą się w nie­sko­ńczo­no­ść chwi­lę jest pe­wien, że umie­ra, że jego ser­ce za­raz pęk­nie.

Ktoś na­chy­la się do okien­ka i pyta go o coś, ale Ploch tyl­ko kręci gło­wą i za­trza­sku­je szyb­kę. Nie jest w sta­nie zro­bić nic wi­ęcej, nie po­tra­fi ru­szyć się z miej­sca, aby za­mknąć kiosk i wró­cić do domu.

„Czy go po­znał?” – na­tręt­na myśl wci­ąż po­wra­ca. „Czy choć przez chwi­lę po­ja­wił się we wspo­mnie­niach tam­te­go mężczy­zny?”

Ka­rol nie ma już naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, kim był ki­bic o „moc­nym cha­rak­te­rze”. Wszędzie roz­po­zna­łby ten głos. Nie ma dnia, aby so­bie o nim nie przy­po­mniał.

Mar­got przy­cho­dzi po po­łud­niu. Jest ra­do­sna, opo­wia­da mężo­wi o prze­pi­sie na cia­sto zna­le­zio­nym w no­wym nu­me­rze „Ko­bie­ty i Ży­cia”. Ka­rol przy­ta­ku­je. Uśmie­cha się do żony, a po­tem bie­rze swo­ją la­skę i wy­cho­dzi z kio­sku. Do­brze, że miesz­ka­ją tak bli­sko. Dziś jest nie­uwa­żny, po­trąca prze­chod­niów i omal nie wpa­da pod prze­je­żdża­jący mo­to­cykl. Nie sły­szy co­dzien­ne­go gwa­ru mia­sta, któ­ry zwy­kle go pro­wa­dzi.

Ni­g­dy nie po­wie żo­nie, kogo dziś spo­tkał. Nie opo­wie jej o stra­chu, któ­ry znów do nie­go wró­cił. Ma wie­le ta­kich ta­jem­nic. Już daw­no po­sta­no­wił nie ob­ci­ążać Mar­got szcze­gó­ła­mi tego, co się wów­czas wy­da­rzy­ło. Na­wet ona w nie­któ­re hi­sto­rie nie umia­ła­by uwie­rzyć.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: