Ogrody Sardynii - ebook
Ogrody Sardynii - ebook
Massimo Sforza kupił zabytkową posiadłość na Sardynii i zamierza przerobić ją na hotel. Napotyka jednak na niespodziewaną trudność: mieszkająca w pałacu Flora Golding nie chce się wyprowadzić. Massimo jedzie do niej, by zaproponować jej w zamian za to wysokie wynagrodzenie. Myli się jednak, sądząc, że skuszą ją pieniądze. Dla Flory ważniejszy jest ogród i orchidee, które tam hoduje. Massimo będzie musiał znaleźć inny sposób, by się pozbyć pięknej i upartej lokatorki…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3027-8 |
Rozmiar pliku: | 734 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W mroku sypialni swojego hotelowego apartamentu Massimo Sforza śledził wzrokiem podświetlany cyferblat zegarka. Już prawie czas. Przepełniony oczekiwaniem wstrzymał oddech i niemal w tej samej chwili rozległ się cichy, choć wciąż dobrze słyszalny dźwięk. Massimo odetchnął głęboko. Północ.
Obojętnie spojrzał na dwie nagie kobiety śpiące w ogromnym łożu, obie równie piękne i godne pożądania. Przez chwilę bezskutecznie usiłował przypomnieć sobie ich imiona, w końcu tylko wzruszył ramionami. I tak ich nigdy więcej nie zobaczy. Kobietom często zdarzało się mylić seks ze związkiem, ale w tym wypadku sprawa była oczywista i żadne zobowiązania nie wchodziły w grę. Brunetka poruszyła się przez sen i przerzuciła ramię przez jego pierś. Zirytowany, szybko wyplątał się z uścisku, wstał, przeszedł po miękkim, jasnoszarym dywanie zarzuconym butami i pończochami i sięgnął po na wpół opróżnioną butelkę szampana, stojącą przed dużym, panoramicznym oknem.
‒ Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Massimo. – Podniósł butelkę do warg, pociągnął spory łyk i skrzywił się z odrazą.
Szampan, zwietrzały i kwaśny, współgrał z jego nastrojem. Nienawidził urodzin, zwłaszcza własnych. Całego tego fałszywego sentymentalizmu i nadmuchanej świątecznie atmosfery.
Z pewnością warte świętowania było natomiast podpisanie umowy. Massimo uśmiechnął się posępnie. Ostatnio dodał do swojego, wciąż rozszerzanego, stanu posiadania sześciopiętrowy budynek z lat trzydziestych dwudziestego wieku w Parioli – ekskluzywnej dzielnicy Rzymu. Wybierał spośród pięciu, z których dwa były usytuowane przy cieszącej się popularnością Via dei Monti. Nadal mógł kupić je wszystkie, choć ten wybrany właściwie nie był na sprzedaż. I właśnie dlatego tak go zainteresował.
Właściciele budynku byli jak najdalsi od sprzedaży. Odmowa tylko nakręciła jego determinację, a w ostatecznym rozrachunku zawsze wygrywał. Uśmiechnął się z zadowoleniem, ale zaraz sposępniał. Inwestycja na Sardynii okazała się sporym problemem. Cóż, wkrótce i to zostanie rozwiązane. Cierpliwość może i była cnotą, ale on nie potrafił czekać.
Zbliżał się świt i niebo pojaśniało. Spotkanie w sprawie Sardynii zaplanowano na rano. Nie zamierzał w nim uczestniczyć, ale pewność, że ostatnie przeszkody zostały usunięte, byłaby najlepszym prezentem urodzinowym. Po długim oczekiwaniu w końcu rozpoczęliby prace przy budowie dużego prestiżowego kurortu.
Dziewczęta obudziły się i rzucały mu zachęcające spojrzenia, więc chłodno uśmiechnięty ruszył w stronę łóżka.
Dokładnie pięćdziesiąt jeden minut później wszedł do biurowca swojej firmy w Rzymie. Był gładko ogolony i ubrany w nieskazitelny granatowy garnitur z niebieską koszulą.
‒ Pan Sforza! – powitała go zaskoczona Carmelina, młodsza recepcjonistka.
‒ Carmelina! – odpowiedział z uśmiechem.
‒ Nie spodziewałam się pana dzisiaj – tłumaczyła zmieszana dziewczyna. – Musiałam się pomylić. Myślałam, że…
‒ Że mam dziś urodziny? – wybuchnął śmiechem. – Nie pomyliłaś się. Cóż, nie będę wam długo zawracał głowy. Zajrzę tylko na spotkanie rady, a potem idę na lunch do Pergoli. Prezent możecie mi wręczyć jutro.
Carmelina zarumieniła się uroczo. Była śliczna i powabna, ale wolał nie mieszać pracy z przyjemnością. Nie brakowało pięknych i seksownych kobiet, gotowych dzielić z nim łoże.
Postał przez chwilę przed drzwiami sali posiedzeń, a potem otworzył je gwałtownie. Na jego widok obecni zaczęli odsuwać krzesła i wstawać z miejsc.
‒ Pan Sforza! – Nerwowo uśmiechnięty księgowy firmy Salvatore Abruzzi wystąpił naprzód. – Nie spodziewaliśmy się…
‒ Wiem. – Massimo machnął ze zniecierpliwieniem dłonią. – Nie spodziewaliście się mnie tu dzisiaj zobaczyć.
Abruzzi uśmiechnął się blado.
‒ Sądziliśmy, że jest pan zajęty. Ale zapraszamy serdecznie. I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, panie Sforza.
Obecni chórem powtórzyli życzenia.
Massimo usiadł i rozejrzał się wokoło.
‒ Bardzo dziękuję, ale jeżeli mam mieć co świętować, chcę wiedzieć, kiedy zaczynamy prace na Sardynii.
Odpowiedzią było napięte milczenie. Tylko Giorgio Caselli, prawnik i przyjaciel Massima, odważył się spojrzeć mu w oczy.
‒ Przykro mi, panie Sforza, ale w tej chwili jeszcze tego nie wiemy.
Pokój nagle się skurczył, jakby coś wyssało z niego powietrze. Massimo świdrował swojego rozmówcę spojrzeniem.
‒ Rozumiem. – Zamilkł. – A właściwie, nie rozumiem. – Zmierzył obecnych wzrokiem zimnym jak stal. – Może ktoś zechciałby mi to wyjaśnić? – Zmarszczył brwi i rozsiadł się na krześle, wyciągając przed siebie długie nogi. – Podobno wszystkie przeszkody zostały usunięte.
Znów zapadło napięte milczenie, potem odezwał się Caselli.
‒ Tak myśleliśmy, panie Sforza. Niestety najemczyni Palazzo della Fazia wciąż odrzuca wszystkie rozsądne oferty. A jak pan wie, na mocy testamentu Bassaniego ma ona pełne prawo pozostać w posiadłości.
Caselli przerwał i zabębnił palcami w teczkę z dokumentami. Kilku młodszych członków rady drgnęło.
‒ Panna Golding jasno przedstawiła swoje stanowisko. Odmawia opuszczenia palazzo i nie wydaje się, by miała zmienić zdanie. – Westchnął. – Wiem, że nie tego pan oczekuje, ale może powinniśmy rozważyć kompromis.
Na widok miny szefa westchnął, a za jego przykładem i reszta obecnych. Massimo patrzył zimno na stertę identycznych, nieotwartych białych kopert z logo jego własnej firmy.
‒ To niemożliwe.
Teraz odezwał się księgowy.
‒ Uważam, że Giorgio ma rację. Zastanówmy się nad mediacją…
Massimo pokręcił głową.
‒ Nie ma mowy. – Pochylił się i sięgnął po jedną z kopert. – Żadnego kompromisu ani mediacji. Nigdy.
Oczy obecnych wpatrywały się, w niego z mieszaniną obawy i zachwytu.
‒ Próbowaliśmy już wszystkiego, panie Sforza – powiedziała Silvana Lisi, specjalistka od pozyskiwania terenów. – Ona po prostu nie chce z nami rozmawiać. Jest wręcz nieustępliwa. Podczas ostatniej wizyty Vittoria w palazzo zagroziła mu bronią.
Massimo spojrzał na nią sceptycznie.
‒ Jak bardzo nieustępliwa może być drobna starsza kobieta? Wszystko mi jedno, ile ma lat i jak wygląda, płacę Vittoriowi za pozyskiwanie ziemi. Jeżeli nie daje rady, niech szuka innej pracy.
Pobladły ze zdenerwowania Abruzzi kręcił głową.
‒ Ma pan mylne informacje. Panna Golding to wcale nie drobna staruszka.
Massimo zmarszczył brwi.
‒ Sądziłem, że to stara angielska dama.
W pokoju zapadło niewygodne milczenie, a potem odezwał się Caselli.
‒ Kiedy kupiliśmy posiadłość, w pałacu ktoś mieszkał, ale to była przyjaciółka Bassaniego, a nie najemczyni, i mniej więcej rok temu wyjechała.
‒ To nieważne. Teraz liczy się tylko nieustępliwa panna Golding, która widowiskowo obezwładniła mój personel. Może to ją zamiast was powinienem zatrudnić?
Caselli uśmiechnął się z przymusem.
‒ Bardzo mi przykro… ‒ Na widok zniecierpliwienia szefa głos zniżył mu się do szeptu.
Masimo niecierpliwym gestem zrzucił koperty ze stołu.
‒ Jestem tam właścicielem! Mieliśmy rozpocząć prace już pół roku temu i wciąż nic się nie dzieje. Nie oczekuję przeprosin, Giorgio, tylko wyjaśnień.
Prawnik szybko zerknął w dokumenty.
‒ Poza kłopotami z panną Golding wszystko idzie zgodnie z planem. Mamy jeszcze jedno albo dwa spotkania z agencją ochrony środowiska. Czysta formalność. Rada regionalna za dwa miesiące i to będzie wszystko. Mamy pozwolenie na przeróbki i rozbudowę, ale moglibyśmy zmodyfikować plany i wybudować nowy pałac po przeciwnej stronie posiadłości. Nie byłoby problemów, a tym samym można by pominąć pannę Golding…
Massimo patrzył na niego lodowatym wzrokiem.
‒ Mam zmieniać plany? Modyfikować projekt, nad którym pracowaliśmy ponad dwa lata? Z powodu jakiejś spryciary? Nie. Nie ma mowy. – Obrzucił obecnych ponurym spojrzeniem. – Może mi ktoś w końcu wyjaśni, kim jest ta tajemnicza panna Golding?
Caselli z westchnieniem wyciągnął ze stosu jedną z teczek.
‒ Flora Golding, Angielka. Dwadzieścia siedem lat. Wcześniej często zmieniała miejsce pobytu, ale z Bassanim mieszkała aż do jego śmierci. Podobno była jego muzą. – Prawnik spojrzał na szefa z bladym uśmiechem. – W każdym razie coś w tym rodzaju. Wszystko jest tutaj. – Poklepał teczkę. – Są też zdjęcia. Zrobiono je na otwarciu skrzydła Bassaniego w Galerii Doria Pamphilli. To wtedy ostatni raz pokazał się publicznie.
Wydawało się, że Massimo nie słucha. Wzrok miał utkwiony w zdjęciu, które trzymał w ręku, a konkretnie we Florze Golding, przytulonej do ramienia mężczyzny, którym był niewątpliwie artysta Umberto Bassani, i wyglądającej na dużo mniej niż dwadzieścia siedem lat.
Wydawała się naga.
Nagle zakręciło mu się w głowie. Odetchnął głęboko i dopiero teraz dostrzegł obcisłą sukienkę z jedwabiu w odcieniu o ton jaśniejszym od złocistej skóry, doskonale podkreślającą miękkie zaokrąglenia piersi i pośladków.
Trudno byłoby ją nazwać drobną starszą panią!
W milczeniu przyglądał się jej twarzy. Lekko pogardliwe spojrzenie szylkretowych oczu, frapująco oryginalna uroda. Piękność, bez dwóch zdań.
Piękna i zachłanna. Bo czyż inaczej oddałaby swoje wspaniałe ciało mężczyźnie dwukrotnie od siebie starszemu? Nagle poczuł w ustach smak goryczy. Wyglądała pięknie i tuliła się do kochanka z oczami rozświetlonymi uwielbieniem, a przecież wiedział z własnego doświadczenia, że pozory mylą, a uznanie ich za prawdę bywa niszczące.
Wpatrywał się w te sarnie oczy i narastał w nim gniew. Niewątpliwie ich miękka łagodność skrywała stalową wolę. A w miejscu serca musiała ziać pustka. Zaczynał współczuć artyście. W sumie jednak, który mężczyzna przejmowałby się tym, co kryje satynowa skóra i zgrabne kształty? I choć Umberto Bassani był wybitnym artystą, to przede wszystkim był mężczyzną. Chorym, starym, zakochanym szaleńcem.
Ta dziewczyna musiała być naprawdę niezwykła, skoro zdecydowała się żyć z umierającym. A może tylko go skusiła, żeby pozwolił jej u siebie zamieszkać? Gdyby nawet, nie byłoby w tym nic dziwnego. Sam wiedział, jak daleko może się posunąć kobieta spragniona bogactwa.
Zamknął teczkę. Przynajmniej Bassani nie miał dzieci. Jakikolwiek zgubny wpływ miała na artystę panna Golding, z tym już koniec. Wkrótce będzie zmuszona wyprowadzić się z palazzo i zapewne zostanie bez środków do życia.
Podniósł wzrok.
‒ Być może, macie rację. Chyba powinniśmy zmienić podejście do panny Golding.
Zaskoczona Lisi kiwnęła nerwowo głową.
‒ Moglibyśmy skorzystać z pomocy mediatora. – Rozejrzała się po kolegach w poszukiwaniu wsparcia.
Prawnik potaknął.
‒ Powinniśmy się do tego zdystansować. Tu, w Rzymie, jest kilka firm specjalizujących się w tego rodzaju negocjacjach. Możemy też znaleźć kogoś w Londynie…
‒ To nie będzie potrzebne – odparł Massimo miękko. – Mamy kogoś odpowiedniego w naszej firmie.
‒ Tak? Kogo?
‒ Mnie.
Obecni zamilkli zaszokowani. I znów odezwał się Giorgio.
‒ Jako twój prawnik odradzam ci takie rozwiązanie. Lepiej byłoby, jak radzi Silvana, znaleźć mediatora. To nie potrwa długo, zresztą lepiej poczekać… ‒ Zamilkł, bo jego szef powoli kręcił głową.
‒ Czekałem już dość długo. I dobrze wiesz, jak tego nie znoszę.
‒ Ale… ‒ Prawnik wciąż nie mógł się otrząsnąć z zaskoczenia. – Naprawdę nie powinieneś występować osobiście. To jest biznes…
‒ Tak. Mój własny. I wymaga ode mnie osobistego zaangażowania.
‒ Rozumiem, ale naprawdę nie sądzę, by spotkanie z panną Golding było rozsądne. Kto wie, co może się zdarzyć.
Rzeczywiście, to wielka niewiadoma. Spojrzał raz jeszcze na zdjęcia Flory, przyciągany zarówno jej niezwykłą urodą, jak i wyzwaniem w spojrzeniu.
Przez chwilę zmagał się z wyobrażeniem jej nagiej i roznamiętnionej w swoich ramionach, zaraz jednak wrócił do rzeczywistości, uśmiechnął się i napięcie przy stole rozwiało się jak poranna mgła.
‒ Nie martw się, Giorgio – powiedział. – Obiecuję, że będę pamiętał o kamizelce kuloodpornej.
Prawnik skrzywił się nieznacznie i usiadł, zrezygnowany.
‒ Dobrze, spotkaj się z nią, ale w mojej obecności. Chcę być pewny, że nie powiesz ani nie zrobisz czegoś, czego mielibyśmy potem żałować. – Sfrustrowany, pokręcił głową. – Naprawdę myślałem, że masz na głowie ważniejsze sprawy.
Massimo wstał.
‒ Istotnie, mam. W Pergoli czeka na mnie uroczyste urodzinowe przyjęcie niespodzianka. – Popatrzył na współpracowników. – Załatwimy to dziś wieczorem. Panna Golding miała już dość czasu do namysłu. A teraz, w drogę.
Dwie godziny później Massimo zdecydowanym ruchem zamknął pokrywę laptopa. Odchylił się na oparcie fotela i popatrzył na lśniące w dole Morze Tyrreńskie. W miarę oddalania się od wybrzeża woda wydawała się bardziej gładka i niemal granatowa, w oddali widać było białe grzywy fal uderzających o klify wyspy.
‒ Pięknie, prawda? – Pilot pochylił się w jego stronę.
Massimo wzruszył ramionami.
‒ Owszem. – Zerknął na zegarek i odwrócił się do prawnika, który zacisnął mocno powieki, a czoło miał mokre od potu. – Obudź się, Giorgio. Przegapiasz piękne widoki – dodał kpiąco. – Naprawdę nie wiem, po co uparłeś się lecieć, skoro tak się boisz. Oddychaj głęboko, a zanim się obejrzysz, będziemy na ziemi. Kiedy lądujemy? – zwrócił się do pilota.
‒ Za dziesięć minut, sir.
‒ Szybki jest.
‒ Najlepszy na rynku – wyjaśnił pilot z uśmiechem.
Dla Massimo helikopter był tylko środkiem transportu. Nie interesowała go marka ani model. Ani nawet przesadnie wysoka cena. Do swoich licznych „zabawek”, czyli samochodów, samolotów i jachtów, miał stosunek chłodny. Tak naprawdę ekscytowały go tylko trudne umowy i bezpośrednie starcia z oponentem. A im bardziej on lub ona próbowali go wykiwać, tym bardziej on sam stawał się błyskotliwy i bezwzględny.
Panna Flora wkrótce się o tym przekona.
Pilot wskazał za okno, na duży, zupełnie płaski plac na końcu podjazdu.
‒ To Palazzo della Fazia. Jeżeli się pan zgadza, wyląduję tutaj.
Massimo kiwnął głową, nie odrywając wzroku od miodowozłocistego budynku. Helikopter wylądował, łopaty przestały się obracać, a on nadal się w niego wpatrywał.
Był posiadaczem wielu okazałych rezydencji, ale widok tej dosłownie zapierał dech w piersi i urzekał nie tylko wspaniałym wyglądem i położeniem – palazzo sprawiał wrażenie, jakby był tu od zawsze, jakby nie tyle został wzniesiony, co po prostu tutaj wyrósł.
Giorgio zwlókł się z fotela i stanął u boku szefa, ocierając pobladłą, spoconą twarz chusteczką.
‒ Jak się czujesz?
‒ Może być – odparł z bladym uśmiechem.
‒ Serio? Wyglądasz okropnie. Lepiej zaczekaj na mnie tutaj. To, że zwymiotujesz w kwiatki, raczej nie pomoże naszej sprawie.
Giorgio chciał zaprotestować, ale szybko zrezygnował.
‒ Nie martw się. To nie potrwa długo.
Podjazd potrzebował naprawy, palazzo raczej też miał już za sobą czasy świetności. Miejscami tynk zaczynał odpadać, a na murze wyrastały małe roślinki. Pomimo to wciąż miał w sobie magię. Ta dziwna fala sentymentalizmu zupełnie zaskoczyła Massima, bo przecież w tynkach i cegłach nie było nic magicznego.
Po szerokich schodach doszedł do frontowych drzwi i zadzwonił. Czekał przez chwilę, bębniąc niecierpliwie palcami o ceglany mur, zanim zadzwonił ponownie. Nie było odpowiedzi, więc załomotał w drzwi pięściami.
Jak śmiała kazać mu czekać? Wyciągnął szyję i zajrzał w jedno z okien parteru, niemal spodziewając się zobaczyć złośliwie uśmiechniętą twarz wiedźmy.
Nie było tam jednak nikogo i dopiero teraz zauważył, że wszystkie okna są zamknięte. Przesłanie nie mogło być wyraźniejsze. Najwidoczniej panna Golding nie życzyła sobie odwiedzin.
Wściekły, odwrócił się na pięcie, zbiegł po schodach i zarośniętą ścieżką zaczął okrążać palazzo. Każde zamknięte okno wydawało się z niego naigrawać, co tylko zwiększało jego rozdrażnienie. Na końcu ścieżki znalazł furtkę z zepsutą zasuwką, zastąpioną czymś, co podejrzanie przypominało damską pończochę. Z najwyższą irytacją szarpnął to palcami.
Minął kupę kamieni i pordzewiałego żelastwa i pod kamiennym łukiem wszedł do ogrodzonego ogrodu. Inaczej niż od frontu, tutaj wszystkie okna były otwarte, a na stoliku z marmurowym blatem stała szklanka z wodą i leżał ogryzek jabłka. A więc Flora Golding była tutaj. Tylko gdzie?
Odpowiedź pojawiła się niemal od razu. Z ogrodu dobiegł kobiecy śpiew. Na nasłonecznionym tarasie wylegiwało się kilka salamander. Massimo rozejrzał się dookoła, ale śpiew już ustał.
Po chwili znów go usłyszał. Ruszył w tamtą stronę, ale powitał go tylko kolejny pusty taras, zapadnięty staw i kolekcja marmurowych nimf.
Krążył po tajemniczym ogrodzie niczym zagubiony żeglarz, zauroczony przez syrenę…
A potem zobaczył, jak jedna z nimf wyciąga rękę i dotyka kwiatów bladoróżowego oleandra. Krople wody na jej ciele lśniące w słońcu nadawały jej wygląd bogini wynurzającej się z porannej kąpieli. Jej uroda była świetlista, a marmurowe nimfy wyglądały przy niej blado i nijako.
Głodnym wzrokiem obserwował smukłą talię, drobne jędrne piersi, miękko zarysowane krzywizny kręgosłupa i zaokrąglone pośladki. Patrzył zafascynowany, jak unosi ramiona i przeciąga się leniwie.
Dopiero teraz dostrzegł, że nie jest zupełnie naga, ale ma na sobie cieliste figi.
Wsunęła stopę do wody i znów zaczęła nucić tę samą tęskną melodię.
Massimo rozpoznał piosenkę i zagwizdał do taktu.
Dziewczyna zamarła i rozejrzała się szybko.
‒ Kto tu jest?
Wysunął się spod łuku.
‒ Przepraszam, nie mogłem się oprzeć. Mam nadzieję, że pani nie przestraszyłem.
Spojrzała na niego ostro. Wcale nie wyglądała na przestraszoną i nawet nie próbowała okryć swojej nagości. Rzeczywiście, ciało miała wyjątkowo piękne.
‒ Gdyby tak było, nie zakradłby się pan tu jak złodziej. To teren prywatny i radzę go opuścić, zanim wezwę policję.
Mówiła po włosku płynnie i bez śladu angielskiego akcentu. W odpowiedzi uśmiechnął się chłodno.
‒ Policję? To chyba przedwczesne.
Jego angielski był doskonały i na widok jej zaskoczenia uśmiechnął się kpiąco.
‒ Nie chciałaby się pani przedtem dowiedzieć, kim jestem?
‒ Wiem, kim pan jest, panie Sforza. – Jej głos był czysty i spokojny. – I wiem, czego pan chce, ale pan tego nie dostanie. To mój dom i nie pozwolę go zmienić w jakiś koszmarny, plastikowy hotel dla głośnych, spoconych turystów, więc równie dobrze może pan odejść.
‒ Cóż… ‒ Leniwie błądził wzrokiem po jej nagim ciele. – To moja ziemia i moja posiadłość, a pani jest tylko najemcą. Mam prawo tu wejść i obejrzeć całość.
Patrzyła na niego gniewnie. A więc to był ten sławny albo może niesławny Massimo Sforza? Myśl o nim prześladowała ją od tygodni, a teraz był tu, dokładnie taki, jak go sobie wyobrażała: arogancki, bezczelny, czarujący i bezwzględny. Najwyraźniej uważał, że sama jego olśniewająca obecność wystarczy, by przezwyciężyć jej obiekcje. W takim razie bardzo się mylił. Miała już szczerze dość takich typów, a jego w szczególności.
Choć musiała przyznać, że był najbardziej atrakcyjnym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. I bardzo niebezpiecznym.
Widziała mnóstwo jego zdjęć w najróżniejszych czasopismach, ale nic jej nie mogło przygotować na jego obezwładniający urok. Lśniące czarne włosy, zgrabna sylwetka, cień zarostu i władcze spojrzenie, do tego świetne ubranie i buty, wszystko szyte ręcznie.
‒ Proszę wybaczyć, ale nie mam zwyczaju rozmawiać o interesach z nagimi kobietami.
‒ My nie rozmawiamy o interesach – odparła z lodowatym błyskiem w oku. – To mój dom i mogę się po nim poruszać w dowolnie wybranym stroju. Poza tym, w przeciwieństwie do większości ludzi, nie mam nic do ukrycia.
‒ Nagość miałaby być tożsama z uczciwością? Bardzo ciekawie. W takim razie, ja też nie mam nic do ukrycia.
Z błyskiem w oku zdjął marynarkę i rzucił ją niedbale na najbliższy krzew róży, osypując płatki.
‒ Halo! – Flora postąpiła krok w jego stronę. – Co to ma znaczyć?
Spojrzał na nią wrogo.
‒ Tylko tyle, że też nie mam nic do ukrycia. – Nie odrywając od niej wzroku, zaczął powoli rozpinać guziki koszuli.
Patrzyła na niego bezradnie. Chyba nie zamierzał rozebrać się do naga? A jednak właśnie zdjął koszulę i rzucił ją na marynarkę. Rozpiął pasek i górny guzik spodni.
Odwróciła się gwałtownie, chwyciła sukienkę leżącą na kamieniach i wciągnęła ją przez głowę.
‒ To podobno ja miałem być pruderyjny…
Usłyszała w jego głosie nutkę tryumfu.
‒ To, że nie chcę pana oglądać nago, jeszcze nie świadczy o pruderii. To kwestia smaku. Nie jest pan w moim typie.
‒ Ależ wierzę. Zdecydowanie za młody. Spróbuję raz jeszcze za jakieś trzydzieści lat.
‒ Trzydzieści lat? A co to za pomysł?
‒ Proszę nie udawać niewiniątka. Oboje wiemy, że jestem dość bogaty, ale pani woli mężczyzn starych i bogatych, nieprawdaż?
‒ Jak pan śmie? Nie ma pan pojęcia o mojej relacji z Umbertem.
To zabolało. Obrzydliwiec. Ordynarny, zimny i zepsuty, a w dodatku hipokryta. Wtargnął do jej życia i jej domu i tak podle ją osądził, brukając coś dobrego i czystego, kalając niewinne wspomnienie swoimi podłymi insynuacjami.
Zresztą, niech myśli, co chce. Ona znała prawdę. Z Umbertem nie byli kochankami, tylko przyjaciółmi. A wzajemne zrozumienie i bliskość wynikały tylko z faktu, że oboje potrzebowali schronienia, ona przed klaustrofobicznym przywiązaniem rodziny, on przed świadomością osłabienia sił twórczych.
‒ Gwoli wyjaśnienia, nie przeszkadza mi pana wiek, tylko charakter. Umberto był wspaniałym człowiekiem, a ktoś taki jak pan nie jest w stanie pojąć, co nas łączyło.
Massimo uśmiechnął się chłodno. Wybuch był zawsze oznaką słabości przeciwnika i zbliżającego się zwycięstwa.
Podniósł marynarkę i podał jej wyciągniętą z wewnętrznej kieszeni kopertę.
‒ Proszę zostawić te wyjaśnienia dla kogoś, kto jest ich ciekaw. To bez różnicy, z kim pani sypia, chcę tylko, żeby pani stąd znikła. Zawartość koperty to dowód, że mówię poważnie.
Zimny, wyniosły uśmiech przeszył ją dreszczem.
‒ Proszę się zastanowić – powiedział. – Umberto był bogaty, ale moja propozycja uczyni panią dużo bogatszą.
Flora milczała. Była niemal pewna, że w kopercie jest czek na okrągłą sumę.
Ku satysfakcji Massima wyciągnęła po nią rękę.
‒ Proszę otworzyć. – Nuta tryumfu w głosie była odrażająca.
Nie odrywając od niego wzroku zdecydowanym ruchem rozdarła kopertę i rzuciła mu w twarz.
‒ Nie potrzebuję. Nie ma pan nic, co by mnie mogło zainteresować. Żegnam.
Zanim zdążył odpowiedzieć, odwróciła się i znikła pod łukiem, a lekka bryza poniosła kawałki koperty na kamienne płyty.