- W empik go
Ogrzać różę - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
Sierpień 2015
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Ogrzać różę - ebook
Roztargniony ogrodnik zapomina przykryć płaszczem przeciwmroźnym jedną z róż imieniem Anastazja.
W pierwszy dzień mrozów Anastazja pozbawiona ochrony zamarza, co w konsekwencji spowoduje, że wiosną ogrodnik może ją ściąć i spalić w ogniu. Aby zapobiec tragedii, protagonista noweli Amadeusz decyduje się na opuszczenie różanego ogrodu w poszukiwaniu leczniczej maści w dalekim dzikim lesie.
Podczas wędrówki Amadeusz spotyka rezolutną stokrotkę imieniem Ariadna, która entuzjastycznie ofiarowuje pomoc. Na tej samej łące Amadeusz spotyka Narcyza, który choć zapatrzony w siebie dołącza do misji,
W czasie wędrówki spotykają dwa negatywne charaktery; pozbawionych skrupułów: Łopian i Pokrzywa, którzy staną się dla bohaterów wielką przeszkodą w kontynuowaniu ich epickiej wędrówki. Łopian i Pokrzywa pracują dla chciwego Osta, który będzie usiłował sprzedać Amadeusza z zyskiem dla profesora Maka. Dziki las oddala się coraz bardziej a z nim perspektywa pozyskania lekarstwa dla Anastazji.
Czy Amadeusz zdoła wydostać się z tarapatów i wrócić do ogrodu na czas z lekarstwem dla Anastazji?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-552-6 |
Rozmiar pliku: | 635 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I – Mróz w ogrodzie
Nad największym różanym ogrodem w okolicy słońce z wolna zmierzało ku zachodowi. Długie alejki i rozległe różane rabatki wciąż jeszcze zachwycały mnóstwem barw i zapachów, ale popołudniowy chłód już zwiastował rychłe nadejście zimy. Także tutaj niebawem rozpoczną się przygotowania do niej. Póki co jednak, różany ogród wciąż był jednym z najlepszych miejsc, gdzie można było zadumać się nad pięknem i jego istotą.
Róże wszelkich kolorów i odmian świętowały pożegnanie ciepłej pory roku. Jak dotąd nic nie wskazywało na to, że niebawem w ogrodzie wydarzy się coś, co nigdy wydarzyć się tu nie powinno. Póki co Anastazja, róża o głębokiej czerwieni, jedna z najpiękniejszych, przechadzała się zgrabnie między koleżankami różami. Dziękowała każdej z nich za wspólnie spędzone, radosne chwile słonecznego lata.
Wszystkie róże wiedziały, że istnieją po to, by odurzać zapachem i sycić oczy kolorami, zachwycać i sprawiać radość człowiekowi – to niezwykle ważne zadanie.
– Życzę nam wszystkim, abyśmy pięknie kwitły następnego lata – powiedziała śpiewnym głosem Anastazja.
– O tak, obyśmy pięknie kwitły przyszłego lata! – zawtórowały róże przyjaciółki.
Anastazja była widoczna z każdego zakamarka ogrodu, sprawiała to intensywna czerwień jej płatków a długa łodyga przydawała wdzięku księżniczki. Jej zapach natomiast wprawiał wszystkich w absolutny zachwyt, ponieważ woń ta była nadzwyczaj przyjemna i koiła zmysły.
Dobry nastrój udzielał się wszystkim mieszkańcom ogrodu, toteż róże zgodnie orzekły, że doglądane czujnym okiem i pielęgnowane wprawną ręką starego ogrodnika spędziły w nim błogie lato.
W dni upalne, gdy żar lał się z nieba, nigdy nie brakowało im wody – ogrodnik pasjonat dbał o nie z największą starannością. Rozpoczynał pracę wczesnym rankiem i zawsze nucił jakąś melodię. Róże w jego ogrodzie były najpiękniejsze i najdelikatniejsze w okolicy – mógł być z nich dumny. Czuł się wśród nich jak król z baśniowej krainy, władca barw i aromatów.
Tego dnia stary ogrodnik jak zwykle zajął się swoją pracą. Jak co roku musiał okryć róże ciepłym kubrakiem, by zabezpieczyć je przed mroźną zimą. Cieplutkie, ręcznie wydziergane kaszmirowe okrycia dla róż były dziełem jego żony. Pracował bardzo ciężko – tak ciężko, że krople potu spływały po jego czole pokrytym zmarszczkami i po zaczerwienionych pucołowatych policzkach, spadając na ziemię.
– Oho, wiek już nie ten i schylać się ciężko – pomyślał, od czasu do czasu prostując zesztywniałe plecy. Miał brudne dłonie, bo nigdy nie zakładał do ogrodu rękawic. Chciał czuć ziemię i nie przejmował się zbytnio kolcami róż.
Po kilku godzinach pracy udało mu się zabezpieczyć prawie wszystkie róże, gdy nagle niesforne okulary zsunęły mu się ze spoconego nosa i spadły prosto na kamień, także szkła roztrzaskały się w drobny mak.
– Ojej, moje okulary! Jutro znów będę musiał zamówić nowe! – zmartwił się ogrodnik, bo rozbił już drugie szkła w tym miesiącu. – Niezgrabność czy pech? – pomyślał, brudną ręką ocierając pot z czoła. Schylił się, zebrał rozbite szkło, podniósł okulary, włożył je do kieszeni i poszedł do domu, kręcąc głową ze smutku i zdenerwowania. Już nawet nie szedł alejkami, tylko na skróty, przez rabatki, prosto do domu położonego przy końcu różanego ogrodu. Zaaferowany sprawą z okularami zapomniał przykryć ostatnią różę w ogrodzie, Anastazję.
– Och wracaj, wracaj! – wołała zapomniana róża – jeszcze ja nie mam zimowego okrycia! Co ja teraz zrobię? – rozpaczała. Z jej różanego policzka spłynęła łza. Łzy zawsze oznaczają radość lub smutek, ta łza jednak z pewnością zwiastowała nieszczęście i kłopoty.
– To przypadek czy przeznaczenie? – wyszeptała, trzęsąc się ze strachu i niepewności.
Wiadomość o pechu Anastazji szybko rozeszła się po ogrodzie. Każda wieść zwykle rozchodzi się z prędkością światła, tyle że jednych zachęca do działania, drugich – tylko do gadania.
Róże natychmiast zgromadziły się przy wielkiej fontannie, żeby się zastanowić, jak pomóc Anastazji. Nigdy dotąd nie przytrafiło im się coś aż tak strasznego. Po raz pierwszy w ogrodzie zapanowała niepewność, także niektóre czerwone róże na wieść o tym strasznym zaniedbaniu ogrodnika zbladły z przerażenia.
Gdy deliberowały, jak pomóc koleżance, zimny wiatr z północy wpadł do ogrodu i na gałązkach żywopłotu zagrał preludium do zimy, przed którą biedna Anastazja nie miała jak dotąd żadnej osłony.
Róże zadrżały o przyszłość Anastazji.
– Wszyscy poczekamy z tobą, aż ogrodnik wróci – powiedziała stanowczo Izabela, najbliższa przyjaciółka Anastazji.
Izabela była piękną, żółtą różą o czarujących manierach. Była ciut niższa od Anastazji i miała grubsze kolce. Obie znały się od bardzo dawna, chociaż Anastazja mieszkała na wschodniej rabatce, a Izabela – na zachodniej.
Teraz Izabela rozglądała się niecierpliwie na wszystkie strony, wypatrując ogrodnika, ale starszy pan siedział już wygodnie w ciepłym domu, jadł kolację i odpoczywał po ciężkim dniu. Róże nadal zastanawiały się, jak pomóc Anastazji.
– Wnieśmy ją na zimę do garażu – zaproponowała Izabela, zadowolona ze swojego pomysłu, który jednak szybko okazał się niezbyt mądry, czego nie omieszkała wyrazić róża o imieniu Lilianna.
– Oszalałaś?! Do garażu?! Przecież tam nie ma światła ani wody. Anastazja tam zginie!
– Lilianna ma rację – zgodnie potwierdziły róże.
Lilianna była jedną z młodszych róż w ogrodzie. Miała opinię „młodej gniewnej”, bo wszystkim wytykała ich błędy. Miała pretensje do wszystkich i o wszystko – nawet o to, że rabatki były w tym roku za krótkie. Izabela zrugana przez młodszą koleżankę szybko wycofała się z pomysłu i zamilkła zawstydzona.
Niestety tego wieczoru nieoczekiwanie pojawił się pierwszy przymrozek i nakrył ogród srebrzystym płaszczem. Anastazja wiedziała, co mróz może zrobić nieosłoniętej róży. Znów poczuła paraliżujący lęk, niepewność i dokuczliwe zimno, które potęgował wiatr z północy.
Anastazja – jak każda róża – stokroć bardziej wolała cieplutkie lato niż bezlitosną zimę, ale przecież w żaden sposób nie mogła zapobiec jej nadejściu. Piękny ogród powoli stawał się pusty, smutny i chłodny. Wszędzie zapanowała cisza, wszystko zamarło i tylko wiatr hulał w rabatach i alejkach.
– Strasznie mi zimno! – szepnęła Anastazja.
Jej delikatne listki skurczyły się z zimna, a płatki zaczęły tracić wyrazisty kolor. Zapadła noc.
Następnego ranka ogrodnik wybrał się po okulary i nie przyszedł do ogrodu. Róże widziały, jak wychodzi z domu, i miały nadzieję, że wróci i otuli Anastazję jeszcze przed nadejściem mrozów.
– Co będzie, jeśli nie wróci? – myślały z niepokojem.
– Czy nie zauważył, że Anastazja nie ma okrycia? – rozżaliła się Izabela, strosząc płatki ze zdenerwowania i raz po raz zerkając w stronę domu ogrodnika.
Amadeusz w kolorze burgundzkiego wina, przyjaciel Anastazji z tego samego rocznika, był bardzo rozczarowany ogrodnikiem i mocno zaniepokojony losem Anastazji. Jej szanse na przetrwanie zimy były bardzo nikłe, jeśli nikt jej nie pomoże.
– Musimy działać, nie możemy pozwolić na to, by Anastazja trzęsła się z zimna i nam tu zamarzła – powiedział poirytowany.
Amadeusz zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, więc jego płatki w kolorze wina stawały się jeszcze bardziej bordowe z emocji. Wszyscy w ogrodzie wiedzieli, że Amadeusz jest zakochany w Anastazji, lecz on – jak się wydawało – nigdy nie miał odwagi jej o tym powiedzieć, albo może uważał, że jeszcze nie czas na to wyznanie.
Nagle odezwał się Bluszcz, zawieszony na całej ścianie domu starego ogrodnika.
– Hej, hej, moje drogie róże, proszę, przestańcie deliberować i zacznijcie działać!
Dzięki temu, że był trochę przerośnięty, Bluszcz zajrzał przez okno do domu ogrodnika i zobaczył w telewizji prognozę pogody. W ten sposób zresztą dowiadywał się wielu innych rzeczy, doskonale wiedział, co słychać na świecie i dzielił się tą wiedzą z pozostałymi mieszkańcami ogrodu. Najczęściej – choć nie zawsze – informował ich o pogodzie, bo słońce i deszcz to przecież być albo nie być dla róż.
– Prognoza na dzisiejszą noc jest fatalna – oznajmił ponuro Bluszcz, próbując zmusić mieszkańców ogrodu do działania i przyspieszyć akcję ratunkową.
– Och nie, tylko nie mróz, jeszcze nie teraz! – lamentowała Izabela.
– Moja biedna Anastazja – wymamrotał cichutko Amadeusz, jakby nie chciał, żeby inni usłyszeli, co mówi.
– Nie pozwolę, by zamarzła! – zawołał teraz głośno – Słowa, słowa, słowa! One same nie pomogą, nie ogrzeją Anastazji. Musimy działać!
Wszyscy zgodnie orzekli, że nie ma co czekać na ogrodnika, trzeba działać, bo czas biegnie nieubłaganie i za chwilę pojawi się kolejny przymrozek.
– Nie stójmy tak, zróbmy coś wreszcie! – wykrzyknęła Izabela tak zachęcająco, jakby trąbka zagrała hejnał do ataku.
Róże rozbiegły się po ogrodzie, by znaleźć coś przydatnego do okrycia Anastazji. Amadeusz ruszył na poszukiwanie czegokolwiek, co ogrzałoby jego przyjaciółkę. Rozglądał się za liśćmi czy mchem, niczego jednak nie mógł znaleźć. Słowem, ogrodnik bardzo dobrze dbał o swój ogród: nie było w nim niczego, co zbędne, a szkoda – pomyślał Amadeusz. Niewielki bałagan może być czasem bardzo przydatny.
Wtem jakiś głos z góry odezwał się do Amadeusza.
– Zeskrob trochę mojej kory i okryj nią Anastazję.
Amadeusz rozglądał się ze zdziwieniem, kto przemówił takim basem. Po chwili zrozumiał, że to stary Orzech, który rośnie tu od bardzo dawna, zaoferował swoją pomoc. Stał tu o wiele wcześniej, zanim powstał ogród róż i był świadkiem wielu radosnych i smutnych wydarzeń w okolicy. Los Anastazji nie był mu obojętny.
Mimo szczerych chęci Orzecha Amadeusz nie zdołał skorzystać z tej pomocy, gdyż jego delikatne, różane ręce nie mogły oderwać ani ździebełka solidnej kory z orzechowego drzewa. Amadeusz obszedł je dwa razy dookoła, próbując coś skubnąć z każdej strony, jednak mu się to nie udało. Nagle wpadł na pomysł, żeby znaleźć coś do skrobania. Pobiegł czym prędzej do metalowej taczki postawionej pod płotem. Ogrodnik ciągle ją tam trzymał, ponieważ urwało się koło i taczki nie dało się ruszyć. Jednak szybko okazało się, że taczka była pusta.
W tym czasie Izabela szukała jakiegoś okrycia w garażu. Po chwili jej poszukiwania zostały zakończone radosnym okrzykiem.
– Mam coś, mam coś! – krzyczała rozradowana. Jej oczy błyszczały nadzieją. Amadeusz, słysząc radosny okrzyk koleżanki, pobiegł do garażu najszybciej, jak mógł. Tam zobaczył Izabelę podnoszącą kawałek przybrudzonej szmaty, która chyba służyła ogrodnikowi do czyszczenia samochodu. Nie było to wprawdzie kaszmirowe wdzianko, ale zawsze coś – pomyśleli oboje z ulgą.
Izabela natychmiast wybiegła z garażu, by okryć Anastazję, Amadeusz zaś postanowił zostać tu dłużej i poszukać czegoś lepszego. Szukał wiedziony instynktem, co rusz potykając się o jakieś przedmioty. Garaż ogrodnika był jednocześnie schowkiem na narzędzia. Nie było tam odpowiedniego światła, tylko malutkie okienko z przybrudzoną szybą. Promienie słoneczne, niosące światło dzienne mogły dostać się tam tylko przez uchylone drzwi.
W garażu panował półmrok, który sprawiał, że sprzęty i rupiecie okryte półcieniem przybierały dziwaczne kształty, a każdy przedmiot przypominał monstrum gotowe do ataku. Zapach unoszący się w garażu też był przykry. Panowała w nim wilgotna stęchlizna niewietrzonego pomieszczenia.
– Może znajdę tu jakieś narzędzie, by zeskrobać trochę kory – pomyślał Amadeusz i ruszył dalej w głąb garażu, brnąc przez kurz i półmrok.
Tymczasem Izabela, śpiesząc do Anastazji, niechcący zatrzasnęła drzwi i oto garaż stał się dla Amadeusza miejscem, z którego niełatwo się wydostać. Zdołał wprawdzie znaleźć to, czego wszyscy szukali: kaszmirowe ubranko dla Anastazji na zimę – to tutaj ogrodnik zaaferowany historią z okularami albo je zgubił, albo zostawił, zapominając o Anastazji – ale znalazł się w potrzasku. Pragnął jak najszybciej pobiec do Anastazji i okryć jej zziębnięte listeczki, jednak drzwi garażu zatrzasnęły się na dobre i od wewnątrz otworzyć się ich nie dało. Amadeusz zaczął je szarpać ze wszystkich sił i kopać ze zdenerwowania. Próbował też krzyczeć, lecz wszyscy w ogrodzie byli zgromadzeni wokół Anastazji i nikt nawet nie zauważył jego zniknięcia. Bezsilny i przygnębiony Amadeusz musiał spędzić całą noc w zamkniętym garażu, z kaszmirowym ubrankiem dla Anastazji w ręku. Przesiedział pod ścianą i nie zmrużył oka.
Następnego ranka czarny jak węgiel Kruk, który siedział na najwyższej gałęzi starego Orzecha i obserwował całe wydarzenie od początku, kiedy to okulary ogrodnika roztrzaskały się na kawałeczki, powodując lawinę przykrych konsekwencji, oznajmił wszystkim:
– Kra, kra, mróz nadchodzi, mróz nadchodzi, czuję to w kościach – wykrakał i załopotał czarnymi skrzydłami. Ten głos zwiastował Anastazji niepokojący scenariusz na najbliższe chwile.
Już pierwsza noc z przymrozkiem dotknęła ją boleśnie, zimno przeniknęło do jej rdzenia, listeczki zaczęły leciutko się zwijać i matowieć. Izabela oczywiście okryła Anastazję znalezioną szmatką, ale to nie wystarczyło, by dostatecznie ochronić ją przed mrozem. Przyjaciółka stała przy Anastazji w poczuciu wielkiej bezradności, towarzysząc jej w niedoli, i szeptała cichutko do ucha:
– Tylko nie zamarznij, moja kochana, tylko mi nie zamarznij, proszę.
Izabela objęła Anastazję serdecznie i tak trwały w przyjacielskim uścisku, obie przerażone i smutne, oczekując pierwszego mrozu.
Anastazji było coraz bardziej zimno. Jej zziębnięte usta nie mogły już mówić zbyt wiele, toteż pokiwała tylko głową i przymknęła oczy. Do ogrodu wpadł mróz – właśnie zaczął się jego czas i panowanie.
– Szkoda, że tak wcześnie przyszedł – pomyślała Izabela, a z nią wszystkie róże.
Nad największym różanym ogrodem w okolicy słońce z wolna zmierzało ku zachodowi. Długie alejki i rozległe różane rabatki wciąż jeszcze zachwycały mnóstwem barw i zapachów, ale popołudniowy chłód już zwiastował rychłe nadejście zimy. Także tutaj niebawem rozpoczną się przygotowania do niej. Póki co jednak, różany ogród wciąż był jednym z najlepszych miejsc, gdzie można było zadumać się nad pięknem i jego istotą.
Róże wszelkich kolorów i odmian świętowały pożegnanie ciepłej pory roku. Jak dotąd nic nie wskazywało na to, że niebawem w ogrodzie wydarzy się coś, co nigdy wydarzyć się tu nie powinno. Póki co Anastazja, róża o głębokiej czerwieni, jedna z najpiękniejszych, przechadzała się zgrabnie między koleżankami różami. Dziękowała każdej z nich za wspólnie spędzone, radosne chwile słonecznego lata.
Wszystkie róże wiedziały, że istnieją po to, by odurzać zapachem i sycić oczy kolorami, zachwycać i sprawiać radość człowiekowi – to niezwykle ważne zadanie.
– Życzę nam wszystkim, abyśmy pięknie kwitły następnego lata – powiedziała śpiewnym głosem Anastazja.
– O tak, obyśmy pięknie kwitły przyszłego lata! – zawtórowały róże przyjaciółki.
Anastazja była widoczna z każdego zakamarka ogrodu, sprawiała to intensywna czerwień jej płatków a długa łodyga przydawała wdzięku księżniczki. Jej zapach natomiast wprawiał wszystkich w absolutny zachwyt, ponieważ woń ta była nadzwyczaj przyjemna i koiła zmysły.
Dobry nastrój udzielał się wszystkim mieszkańcom ogrodu, toteż róże zgodnie orzekły, że doglądane czujnym okiem i pielęgnowane wprawną ręką starego ogrodnika spędziły w nim błogie lato.
W dni upalne, gdy żar lał się z nieba, nigdy nie brakowało im wody – ogrodnik pasjonat dbał o nie z największą starannością. Rozpoczynał pracę wczesnym rankiem i zawsze nucił jakąś melodię. Róże w jego ogrodzie były najpiękniejsze i najdelikatniejsze w okolicy – mógł być z nich dumny. Czuł się wśród nich jak król z baśniowej krainy, władca barw i aromatów.
Tego dnia stary ogrodnik jak zwykle zajął się swoją pracą. Jak co roku musiał okryć róże ciepłym kubrakiem, by zabezpieczyć je przed mroźną zimą. Cieplutkie, ręcznie wydziergane kaszmirowe okrycia dla róż były dziełem jego żony. Pracował bardzo ciężko – tak ciężko, że krople potu spływały po jego czole pokrytym zmarszczkami i po zaczerwienionych pucołowatych policzkach, spadając na ziemię.
– Oho, wiek już nie ten i schylać się ciężko – pomyślał, od czasu do czasu prostując zesztywniałe plecy. Miał brudne dłonie, bo nigdy nie zakładał do ogrodu rękawic. Chciał czuć ziemię i nie przejmował się zbytnio kolcami róż.
Po kilku godzinach pracy udało mu się zabezpieczyć prawie wszystkie róże, gdy nagle niesforne okulary zsunęły mu się ze spoconego nosa i spadły prosto na kamień, także szkła roztrzaskały się w drobny mak.
– Ojej, moje okulary! Jutro znów będę musiał zamówić nowe! – zmartwił się ogrodnik, bo rozbił już drugie szkła w tym miesiącu. – Niezgrabność czy pech? – pomyślał, brudną ręką ocierając pot z czoła. Schylił się, zebrał rozbite szkło, podniósł okulary, włożył je do kieszeni i poszedł do domu, kręcąc głową ze smutku i zdenerwowania. Już nawet nie szedł alejkami, tylko na skróty, przez rabatki, prosto do domu położonego przy końcu różanego ogrodu. Zaaferowany sprawą z okularami zapomniał przykryć ostatnią różę w ogrodzie, Anastazję.
– Och wracaj, wracaj! – wołała zapomniana róża – jeszcze ja nie mam zimowego okrycia! Co ja teraz zrobię? – rozpaczała. Z jej różanego policzka spłynęła łza. Łzy zawsze oznaczają radość lub smutek, ta łza jednak z pewnością zwiastowała nieszczęście i kłopoty.
– To przypadek czy przeznaczenie? – wyszeptała, trzęsąc się ze strachu i niepewności.
Wiadomość o pechu Anastazji szybko rozeszła się po ogrodzie. Każda wieść zwykle rozchodzi się z prędkością światła, tyle że jednych zachęca do działania, drugich – tylko do gadania.
Róże natychmiast zgromadziły się przy wielkiej fontannie, żeby się zastanowić, jak pomóc Anastazji. Nigdy dotąd nie przytrafiło im się coś aż tak strasznego. Po raz pierwszy w ogrodzie zapanowała niepewność, także niektóre czerwone róże na wieść o tym strasznym zaniedbaniu ogrodnika zbladły z przerażenia.
Gdy deliberowały, jak pomóc koleżance, zimny wiatr z północy wpadł do ogrodu i na gałązkach żywopłotu zagrał preludium do zimy, przed którą biedna Anastazja nie miała jak dotąd żadnej osłony.
Róże zadrżały o przyszłość Anastazji.
– Wszyscy poczekamy z tobą, aż ogrodnik wróci – powiedziała stanowczo Izabela, najbliższa przyjaciółka Anastazji.
Izabela była piękną, żółtą różą o czarujących manierach. Była ciut niższa od Anastazji i miała grubsze kolce. Obie znały się od bardzo dawna, chociaż Anastazja mieszkała na wschodniej rabatce, a Izabela – na zachodniej.
Teraz Izabela rozglądała się niecierpliwie na wszystkie strony, wypatrując ogrodnika, ale starszy pan siedział już wygodnie w ciepłym domu, jadł kolację i odpoczywał po ciężkim dniu. Róże nadal zastanawiały się, jak pomóc Anastazji.
– Wnieśmy ją na zimę do garażu – zaproponowała Izabela, zadowolona ze swojego pomysłu, który jednak szybko okazał się niezbyt mądry, czego nie omieszkała wyrazić róża o imieniu Lilianna.
– Oszalałaś?! Do garażu?! Przecież tam nie ma światła ani wody. Anastazja tam zginie!
– Lilianna ma rację – zgodnie potwierdziły róże.
Lilianna była jedną z młodszych róż w ogrodzie. Miała opinię „młodej gniewnej”, bo wszystkim wytykała ich błędy. Miała pretensje do wszystkich i o wszystko – nawet o to, że rabatki były w tym roku za krótkie. Izabela zrugana przez młodszą koleżankę szybko wycofała się z pomysłu i zamilkła zawstydzona.
Niestety tego wieczoru nieoczekiwanie pojawił się pierwszy przymrozek i nakrył ogród srebrzystym płaszczem. Anastazja wiedziała, co mróz może zrobić nieosłoniętej róży. Znów poczuła paraliżujący lęk, niepewność i dokuczliwe zimno, które potęgował wiatr z północy.
Anastazja – jak każda róża – stokroć bardziej wolała cieplutkie lato niż bezlitosną zimę, ale przecież w żaden sposób nie mogła zapobiec jej nadejściu. Piękny ogród powoli stawał się pusty, smutny i chłodny. Wszędzie zapanowała cisza, wszystko zamarło i tylko wiatr hulał w rabatach i alejkach.
– Strasznie mi zimno! – szepnęła Anastazja.
Jej delikatne listki skurczyły się z zimna, a płatki zaczęły tracić wyrazisty kolor. Zapadła noc.
Następnego ranka ogrodnik wybrał się po okulary i nie przyszedł do ogrodu. Róże widziały, jak wychodzi z domu, i miały nadzieję, że wróci i otuli Anastazję jeszcze przed nadejściem mrozów.
– Co będzie, jeśli nie wróci? – myślały z niepokojem.
– Czy nie zauważył, że Anastazja nie ma okrycia? – rozżaliła się Izabela, strosząc płatki ze zdenerwowania i raz po raz zerkając w stronę domu ogrodnika.
Amadeusz w kolorze burgundzkiego wina, przyjaciel Anastazji z tego samego rocznika, był bardzo rozczarowany ogrodnikiem i mocno zaniepokojony losem Anastazji. Jej szanse na przetrwanie zimy były bardzo nikłe, jeśli nikt jej nie pomoże.
– Musimy działać, nie możemy pozwolić na to, by Anastazja trzęsła się z zimna i nam tu zamarzła – powiedział poirytowany.
Amadeusz zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, więc jego płatki w kolorze wina stawały się jeszcze bardziej bordowe z emocji. Wszyscy w ogrodzie wiedzieli, że Amadeusz jest zakochany w Anastazji, lecz on – jak się wydawało – nigdy nie miał odwagi jej o tym powiedzieć, albo może uważał, że jeszcze nie czas na to wyznanie.
Nagle odezwał się Bluszcz, zawieszony na całej ścianie domu starego ogrodnika.
– Hej, hej, moje drogie róże, proszę, przestańcie deliberować i zacznijcie działać!
Dzięki temu, że był trochę przerośnięty, Bluszcz zajrzał przez okno do domu ogrodnika i zobaczył w telewizji prognozę pogody. W ten sposób zresztą dowiadywał się wielu innych rzeczy, doskonale wiedział, co słychać na świecie i dzielił się tą wiedzą z pozostałymi mieszkańcami ogrodu. Najczęściej – choć nie zawsze – informował ich o pogodzie, bo słońce i deszcz to przecież być albo nie być dla róż.
– Prognoza na dzisiejszą noc jest fatalna – oznajmił ponuro Bluszcz, próbując zmusić mieszkańców ogrodu do działania i przyspieszyć akcję ratunkową.
– Och nie, tylko nie mróz, jeszcze nie teraz! – lamentowała Izabela.
– Moja biedna Anastazja – wymamrotał cichutko Amadeusz, jakby nie chciał, żeby inni usłyszeli, co mówi.
– Nie pozwolę, by zamarzła! – zawołał teraz głośno – Słowa, słowa, słowa! One same nie pomogą, nie ogrzeją Anastazji. Musimy działać!
Wszyscy zgodnie orzekli, że nie ma co czekać na ogrodnika, trzeba działać, bo czas biegnie nieubłaganie i za chwilę pojawi się kolejny przymrozek.
– Nie stójmy tak, zróbmy coś wreszcie! – wykrzyknęła Izabela tak zachęcająco, jakby trąbka zagrała hejnał do ataku.
Róże rozbiegły się po ogrodzie, by znaleźć coś przydatnego do okrycia Anastazji. Amadeusz ruszył na poszukiwanie czegokolwiek, co ogrzałoby jego przyjaciółkę. Rozglądał się za liśćmi czy mchem, niczego jednak nie mógł znaleźć. Słowem, ogrodnik bardzo dobrze dbał o swój ogród: nie było w nim niczego, co zbędne, a szkoda – pomyślał Amadeusz. Niewielki bałagan może być czasem bardzo przydatny.
Wtem jakiś głos z góry odezwał się do Amadeusza.
– Zeskrob trochę mojej kory i okryj nią Anastazję.
Amadeusz rozglądał się ze zdziwieniem, kto przemówił takim basem. Po chwili zrozumiał, że to stary Orzech, który rośnie tu od bardzo dawna, zaoferował swoją pomoc. Stał tu o wiele wcześniej, zanim powstał ogród róż i był świadkiem wielu radosnych i smutnych wydarzeń w okolicy. Los Anastazji nie był mu obojętny.
Mimo szczerych chęci Orzecha Amadeusz nie zdołał skorzystać z tej pomocy, gdyż jego delikatne, różane ręce nie mogły oderwać ani ździebełka solidnej kory z orzechowego drzewa. Amadeusz obszedł je dwa razy dookoła, próbując coś skubnąć z każdej strony, jednak mu się to nie udało. Nagle wpadł na pomysł, żeby znaleźć coś do skrobania. Pobiegł czym prędzej do metalowej taczki postawionej pod płotem. Ogrodnik ciągle ją tam trzymał, ponieważ urwało się koło i taczki nie dało się ruszyć. Jednak szybko okazało się, że taczka była pusta.
W tym czasie Izabela szukała jakiegoś okrycia w garażu. Po chwili jej poszukiwania zostały zakończone radosnym okrzykiem.
– Mam coś, mam coś! – krzyczała rozradowana. Jej oczy błyszczały nadzieją. Amadeusz, słysząc radosny okrzyk koleżanki, pobiegł do garażu najszybciej, jak mógł. Tam zobaczył Izabelę podnoszącą kawałek przybrudzonej szmaty, która chyba służyła ogrodnikowi do czyszczenia samochodu. Nie było to wprawdzie kaszmirowe wdzianko, ale zawsze coś – pomyśleli oboje z ulgą.
Izabela natychmiast wybiegła z garażu, by okryć Anastazję, Amadeusz zaś postanowił zostać tu dłużej i poszukać czegoś lepszego. Szukał wiedziony instynktem, co rusz potykając się o jakieś przedmioty. Garaż ogrodnika był jednocześnie schowkiem na narzędzia. Nie było tam odpowiedniego światła, tylko malutkie okienko z przybrudzoną szybą. Promienie słoneczne, niosące światło dzienne mogły dostać się tam tylko przez uchylone drzwi.
W garażu panował półmrok, który sprawiał, że sprzęty i rupiecie okryte półcieniem przybierały dziwaczne kształty, a każdy przedmiot przypominał monstrum gotowe do ataku. Zapach unoszący się w garażu też był przykry. Panowała w nim wilgotna stęchlizna niewietrzonego pomieszczenia.
– Może znajdę tu jakieś narzędzie, by zeskrobać trochę kory – pomyślał Amadeusz i ruszył dalej w głąb garażu, brnąc przez kurz i półmrok.
Tymczasem Izabela, śpiesząc do Anastazji, niechcący zatrzasnęła drzwi i oto garaż stał się dla Amadeusza miejscem, z którego niełatwo się wydostać. Zdołał wprawdzie znaleźć to, czego wszyscy szukali: kaszmirowe ubranko dla Anastazji na zimę – to tutaj ogrodnik zaaferowany historią z okularami albo je zgubił, albo zostawił, zapominając o Anastazji – ale znalazł się w potrzasku. Pragnął jak najszybciej pobiec do Anastazji i okryć jej zziębnięte listeczki, jednak drzwi garażu zatrzasnęły się na dobre i od wewnątrz otworzyć się ich nie dało. Amadeusz zaczął je szarpać ze wszystkich sił i kopać ze zdenerwowania. Próbował też krzyczeć, lecz wszyscy w ogrodzie byli zgromadzeni wokół Anastazji i nikt nawet nie zauważył jego zniknięcia. Bezsilny i przygnębiony Amadeusz musiał spędzić całą noc w zamkniętym garażu, z kaszmirowym ubrankiem dla Anastazji w ręku. Przesiedział pod ścianą i nie zmrużył oka.
Następnego ranka czarny jak węgiel Kruk, który siedział na najwyższej gałęzi starego Orzecha i obserwował całe wydarzenie od początku, kiedy to okulary ogrodnika roztrzaskały się na kawałeczki, powodując lawinę przykrych konsekwencji, oznajmił wszystkim:
– Kra, kra, mróz nadchodzi, mróz nadchodzi, czuję to w kościach – wykrakał i załopotał czarnymi skrzydłami. Ten głos zwiastował Anastazji niepokojący scenariusz na najbliższe chwile.
Już pierwsza noc z przymrozkiem dotknęła ją boleśnie, zimno przeniknęło do jej rdzenia, listeczki zaczęły leciutko się zwijać i matowieć. Izabela oczywiście okryła Anastazję znalezioną szmatką, ale to nie wystarczyło, by dostatecznie ochronić ją przed mrozem. Przyjaciółka stała przy Anastazji w poczuciu wielkiej bezradności, towarzysząc jej w niedoli, i szeptała cichutko do ucha:
– Tylko nie zamarznij, moja kochana, tylko mi nie zamarznij, proszę.
Izabela objęła Anastazję serdecznie i tak trwały w przyjacielskim uścisku, obie przerażone i smutne, oczekując pierwszego mrozu.
Anastazji było coraz bardziej zimno. Jej zziębnięte usta nie mogły już mówić zbyt wiele, toteż pokiwała tylko głową i przymknęła oczy. Do ogrodu wpadł mróz – właśnie zaczął się jego czas i panowanie.
– Szkoda, że tak wcześnie przyszedł – pomyślała Izabela, a z nią wszystkie róże.
więcej..