Okiem filozofa. Praca - ebook
Okiem filozofa. Praca - ebook
Czy praca, którą znamy, zanika? A jeśli tak jest, dlaczego powinniśmy się tym przejmować? Amerykański filozof, Raymond Geuss, próbuje odpowiedzieć na te i wiele innych pytań w zwięzłym, ale niezwykle wnikliwym i obejmującym szeroki zakres zagadnień studium, obejmującym analizę pojęciową, refleksję historyczną, elementy autobiograficzne oraz komentarz społeczny. Geuss analizuje naszą koncepcję pracy, której początki sięgają czasów rozwoju produkcji przemysłowej. Omawia środki motywacyjne i środki przymusu, za pomocą których społeczeństwo stara się skłonić nas do pracy, a także pokazuje, jak silny wpływ ma na nas etyka pracy. Ponadto przygląda się zjawisku niezadowolenia z pracy, staremu jak sama praca, oraz na pozór nieodwracalnemu wzrostowi bezrobocia w wyniku mechanizacji. Okiem filozofa. Praca to książka, która zainteresuje każdego, kto pragnie zrozumieć rolę i znaczenie pracy w naszym świecie.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-23956-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Latem 1953 roku, kiedy miałem sześć lat, moja rodzina przeprowadziła się do położonego około dwudziestu mil na północ od Filadelfii osiedla wybudowanego dla robotników zakładów przemysłowych Fairless Works należących do korporacji US Steel. Nowo wybudowane zakłady znajdowały się na błotnistym półwyspie na rzece Delaware, która w tym miejscu oddziela Pensylwanię od New Jersey. Mój ojciec był jednym z pierwszych zatrudnionych tam pracowników. W latach 60. i 70. XX wieku fabryka zatrudniała bezpośrednio osiem tysięcy robotników, a oprócz tego było prawdopodobnie około pięciu tysięcy kolejnych zatrudnionych w mniejszych zakładach przemysłowych, które skupiały się wokół głównej fabryki. Na potrzeby wielkiej liczby nowych robotników, którzy przeprowadzili się na tereny wokół huty stali, nierzadko z bardzo daleka, Kościół katolicki utworzył kilka nowych parafii, wraz z prowadzonymi przez nie szkołami. Chodziliśmy na mszę do kościoła św. Józefa Robotnika, a ja uczęszczałem też do tamtejszej szkoły parafialnej. Wybór na patrona św. Józefa, który, co podkreślano, pracował własnymi rękami, nadawał religijną sankcję roli, jaką, jak zakładano, mieliśmy wszyscy w życiu odegrać – w każdym razie wszyscy chłopcy.
Aktywność zakładów zaczęła spadać w 1975 roku, kiedy rząd Wenezueli znacjonalizował wydobycie żelaza – zakłady zostały wybudowane w celu przetwarzania rudy wydobywanej praktycznie za nic w Wenezueli, importowanej za pośrednictwem portu w Filadelfii, a następnie wysyłanej barką w górę rzeki do Fairless Works. Korporacja US Steel dostała ogromne środki rządowe na „modernizację” w 1981 roku, ale wykorzystała pieniądze na spekulacje, które okazały się nieudane, i wydawało się, że traci zainteresowanie produkcją stali. Ostatnich czterdziestu robotników, którzy wciąż obsługiwali parę pozostałych maszyn w ciemnym kącie fabryki, przestało być potrzebnych w 1988 roku. Parafia św. Józefa została rozwiązana. W 2017 roku budynki kościoła, szkoły, parafii i klasztoru sióstr, które uczyły w szkole, zostały zburzone, a na ich miejscu lokalny przedsiębiorca wybudował domy spokojnej starości.
Historia, którą właśnie przytoczyłem, jest banalna, i różne jej wersje mogłyby zostać opowiedziane przez miliony ludzi w starszych uprzemysłowionych krajach. Moje pragnienie napisania tej książki wywodzi się częściowo z potrzeby zrozumienia tego etapu mojej własnej historii, analogicznego do historii wielkiej liczby ludzi żyjących w społeczeństwach zachodnich. Czym była „praca”, wokół której miało być zogniskowane nasze życie? Jaką rolę faktycznie w nim odgrywała? Jakie nastąpiły zmiany w tym zakresie? Czy da się sformułować jakieś dobrze uzasadnione przewidywania co do roli, jaką praca będzie odgrywać w przyszłości? Jest to projekt filozoficzny, ponieważ przynajmniej jedną z tradycyjnych aspiracji filozofii było od czasów Sokratesa zdobycie samowiedzy, która obejmuje zrozumienie własnego miejsca w świecie, w historii, w teraźniejszości i w różnych możliwych wariantach przyszłości. Umieścić siebie i swoje doświadczenie w kontekście społeczeństwa to tym samym określić ich miejsce w ramach splotu różnych faktów, ale także nadziei, aspiracji, oczekiwań, wartości i lęków, które tworzą kontekst życia jednostek i grup. To ważne, by nie pomylić aspiracji lub obaw z rzeczywistością, ale przecież nie da się zrozumieć społeczeństwa bez wzięcia pod uwagę jego koncepcji nieba i tego, jakie piekło uważa za najbardziej przerażające.
Niestety, obecny stan najnowszej filozofii wymaga poruszenia szerszego zakresu zagadnień, jeśli chce się jakkolwiek adekwatnie przedstawić zagadnienie pracy. Z pewnością nie ma żadnej gwarancji, że filozofia – uprawiana tak jak obecnie, w wąski, akademicki sposób – daje wyjątkowo dobre rozumienie fenomenu pracy. Szczerze mówiąc, praca nie doczekała się większej uwagi ze strony filozofów, przynajmniej nie w ostatnim czasie. Jak przypuszczam, jest tak częściowo z powodów politycznych. Refleksja teoretyczna nad pracą i związanymi z nią zjawiskami mająca najsilniejszą tradycję powstała w XIX i XX wieku jako dzieło myślicieli, których można określić trafnie jako „socjalistów” (w najszerszym możliwym sensie), z domieszką anarchistów. Upadek Związku Radzieckiego w 1989 roku reprezentował w oczach wielu, słusznie czy nie, obalenie w ogóle całego sposobu myślenia charakterystycznego dla tej grupy intelektualistów, i był też oczywiście pożądany z punktu widzenia politycznych, biznesowych i handlowych interesów świata zachodniego. W takiej atmosferze pisanie na ten temat wymagałoby bardzo dużej niezależności w myśleniu.
W latach 70. XX wieku nastąpiła, a przynajmniej zaczęła się zmiana w strukturze pracy w krajach zachodnich, a także, znacznie wolniej (ponieważ inercja nadbudowy jest ogromna), w naszym rozumieniu pracy. Centralna pozycja określonego paradygmatu w naszym społeczeństwie zaczęła być podkopywana. Przestało być tak oczywiste, że wielka część populacji zawsze będzie musiała zajmować się jakimś rodzajem męczącej pracy w przemyśle, czymś w rodzaju pracy w fabryce, przez większość swojego dorosłego życia.
Wpływ miały na to dwa czynniki. Pierwszym była mechanizacja i automatyzacja pracy, która doprowadziła do ogromnej redukcji części populacji zaangażowanej w produkcję przemysłową. Do pewnego stopnia towarzyszył temu wzrost zatrudnienia w sektorze usług. Usługi różnią się od pracy w fabryce w dawnym stylu pod kilkoma istotnymi względami. Produkcja przemysłowa polegała typowo na uderzaniu w metal czy podobnego rodzaju interweniowaniu w naturalne procesy, podczas gdy wiele usług skierowanych było ku zarządzaniu, organizowaniu lub kształceniu ludzi. Zmiany w procesie pracy – więcej zadań administracyjnych, obsługi, opracowywania udogodnień, promowania, reklamowania, księgowości w stosunku do bezpośredniego produkowania przedmiotów – miały daleko idące konsekwencje dla kształtowania się koncepcji życia i tego, jak chce się je przeżyć.
Tkaniny, stal i wytwarzane przemysłowo przedmioty nadal były jednak potrzebne, w związku z czym drugim czynnikiem stał się niezwykle powszechny w przemyśle outsourcing – korzystanie z usług zewnętrznych firm, działających z dala od centrów państw na ich peryferiach, a później poza nimi, przede wszystkim w Azji. Tendencja ta była oczywiście w jednych państwach silniejsza niż w innych – o wiele silniejsza na przykład w Zjednoczonym Królestwie niż w Niemczech. Wskutek tego do lat 90. XX wieku praca przemysłowa straciła na Zachodzie swoją centralną pozycję i stała się o wiele mniej widoczna, niż była wcześniej, tak że frazes o „epoce postindustrialnej” nabrał pewnej zasadności. Miało to znaczący wpływ na naszą politykę, na przykład osłabiło pozycję związków zawodowych.
W istocie, w miarę jak pisałem tę książkę, nabierałem, ku swojemu zaskoczeniu, coraz większego przekonania, że przynależy ona nie tyle do dzieł traktujących o „obecnych wydarzeniach”, co raczej do antropologii historycznej. Ukazuje migawkowy obraz tego, co jest dla nas obecnie światem pracy szybko odchodzącym do przeszłości, jeśli nie już do niej należącym. Wszystkie te rozważania nad zagadnieniem pracy w terminach wysiłku, potrzeb, etyki pracy, obiektywności i tak dalej nie oddają już realiów świata, w którym „gig economy” jest częścią sposobu życia. Równie archaiczna jest idea, że mniej więcej każdy członek społeczeństwa, poza garstką niezwykle uprzywilejowanych, będzie musiał pracować przez większość czasu i że ten fakt będzie kluczowy w organizacji życia ludzi.
Tylko pobieżnie wspominam o tym, że emeryci, tacy jak ja, w przeciwieństwie do poprzednich wieków obecnie stanowią znaczącą część populacji. Być może emeryci wcześniej pracowali, ale teraz nie należą do aktywnej siły roboczej, nawet jeśli parają się jakimiś formami zastępczej aktywności. Perspektywa, że o wiele więcej ludzi niż niegdyś może spodziewać się życia dłuższego o dziesięć lub więcej lat, podczas których konieczność pracy zostaje zawieszona dzięki emeryturom, oszczędnościom, być może nawet inwestycjom, a także różnym formom wsparcia publicznego, robi wielką różnicę dla społeczeństwa. To, że owe emerytury mogą być dla wielu mniej niż w pełni wystraczające i że wsparcie publiczne jest nieustannie zagrożone przez działania rządu, jest w pełni prawdą i w żadnym razie nie jest nieistotne, ale nie ma wpływu na to, co chcę tu podkreślić.
Przez krótki moment w latach 60. XX wieku ci z nas, którzy doświadczyli życia w tym okresie, mogli zaznać przelotnej wizji świata bez przymusu pracy i ciągłego niepokoju o znalezienie zatrudnienia. Kiedy poszedłem na uniwersytet w 1963 roku, dostawałem stypendium na opłacenie studiów i w związku z tym potrzebowałem pieniędzy tylko na wydatki na życie, co w moim przypadku oznaczało przede wszystkim drogie, zagraniczne książki. Był to ostatni (prawdziwy) boom w amerykańskiej gospodarce i mogłem zarobić wystarczająco dużo, pracując przez sześć letnich tygodni w hucie stali, żeby wystarczyło mi na rok lub nawet więcej. Taka niewymagająca kwalifikacji, dobrze płatna praca była łatwo dostępna; zawsze można było ją dostać, kiedy absolutnie potrzebowało się pieniędzy. Trzeba było wówczas wciąż chodzić czasami do pracy, ale tylko wtedy, gdy zaszła nagła potrzeba, i nikogo specjalnie to nie zajmowało ani nie służyło jako kontekst w ramach którego definiuje się swoje życie. W takich warunkach spędzenie sześciu tygodni na stosunkowo męczącej pracy raz do roku nie wydawało się czymś wielkim, nawet tego lata, kiedy szorowałem ściany stołówki w zakładzie każdego dnia przy temperaturach powyżej 40 stopni Celsjusza tylko po to, by następnego ranka zobaczyć je pokryte nową grubą warstwą zastygłego oleju do smażenia, smaru, pyłu węglowego, martwych much i kto wie czego jeszcze. Jednakże wykonywanie jakiejś innej pracy przez osiem godzin dziennie przez sześć tygodni było tak drobnym epizodem, że wydawało się niemal okresem odpoczynku.
Krótkotrwała wizja zdegradowania pracy w świecie, gdzie nie ma już niedostatku, jaka zamajaczyła na chwilę w połowie lat 60., nie przetrwała końca tego konkretnego boomu ekonomicznego – do końca lat 80. huta stali, w której pracował mój ojciec (i ja), została zamknięta na dobre. Ponadto publikacja Granic wzrostu, raportu Klubu Rzymskiego z 1972 roku, wyraźnie wskazywała na to, że naiwna idea dotycząca możliwości nieograniczonego wzrostu aktywności przemysłowej, mającego prowadzić rzekomo do świata pozbawionego niedostatku, stała się niemożliwa do utrzymania. Przez krótki moment wydawało się, że będziemy żyć w społeczeństwie wolnym od biedy, w którym dzięki temu konieczna praca będzie miała znacznie mniejszą rolę w ludzkim życiu. Jednak obecnie roztaczającą się przed nami perspektywą jest społeczeństwo, które z pewnością nie jest wolne od niedostatku, ale w którym mimo to praca w tradycyjnym sensie coraz bardziej zanika. Pewne zawody staną się zupełnie niepotrzebne, a większość populacji stanie się na stałe bezrobotna na skutek automatyzacji.
Chociaż świat tradycyjnej pracy w dużej mierze przeminął, nadal ma niezwykle silny wpływ na sposób, w jaki ludzie myślą o pracy i świecie. Inercja pojęciowa sprawia, że jeśli chcemy zrozumieć naszą teraźniejszość, to jest (między innymi) coś, z czym musimy się uporać. W końcowym rozdziale tej książki pozwalam sobie na pewne przypuszczenia dotyczące możliwych przyszłości, ale nie ma to na celu nic poza zasugerowaniem pewnych scenariuszy do dalszego rozważenia.
Chciałbym podziękować Brianowi O’Connorowi, Lornie Finlayson i Richardowi Raatzschowi za przeczytanie wczesnych wersji tego tekstu i za pomocne komentarze, a także Martinowi Bauerowi, Zeev Emmerich i Peterowi Garnseyowi za przedyskutowanie ze mną przedstawionych tutaj tematów. Hilary Gaskin zleciła mi napisanie tej książki, jak również czytała i komentowała kolejne wersje z właściwą sobie przenikliwością. Mam wobec niej wielki dług wdzięczności za udoskonalenia poszczególnych fragmentów, które proponowała, i za jej liczne dobre sugestie dotyczące ogólnego kierunku rozważań.1
CZYM JEST PRACA?
„Wszyscy musimy pracować”, zwykła mówić moja matka tonem, który, pozornie mając służyć wygłoszeniu oczywistej prawdy, niepotrzebującej żadnego uzasadnienia i niedopuszczającej żadnej dyskusji, w istocie zawierał w sobie groźbę.
Wydawało się jednak, że ma rację. Mój dziadek ze strony matki obsługiwał krosna w zakładzie włókienniczym w zachodniej Filadelfii; dziadek ze strony ojca był piekarzem, a później pracował na kolei. W latach 40. XX wieku jeden z moich stryjów ożenił się z kobietą, która odziedziczyła farmę w południowej Indianie, na której pracowali (później razem z pięciorgiem swoich dzieci). W latach 40. farma nie była w pełni samowystarczalna; rodzina musiała więc produkować żywność głównie na sprzedaż, a dzięki dobrym plonom i korzystnym cenom mogli się z tego utrzymać bez potrzeby szukania innego zatrudnienia. W latach 60. jednak sytuacja ekonomiczna uległa zmianie, tak że stryj musiał znaleźć dodatkową pracę jako sprzątacz przemysłowy w fabryce leków w mieście. Z upływem czasu praca w mieście stawała się coraz istotniejsza. Mój ojciec był mechanikiem w zakładach Fairless Works należących do US Steel we wschodniej Pensylwanii; jego zadaniem było reperowanie lokomotyw diesla i żurawi magnetycznych, których używano do transportowania rudy, żelaza i stali z jednej części huty do drugiej. Moja babcia spędzała całe dnie na sprzątaniu domu, praniu ubrań i gotowaniu, a moja matka pracowała jako maszynistka, archiwistka, stenografka i sekretarka w różnych firmach, które zajmowały się kupowaniem i sprzedawaniem. Ja sam podejmowałem wiele różnych prac wakacyjnych w hucie stali w latach 60., a także pracowałem przez jedno lato jako „agent przewozowy” w porcie lotniczym we Frankfurcie nad Menem. Między rozpoczęciem stałego zatrudnienia w 1971 roku a przejściem na emeryturę w 2014 spędziłem całe moje życie zawodowe na nauczaniu, egzaminowaniu, tworzeniu raportów i ewaluacji, a także na pisaniu książek i artykułów.
Posługujemy się tym samym słowem „praca” na określenie wszystkich tych aktywności mimo ich oczywistych różnic. Czy to zasadne? Czym jest ta aktywność, którą nazywamy „pracą”? Chciałbym zacząć od rozważenia pewnych spostrzeżeń, które zwykliśmy spontanicznie wygłaszać (i myśleć) na temat pracy oraz tego, co jest z nią kontrastowane, na przykład: relaksu, czasu wolnego, zabawy, bezczynności, bezrobocia, urlopu/wakacji i emerytury.
Nasza koncepcja pracy wzorowana jest przede wszystkim na pracy przemysłowej w rodzaju tej, jaką wykonywali mój ojciec i dziadek. Mamy zwyczaj myśleć o pracy jako jasnym, prostym i oczywistym pojęciu, które jest każdemu znajome, ale jeśli pomyślimy o tym, co ludzie mawiają na temat pracy, wypowiedzi te sugerują, że jest ona czymś znacznie bardziej skomplikowanym i że ludzie przynamniej częściowo to dostrzegają. Na przykład mogę wyraźnie przypomnieć sobie trzy dosyć różniące się od siebie stwierdzenia, które mój ojciec zwykł często powtarzać, a które świadczyły o tym, że pojęcie pracy, jakim się posługiwał, miało interesującą, złożoną budowę wewnętrzną albo że odnosiło się do różnych wymiarów ludzkiego działania, chociaż on sam mógł nie mieć co do tego zupełnej jasności. Raz dziennie zjadał bardzo solidny posiłek, często przy tym stwierdzając, że dzięki temu „ma siłę do pracy”. A zatem praca była aktywnością wymagającą wysiłku; była czymś różnym od bezczynności (na którą nie ma potrzeby zachowywać siły), a to, czego wymagała, nie było łatwe. Często po jedzeniu, tuż przed rozpoczęciem swojej zmiany, ogłaszał, opuszczając dom, że „musi iść teraz do pracy”, czasami dodając, że musi „iść zarobić na życie”. Sugerowało to, że „praca” była czymś oddzielnym od reszty życia, z czym, w jego przypadku, wiązało się udawanie się w oddzielne miejsce (do huty stali), które było sporym obszarem ogrodzonym metalową siatką, patrolowanym przez prywatne siły bezpieczeństwa, i do którego należało kilka wielkich budynków połączonych drogami i szynami kolejowymi. Chodzenie tam nie było kwestią wyboru ani czymś, na co miałby ochotę; było koniecznością: „musiał” iść.
Trzecia rzecz, którą miał zwyczaj powtarzać, była w pewnym sensie najbardziej uderzająca: w przypadku jakiegokolwiek zachowania, które odznaczało się według niego przesadną skrupulatnością i przejmowaniem się szczegółami, przedstawiania usprawiedliwień, apelowania do osobistych preferencji albo nastawienia do czegoś czy też nadmiernie skomplikowanego rozumowania – mawiał, że: „Pracujemy tu na zasadzie produkcji”. Odkryłem, że powtarzał słowa brygadzisty z huty stali. Oznaczało to, że żadna ilość przekonywania, mówienia czy skrupułów moralnych nie miała tak naprawdę żadnego znaczenia tam, gdzie chodziło o pracę; tylko jakość (a szczególnie ilość) gotowego produktu miała znaczenie. Praca była czymś dotyczącym tego, co było „tam”, w realnym świecie, widoczne dla wszystkich, policzalne i możliwe do poddania ocenie, a nie kwestią opinii czy częścią dramatu czyjegokolwiek świata wewnętrznego. Huta stali produkowała nawet ołówki noszące napis: US Steel. Nie wystarczy wiedzieć! Jeśli nawet wiedza nie była wystarczająca w porównaniu do możliwego do pokazania rezultatu, tym bardziej jakiekolwiek nastawienie robotnika do tego, co robił, nie było dla nikogo ważne.
Niektóre z tych ołówków trafiały do naszego domu. Kiedy ja sam zacząłem pracować w hucie stali, uświadomiłem sobie, że motto w postaci tej zwięzłej inskrypcji było częścią polityki bezpieczeństwa firmy, bo kryło się za nim przekonanie, że za wypadki nie ponosi odpowiedzialności firma, tylko są one zawsze rezultatem nieostrożności po stronie pracowników. Oni mieli „wiedzieć”, że powinni zawsze nosić swoje kaski i okute stalą buty. Tyle że w hucie stali w sierpniu było gorąco, a kaski i okute stalą buty były niewygodne.