Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Oko w oko ze śmiercią - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 sierpnia 2022
Ebook
49,90 zł
Audiobook
37,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Oko w oko ze śmiercią - ebook

BRUTALNIE SZCZERY I POZBAWIONY UPIĘKSZEŃ ZAPIS PRACY KORONERA

Przez ponad dziesięć lat pracy Louis Cataldie wziął udział w rozwikłaniu wielu niezwykłych i mrożących krew w żyłach spraw. Część opisanych tu zgonów była dziełem czystego przypadku, inne zaś stanowiły skutek prawdziwych tragedii. Bacznie czytając ze znaków, które pozostawiają nam zmarli, doktor Cataldie rozwiązał zagadkę śmierci uniwersyteckiego profesora zabitego przez drzwi stodoły czy młodej kobiety, której kości znaleziono rozrzucone na przykościelnym cmentarzu, a także pomógł w namierzeniu trzech seryjnych morderców grasujących na wolności.
Cataldie pracował na miejscu jednego z zabójstw dokonanych przez Lee Boyda Malvo i Johna Allena Muhammada, zwanych snajperami z Waszyngtonu, i przyczynił się do ujęcia seryjnego mordercy Derricka Todda Lee.

Oko w oko ze śmiercią ukazuje prawdziwy obraz świata, który do tej pory znaliśmy z seriali takich jak CSI: kryminalne zagadki.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8280-258-0
Rozmiar pliku: 830 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Louis Cataldie jest jedną z najuczciwszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałam. I jedną z najbardziej wyrozumiałych… Jego książka to raczej podróż niż pamiętnik. Bilet do niedostępnego i trudnego do wyobrażenia sobie świata, w którym przewodnikiem jest człowiek iście nadzwyczajny”.

Patricia Cornwell

„Prowadziłem pamiętnik od 1993 roku, gdy zacząłem pracę w biurze koronera w parafii East Baton Rouge. Pisałem za każdym razem, gdy poczułem taką potrzebę, sporządzałem notatki w terenie i rysowałem z pamięci obrazki w małym notatniku. Pisałem głównie wieczorami, zwłaszcza po wyjątkowo kłopotliwej autopsji lub dotarciu na wytrącające z równowagi miejsce zbrodni… Pamiętnik opisuje, w jaki sposób życie – oraz śmierć – ludzi, których sprawami się zajmowałem, znalazły się na mojej drodze, i to, jak próbowałem przywrócić porządek i wiarygodność następującym po sobie wydarzeniom”.

Louis Cataldie, lek. med.PRZEDMOWA

Poznałam Louisa Cataldie latem 2002 roku. W trakcie poszukiwania materiałów na Uniwersytecie Harvarda do pisanej przeze mnie książki o niesławnym seryjnym mordercy Kubie Rozpruwaczu natknęłam się na artykuł opisujący serię podobnych bestialskich zabójstw, do których doszło na terenie miasta Baton Rouge w Luizjanie. Analiza DNA wykazała powiązania między sprawami trzech kobiet, które zostały zgwałcone i zamordowane. Z czasem odkryto istnienie kolejnych ofiar.

Sprawa morderstw z Baton Rouge – którą rozwiązano, a zabójca został skazany na karę śmierci – okazała się jedną z najtrudniejszych i najbardziej niepokojących spraw, z jakimi mieliśmy do czynienia od dłuższego czasu. Podsunęłam pomysł stacji ABC, żebyśmy zrobili o niej materiał w programie informacyjnym Primetime Live, mając nadzieję, że najważniejsza osoba związana ze śledztwem – koroner z parafii East Baton Rouge, Louis Cataldie – zgodzi się opowiedzieć prawdę o tym, co wydarzyło się w tej małej, pełnej przemocy parafii. Od samego początku było wiadomo, że nikt, łącznie z policją z Baton Rouge, nie chce rozmawiać o zabójstwach. Nawet śledztwo w sprawie śmierci księżnej Diany nie spotkało się z aż tak agresywną cenzurą informacyjną. Władz miasta nie interesowało upowszechnianie pomocnych i zgodnych z prawdą danych dotyczących najnowszego seryjnego mordercy grasującego w Baton Rouge (w dziejach tego miasta był więcej niż jeden), więc obawiałam się, że doktor Cataldie nie będzie wyjątkiem. Okazało się jednak, że się myliłam. Był otwarty, nie przebierał w słowach, a jego szczerość graniczyła niemal z bezczelnością.

W trakcie przygotowywania programu miałam okazję przekonać się na własnej skórze, jak bardzo przystępny był Louis dla zrozpaczonych członków rodzin i przyjaciół ofiar, i jak stał się dla nich lekarzem rodzinnym, chociaż nigdy nie przypuszczali – nawet w najgorszych koszmarach – że będą kiedyś potrzebować akurat jego pomocy. W tym tragicznym okresie, który, jak sądziłam, nie będzie miał końca, Louis pocieszał pogrążonych w smutku żałobników i wiernie służył swoim zmarłym pacjentom w przyczepie przerobionej na kostnicę i wyposażonej w używany sprzęt z domów pogrzebowych i restauracji. Przez cały ten czas musiał się użerać z przedstawicielami władz, którzy byli zdeterminowani, aby go uciszyć, a nawet pozbawić posady.

* * *

Trzy lata później dwa huragany – Katrina i Rita – doszczętnie zniszczyły zakątek świata, który Louis tak bardzo kochał. Skala tej tragedii – zwłaszcza nieprzebrana liczba ofiar i rozdzierająca rozpacz ocalałych – pokonałaby każdego. Ale nie Louisa. Czasami, sypiając po trzy godziny na dobę przez kilka dni z rzędu, Cataldie nadzoruje identyfikację zwłok, pomaga cierpiącym ocalałym i stawia czoła politykom oraz biurokratom, którzy stają mu na drodze.

W swoim rodzinnym stanie Luizjana Louis Cataldie jest bohaterem. W moich oczach jest wręcz bohaterem narodowym.

Ta książka to zapis życia spędzonego na wykonywaniu pracy, którą większość z nas uznałaby za depresyjną i przygnębiającą. To opowieść Louisa o poświęceniu się obranemu celowi: oddaniu szacunku zmarłym. Historia ta opowiedziana jest ze zrozumieniem i polotem, nierzadko w prześmiewczy sposób, bez cienia zarozumiałości, przez jednego z najbardziej szanowanych ludzi, jakiego kiedykolwiek spotkałam.

Patricia CornwellNOTA WYDAWCY

W sierpniu 2005 roku, na kilkanaście tygodni przed tym, jak książka Oko w oko ze śmiercią miała trafić do druku, huragan Katrina uderzył w Luizjanę i Wybrzeże Zatoki Mississippi. Louis Cataldie został poproszony o pomoc w masowej ewakuacji pacjentów szpitala Louisiana’s State Emergency Operations Center przebywających w hali sportowej New Orleans Superdome, koordynowanej przez doktora Jimmy’ego Guidry, inspektora sanitarnego stanu Luizjana. Doktor Cataldie włączył się też w monitorowanie szpitali polowych rozstawionych wokół Baton Rouge, udzielał pomocy medycznej rannym, a także zapoczątkował żmudny proces nadzorowania tego, aby w sprawie każdej ofiary śmiertelnej huraganu Katrina zostało przeprowadzone dokładne śledztwo. Wtedy uderzył huragan Rita. Z systemem opieki medycznej pogrążonym w chaosie i ponad tysiącem zgonów będących następstwem obu tragedii, władze stanu mianowały go lekarzem medycyny sądowej stanu Luizjana. W momencie pisania tego tekstu doktor Cataldie prowadzi prowizoryczną kostnicę w St. Gabriel na obrzeżach Nowego Orleanu, gdzie proces identyfikacji ofiar i ustalenie przyczyny ich śmierci może zająć miesiące.

Październik 2005ROZDZIAŁ PIERWSZY

KATRINA

„NIECH ZMARLI UCZĄ ŻYWYCH”

St. Gabriel, Luizjana. Jestem wykończony. Nie miałem czasu, żeby spokojnie pomyśleć, po prostu jadę na autopilocie. Moje ubrania śmierdzą, boli mnie głowa, całymi tygodniami nie spałem więcej niż trzy godziny na dobę i widziałem się z żoną i synem zaledwie dwa razy, i to tylko przez kilka minut. Mam wrażenie, jakby moje dawne życie toczyło się w zamierzchłych czasach

Minął miesiąc, odkąd huragan Katrina uderzył w wybrzeże Zatoki Meksykańskiej i zniszczył stan, który nazywam domem. Od zawsze się tego obawiałem, jak każdy, kto mieszka w Nowym Orleanie, mieście usytuowanym w delcie rzeki poniżej poziomu morza.

– A gdyby w Nowy Orlean uderzył huragan piątej kategorii?

De i ja rozmawialiśmy o tym niezliczenie wiele razy.

– Wierz mi, nie chciałabyś tego oglądać – odpowiadałem.

W rzeczywistości przygotowywaliśmy się na taką okoliczność od 2004 roku. Owe przygotowania, które ochrzciliśmy nazwą „Huragan Pam”, przerwał autentyczny kataklizm. Wcieliliśmy w życie swój plan, ale odpowiedzią na radzenie sobie z rosnącą liczbą ofiar było zwykłe „Wezwijcie DMORT”. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że DMORT (ang. Disaster Mortuary Operational Recovery Team), czyli zespół operacyjny ds. poszukiwania ofiar katastrof, nie był przygotowany na tragedię o tak olbrzymiej skali. W ciągu kilku następnych miesięcy boleśnie przekonałem się na własnej skórze o ograniczeniach tego systemu. To była trudna lekcja dla nas obojga.

I wtedy, 29 sierpnia, stało się najgorsze. Katrina uderzyła w wybrzeże z prędkością osiągającą dwieście pięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę, siejąc kolosalne zniszczenie. Miesiąc później matka natura pokazała nam swoją skrajną obojętność, gdy 24 września huragan Rita uderzył w wybrzeże Teksasu i Luizjany, zalewając te tereny i spychając masy wody ponad wałami przeciwpowodziowymi wokół Nowego Orleanu, który w osiemdziesięciu procentach nadal znajdował się pod wodą po ataku Katriny. I choć Rita nie zebrała tak samo krwawego żniwa, skala zniszczeń była niewyobrażalna.

Wydawało mi się, że widziałem już wszystko. Jednak teraz, gdy patrzę na szczątki ofiar i zaglądam w przepełnione pustką oczy ocalałych, ogarnia mnie dojmujące poczucie bezradności. Stojąc w obliczu zrównania z ziemią całych miast i dzielnic, czuję się tak samo zagubiony i zdezorientowany pośród tego zamętu co pozostali. Wtedy też zadaję sobie pytanie: „Kto inny podejmie się zliczenia ofiar?”.

Jestem w centrum wydarzeń – w samej tylko Luizjanie naliczono dziewięćset ofiar, więc nie zapowiada się, żebym prędko skończył pracę. Huragan zdążył już zabić tysiąc sto trzydzieści osób w pięciu stanach.

Udaję się w lot zwiadowczy helikopterem nad obszarem przybrzeżnym niedaleko granicy z Teksasem, parafią Cameron, która przestała istnieć w momencie uderzenia huraganu Rita. Miasta Cameron już nie ma. Ocalał jedynie budynek sądu. Rachityczne szkielety domów wystają ponad wodę niczym zapałki w ciągnącej się jak okiem sięgnąć opuszczonej, upiornej krainie.

Pierwszą osobą dowodzącą, którą spotkałem, był generał porucznik Russel Honoré, rdzenny mieszkaniec tych okolic wyznaczony do uprzątnięcia bałaganu po Katrinie i zaprowadzenia porządku.

– Hej, potrzebujemy zastrzyków przeciwtężcowych – mówi, i to by było na tyle w kwestii rozmowy. Generał porucznik, który stwierdził, że parafia Cameron ucierpiała najbardziej, do jej opisania użył później wojskowego określenia: zniszczona.

Jedynym lekarzem mieszkającym w parafii był Richard Sanders, koroner i internista. To dobry człowiek, choć wygląda na steranego – jest spocony i zmęczony, ale pracuje na najwyższych obrotach. Nie licząc braku lekarstw, domu i gabinetu – wszystko zwyczajnie przepadło – musi się zająć ponad setką otwartych lub pływających trumien, które wyłoniły się spod ziemi z powodu rosnącego poziomu wód powodziowych. Planujemy, jak wydobyć trumny, gdy docierają do nas wieści o tym, że zbliża się łódź do połowu krewetek z chorymi ludźmi na pokładzie.

Zero lekarstw. Ani jednej szczepionki przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby. W Nowym Orleanie ciała zmarłych dryfują na ulicach. A teraz płyną do nas chorzy ludzie. Naszą najlepszą obroną jest zaangażowanie – robimy wszystko, co w naszej mocy.

Spotykam się ze parą starszych osób, której dom został przeniesiony przez żywioł jakieś szesnaście kilometrów od ich miejsca zamieszkania. Są w drodze do siedziby National Wildlife Refuge, sieci rezerwatów przyrody, która stała się centrum zarządzania kryzysowego, aby otrzymać zastrzyk przeciwtężcowy. Właśnie stamtąd wróciłem i muszę im przekazać złe wieści. Zastrzyki się skończyły.

Ich syn podwozi mnie na miejsce. Stracił dom i sklep. Wskazuje na fragment stropu, pod którym mieściło się jego biuro. Szpital również został zniszczony. Nie ma pojęcia, ilu ludziom uda się odbudować swoje domostwa, i krzywi się nieco, gdy przejeżdżamy obok „odpornego na huragan domu”, który został doszczętnie zniszczony. Pisali o nim w „National Geographic”, ale „to było lata temu”. Rita nie pociągnęła za sobą żadnych ofiar śmiertelnych, ponieważ ludzie zostali ewakuowani – częściowo dzięki temu, że dobrze pamiętali rok 1957 i huragan Audrey. Miałem wtedy dziewięć lat i też pamiętam tę wredną sukę. Katrina równie dobrze mogła być jej siostrą bliźniaczką.

Większość słupów wysokiego napięcia leży w błocie. Naprawienie ich potrwa miesiące, jeśli nie lata.

– Musieliśmy przeciąć część kabli energetycznych, żeby móc dotrzeć do drogi… Strasznie się przez to wkurzyli – mówi rzeczowym tonem syn starszej pary.

Wygląda mi na osobę, która zawsze robi to, co do niej należy. Ponownie wskazuje na miejsce, w którym mieszkali jego krewni, przyglądając się zawalonemu stropowi o sekundę za długo i zdradzając tym swoje uczucia. Udaję, że nie widzę tego drobnego pęknięcia w jego fasadzie.

Gdy docieramy do budynku sądu, widzimy, że jest otoczony przez wojskowe pojazdy. Obecny na miejscu urzędnik zbiera akta – uratował wiele z nich przed falą sztormową. Ta fala to najbardziej niebezpieczna część huraganu. To nic innego jak gigantyczna kopuła utworzona przez wiatry wiejące z samego jej centrum, które uderzają w linię brzegową pod postacią wysokiej ściany wody. Urzędnik udostępnia nam swoje biuro. W środku są woda i pleśń, ale budynek mimo wszystko stoi dzięki uporowi mieszkańców. Część metalowych budynków popękała i oderwała się na wysokości około sześciu metrów nad ziemią. Fala uderzeniowa musiała mieć zatem rozmiary tsunami.

Po wejściu do centrum zarządzania kryzysowego rozmawiam z lekarzem i zapewniam go, że dostarczymy zaopatrzenie. Opuszczam to miejsce z odręczną listą lekarstw, które są mu potrzebne. Nie ma prądu. Sterty plastikowych butelek z cenną wodą leżą w skwarze. To dziwne, ale przypominają mi przeciwpowodziowe worki z piaskiem. Woda jest ciepła, a nawet gorąca, ale przyjemnie jest ją wypić, ponieważ jest czysta. Upał i wilgotność powietrza mogą szybko odwodnić w bezlitosnym słońcu, które świeci tu nawet we wrześniu.

Doktor Sanders potrzebuje lekarstw natychmiast. Jednym z powodów, dla którego się tu zjawiłem, jest to, aby mógł mnie poznać, a także bym mógł zostać jego bezpośrednim łącznikiem. Pokładam dużo wiary w spotkania twarzą w twarz. To również powód, dla którego szanuję Stewarta Simonsona, zastępcę sekretarza ds. gotowości na wypadek sytuacji nadzwyczajnej w sektorze zdrowia publicznego z Ministerstwa Zdrowia i Pomocy Humanitarnej. Spotkał się ze mną osobiście i dotrzymał słowa. Wyobraźcie sobie jakiegoś urzędasa z Waszyngtonu, który jest normalnym facetem i nie próbuje was okantować na każdym kroku. Można było na nim polegać – inaczej niż w przypadku niektórych agentów federalnych chroniących własny tyłek. To odrażające i rozczarowujące.

Postanowiłem, że kapelani wyruszą w teren z ekipami ratowniczymi i odmówią modlitwę dziękczynną w intencji każdej odnalezionej osoby. Zadziwiające, ale ktoś z Amerykańskiego Związku Obrony Swobód Obywatelskich miał czelność nie zgodzić się z moim pomysłem połączenia Kościoła i państwa. Moim zamiarem było zapewnienie szacunku zmarłym. Żaden dobry uczynek nie uchodzi bezkarnie, szczególnie tutaj.

Dla wielu polityków przyjazd tu nie jest okazją do wyciągnięcia pomocnej dłoni ani przekonania się na własne oczy, jak źle się sprawy mają. Chodzi im wyłącznie o możliwość zrobienia sobie zdjęć! Dacie wiarę? Do cholery, kto normalny myśli o pamiątkowych fotkach, gdy wokół mamy same trupy i umierających ludzi?

W naszej prowizorycznej kostnicy, położonej sto dwanaście kilometrów na zachód od Nowego Orleanu, jeden z patologów sądowych wywiesił tabliczkę z napisem Mortui vivis praecipant, co znaczy „Niech zmarli uczą żywych”.

URATUJ MNIE

W trakcie akcji ratowniczej zorganizowanej po pierwszym huraganie transportowałem pewną zapłakaną staruszkę, która nie wiedziała, gdzie są jej wnuki. Budynek, w którym mieszkała, został zniszczony, a dzieci zniknęły. Zapytałem, dlaczego zostali w nim w trakcie burzy. Odparła, że w przeszłości było już wiele fałszywych alarmów…

Próbowałem pocieszyć młodego ratownika medycznego, który obiecał starszej kobiecie, że wróci po nią, gdy już będzie miał odpowiedni sprzęt. Potem stracił z nią kontakt i nie mógł dotrzymać słowa. Założył, że utonęła. Martwię się o niego. Nie potrafi cieszyć się każdym życiem, które uratował, bo bez przerwy myśli o tym, które stracił. Ludzie z branży medycznej mają w zwyczaju skupiać się na stratach, a nie na celebrowaniu zwycięstw…

Odczuwam niewypowiedziany smutek, gdy po wejściu do szpitala widzę rannych i nierzadko muszę przechodzić obok zwłok, a nawet ponad zwłokami leżącymi na korytarzach i gdzie tylko popadnie. Nie ma światła, wody ani wentylacji. Do tego dochodzi ryzyko „zatrucia ołowiem” (czytaj: postrzału), więc mam przy sobie glocka kaliber 40, brodząc w ściekach i różnych substancjach chemicznych obecnych w wodzie. Większością takich przypadków zajęła się już policja…

Otworzyłem drzwi szpitala, zza których wyskoczyły na mnie dwa duże psy. Na szczęście były przyjaźnie nastawione – cholernie mnie wystraszyły. Próbowałem je złapać, ale uciekły. Niektóre stada psów zaczęły się dobierać do jedynego dostępnego rodzaju pokarmu. Smród jest nie do zniesienia. Składają się na niego śmierć, gnijące szczątki, ścieki, żrące chemikalia i czarna pleśń. W zeszłym tygodniu zachłysnąłem się czymś trującym w trakcie przeszukiwania kompleksu mieszkalnego dla osób starszych. Powinienem był zachować większą ostrożność i założyć maseczkę, ale byłem wykończony i nieuważny. Dopiero po dwóch dniach znów mogłem normalnie oddychać. Musieliśmy umieścić jednego faceta w komorze hiperbarycznej. Naszym sporym problemem jest zapalenie wątroby typu A. Gdy dostałem swoją serię zastrzyków, popełniłem błąd i powiedziałem pielęgniarce, że jestem lekarzem. Widocznie rzucił ją kiedyś jakiś doktor, bo nie skłamię, jeśli powiem, że wbijając igłę, praktycznie zrobiła mi biopsję kości. Bolało jak jasna cholera, ale lepsze to niż żółte oczy.

Huragan Rita skomplikował życie nam wszystkim. Dopiero co zdążyliśmy nieco się otrząsnąć po Katrinie, gdy Rita zwaliła nam się na głowę i otworzyła ledwo co zasklepioną ranę – w dodatku zakażoną. Wróciliśmy do taplania się w mulistych ściekach, do prób odnalezienia zmarłych i robienia wszystkiego, aby nasz stan stanął na nogi, a ludzie ponownie zobaczyli się z bliskimi.

Gdy nadciągnęła Rita, na siedemnastohektarowej działce wokół kostnicy stało dwadzieścia osiem ciężarówek wypełnionych ludzkimi szczątkami. Pojawiły się głosy, że należy je przenieść, ale postanowiłem zatrzymać je tutaj. Nie chciałem, żeby ten upiorny karawan z nieboszczykami pojechał na północ.

TEST WARUNKÓW SKRAJNYCH

Któregoś wieczoru moją przestrzeń osobistą postanowił naruszyć jakiś próbujący uszczęśliwiać wszystkich na siłę kapelan. Miałem właśnie kilka minut dla siebie i zajadałem ze smakiem kanapkę z mieloną wołowiną z sosem – gotową wojskową rację żywnościową. Gdy teraz o tym myślę, to nazwa była adekwatna do okoliczności, bo teren wokół wyglądał jak po bitwie. Tak czy inaczej, ów kapelan przychodzi i siada zbyt blisko mnie, przeszkadzając mi w jedzeniu. Wkurza mnie, że pachnie świeżością – ma czystą koszulę, spodnie, paznokcie i starannie zaczesane włosy. Siedzi tuż obok mnie. Ja siedzę na ławce i próbuję oczyścić umysł, żeby chociaż na chwilę pozbyć się z głowy różnych obrazów. Facet zakłóca mój odpoczynek.

– Jak się trzymasz? – pyta.

Posyła mi ten swój chrześcijański uśmiech rodem z telewizji – ciekawe, czy ćwiczy go przed lustrem – a ja w mgnieniu oka jestem poirytowany jego obecnością.

Spokojnie, Lou, mówię sobie w myślach. On tylko na to czeka.

Wbrew własnym instynktom postanawiam być miły, bo jeśli wybuchnę, to naprawdę mi odwali, a ten gość błędnie to zinterpretuje jako potwierdzenie swojej niezawodnej intuicji. To typ faceta, który po wszystkim wraca do siebie i opowiada kumplom, w jakim żyłem stresie i że akurat miał to szczęście, że mógł mi pomóc. Myli się. Podczas gdy on mamrocze pod nosem jakieś dyrdymały, zastanawiam się jakim cudem udaje mu się nie spocić w tym upale. Spotkałem tu wielu kapelanów. Część z nich jest tu z właściwych powodów, a reszta wyłącznie z egoistycznych pobudek. Facet należał do tych drugich, więc kompletnie go zignorowałem. Odpierdol się ode mnie.

Dajcie mi kolesia z zaczerwienionymi oczami, który się nie uśmiecha i cuchnie śmiercią, bo właśnie tym zajmował się przez cały dzień. Ma charakterystyczne spojrzenie, brudną, spaloną słońcem twarz o zatkanych porach, bo nie śmie jej wytrzeć rękami, na których ma w rękawiczki i które stykały się ze ściekami będącymi siedliskiem chorób. Zna się na rzeczy i mówi coś w stylu: „Daj znać, jak będziesz chciał pogadać”. Milknie na chwilę, po czym dodaje: „Ja chcę”. Z takim facetem mógłbym się zakumplować. Obaj mamy ręce po łokcie w tym samym gównie, więc rozumie mnie jak nikt inny.

Ten dzień zaczął się od pobytu w kostnicy, która, jak mi powiedziano, była największa na świecie, po czym przeniósł się do biura terenowego, gdzie trzeba było się użerać z polityką, by później dokonać wizytacji proponowanego miejsca pochówku, obejrzeć archiwa rejestrów publicznych, pomóc lokalnym przywódcom z parafii Cameron, wysłuchać sprawozdań, wrócić do kostnicy, zająć się kolejnymi problemami zniszczeń dokonanych przez Katrinę i Ritę, porozmawiać z grupą senatorów o zaginionych osobach i na końcu przygotować się do wywiadu z prasą. To był długi dzień.

OBECNOŚĆ MEDIÓW

Wielokrotnie odmawiałem spekulowania na temat liczby zabitych i nie byłem w stanie zrozumieć graniczącego z obsesją zainteresowania mediów tą kwestią. Pytanie o to padało niemal zawsze jako pierwsze w trakcie każdego wywiadu, choć pod pewnymi względami było najmniej istotne. Myślałem, że krew mnie zaleje, gdy któregoś razu jeden z dziennikarzy miał czelność drążyć, czy liczba ofiar równa się z tą z zamachów z 11 września na World Trade Center. Kto normalny myśli w ten sposób?

Nie okłamuję dziennikarzy. Staram się być uprzejmy, ale jestem też bezpośredni. Czasami szokowało mnie, że pozwalano mi stanąć przed kamerami. Oto jak zakończyła się moja rozmowa z korespondentem z Australian Broadcasting Company:

DZIENNIKARZ: Mówi się o liczbie ofiar sięgającej nawet dziesięciu tysięcy. Rozumiem, że postawił pan kostnicę w St. Gabriel, która może pomieścić pięć tysięcy ofiar śmiertelnych. Czy może mi pan powiedzieć, na jaką skalę będzie prowadzona ta operacja?

LC: Po pierwsze, każda śmierć jest dla nas jednostkowym przypadkiem, a nie tylko składową ogólnej liczby. Jeśli w sumie będzie pięciuset zabitych, będzie to dla nas pięćset osób. Jeśli w sumie będzie ich tysiąc, nadal będzie to tysiąc osób. Każdą z nich zajmiemy się z taką samą troską. Nie mam pojęcia, ile ciał znajdziemy. Nie wiem, ilu członków rodzin znajdziemy. Pomodliliśmy się za zmarłych i jesteśmy przygotowani na najgorsze. Bez względu na to, czy będzie to tysiąc, czy pięć tysięcy osób, zrobimy wszystko, co do nas należy, więc nie chcę spekulować na temat liczby ofiar. Jeśli o mnie chodzi, dopóki czyjeś ciało nie trafi do mojej kostnicy, nie będę uznawał tej osoby za ofiarę śmiertelną, ponieważ nie wiem, co się z nią stało. Nie będę zgadywał ani snuł domysłów, ale mogę powiedzieć, że to prawda, jestem przygotowany na pięć tysięcy ofiar, jednak mam szczerą nadzieję, że ta liczba nie będzie aż tak wysoka.

* * *

Prasa z jednaj strony pomagała, ale z drugiej szkodziła. Padło mnóstwo pytań dotyczących przestępczości. Razem z moim zespołem zostaliśmy zasypani masą fałszywych doniesień. Słyszałem historie o eutanazji, zgwałconych kobietach, zabitych ludziach. O tym, że po przejściu huraganu policja rzekomo brała udział w strzelaninach, do których doszło w schroniskach.

Gdy dym się przerzedził, a poziom wody opadł, po przejściu Katriny w Nowym Orleanie potwierdzono cztery zgony od ran postrzałowych. Dla porównania, cztery zgony to codzienność w Big Easy, bo dochodzi do nich co tydzień. I choć prasa zasługuje na pochwałę za to, że zjawiła się na miejscu przed władzami federalnymi, i tak mam żal do krajowych mediów, że nie postanowiły zbadać dokładniej którejś z tych plotek. Zbyt często uznawały je za fakt. Jak powiedziałem jednemu z reporterów, „To niezgodne z najwyższym poziomem praktyk dziennikarskich”. Ogólnie rzecz biorąc, ze stadionu Luizjana Superdome wydobyto dziesięć ciał – wbrew miejskim legendom, żadna z tych osób nie padła ofiarą morderstwa.

DMORT

Malutkie miasteczko St. Gabriel, gdzie znajduje się nasza tymczasowa baza, zostało tak nazwane od imienia archanioła, który w Biblii zwiastuje ludziom dobrą nowinę. Gabriel pojawia się po raz pierwszy w Biblii hebrajskiej w Księdze Daniela. Jest posłańcem bożym. Zajmuje wysoką pozycję w chrześcijaństwie, ponieważ ogłasza Maryi nadejście Jezusa. Część chrześcijan wierzy, że dźwięk jego rogu obwieści powtórne nadejście Chrystusa. W islamie przypisuje mu się, że ukazał się prorokowi Mahometowi i przekazał mu podstawy Koranu. Postać Gabriela pojawia się w wielu religiach. Któż inny nadawałby się lepiej na opiekuna tymczasowej kostnicy przyjmującej ofiary klęsk żywiołowych (ang. Disaster Portable Morgue Unit)?

Miasteczko jest obecnie siedzibą luizjańskiego oddziału Zespołu Operacyjnego ds. Poszukiwania Ofiar Katastrof (DMORT), mobilnej grupy specjalistów złożonej z lekarzy medycyny sądowej, patologów i kierowników zakładów pogrzebowych z tutejszych okolic. (Drugi znajduje się w Gulfport w stanie Mississippi.) Stworzono go po to, aby eksperci z pobliskich miast działający w imieniu władz federalnych mogli szybko odciążyć zawalonych pracą miejscowych w przypadku klęski żywiołowej.

Ciało trafiające do tej kostnicy jest odkażane i przydziela mu się numer identyfikacyjny oraz opiekuna, który miał przeprowadzić je przez żmudny, ale konieczny proces. Zadaniem patologa sądowego było dokładne zbadanie ciała ofiary w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów przestępstwa popełnionego przy udziale osób trzecich. Zwracam się do wszystkich mężów, żon, braci, sióstr i dzieci zmarłych: zapewniam was, że na mojej warcie nic nikomu nie ujdzie płazem.

Przy kolejnym stanowisku sądowi specjaliści z zakresu stomatologii robią zdjęcia i rentgen uzębienia ofiar. Pobierane są również próbki DNA. Zwłoki i rzeczy osobiste są przechowywane w naczepie chłodniczej, aż tożsamość ofiary zostanie potwierdzona, a jej krewni otrzymają zawiadomienie.

Przyczyny zgonów bywają różne. Wiele ofiar utonęło. Mamy też do czynienia z przypadkami przewlekłych chorób, czynnikami predysponującymi do wystąpienia różnych schorzeń, pacjentami podłączonymi do respiratorów, który zmarli na skutek awarii prądu, nie wspominając już o ostrych zawałach mięśnia sercowego związanych z traumą i przebytym stresem. Każde ciało, które tu trafia, to najgorszy możliwy scenariusz dla ofiary, rodziny i koronera: nie ma nic gorszego niż śmierć w takich okolicznościach.

Rodziny osób zaginionych mogą na bieżąco dzwonić do Centrum Pomocy Rodzinie (FAC). Do tej pory zarejestrowaliśmy szesnaście tysięcy zgłoszeń, a w bazie danych znalazło się ponad dziesięć tysięcy zaginionych. Gdzie oni są? Część ciał leży w kostnicy, niezidentyfikowana. Część zmyła rzeka i trafiły do zatoki, a pozostałe mogą zalegać na mokradłach albo we własnych zalanych domach, czekając na powrót rodzin. To musi być traumatyczne przeżycie – wrócić do zalanego domu i natknąć się na rozkładające się zwłoki kogoś bliskiego.

Ciała znajdują się w toksycznej brei, pod dryfującymi meblami i pod sufitami z płyt kartonowo-gipsowych, które oderwały się i na nich spadły. Dlaczego nie odnaleziono ich w trakcie akcji poszukiwawczych? Z wielu powodów nie ma na to jednej dobrej odpowiedzi. Te powody zmuszają mnie do oszczędnego dawkowania informacji, by możliwie zminimalizować cierpienie, którego doświadczają rodziny ofiar. W końcu to ja jestem w terenie i z nimi rozmawiam. Okropność!

Mieliśmy problemy z bazą danych systemu DMORT. Nie został on bowiem stworzony do analizowania danych osób zaginionych i ofiar śmiertelnych rozsianych na obszarze wielkości Wielkiej Brytanii. Słyszałem, że tylko jakaś wyjątkowo zaawansowana technologia sprawia, że system trzyma się kupy. Nie bardzo wiem, co to w ogóle znaczy.

Pracownicy Centrum Pomocy Rodzinie umieszczają wszystkie potrzebne informacje w ośmiostronicowym formularzu. Zapisują listę przebytych operacji, protezy, cechy szczególne wyglądu, tatuaże oraz przedmioty osobiste ofiary. Identyfikacja wizualna jest rzadkością ze względu na stan ciał. Podczas pogrzebu trumna nie będzie otwarta. Potrzebuję danych z karty dentystycznej, ale wiele z nich uległo zniszczeniu. Wysłaliśmy ekipy do zalanych gabinetów, żeby spróbowały uratować jakiekolwiek informacje. Robimy zdjęcia wnętrzom ust ofiar i pokazujemy je członkom rodzin w celu identyfikacji. Biegli sądowi z zakresu stomatologii porównują zdjęcia uśmiechniętych ofiar z ich kartami dentystycznymi i rentgenami wykonanymi na miejscu w kostnicy. Kiedy jest taka potrzeba, zawsze mam pod ręką jednego z kapelanów udzielających pomocy rodzinom ofiar. Stawienie czoła takiej tragedii bez okazania współczucia i zrozumienia to czyste okrucieństwo.

Widzę te ofiary uśmiechające się do mnie z rodzinnych zdjęć. Słyszę, jak mówią: „Znajdź mnie i odeślij do domu”.

Odciski palców to świetna metoda identyfikacji, pod warunkiem że można je pobrać, ale muliste ścieki, woda, upływ czasu i zwierzęta nie były zbyt łaskawe wobec ofiar. Krótko mówiąc, część z nich nie ma palców, z których moglibyśmy pobrać odciski.

Ten sam problem dotyczy dokumentacji medycznej. Wiele gabinetów lekarskich i szpitali jest zalanych i nieczynnych. Robimy zdjęcia rentgenowskie wszystkich części ciała każdej ofiary. Podnoszę do światła zdjęcie klatki piersiowej i patrzę na spiralny kształt w mostku starszego mężczyzny znalezionego pod pewnym adresem. Miał operację założenia bajpasu w tętnicy wieńcowej. Wpadłem na trop. Gdybym miał stare prześwietlenie klatki piersiowej tego mężczyzny, mógłbym porównać ten spiralny kształt i dokonać identyfikacji. Niestety, zdjęcie rentgenowskie podzieliło los zdjęcia uzębienia. Nie poddamy się jednak, będziemy szukać dalej. Każdego dnia siadam w przyczepie z personelem z DMORT, radiologami, patologami sądowymi i biegłymi z zakresu stomatologii. Każdego dnia staramy się, aby zmarli ponownie spotkali się ze swoimi rodzinami. DMORT to nie żadna rządowa biurokracja, tylko oddani swojej pracy ludzie.

Mamy tu mnóstwo zmarłych, a wiele rodzin chce wiedzieć, czy ich bliscy znajdują się wśród nich. Jednym z najbardziej kluczowych i najtrudniejszych elementów tej pracy jest informowanie bliskich ofiar i zmaganie się z ich bezbrzeżnym smutkiem. Cierpienie potęguje fakt, że nie można od razu okazać ciał krewnym i nie są im one zwracane wystarczająco szybko. Mimo niewyobrażalnego cierpienia rodzin nie można zrobić nic, co przyspieszyłoby żmudny proces identyfikacji zwłok i zabezpieczania dowodów wskazujących na możliwość popełnienia przestępstwa.

Jak powiedziałem dziennikarzom w krajowej telewizji:

– Nie będziemy rozpatrywać niczyjego przypadku poza kolejnością. Postąpienie w ten sposób zaburzyłoby cały proces.

Kiedy więc ludzie pytają mnie, czy można cokolwiek przyspieszyć, niestety, ale odpowiedź brzmi „nie”.

CO ZROBIĆ, ŻEBY NIE ZWARIOWAĆ

Ludzie bez przerwy pytają mnie, jak w tej pracy udaje mi się pozostać przy zdrowych zmysłach. Nie bardzo wiem, co przez to rozumieją w kontekście tego zawodu, ale faktem jest, że odciska on na człowieku emocjonalne piętno. Czasami zastanawiam się, czy to dlatego, że już tyle razy miałem okazję stawać twarzą w twarz z Charonem, mitologicznym przewoźnikiem dusz przez rzekę Styks, że zacząłem kwestionować istotę człowieczeństwa. Istnieje cienka granica pomiędzy zdrowym sceptycyzmem a zgorzkniałym cynizmem.

Jeśli choć jedna rzecz pomogła mi zachować równowagę, to jest nią pisanie pamiętnika, który zacząłem prowadzić jeszcze w parafii East Baton Rouge w takcie pracy w biurze koronera w 1993 roku. Pisałem za każdym razem, gdy naszła mnie potrzeba, sporządzając notatki w terenie i rysując z pamięci obrazki w małym notatniku. Rysunki nie miały żadnej wartości dowodowej, ale pewne niuanse i szczegóły śledztw wyjątkowo utkwiły mi w pamięci. Pisałem głównie wieczorami, zwłaszcza po bardzo kłopotliwej autopsji lub dotarciu na wytrącające z równowagi miejsce zbrodni, gdy ani miękka poduszka, ani obecność DeAnn, mojej kochającej żony i partnerki, nie potrafiły ukołysać mnie do snu. Pamiętnik opisuje sposób, w jaki życie – oraz śmierć – ludzi, których sprawami się zajmowałem, znalazły się na mojej drodze i to, jak próbowałem przywrócić porządek i wiarygodność następującym po sobie wydarzeniom.

Zacząłem zdawać sobie sprawę ze znaczenia tych pamiętników, bo odkąd uderzyła Katrina, nie byłem w stanie kontynuować pisania w takim samym stylu, do jakiego zdążyłem już przywyknąć. Nie licząc tony wysyłanych nocami maili (na podstawie których został napisany ten rozdział), zostałem pozbawiony mechanizmu obronnego, dzięki któremu rozliczałem się z przebytych doświadczeń. Cały ciężar, w jeszcze większym stopniu niż zwykle, spadł zatem na De i Michaela, z którym prawie się nie widywałem. Tęsknię za nimi tak bardzo, że nie da się tego wyrazić słowami.

Michael, mój najmłodszy syn, jest kolejnym powodem, dla którego prowadzę te zapiski. Chcę, aby zrozumiał, co działo się w jego rodzinie w okresie jego dorastania. Ilu jedenastolatków chodzi po centrum handlowym i opisuje „wzory rozbryzgów” pozostawione na podłodze przez przeciekający pojemnik na śmieci? „Zobacz, tato, tutaj na chwilę się zatrzymał – widzisz, jak krople spadły pionowo? Poszedł tędy, a potem zaczął przyspieszać. Chyba ktoś się zorientował, że kosz przecieka”. Dzieci naprawdę przysłuchują się naszym rozmowom. Któregoś razu Michael oskarżył mnie, że poszedłem do kina bez niego – znalazł na moim ubraniu ślad w postaci łupiny z ziarna kukurydzy. W rzeczywistości byłem niewinny. Zjadłem popcorn wcześniej w biurze. Tak czy inaczej, chcę, aby idąc przez życie, wyrobił sobie własny punkt widzenia i znalazł swoje miejsce w społeczeństwie. Za jakiś czas może mu to pomóc w zrozumieniu, jaki wpływ wywarły na niego moje lata pracy w zawodzie.

Pełniąc obowiązki koronera, stałem się oficjalnym świadkiem najgorszych rzeczy, jakie ludzkość ma do zaoferowania. Prowadziłem śledztwa w sprawach najohydniejszych zbrodni i najbardziej brutalnych śmierci, jakie tylko można sobie wyobrazić, i trzymałem w ramionach bezwładne ciała niewinnych dzieci. Nic, nawet nieludzkie czyny seryjnych morderców pokroju Derricka Todda Lee, Lee Boyda Malvo i Johna Allena Muhammada, nie może się równać ze spustoszeniem, którego dokonały Katrina i Rita. Jednak pod wieloma względami wydaje mi się, że wszystko, czego dokonałem w swoim życiu zawodowym, było treningiem przed tragicznymi wydarzeniami z ostatnich tygodni. Historie opisane w dalszej części książki pokazują moją ewolucję nie tylko jako lekarza, lecz także człowieka. Ludzie, których poznałem, rodziny, które pocieszałem, błędy, które popełniłem, zbrodnie, które pomogłem wyjaśnić – to był mój poligon doświadczalny. Jak zrozumiałem z perspektywy czasu, przygotował mnie on na największe wyzwanie całego mojego życia.

Gdy trafiłem do zawodu, nie miałem pod ręką żadnego podręcznika mówiącego mi, jak przetrwać, choć z pewnością by mi się przydał. Wątpię jednak, aby w ogóle istniał. Może to pomoże innym ludziom, którzy zdecydują się wykonywać tę profesję i będą musieli odtworzyć szczegóły czyichś ostatnich minut życia.

Z góry uprzedzam. Ta książka to żadne CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas. Nie jestem gwiazdą filmową, nie używamy efektów specjalnych, a historii ludzi radzących sobie z nagłymi i tragicznymi sytuacjami nie da się zamknąć w godzinnym odcinku. Tu chodzi o przetrwanie na poziomie emocjonalnym na polu bitwy, którym jest dochodzenie w sprawie zgonu. Śmierć towarzyszy nam na każdym kroku.

Moja praca z pozoru wydaje się prosta. Ustalam przyczynę, czas i to, w jaki sposób doszło do śmierci. Odpowiadam przed zmarłymi, ocalałymi i ogółem społeczeństwa. Są momenty, kiedy towarzyszy mi poczucie, że to ci, którzy ocaleli, cierpią najdłużej, jeśli nie najdotkliwiej. Gwałtowna lub nieoczekiwana śmierć bliskiego przyjaciela albo krewnego może poważnie wstrząsnąć całym naszym życiem. Część osób może cierpieć z powodu chronicznego smutku lub zespołu stresu pourazowego. Zmagają się z nawracającymi koszmarami i natrętnymi myślami, przez które mogą się stoczyć w przepaść głębokiej depresji i poczucia bezsilności.

Jako koroner ja również miałem okazję pić z tego samego kielicha rozpaczy. Zdarzało się, że opuszczałem miejsce zbrodni i kończyłem autopsję z wypaczonym spojrzeniem na świat: skażonym przez gniew, którego starałem się nie przynosić do domu; przez sceptycyzm, który szybko zamieniał się w cynizm; przez strach. Ta skłonność do czarnowidztwa zmniejszyła się po części dzięki ludziom takim jak Caron Whitesides i Wanda Herbert, które pracują ze mną od lat i pokazały mi, jak odnaleźć pozytywy w pozornie beznadziejnej sytuacji.

W tym wszystkim jest jedna prawda, z którą w pełni się zgadzam: Jeśli nie przepracujesz strasznego lub traumatycznego wydarzenia, to prędzej czy później cię wyniszczy. Nie ma przed nim ucieczki. Ostatnio mam problemy ze słuchaniem własnych rad. Akceptuję rzeczywistość taką, jaka jest, wykonuję swoją pracę najlepiej, jak potrafię, i radzę sobie z emocjonalnymi konsekwencjami.

TO JESZCZE NIE KONIEC

Byłem świadkiem aktów nieprawdopodobnej bezinteresowności ze strony moich kolegów po fachu, ratowników i ekip medycznych z całego kraju. Zainspirowali mnie niezrażający się niczym i nietracący spokoju mieszkańcy okolic Cameron oraz rdzenni mieszkańcy Nowego Orleanu – jestem dumny z tego, że wywodzę się z Luizjany. Ale kiedy spoglądasz w przepełnione bólem oczy ocalałych, nie sposób zaznać spokoju. Moim obowiązkiem jest zrobić wszystko jak należy. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent to za mało. Federalni w końcu sobie pójdą, ale nie ja.

Co poszło nie tak? Dlaczego lokalne samorządy, władze stanu i rząd federalny nie były przygotowane na poradzenie sobie z huraganem albo klęską żywiołową takich rozmiarów? Jestem pewien, że politycy powołają różne komisje śledcze, jak zresztą powinni, i zaraz zacznie się wzajemne obwinianie. Za cholerę nie umiem tego wytłumaczyć – prawda jest taka, że nawet nie będę próbował, a przynajmniej nie tutaj. Chcę w tym miejscu zapewnić ocalałych, że moim jedynym zamiarem jest przywrócenie godności zmarłym.

Na końcu proszę czytelników, aby wybaczyli mi niepełny zapis historii. Nie ma takich słów, które opisałyby głębię rozpaczy – ani odwagę – bijącą z tego zakątka świata, który tak bardzo kocham. Tej historii nie może opowiedzieć wyłącznie jedna osoba. To jeszcze nie wszystko.

Muszę kończyć.

Lou Cataldie, 29 września 2005 roku

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: