Okruchy Jadeitu. Szlifierz z Janloonu. Saga o Zielonych Kościach. Prequel - ebook
Okruchy Jadeitu. Szlifierz z Janloonu. Saga o Zielonych Kościach. Prequel - ebook
Fonda Lee wraca do świata popularnej Sagi o Zielonych Kościach w czterech prequelowych opowiadaniach, opowiadających o młodych latach członków rodzin Kaulów i Aytów, a także w nowej, niezależnej noweli. „Czarownica i jej przyjaciółka“ Nim Ayt Mada została bezlitosną filar klanu Góra, była sierotą, która nie miała w szkole żadnych przyjaciół poza Aun Ure, nastoletnią dziewczyną, której wszyscy bali się jako sławnej skrytobójczyni, choć marzyła tylko o prostym życiu. „Nie tylko krew“ Nim Kaul Lan został dziedzicem klanu Bez Szczytów, rzucił swemu dziadkowi, klanowemu patriarsze, wyzwanie, by ocalić chłopca, który stracił wszystko. „Lepsze niż jadeit" Nim Kaul Hilo i Maik Wen wzięli ślub, były młodą parą zmagającą się z wieloma przeciwieństwami – członek najpotężniejszej w klanie rodziny zielonych kości i kamiennooka dziewczyna z rodziny, która okryła się hańbą. „Wnuczka kormoran“ Nim Kaul Shae opuściła Kekon, by po kilku latach na niego wrócić, była ulubienicą dziadka… a także śmiałą informatorką zagranicznego wywiadu. „Szlifierz z Janloonu“ Pulo Oritono jest zwykłym uczniem szlifierza, marzącym o zdobyciu klanowego patronatu i otworzeniu własnego interesu. Jego plany są jednak zagrożone, ponieważ z warsztatu, w którym pracuje, skradziono bezcenną jadeitową broń. Pulo ma trzy dni na to, by znaleźć złodzieja, odzyskać jadeit i zwrócić go osobie, do której należy, jeśli chce uratować swe perspektywy, bliskich sobie ludzi, a nawet własne życie. Ta desperacka misja zaprowadzi go do starych porachunków i głębokiej korupcji, sprawiając, że zwątpi we wszystko, co – jak mu się zdawało – wiedział.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-74-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
Gdzieś w połowie pracy nad _Dziedzictwem jadeitu_ zaczęłam z niecierpliwością i lękiem wypatrywać końca _Sagi o zielonych kościach_. Spędziłam bardzo wiele czasu w Janloonie w towarzystwie rodziny Kaulów – w moim życiu minęło ponad sześć lat, a w ich życiu prawie trzydzieści. Znałam tych wymyślonych ludzi równie dobrze, jak kogokolwiek, kogo poznałam w rzeczywistości, i choć wypatrywałam z niecierpliwością zakończenia trylogii i zajęcia się nowymi projektami, nie chciałam się z nimi pożegnać. Naraziłam te postacie na wiele cierpień, obserwowałam, jak się starzeją i zmieniają, a kiedy ich opowieść zbliżała się do końca, poczułam nostalgię za latami ich młodości i zapragnęłam odwiedzić wcześniejszy okres ich życia.
Lan, Hilo, Shae, Anden, Wen, Ayt Mada – wszystkie te postacie pojawiają się najpierw na kartach _Miasta jadeitu_ i mają już za sobą długą osobistą historię. Zaczęłam pisać opowiadania o ich przeszłości wyłącznie dla własnej satysfakcji, by móc spędzić z nimi więcej czasu, bliżej zapoznać się z wydarzeniami, o których wspomina się w książkach, ale nie opisuje ich dokładnie. Nagle jednak zadałam sobie pytanie: czemu by nie podzielić się tymi opowieściami z czytelnikami? Umieściłam trzy z nich na Patreonie i wtedy Bill Schafer zasugerował, by zrobić z nich pięknie wydany zbiór opublikowany w ograniczonym nakładzie. To była, jak to mówią, propozycja nie do odrzucenia.
_Saga o zielonych kościach_ jest przede wszystkim historią dynastii. Wielu ludzi pytało mnie o inspiracje do stworzenia tego cyklu, zaczynając od epickiej fantasy, poprzez wuxia, filmy kryminalne oraz traktujące o kung-fu, aż po świadomą eksplorację tematów takich, jak postkolonialna modernizacja, globalizacja, kulturowa diaspora i geopolityka czasów zimnej wojny. Rzecz jasna, ludzie pytają mnie też o wpływ _Ojca chrzestnego_, a ja zawsze im odpowiadam, że książka Maria Puzo i filmy Coppoli są dla mnie ważne nie dlatego, że ich bohaterowie są gangsterami, tylko dlatego, że opowiadają historię rodziny, której członkowie przypadkowo zajmują się właśnie tym.
Życie Kaulów jest znacznie bardziej niebezpieczne i wypełnione przemocą niż życie większości z nas, ale kiedy o nich pisałam, chwilami wydawali mi się tak realni i bliscy, że czułam się tak, jakbym pisała biografię, nie powieść. Określenie epicka fantasy przywołuje wizję rozległych kontynentów, królestw i armii, powstawania państw i ich upadku. Jednakże epicką skalę można odnaleźć również w życiu jednostki. W historii małżeństwa. W obserwacji dorastających dzieci. W przemijających nadziejach i marzeniach, a także brzemionach i smutkach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Zawsze będę wdzięczna za to, że ta trylogia okazała się przełomem w mojej karierze. Przedtem uważałam się za autorkę science fiction i fantasy, która dobrze sobie radzi ze światotwórstwem i tworzy ekscytujące sceny akcji, ale ten cykl przekonał mnie, że charakterystyka postaci również może być moją mocną stroną. Świadomość, że czytelnicy zakochują się w wymyślonych przeze mnie osobach, dała mi wielką profesjonalną satysfakcję.
Akcja czterech opowiadań w tym zbiorze rozgrywa się przed początkiem _Miasta jadeitu_ i są one umieszczone w porządku chronologicznym. „Czarownica i jej przyjaciółka” zaczyna się dwadzieścia pięć lat przed początkiem trylogii, a „Wnuczka kormoran” opisuje wydarzenia, do których doszło trzy i pół roku przed nim, zakładają jednak, że czytelnik zna ich świat oraz postacie, i powinno się je czytać po zaznajomieniu się co najmniej z _Miastem jadeitu_, nawet jeśli nie z całą trylogią.
Najpiękniejsze w opowieściach jest to, że pozostają niezmienne, zawieszone w czasie. Wystarczy otworzyć książkę, by natychmiast przenieść się do czasu i miejsca jej akcji. Okazuje się, że jednak nie skończyłam jeszcze z Kaulami. Ale być może oni skończyli ze mną. Po wszystkich tragediach i triumfach, przez które przeszli, zasługują na odpoczynek.Nowa uczennica miała trzynaście lat. Była chudą dziewczynką o niezdrowym wyglądzie, miała długie palce i wielkie stopy. Wszyscy instruktorzy ze Szkoły Świątynnej Wie Lona zgadzali się, że jest już za późno na rozpoczęcie szkolenia, ale we wstępnych testach chuda sierota nie tylko znacznie przekroczyła granice, gdy chodziło o tolerancję jadeitu oraz talent do sześciu dyscyplin, lecz nagle i niespodziewanie stała się córką bohatera narodowego Ayt Yugontina. Kierownictwo szkoły zgodziło się zrobić wyjątek dla Ayt Madashi.
– Spójrzcie na nią. Chuda, uboga wieśniaczka wśród janloończyków – stwierdziła Aun Uremayada, nie ze złośliwością i drwiną, lecz raczej z zainteresowaniem połączonym z lekką odrazą, jakby mówiła o psie o trzech nogach.
W pierwszym roku po powojennej odbudowie Szkoły Świątynnej Wie Lona na nowym kampusie pod Janloonem pobierało w niej nauki sześciuset uczniów podzielonych na trzy grupy – Młodsze Roczniki, Środkowe Roczniki i Starsze Roczniki. Nowa uczennica, Ayt Mada, była najstarsza w grupie dla początkujących, składającej się głównie z dzieci w wieku od dziesięciu do dwunastu lat.
Aun Ure miała szesnaście lat i była najmłodsza w grupie dla zaawansowanych, ale nikt z uczniów nie dorównywał jej statusem. Siedemnasto- i osiemnastolatkowie oddawali jej honory jak stojącej wyżej od nich. Instruktorzy prosili ją o demonstrację metod, których uczyli. W dzisiejszych czasach nieletnim na Kekonie nie wolno było nosić jadeitu bez nadzoru dorosłych, ale Aun Ure mogła wszędzie swobodnie demonstrować rodzinną zieleń i nikt nigdy nie zapominał, że zasłużyła na każdy klejnot widoczny na jej szyi i kostkach.
***
Ure odłączyła się od grupy kolegów cieszących się wiosennym ciepłem na trawniku i usiadła przy nowej dziewczynie na jednej z drewnianych ławek na dziedzińcu pod główną salą ćwiczebną. Dalej znajdowało się ogrodzenie z siatki, powstrzymujące uczniów przed wędrowaniem na północną połowę kampusu, której budowy jeszcze nie ukończono.
– Cześć – odezwała się Ure, uśmiechając się przyjaźnie.
Młodsza dziewczyna oderwała spojrzenie od miski, z której jadła obiad. W szkole nie karmiono zbyt dobrze – ryż albo makaron bez przypraw, marynowane warzywa, czasami kawałek siekanego mięsa albo kluski na parze – Ure zauważyła jednak, że dziewczyna pochłania każdy najdrobniejszy kawałek, jakby to miał być ostatni posiłek w jej życiu. Pomyślała, że z pewnością nauczyły ją tego lata spędzone w sierocińcu.
– Nazywam się Aun Uremayada – oznajmiła Ure. – A ty?
Dziewczyna zerknęła na nią.
– Madashi – odpowiedziała z lekko śpiewnym prowincjonalnym akcentem.
– Ayt Madashi – przypomniała jej Ure. – Ayt to sławne i potężne nazwisko.
Dziewczyna odstawiła pustą miskę i pociągnęła się za świeżo obcięte włosy, wiercąc się niespokojnie w nowym, świeżo wykrochmalonym mundurku.
– Nie pasuje do mnie. Wszyscy je znają, a o mnie nikt nie słyszał.
Ure mruknęła lekceważąco. W swym krótkim życiu miała już tyle przydomków, że nie potrafiła ich zliczyć.
– Tym bardziej powinnaś je wykorzystać. Pomyśl, jak wielu ludzi oddałoby wszystko za to, by stać się Aytami. Teraz to nazwisko należy do ciebie i nikomu nie pozwól o tym zapomnieć.
Ayt Mada skrzyżowała ramiona na chudej piersi i obrzuciła Ure niepewnym spojrzeniem, w którym nadzieja mieszała się z ostrożnością – jakby chciała sprawdzić, czy starsza dziewczyna rzeczywiście jest potencjalną przyjaciółką, czy może próbuje się do niej zbliżyć z litości albo po prostu się zgrywa, ofiarując jej coś, co zaraz zamierza wycofać.
Ure wyczuwała za plecami dociekliwe spojrzenia innych uczniów oraz słyszała ich szepty. Obserwowali jej rozmowę z nowym zdumiewającym obiektem dobroczynności Ayt Yu. Włócznia Kekonu słynął z hojności. Oprócz dziewczyny adoptował też dwóch chłopaków i zamierzał zapewnić im wykształcenie w akademii sztuk walki. Jeden z synów zapewne będzie mógł zostać jego zastępcą. Ale co ze starszą od nich dziewczynką? Nikt nie wiedział, co o niej sądzić. Nieoczekiwana przyjaźń z Uremayadą mogłaby gwałtownie podnieść jej status w szkole Wie Lona, być może nawet w większym stopniu niż patronat sławnego Ayt Yugontina.
Ure uważała, że nowa uczennica bardzo się różni od pozostałych dzieci, wywodzących się z elitarnych rodzin zielonych kości, od pokoleń noszących jadeit. Była samotna i nieobyta, ale nie okazywała lęku. Otaczała ją zbroja pokoju ducha, typowa dla tych, którzy przeszli już w życiu znacznie gorsze rzeczy. Choć miała tylko jeden szkoleniowy jadeit kiepskiej jakości, wydawany przez szkołę początkującym uczniom, i nosiła go na zwykłej skórzanej opasce, dla kogoś o takiej wrażliwości na jadeit jak Aun Ure jej dopiero się tworząca jadeitowa aura wyglądała interesująco – intensywna łuna o charakterystycznej czerwonej barwie.
– Aun to też sławne nazwisko – odpowiedziała z namysłem Mada. Wskazała jadeitowy naszyjnik Ure, uważając, by nie obrazić jej dotknięciem go. – Po co jeszcze tu siedzisz? Masz własny jadeit.
Ure przyzwyczaiła się już do tego pytania.
– Lubię szkołę – odpowiedziała, kładąc ramiona na oparciu ławki.
To była prawda. Znajdowała dziwną radość w łatwym, spokojnym życiu, jakie prowadziła od chwili zakończenia wojny. Cieszyła się przyjaźnią innych uczniów, złudzeniem, że jest zwyczajnym dzieckiem, które wychowywało się w normalnych warunkach. Zdolnością Przenoszenia nie ustępowała żadnemu z instruktorów w szkole Wie Lona, ale gdy chodziło o inne dyscypliny, mogła się od nich wiele nauczyć. Przyszłość pozostawała dla niej nieznana, ale wydawała się obecnie bezpieczna i pełna obietnic, a nie gwałtowna i przerażająca.
Mada przetrawiła tę odpowiedź i pochyliła się ku niej z zainteresowaniem, choć na jej twarzy malował się sceptycyzm.
– Słyszałam, że Szotarczycy nazywali cię Czarownicą. – Wlepiła w Ure nieruchome spojrzenie, a w jej głosie nie słyszało się obawy, że może obrazić drugą dziewczynę. – Czy to prawda, że nikt nie potrafi Przenosić tak, jak ty?
Ure nie potrafiła powstrzymać nagłej dumy na myśl, że Mada mogła usłyszeć tę opinię od ojca, że sam Ayt Yugontin mógł wyrazić o niej tak pochlebną opinię.
– Szotarczycy są słabi i przesądni – odpowiedziała, wzruszając uprzejmie ramionami. – Jestem pewna, że istnieją zielone kości, które potrafią Przenosić lepiej niż zwykła dziewczyna, taka jak ja. Po prostu żadnej dotąd nie spotkałam.
Ure była jednym z licznych cudownych dzieci w rodzinie. Jej ojciec, stryjowie i starsi bracia bez wyjątku byli zielonymi kośćmi w Towarzystwie Jednej Góry. Niektórzy z nich oddali życie, walcząc z szotarskimi okupantami. Ich nazwiska wymieniano z szacunkiem obok nazwisk takich bohaterów, jak Ayt Yugontin i Kaul Seningtun. Wszyscy mężczyźni w jej rodzinie rozpoczynali naukę jadeitowych umiejętności w młodym wieku. Ure dorównywała talentem braciom i zaczęła równie wcześnie jak oni. Trwała wojna i ludzie ginęli na lewo i prawo. Ruch oporu potrzebował wszystkich zielonych kości.
Kobiety mogły być szczególnie użyteczne. Ure miała trzynaście lat, gdy Towarzystwo Jednej Góry zleciło jej pierwszą misję. To było apogeum wojny wielu narodów i choć Szotar nadal utrzymywał kontrolę nad Kekonem, buntownicy mieli powody do optymizmu. Cudzoziemscy okupanci ponosili porażki w innych krajach, a w ich machinie wojennej pojawiały się szczeliny. To sugerowało, że losy wojny zaczynają się odwracać.
Pewien ważny szotarski urzędnik, który regularnie urządzał przyjęcia dla członków rządu okupacyjnego, często sprowadzał do swej rezydencji nieletnie dziewczęta. Postarano się, by Ure oferowano mu jako przeznaczoną do jego użytku dziewicę i zaprowadzono ją do domu Szotarczyka. Ukryła jadeit pod językiem oraz w bieliźnie. Gdyby odkryto, że jest agentką Towarzystwa Jednej Góry, przed egzekucją zgwałcono by ją i poddano torturom.
Tej nocy zabiła sześciu ludzi – Szotarczyka, jego ochroniarza, żonę, dwóch synów i drugiego szotarskiego urzędnika, który przyszedł z wizytą. Na ciele żadnej z ofiar nie zostawiła nawet najmniejszego śladu.
Przez następne półtora roku zlecano jej kolejne misje. Dawano jej coraz więcej jadeitu, by mogła zabijać wciąż nowych ludzi. Był tylko jeden skrytobójca, którego wróg bał się w równym stopniu, a buntownicy uwielbiali go tak samo jak ją – młody, dwudziestoparoletni mężczyzna, którego Postrzeganie było ponoć równie zdumiewająco silne jak Przenoszenie Ure. Gdy Kekończycy zaczęli nazywać ją Czarownicą, to słowo również wyrażało podziw, ponieważ jej zdolności wydawały się nadprzyrodzone, wykraczające poza wszystko, czego potrafiły dokonać zwykłe zielone kości.
Kiedy Szotarczycy wreszcie ponieśli klęskę i wycofali się z Kekonu, a wojna wielu narodów się skończyła, Ure miała piętnaście lat. To nagłe przyśpieszenie historii zakłóciło jej życie, wywróciło do góry nogami wszystko, co do tej pory znała. Pewnego dnia szotarscy żołnierze po prostu zniknęli. Zielone kości chodziły otwarcie po ulicach, a latarnicy oddawali im honory. Nazwisko jej rodziny pojawiło się w gazetach. Nie byli już poszukiwanymi przestępcami, tylko bohaterami. Ure przez całe dotychczasowe życie ćwiczyła w tajnych obozach, ukrywała jadeit pod ubraniem jak złodziejka, nieustannie bała się o życie swoje i rodziny. A teraz prawo znowu uznało ją za dziecko i wysłało do szkoły jak inne dzieci, zamiast kazać jej zabijać wrogów.
Przyglądając się nowej dziewczynce, Ure pomyślała, że być może Ayt Madashi czuje się wśród uczniów Szkoły Świątynnej Wie Lona tak samo jak ona, gdy jej życie nagle zmieniło się całkowicie, w szczęśliwy, lecz równocześnie niepokojący i budzący lęk sposób.
Nowa uczennica nie sprawiała jednak wrażenia wystraszonej. Znowu pochyliła się ku niej.
– Pokaż mi – zażądała.
Ure często proszono, by zademonstrowała swe umiejętności. Znudziła się już tym, ale z jakiegoś powodu nie chciała odmówić Madzie. Usiadła i wyciągnęła rękę, wskazując coś palcem.
– Widzisz tego ptaka?
Wróbel skakał po ziemi w odległości około dziesięciu metrów, szukając okruchów pozostawionych przez uczniów jedzących na zewnątrz. Gdy Mada skinęła głową, Ure uspokoiła oddech i zebrała w sobie jadeitową energię, jakby naciągała sprężynę. Poruszyła nadgarstkiem i wysłała precyzyjny impuls Przenoszenia, celny jak strzała z łuku. Wróbel zatrzepotał skrzydełkami i padł martwy na żwir.
Mada nie wydała żadnego dźwięku, ale otworzyła szerzej oczy, a w jej aurze nagle pojawiło się zaskoczenie. Ure roześmiała się zadowolona z tej reakcji. Nowa dziewczyna sprawiała wrażenie zbyt cynicznej jak na swój wiek i z pewnością trudno jej było zaimponować. Niemniej nawet nowicjusze, którzy niedawno zetknęli się z jadeitem, wiedzieli, że Przenoszenie często uważa się za dyscyplinę najtrudniejszą do opanowania. Wysyłanie własnej energii do innej żyjącej istoty wymagało całkowitej kontroli, a w dodatku trzeba było pozostawać w bezpośrednim kontakcie z przeciwnikiem, a przynajmniej bardzo blisko niego. Większość zielonych kości, Przenosząc z odległości dziesięciu metrów, mogłaby co najwyżej ogłuszyć duży cel.
Ure sięgnęła do jadeitu noszonego przez Madę na opasce ćwiczebnej.
– Nie ma znaczenia, kim byłaś przedtem – rzekła zachęcająco. – Nieważne, że jesteś dziewczyną, sierotą czy że nie pochodzisz z Janloonu. Dopóki masz jadeit i potrafisz się nim posługiwać, wszystko jest dla ciebie możliwe.
Zawsze podziwiała Ayt Yugontina, człowieka, który podczas wojny zlecał jej wiele misji. Nie przychodziło jej na myśl, że robił to, wiedząc, że może skazywać nastoletnią dziewczynę na niewyobrażalnie straszliwy los. Pochodziła z rodziny Aunów i jej przeznaczeniem było zostać wojowniczką zielonych kości. Uważała za zaszczyt to, że zleca się jej tak trudne zadania. Z pewnością filar Góry nie będzie miał nic przeciwko temu, że starsza uczennica zaprzyjaźni się z jego adoptowaną córką i zaopiekuje się nią.
Ostrożna nieprzystępność Mady zniknęła nagle. Dziewczyna spuściła wzrok i dotknęła czoła, oddając honory. Gdy przemówiła, w jej głosie słyszało się szacunek i pasję graniczącą z desperacją.
– Siostro Ure, czy mogłabyś mnie nauczyć wszystkiego, co umiesz? Czy jeśli będę pilnie uczyć się i ćwiczyć, zdołam osiągnąć to samo, co ty?
– To mało prawdopodobne – odpowiedziała szczerze Ure.
Dotknęła klejnotów, które nosiła na szyi. Każdy z nich symbolizował życie odebrane w walce o wolność Kekonu. Zabijała ludzi jeszcze przed swym pierwszym pocałunkiem i pierwszym okresem, gdy była jeszcze za młoda, by zadać sobie pytanie, czego pragnie od życia, gdy ciągnąca się tak długo wojna wreszcie się skończy.
– Mimo to pomogę ci i od tej chwili stanę się twoją starszą siostrą w szkole Wie Lona. Co ty na to? – Ure wstała i pomachała nowej przyjaciółce na pożegnanie. – My, dziewczyny zielonej kości, musimy trzymać się razem.
***
– Jesteś teraz nową absolwentką, a ja nadal jestem twoją starszą siostrą, więc nawet nie myśl o płaceniu – oznajmiła Ure, wręczając kelnerowi wystarczająco wiele banknotów, by pokryć wszystkie rachunki, nim Mada zdążyła sięgnąć po portfel. – Nie wspominaj też o tym, że jesteśmy na terytorium Góry. Możesz być córką filaru, ale musisz pokrywać koszty studiów na uniwersytecie. Wiem też, że twoi bracia raczej nie mają oporów przed wydawaniem pieniędzy.
Mada usiadła z uśmiechem, niechętnie uznając swą porażkę.
– Z tobą nigdy nie wygram. – Napełniła im obu filiżanki herbatą z ustawionego na niskim stole dzbanka. W okna bębniła intensywna letnia ulewa, ale wewnątrz Herbaciarni i Restauracji Królewski Lotos było ciepło i spokojnie. Dwie kobiety były jednymi z ostatnich gości przesiadującymi tu jeszcze w ten drugodniowy wieczór. – Dawno się nie widziałyśmy, siostro Ure.
Starsza kobieta westchnęła przepraszająco.
– To prawda. Ale obie miałyśmy mnóstwo zajęć, i to w najlepszym możliwym sensie, czyż nie tak?
Wskazała na przedramiona Mady, gratulując jej jadeitu. Sześć lśniących klejnotów wprawiono w dwie nowe, pięknie wykonane srebrne bransolety.
Prawdę mówiąc, słowa Ure były niedopowiedzeniem. Ledwie poznawała drażliwą, niedożywioną dziewczynkę, jaką po raz pierwszy spotkała przed sześciu laty. Kiedy opuściła szkołę Wie Lona, Ayt Mada zdążyła już nabrać mięśni i urosnąć o kilkanaście centymetrów. Ukończyła też trzy klasy i całkowicie wyzbyła się miękkiego, wiejskiego akcentu. Ure nie poświęcała dawnej szkolnej koleżance zbyt wiele uwagi, aż do chwili, gdy przed czterema miesiącami dowiedziała się, że adoptowana córka Ayta ukończyła szkołę z drugą lokatą.
Gdy ujrzała Madę teraz, pomyślała, że wygląda na więcej niż swoje dziewiętnaście lat. Była już młodą kobietą, nie nastolatką, miała na sobie modną, lecz dość tradycyjną zieloną plisowaną spódnicę oraz koszulę z białymi, świeżo wyprasowanymi klapami. Wyglądała i mówiła jak rodowita janloonka wywodząca się z klanowej rodziny. Nic dziwnego, że Ayt Yugontin postanowił wysłać swą przedwcześnie dojrzałą adoptowaną córkę na uniwersytet, by przygotowała się do pracy po biznesowej stronie klanu.
Mada poprawiła ze skrępowaniem bransolety, po czym jej dłonie znieruchomiały.
– Mój ojciec o ciebie pytał – poinformowała koleżankę. – Chciał się dowiedzieć, czy wszystko u ciebie w porządku. Zapewniłam go, że tak. – Spojrzała na Ure z dociekliwym, zatroskanym wyrazem. – Czy miałam rację, Ure-jen?
Starsza kobieta pociągnęła łyk herbaty, radując się jej cytrusowym aromatem.
– Pewnie, że tak, Mada – odpowiedziała bez chwili wahania. – Zamierzamy wziąć ślub z Angusem. Gdy urodzą się dzieci, przeniesiemy się do Espenii, by być bliżej jego rodziny. Będą miały podwójne obywatelstwo.
Mada rozciągnęła usta w zaskakująco nerwowym uśmiechu.
– Już myślisz o dzieciach.
– Nie w tej chwili, ale już wkrótce. – Jej barki wypełnił znajomy dreszcz skrępowania. Myślała, że kto jak kto, ale dawna szkolna koleżanka ucieszy się z jej szczęścia, jednakże wyraz niedowierzania i troski uwidaczniający się na twarzy Mady pozostawał niezmieniony i nie mogła dłużej tego ignorować. – Wiem, co myślisz – rzekła szorstko. – Zastanawiasz się, dlaczego postanowiłam poślubić cudzoziemca i mieć dzieci mieszanej krwi, które prawdopodobnie nawet nie będą mogły nosić jadeitu. To pytanie zadają sobie wszystkie zielone kości.
Aunowie byli znaną rodziną i powszechnie wiedziano, że stanowczo nie aprobują jej decyzji.
Mada potrząsnęła głową, mrużąc powieki.
– Wśród zielonych kości jest zbyt wielu starych, zrzędliwych mężczyzn, którzy nie potrafią się pogodzić z faktem, że wojna się skończyła, a świat jest znacznie większy, niż im się zdawało. – Uniosła kąciki ust. – Kto jak kto, ale ty nie powinnaś się przejmować ich opinią.
Ure się roześmiała. Napięcie opuściło ją równie szybko, jak się pojawiło.
– Masz rację. Czasami trudno mi o tym pamiętać. Wybacz, że pomyślałam, że możesz być podobna do nich. – Gdy ujrzała pięknie oprawione jadeity Mady, podkreślające, że jest dumą klanu, zapomniała na moment, że Mada nie zawsze była taka. Przybyła do Janloonu jako wojenna sierota i doskonale wiedziała, co to znaczy nie mieć przyjaciół i ciągle być osądzaną przez innych. – Być może zostawię niektóre sprawy za sobą, ale kto wie, co może mnie czekać? Moje dzieci zdobędą zagraniczne wykształcenie i może wyrosną na coś lepszego niż zielone kości.
– Dopóki będziesz szczęśliwa, będę się cieszyła razem z tobą – zapewniła szczerze Ayt Mada. – Jeśli sprawiałam wrażenie zaniepokojonej albo rozczarowanej, to wyłącznie dlatego, że miałam nadzieję, że rozważysz prośbę mojego ojca. – Przerwała na chwilę. – Pytał, czy mogłabyś znowu podjąć pracę dla Góry.
Nim Ure zdążyła odpowiedzieć, córka Ayta uniosła rękę, by ją powstrzymać. Chciała, żeby kobieta wysłuchała jej do końca.
– Nasze pięści i palce mają pełne ręce roboty. Starają się powstrzymać gangi, które wywołują teraz tak wiele kłopotów w Janloonie. Zbyt wielu przestępców jest gotowych narazić się na swędziawkę, by tylko nosić jadeit. Miejska policja nie ma szans w starciu z nimi. Zielone kości muszą patrolować ulice, by utrzymać porządek, ale choć podzieliliśmy odpowiedzialność za ochronę dzielnic między naszym klanem a ludźmi Kaul Seningtuna, nasze siły nadal pozostają zbyt rozciągnięte. – Mada opuściła wzrok, zatrzymując go na moment na jadeitowym naszyjniku Ure. Potem znowu spojrzała jej w oczy. – Choć minęły już lata, ludzie nadal pamiętają Czarownicę z Towarzystwa Jednej Góry. Wiedzą, czego potrafisz dokonać jako zielona kość. Mogłabyś bardzo nam pomóc.
Był czas, że gdyby Włócznia Kekonu osobiście poprosił ją o wykonanie misji, Ure natychmiast posłuchałaby go z radością, gotowa zaryzykować życie dla filaru. Ale to było dawno. Była wtedy młodą dziewczyną niemającą niczego, czego nie byłaby gotowa postawić na szalę.
Dotknęła trzech warstw jadeitowych paciorków na szyi, a potem pokręciła głową. Obecnie wolała tworzyć nowe życie z Angusem niż odbierać je innym.
– Proszę, przekaż ojcu moje wyrazy najgłębszego szacunku oraz zapewnienia o lojalności, ale skończyłam już z takimi sprawami, Mada.
Młodsza kobieta milczała przez długą chwilę.
– Jak można skończyć z byciem zieloną kością? – zapytała z dziecinnym zdumieniem.
To przypomniało Ure, że jej przyjaciółka nadal jest nastolatką. Mada ściszyła głos, ale jej słowa nabrały szybkości i siły.
– W szkole Wie Lona nikt nie mógł ci dorównać. Byłaś bohaterką wojenną, najlepszą zieloną kością z nas wszystkich. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, widziałam, jak Przeniosłaś we wróbla na dziedzińcu. Bogowie obdarzyli cię możliwościami, o jakich inni mogą tylko marzyć. Czy nie pragniesz zrobić z nich użytku? Sprawdzić, czego potrafisz dokonać, jak daleko możesz się posunąć?
Zabiłam już kilkanaście osób, kiedy ty byłaś jeszcze małą, bosą sierotą z jakiejś bezimiennej, zbombardowanej wioski, pomyślała bez złości Ure. Ayt Mada nadal była nowicjuszką, gdy chodziło o moc jadeitu, tyranię klanowych więzów i brzemię dynastycznego nazwiska. Dopiero uczyła się, jak być zieloną kością i jedną z Aytów. Płonęła w niej młodzieńcza, pełna desperacji ambicja. Ure jej nie zazdrościła.
Nie chcę, żeby moje dzieci miały za matkę czarownicę.
– Może pewnego dnia to zrozumiesz.
Mada obrzuciła ją zaskakująco zimnym spojrzeniem.
– Nie sądzę.
– Ukończyłaś szkołę Wie Lona z drugą lokatą w swoim roczniku. Jak to się stało, że w ostatnim miesiącu Tanku Din cię wyprzedził, mimo że cały czas byłaś przed nim?
Mada zesztywniała nagle. Jej pełna napięcia jadeitowa aura poruszyła się niczym bestia ukryta pod kocem.
– Dobrze wypadł w ostatnich Testach – odpowiedziała pozbawionym emocji głosem. – Wszyscy wiedzą, że Tanku jest bardzo utalentowaną zieloną kością.
– Ale nie tak utalentowaną jak ty – odpowiedziała po prostu Ure bez śladu pochlebstwa. – Tyle że to syn rogu i jego przeznaczeniem jest kariera po militarnej stronie klanu. Ty jesteś córką filaru, ale masz pracować po biznesowej stronie, pod kierownictwem prognostyka. Ojciec z tobą rozmawiał, prawda? Wskazał, że to bardzo ważne, by klanowi wojownicy wierzyli w rodzinę Tanku, a stosunki między rodzinami Aytów i Tanku były dobre.
Kamienny wyraz, jaki nagle przybrała twarz Mady, potwierdziłby te podejrzenia, nawet gdyby Ure nie Postrzegła z łatwością gniewu, jaki nagle wypełnił aurę jej starej przyjaciółki.
– Wszystkie podejmowane przez nas decyzje mają swój koszt, Mada, ale im bardziej angażujemy się w działalność klanu, tym więcej musimy mu oddać – stwierdziła z żalem mieszającym się z samozadowoleniem. – Powinnaś o tym pamiętać. Zadaj sobie pytanie, jak daleko jesteś gotowa się posunąć?
– Czy Angus wie, kim naprawdę jesteś? – zapytała Mada.
Tym razem to Ure zesztywniała. W której chwili przyjazne, z dawna wyczekiwane spotkanie między dwiema koleżankami ze szkoły przerodziło się w pojedynek? Mada była młodsza od niej. W szkole Ure zawsze zajmowała wyższą pozycję. Nie powinna czuć potrzeby odpowiadania na wścibskie pytania nastolatki, lecz słowa wyszły z jej ust, nim zdążyła to sobie uświadomić.
– Widzi, że noszę jadeit, i wie, że wszyscy w mojej rodzinie go noszą. Rozumie też, co to oznacza. – Ucieszyły ją spokój i pewność siebie pobrzmiewające w jej głosie. – Przynajmniej w pewnym stopniu. Nie spodziewam się, że zrozumie wszystko, ale nie musimy znać wszystkich szczegółów swej przeszłości, by wspólnie zbudować przyszłość.
Zapadła krępująca cisza, przerywana tylko cichym stukiem naczyń zbieranych przez kelnerów oraz dźwiękiem dzwonka, gdy lokal opuszczali ostatni klienci. Po chwili Mada ustąpiła. Rozluźniła się i opuściła podbródek, a na jej młodej, lecz wyjątkowo opanowanej twarzy pojawił się pojednawczy uśmieszek.
– To ja powinnam przeprosić, jeśli powiedziałam coś, co cię uraziło, siostro Ure – rzekła łagodniejszym, lecz zarazem bardziej odległym głosem. – W końcu jestem tylko młodą, niedoświadczoną studentką uniwersytetu. Filar poczuje się rozczarowany, że nie chcesz znowu stać się klanową wojowniczką, ale masz rację, twierdząc, że nie powinniśmy ciągle ustępować naciskom innych.
Mada spojrzała na zegarek, jakby zaskoczyło ją, że jest już tak późno. Wzięła torebkę i wstała, spokojnie, lecz szybko.
– Zawsze będę ci wdzięczna za pomoc, jakiej udzieliłaś mi u Wie Lona. Nawet jeśli opuścisz nasz kraj i nie będziemy już mogły widywać się tak często, żywię gorącą nadzieję, że bogowie będą cię opromieniać swą łaską, bez względu na to, jaką drogę wybierzesz w przyszłości.
Ure odwzajemniła uśmiech. Wstały i razem opuściły restaurację. Ulewa się skończyła, ale w ciemnych, mokrych chodnikach odbijał się blask latarń. Kobiety uściskały się przed herbaciarnią, ale w tym rozstaniu wyczuwało się krępujący brak ciepła. Ich jadeitowe aury otarły się o siebie niczym grube płaszcze ciasno zaciągnięte na ramionach. Ure poczuła niepokojący, złowrogi ucisk w żołądku. Była pewna, że to jest chwila, od której zaczną oddalać się od siebie, podobnie jak rozdarty rąbek może zniszczyć całą belę materiału. Kiedy spotkają się znowu, jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, nic już nie będzie ich łączyło.
– Życzę ci szczęścia, Mada – rzekła cicho. – Mam nadzieję, że będziesz lepszą klanową wojowniczką ode mnie.
***
– Mada, cóż za niespodzianka.
Ure nie potrafiła do końca ukryć sarkazmu, gdy otworzyła drzwi. Postrzegła charakterystyczną jadeitową aurę Ayt Mady, gdy tylko ta wysiadła z samochodu. Aura była jeszcze gęstsza niż dawniej, wzmocniona przez dodatkowy jadeit.
Córka filaru zatrzymała się przed drzwiami Ure. Miała na sobie kremową spódniczkę i sweter z krótkimi rękawami, odsłaniającymi jadeit noszony na srebrnych bransoletach oplatających jej przedramiona. Opowiadano, że Ayt Mada ćwiczy równie intensywnie jak starsze rangą pięści i dorównuje im biegłością we władaniu guan dao. W tej chwili jednak wyglądała tak, jakby przed chwilą opuściła biuro po dniu pracy jako szczęściodawczyni Góry. Miała tylko dwadzieścia cztery lata, a już kierowała kilkoma płacącymi daninę biznesami i odpowiadała bezpośrednio przed prognostykiem.
– Mogę wejść? – zapytała.
Ure odsunęła się na bok, wpuszczając młodszą kobietę do środka. Powinna się wstydzić swego małego, niechlujnego mieszkanka na parterze, nawet jeśli przebywała tu tylko tymczasowo. Nie znalazła jednak w sobie siły na wstyd. Wyczerpały się w niej zasoby tego uczucia. Nie dbała o to, czy Ayt Mada się nad nią lituje.
Zamknęła drzwi i zwróciła się ku swemu gościowi.
– Po co tu przyszłaś, Mada?
Ku zaskoczeniu Ure młoda kobieta sprawiała wrażenie niemile zaskoczonej tym pytaniem. Ból, który pojawił się na jej twarzy, zniknął jednak natychmiast.
– Chciałam sprawdzić, jak ci się powodzi – odpowiedziała Mada. – Zobaczyć, czy potrzebujesz pomocy.
Ure zachichotała złowrogo i poszła do maleńkiej kuchenki. Chcąc uciec przed przenikliwym spojrzeniem nieproszonego gościa, zajęła ręce talerzami i przyborami kuchennymi.
– Wszystko ze mną w porządku – zapewniła, oglądając się przez ramię. – Zamieszkam z moim bratem, Nokem. Właśnie awansował na pięść. Kiedy Anden trochę podrośnie, znajdę jakąś pracę. Będziemy mieli pieniądze. – Wzruszyła ramionami i zajęła się podlewaniem rośliny doniczkowej, która była zbyt wyschnięta, by można było ją uratować. – Doprawdy, Mada, to nie jest tragedia. Małżeństwa czasem się rozpadają.
Młodsza kobieta uprzejmie powstrzymała się przed uwagą, że większość małżeństw nie kończy się tak dramatycznie. Rozejrzała się, jakby szukała miejsca, w którym mogłaby usiąść. Nie zrobiła tego jednak.
– Wybacz, Ure.
Ure poczuła, że jej mury obronne zapadają się pod wpływem rezygnacji. Wytarła dłonie w kuchenną ścierkę i zwróciła się w stronę gościa.
– No wiesz, miałaś rację. Nie powiedziałaś tego na głos, ale wiedziałam, co myślisz. – Skrzywiła się. – Byłam głupia, wyobrażając sobie, że mój związek z Angusem ma przyszłość. Optymistyczna, zakochana idiotka. Było oczywiste, że w końcu się dowie.
– Jak do tego doszło? – zapytała Mada po chwili milczenia.
Ure wyszła z kuchni i usiadła z westchnieniem na sfatygowanej kanapie kupionej z drugiej ręki.
– Nigdy nie pozwalałam mu dotykać mojego jadeitu. Wiedziałam, że to by mu zaszkodziło jako cudzoziemcowi. Powiedziałam mu, że w kekońskiej kulturze dotykanie jadeitu drugiej osoby jest tabu. W zasadzie to prawda. Pogodził się z tym. Wiedział o jadeicie tylko tyle, ile wie większość cudzoziemców. Że jest cenny, ale trujący dla nie-Kekończyków, i że przy odpowiednim szkoleniu może zwiększyć możliwości tego, kto go używa.
– Nie miał pojęcia, co potrafisz zrobić – domyśliła się Mada.
– Nie wiedział, że zdobyłam jadeit na wojnie, w młodym wieku. Myślał, że to majątek rodzinny i noszę go tylko dla dumy i z próżności. – Była bardzo głupia, wyobrażając sobie, że jej wywodzące się z dobrych chęci kłamstwo może utrzymać się długo. Zakochała się raczej w wyobrażeniu o Angusie i życiu, jakie może jej ofiarować, niż w nim samym. – Po narodzinach Andena Angus przeszedł do cywila, ale kiedy zaczęło nam brakować pieniędzy, naciskał na mnie, żebym sprzedała jadeit. Mówił, że jest wart fortunę i moglibyśmy za niego kupić wielki dom w miasteczku, z którego pochodził.
Łatwo było Postrzec impuls przerażenia i zaskoczenia w jadeicie Ayt Mady. Zielone kości nie sprzedawały swego jadeitu, podobnie jak nikt nie sprzedałby prochów swojej babci na nawóz. Taką możliwość mógłby rozważać tylko desperat, który upadł wyjątkowo nisko.
– Kłóciliśmy się o to bardzo często – kontynuowała Ure. Gdy już zaczęła wyznawać prawdę, nie była w stanie się powstrzymać. – Mówił, że jestem dla niego balastem, że nie jestem taka, jak się spodziewał, i powinien był ożenić się z Espenką. – Nawet samo wspomnienie tych słów było bolesne. – Starałam się spełnić jego życzenia, Mada – zapewniła płaczliwie. – Ale brakowało mi kobiecych umiejętności, których pragnął, takich jak gotowanie, szycie, sprzątanie i dbanie o dom. Jestem z Aunów. Urodziłam się po to, by szeptać imiona. Jestem Czarownicą.
Przyznanie tego na głos było ostateczną porażką. Ure oklapła, skubiąc gniewnie nitki wyłażące z ramion kanapy.
– Pewnego wieczoru pokłóciliśmy się o sprzedaż jadeitu. To była nasza najgorsza sprzeczka. Uderzył mnie i złapał mocno. Anden stał przed nami i patrzył na to. Angus spróbował zerwać ze mnie jadeit. – Przerwała i odwróciła wzrok. – Jestem pewna, że resztę słyszałaś.
Użyła zbyt wiele Siły i cisnęła mężem o ścianę, łamiąc mu rękę oraz obojczyk. Gdy wypuścili go z gipsem ze szpitala, opuścił kraj, nawet nie próbując z nią rozmawiać.
Odpowiedź Mady była uprzejma, ale Ure wyraźnie słyszała pogardę w jej tonie.
– Próbował ukraść twój jadeit. Nikt nie wini cię za to, co zrobiłaś. Tylko za brak rozsądku, który doprowadził cię do tej sytuacji.
Ure prychnęła lekceważąco.
– Pocieszanie innych nie wychodzi ci zbyt dobrze.
– Nie po to tu przyszłam. – Mada zrobiła kilka kroków naprzód, stanęła przed Ure i spojrzała na nią, zaciskając usta. – Nie potrzebujesz płytkiego współczucia. Pamiętasz naszą kolację w herbaciarni Królewski Lotos, kilka lat temu? Oferta, którą ci wtedy złożyłam, nadal pozostaje aktualna. Rozmawiałam już o tym z ojcem i zgodził się ponownie przyjąć cię do naszego klanu. – Gęsta jadeitowa aura Mady poszerzyła się, wypełniając niemal całe mieszkanie. – Lepiej ci będzie bez tego cudzoziemca. Wróć i znowu złóż przysięgi zielonych kości. Używaj dumnie jadeitu, zamiast ukrywać swe umiejętności, by karmić złudzenia jakiegoś mężczyzny. Znowu stań się Czarownicą, wojowniczką, która budzi strach w sercach wrogów klanu.
To była kusząca oferta. Ure nie zasługiwała na taką szczodrość. Po haniebnym upadku gwarantowany powrót do uznania i niezależności. Myśl, że Ayt Yugontin nadal ją pamiętał i był wdzięczny za jej dary… To nie powinno wywrzeć na niej aż tak wielkiego wrażenia. Ale wywarło. Jej życie kiedyś było pełne niebezpieczeństw i przemocy, lecz jednocześnie cudownie proste. Zalała ją fala tęsknoty, uciszając wątpliwości. Ayt Mada czekała. Wydawało się, że żadna z kobiet nie oddycha.
Wreszcie Ure potrząsnęła ze smutkiem głową, uwalniając się z westchnieniem od chwili słabości.
– Nie mogę się zgodzić – odpowiedziała. – Mój brat jest pięścią w klanie Bez Szczytów. Gdybym została zieloną kością Góry, znaleźlibyśmy się po przeciwnych stronach. Klan rodziny Kaulów rośnie szybko, wkrótce będzie mógł konkurować z klanem twojego ojca. Co się wtedy wydarzy? Co, jeśli Noke i ja będziemy musieli ukrywać przed sobą różne rzeczy, a nawet działać przeciwko sobie? Rodzina, którą dzielą tajemnice, nie może przetrwać. Nauczyłam się tego na własnej skórze.
– Jesteś starszą siostrą i lepszą zieloną kością – zauważyła Mada. – Przekonaj brata, żeby przeszedł z tobą do Góry. Jego przysięgę również przyjmiemy. Może nawet zachować tę samą rangę.
– Noke ukończył Akademię Kaul Du – odpowiedziała Ure. – Przyjaźni się z wnukiem Kaul Seningtuna i jest wierny klanowi Bez Szczytów. Pomogłam mu, kiedy miał trudności, a on odwdzięczył mi się tym samym, a teraz pozwolił, żebyśmy z Andenem zamieszkali u niego. Nie mogłabym go prosić, by poświęcił dla mnie swoją przyszłość, nie wspominając już o zmuszaniu go do tego.
– Dasz Górze więcej, niż twój brat kiedykolwiek mógłby dać klanowi Bez Szczytów. – Poirytowana Mada podniosła głos. – Decyzje powinna podejmować osoba o większych zdolnościach.
Ayt Mada najwyraźniej miała o niej bardzo dobre zdanie. To powinno schlebiać Ure, ale poczuła się tylko poirytowana. Dlaczego ta dwudziestoczteroletnia kobieta uważała, że może ignorować skomplikowany świat relacji międzyludzkich i siłą torować sobie drogę do optymalnego dla niej rozwiązania? Czy dlatego, że tak szybko awansowała w klanie? A może zawsze taka była, a Ure po prostu tego nie zauważyła, kiedy były młodsze? Albo stała się taka w ostatnich latach, by odróżnić się od swoich braci i zasłużyć na nazwisko Ayt?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki