Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Okruszyny. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Okruszyny. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 297 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zbiór po­wia­stek, roz­praw i ob­raz­ków przez

J. I. Kra­szew­skie­go.

Nul­la dies abe­at, quin li­nea duc­ta su­per­sit

Tom I.

War­sza­wa, w Dru­kar­ni S. Or­gel­bran­da.

Na­kła­dem J. B. Czer­nia­ka w Bia­ło­cer­kwi.

1856.

Wol­no dru­ko­wać z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

War­sza­wa, dnia 3/15 Grud­nia 1855 r. p. o. Star­cze­go Cen­zo­ra, Rad­ca Ho­no­ro­wy A. Bro­niew­ski.ŁZA W NIE­BIE.

ŁZA W NIE­BIE

FA NTA­ZY­JA.

Było to w nie­bie.

A pe­wien je­stem, że nie­ba nie zna­cie: fi­lo­zo­fo­wie wam je wy­kre­śla­ją omac­kiem, ser­ce prze­czu­wa, czy przy­po­mi­na, myśl na­bra­ne­mi z zie­mi far­by ma­lu­je i zło­ci; lecz któż nam opo­wie co nie­bo? Nie­bo, ku któ­re­mu tę­sk­nim wszy­scy ży­jąc na zie­mi, któ­re­go ko­na­ją­cy spo­dzie­wa­ją się i szu­ka­ją za ży­wo­tem do­cze­snym, nie­bo dla wszyst­kich mgłą za­kry­te i nie­do­stęp­ne.

Kto w niem był na­wet my­ślą, ma­rze­niem, czy du­szy za­chwy­tem, jak je opi­sać po­tra­fi, jak… opo­wie wi­dze­nie strasz­ne, cud­ne, nie­po­ję­te, wy­ra­za­mi tylu, a tak mdłe­mi, gdzie jed­ne­go­by tyl­ko, a tak po­tęż­ne­go po­trze­ba! Nad­to słów jest w ję­zy­ku, za­ma­ło my­śli w gło­wach na­szych, usta nie­mie­ją wśród po­czę­tej mowy i nic pa­ję­cza my­śli się zry­wa.

Było to w nie­bie.

Tam pa­nu­je ci­sza i spo­kój wiecz­ny wśród wie­ku­iste­go ży­wo­ta; nie­zmien­ny byt, byt peł­ny, byt je­dy­ny, w któ­rym drga wszyst­ko co żyje! Al­bo­wiem w nie­bio­sach, łą­czy­my się z Bo­giem: tam ca­łość, tam jed­ność. Wszyst­kie bar­wy, zbie­gły się w jed­nę bar­wę nie­zga­słe­go świa­tła, wszyst­kie dźwię­ki w je­den śpiew har­mo­nij­ny, wszyst­kie li­ni­je w naj­cud­niej­sze kształ­ty, wszyst­kie my­śli w jed­nę ogrom­ną myśl ży­wo­ta wiecz­ne­go. Tam każ­dy po­je­dyn­czo żyje we wszyst­kich, wszy­scy w każ­dym; duch wszel­ki jest ogó­łem i jest sobą, a myśl ro­dzi się jed­na wszę­dzie i obie­ga koło du­chów, jak dźwięk roz­le­wa się w po­wie­trzu.

W po­środ­ku nie­bios kró­lu­je Bóg.

Pod nim ko­ła­mi róż­no­barw­ne­mi ja­śnie­ją du­chy nie­śmier­tel­ne; do­sko­na­łość; do ja­kiej do­szły, daje im miej­sce bliż­sze lub dal­sze od bó­stwa, jak cię­żar ciał ziem­skich za­wie­sza je lub za­nu­rza w wo­dzie. Sam tu każ­dy swym sę­dzią, bo gdy du­sza wy­nij­dzie z cia­ła, leci i sta­je gdzie ją skrzy­dła nio­są wła­sne: im szer­sze i sil­niej­sze skrzy­dła, tem wyż­sze miej­sce.

Stop­nia­mi, stop­nia­mi od ogni­ska ciem­nie­ją koła du­chów, aż uto­nę­ły w ciem­no­ściach, na dnie któ­rych leżą i ję­czą w bez­d­nie ci, co żyli cia­łem tyl­ko, a za­bi­li w so­bie nie­śmier­tel­no­ści pier­wia­stek. Naj­bli­żej Boga sto­ją anio­ło­wie nie­po­ka­la­ni; pro­mie­nie jego ko­ro­ny.

Wśród uro­czy­ste­go mil­cze­nia, sły­chać po­wol­ną har­mo­ni­ją, za­wsze jed­nę, co­raz róż­ną, bę­dą­cą jak­by od­de­chem ży­wo­ta nie­bie­skie­go: ta pieśń zło­ży­ła się z ty­sią­ca, a brzmi jed­no­gło­śnie. Każ­de usta do­rzu­ca­ją do niej sło­wo, a w głę­bi wszyst­kich wy­ra­zów tak roz­ma­itych, jak li­ście drzew na­szych, drży myśl je­dy­na.

Z wy­ży­ny nie­bios, co za spój­rze­nie na świa­ty! Mi­li­jo­ny świa­teł bie­gną i zło­te­mi mi­ga­ją krę­ga­mi: jed­ne ga­sną, po­wsta­ją dru­gie, roz­la­mu­ją się inne, i zło­te­mi war­ko­cza­mi, pi­szą w si­nych ciem­no­ściach gło­ski nie­od­gad­nio­ne dla nas – zni­ko­mo­ści cia­ła. Ztam­tąd prze­cież, z nie­bios, gło­ski to czy­tel­ne i po­ję­te ła­two, dla miesz­kań­ców nie­śmier­tel­no­ści przy­tu­lo­nych do łona Bo­że­go. Tu i owdzie bły­ska słoń­ce nie­ru­cho­me, w oko­ło któ­re­go śli­zga­ją się kule ogni­ste, po­wol­nie zbli­ża­jąc się ku nie­mu. Nie­któ­re z nich jak­by z dwóch do­mowstw no­si­ły wie­ści, cho­dzą od słoń­ca do słoń­ca, mio­ta­jąc za sobą grzy­wę roz­rzu­co­ną, pło­mie­ni­stą po ete­rycz­nych głę­biach. Tam ro­dzi się nie­mow­lę – gwiaz­decz­ka, bla­da, sła­ba, drga­ją­ca z po­cząt­ku, sku­pia w so­bie siły, roz­pa­la się, ja­śnie­je, po­ru­sza, wzla­tu­je, za­wra­ca mło­dym tań­cem i za­ga­sa wśród bie­gu – na wie­ki. Osty­głe człon­ki świat­ka roz­la­tu­ją się w prze­strze­nie bez­den­ne, roz­sy­pu­ją się w proch, w pył, w lek­kie pary i – w ni­cość; duch, co je oży­wiał, ule­ciał.

Po­ni­żej, ciem­ne tyl­ko prze­pa­ści, kędy śpią du­chy za­po­mnia­ne. A karą im, ich sa­mot­ność wie­ku­ista, ich od­cię­cie od jed­no­ści; bo na całą wiecz­ność po­zo­sta­ną same z sobą, ode­pchnię­te od wiel­kiej ca­ło­ści. Jęki ich bo­le­ści nie do­cho­dzą do sfe­ry du­chów ży­ją­cych i tłu­mią się w bez­po­wietrz­nej czczo­ści.

A w nie­bio­sach taki spo­kój, ta­kie we­se­le! Pa­trz­cie, jak ja­sne ob­li­cza bło­go­sła­wio­nych, jak po­łą­czo­ne dło­nie, ser­ca, du­sze tych, co nie żyli tyl­ko so­bie i dla sie­bie, co nie oba­wia­li się my­śli, pra­cy i cier­pie­nia.

W ser­cu Ojca od­bi­ja się myśl ich każ­da, a ży­wo­tem Jego żyją du­chy, pod sza­ta­mi Przed­wiecz­ne­go spo­czy­wa­ją­ce. Wszy­scy są jed­nem, każ­dy czu­je sie­bie w ca­ło­ści, ca­łość w so­bie. I nie ma tam ta­jem­nic, bo myśl ro­dzi się tu wi­do­mie, do­ty­kal­nie, wzla­tu­je nad pro­mien­ną gło­wą, obie­ga wszyst­kie sfe­ry, i nie ma tam zmia­ny, bo nie ma nic dru­gie­go i wal­ki; mi­łość spa­ja zło­tym łań­cu­chem każ­de ogni­wo nie­śmier­tel­nej ca­ło­ści.

Z kra­in spo­ko­ju cze­muż wzrok anio­łów ob­ra­ca się tak czę­sto na zie­mie czar­ne, i spo­czy­wa na drob­nych za­lud­nia­ją­cych je istot­kach? – Bo tam niz­ko wi­dzą pró­by ży­cia, któ­re zwy­cięz­ko skoń­czy­li, a ser­ce ich bo­le­je, li­tu­je się i w po­moc bra­ciom leci mo­dli­twą ser­decz­ną.

Je­den z du­chów nie­po­ka­la­nych spój­rzał na świa­tek mały, i pa­trzał nań dłu­go, dłu­go, aż za­chmu­rzy­ła mu się skroń, aż za­ciem­nia­ły oczy, aż łza li­to­ści ra­zem i zgro­zy spa­dła z sza­fi­ro­we­go oka na sza­tę bia­ła jak śnieg. Łza la pu­ści­ła z sie­bie skrzy­dła i wzle­cia­ła nić­mi w wyż­sze krę­gi, pa­da­jąc u pro­gu bo­że­go. Wszyst­kie du­chy za­pła­ka­ły tą łzą zgro­zy i po­li­to­wa­nia, i jak wła­sne pro­wa­dzi­ły ją dzie­cię.

A Oj­ciec po­ru­szył ra­mio­ny świa­ty dźwi­ga­ją­ce­mi i ozwał się gło­sem, co zlał się z har­mo­ni­ją świa­tów: – Łzo zgro­zy i obu­rze­nia, skąd wzle­cia­łaś aż do mnie?

– Uro­dzi­łam się ni­żej Oj­cze, świę­te uczu­cie mat­ką moją, a anioł mi ro­dzi­cem.

W tem ob­ró­ci­ły się oczy i twa­rze du­chów ku Ojcu i rze­kły:

– Cięż­kie jest ży­cie na zie­mi, cięż­kie pró­by cia­ła, prze­cież da­łeś im siły, a nie wal­czą, da­łeś im skrzy­dła, a nie wzla­tu­ją. I oto je­den znów upadł na wie­ki! A Oj­ciec od­rzekł:

– Nie po­tę­piaj­cie, nie obu­rzaj­cie się, al­bo­wiem i to dzie­ci moje, na­wet w upad­ku grze-

– Da­łeś im siły, da­łeś im moc, a nie uży­wa­ją ich, prze­to pła­cze­my i dzi­wi­my się! Mo­żeż czło­wiek czu­ją­cy się nie­śmier­tel­nym, sprze­da­wać się za chwi­lę, mo­żeż li­czyć za ży­cie, co jest tyl­ko stop­niem ku nie­mu wio­dą­cym? Za­pła­ka­li­śmy, bo­śmy wi­dzie­li upa­dek, a po­jąc go nam trud­no!…

– Nie po­tę­piaj­cie i nie sądź­cie, al­bo­wiem wszy­scy za­rów­no dzieć­mi mo­je­mi są! Nie po­tę­piaj­cie, – rzekł głos z góry. – Ten co upadł aza­li się pod­nieść nie może? aza­li je­den z was nie upadł­by tak­że, na miej­scu czło­wie­ka?

– Nie! nie!… – śpie­wa­ły du­chy, – bo chwi­lą ziem­skie ży­cie i snem prze­lot­nym tyl­ko.

Za­mil­kli, a ten któ­ry pierw­szy za­pła­kał ze zgro­zy, pło­nił się za­wsty­dzo­ny, po­glą­da­jąc ku Ojcu.

– Dzie­cię, – rzekł Bóg, – po­tę­piasz, bo nie poj­mu­jesz upad­ku, boś nie wal­czy­ło nig­dy. Du­sza moja roz­pro­mie­ni­ła się w was, i nie by­li­ście w cie­le i na zie­mi, tyl­ko czu­ciem, li­to­ścią i wej­rze­niem. Nie obu­rzaj się, al­bo­wiem grzech maże po­ku­ta a za nią idzie grze­chu od­pusz­cze­nie.

– Nie! nie! Oj­cze, – rzekł duch wej­rze­niem. Na­sta­ło mil­cze­nie, a łza le­żą­ca u tro­nu Boga, sze­le­ści­ła skrzy­dły srebr­ne­mi u pod­nó­ża.

– Znijdź więc; pro­buj i żyj! – rzekł głos wiel­ki – abyś po­jął ży­wot pró­by.

Za­le­d­wie sło­wo to wy­rze­czo­ne zo­sta­ło, krę­gi się roz­stą­pi­ły, i anioł zsu­wać się po­czął ku zie­mi. A za nim nie­od­stęp­nym to­wa­rzy­szem zbiegł dru­gi, ski­nie­niem bo­żem ze­sła­ny, aby mu w piel­grzym­ce to­wa­rzy­szył, aby czu­wał nad nim.

I zno­wu nie­bo ja­śnia­ło spo­koj­ne, a oczy wszech du­chów zstą­pi­ły śle­dzić ży­wot wy­gna­ne­go na chwi­lę bra­ta.

Zło­to­wło­se dzie­cię igra­ło na zie­lo­nym traw­ni­ku i za­du­ma­ne głę­bo­ko, wspar­ło głów­kę na ręce mat­ki.

– Anioł­ku mój, co ci to jest, – spy­ta­ła ko­bie­ta.

– Ma­tu­niu, – za­dźwię­czał gło­sek miły, – nie wiem co mi to, ale nie­po­kój mnie ogar­nia, chciał­bym za­snąć. We śnie wi­dzę dru­gie, lep­sze ży­cie i ja­śniej­szy świat, ku któ­re­mu ser­ce mnie cią­gnie. Tu chłod­no, tu ciem­no, tu pu­sto.

– Przy mnie, – spy­ta­ła mat­ka.

– A na­wet przy to­bie.

– Dzie­cię moje, anioł­ku dro­gi, nie świat to snów i ma­rzeń, ale świat ży­cia ci się uśmie­cha, chcesz od­le­cieć ode­mnie i nie po­wró­cić wię­cej.

– O nie! o nie, ma­tu­niu. Boję się od­da­lić od cie­bie i nie pra­gnę nic, tyl­ko ma­rzyć, a spad sny mo­je­mi.

– Bied­ne dziec­ko. – I za­pła­ka­ła mat­ka, ale nie nad niem, – nad sobą.

Zło­to­wło­sy sy­nek stu­lił po­wie­ki, usnął i zna­lazł się w nie­bie oj­czy­stem.

– Jak ci jest na zie­mi?-spy­ta­ły go du­chy, tu­ląc głów­ki do nie­go.

– Smut­no i cięż­ko bra­cia, bo jesz­cze mło­da du­sza wciąż ku wam się zry­wa. Tak tam dłu­gie chwi­le, gdy na­sza wiecz­ność tak krót­ka i szyb­ka!

– I już, już zbru­ka­ne masz skrzy­dła! – za­wo­ła­li bra­cia wy­stra­sze­ni.

– Tak mi one ocię­ża­ły! – wes­tchnął wy­sła­niec, – le­d­wiem nie­mi ku wam do­le­ciał. Roz­grzej­cie mnie pro­szę, roz­grzej­cie.

Otu­li­ły go, owia­ły cie­płem tchnie­niem nie­bios anio­ły, aż sen się prze­rwał i duch zno­wu na zie­mię po­wró­cić mu­siał. Zbu­dził się by uj­rzeć jesz­cze pły­ną­ce łzy mat­ki.

Ser­ce cią­gnę­ło go ku niej, a cia­ło od­ry­wa­ło do bi­ją­cej mło­de­mi obiet­ni­ca­mi ro­sko­szy na­tu­ry. Od łez mat­ki po­bie­gło dzie­cię do won­nych kwia­tów, do za­ba­wek, do to­wa­rzysz­ki ich czar­no­okiej.

I ba­wi­ły się dzie­ci, a mat­ka pła­ka­ła.

I ba­wi­ły się bar­dzo dłu­go, dłu­go, aż ba­wiąc się pod­ro­sły i za­ba­wa ich za­mie­ni­ła się w ży­cie.

Na­ów­czas sta­nę­li prze­ciw­ko so­bie, cią­gnie­ni siłą nie­po­ję­tą wza­jem­nie, i rze­kli w unie­sie­niu: – my­śmy jed­no we dwoj­gu.

W mi­ło­ści ziem­skiej anioł uczuł jak­by od­dźwięk i wspo­mnie­nie nie­bie­skiej, i bytu swe­go pier­wiast­ko­we­go, a łzy mat­ki wciąż pły­nę­ły, pły­nę­ły, aż rze­ką sze­ro­ką jak mo­rze, roz­dzie­li­ły dwo­je ko­chan­ków, któ­rych dło­nie na­próż­no wy­cią­ga­ły się jesz­cze ku so­bie.

Spoj­rzał anioł na rze­kę łez i rzu­cił się w nią, prze­pły­nął ją na­mięt­ny!

A gdy usnął i obu­dził się w nie­bie, spy­ta­ły go du­chy, po­glą­da­jąc na zczer­nia­łe od łez skrzy­dła jego:

– Co się sta­ło? On mil­czał, a głos z góry wy­rzekł: – Pierw­szy raz upadł w grze­chu, nie po­tę­piaj­cie go jed­nak, nie obu­rzaj­cie się, li­to­ści! po­li­to­wa­nia dla nie­go!

Duch wy­gna­niec zna­lazł się znów na zie­mi. Wy­schła rze­ka łez sze­ro­ka, a za­zie­le­niał grób: mat­ka nie żyła. Ich dwo­je po­zo­sta­ło z dło­nią w dło­ni, sami z sobą, jak chcie­li.

Cze­muż im tak sie­bie mało, tak brak jesz­cze wie­le? Cze­mu uczuł anioł, że mu nie do­sta­wa­ło ca­łe­go szczę­ścia, któ­re ma­rzył, na któ­re ra­cho­wał? Upadł, a upadł na próż­no. Oczy to­wa­rzysz­ki jego bie­gły po zie­mi, gdy źre­ni­ce jego szły ku nie­bio­som. Nie ro­zu­mie­li się i nie byli jed­nem jak chcie­li. Dwa ser­ca biły w dwoj­gu pier­si, nie jed­no. On po­dwój­ny dźwi­gał cię­żar: swo­je­go ska­la­ne­go cia­ła i to­wa­rzysz­ki swej, nad któ­rą już li­to­wał się tyl­ko.

Lecz li­tość nie ra­tu­je.

– Roz­stań­my się! – Roz­sta­li, spój­rze­li, za­pła­ka­li, ode­szli.

Anioł spój­rzał w sze­ro­ki świat na lu­dzi i na to­wa­rzysz­ki ich, ser­ce po­czy­na­ło mu bid nie­raz, ale źre­ni­ca wi­dzia­ła już le­piej przy­szłość, nie ma­rzył o mi­ło­ści i zjed­no­cze­niu dla szczę­ścia, bo w nic na zie­mi nie wie­rzył.

– Tu nie ma dwoj­ga jak jed­no ser­ce! – za­wo­łał z bo­le­ścią.

Zjed­no­czy­my się nie z jed­ną zni­ko­mą isto­tą, ale z du­szą świa­ta.

I dło­nią ogrza­ną jesz­cze ręką ko­bie­ty, wziął w rękę księ­gę.

Księ­gi nie na­uczy­ły go nic, krom tego, co prze­czu­wał, a za­bi­ły w nim wie­dzę wro­dzo­ną i wia­rę. Ro­zum pod­no­sił go do bó­stwa, lecz ra­zem czy­nił omyl­niej­szym niż zwie­rzę. I za­chwiał się za­po­mi­na­jąc swej prze­szło­ści, mó­wiąc w so­bie: – Je­st­żem istot­nie nie­bios wy­słań­com? je­st­żem du­chem? Nie cia­łoż­to my­śli i żyje we mnie tyl­ko samo? nie zgi­nęż ja z cia­łem?

Im da­lej szedł w na­uce, tem ciem­niej sta­wa­ło mu się i błęd­niej. Chwi­la­mi jak bły­ska­wi­cą ogrom­ną roz­ja­śniał się świat, aż za­gasł zno­wu w po­mro­kach.

Gdy we śnie za­le­ciał do nie­ba, nie po­znał się w niem, zwąt­pił, aza­li prze­szłość istot­ną była prze­szło­ścią, nie snem ułud­nym tyl­ko, aza­li nie ma­rzył, iż był anio­łem!

A bra­cia du­cho­wie py­ta­li go na­próż­no, bo im nie od­po­wia­dał tyl­ko ję­kiem, lub bo­le­snym zwąt­pie­nia i roz­pa­czy śmie­chem.

Wiel­kie a bez­brzeż­ne jest na­uki mo­rze, a prze­pły­nąć je bez­piecz­nie, tyl­ko ten po­tra­fi, kto się na nie pusz­cza ze świa­tłem, co je przy­niósł z nie­ba; ci, co je zga­si­li w so­bie, pły­ną bi­jąc się z fa­la­mi, a nig­dy nie uj­rzą brze­gu, chy­ba ich wia­try nań wy­rzu­cą.

Na su­chym, ka­mie­ni­stym pia­sku, le­żał roz­bi­tek dłu­go, nim do sie­bie po­wró­cił i oczy otwo­rzył, ode­tchnął. Wody zie­lo­ne, nie­zgłę­bio­ne oce­anu, jesz­cze mu ob­my­wa­ły sto­py: rzu­cił na nie wzro­kiem tę­sk­nym, i po­wstał osła­bły.

A w nie­bio­sach glos wy­rzekł:

– Upadł w grze­chu po raz dru­gi! nie po­tę­piaj­cie upad­ku.

Cze­muż ser­ce anio­łów i ser­ce ludz­kie tak za­wsze, tak cią­gle pra­gnie mi­ło­ści i zjed­no­cze­nia?– Bo to uczu­cie, mówi mu o nie­bie­skiej oj­czyź­nie, ono wy­ra­ża nie­śmier­tel­ność, po­łą­cze­nie wszyst­kie­go, zla­nie się w ca­łość. Ona jest iskier­ką w nas bo­ską, na ob­raz Ojca stwo­rzo­ną. Bój po­cho­dzi z cia­ła, mi­łość z du­cha.

Zra­nio­ny i zła­ma­ny anioł po­ło­żył rękę na ser­cu, pod­niósł oczy w nie­bo i spy­tał sie­bie:

– Gdzie się ob­ró­cę? do­kąd pój­dę?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: