- W empik go
Okruszyny. Tom 1 - ebook
Okruszyny. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 297 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
J. I. Kraszewskiego.
Nulla dies abeat, quin linea ducta supersit
Tom I.
Warszawa, w Drukarni S. Orgelbranda.
Nakładem J. B. Czerniaka w Białocerkwi.
1856.
Wolno drukować z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
Warszawa, dnia 3/15 Grudnia 1855 r. p. o. Starczego Cenzora, Radca Honorowy A. Broniewski.ŁZA W NIEBIE.
ŁZA W NIEBIE
FA NTAZYJA.
Było to w niebie.
A pewien jestem, że nieba nie znacie: filozofowie wam je wykreślają omackiem, serce przeczuwa, czy przypomina, myśl nabranemi z ziemi farby maluje i złoci; lecz któż nam opowie co niebo? Niebo, ku któremu tęsknim wszyscy żyjąc na ziemi, którego konający spodziewają się i szukają za żywotem doczesnym, niebo dla wszystkich mgłą zakryte i niedostępne.
Kto w niem był nawet myślą, marzeniem, czy duszy zachwytem, jak je opisać potrafi, jak… opowie widzenie straszne, cudne, niepojęte, wyrazami tylu, a tak mdłemi, gdzie jednegoby tylko, a tak potężnego potrzeba! Nadto słów jest w języku, zamało myśli w głowach naszych, usta niemieją wśród poczętej mowy i nic pajęcza myśli się zrywa.
Było to w niebie.
Tam panuje cisza i spokój wieczny wśród wiekuistego żywota; niezmienny byt, byt pełny, byt jedyny, w którym drga wszystko co żyje! Albowiem w niebiosach, łączymy się z Bogiem: tam całość, tam jedność. Wszystkie barwy, zbiegły się w jednę barwę niezgasłego światła, wszystkie dźwięki w jeden śpiew harmonijny, wszystkie linije w najcudniejsze kształty, wszystkie myśli w jednę ogromną myśl żywota wiecznego. Tam każdy pojedynczo żyje we wszystkich, wszyscy w każdym; duch wszelki jest ogółem i jest sobą, a myśl rodzi się jedna wszędzie i obiega koło duchów, jak dźwięk rozlewa się w powietrzu.
W pośrodku niebios króluje Bóg.
Pod nim kołami różnobarwnemi jaśnieją duchy nieśmiertelne; doskonałość; do jakiej doszły, daje im miejsce bliższe lub dalsze od bóstwa, jak ciężar ciał ziemskich zawiesza je lub zanurza w wodzie. Sam tu każdy swym sędzią, bo gdy dusza wynijdzie z ciała, leci i staje gdzie ją skrzydła niosą własne: im szersze i silniejsze skrzydła, tem wyższe miejsce.
Stopniami, stopniami od ogniska ciemnieją koła duchów, aż utonęły w ciemnościach, na dnie których leżą i jęczą w bezdnie ci, co żyli ciałem tylko, a zabili w sobie nieśmiertelności pierwiastek. Najbliżej Boga stoją aniołowie niepokalani; promienie jego korony.
Wśród uroczystego milczenia, słychać powolną harmoniją, zawsze jednę, coraz różną, będącą jakby oddechem żywota niebieskiego: ta pieśń złożyła się z tysiąca, a brzmi jednogłośnie. Każde usta dorzucają do niej słowo, a w głębi wszystkich wyrazów tak rozmaitych, jak liście drzew naszych, drży myśl jedyna.
Z wyżyny niebios, co za spójrzenie na światy! Milijony świateł biegną i złotemi migają kręgami: jedne gasną, powstają drugie, rozlamują się inne, i złotemi warkoczami, piszą w sinych ciemnościach głoski nieodgadnione dla nas – znikomości ciała. Ztamtąd przecież, z niebios, głoski to czytelne i pojęte łatwo, dla mieszkańców nieśmiertelności przytulonych do łona Bożego. Tu i owdzie błyska słońce nieruchome, w około którego ślizgają się kule ogniste, powolnie zbliżając się ku niemu. Niektóre z nich jakby z dwóch domowstw nosiły wieści, chodzą od słońca do słońca, miotając za sobą grzywę rozrzuconą, płomienistą po eterycznych głębiach. Tam rodzi się niemowlę – gwiazdeczka, blada, słaba, drgająca z początku, skupia w sobie siły, rozpala się, jaśnieje, porusza, wzlatuje, zawraca młodym tańcem i zagasa wśród biegu – na wieki. Ostygłe członki światka rozlatują się w przestrzenie bezdenne, rozsypują się w proch, w pył, w lekkie pary i – w nicość; duch, co je ożywiał, uleciał.
Poniżej, ciemne tylko przepaści, kędy śpią duchy zapomniane. A karą im, ich samotność wiekuista, ich odcięcie od jedności; bo na całą wieczność pozostaną same z sobą, odepchnięte od wielkiej całości. Jęki ich boleści nie dochodzą do sfery duchów żyjących i tłumią się w bezpowietrznej czczości.
A w niebiosach taki spokój, takie wesele! Patrzcie, jak jasne oblicza błogosławionych, jak połączone dłonie, serca, dusze tych, co nie żyli tylko sobie i dla siebie, co nie obawiali się myśli, pracy i cierpienia.
W sercu Ojca odbija się myśl ich każda, a żywotem Jego żyją duchy, pod szatami Przedwiecznego spoczywające. Wszyscy są jednem, każdy czuje siebie w całości, całość w sobie. I nie ma tam tajemnic, bo myśl rodzi się tu widomie, dotykalnie, wzlatuje nad promienną głową, obiega wszystkie sfery, i nie ma tam zmiany, bo nie ma nic drugiego i walki; miłość spaja złotym łańcuchem każde ogniwo nieśmiertelnej całości.
Z krain spokoju czemuż wzrok aniołów obraca się tak często na ziemie czarne, i spoczywa na drobnych zaludniających je istotkach? – Bo tam nizko widzą próby życia, które zwycięzko skończyli, a serce ich boleje, lituje się i w pomoc braciom leci modlitwą serdeczną.
Jeden z duchów niepokalanych spójrzał na światek mały, i patrzał nań długo, długo, aż zachmurzyła mu się skroń, aż zaciemniały oczy, aż łza litości razem i zgrozy spadła z szafirowego oka na szatę biała jak śnieg. Łza la puściła z siebie skrzydła i wzleciała nićmi w wyższe kręgi, padając u progu bożego. Wszystkie duchy zapłakały tą łzą zgrozy i politowania, i jak własne prowadziły ją dziecię.
A Ojciec poruszył ramiony światy dźwigającemi i ozwał się głosem, co zlał się z harmoniją światów: – Łzo zgrozy i oburzenia, skąd wzleciałaś aż do mnie?
– Urodziłam się niżej Ojcze, święte uczucie matką moją, a anioł mi rodzicem.
W tem obróciły się oczy i twarze duchów ku Ojcu i rzekły:
– Ciężkie jest życie na ziemi, ciężkie próby ciała, przecież dałeś im siły, a nie walczą, dałeś im skrzydła, a nie wzlatują. I oto jeden znów upadł na wieki! A Ojciec odrzekł:
– Nie potępiajcie, nie oburzajcie się, albowiem i to dzieci moje, nawet w upadku grze-
– Dałeś im siły, dałeś im moc, a nie używają ich, przeto płaczemy i dziwimy się! Możeż człowiek czujący się nieśmiertelnym, sprzedawać się za chwilę, możeż liczyć za życie, co jest tylko stopniem ku niemu wiodącym? Zapłakaliśmy, bośmy widzieli upadek, a pojąc go nam trudno!…
– Nie potępiajcie i nie sądźcie, albowiem wszyscy zarówno dziećmi mojemi są! Nie potępiajcie, – rzekł głos z góry. – Ten co upadł azali się podnieść nie może? azali jeden z was nie upadłby także, na miejscu człowieka?
– Nie! nie!… – śpiewały duchy, – bo chwilą ziemskie życie i snem przelotnym tylko.
Zamilkli, a ten który pierwszy zapłakał ze zgrozy, płonił się zawstydzony, poglądając ku Ojcu.
– Dziecię, – rzekł Bóg, – potępiasz, bo nie pojmujesz upadku, boś nie walczyło nigdy. Dusza moja rozpromieniła się w was, i nie byliście w ciele i na ziemi, tylko czuciem, litością i wejrzeniem. Nie oburzaj się, albowiem grzech maże pokuta a za nią idzie grzechu odpuszczenie.
– Nie! nie! Ojcze, – rzekł duch wejrzeniem. Nastało milczenie, a łza leżąca u tronu Boga, szeleściła skrzydły srebrnemi u podnóża.
– Znijdź więc; probuj i żyj! – rzekł głos wielki – abyś pojął żywot próby.
Zaledwie słowo to wyrzeczone zostało, kręgi się rozstąpiły, i anioł zsuwać się począł ku ziemi. A za nim nieodstępnym towarzyszem zbiegł drugi, skinieniem bożem zesłany, aby mu w pielgrzymce towarzyszył, aby czuwał nad nim.
I znowu niebo jaśniało spokojne, a oczy wszech duchów zstąpiły śledzić żywot wygnanego na chwilę brata.
Złotowłose dziecię igrało na zielonym trawniku i zadumane głęboko, wsparło główkę na ręce matki.
– Aniołku mój, co ci to jest, – spytała kobieta.
– Matuniu, – zadźwięczał głosek miły, – nie wiem co mi to, ale niepokój mnie ogarnia, chciałbym zasnąć. We śnie widzę drugie, lepsze życie i jaśniejszy świat, ku któremu serce mnie ciągnie. Tu chłodno, tu ciemno, tu pusto.
– Przy mnie, – spytała matka.
– A nawet przy tobie.
– Dziecię moje, aniołku drogi, nie świat to snów i marzeń, ale świat życia ci się uśmiecha, chcesz odlecieć odemnie i nie powrócić więcej.
– O nie! o nie, matuniu. Boję się oddalić od ciebie i nie pragnę nic, tylko marzyć, a spad sny mojemi.
– Biedne dziecko. – I zapłakała matka, ale nie nad niem, – nad sobą.
Złotowłosy synek stulił powieki, usnął i znalazł się w niebie ojczystem.
– Jak ci jest na ziemi?-spytały go duchy, tuląc główki do niego.
– Smutno i ciężko bracia, bo jeszcze młoda dusza wciąż ku wam się zrywa. Tak tam długie chwile, gdy nasza wieczność tak krótka i szybka!
– I już, już zbrukane masz skrzydła! – zawołali bracia wystraszeni.
– Tak mi one ociężały! – westchnął wysłaniec, – ledwiem niemi ku wam doleciał. Rozgrzejcie mnie proszę, rozgrzejcie.
Otuliły go, owiały ciepłem tchnieniem niebios anioły, aż sen się przerwał i duch znowu na ziemię powrócić musiał. Zbudził się by ujrzeć jeszcze płynące łzy matki.
Serce ciągnęło go ku niej, a ciało odrywało do bijącej młodemi obietnicami roskoszy natury. Od łez matki pobiegło dziecię do wonnych kwiatów, do zabawek, do towarzyszki ich czarnookiej.
I bawiły się dzieci, a matka płakała.
I bawiły się bardzo długo, długo, aż bawiąc się podrosły i zabawa ich zamieniła się w życie.
Naówczas stanęli przeciwko sobie, ciągnieni siłą niepojętą wzajemnie, i rzekli w uniesieniu: – myśmy jedno we dwojgu.
W miłości ziemskiej anioł uczuł jakby oddźwięk i wspomnienie niebieskiej, i bytu swego pierwiastkowego, a łzy matki wciąż płynęły, płynęły, aż rzeką szeroką jak morze, rozdzieliły dwoje kochanków, których dłonie napróżno wyciągały się jeszcze ku sobie.
Spojrzał anioł na rzekę łez i rzucił się w nią, przepłynął ją namiętny!
A gdy usnął i obudził się w niebie, spytały go duchy, poglądając na zczerniałe od łez skrzydła jego:
– Co się stało? On milczał, a głos z góry wyrzekł: – Pierwszy raz upadł w grzechu, nie potępiajcie go jednak, nie oburzajcie się, litości! politowania dla niego!
Duch wygnaniec znalazł się znów na ziemi. Wyschła rzeka łez szeroka, a zazieleniał grób: matka nie żyła. Ich dwoje pozostało z dłonią w dłoni, sami z sobą, jak chcieli.
Czemuż im tak siebie mało, tak brak jeszcze wiele? Czemu uczuł anioł, że mu nie dostawało całego szczęścia, które marzył, na które rachował? Upadł, a upadł na próżno. Oczy towarzyszki jego biegły po ziemi, gdy źrenice jego szły ku niebiosom. Nie rozumieli się i nie byli jednem jak chcieli. Dwa serca biły w dwojgu piersi, nie jedno. On podwójny dźwigał ciężar: swojego skalanego ciała i towarzyszki swej, nad którą już litował się tylko.
Lecz litość nie ratuje.
– Rozstańmy się! – Rozstali, spójrzeli, zapłakali, odeszli.
Anioł spójrzał w szeroki świat na ludzi i na towarzyszki ich, serce poczynało mu bid nieraz, ale źrenica widziała już lepiej przyszłość, nie marzył o miłości i zjednoczeniu dla szczęścia, bo w nic na ziemi nie wierzył.
– Tu nie ma dwojga jak jedno serce! – zawołał z boleścią.
Zjednoczymy się nie z jedną znikomą istotą, ale z duszą świata.
I dłonią ogrzaną jeszcze ręką kobiety, wziął w rękę księgę.
Księgi nie nauczyły go nic, krom tego, co przeczuwał, a zabiły w nim wiedzę wrodzoną i wiarę. Rozum podnosił go do bóstwa, lecz razem czynił omylniejszym niż zwierzę. I zachwiał się zapominając swej przeszłości, mówiąc w sobie: – Jestżem istotnie niebios wysłańcom? jestżem duchem? Nie ciałożto myśli i żyje we mnie tylko samo? nie zginęż ja z ciałem?
Im dalej szedł w nauce, tem ciemniej stawało mu się i błędniej. Chwilami jak błyskawicą ogromną rozjaśniał się świat, aż zagasł znowu w pomrokach.
Gdy we śnie zaleciał do nieba, nie poznał się w niem, zwątpił, azali przeszłość istotną była przeszłością, nie snem ułudnym tylko, azali nie marzył, iż był aniołem!
A bracia duchowie pytali go napróżno, bo im nie odpowiadał tylko jękiem, lub bolesnym zwątpienia i rozpaczy śmiechem.
Wielkie a bezbrzeżne jest nauki morze, a przepłynąć je bezpiecznie, tylko ten potrafi, kto się na nie puszcza ze światłem, co je przyniósł z nieba; ci, co je zgasili w sobie, płyną bijąc się z falami, a nigdy nie ujrzą brzegu, chyba ich wiatry nań wyrzucą.
Na suchym, kamienistym piasku, leżał rozbitek długo, nim do siebie powrócił i oczy otworzył, odetchnął. Wody zielone, niezgłębione oceanu, jeszcze mu obmywały stopy: rzucił na nie wzrokiem tęsknym, i powstał osłabły.
A w niebiosach glos wyrzekł:
– Upadł w grzechu po raz drugi! nie potępiajcie upadku.
Czemuż serce aniołów i serce ludzkie tak zawsze, tak ciągle pragnie miłości i zjednoczenia?– Bo to uczucie, mówi mu o niebieskiej ojczyźnie, ono wyraża nieśmiertelność, połączenie wszystkiego, zlanie się w całość. Ona jest iskierką w nas boską, na obraz Ojca stworzoną. Bój pochodzi z ciała, miłość z ducha.
Zraniony i złamany anioł położył rękę na sercu, podniósł oczy w niebo i spytał siebie:
– Gdzie się obrócę? dokąd pójdę?