Okularnik - ebook
W pewnym miasteczku od lat krąży legenda o nawiedzonej kamienicy, w której mieszkał Karol Mazur — na pozór spokojny i serdeczny sąsiad. Dziś jednak, podobno, nawiedza ją duch Okularnika. Gdy grupka przyjaciół postanawia sprawdzić, czy mroczne opowieści są prawdziwe, wyrusza na zwiady. Co odkryją w środku? Jaką tajemnicę skrywa kamienica? Odpowiedź znajdziesz w najnowszej powieści Adama Boronia.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8440-073-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Karol Mazur bujał się w rytm muzyki. Jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą machał na wszystkie strony. Ciągle czuł na sobie wzrok ludzi, którzy wymijali go swoimi samochodami. Nie wiedział, czy patrzą się na niego dlatego, że tańczy, czy dlatego, że jedzie tak wolno, że praktycznie każdy musi go wyprzedzać. Nie wiedział, dlaczego na niego patrzą, i w ogóle go to nie obchodziło. Był w swoim świecie. Ucieszony i pełen energii. Był piątek, a on właśnie jechał na kontrolę. Jednak nie on miał być kontrolowany, a jego pracownicy. Karol prowadził firmę budowlaną, która zajmowała się przede wszystkim budową bloków mieszkalnych, a także ich renowacją, ocieplaniem, remontowaniem i wszystkim, co z nimi związane. Niedawno jego firma podjęła się wybudowania nowego osiedla Krakowie. Perspektywa budowy osiedla właśnie w tym mieście była dla Karola ogromnym szczęściem. To dlatego, że sam mieszkał w Krakowie. Ucieszyła go zatem perspektywa pracy nad osiedlem w swoim rodzinnym mieście. Zawsze chciał tu coś po sobie pozostawić i wybudować. Chciał dać coś temu miastu, które kochał i uważał za swój dom. Kolejnym powodem do szczęścia było to, że skoro buduje osiedle w mieście, w którym mieszka, to nie musi jechać kilku godzin, by dokonać rutynowej kontroli. Karol był bardzo rzetelnym człowiekiem. Zależało mu na tym, by jego firma funkcjonowała jak najlepiej, dlatego starał się jak najczęściej sprawdzać postępy i pracę swoich pracowników. Gdy tylko mógł, robił kontrolę. Wiedział jednak, że częste kontrole mogą przysporzyć pracownikom mnóstwo stresu, dlatego zawsze starał się być miły. Dzięki temu, że utrzymywał z nimi dobry kontakt, pracownicy się go nie bali, a wręcz chętnie przyjmowali go na budowie. Zawsze, gdy Karol się pojawiał, pracownicy witali go z wielkim entuzjazmem. Był dla nich nie tylko szefem, ale także dobrym kolegą.
Ostatni tydzień Karol spędził w domu, ponieważ był przeziębiony. Pech chciał, że zachorował akurat w dniu, w którym miały się rozpocząć prace nad nowym osiedlem. W skutek tego, że zachorował, przez cały pierwszy tydzień ani razu nie pojawił się na placu budowy. Pracownicy wiedzieli, że Karol jest chory i życzyli mu jak najszybszego powrotu do zdrowia. Wręcz nieprawdopodobnym wydawało się jak miła i przyjazna atmosfera panowała w tej firmie. Gdy Karol opowiadał swoim znajomym, czy często przypadkowym osobom, z którymi nadarzyła się okazja porozmawiać — Karol bardzo lubił rozmawiać z ludźmi, dlatego zawsze, kiedy nadarzyła się ku temu okazja, na przykład w autobusie, na przystanku, w kolejce do kasy, starał się nawiązać konwersację — ludzie nie chcieli mu wierzyć, że w firmie budowlanej może panować taka atmosfera. Zazwyczaj, kiedy opowiadał o tym, że w jego firmie pracują tylko ludzie, którzy lubią tę pracę, którzy chętnie ją wykonują, słyszał odpowiedź w stylu „Budowlańcy rzetelnie pracują? Uważaj, bo uwierzę!”. Karol nie rozumiał skąd wśród ludzi wzięło się takie przeświadczenie, że budowlańcy nie mogą być rzetelni w wykonywaniu swojej pracy. Oczywiście rozumiał to, że w wielu firmach zatrudniano ludzi różniących się od jego pracowników. Wiedział, jak wyglądała sytuacja, wiedział, że budowlańcy w Polsce są kojarzeni z pijakami, którzy zaniedbują swoją rodzinę. Często, kiedy patrzył na własny plac budowy, słyszał przechodzące obok niego osoby, słyszał matki, które ostrzegały dzieci, by te solidnie się uczyły, aby nie skończyć, jak „ten pan z budowy”. Jednak prawda jest taka, że wielu ludzi uważa zawód pracownika budowlanego za swoją wielką pasję. Pasjonującym jest dla nich fakt, że dzięki ich wkładowi i pracy, na Ziemi powstaje nowy budynek, w którym ludzie będą mieszkać, pracować, czy robić cokolwiek innego. Była to piękna perspektywa, która motywowała wszystkich pracowników firmy Karola.
Dziś rano Karol uznał, że ma dość papierkowej roboty. Zmierzył sobie temperaturę i kiedy uznał, że wyzdrowiał — temperatura była w normie, a on sam uznał, że już nic go nie boli — postanowił pojechać na plac budowy. Chciał w końcu zobaczyć jak idzie praca nad nowym osiedlem. Teraz znajdował się w samochodzie i śpiewając najgłośniej jak potrafi piosenkę Macieja Maleńczuka „Ostatnia Nocka”, która właśnie leciała w radiu, dociskał pedał gazu. Jako, że była chwila po południu, Kraków w niektórych miejscach był zakorkowany. Karol nienawidził stania w korkach, więc starał się jeździć mniejszymi uliczkami. Wybrał dłuższą trasę tylko po to, by mógł szybko jeździć. Wyszło mu to na dobre, bo przyjechał na miejsce szybciej, niż gdyby miał stać w tych wszystkich korkach. Kiedy podjechał pod plac budowy, zatrzymał się przed bramą, która niemal natychmiast została mu otworzona. Wjechał na teren budowy i zaparkował swoje BMW X3 obok ciężarówki, z której właśnie były ściągane materiały budowlane.
Karol wysiadł z samochodu i zaczął się rozglądać. Dopiero po chwili podszedł do niego mężczyzna, który wcześniej otworzył mu bramę.
— Dzień dobry — przywitał się Karol, podając pracownikowi dłoń.
— Dzień dobry — odpowiedział mężczyzna i uścisnął dłoń Karola. — Co pana tutaj sprowadza?
To pytanie zadziwiło Karola. Mężczyzna zachowywał się tak, jakby go nie znał. Choć tak właściwie Karol również nie kojarzył tej twarzy.
— Nie znasz mnie? — zapytał Mazur.
— Nie — odpowiedział bez wahania mężczyzna i pokręcił głową.
To dało Karolowi do myślenia.
— Jesteś tutaj nowy? — zadał kolejne pytanie.
Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, czy powinien odpowiedzieć. W końcu nie znał przybysza, który właśnie wjechał sobie na teren budowy i zaczął zadawać pytania. Wreszcie postanowił zbyć pytanie Karola. Stwierdził, że najpierw pozyska jakieś informacje o rozmówcy, a dopiero potem zacznie udzielać ewentualnych informacji. Wyprostował się więc i zapytał:
— Kim pan jest, że pana to interesuje?
Karol uśmiechnął się i odpowiedział miłym tonem:
— Jestem twoim szefem.
— Słucham? — zadziwił się mężczyzna.
— Nazywam się Karol Mazur. Jestem właścicielem firmy budowlanej „Mazur”.
W tym momencie Karol pomyślał sobie, że zabrzmiało to dziwnie.
— To od mojego nazwiska — dodał, uśmiechając się.
— Wiem. Znaczy, domyśliłem się.
— Jak ci na imię? — zapytał Karol, mierząc młodego mężczyznę wzrokiem.
— Piotr.
— Zatem bardzo miło mi cię poznać, Piotrze.
— Mi również jest niezmiernie miło, panie Mazur.
— Wystarczy Karol.
— Dobrze, więc miło mi cię poznać, Karol.
Uśmiech natychmiast pojawił się na twarzach obu mężczyzn. Zaczynała się wytwarzać pozytywna atmosfera. Karol szybko zdobywał sympatię i zaufanie. Sam nie wiedział dlaczego. Widocznie miał do tego talent.
— Nie pamiętam, żebym cię zatrudniał — zauważył kierownik. — Z kim rozmawiałeś przy rekrutacji?
— Z panem Konradem.
Karol pokiwał głową. Konrad był jednym z jego najlepszych pracowników. Od niedawna także asystentem, który zajmował się między innymi rozmowami o pracę i rekrutacją. Oczywiście zanim zatrudniał jakiegoś pracownika, uzgadniał wszystko z Karolem. Jednak tego konkretnego mężczyzny Karol nie pamiętał.
_Musiałem być śpiący lub pijany, bo kompletnie nie wiem, kim jesteś —_ pomyślał, patrząc na młodego pracownika. _No, ale skoro zgodziłem się, żebyś tu pracował, to musisz być w porządku. Śpiący czy nie, znam się na rzeczy._
— Nie odpowiedział mi pan na pytanie — zauważył Piotr.
— Nie żaden pan, tylko Karol.
— Dobrze… Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, Karol.
— Jakie to było pytanie?
— Co cię tutaj sprowadza? — zapytał, domyślając się już odpowiedzi. Po co szef miałby się pojawiać na budowie, jeśli nie dla przeprowadzenia kontroli?
— Przyjechałem w odwiedziny. Profesjonalnie nazywa się to kontrolą, ale nie lubię tego tak nazywać. Ja nie muszę przeprowadzać kontroli, bo mam pełne zaufanie do moich pracowników. Lubię za to obserwować postęp w pracy.
— Proszę założyć kask — powiedział Piotr i wrócił się do budki, z której sterowało się bramą. Po chwili przyszedł z kaskiem i podał go Karolowi.
— Dziękuję uprzejmie!
Karol przyjął kask, mimo że w samochodzie trzymał swój własny. Uznał, że skoro Piotr już pofatygował się, by znaleźć mu środek bezpieczeństwa, to przyjmie go z wdzięcznością. Przeszli się po budowie. Piotr pokazał Karolowi kilka budynków i zawrócił, oznajmiając, że musi pilnować bramy. Karol jedynie poklepał go po ramieniu i kontynuował kontrolę w pojedynkę. Obserwował pracujących ludzi. Wszyscy się do niego uśmiechali i machali do niego ochoczo. To napawało Karola niesłychanie wielkim szczęściem. Cieszył się, że udało mu się zbudować tak dobrą więź z pracownikami.
Kiedy uznawszy, że wszystko idzie tak, jak powinno, już miał wracać do samochodu, dostrzegł dwóch mężczyzn, którzy schowali się za jednym z drzew. Zachowywali się oni w dość dziwny sposób. Byli niesamowicie uradowani i rozmawiali ze sobą, bełkocząc i lekko się chwiejąc. Co jakiś czas wybuchali śmiechem. Karol stał przez kilka minut, obserwując dwóch pracowników, jednak ci nawet go nie zauważyli. Pechowo dla nich, bo przez to, że nie widzieli swojego szefa, robili coraz gorsze rzeczy. W końcu jeden z nich wyciągnął spod kamizelki butelkę piwa i pociągnął łyk. W tym momencie Karol nie wytrzymał i podszedł do mężczyzn.
— A co wy wyprawiacie? — zapytał ze złością. Nie chciał brzmieć na zdenerwowanego, bo wciąż pragnął uchodzić za dobrego i życzliwego człowieka, ale takie zachowanie zawsze wyprowadzało go z równowagi. — Co wy sobie wyobrażacie? Myślicie, że możecie sobie tak po prostu pić w pracy? A kto będzie za was pracował? Pomyśleliście chociaż przez chwilę o bezpieczeństwie? Macie zamiar w takim stanie wrócić do pracy?
— Nie — odpowiedział jeden z mężczyzn.
— Co?
— No nie zamierzaliśmy wrócić do pracy w takim stanie.
— W ogóle nie zamierzaliśmy wrócić do pracy — dodał drugi mężczyzna, a pierwszy szturchnął go łokciem.
— Czyli rozumiem, że przychodzicie do pracy, żeby balować?
— Nie, szefie.
— Wylatujecie.
— Jak to?
Karol był bardzo miły dla swoich pracowników, ale również nie odpuszczał, kiedy oni nie stosowali się do ustalonych zasad. Wzajemny szacunek był dla Karola podstawą dobrej współpracy. Jeżeli pracownicy nie przestrzegali jego zasad, to on nie widział sensu w dalszej współpracy.
— Po prostu wylatujecie. Wasze nazwiska poproszę.
Załamani mężczyźni podali swoje dane Karolowi, a ten zapisał sobie wszystko na kartce. Pracownicy próbowali jeszcze prosić szefa, by ten ich nie zwalniał, ale Karol już podjął decyzję.
Po zakończonej rozmowie wrócił do samochodu, włączył radio i ruszył w stronę domu.2
Gdy Karol zaparkował swoje BMW na parkingu pod kamienicą, w której mieszkał, rozsiadł się wygodnie w fotelu i zajął się oglądaniem chmur. Nie wysiadał z samochodu, ponieważ w radiu leciała bardzo dobra piosenka, której koniecznie chciał wysłuchać do końca. Nie znał jej tytułu i liczył, że kiedy się skończy, zostanie on podany. Tak się jednak nie stało.
_Widocznie podali tytuł przed utworem. Nienawidzę, kiedy tak robią! Powinni go podawać zarówno przed, jak i po odtworzeniu piosenki! Co za bezsens!_
Poirytowany wysiadł z samochodu i zamknął go. Zawsze kiedy zostawiał samochód na dłużej niż kilka minut, dokładnie sprawdzał, czy zamknął swój pojazd. Bardzo zależało mu na tym samochodzie, traktował go jak złoto. Nie była to bowiem najtańsza maszyna. Karol zawsze, kiedy zostawiał BMW zaparkowane pod blokiem, obawiał się, że ktoś mu je ukradnie. Jednak mimo to wciąż zostawiał je w tym samym miejscu, by inni widzieli, że stać go na taki samochód. Żona kilka razy proponowała mu, żeby kupił sobie garaż, w którym mógłby przechowywać swój skarb. On jednak zawzięcie protestował. Trzymanie samochodu pod blokiem było wygodne. Nie musiał biegać do garażu, wystarczyło, że wyszedł z budynku, i już mógł wsiąść do auta.
Tak więc tym razem, tak jak zawsze, trzy razy sprawdził, czy zamknął samochód. Kiedy już był pewny, że jego skarb jest bezpieczny, ruszył w stronę domu. Budynek, w którym mieszkał nie był zbyt wielki. Była to stara kamienica, którą Karol nazywał blokiem, bo tak było mu prościej. Budynek wyglądał, jakby miał się rozsypać. Zresztą nic dziwnego. Był to ostatni budynek w rzędzie, oddalony od pozostałych o kilka metrów więcej. Kamienica była stara i zapomniana. Karol wątpił nawet, że jest ona zarejestrowana.
_Przecież musi być zarejestrowana, bałwanie! Listy do ciebie docierają!_
Mieszkał w niej tylko on ze swoją żoną i dwiema dwunastoletnimi córkami. Pozostałe mieszkania wiały pustką. Ktoś mógłby się zastanawiać, dlaczego właściciel dobrze rozwijającej się firmy, bogaty człowiek, który jeździ drogim samochodem, mieszka w takiej ruinie. Karol sam tego nie wiedział. Coś trzymało go w tej kamienicy. Mieszkał tu od najmłodszych lat i nie chciał opuszczać swojego ukochanego mieszkania. Tylko że samo mieszkanie również nie było w najlepszym stanie, o czym Karol przypomniał sobie, kiedy otworzył drzwi wejściowe. Po wejściu dostrzegł stary telewizor. Właśnie leciały wiadomości. Zaraz potem rozejrzał się po mieszkaniu. Ściany były w tragicznym stanie — poplamione tapety zaczynały już odchodzić. Jako że salon był połączony z kuchnią, Karol natychmiast poczuł zapach obiadu przyrządzanego przez jego żonę, Ewę. W mieszkaniu znajdowało się jeszcze tylko jedno pomieszczenie — sypialnia Klary i Karoliny, jego córek. Jako że jedyny pokój oddzielony od salonu był przeznaczony dla dziewczynek, Karol i Ewa musieli spać w salonie. Ewa już wielokrotnie próbowała namówić męża na zakup nowego mieszkania, albo chociaż na remont obecnego, ale Karol nie chciał się na to zgodzić. Strasznie irytowało to Ewę, gdyż wiedziała ona, że stać ich na zakup wielkiego domu, a muszą mieszkać w jakiejś starej kamienicy, która tak na dobrą sprawę jest opuszczona i pewnie grozi zawaleniem. Jako jedyni mieszkali w tym budynku. Kiedy ludzie przechodzili obok zniszczonej kamienicy, a z okna ich kuchni akurat unosił się dym, albo wydobywał się jakiś dźwięk, wszyscy kierowali zdziwiony wzrok w tym kierunku. Nie dziwiło to Ewy. Sama byłaby zaskoczona, gdyby dowiedziała się, że ktoś może mieszkać w takiej ruinie!
— Cześć, kochanie — przywitał się Karol, odwieszając bluzę na wieszak.
— Cześć.
— Co tam dzisiaj jemy?
— Pomidorową.
— Wyśmienicie!
— Też tak myślę.
Kobieta starała się zbyć męża. Nie była w humorze na rozmowy, a już tym bardziej nie chciała rozmawiać z nim. Wiedziała, że zaraz zacznie rzucać jakimiś głupimi żartami, albo po raz setny opowiadać o tym, jakich to ma wspaniałych pracowników.
_A może byś tak kiedyś powiedział, że masz wspaniałą żonę?_ — pomyślała, gdy Karol zaczynał opowiadać o firmie.
— Gdzie dziewczynki? — zapytał nagle.
— W swoim pokoju. Śpią.
— O tej godzinie?
— Dziś w szkole miały jakieś zawody z piłki nożnej. Wróciły zmęczone, więc poleciłam im się zdrzemnąć. I dobrze, bo zasnęły niemal natychmiast. Taka drzemka dobrze im zrobi.
— Może i tak — przyznał Karol i zaczął przysuwać się do swojej żony.
— Co robisz? — spytała kobieta, gdy mąż ją objął.
— Przytulam cię.
— Gotuję — stwierdziła stanowczo.
Karol odsunął się i spojrzał na swoją żonę z wielkim żalem w oczach.
— Czy ty musisz być zawsze taka wredna?
— Co ty powiedziałeś?
— Nic — stwierdził i rozsiadł się na kanapie. Zajął się oglądaniem telewizji.
Ewa planowała po raz kolejny porozmawiać z mężem o zmianie mieszkania, ale kiedy wszedł do domu, zrezygnowała z tego pomysłu. Zobaczywszy jego twarz, zrozumiała, że to nic nie da. Jej dotychczasowe starania zakończyły się całkowitym fiaskiem, więc uznała, że nie będzie na razie poruszać tego tematu. Zajęła się przygotowywaniem obiadu. Kiedy już kończyła, umyła ręce, wytarła je ścierką i zostawiając zupę na gazie, poszła do toalety. W połowie drogi zatrzymała się i spojrzała na telewizor. Na ekranie zobaczyła wiszące, zakrwawione świnie. Karol oglądał jakiś program o przyrządzaniu mięsa. Ewa skierowała wzrok na swojego męża i zauważyła z jakim skupieniem ogląda on program. Jego oczy były wlepione w ekran. Widać w nich było zaangażowanie. Natomiast jego usta wykrzywiały się w radosnym uśmiechu. Karol wyglądał, jakby właśnie wygrał na loterii. Ewa czym prędzej podeszła do telewizora i wyłączyła go.
— Co ty wyprawiasz?! — zapytał wyrwany z transu Karol. Był wściekły, bo żona przerwała mu świetny seans. — Mam nadzieję, że masz dobry powód, bo inaczej…
— Mówiłam ci, żebyś nie oglądał takich rzeczy — przerwała mu Ewa.
— Przecież to nic takiego!
— Nic takiego?
— Naprawdę chciałem się dowiedzieć, jak się obrabia te świnie.
— W to nie wątpię.
Ewa patrzyła na męża zdegustowanym wzrokiem. Chwilę później Karol postanowił odpuścić.
— Dobrze już, dobrze. Nie będę tego oglądał. Włącz go z powrotem.
— Będę cię obserwować — zaznaczyła Ewa i z powrotem włączyła telewizor.
Stała nad Karolem jeszcze przez kilka sekund, zanim przełączył program. Teraz zajął się oglądaniem wiadomości. Lubił oglądać programy informacyjne, choć rzadko wyciągał z nich jakiekolwiek informacje. Głos w tego typu programach często był nużący. Dlatego Karol nie potrafił go słuchać tak, by zapamiętywać wiadomości. Sprawiało mu jednak przyjemność słuchanie tego głosu. Pomagało mu to w zaśnięciu — dlatego też, kiedy nie mógł zasnąć w nocy, często włączał właśnie wiadomości. Zasypiał wówczas w ciągu kilku minut. Teraz również zaczynał się robić śpiący. Głowa zaczęła mu opadać, a oczy mu się zamykały. Ewa patrzyła na to z dezaprobatą. Kiedy tylko usłyszała wiadomości, wiedziała, że jej mąż za chwilę zaśnie. Zbyt dobrze go znała, by pomyśleć, że mogłoby być inaczej. Podeszła do niego i zdzieliła go ścierką w twarz.
— Co jest?! — ponownie zezłościł się Karol.
— Nie śpij. Zaraz będę nakładać obiad.
— Mogłaś mnie po prostu zawołać!
— Mogłam — przyznała Ewa i uśmiechnęła się.
— Jesteś nienormalna!
— I kto to mówi? — rzuciła i weszła do toalety.
Przez te słowa Karol poczuł się przybity. Wiedział, że nie jest z nim dobrze, ale wolał nie słyszeć tego od własnej żony.
_Odczep się ode mnie, kobieto! _— pomyślał. — _Nie będziesz mi mówić, co mam robić!_
Po tej myśli wstał i udał się do toalety. Wyminął się z Ewą, która właśnie ją opuszczała, usiadł na zamkniętej muszli klozetowej i wyciągnął komórkę. Zaczął przeglądać galerię w poszukiwaniu ukrytego folderu. Po krótkiej chwili dotarł do plików, które trzymał w ukryciu, by Ewa do nich nie dotarła. Tak właściwie, to nikt nie powinien do nich dotrzeć. Były to pliki zawierające drastyczne sceny — zdjęcia i filmy przedstawiające wyrządzanie fizycznej krzywdy ludziom, czy znęcanie się nad zwierzętami. Były to pliki, których Karol nie powinien posiadać. Znalazł je na pewnej nielegalnej stronie internetowej i od razu pobrał.
Ewa miała rację, mówiąc, że to Karol ma spory problem. Rzeczywiście nie było z nim najlepiej. Mogłoby się wydawać, że Karol to najsympatyczniejszy człowiek na świecie. Rzetelny i pracowity, miły i życzliwy. Utrzymywał wspaniałe kontakty z pracownikami i dbał o rozwój firmy. Jednak miał też drugą, mroczniejszą część swojej osobowości. Był skrajnym sadystą i niesamowicie ekscytowało go oglądanie, jak komuś dzieje się krzywda. Dlatego trzymał te pliki w telefonie. Siedząc na muszli klozetowej, przeglądał je i szczerzył się, jak psychopata. Trudno się dziwić — rzeczywiście był psychopatą.
— Obiad! — zawołała Ewa.
Gdy Karol usłyszał krzyk swojej żony, wybudził się z zamyślenia. Oglądanie tego typu filmów sprawiało mu taką przyjemność, że zawsze odcinał się przy tym od świata. Mimo że Karol już wybudził się z transu, wciąż nie mógł odłożyć komórki. Za bardzo podobało mu się to, co oglądał. Na ekranie właśnie wyświetlał się młody mężczyzna, któremu przed chwilą poderżnięto gardło. Karol ekscytował się tym widokiem i nie chciał odłożyć telefonu. Wkrótce dały się usłyszeć głośne uderzenia. Karol tak się przestraszył, że aż podskoczył. To Ewa uderzała w drzwi łazienki.
— Wychodź stamtąd! — krzyknęła. — Co ty tam wyprawiasz? Jeśli znów oglądasz te filmy…
Ewa wiedziała o problemie swojego męża. Powiedział jej o tym, gdy tylko się poznali. Jednak wtedy nie było to aż tak uciążliwe. Wówczas problem Karola ograniczał się do tego, że lubił obserwować, jak pająki zjadają muchy, albo mrówki wciągają jakieś stworzenie do mrowiska. Dziś rozwinęło się to do takiego stopnia, że Karol wprost uwielbiał oglądać mordowanych ludzi. Ewa była przerażona tym, co przez lata stało się z jej mężem. Wciąż jednak starała się wierzyć jego słowom. Karol zarzekał się, że nigdy w życiu nie wyrządziłby nikomu krzywdy, i że tylko lubi oglądać tego typu rzeczy. Ewa obawiała się jednak, że jego sadystyczne zabawy mogą się rozwinąć jeszcze bardziej. Starała się jednak o tym nie myśleć, choć wciąż próbowała ograniczyć ilość oglądanych przez męża materiałów w tej tematyce.
— Już wychodzę! — odpowiedział w końcu Karol i spuścił wodę dla niepoznaki.
Kiedy odkręcił kran, udając, że myje ręce, spojrzał w lustro. Był ubrany w niebieską koszulę, miał krótkie, czarne włosy i nosił okulary. Uważał, że wygląda w nich świetnie, choć inni wciąż mówili mu, by znalazł sobie inne. Szkiełka były małe i okrągłe. Karol patrzył w lustro i uśmiechał się szeroko. Z samozachwytu wyrwał go hałas. Usłyszał Klarę i Karolinę wychodzące z pokoju. Ucieszony, że może pierwszy raz w dniu dzisiejszym zobaczyć swoje córki, zapomniał o swojej chorej fantazji. Czym prędzej otworzył drzwi i wszedł do salonu.
— Cześć, dziewczynki! — przywitał się z córkami.
Obie spojrzały na niego, jakby były zdziwione, że ojciec mówi do nich w tak miły sposób.
— Cześć — odpowiedziały w tym samym czasie i usiadły do stołu.
Klara i Karolina nie miały wybitnie dobrego kontaktu z ojcem. Mimo że uchodził on za pozytywnego człowieka, to dziewczynki nie potrafiły żyć z nim w zgodzie. Nie mogły zrozumieć dlaczego muszą mieszkać w starym, zrujnowanym mieszkaniu. Karol wielokrotnie tłumaczył im, że to mieszkanie jest dla niego bardzo ważne, ale dziewczynki nie chciały go słuchać. Bolało je to, że inne dzieci wciąż się z nich śmieją. Klara tylko raz zaprosiła koleżankę z klasy do domu. Nigdy więcej się u niej nie spotkały. Córki miały ojcu za złe, że pomimo posiadanych pieniędzy, wciąż mieszkają w takich warunkach. Jednak Karol pozostawał przy swoim.
— Smacznego! — powiedział.
Nie uzyskał odpowiedzi. Nikt nie chciał z nim rozmawiać.
W tym momencie Mazur nie wytrzymał i cisnął talerzem na podłogę.
— Halo! Mówię do was!
Ewa tylko patrzyła na niego spode łba, jedząc zupę.
— Świetnie! Nie chcecie mnie w tym domu, prawda?
Żona patrzyła na niego wściekle, a przestraszone córki siedziały ze spuszczonymi głowami.
— Dziękuję wam, kochana rodzinko, za pyszny obiad! Wychodzę! — warknął i zarzucił na siebie bluzę. Chwilę później nie było go już w mieszkaniu.
— Mamo… — jęknęła Karolina.
— Tak?
— Kiedy w końcu się wyprowadzimy? — zapytała, powstrzymując łzy. — Albo chociaż wyremontujemy dom?
— Nie wiem, kochanie.
— W naszym pokoju chyba zaczyna rosnąć grzyb — zauważyła Klara. — To pewnie przez tę wilgoć. Okna są nieszczelne.
— Wiem — odpowiedziała im matka i pokiwała głową ze zrozumieniem.
_Dosyć tego_ — pomyślała. — _Dziś wieczorem z nim porozmawiam. Albo coś z tym zrobi, albo się wyprowadzimy._
Do końca posiłku nie padło nawet jedno słowo.3
Późnym wieczorem, a wręcz wczesną nocą, kiedy Klara i Karolina już dawno spały, Ewa siedziała na kanapie w salonie i oczekiwała powrotu Karola. Była zaskoczona tym, że jeszcze się nie pojawił. Zawsze był w domu przed dwudziestą. Tymczasem była już dwudziesta druga, a on wciąż nie wracał. Ewa zaczęła się bać, że coś mu się stało. Niby nie było jeszcze tak późno, ale Karol nigdy nie przebywał do takiej godziny poza domem. W końcu, kiedy kobieta nie wytrzymała, chwyciła za komórkę i wybrała numer do męża. Dzwoniła kilka razy, ale Karol nie odbierał.
_Może rzeczywiście poczuł się zraniony… Ale mógłby otworzyć oczy!_
Ewa nie chciała ranić swojego męża, ale postępował on niewłaściwie i nie miała zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku. Zdenerwowana rzuciła telefon na stół i rozsiadła się na kanapie. Włączyła losowy program i zajęła się oglądaniem nudnego filmu. Uznała, że nie będzie się przejmować Karolem, który według jej opinii, zasłużył sobie na takie traktowanie.
***
Karol widział, że Ewa do niego dzwoni, bo wcześniej położył telefon na sąsiednim fotelu, właśnie po to, by zorientować się, gdy ktoś do niego zadzwoni. Często tak robił. Jednak tym razem nie miał zamiaru odebrać. Czuł się odrzucony. Wiedział jednak, że nie zawsze postępuje właściwie. Czasem o tym myślał, a czasem nie. Dzisiaj uznał, że Ewa przesadza. Postanowił zatem, że nie wróci na noc do domu. Chciał odpocząć i przysporzyć żonie trochę stresu.
_Może wtedy zrozumie, że mnie potrzebuje._
Zaparkował samochód blisko jednego z parków i udał się na spacer by pooddychać świeżym, nocnym powietrzem. Przechadzał się alejkami, obserwował drzewa i zadowalał się nocnym niebem. Księżyc był prawie w pełni i wyglądał naprawdę olśniewająco!
Wkrótce Karol usiadł na ławce i zaczął rozmyślać. Znalazł się w całkowitej ciemności, bo ławka, na której postanowił usiąść, znajdowała się w jedynym miejscu w parku, które nie było oświetlone. W mroku było mu łatwiej myśleć.
_Może ona ma trochę racji? Może powinniśmy się wyprowadzić?_
Wbrew przekonaniu Ewy, rozważał tę myśl wiele razy. Chciał jak najlepiej dla swojej rodziny, ale nie był w stanie przemóc silnej więzi, jaka łączyła go z tą kamienicą. Sam nie wiedział dlaczego, ale po prostu musiał tam mieszkać! Jednak zrujnowane mieszkanie nie było jedynym problemem Karola.
_Uważa, że jestem psychopatą… Czy rzeczywiście nim jestem?_
Przez chwilę wpatrywał się w oświetlone blaskiem księżyca drzewo.
_Oczywiście, że nie! Chociaż czasem mam dziwne myśli… Ale to przecież nie znaczy, że jestem psychopatą!_
Na drzewie pojawiła się wiewiórka. Biegała po gałęziach. Zwierzę przykuło wzrok Karola, który na chwilę przestał myśleć o swojej sytuacji.
_Ale śliczna, mała wiewiórka!_
Wstał i zaczął iść w stronę zwierzątka. Wiewiórka zwróciła ku niemu wzrok. Zaczął ją nawet wołać, ale nie wydawała się tym zainteresowana. Siedziała sobie wygodnie na gałęzi i zajadała się żołędziem.
— No chodź do mnie! — zawołał entuzjastycznie, a przestraszona wiewiórka odsunęła się o kilka centymetrów.
_Może nie powinienem wydawać z siebie żadnych dźwięków? Chyba się mnie boi._
Stanął więc w mroku i przestał się odzywać. Stał bez ruchu i obserwował wiewiórkę. Nie robiła ona nic szczególnie ciekawego, ale Karol uważał, że było w niej coś fascynującego. Kiedy w końcu skończyła jeść, ruszyła po pniu drzewa, w stronę ziemi. Karol wciąż się nie ruszał i obserwował zwierzę. Wiewiórka powoli zaczęła się do niego zbliżać. Chyba zauważyła go, mimo cienistej osłony.
Gdy znalazła się dostatecznie blisko, Karol przykucnął i zaczął się jej dokładnie przyglądać. Patrzył jej w oczy. Niezwykle go intrygowała.
_Co ty tutaj robisz o takiej godzinie, mój mały przyjacielu?_
Wiewiórka zbliżyła się jeszcze odrobinę. Wtedy Karol uśmiechnął się i szybkim ruchem chwycił zwierzę. Trzymał ją w dłoni. Chwycił za szyję, by wiewiórka nie mogła go ugryźć. Uniósł ją do góry i zaczął ją oglądać. Obracał dłoń i badał wzrokiem wiewiórkę ze wszystkich stron. Kilka sekund później, spojrzawszy jej w oczy, parsknął śmiechem. Jego druga ręka powędrowała do góry. Chwycił wiewiórkę za głowę i skręcił jej kark. Uśmiechnięty kręcił jej głową, aż ta się oderwała. Karol roześmiał się tak głośno, że echo rozeszło się po całym parku. Rozejrzał się — w parku nikogo nie było. W obawie, że ktoś go usłyszy, starał się śmiać ciszej. Rzucił małe ciało na ziemię, a w dłoni pozostawił jedynie głowę. Wpatrywał się w martwe ślepia zwierzęcia i chichotał. Dopiero kilka sekund później, kiedy spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń, odrzucił małą główkę. Oglądał swoje czerwone od krwi dłonie. Był przerażony.
_Co się ze mną dzieje? Co ja zrobiłem? Dlaczego ja to zrobiłem?_
Uklęknął i zaczął płakać. Turlał się po glebie, brudząc sobie ubrania i płacząc. Wkrótce potem, na jego twarzy zawitał uśmiech. Teraz już sam nie był w stanie określić, co czuje. Jednocześnie śmiał się i płakał. Czuł satysfakcję po zabiciu wiewiórki, ale nie chciał jej czuć. Turlał się i tarzał, śmiejąc się do rozpuku, aż w pewnym momencie przestał. Nagle zatrzymał się, podniósł na kolana i spojrzał w niebo. Klęcząc, wytarł łzy w rękaw.
_Co ja zrobiłem? Jak mogłem? Ewa ma rację… Jestem chory… Jestem okropny… Jestem potworem… Jestem…_
— Jestem, kurwa, potworem! — wykrzyczał tak głośno, że poczuł, jak zdziera sobie gardło.
Jeszcze raz spojrzał na zakrwawione dłonie i zaśmiał się, jak prawdziwy psychopata. Później wstał i jak gdyby nigdy nic, ruszył w stronę samochodu. Zawrócił się jednak, uznawszy, że zabierze ze sobą pamiątkę. Podniósł głowę wiewiórki, schował ją do kieszeni i wrócił do auta.
***
Ewa leżała w łóżku i próbowała zasnąć. Telewizor wciąż był włączony, bo nie potrafiła spać w ciszy. Jednak dzisiaj, wyjątkowo nie mogła zasnąć. Gdy upłynęło trochę czasu, nie łudziła już się, że to się uda. Mimo że Karol ją zdenerwował, to jednak się o niego martwiła. Dochodziła północ, a on wciąż nie wracał!
Dopiero kilka minut przed północą, Ewa usłyszała przekręcany zamek w drzwiach. Odwróciła się wówczas i wbiła wzrok w drzwi. Gdy te się otworzyły, w progu stanął Karol. Wpatrywał się w żonę bez słowa. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Jedną rękę trzymał w kieszeni, a drugą za plecami. Nie chciał by Ewa dostrzegła krew.
— Wchodzisz, czy nie? — zapytała poirytowanym tonem Ewa, za co od razu się skarciła.
_Nie powinnam na niego naskakiwać_ — pomyślała.
— Wchodzę — odpowiedział Karol i przekroczył próg.
Zamknąwszy za sobą drzwi, natychmiast ruszył do łazienki. Chciał jak najszybciej zmyć krew z dłoni. Ewa patrzyła na męża ze zdziwieniem. Zachowywał się dziwnie. Jego wyraz twarzy wskazywał na to, że coś ukrywa.
— Coś się stało? — zapytała.
— Nie — odparł stanowczo Karol i wszedł do łazienki.
Zamknął drzwi na zamek, żeby Ewa nie nakryła go na zmywaniu dowodów jego okropnego czynu, a następnie odkręcił wodę i zaczął energicznie myć ręce. Krew wiewiórki zdążyła już zaschnąć, więc bardzo ciężko było ją zmyć. Karol szorował ręce, jak opętany. Starał się to robić najdokładniej, jak potrafił, żeby na dłoniach nie została ani kropla krwi.
Ewa, nieustannie słysząc płynącą wodę, zaczęła się zastanawiać, co jej mąż robi tak długo w łazience. Podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Kiedy zorientowała się, że drzwi są zamknięte, już wiedziała, że coś jest nie tak.
— Karol?
Nie odpowiadał.
— Karol, słyszysz mnie? — pytała i pukała do drzwi.
Obawiała się, że jej mąż mógł zasłabnąć. Woda wciąż się lała, a ona nie mogła wejść do środka. Wkrótce jednak Karol rozwiał jej wątpliwości, mówiąc:
— Słyszę cię bardzo wyraźnie.
— Co ty tam robisz?
— Myję ręce — odpowiedział szczerze.
— Tak długo?
Karol przez chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Po chwili uświadomił sobie jednak, że nie tylko krew jest trudna do zmycia.
— Majstrowałem przy samochodzie i ubrudziłem się smarem. Muszę to zmyć.
— Och… — Te słowa uspokoiły Ewę. — Skoro tak…
Przez chwilę jeszcze stała pod drzwiami. Przed powrotem do łóżka dodała:
— Jak już się umyjesz, to chodź spać.
— Dobra.
Wróciła do oglądania telewizji.
Po dobrych kilku minutach Karolowi wreszcie udało się zmyć całą krew. Spojrzawszy na lustro, uświadomił sobie, że ma krew na okularach. Musiała trysnąć, kiedy wykręcił głowę wiewiórce. Na szczęście z okularów krew zeszła bezproblemowo. Kiedy Karol skończył zmywać krew, wziął szybki prysznic i wrócił do salonu. Ułożył się obok żony i wbił wzrok w telewizor. Nie był chętny do rozmowy, wolał już zasnąć, ale doskonale wiedział, że ani jemu, ani Ewie nie przyjdzie to łatwo. Natomiast Ewa bardzo chciała z nim porozmawiać. Próbowała zebrać się na odwagę, by znów podjąć się próby przekonania męża, że przeprowadzka byłaby świetnym pomysłem. Dopiero po piętnastu minutach, kiedy Karol zaczynał już odpływać, szturchnęła go.
— Co? — zapytał zdezorientowany Karol.
— Wiem, że jesteś na mnie zły. Ale powinniśmy porozmawiać.
— Nie jestem zły. Już nie.
— To dobrze.
— O czym chcesz rozmawiać? — zapytał, choć dobrze wiedział, do czego zmierza jego żona.
— Może jednak byśmy się przeprowadzili?
— Ewa…
— Karol, to naprawdę by nam pomogło. Lepiej by nam się żyło.
— Ale…
— Klara i Karolina dzisiaj płakały. Nie chcą mieszkać w takich warunkach, rozumiesz? I ja też nie chcę!
— Ja też.
Ewa wbiła zaskoczony wzrok w męża. On jednak unikał kontaktu wzrokowego. Wpatrywał się w telewizor i wyglądało na to, że nie odezwie się, dopóki Ewa nie zada kolejnego pytania.
— Jak to? — spytała więc.
— To nie jest tak, że ja chcę tutaj mieszkać, Ewa. Ja muszę tutaj mieszkać.
— Ale dlaczego?
— Tłumaczyłem ci już, że czuję się z tym miejscem powiązany.
— Czyli jednak chcesz tu być.
— Nie.
— No to ja już nic nie rozumiem — rzekła i położyła się na plecach.
Z kolei Karol położył się na boku, podparł dłonią głowę i spojrzał na swoją żonę.
— Też nie jestem zadowolony z tego, że to mieszkanie jest w takim stanie — oznajmił. — Ale coś sprawia, że nie chcę go remontować. A już tym bardziej nie mam zamiaru się wyprowadzać.
— Karol, przecież to nie ma sensu.
— A powiedz mi, co na tym świecie ma sens?
Wpatrywała się w niego z dezaprobatą i obrzydzeniem. W tym momencie pożałowała, że poślubiła tego człowieka. Pożałowała, że w ogóle go poznała. Był okropnym ojcem i mężem. Abstrahując już od tego, że był psychopatą, skrajnym sadystą.
— Jeszcze jedno — rzuciła, kiedy Karol znów zaczynał zasypiać.
— Co znowu?
— Wytłumacz mi, co to, do cholery, jest?
Po tych słowach wyciągnęła spod materaca album. Karol natychmiast się pobudził. Chwycił album energicznym ruchem i wyrwał go żonie.
— Skąd to masz? Jak to znalazłaś?
— Zostawiłeś to na wierzchu, kretynie.
— Nie mów tak do mnie — rozwścieczył się Karol.
— Nieważne. Wytłumacz mi, co to robi w naszym domu?
Karol otworzył album i zaczął przeglądać zdjęcia. Były to fotografie zamordowanych osób. Z tyłu każdej fotografii znajdował się opis zabójstwa — gdzie i w jaki sposób do niego doszło.
— Czekam na odpowiedź. I lepiej, żeby była sensowna.
Karol milczał. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Bronienie się było w tej sytuacji bezsensowne, bo Ewa i tak znała jego chore fantazje. Postanowił jednak, że będzie próbował.
— Interesuję się morderstwami pod kątem postępowania. Wiesz, kryminalistyka, sądownictwo. Dlatego mam tutaj taką kolekcję zdjęć, które upamiętniają znane sprawy. Na przykład tutaj jest…
— Nie rozśmieszaj mnie.
— Słucham?
— Dobrze wiem, po co ci to jest. Lubisz czytać te opisy, prawda? Lubisz czytać o tym, ile razy dźgnięto kogoś nożem? Albo ile czasu ktoś leżał, zanim się wykrwawił?
— Ewa…
— Jesteś nienormalny, Karol.
— Wiem…
— To świetnie, że wiesz! Chciałabym cię uświadomić, że jeśli nic z tym nie zrobisz, to ja wnoszę wniosek o rozwód!
— Ale co ja niby mam z tym zrobić?
— Leczyć się. Człowieku, ile razy ja ci mówiłam, żebyś poszedł do psychiatry? I to jeszcze zanim to się tak rozwinęło! Może dzisiaj nie byłoby żadnego problemu?
— Wiesz, że nie lubię lekarzy.
— Nic mnie to nie obchodzi. Wybieraj. Albo pójdziesz do psychiatry, albo się rozwodzimy. A jestem niemal pewna, że Klara i Karolina nie będą się chciały z tobą kontaktować, jeśli nie będziemy ze sobą mieszkać. Już mają cię dość. Lepiej coś z tym zrób.
— Daj mi spokój, kobieto.
— Więc rozwód?
Karol machnął ręką i obrócił się na drugi bok. Wiedział, że Ewa by się z nim nie rozwiodła.
_Ale czy na pewno? Może jest do tego zdolna? Ale mówiła mi, że nigdy by mnie nie opuściła! Tak, ale to było zanim stałeś się potworem… Karol, zrób coś z tym…_
Tylko że nie potrafił nic zrobić. Uznał, że musi odpocząć. Zamknął oczy i po chwili już spał.4
Kolejnego dnia Karol znów chciał zrobić kontrolę. Chciał odwiedzić plac budowy, by zapomnieć o wszystkich problemach i trochę się odstresować. Był zdenerwowany, bo jego córki nawet się z nim nie przywitały. Bez słowa wyszły do szkoły. Wskoczył w koszulę — uwielbiał chodzić w koszulach — i założył okulary. Kiedy zmierzał do wyjścia, drogę zaszła mu Ewa.
— To jak będzie? — zapytała.
— Daj mi teraz spokój — poprosił Karol i spróbował wyminąć żonę.
— Nie będę się z tobą więcej cackać. Masz podjąć decyzję.
— Jak wrócę, uzyskasz odpowiedź. Potrzebuję chwili do namysłu.
— Masz czas do wieczora. I ani chwili dłużej!
— Jasne.
Ewa zwolniła mu drogę i ruszyła do łazienki, by zająć się praniem. Gdy Karol wiązał buty, usłyszał głośny krzyk. Pomyślał, że Ewie coś się stało, więc z jednym butem na nodze, pobiegł w stronę łazienki. Jeszcze zanim dotarł do drzwi, Ewa wyszła, zasłaniając sobie twarz dłonią.
— Co się stało, kochanie? — zapytał czule Karol, wyciągając ręce, by objąć żonę.
Ta jednak nie chciała się przytulać. Uderzyła Karola w rękę, a ten się odsunął.
— Co jest?
— Karol…
— Tak?
— Co to ma być?
— Ale co?
W odpowiedzi wskazała palcem na łazienkę. Karol, przestraszony wszedł do pomieszczenia i od razu zrozumiał w czym tkwi problem. Ewa opróżniała kieszenie jego spodni, by wrzucić je do prania. Na ziemi leżała główka wiewiórki, którą przestraszona Ewa rzuciła. Karol nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie miał na to żadnego usprawiedliwienia. Powiedział tylko:
— Przepraszam.
— Wyjdź — powiedziała Ewa.
— Kochanie…
— Wyjdź i weź to ze sobą.
Zrozumiawszy, że nie ma sensu dalej rozmawiać, chwycił głowę wiewiórki i wrócił do wiązania butów. Gdy kończył sznurować drugiego buta, widział, jak Ewa płacze w łazience. Wiedział, że to jego wina i czuł się z tym okropnie. Chciał ją jeszcze raz przeprosić, ale wiedział, że to nic nie da. Zrobił tak, jak mówiła — po prostu wyszedł.5
Karol jadł właśnie burgera w jednej z pobliskich restauracji. Przez nieprzyjemny incydent w domu, zgłodniał. Postanowił zatem, że przed odwiedzeniem budowy, naje się jak prosie. Kupił sobie dwa największe burgery, jakie oferowała restauracja. Jednego już zjadł, a teraz kończył drugiego. Kiedy brał kolejny gryz, telefon zabrzęczał mu w kieszeni. Karol nie zwracał na to uwagi, bo był zajęty jedzeniem. Jednak ktoś bardzo chciał się z nim skontaktować, bo gdy ten nie odpowiedział na wiadomość, telefon zaczął dzwonić.
— Jasny gwint! Kto do mnie dzwoni?! — wykrzyknął sfrustrowany Karol, a wszyscy ludzie, którzy przebywali w restauracji, skierowali ku niemu wzrok.
Rozejrzawszy się, zobaczył mnóstwo zdziwionych oczu. Uznał więc — zresztą całkiem rozsądnie — że nie będzie więcej krzyczał. Wytarł ręce w chusteczkę i wyciągnął telefon. Nie zdążył odebrać. Czując, jak wzrasta w nim frustracja, sprawdził, kto do niego dzwonił — nieznany numer. Karol uznał, że nie będzie oddzwaniał.
_To na pewno kolejna reklama! Przeklęci telemarketerzy!_
Kiedy już chciał wrócić do konsumowania posiłku, telefon znów zadzwonił. Tym razem Karol chwycił komórkę i odebrał.
— Halo? — odezwał się.
Nikt nie odpowiadał.
— Halo? Jeśli robisz sobie jakieś żarty, to…
— Karol, mamy poważny problem! — W słuchawce rozbrzmiał męski głos.
— Jaki problem? Kto dzwoni?
— Dariusz — przedstawił się mężczyzna. — Dzwonię z placu budowy. Budujemy osiedle w Kra…
— Co się stało? — przerwał mu Karol.
— Jeden z pracowników spadł z rusztowania.
— Co?! — zaniepokoił się Karol i wstał tak gwałtownie, że odsunął stół.
Ponownie wszyscy skupili na nim wzrok. Jednak tym razem mu to nie przeszkadzało.
— Jak to się stało? — zapytał.
— Nie wiem. Chyba się potknął i…
— Zaraz tam będę!
Karol nie dał Dariuszowi się odezwać. Rozłączył się, schował telefon i zostawiwszy niedokończony posiłek, pobiegł do swojego BMW.
Zaledwie cztery minuty później znajdował się już pod bramą wjazdową placu budowy. Pędził przez miasto najszybciej jak potrafił (nie do końca przepisowo). Piotr czekał na niego przy otwartej bramie.
— Karol! Wiesz już co się stało? — zapytał, wciąż czując się dziwnie, mówiąc do szefa po imieniu.
— Prowadź — rzucił tylko Karol.
Szybkim tempem pomaszerowali na miejsce zdarzenia. Przy jednym z budowanych bloków stała karetka z włączonymi sygnałami świetlnymi. Karol chciał porozmawiać z ratownikami, ale nie było takiej możliwości. Zabrali już rannego do środka karetki i szykowali się do odjazdu. Równo minutę po tym, jak Karol pojawił się na miejscu, karetka odjechała.
Karol rozejrzał się po pracownikach i zapytał:
— To kto mi wyjaśni, co się stało?
Nikt się nie odzywał. Wszyscy byli przerażeni. Ich kolega właśnie spadł z trzeciego piętra i najprawdopodobniej połamał się od stóp do głów. Przynajmniej tak twierdziły osoby, które były najbliżej. Jednak żaden z nich nie chciał się przyznać do tego, że tak blisko się znajdował.
— Nikt tego nie widział? Nie wciskać mi kitu! — rozwścieczył się Karol.
Wkrótce jeden z pracowników wyszedł przed grupę i oznajmił:
— Mam nagranie.
— Słucham? — zadziwił się szef. — Jak to nagranie?
— Mieliśmy przerwę i nagrywaliśmy z Marcelem śmieszny filmik. Takie tam wygłupy. W tle udało się uchwycić wypadek.
— Pokaż.
Mężczyzna wyjął z kieszeni telefon, włączył film i podał komórkę Karolowi. Początek filmu przedstawiał Marcela tańczącego — choć Karol nazwałby to atakiem padaczki — w rytm muzyki. Dopiero po dwudziestu sekundach, w tle zaczęło się coś dziać. Na rusztowaniu pracował Paweł, jeden z najlepszych pracowników.
— O nie… Trzeba było od razu mówić, że chodzi o Pawła! — zasmucił się Karol.
Pracownicy spojrzeli po sobie — czyżby faworyt? Prawda była taka, że Karol nie miał żadnych faworytów, ale rzeczywiście uważał Pawła za świetnego pracownika.
Film leciał dalej. Paweł przenosił podawane mu cegły, jedna po drugiej. W pewnym momencie źle złapał za kolejną cegłę, a ta upadła mu na stopę. Dało się usłyszeć głośne jęknięcie. Paweł aż zawył z bólu, po czym stracił równowagę i runął do tyłu. Spadł wówczas z rusztowania, z wysokości trzeciego piętra i uderzył głową w ziemię.
_Jeśli on to przeżył, to ja jestem Latający Potwór Spaghetti!_
Tylko że Paweł przeżył. Połamał sobie wiele kości, ale jakimś cudem przeżył, a jego czaszka została tylko lekko obita. Okazało się bowiem, że nie upadł on na głowę, a na plecy. Po prostu na nagraniu wyglądało to tak, jakby uderzył głową.
Kiedy nagranie się skończyło, a ekran telefonu zgasł, Karol zobaczył swoje odbicie — uśmiechał się szeroko.
_Tylko nie to_ — pomyślał i natychmiast wstrzymał uśmiech.
Podobało mu się to, co zobaczył. Nie wiedział jednak, dlaczego zaczął się uśmiechać. Uniósł wzrok i zrozumiał, że wszyscy się na niego patrzą.
— Coś cię bawi? — zapytał jeden z pracowników.8
Karol wysiadł ze swojego BMW i spojrzał na znajdujący się przed nim budynek. Przyjechał właśnie pod adres, który był podany na stronie internetowej Mariusza Sobonia. Karol, spojrzawszy na budynek, wyciągnął z kieszeni kartkę, na której zapisał sobie adres. Chciał upewnić się, że przyjechał w dobre miejsce. Kartka potwierdziła jego obawy, to tutaj miała się odbyć jego terapia. Wszystko miało odbywać się w mieszkaniu Mariusza. Karol stał więc przed blokiem mieszkalnym, który nie wyglądał zbyt ekskluzywnie. Był stary i zniszczony. Karol skrzywił się na myśl, że będzie przechodził terapię w takim miejscu. Właśnie to uświadomiło mu, co czują jego córki i żona. Uznał więc, że skoro one musiały się zmierzyć z mieszkaniem w jeszcze gorszym miejscu, to on da radę przejść przez terapię. Podszedł więc do pierwszej klatki schodowej i zadzwonił domofonem pod numer podany na stronie internetowej.
— Halo?
— Ja na terapię.
— Ach, tak! Oczywiście! Zapraszam!
Drzwi otworzyły się, a Karol przekroczył próg. Ku jego zdziwieniu, w środku blok był zadbany.
_Pozory mogą mylić._
Wszedł na trzecie piętro i dostrzegł drzwi mieszkania, do którego za chwilę miał wejść. Uniósł dłoń złożoną w pięść i zanim zdążył zapukać do drzwi, te otworzyły się. W progu stał Mariusz. Był to średniego wzrostu mężczyzna z brązowymi, lokowanymi włosami i wąsem. Był ubrany w koszulę. Na stronie internetowej nie było jego zdjęcia, więc Karol widział go pierwszy raz.
— Dzień dobry — przywitał się mężczyzna.
— Dzień dobry.
— Proszę wejść! Chyba nie będzie pan stał na zewnątrz?
Karol wszedł do środka. Kiedy tylko przekroczył próg, mężczyzna podał mu dłoń. Karol uścisnął ją i zajął się zdejmowaniem butów. Kiedy skończył, mężczyzna zamaszystym ruchem ręki zaprosił go do jednego z pokoi.
— Zapraszam do mojego gabinetu — powiedział.
_To on ma tutaj jakiś gabinet?_
Owszem, Mariusz pracował u siebie w mieszkaniu, ale miał do tego wyodrębnione specjalne pomieszczenie. Kiedy weszli do wcześniej wspomnianego gabinetu, Mariusz zamknął drzwi i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Na przeciwko stał drugi fotel a także łóżko.
— Niech pan usiądzie. Chyba, że woli się pan położyć?
— Usiądę.
— W porządku.
Terapeuta założył okulary, które leżały na komodzie postawionej obok fotela i zajął się zapisywaniem czegoś w notatniku. Prawdopodobnie była to data rozpoczęcia terapii.
— Dziwnie pan tu ma.
— Co ma pan na myśli? — zapytał Mariusz, spoglądając na Karola spode łba.
— Większość terapeutów ma swoje gabinety.
— Przecież mam gabinet!
— Chodziło mi o to, że jeszcze nie spotkałem się z terapeutą, który prowadziłby działalność we własnym mieszkaniu.
— O, czyli jestem wyjątkowy! Cieszy mnie to!
_Tak, bardzo dziwny facet_ — pomyślał Karol i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu.
Nie było w nim niczego poza dwoma fotelami, komodą, łóżkiem i zasłonami. Pustka, która panowała w pokoju, słabo wpływała na psychikę Karola. Czuł się niepewnie, ale starał się to zwalczyć i nie zwracać uwagi na złe samopoczucie.
W końcu Mariusz odłożył notes, pochylił się do przodu i powiedział:
— Może zaczniemy od przejścia na ty?
— Słucham?
— Tak będzie o wiele łatwiej. Musimy przełamać pewną barierę. Dzięki temu będzie nam się lepiej rozmawiać, może pan będzie bardziej otwarty?
— Dobrze, nie widzę nic przeciwko.
— Niech tak będzie! — rzekł mężczyzna i wyciągnął dłoń w stronę Karola. — Jestem Mariusz.
— Karol — odpowiedział, ściskając dłoń Mariusza po raz drugi w ciągu pięciu minut.
Terapia się zaczęła. Podczas pierwszej sesji Karol przedstawił Mariuszowi swoje problemy, a ten zapisał sobie wszystko w notatniku. Następnie zalał Karola mnóstwem pytań. Chcąc rozpocząć skuteczną terapię, musiał zrobić rozeznanie. Jako, że ich spotkania miały trwać półtorej godziny, pierwsze przebiegło na zapoznawaniu się z sytuacją Karola. Rozstali się chwilę po czasie, o godzinie dziewiętnastej czterdzieści pięć.
Gdy Karol zamknął za sobą drzwi BMW, odetchnął głęboko.
_To było dziwne. Bardzo, ale to bardzo dziwne._
Nigdy nie był na terapii i czuł się niekomfortowo, opowiadając obcemu człowiekowi o swoich problemach, o swoich fantazjach, o warunkach w jakich mieszka wraz z rodziną (rozmowa zahaczyła również o ten temat). Jednak mimo wszystko Karol cieszył się, że wreszcie udał się na terapię. Mimo że spotkanie wydawało mu się dziwne i nieprzyjemne, to wiedział, że z czasem to uczucie minie. Wiedział również, że Mariusz jest dobry w swoim fachu, i że na pewno mu pomoże. Był o tym przekonany! Odetchnął więc z ulgą, uśmiechnął się, włączył radio i ruszył.