Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

On ma władzę. Mystic #2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
42,99

On ma władzę. Mystic #2 - ebook

Czy nienawiść może się przerodzić w bezgraniczną miłość? Zawsze wydawało mi się, że to niemożliwe. Na własnej skórze przekonałam się jednak, że w życiu niczego nie można być pewnym.
Znałam Zaca Sparksa od lat i budził we mnie jedynie negatywne uczucia. Zbyt pewny siebie, arogancki i bezczelny, działał mi na nerwy. Uważałam, że z wyjątkiem pieniędzy nie miał nic do zaoferowania.
Splot wydarzeń popchnął mnie w jego ramiona, gdzie niespodziewanie odnalazłam spokój i ukojenie. Choć Zac okazywał mi wsparcie, nie rozwiązałam moich problemów.
Czy uda się zbudować trwały związek, gdy wszyscy wokół knują i skrywają mroczne tajemnice?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383172286
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nigdy bym nie po­my­śla­ła, że wró­cę na Up­per East Side tak szyb­ko. Gdy moja mat­ka po­in­for­mo­wa­ła mnie, że ona i Sparks są parą, po­rzu­ci­łam my­śli o za­ko­ńcze­niu stu­diów i z nie­ma­łą chęcią wró­ci­łam do aka­de­mi­ka, w któ­rym mia­łam spędzić czas do świ­ąt. I gdzie te­raz je­stem? Na Man­hat­ta­nie. Wszyst­ko tu krzy­czy, że już nie­dłu­go będzie­my świ­ęto­wać Hal­lo­we­en, a ja mam wra­że­nie, że ten dzień ob­cho­dzę co­dzien­nie, bo na samą myśl, że moja mat­ka ma ja­ki­kol­wiek kon­takt z oj­cem po­mio­tu sza­ta­na, robi mi się, kur­wa, nie­do­brze.

Wy­ci­ągam te­le­fon i wy­bie­ram nu­mer Ra­ven, ma­jąc na­dzie­ję, że szyb­ko od­bie­rze. Na szczęście moja przy­ja­ció­łka za­wsze jest w po­go­to­wiu.

– Emi­ly? Coś się sta­ło?

W tle sły­szę gwar. Pani re­dak­tor na­czel­na z pew­no­ścią ma wie­le pra­cy.

– Je­steś w NYN?

– Tak… Cze­mu py­tasz?

– Będę tam za kwa­drans.

– Co? Je­steś na Man­hat­ta­nie?!

Już nie od­po­wia­dam. Roz­łączam się i ła­pię tak­sów­kę. To nie była roz­mo­wa na te­le­fon i Ra­ven z pew­no­ścią zda­wa­ła so­bie z tego spra­wę. Prze­cież nic bła­he­go nie spro­wa­dzi­ło­by mnie do tego miej­sca. Obie­ca­łam mat­ce, że zo­ba­czy mnie w świ­ęta, je­śli w ogó­le ze­chcę z nią roz­ma­wiać. Oczy­wi­ście ona uzna­ła, że prze­sa­dzam i nie­po­trzeb­nie dra­ma­ty­zu­ję, i być może to praw­da, ale nie po­tra­fię prze­kro­czyć pro­gu naj­wi­ęk­sze­go apar­ta­men­tu w ho­te­lu Esca­la, wie­dząc, że wcho­dzę do no­we­go gniazd­ka mo­jej mat­ki, któ­ra uło­ży­ła so­bie ży­cie z naj­gor­szym z mo­żli­wych kan­dy­da­tów w ca­łym pie­przo­nym sta­nie.

Wy­sia­dam przed wie­żow­cem „New York News” i nie­mal bie­gnę do we­jścia, po czym kie­ru­ję się pro­sto do win­dy, ale za­trzy­mu­je mnie dam­ski głos.

– Prze­pra­szam! – Pod­bie­ga do mnie spi­ęta ko­bie­ta. – Kim pani jest?

– Emi­ly Gor­don – od­po­wia­dam, a na­stęp­nie znów idę do win­dy.

– Jest pani umó­wio­na?

– Cho­le­ra, my­śla­łam, że Ale­xan­dra była wrzo­dem na du­pie – rzu­cam pod no­sem i od­wra­cam się do ko­bie­ty. – Oczy­wi­ście, je­stem przy­ja­ció­łką Ra­ven. Mo­żesz ją po­wia­do­mić, że już je­stem, albo nie.

– Ale…

– Po­słu­chaj… Masz na imię Ca­ro­li­ne? Ra­ven opo­wia­da­ła mi o to­bie, po­dob­no jest za­chwy­co­na two­ją pra­cą, więc le­piej, żeby to się nie zmie­ni­ło przez je­den mały in­cy­dent – mó­wię ostrze­gaw­czo, wpra­wia­jąc ko­bie­tę w osłu­pie­nie.

Oczy­wi­ście zda­ję so­bie spra­wę, że moja przy­ja­ció­łka nie zro­bi­ła­by ni­cze­go, bo dziew­czy­na do­brze wy­ko­ny­wa­ła swo­ją pra­cę. Ale je­stem w tak chu­jo­wym na­stro­ju, że le­piej dla niej, by nie dra­żni­ła mnie ani se­kun­dy dłu­żej. W ko­ńcu uda­je mi się po­de­jść do win­dy. Chcę na­ci­snąć gu­zik, ale drzwi się roz­su­wa­ją, a przede mną sta­je Dy­lan.

– Po­dob­no nie mia­łaś za­mia­ru po­ja­wiać się w tym mie­ście – ko­men­tu­je kąśli­wie.

– Dla­cze­go dziś ka­żdy pró­bu­je wy­trącić mnie z rów­no­wa­gi? – nie­mal war­czę.

On je­dy­nie się uśmie­cha i wy­cho­dzi z win­dy, a ja od razu do niej wsia­dam. Jaz­da na ostat­nie pi­ętro trwa nie­sko­ńcze­nie dłu­go, ale w ko­ńcu je­stem na miej­scu.

– Emi­ly?! – pisz­czy Ha­zel.

– Ra­ven musi być bar­dzo za­jęta, sko­ro nie po­wie­dzia­ła na­wet to­bie, że się po­ja­wię.

Ko­bie­ta rzu­ca mi się na szy­ję, jak­by­śmy nie wi­dzia­ły się przy­naj­mniej dwa lata, a mi­nęły prze­cież tyl­ko dwa mie­si­ące. Poza tym by­ły­śmy w sta­łym kon­tak­cie.

– Aku­rat do­pi­na naj­now­szy nu­mer.

– W ta­kim ra­zie musi mi wy­ba­czyć, że prze­ry­wam jej pra­cę.

– Coś się sta­ło? Nie wy­glądasz zbyt do­brze.

– Po­wiedz­my, że moje ży­cie nie­co się skom­pli­ko­wa­ło.

– To nic po­wa­żne­go? Je­steś cho­ra?

– Nie, wszyst­ko ze mną w po­rząd­ku. Mu­szę po­roz­ma­wiać z Ra­ven.

Ha­zel wska­zu­je drzwi do jej ga­bi­ne­tu, więc od razu tam wcho­dzę. Moja przy­ja­ció­łka sie­dzi za biur­kiem, trzy­ma­jąc te­le­fon przy uchu i jed­no­cze­śnie prze­rzu­ca­jąc ja­kieś pa­pie­ry. Za­uwa­ża mnie i na mo­ment sztyw­nie­je. Prze­cież mó­wi­łam jej, że będę.

– Mu­szę ko­ńczyć, za­raz wszyst­ko ci prze­ślę – mówi do swo­je­go roz­mów­cy, po czym od­kła­da słu­chaw­kę i sku­pia się na mnie. – Gdy­by two­je przy­by­cie tu­taj nie było tak bar­dzo za­ska­ku­jące, pew­nie z pi­skiem rzu­ci­ła­bym się na cie­bie. Te­raz jed­nak je­stem zbyt prze­ra­żo­na, by móc to zro­bić.

– Nie chcia­łam prze­szka­dzać ci w pra­cy, ale nie mam do­kąd iść.

– Na li­to­ść bo­ską, Emi­ly… Co się sta­ło?

– Mam kło­po­ty, Ra­ven. Zre­zy­gno­wa­łam ze stu­diów.

– Co?!

– Nie chcę prze­szka­dzać ci w pra­cy. Po pro­stu nie mam co ze sobą zro­bić. Po­cze­kam tu, aż sko­ńczysz. Do­brze?

– Mów, co się wy­da­rzy­ło.

Na­gle za­dzwo­nił jej te­le­fon.

– Od­bierz, sko­ńcz pra­cę. Pó­źniej ty, ja i Ha­zel pój­dzie­my na drin­ka i po­roz­ma­wia­my.

Ra­ven nie­chęt­nie się zga­dza, a ja sia­dam na ka­na­pie po dru­giej stro­nie ga­bi­ne­tu i wpa­tru­ję się w drzwi. Kie­dy ostat­nio tu by­łam, to miej­sce na­le­ża­ło do Ja­me­sa, któ­ry te­raz la­wi­ru­je mi­ędzy dwo­ma wie­żow­ca­mi i wi­ęcej cza­su spędza w Gos­sip niż tu­taj. Wie­le się zmie­ni­ło w tak krót­kim cza­sie.

Przez ko­lej­ne trzy go­dzi­ny ob­ser­wu­ję moją przy­ja­ció­łkę przy pra­cy. Na­praw­dę daje so­bie radę, choć wcze­śniej wi­ęk­szo­ść spi­sy­wa­ła ją na stra­ty. Ja jed­nak od po­cząt­ku w nią wie­rzy­łam. Gdy się do­wie­dzia­łam, że Col­lins za­pro­po­no­wał jej sta­no­wi­sko re­dak­to­ra na­czel­ne­go, wie­dzia­łam, że po­ra­dzi so­bie jak nikt inny. Jest prze­cież cho­ler­nie in­te­li­gent­na i po­tra­fi ra­dzić so­bie w kry­zy­so­wych sy­tu­acjach.

– Sko­ńczy­łam – in­for­mu­je mnie, wsta­jąc od biur­ka.

– Da­lej nie zna­la­złaś ni­ko­go, kto za­stąpi­łby Ha­zel?

– Od­su­wam ten mo­ment, jak tyl­ko mogę, ale Ja­mes po­wo­li za­czy­na się nie­cier­pli­wić. Te­raz Ha­zel pra­cu­je dla NYN i Gos­sip jed­no­cze­śnie. Co praw­da, do­sta­je ta­kże dwie pen­sje, ale nie mo­że­my jej tak wy­ko­rzy­sty­wać.

– Przy­znaj, że wo­la­ła­byś zna­le­źć ko­goś dla Ja­me­sa.

– Oczy­wi­ście, że tak. Po­trze­bu­ję Ha­zel. Mało komu ufam tak jak jej.

– A gdy­bym ja mo­gła ją za­stąpić? – py­tam nie­pew­nie.

Ra­ven za­mie­ra i otwie­ra sze­ro­ko oczy.

– Co się sta­ło, Emi­ly? Twój nie­za­po­wie­dzia­ny po­wrót to jed­no, ale chęć pra­cy?!

– Po pro­stu cho­dźmy na drin­ka.

Chwi­lę pó­źniej wy­cho­dzi­my z ga­bi­ne­tu i ci­ągnie­my ze sobą Ha­zel, któ­ra chy­ba nie do ko­ńca ro­zu­mie, co się dzie­je. Mimo wszyst­ko idzie z nami, nie za­da­jąc po dro­dze żad­nych py­tań. Win­dą zje­żdża­my na par­king pod­ziem­ny, po czym uda­je­my się do My­stic. Tam Ra­ven za­ma­wia bu­tel­kę whi­sky i pro­wa­dzi nas do pry­wat­ne­go sto­li­ka. Kie­dy bar­man­ka przy­no­si nam al­ko­hol i na­pe­łnia na­sze szklan­ki, od razu bio­rę swo­ją i po­ci­ągam duży łyk.

– Na­wet nie wiem, od cze­go za­cząć – mó­wię roz­trzęsio­na.

– Naj­le­piej od po­cząt­ku, że­by­śmy wszyst­ko zro­zu­mia­ły – stwier­dza spi­ęta Ra­ven.

– Jak wie­cie, mat­ka wy­na­jęła mi miesz­ka­nie bli­sko uczel­ni, bo chcia­łam jak naj­szyb­ciej wy­pro­wa­dzić się z tego prze­klęte­go ho­te­lu.

– Pa­mi­ęta­my. Le­d­wo się z nami po­że­gna­łaś – przy­po­mi­na z wy­rzu­tem przy­ja­ció­łka.

– I wszyst­ko było w po­rząd­ku. Tęsk­ni­łam za wami, ale mu­sia­łam trzy­mać się z da­le­ka, żeby nie zwa­rio­wać. Dwa dni przed roz­po­częciem se­me­stru po­szłam do klu­bu, w któ­rym po­zna­łam fa­ce­ta. Spędzi­łam z nim noc. Obu­dzi­łam się nad ra­nem i ucie­kłam, za­nim on wstał. My­śla­łam, że już ni­g­dy go nie spo­tkam, ale spo­tka­łam, i to w naj­gor­szym mo­żli­wym miej­scu.

– Gdzie? – do­py­tu­je Ha­zel.

– Oka­zał się moim no­wym wy­kła­dow­cą.

– To rze­czy­wi­ście dość kiep­ska sy­tu­acja, ale nie chcesz mi chy­ba po­wie­dzieć, że tyl­ko dla­te­go wró­ci­łaś.

– Nie… Naj­pierw my­śla­łam, że mnie nie roz­po­znał. Na­wet na mnie nie pa­trzył i ulży­ło mi z tego po­wo­du. Pew­ne­go dnia ka­zał mi zo­stać po za­jęciach. Wte­dy szyb­ko zro­zu­mia­łam, że mnie pa­mi­ęta.

– Co było pó­źniej?

– Znów się z nim prze­spa­łam. – Za­sła­niam dło­nią twarz ze wsty­du. – To wci­ąż nie jest naj­gor­sze.

– Je­śli mi po­wiesz, że za­szłaś z nim w ci­ążę… – za­czy­na prze­ra­żo­na Ra­ven.

– Nie!

– To co się sta­ło?!

Po­trze­bu­ję wi­ęcej al­ko­ho­lu, żeby mó­wić da­lej. Opró­żniam całą szklan­kę, prze­cie­ram usta dło­nią i wra­cam spoj­rze­niem do przy­ja­ció­łek.

– Ktoś zro­bił nam zdjęcia.

– Ja­kie zdjęcia?

– By­li­śmy na uczel­ni i…

– Cho­le­ra! Emi­ly!

– Tak, wiem, że to było bez­my­śl­ne! Szyb­ko się oka­za­ło, że pro­fe­sor ma żonę, dziec­ko i ko­lej­ne w dro­dze, a ja by­łam jego roz­ryw­ką. Ktoś za­czął nas szan­ta­żo­wać.

– Po­win­naś pó­jść z tym na po­li­cję – upo­mi­na mnie Ha­zel.

– Na po­li­cję? Żar­tu­jesz so­bie? Mają moje zdjęcia, na któ­rych bzy­kam się z wy­kła­dow­cą na jego biur­ku! Z wy­kła­dow­cą, któ­ry ma ro­dzi­nę! Wszyst­ko tra­fi­ło­by do pra­sy! Ten, kto zro­bił te zdjęcia, do­sko­na­le wie­dział, z kim spo­ty­ka się moja mat­ka.

– Więc ucie­kłaś?

– Nie mia­łam wy­jścia. Nie wie­dzia­łam, co ro­bić, a Col­ton, ten wy­kła­dow­ca, mimo wszyst­ko na­le­gał na na­sze spo­tka­nia. Twier­dził, że nie może beze mnie żyć i że będzie­my spo­ty­kać się w ukry­ciu. To był atak nie na nie­go, tyl­ko na mnie, więc nie bał się kon­se­kwen­cji.

– Je­steś pew­na, że cho­dzi­ło o cie­bie? – za­py­ta­ła Ha­zel.

– Gdy­by o nie­go, do­sta­łby ja­kieś ul­ti­ma­tum. Ktoś ujaw­ni­łby się, by zdo­być lep­sze oce­ny. To ja do­sta­łam list, w któ­rym wy­ra­źnie było na­pi­sa­ne, że mam czas do ko­ńca ty­go­dnia na wy­pro­wadz­kę.

– Kto mó­głby chcieć, że­byś ode­szła?

– Nie mam po­jęcia. Nie wie­dzia­łam na­wet, że ktoś wie o no­wym part­ne­rze mo­jej mat­ki. Tak na­praw­dę jesz­cze tego nie ogło­si­li, a pra­sa nie chce na­ra­żać się Hu­go­wi, więc cze­ka­ją, aż on sam po­in­for­mu­je o swo­jej no­wej part­ner­ce.

– To jest po­pie­przo­ne – szep­cze Ha­zel. – Ak­cja jak z fil­mu. Aż strach po­my­śleć, co wy­da­rzy się pó­źniej.

– Oby nic! – krzyk­nęłam prze­ra­żo­na. – Ko­muś wy­ra­źnie prze­szka­dza­łam. Zro­bi­łam, co mi ka­zał, więc li­czę, że to ko­niec hi­sto­rii.

– Dzi­wi mnie jed­no – za­częła za­my­ślo­na Ra­ven. – Prze­cież ty się nie pod­da­jesz.

Spoj­rza­ła na mnie oska­rży­ciel­sko, jak­by wie­dzia­ła, że coś ukry­wam.

– No do­brze – wes­tchnęłam. – Jest jesz­cze coś.

– Słu­cham.

– Pa­mi­ętasz, jak Ale­xan­dra cho­dzi­ła za tobą, by cię skom­pro­mi­to­wać?

– Jak­by to było wczo­raj.

– Więc wy­gląda na to, że mam taką swo­ją Ale­xan­drę.

– Mam wy­ci­ągnąć od cie­bie szcze­gó­ły? Zna­my się od dziec­ka, Emi­ly. Nic, co zro­bi­łaś, nie jest w sta­nie mnie za­sko­czyć.

Mam na­dzie­ję, że to się nie zmie­ni.

– By­łam wście­kła, kie­dy mat­ka po­in­for­mo­wa­ła mnie o swo­im no­wym zwi­ąz­ku. Po wy­pro­wadz­ce za­częłam szu­kać ko­goś, kto mia­łby do­wo­dy na to, że Hugo nie jest taki wspa­nia­ły. Być może za­częłam szu­kać zbyt głębo­ko.

– Co to zna­czy?

– Pew­ne­go dnia za­dzwo­nił do mnie Hugo. Dał mi ostrze­że­nie. Po­wie­dział, że przy­szło­ść mat­ki jest w mo­ich rękach i je­śli nie prze­sta­nę węszyć, spra­wi, że zo­sta­nie­my z ni­czym, bez mo­żli­wo­ści zna­le­zie­nia po­mo­cy.

– Co za skur­wy­syn! My­śla­łam, że Zac jest ku­ta­sem, ale jego oj­ciec…

– Wście­kłam się. Po­zna­łam chło­pa­ka, a on oka­zał się di­le­rem.

– Ćpa­łaś?!

– Tak. I na to rów­nież ktoś ma do­wo­dy.

– Ktoś? – wtrąca Ha­zel. – Nie uwa­ża­cie, że to Sparks?

– Wąt­pię. Moja nie­obec­no­ść jest mu na rękę. Poza tym nie mó­głby cho­dzić za mną, przez cały ten czas był na Up­per East Side.

– Ale za­wsze mógł ko­goś wy­słać.

– My­ślę, że to są dwie zu­pe­łnie inne spra­wy – od­zy­wa się Ra­ven. – Mogę po­roz­ma­wiać z Ja­me­sem. Może zdo­ła ci po­móc.

– Nie! Nie chcę do tego wra­cać. Niech ka­żdy my­śli, że po­szłam w two­je śla­dy i zro­bi­łam so­bie rok prze­rwy od stu­diów. Pro­szę, obie­caj­cie mi, że ni­ko­mu o tym nie po­wie­cie.

Obie ki­wa­ją gło­wa­mi w tym sa­mym mo­men­cie. Po Ra­ven wi­dzę, że chcia­ła­by do­jść do praw­dy, ale w tym wy­pad­ku wiem, że le­piej o wszyst­kim za­po­mnieć. W ko­ńcu te dwa mie­si­ące mo­je­go ży­cia mogą znisz­czyć wszyst­ko, a do tego nie chcę do­pu­ścić.

Po opró­żnie­niu bu­tel­ki Ra­ven pro­po­nu­je mi noc­leg w jed­nym z go­ścin­nych apar­ta­men­tów Ja­me­sa, na co zga­dzam się bez za­wa­ha­nia. W ko­ńcu po­trze­bu­ję lo­kum, a ostat­nim miej­scem, do któ­re­go chcę iść, jest ho­tel Spark­sa. Mu­szę po­my­śleć, co zro­bić da­lej ze swo­im ży­ciem, ale naj­bar­dziej po­trze­bu­ję chwi­li spo­ko­ju.

■ROZDZIAŁ DRUGI

Dzwo­nek te­le­fo­nu wy­ry­wa mnie z bło­gie­go snu, przez co mam ocho­tę krzy­czeć. Za­miast tego od­bie­ram, nie zwra­ca­jąc na­wet uwa­gi na to, kto za­kłó­ca mi od­po­czy­nek.

– Tak?

– Nie po­my­śla­łaś na­wet, by mnie od­wie­dzić?

No tak… moja mat­ka. Te­raz ża­łu­ję, że nie spoj­rza­łam na wy­świe­tlacz.

– Skąd wiesz, że je­stem w mie­ście?

– Może dla­te­go, że do­sta­łam ma­ila od wła­ści­cie­la two­je­go miesz­ka­nia z roz­wi­ąza­niem umo­wy naj­mu – oznaj­mi­ła z pre­ten­sją w gło­sie.

– Wró­ci­łam wczo­raj w nocy. Nie chcia­łam wam prze­szka­dzać.

– Wró­ci­łaś w po­łud­nie.

Na­wet nie py­tam, skąd o tym wie.

– Po pro­stu nie mam ocho­ty oglądać tych lu­dzi.

– Za­cho­wu­jesz się jak roz­wy­drzo­ne dziec­ko! Dzi­ęki Hu­go­wi mamy jesz­cze lep­sze ży­cie niż z two­im prze­klętym oj­cem.

– Ty masz. Moje ży­cie jest jed­nym wiel­kim kosz­ma­rem. Szko­da, że tego nie ro­zu­miesz.

– Daj spo­kój, Emi­ly! Hugo za­pra­sza cię dziś na obiad. Li­czę, że się po­ja­wisz.

Roz­łącza się, a wte­dy już nie wy­trzy­mu­ję. Cho­wam twarz w po­dusz­kę i za­czy­nam krzy­czeć. Naj­chęt­niej wy­je­cha­ła­bym stąd jak naj­da­lej. Naj­le­piej do Eu­ro­py, gdzie nikt mnie nie znaj­dzie. Za­częła­bym nowe ży­cie. Jed­no mu­szę jed­nak przy­znać – bez pie­ni­ędzy nie mogę so­bie na to po­zwo­lić. Za­mie­rzam wró­cić do roz­mo­wy o za­stąpie­niu Ha­zel. Ra­ven wie, że mimo wszyst­ko po­tra­fię się przy­ło­żyć do pra­cy, i mam na­dzie­ję, że się zgo­dzi.

Po­mi­mo ogrom­nej nie­chęci zja­wiam się w ho­te­lu Spark­sa punk­tu­al­nie. Mam mdło­ści, gdy drzwi win­dy się roz­su­wa­ją, uka­zu­jąc bo­ga­ty apar­ta­ment mężczy­zny.

– Je­steś. – Przede mną sta­je mat­ka. – By­łam pew­na, że roz­sądek wy­gra z two­ją bun­tow­ni­czą na­tu­rą.

– Mó­wi­łem ci, że two­ja cór­ka cię nie za­wie­dzie. Za­wsze mo­żesz na nią li­czyć. Praw­da, Emi­ly?

Hugo obej­mu­je mat­kę, a ja nie­na­wi­dzę sa­mej sie­bie za to, że tu przy­szłam, i te­raz mam przed sobą naj­bar­dziej obrzy­dli­wy wi­dok, jaki kie­dy­kol­wiek dane mi było oglądać.

– Tak – rzu­cam od nie­chce­nia.

– Wej­dź, obiad jest już go­to­wy.

Pro­wa­dzą mnie do ja­dal­ni, w któ­rej cze­ka Zac. Przez chwi­lę za­po­mnia­łam, że on w ogó­le ist­nie­je. Nie­ste­ty, je­stem zmu­szo­na usi­ąść na­prze­ciw­ko nie­go, przez co moja fru­stra­cja je­dy­nie wzra­sta. Gapi się na mnie z wy­ższo­ścią. Jak­by chciał po­wie­dzieć, że wie­dział, iż wró­cę. Jak­bym, kur­wa, wró­ci­ła do nie­go. Mam ocho­tę pod­nie­ść wi­de­lec ze sto­łu i wbić mu go mi­ędzy oczy.

– Po­wiesz mi, co się sta­ło? – za­czy­na moja mat­ka.

– Nic.

– Emi­ly.

Prze­wra­cam ocza­mi. Chcę stąd ucie­kać.

– Uzna­łam, że stu­dia nie są dla mnie. Nie te­raz.

– I co chcesz ro­bić?

Ko­lej­ne pre­ten­sje ze stro­ny mat­ki do­pro­wa­dza­ją mnie do skra­ju za­ła­ma­nia ner­wo­we­go. O moje pla­ny na resz­tę ży­cia pyta ko­bie­ta, któ­ra nie jest w sta­nie sama się utrzy­mać. Li­to­ści!

– Znaj­dę pra­cę.

– Pra­cę? – pry­cha.

– Uwa­żasz, że się nie na­da­ję?

Gry­zę się w język, za­nim po­wiem, że nie je­stem taka jak ona. Ostat­nią rze­czą, na jaką mam te­raz ocho­tę, jest kłót­nia z mat­ką pod­czas obia­du. Choć mu­szę przy­znać, że bar­dzo ci­ężko jest mi mil­czeć.

– Ja też nie po­sze­dłem na stu­dia – wtrąca nie­po­trzeb­nie Zac, za­kła­da­jąc ręce za gło­wę. – I ra­dzę so­bie ca­łkiem do­brze.

– Je­steś mężczy­zną, Zac – stwier­dza mat­ka.

– To, że ma ku­ta­sa, ozna­cza, że so­bie po­ra­dzi? – py­tam przez za­ci­śni­ęte zęby.

Zac pry­cha, mat­ka ła­pie się za gło­wę, a Hugo… On za­wsze pa­trzy tak samo. Jego twarz jest jak­by wy­ku­ta w ka­mie­niu. Zero ja­kich­kol­wiek emo­cji. Mimo wszyst­ko to on ra­tu­je sy­tu­ację.

– Jedz­my, pó­źniej za­sta­no­wi­my się nad przy­szło­ścią Emi­ly.

Po raz ko­lej­ny mu­szę ugry­źć się w język. Bo­ga­ty pa­lant nie będzie się za­sta­na­wiał nad moją przy­szło­ścią. Wo­la­ła­bym roz­ma­wiać o tym z oj­cem, któ­re­go szcze­rzę nie­na­wi­dzę, niż z tym fa­ce­tem.

Nie­wie­le jem, bo bar­dziej mam ocho­tę zwy­mio­to­wać, niż coś prze­łk­nąć. Chcę jak naj­szyb­ciej wró­cić do sie­bie, a ra­czej do swo­je­go tym­cza­so­we­go lo­kum, ale wy­gląda na to, że zbyt szyb­ko to się nie sta­nie.

– Po­cze­kaj, nie­dłu­go wró­ci­my i po­roz­ma­wia­my – mówi ostro mama, po czym od­da­la się z Hu­giem.

Zo­sta­ję sam na sam z Za­cem, któ­ry oczy­wi­ście musi mi się przy­glądać. Wy­trzy­mu­ję mi­nu­tę, dwie, trzy, ale w ko­ńcu tra­cę cier­pli­wo­ść.

– Prze­stań się na mnie ga­pić – war­czę do nie­go ni­czym dzi­kie zwie­rzę go­to­we do ata­ku w ka­żdej chwi­li.

Ostat­nio nie po­zna­ję sama sie­bie. Zwy­kle je­stem bar­dziej opa­no­wa­na, ale te­raz po pro­stu nie daję so­bie rady.

– Po­win­naś się ro­ze­rwać. Wpad­nij do mo­je­go klu­bu.

– Two­je­go klu­bu? – Uno­szę brwi.

– Oj­ciec ku­pił mi pe­wien bu­dy­nek na start.

– I pew­nie dał ci kasę na roz­kręce­nie in­te­re­su – su­ge­ru­ję z od­ra­zą.

– Uda­jesz, że cię to brzy­dzi, ale nie­ba­wem sama wy­ci­ągniesz ręce po for­sę.

– Ni­g­dy.

Śmie­je się i wsta­je z krze­sła, po czym pod­cho­dzi do mnie.

– Będziesz pra­co­wać? Zga­du­ję, że Ra­ven za­ła­twi ci cie­płą po­sa­dę ko­goś w ro­dza­ju se­kre­tar­ki. – Po­chy­la się nade mną i szep­cze mi do ucha: – Ile tak wy­trzy­masz? Za­mkni­ęta w biu­row­cu, zmu­szo­na do wy­ko­ny­wa­nia roz­ka­zów nie tyl­ko swo­jej przy­ja­ció­łki? Do świ­ąt ze­chcesz uciec, byle tyl­ko nie zno­sić ko­lej­ne­go dnia upo­ko­rzeń. Je­ste­śmy do sie­bie po­dob­ni, Emi­ly. Obo­je je­ste­śmy stwo­rze­ni do wy­ższych ce­lów.

Od­wra­cam gło­wę w jego stro­nę i na­wet nie prze­szka­dza mi to, że na­sze twa­rze są zbyt bli­sko sie­bie.

– Nie je­stem swo­ją mat­ką.

– Nie su­ge­ru­ję ci tego. Ona wy­bie­gła­by po go­dzi­nie.

Uśmie­cham się, choć wiem, że to podłe. Zac ma jed­nak ra­cję. Po­my­sł o usa­mo­dziel­nie­niu się wy­pa­ro­wał jej z gło­wy, kie­dy tyl­ko na ho­ry­zon­cie po­ja­wił się bo­ga­ty fa­cet i obie­cał, że się nią za­opie­ku­je. Na­gle jej pra­gnie­nie nie­za­le­żno­ści prze­sta­ło się li­czyć.

– Nie chcę pie­ni­ędzy two­je­go ojca. Sama za­ro­bię na swo­je ży­cie – stwier­dzam twar­do, po czym od razu wsta­ję i od­cho­dzę ka­wa­łek od Zaca. – Wbrew temu, co wszy­scy my­śli­cie, je­stem w sta­nie prze­trwać.

– Za­wsze mogę dać ci pra­cę strip­ti­zer­ki w moim klu­bie. Przy­ci­ągniesz masę klien­tów.

Nie­wie­le bra­ku­je, by pu­ści­ły mi ner­wy. I gdy już my­ślę, że nie może być go­rzej, wra­ca do nas mama w to­wa­rzy­stwie Huga.

– Uzna­li­śmy, że po­win­naś wpro­wa­dzić się tu­taj i pod­jąć pra­cę w jed­nej z firm Huga. Na po­czątek. Je­śli się wy­ka­żesz, do­sta­niesz coś, czym będziesz mo­gła za­rządzać.

Uśmie­cham się sztucz­nie, ła­pię swo­ją to­reb­kę i ru­szam do win­dy.

– Dzi­ęku­ję za wa­szą ła­ska­wo­ść, ale za kil­ka dni ko­ńczę dwa­dzie­ścia je­den lat i pla­nu­ję żyć we­dług wła­snych za­sad. Nie przyj­mu­ję pro­po­zy­cji, a te­raz że­gnam.

Win­da na szczęście szyb­ko się otwie­ra, dzi­ęki cze­mu mo­jej mat­ce nie uda­je się wy­po­wie­dzieć ani sło­wa. Je­stem wście­kła i naj­chęt­niej od razu po­szła­bym do Ra­ven i opo­wie­dzia­ła o wszyst­kim, ale nie chcę prze­szka­dzać jej w pra­cy. Wła­śnie dla­te­go po przy­je­ździe do New Jork News za­my­kam się od razu w apar­ta­men­cie i cze­kam, aż moja przy­ja­ció­łka będzie wol­na. Oby dziś zna­la­zła dla mnie tro­chę cza­su.

■ROZDZIAŁ TRZECI

Rozsia­dam się w My­stic. Je­stem sama, bo Ra­ven i Ja­mes szy­ku­ją się do wy­lo­tu na ja­kieś wa­żne wy­da­rze­nie z oka­zji Hal­lo­we­en. Co praw­da, przy­ja­ció­łka przed­sta­wi­ła mi szcze­gó­ły przez te­le­fon, jed­nak nie za­re­je­stro­wa­łam zbyt wie­le. Za­dzwo­ni­łam do Ha­zel, ale ona była umó­wio­na ze swo­im dok­tor­kiem. Za­pro­po­no­wa­ła na­wet po­dwój­ną rand­kę z jego bra­tem, jed­nak zdąży­łam go prze­cież po­znać, i to dość do­brze, w wie­czór, w któ­rym spo­tka­li­śmy ich w klu­bie. Nie mia­łam ocho­ty na po­wtór­kę. A więc sie­dzę sama i piję, przy­gląda­jąc się oso­bom, któ­re od­wie­dza­ją to miej­sce. Być może ma ono swój kli­mat i jest prze­zna­czo­ne dla eli­ty, ale ja się ku­rew­sko nu­dzę. Ka­żdy z tych lu­dzi wy­gląda na bo­ga­te­go sno­ba, któ­ry przy­cho­dzi tu tyl­ko po to, by po­roz­ma­wiać o in­te­re­sach i po­chwa­lić się no­wy­mi in­we­sty­cja­mi. Nie mam na­wet do kogo po­de­jść i po­ga­dać. Je­dy­ną nor­mal­ną oso­bą jest bar­man­ka, któ­ra re­gu­lar­nie do­no­si mi drin­ki.

– Pi­ęk­na i sa­mot­na.

Uno­szę wzrok i znów mam od­ruch wy­miot­ny. Jak za ka­żdym ra­zem, gdy go wi­dzę.

– Co tu ro­bisz, Zac? – ce­dzę przez za­ci­śni­ęte zęby. – Prze­cież masz swój wła­sny bar.

– Przy­sze­dłem… – Na­gle ury­wa i dra­pie się w czo­ło. – Dla kli­ma­tu.

– Dla kli­ma­tu? – Pa­trzę na nie­go py­ta­jąco.

– Lu­bię to miej­sce. Jest wy­jąt­ko­we.

– Nie bar­dziej niż bar w two­im ho­te­lu. Więc zrób mi tę przy­jem­no­ść, wróć tam i od­daj mi czy­ste po­wie­trze tego miej­sca.

Uśmie­cha się ło­bu­zer­sko, po­chy­la­jąc w moim kie­run­ku.

– Na­wet mnie nie za­uwa­żysz.

Po chwi­li zni­ka za ja­ki­miś drzwia­mi, a mi do gło­wy przy­cho­dzi tyl­ko jed­na myśl: pew­nie bzy­ka ja­kąś bar­man­kę na za­ple­czu. Na­wet nie chcę so­bie tego wy­obra­żać. Na szczęście kel­ner­ka przy­no­si mi na­stęp­ną ko­lej­kę, na co uśmie­cham się z wdzi­ęcz­no­ścią.

– W samą porę, mu­szę za­pić wspo­mnie­nie o tym kre­ty­nie.

– Zac Sparks? – pyta z za­in­te­re­so­wa­niem.

– Na­zy­wam go Zac ku­tas Sparks.

Śmie­je się krót­ko, po czym na­gle sia­da obok mnie.

– Cho­ler­nie przy­stoj­ny. Ma w so­bie coś ta­kie­go, że chce się zrzu­cić ubra­nie.

– Nie po­my­li­łaś fa­ce­tów? – Krzy­wię się. – Je­śli cho­dzi o mnie, mam ocho­tę pu­ścić pa­wia.

– Znasz go do­brze?

– Na­wet za do­brze. Moja mat­ka i jego oj­ciec są parą.

I wła­śnie w tym mo­men­cie do­cie­ra do mnie, że je­stem nie­źle wsta­wio­na.

– Na­praw­dę? – pisz­czy ko­bie­ta. – Ale ci za­zdrosz­czę.

– Mo­że­my się za­mie­nić. Ty za­miesz­kaj w prze­klętym ho­te­lu, a ja sta­nę za ba­rem. Na­ucz mnie tyl­ko, jak robi się te za­je­bi­ste drin­ki, i mo­żesz ucie­kać.

– Gdy­by to tyl­ko było mo­żli­we, na­wet bym się nie za­sta­na­wia­ła – od­po­wia­da roz­ma­rzo­na.

Co jest nie tak z tymi dziew­czy­na­mi, któ­rym robi się mo­kro na wi­dok tego idio­ty? Czy na­praw­dę li­czą się je­dy­nie wy­gląd i po­zy­cja?

– Wierz mi, ja też.

Ko­bie­ta się uśmie­cha, po czym wra­ca na swo­je miej­sce pra­cy, a ja za­bie­ram się do ko­lej­ne­go drin­ka. To chy­ba szó­sty, a może siód­my? Nie­wa­żne. Mam w pla­nie się na­pić i za­po­mnieć o wszyst­kim cho­ciaż na kil­ka chwil. No­tu­ję so­bie w gło­wie, by po­pro­sić bar­man­kę o za­mó­wie­nie tak­sów­ki, gdy prze­sta­nę już kon­tak­to­wać. Tak, mam za­miar za­lać się w tru­pa.

Kil­ka ko­lej­nych drin­ków od­bie­ra mi ja­sno­ść wi­dze­nia. Język mi się plącze, a w gło­wie szu­mi od nad­mia­ru al­ko­ho­lu. Tak, to jest do­kład­nie ten mo­ment, o któ­rym ma­rzy­łam. Czu­ję się pod­le, ale przy­naj­mniej nie mam siły na zło­żo­ne my­śli.

– Nie prze­sa­dzi­łaś? – Zac sia­da obok mnie.

– Daj mi spo­kój.

– Cho­dź, od­wio­zę cię.

– Za­po­mnij! – Wy­ry­wam się, bo pró­bu­je zła­pać mnie za ra­mię. – Sama świet­nie so­bie po­ra­dzę.

– Z pew­no­ścią. Szcze­gól­nie w tym sta­nie.

– Ta miła bar­man­ka obie­ca­ła za­dzwo­nić po tak­sów­kę, kie­dy przyj­dzie czas.

– Czas przy­sze­dł już daw­no. Wsta­waj, idzie­my.

– Ni­g­dzie z tobą nie idę!

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – Obok nas po­ja­wia się bar­man­ka.

– Dzwo­ni­łaś już po tak­sów­kę? – pyta jej Zac.

– Nie, ale mia­łam to zro­bić i wte­dy po­ja­wił się pan.

– Nie dzwoń, zaj­mę się nią.

– Nie ma ta­kiej, kur­wa, opcji! Nie po­zwól mu, żeby mnie do­tknął! Ni­g­dzie z nim nie idę.

Chy­ba nikt nie trak­tu­je mnie po­wa­żnie. Nie dość, że Za­co­wi uda­je się w ko­ńcu mnie zła­pać i pod­nie­ść z ka­na­py, to ta pie­przo­na bar­man­ka jesz­cze mu po­ma­ga! A za­czy­na­łam ją lu­bić. Obo­je wy­pro­wa­dza­ją mnie na par­king pod­ziem­ny, gdzie cze­ka li­mu­zy­na Spark­sa.

– Nie wsi­ądę do niej – be­łko­czę, pró­bu­jąc brzmieć choć tro­chę po­wa­żnie, ale oczy­wi­ście mi to nie wy­cho­dzi.

– Wsi­ądziesz. Nie masz wy­bo­ru.

– Oczy­wi­ście, że mam! Za­dzwo­nię po tak­sów­kę albo pój­dę pie­szo!

– Po pro­stu wej­dź do tego pie­przo­ne­go sa­mo­cho­du, Emi­ly!

– Och, pan i wład­ca się wście­kł. – Wpa­dam w nie­kon­tro­lo­wa­ny śmiech.

Do­bra, może jest ze mną go­rzej, niż mi się wy­da­wa­ło. Po­ty­kam się i lecę do przo­du, ale Zac ła­pie mnie w ostat­nim mo­men­cie. Uno­si mnie do po­zy­cji sto­jącej i od­wra­ca twa­rzą do sie­bie.

– Da­lej chcesz iść pie­szo?

– Po do­głęb­nych prze­my­śle­niach stwier­dzam, że mogę się po­świ­ęcić i ci po­to­wa­rzy­szyć.

Uno­szę bro­dę i pró­bu­ję wsi­ąść do li­mu­zy­ny z gra­cją, któ­rej oczy­wi­ście nie mam, więc po­now­nie lecę do przo­du, tym ra­zem nie na be­ton, a na mi­ęk­kie sie­dze­nie. Po­pra­wiam się szyb­ko i od­su­wam, by zro­bić miej­sce mężczy­źnie. Wsia­da i po chwi­li sa­mo­chód ru­sza.

– Masz tu szam­pa­na?

– Mam, ale za­po­mnij, że dam ci ja­ki­kol­wiek al­ko­hol.

– Naj­bar­dziej roz­ryw­ko­wy fa­cet na Man­hat­ta­nie od­ma­wia pi­ja­nej dziew­czy­nie al­ko­ho­lu? – drwię. – Pod­czas mo­jej nie­obec­no­ści ktoś ob­ci­ął ci jaja?

– O moje jaja nie mu­sisz się mar­twić – sy­czy, wy­ra­źnie pod­mi­no­wa­ny.

– Ty za to po­wi­nie­neś. Cho­le­ra wie, co zdąży­łeś już zła­pać. Hej! A może dla­te­go je­steś taką…

Zac na­gle przy­kła­da dłoń do mo­ich ust i po­chy­la się w moim kie­run­ku.

– Je­stem wy­ro­zu­mia­ły, ale wszyst­ko ma swo­je gra­ni­ce.

– Ro­bisz się po­wa­żny jak twój oj­ciec – mó­wię nie­za­do­wo­lo­na, gdy tyl­ko za­bie­ra rękę. – Je­stem cie­ka­wa, kie­dy z two­jej twa­rzy zro­bi się ka­mień.

Już nie od­po­wia­da, a przez to tra­cę za­in­te­re­so­wa­nie do­ku­cza­niem mu. Pró­bu­ję zlo­ka­li­zo­wać al­ko­hol, jed­nak jest bar­dzo do­brze ukry­ty, więc zo­sta­je mi tyl­ko wy­trzy­mać prze­jazd. Ten na szczęście nie trwa dłu­go. Kie­dy za­uwa­żam, że za­trzy­mu­je­my się przed ho­te­lem Esca­la, mam na­dzie­ję, że wy­si­ądzie je­dy­nie Zac, ale gdy to robi, cze­ka, aż do nie­go do­łączę. Wy­cho­dzę z li­mu­zy­ny z ogrom­ną nie­chęcią i ru­szam do we­jścia. Do­ga­nia mnie w holu i pro­wa­dzi pro­sto do pry­wat­nej win­dy, po czym wci­ska gu­zik z nu­me­rem jego pi­ętra.

– Chy­ba coś ci się po­my­li­ło.

– W ta­kim sta­nie chcesz się spo­tkać z mat­ką?

– Boję się tego, co zo­ba­czę u cie­bie.

Uśmie­cha się w od­po­wie­dzi. Chwi­lę pó­źniej win­da się otwie­ra.

– Wy­bierz so­bie sy­pial­nię.

– Chcę taką, któ­rą mo­żna za­mknąć na klucz.

– Na­wet ja nie je­stem tak po­pie­przo­ny, żeby do­bie­rać się do pi­ja­nej dziew­czy­ny. Jesz­cze byś mnie obrzy­ga­ła.

– To mogę zro­bić bez al­ko­ho­lu, tak po pro­stu na mnie dzia­łasz.

Idę do pierw­szych drzwi, któ­re za­uwa­żam, wcho­dzę przez nie, po czym je za­my­kam. Oczy­wi­ście, cały apar­ta­ment jest utrzy­ma­ny w ciem­nych ko­lo­rach, co wy­wo­łu­je we mnie nie­po­kój. Jak­bym we­szła do kom­na­ty wam­pi­ra. Je­stem jed­nak zbyt pi­ja­na i za bar­dzo zmęczo­na, by my­śleć o tym dłu­żej. Nie mam siły wzi­ąć kąpie­li ani się ro­ze­brać, więc pa­ku­ję się w su­kien­ce na łó­żko, za­sta­na­wia­jąc się, z jak du­żym ka­cem obu­dzę się ju­tro.

■ROZDZIAŁ CZWARTY

Ból gło­wy jest ni­czym w po­rów­na­niu ze wsty­dem, któ­ry wła­śnie od­czu­wam. Bu­dzę się w sy­pial­ni go­ścin­nej Zaca, mam na so­bie po­gnie­cio­ną su­kien­kę, roz­ma­za­ny ma­ki­jaż, a o wło­sach nie chcę na­wet my­śleć. Po­włó­cząc no­ga­mi, idę do ła­zien­ki i gdy tyl­ko do niej do­cie­ram, za­my­kam oczy, by przy­pad­kiem nie spoj­rzeć na swo­je od­bi­cie. Roz­bie­ram się, wcho­dzę pod prysz­nic i od razu od­kręcam go­rącą wodę, któ­ra nie­co po­ma­ga mi w po­zbie­ra­niu my­śli. Mam lukę w pa­mi­ęci, przez co boję się tego, co zro­bi­łam wczo­raj­sze­go wie­czo­ra. Przy­po­mi­nam so­bie je­dy­nie, że Zac za­ci­ągnął mnie do swo­jej li­mu­zy­ny i tyle. Pó­źniej jest już tyl­ko czar­na dziu­ra.

Po bar­dzo dłu­giej kąpie­li wra­cam do po­ko­ju owi­ni­ęta w ręcz­nik. Wiem, że mu­szę po­pro­sić Spark­sa o coś do ubra­nia, ale naj­chęt­niej zo­sta­ła­bym w sy­pial­ni do ko­ńca ży­cia. Nie chcę na nie­go pa­trzeć, ale nie mam in­ne­go wy­jścia. Uchy­lam więc drzwi i roz­glądam się po po­miesz­cze­niu, ale ni­ko­go w nim nie ma. Wy­cho­dzę i wol­no po­ko­nu­ję całą jego dłu­go­ść, aż do­cie­ram do po­dwój­nych drzwi, za któ­ry­mi z pew­no­ścią kry­je się kom­na­ta sa­me­go sza­ta­na. Pu­kam dwa razy, a wte­dy drzwi się otwie­ra­ją.

– Wy­glądasz zde­cy­do­wa­nie le­piej niż wczo­raj – od­zy­wa się Zac z uśmiesz­kiem, któ­ry mam ocho­tę zma­zać mu z twa­rzy wła­sną pi­ęścią.

– Po­trze­bu­ję ja­ki­chś ubrań.

– W apar­ta­men­cie, w któ­rym miesz­ka­łaś, z pew­no­ścią coś zo­sta­ło.

– Mat­ka nie za­bra­ła wszyst­kie­go?

– Wąt­pię. – Omi­ja mnie i do­stoj­nym kro­kiem pod­cho­dzi do okna zaj­mu­jące­go wi­ęk­szą część ścia­ny. – Je­śli o mnie cho­dzi, ten strój po­do­ba mi się bar­dziej.

– Po pro­stu już pój­dę – rzu­cam z iry­ta­cją.

Ru­szam do win­dy. Ka­bi­na się otwie­ra, gdy mam za­miar na­ci­snąć gu­zik. Oczy­wi­ście… Moja mat­ka otwie­ra sze­ro­ko oczy, a twarz Huga jak zwy­kle się nie zmie­nia.

– Emi­ly?! – pisz­czy mat­ka. – Co ty tu ro­bisz?! Czy wy?

– Broń Boże! – krzy­czę z obrzy­dze­niem.

– Emi­ly mia­ła drob­ny wy­pa­dek. Przy­szła do mnie, by wzi­ąć prysz­nic – wy­ja­śnia Zac.

Kłam­stwo z jego ust jest bar­dziej prze­ko­nu­jące niż praw­da wy­po­wia­da­na przez zwy­kłe­go czło­wie­ka.

– Jaki wy­pa­dek?!

Li­czę, że Zac ma od­po­wie­dź na to py­ta­nie, ale mil­czy.

– Prze­wró­ci­łam się – rzu­cam pierw­szą wy­mów­kę, jaka przy­cho­dzi mi do gło­wy. – Po­bru­dzi­łam su­kien­kę.

– Dla­cze­go nie przy­szłaś do mnie?

– Bo było wcze­śnie i nie chcia­łam ci prze­szka­dzać, a Zac i tak nie ma co ro­bić.

Za ple­ca­mi sły­szę prych­ni­ęcie mężczy­zny.

– Sko­ro już tu je­steś, nie będę mu­sia­ła dzwo­nić. Chcie­li­by­śmy za­pro­sić was na przy­jęcie z oka­zji Hal­lo­we­en. Będzie cała śmie­tan­ka Up­per East Side – mówi pod­eks­cy­to­wa­na mat­ka.

– Wy­bacz­cie, ale or­ga­ni­zu­ję wła­sne przy­jęcie w klu­bie. Ju­tro wiel­kie otwar­cie Roy­al – od­zy­wa się z po­wa­gą Zac, sta­jąc tuż obok mnie.

– Ach, tak… Ale ty, Emi­ly, nie masz pla­nów?

– Obie­ca­łam Za­co­wi, że przyj­dę – tłu­ma­czę nie­win­nie, ma­jąc na­dzie­ję, że mi uwie­rzy.

– To do­brze – za­bie­ra głos Hugo. – Cie­szę się, że za­czy­na­cie się do­ga­dy­wać.

Po chwi­li zo­sta­ję znów z Za­cem. Zer­kam na nie­go, bo coś nie daje mi spo­ko­ju.

– Czy tyl­ko mnie się wy­da­je, że sło­wa two­je­go ojca mają dru­gie dno?

– Jego sło­wa za­wsze mają dru­gie dno.

– To praw­da. Pój­dę już. Mu­szę zna­le­źć coś do ubra­nia.

– Otwar­cie klu­bu jest o siód­mej wie­czo­rem.

– Nie za­mie­rzam przy­cho­dzić. Po­wie­dzia­łam to, by nie uczest­ni­czyć w ko­lej­nym kul­tu­ral­nym spo­tka­niu zor­ga­ni­zo­wa­nym przez moją mat­kę.

– Nie masz wy­bo­ru. – Wzru­sza ra­mio­na­mi, a na jego twa­rzy po­ja­wia się uśmiech zwy­ci­ęstwa.

– Na­wet mnie nie lu­bisz. Zresz­tą z wza­jem­no­ścią.

– Wła­śnie dla­te­go lu­bię cię dręczyć.

– Uwa­żaj, bo też je­stem w tym do­bra.

Otwie­ram win­dę, wcho­dzę do środ­ka i już nie mogę się do­cze­kać, kie­dy opusz­czę ten bu­dy­nek.

– Obo­wi­ązu­je dress code. Im mniej na sie­bie wło­żysz, tym le­piej – do­da­je Zac, za­nim drzwi win­dy się za­su­wa­ją.

Sko­ro nie mam cie­kaw­szych za­jęć, z chęcią mu udo­wod­nię, że rów­nież po­tra­fię dręczyć. Dziś jed­nak chcia­ła­bym już tyl­ko od­po­cząć i wy­le­czyć kaca, któ­ry wci­ąż daje o so­bie znać. W apar­ta­men­cie, w któ­rym jesz­cze nie­daw­no miesz­ka­łam z mat­ką, znaj­du­ję kil­ka swo­ich ubrań. Ubie­ram się w pierw­sze ciu­chy, któ­re wpa­da­ją mi w ręce, po czym opusz­czam to miej­sce, ma­jąc na­dzie­ję, że szyb­ko do nie­go nie wró­cę.

Po po­wro­cie do wie­żow­ca NYN za­glądam do Ra­ven i Ja­me­sa, by po­że­gnać się z przy­ja­ció­łką przed jej wy­jaz­dem. Uśmie­cham się na wi­dok krząta­jącej się po sa­lo­nie Ra­ven.

– My­śla­łam, że je­dzie­cie na week­end – mó­wię roz­ba­wio­na.

– Tak, ale i tak nie wiem, co mam wło­żyć na przy­jęcie! Ja­me­sa nie ma, spo­tka­my się na lot­ni­sku, więc je­stem z tym sama.

– Gos­sip? – py­tam za­my­ślo­na.

– Tak… Mam dość. On zresz­tą też.

– Chy­ba wa­sze roz­wi­ąza­nie nie było prze­my­śla­ne, co?

– Wy­da­wa­ło nam się, że będzie ina­czej.

– W ta­kim ra­zie mu­si­cie coś zmie­nić. Nie po­win­ni­ście żyć w ten spo­sób.

Ra­ven w ko­ńcu się za­trzy­mu­je. Wzdy­cha, po czym opa­da na ka­na­pę. Do­łączam do niej i przy­glądam się jej ba­daw­czo. Na­praw­dę źle wy­gląda.

– Sko­ńczy­łam rok stu­diów. Mia­łam wró­cić na uczel­nię, ale szyb­ko zro­zu­mia­łam, że nie po­go­dzę tak od­po­wie­dzial­nej pra­cy z na­uką. Prze­jęłam sta­no­wi­sko Dy­la­na, cze­go rów­nież nie było w pla­nie. Mia­łam za­jąć się Gos­sip, ale przy­ja­ciel Ja­me­sa uznał, że le­piej będzie po­wie­rzyć mi spra­wy fir­my, któ­rą już znam. I ow­szem, miał ra­cję, cho­ciaż to nie­wie­le zmie­nia. Dy­lan jest te­raz dy­rek­to­rem ge­ne­ral­nym „New York News” oraz re­dak­to­rem na­czel­nym Gos­sip i coś mi mówi, że on ta­kże nie daje już rady.

Wi­dzę, jak bar­dzo jest zmęczo­na, i pra­gnę jej po­móc. Nie wiem tyl­ko, co mo­gła­bym zro­bić. Nie we­zmę na sie­bie jej obo­wi­ąz­ków, bo kom­plet­nie się na tym nie znam. Gdy­by było ina­czej, nie za­sta­na­wia­ła­bym się na­wet se­kun­dy.

– Mu­si­cie coś z tym zro­bić. Ja­mes po­wi­nien za­trud­nić no­wych lu­dzi.

– Tak, wiem to i my­ślę, że po na­szym po­wro­cie wła­śnie tym się zaj­mie­my. A je­śli mowa o no­wych lu­dziach… Chcesz zo­stać moją nową Ha­zel?

– Two­ją nową Ha­zel? – Marsz­czę czo­ło.

– Ja­mes mi ją tyl­ko po­ży­czył, ale ktoś w ko­ńcu musi ją za­stąpić. – Wzru­sza ra­mio­na­mi, uśmie­cha­jąc się sub­tel­nie. – Po­my­śla­łam, że będziesz ide­al­na. Ha­zel wszyst­ko ci po­ka­że, a gdy będziesz go­to­wa, ona znów wró­ci na wy­łącz­no­ść do Ja­me­sa, a ja będę mia­ła nie­za­stąpio­ną po­moc. Co ty na to?

– Jesz­cze py­tasz?! Oczy­wi­ście, że się zga­dzam!

– Wła­śnie to chcia­łam usły­szeć. A te­raz wy­bacz, ale mu­szę do­ko­ńczyć pa­ko­wa­nie.

– Ja­sne! Już ci nie prze­szka­dzam. Mam na­dzie­ję, że od­pocz­nie­cie.

– Ja też. Kie­dy wró­cę, po­roz­ma­wia­my o two­jej pra­cy.

Że­gnam się uśmie­chem z przy­ja­ció­łką, po czym wra­cam na swo­je pi­ętro. W apar­ta­men­cie od razu rzu­cam się na łó­żko. Całe szczęście Ra­ven była zbyt za­jęta pa­ko­wa­niem i nie za­uwa­ży­ła, w ja­kim sta­nie ją od­wie­dzi­łam. Te­raz mu­szę się je­dy­nie wy­spać, a ju­tro pla­nu­ję spędzić cały dzień na pla­no­wa­niu ze­msty. Zac na­wet nie wie, z kim za­czął woj­nę.

■ROZDZIAŁ PIĄTY

Wcze­śnie rano opusz­czam wie­żo­wiec NYN. Wy­spa­łam się jak ni­g­dy. Po śnia­da­niu po­sta­na­wiam od­wie­dzić Ha­zel, któ­ra mia­ła po­ja­wić się dziś w pra­cy, by spraw­dzić ja­kieś wa­żne do­ku­men­ty. Wpa­dam na nią, gdy chcę we­jść do win­dy.

– Już wy­cho­dzisz? – py­tam za­sko­czo­na.

– Tak, na szczęście szyb­ko wszyst­ko za­ła­twi­łam. Szłaś do mnie?

– Po­my­śla­łam, że może będę mo­gła ci po­móc.

– To miło z two­jej stro­ny. Masz może ocho­tę na kawę? Nie­da­le­ko stąd jest świet­ne miej­sce.

Zga­dzam się z chęcią, bo nie chcę wra­cać do pu­ste­go apar­ta­men­tu. My­śla­łam, że lu­bię sa­mot­no­ść, do­pó­ki nie po­zna­łam jej gorz­kie­go sma­ku. Za­wsze ota­cza­łam się lu­dźmi. Może po pro­stu się do tego przy­zwy­cza­iłam, a może rze­czy­wi­ście po­trze­bu­ję ko­goś, z kim mogę po­roz­ma­wiać. Je­stem wdzi­ęcz­na Ra­ven, że przed­sta­wi­ła mi Ha­zel. Pa­mi­ętam, że na po­cząt­ku nie by­łam za­chwy­co­na tym po­my­słem, ale ta ko­bie­ta oka­za­ła się świet­ną bab­ką, z któ­rą na­praw­dę do­brze mi się roz­ma­wia.

– Masz ja­kieś pla­ny na dzi­siej­szy wie­czór? – py­tam, gdy zaj­mu­je­my miej­sca przy sto­li­ku.

– Nie. Paul chciał za­brać mnie do klu­bu, gdzie będą jego ko­le­dzy z pra­cy, ale nie­któ­rzy z nich mnie prze­ra­ża­ją.

Nie mogę po­wstrzy­mać się od śmie­chu.

– Le­ka­rze po­tra­fią być prze­ra­ża­jący. Szcze­gól­nie w Hal­lo­we­en.

Pod­cho­dzi do nas kel­ner, więc szyb­ko skła­da­my za­mó­wie­nia. Mój te­le­fon wi­bru­je, in­for­mu­jąc o no­wej wia­do­mo­ści. Si­ęgam po nie­go z cie­ka­wo­ścią i od razu ża­łu­ję, że ze­psu­łam so­bie dzień.

ZAC: Masz już strój? Chciałabym zobaczyć twoją wersję seksownej uczennicy.

– Ku­tas – ce­dzę przez za­ci­śni­ęte zęby.

– Coś się sta­ło?

– Zac pod­stępem ska­zał mnie na wie­czór w jego klu­bie. Jak go znam, to będzie naj­bar­dziej per­wer­syj­na im­pre­za roku.

– Jak to cię zmu­sił?

– To dłu­ga hi­sto­ria, ale może ze­chcesz do­łączyć do mnie ra­zem z dok­tor­kiem?

– Paul na per­wer­syj­nej im­pre­zie Zaca Spark­sa? Od­pa­da.

– Nie wy­da­je mi się, że jest sztyw­nia­kiem.

– Nie on, ja. Zdąży­łam do­wie­dzieć się tro­chę o Zacu. Nie chcę, żeby mój fa­cet po­ja­wił się w miej­scu, gdzie pó­łna­gie i na­gie ko­bie­ty będą się o nie­go ocie­rać.

– Je­steś za­zdro­sna – stwier­dzam roz­ba­wio­na.

– Nic na to nie po­ra­dzę. Spójrz na mnie. Je­stem ni­ska i nie mam fi­gu­ry mo­del­ki. Bez ma­ki­ja­żu wy­glądam jak dziec­ko, a kie­dy się po­ma­lu­ję, jak sta­ra pan­na z pi­ąt­ką ko­tów. Nie mam lśni­ących wło­sów i po­wa­la­jące­go uśmie­chu…

– Po­cze­kaj! – Prze­ry­wam jej, bo nie je­stem w sta­nie dłu­żej tego słu­chać. – Co ty wła­ści­wie pie­przysz?

– Praw­dę.

Na wi­dok jej za­smu­co­nej miny mam wy­rzu­ty su­mie­nia. Nie­po­trzeb­nie w ogó­le się od­zy­wa­łam. Skąd jed­nak mia­łam wie­dzieć, że Ha­zel wła­śnie tak sie­bie po­strze­ga?

– Po­słu­chaj mnie te­raz uwa­żnie. Je­steś pi­ęk­ną i cho­ler­nie in­te­li­gent­ną ko­bie­tą. Paul jest tobą ocza­ro­wa­ny i wca­le mu się nie dzi­wię. Gdy­by było ina­czej, nie spo­ty­ka­li­by­ście się tak często.

Opusz­cza gło­wę, ale po chwi­li ją uno­si.

– Dzi­ęku­ję.

– Nie dzi­ękuj. Po pro­stu za­cznij w sie­bie wie­rzyć. A to, że masz dzie­cin­ną bu­zię, jest cho­ler­nym atu­tem! Fa­ce­tów to kręci.

– Na­wet nie chcę wie­dzieć ja­kich.

– Spo­koj­nie, nie mó­wię o pe­do­fi­lach – rzu­cam ze śmie­chem. – Ale są mężczy­źni, któ­rzy bar­dzo lu­bią taki typ uro­dy.

– Może masz ra­cję – mówi bez prze­ko­na­nia.

– Ja za­wsze mam ra­cję. – Pusz­czam do niej oczko.

Ha­zel w ko­ńcu się uśmie­cha, a ja od­dy­cham z ulgą. Uda­jąc, że wszyst­ko u mnie w po­rząd­ku, za­sta­na­wiam się, gdzie mo­gła­bym zna­le­źć so­jusz­ni­ka w star­ciu z Za­cem, ale szyb­ko się pod­da­ję. Mu­szę iść tam sama, bo nikt nie ma cza­su tego wie­czo­ra. Prze­cież nie za­bio­rę ze sobą pierw­szej lep­szej oso­by, któ­ra przyj­dzie mi na myśl. Do­cie­ra do mnie, że jak na ko­goś, kto ota­cza się wie­lo­ma lu­dźmi, mam nie­wie­lu przy­ja­ciół.

Po wy­pi­ciu kawy że­gnam się z Ha­zel, ale nie wra­cam do apar­ta­men­tu. Zmie­rzam ku mo­jej ulu­bio­nej uli­cy, gdzie naj­lep­sze mar­ki ku­szą swo­imi dro­gi­mi, ale nie­sa­mo­wi­ty­mi pro­duk­ta­mi. Omi­jam Dio­ra, Cha­nel, a na­wet Lo­uisa Vu­it­to­na, tyl­ko dla­te­go że nie znaj­dę tam tego, cze­go szu­kam. Wcho­dzę do Vic­to­ria’s Se­cret, by ku­pić so­bie ide­al­ny strój na dzi­siej­szy wie­czór. Z bó­lem ser­ca prze­cho­dzę przez dział z bie­li­zną. Kor­ci mnie, by ją ku­pić. Tym ra­zem je­stem twar­da i nie ule­gam za­chcian­kom. Na szczęście szyb­ko tra­fiam na ide­al­ny ko­stium. Czy jest coś lep­sze­go od wy­uz­da­ne­go stro­ju dia­bli­cy? Sko­ro mam się po­ja­wić w tym cho­rym klu­bie, nie będę od­sta­wać od resz­ty. Do­brze znam gust Spark­sa, na­wet nie kry­je się ze swo­imi upodo­ba­nia­mi. Czu­ję, że Zac pla­nu­je dla mnie nie­za­po­mnia­ny wie­czór. Nie za­pra­sza­łby mnie, gdy­by było ina­czej. Do nie­da­wa­na bie­gał za Ra­ven, ale na­wet taki kre­tyn jak on za­uwa­żył, że nie ma szans, gdy ry­wa­lem jest sam Ja­mes Col­lins. Dla­cze­go ja nie mogę tra­fić na ta­kie­go fa­ce­ta? Cho­dzi nie o pie­ni­ądze, ja­kie po­sia­da, a je­dy­nie o to, że jest mężczy­zną z krwi i ko­ści. Nie dzie­cia­kiem, nie zbo­cze­ńcem. Za­czy­nam do­cho­dzić do wnio­sku, że ni­g­dy nie znaj­dę ko­goś, z kim chcia­ła­bym spędzić resz­tę ży­cia.

Nie­co przy­gnębio­na wra­cam do apar­ta­men­tu. Od­kła­dam za­ku­py, za­ma­wiam obiad i pla­nu­ję nic nie ro­bić do sa­me­go wie­czo­ra. Co­kol­wiek Zac za­pla­no­wał, będę go­to­wa. Chy­ba.

■ROZDZIAŁ SZÓSTY

Punk­tu­al­nie o siód­mej wie­czo­rem przy­glądam się swo­je­mu od­bi­ciu w lu­strze. Je­stem za­do­wo­lo­na z efek­tu, jaki uda­ło mi się uzy­skać. Gor­se­to­wy biu­sto­nosz ide­al­nie pod­kre­śla moje pier­si, a pas do po­ńczoch wspa­nia­le zgry­wa się ze świet­nym kro­jem maj­tek. Za­nim za­kła­dam opa­skę z ro­ga­mi, na­rzu­cam na sie­bie pe­le­ry­nę za­kry­wa­jącą wszyst­ko, co na sie­bie wło­ży­łam. Ko­ńczy się kil­ka cen­ty­me­trów przed mo­imi ko­la­na­mi i choć jest pro­sta sama w so­bie, wy­gląda na­praw­dę nie­źle.

Tak­sów­ka do­wo­zi mnie na miej­sce kil­ka mi­nut po siód­mej. Klub jest już ob­le­ga­ny, co na­wet mnie nie dzi­wi. Lu­dzie lecą do Zaca ni­czym ćmy do świa­tła. By­cie człon­kiem jed­nej z naj­bo­gat­szych ro­dzin Man­hat­ta­nu ma swo­je za­le­ty. Omi­jam ko­lej­kę i pod­cho­dzę do ochro­nia­rza, któ­ry przy­gląda mi się py­ta­jąco.

– Je­stem Emi­ly Gor­don – wy­ja­śniam, ma­jąc na­dzie­ję, że to wy­star­czy.

– I?

Uno­szę brwi.

– OK, w ta­kim ra­zie prze­każ Spark­so­wi, że by­łam, ale mnie nie wpu­ści­łeś – mó­wię za­do­wo­lo­na.

Od­wra­cam się na pi­ęcie i od razu za­czy­nam szu­kać wzro­kiem tak­sów­ki. Sze­ro­ki uśmiech nie scho­dzi mi z twa­rzy, bo wła­śnie uwol­ni­łam się od tra­gicz­ne­go wie­czo­ru.

– Bar­dzo prze­pra­szam, ko­le­ga nie wie­dział, że jest pani spe­cjal­nym go­ściem. – Obok mnie sta­je dru­gi ochro­niarz. – Pan Sparks cze­ka na pa­nią.

Prze­kli­nam w my­ślach swój los i choć naj­chęt­niej ucie­kła­bym z tego miej­sca, wcho­dzę pro­sto w pasz­czę lwa. Za­czy­nam roz­glądać się po wnętrzu, któ­re przy­tła­cza prze­py­chem, bar­dzo ty­po­wym dla wła­ści­cie­la. Już na sa­mym we­jściu za­uwa­żam kil­ka pó­łna­gich tan­ce­rek, pó­źniej do­strze­gam ko­lej­ne, wy­gi­na­jące się w zło­tych klat­kach. Na ko­ńcu sali znaj­du­je się okrągła loża dla VIP-ów, umiesz­czo­na na po­de­ście, na któ­rym oprócz pó­ło­krągłej ka­na­py jest też sce­na z rurą do ta­ńca. Do­strze­gam Zaca na ka­na­pie. Wszędzie go roz­po­znam po jego fry­zu­rze w ar­ty­stycz­nym nie­ła­dzie. Pod­cho­dzę tam, sia­dam obok nie­go i wy­szar­pu­ję mu szklan­kę whi­sky z dło­ni.

– Nie po­win­naś pić – za­uwa­ża ni­skim gło­sem.

Nie spusz­cza­jąc z nie­go oczu, wy­pi­jam cały al­ko­hol, po czym od­da­ję mu pu­stą szklan­kę.

– Czy­żby?

Uno­si kącik ust.

– Za­sta­na­wia­łem się, czy w ogó­le się po­ja­wisz.

– Nie da­łeś mi wy­bo­ru. Wolę tę spe­lu­nę niż kil­ka go­dzin na nud­nym przy­jęciu z moją mat­ką.

– Spe­lu­nę? To luk­su­so­wy klub, złot­ko.

– Pe­łny dzi­wek. To, że bio­rą sto do­la­rów za nu­me­rek, nie czy­ni tego miej­sca luk­su­so­wym.

Zac z sze­ro­kim uśmie­chem po­chy­la się do mnie.

– Bio­rą trzy­sta do­la­rów.

– Ach, tak. To wie­le zmie­nia. Rze­czy­wi­ście, to miej­sce jest luk­su­so­we – mó­wię z iro­nią.

– Ale twój strój od­bie­ga od wy­tycz­nych – za­uwa­ża, mie­rząc mnie prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem.

– Po­wie­dział fa­cet w gar­ni­tu­rze.

– Mężczyzn to nie do­ty­czy.

– Trak­tu­jesz ko­bie­ty jak za­baw­ki ero­tycz­ne. To obrzy­dli­we.

– One same chcą być tak trak­to­wa­ne. Ni­ko­go do ni­cze­go nie zmu­szam.

I tu mu­szę przy­znać mu ra­cję. Dzie­wi­ęćdzie­si­ąt pro­cent ko­biet w wie­ku od szes­na­stu do trzy­dzie­stu lat da­ło­by się…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: