- promocja
- W empik go
On One Condition - ebook
On One Condition - ebook
Dwa miesiące spędzone w Cedar Falls, żeby dopilnować budowy luksusowego hotelu Sin International Network, a przy okazji podlizywać się upierdliwemu burmistrzowi, który stawia naszej firmie niedorzeczne warunki? Wiedziałem, że to nie będzie nic przyjemnego. W dodatku z tym malowniczym, turystycznym miasteczkiem w Montanie łączą mnie wspomnienia z młodości. Wspomnienia równie piękne, co bolesne.
Właśnie tutaj przeżyłem pierwszą prawdziwą miłość.
Zakończoną nagłym rozstaniem.
I złamanym sercem.
To było piętnaście lat temu. Dlaczego więc ponowne spotkanie z Asher Wells wywołuje we mnie tak silne uczucia, które nie dają mi spokoju? I dlaczego ona tu została? Zawsze marzyła o tym, żeby uciec stąd i zrobić karierę artystyczną. A przede wszystkim: dlaczego, do cholery, obwinia mnie o to, co się stało tamtej nocy?
Podobno pierwsza miłość zasługuje czasem na drugą szansę. Cóż, ja raczej traktuję tę historię jak niedokończony interes, a wszyscy wiedzą, że w biznesie Ledger Sharpe nigdy nie daje za wygraną. Tym razem nie wyjadę stąd bez Asher.
Najpierw jednak muszę sprawić, żeby przestała mnie nienawidzić…
Druga część serii romansów o braciach Sharpe autorki bestsellerów „New York Timesa”.
Część I: Last resort.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67859-21-9 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ledger
Szanowny Zarządzie firmy Sharpe International Network,
My, członkowie Rady Miasta Cedar Falls, piszemy do Państwa, aby zgłosić zastrzeżenia dotyczące kilku kwestii związanych z niedawno zakupionym przez Was hotelem The Retreat i prowadzonymi aktualnie pracami remontowymi na terenie obiektu. Wprawdzie cenimy wolny rynek oraz wszelką przedsiębiorczość, lecz troszczymy się również o mieszkańców naszego miasta i źródła ich utrzymania. Państwa dążenie do przemiany Cedar Falls w kurort wiąże się z procesem komercjalizacji, a co za tym idzie – degradacji naszej miejscowości, w związku z czym wiele małych firm, które są od pokoleń filarami naszej społeczności, obawia się, że Państwa drapieżna wielkobiznesowa mentalność doprowadzi do ich bankructwa.
W złożonym 13 lutego bieżącego roku wniosku o wydanie warunkowego pozwolenia na użytkowanie budynku widnieje sugestia, że Państwa ośrodek wczasowy stworzy nowe miejsca pracy i pobudzi miejscową gospodarkę. Dotychczas jednak nie dotrzymali Państwo swoich obietnic. Wszystkie umowy podpisywane przez Sharpe International Network w ramach tego projektu zostały zawarte z firmami z Billings i dalszych okolic, a nie z samego Cedar Falls.
Co prawda rozumiemy, że Państwa działalność musi przynosić dochody, ale naszym zadaniem jest ochrona naszych mieszkańców i ich stylu życia. Rada Miasta postanowiła, że wyda Państwu ostateczne pozwolenie na użytkowanie dopiero po spełnieniu następującego warunku: członek zarządu Państwa firmy musi przebywać w Cedar Falls przez pełne dwa miesiące w celu nadzorowania projektu. Uważamy, że dzięki obecności Waszego przedstawiciela na miejscu przekonają się Państwo, jak ważne jest dotrzymywanie obietnic, oraz zatroszczycie o to, aby Państwa reprezentant pozostawał do dyspozycji Rady Miasta Cedar Falls za każdym razem, gdy zajdzie taka potrzeba.
Do czasu spełnienia tego warunku ostateczne pozwolenie na użytkowanie nie zostanie wydane.
Z poważaniem
Rada Miasta Cedar Falls
– Jaja sobie robią? – śmieję się, przenosząc wzrok z ekranu laptopa na moich braci. – „Degradujemy” ich miejscowość? Co za pierdolenie. Gdy ośrodek będzie już gotowy, do Cedar Falls zacznie zjeżdżać więcej turystów. Biznes w mieście się rozkręci. Ich gospodarka dostanie porządnego kopa.
Wiedziałem, że zakup nieruchomości w tej konkretnej lokalizacji jest złą decyzją.
Ale co się stało, to się nie odstanie, prawda? Zresztą moi bracia nawet nie wiedzą, co się wydarzyło w tamtym miejscu wiele lat temu. I niechaj tak zostanie.
– Najwyraźniej tamci mają odmienne zdanie – zauważa Ford, z nogami na stole konferencyjnym i rękami założonymi za głową. Patrzy zmrużonymi oczami na ekran swojego komputera i czyta ten sam mail od rady miasta. – A właściwie dlaczego nie podpisujemy umów z miejscowymi przedsiębiorcami?
– Bo tamtejsze firmy są zbyt małe i nie dałyby sobie rady z tak wielkim projektem? – zgaduję. – Zapytaj zresztą Hillary – dodaję, mając na myśli naszą menedżerkę, która stacjonuje w Cedar Falls i nadzoruje budowę. – Ona będzie znała odpowiedź.
– Jasne, możemy ją zapytać – mówi Ford – ale to nie rozwiąże naszego problemu.
– Ani nie sprawi, że przestaną lecieć w chuja z tymi pozwoleniami – uzupełnia Callahan.
Stoi przy rzędzie okien, które zdobią naszą salę konferencyjną, i patrzy na mnie z taką samą miną, jak Ford.
Wszyscy trzej jesteśmy identyczni, jeśli chodzi o wygląd, ale zarazem bardzo się różnimy pod każdym innym względem.
– Po cholerę w ogóle kupowaliśmy tę nieruchomość? – zżymam się, ściskając grzbiet nosa. Kolejny problem, kolejny ból głowy. – Myślałem, że nowe projekty powinny być zajebiście ekscytujące.
– Przestań się tak spinać, Ledge, bo ci pęknie żyłka w dupie – rzuca drwiąco Callahan.
Pokazuję mu środkowy palec.
– Tato. To z jego powodu zgodziliśmy się na ten zakup – mówi Ford, przypominając nam, żebyśmy znowu się skupili na sednie sprawy, bo dobrze wie, że Callahan i ja potrafimy całymi dniami sprzeczać się w taki gówniarski sposób. – Zamierzaliśmy zrobić coś w hołdzie dla niego. Pamiętasz?
Tak, Ford ma rację. Kupiliśmy ten stary hotel z zamiarem przeobrażenia go w nieruchomość godną marki Sharpe International Network, bo tego właśnie życzyłby sobie nasz ojciec. Chciałby, żebyśmy stworzyli miejsce, do którego kiedyś będziemy zabierać własne rodziny, a nasze dzieci doświadczą tego, czego my zaznaliśmy w dzieciństwie. Bliskości z naturą. Jakiejś innej perspektywy. Życia bardziej... analogowego. Boże, prawie się trzęsę na samą myśl o tym, że miałbym przeżyć godzinę bez telefonu. W takim miejscu nasza trójka mogłaby trochę częściej czuć się jak rodzeństwo, a nie tylko jak wspólnicy i współpracownicy.
Nikt jednak nie przewidział, że władze miasta, w którym dawniej spędzaliśmy każde wakacje, będą tak nam utrudniały sprawę.
– Czy ktoś mógłby im zwyczajnie powiedzieć, że dotrzymamy naszych obietnic? – pytam. – Czy to nie wystarczy? Dwa miesiące siedzenia na tym zadupiu doprowadziłyby każdego człowieka do szału.
– No tak, zapomnieliśmy, że tylko ty nie byłeś zachwycony tym pomysłem. – Callahan przewraca oczami. – Wyjazd na wieś jest teraz poniżej godności jaśnie pana Ledgera.
– Żadne poniżej godności, ale czy nie mogliśmy, na litość boską, wybrać jakiejś lepszej lokalizacji? Takiej, gdzie główna ulica w mieście nie jest jedyną atrakcją?
– Montana jest teraz gorącą miejscówką – wtrąca Ford, wzruszając ramionami.
– Dobra, dobra. – Macham lekceważąco ręką, choć wiem, że ma rację. Ale Cedar Falls to nie Nowy Jork. Za daleko od wszystkiego. A moja ostatnia wizyta w tamtych stronach była przeżyciem, które chciałbym wyrzucić z pamięci.
– Człowieku, uwielbiałeś to miasteczko, kiedy byliśmy małolatami – mówi Ford.
To prawda.
Uwielbiałem.
A potem nagle przestałem.
– Cholera, to było jedyne miejsce, w którym tato pozwalał nam być normalnymi dzieciakami, a nie potomkami rodu Sharpe’ów. – Callahan krzyżuje ręce na piersi i odchrząkuje. Jestem pewien, że w tej chwili wszyscy doznajemy ukłucia w piersiach. Nieobecność ojca jest wciąż ogromną wyrwą w naszych sercach.
Uśmiecham się do moich wczesnych wspomnień z Cedar Falls. Długie dni spędzane na świeżym powietrzu. A wieczorami całowanie się z dziewczynami w lesie. Czasami nawet coś więcej... Nasz ojciec, Maxton Sharpe, spuszczał nas ze smyczy, bo uważał, że w tak małym miasteczku nie znajdziemy okazji do wybryków. Cóż, mylił się. Wolność, jaką się wtedy cieszyliśmy, była czymś przewspaniałym w porównaniu z rygorami panującymi w prywatnym liceum, do którego uczęszczaliśmy, oraz nieskazitelną reputacją, jakiej wymagano od nas na co dzień.
Reputacji, przez którą piętnaście lat temu musieliśmy wyjechać z Cedar Falls.
Moi bracia do dziś nie wiedzą, dlaczego już nigdy tam nie wróciliśmy.
– Łowienie ryb, łażenie po górach, łojenie browarów...
– ...w hurtowych ilościach – uzupełnia Ford, a ja sobie przypominam, jak wręczaliśmy łapówki ludziom z ekipy taty, żeby je nam po kryjomu kupowali.
– Nie zapominajmy też o wszystkich tamtych prowincjonalnych panienkach – dodaje Callahan z bezczelnym uśmieszkiem. – Miały dziką ochotę na przyjezdnych chłopaków. Myślały, że jesteśmy dużo bardziej wyrafinowani, niż byliśmy w rzeczywistości.
– Ech, stare dobre czasy – wzdycham.
– A jak się nazywała tamta laska, z którą kiedyś kręciłeś? – pyta nagle Ford. – Ashlyn? Ashley?
– Asher – mruczę pod nosem i przeczesuję dłonią włosy. Asher Wells. Znowu czuję w piersi ostre ukłucie, ale tym razem z zupełnie innego powodu. – Boże. Prawie o niej zapomniałem.
To kłamstwo.
Od razu pomyślałem właśnie o niej, gdy moi bracia wyskoczyli z pomysłem kupna tego hotelu. Asher – pierwsza dziewczyna, która złamała mi serce. Do tej pory jest to jeden z niewielu sekretów, które skrywam przed braćmi.
Sekret tak stary i tak głęboko zakopany, że nie byłoby sensu go teraz odkopywać.
Boże.
Asher. Moja lawendowa dziewczyna.
Ciągle ją widzę, jak siedzi pod naszą wierzbą, z liśćmi wplątanymi we włosy i ogniem tańczącym w oczach.
– O! Asher. Tak. – Ford pstryka palcami. – O ile dobrze pamiętam, to była jedyna kobieta, która pokonała cię w twojej własnej grze, czyli złamała ci serce, zanim ty zdążyłeś zrobić to jej. A może nauczyłeś się tej sztuki właśnie od niej? Podobnie jak unikania głębszych, trwałych związków.
– Bla, bla, bla. – Przewracam oczami. – Tylko dlatego, że wolę luźne znajomości i nie daję się zaobrączkować jak ten gołąbek – wskazuję na Callahana – nie oznacza, że jestem dupkiem żołędnym.
– Nie sugerowałem, że jesteś dupkiem, tylko idealnym... Ledgerem – śmieje się Callahan. – A tak w ogóle to dlaczego ona z tobą zerwała? Rozczarował ją twój rozmiar?
Parskają rubasznym śmiechem, a ja kręcę głową i rzucam niedbale:
– Pieprzcie się.
I zmieńcie temat, błagam.
– Myślisz, że ona wciąż mieszka w Cedar Falls? – pyta nagle Ford.
– Wątpię. Nie mogła się doczekać, żeby się wyrwać z tej cholernej mieściny. – Mam nadzieję, że jej się udało.
– Dobra, dobra, już wystarczy wspominania tamtych dwóch minut, gdy straciłeś dziewictwo, oraz tej biednej dziewczyny, zmuszonej wytrzymać te krótkie, ulotne chwile – żartuje Callahan, a ja pokazuję mu środkowy palec. – Jak załatwimy sprawę żądań tamtych pieprzonych ważniaków?
– Niestety, trzymają nas w garści – mówi Ford. – Nie mamy wyboru, musimy się ugiąć.
– A gadałeś z naszymi prawnikami? Pytałeś, czy w ogóle mogą nam stawiać takie warunki?
– Mogą zrobić wszystko, co im się podoba – wtrąca Callahan. – Pamiętasz ten projekt w Santa Fe? Wtedy też miasto stawiało ostre warunki. Wybuliliśmy kupę forsy na walkę w sądzie, a na koniec i tak musieliśmy tańczyć tak, jak nam zagrali.
– Kurwa mać. – W myślach przelatuję przez harmonogram prac budowlanych zwieńczony planowanym hucznym otwarciem. Dwa miesiące, zanim otrzymamy pozwolenie na użytkowanie budynku, oznaczają nieplanowane opóźnienie. – To będzie nas słono kosztowało. Musimy przesunąć datę otwarcia. Tak na wszelki wypadek.
– To tylko drobne turbulencje – komentuje Ford z właściwym sobie pragmatyzmem. – Takie rzeczy zdarzają się przy każdym projekcie.
– Ale to są absurdalne żądania.
– Nieważne, bo i tak już kupiliśmy ten hotel. Tu chodzi o miliony dolarów, więc w gruncie rzeczy nie mamy wyboru, prawda? – krzywi się Callahan.
– Wiesz, czego nie mamy? Czasu na takie durne wymysły. Żaden z nas nie może sobie w tej chwili pozwolić na dwa miesiące wyrwane z życiorysu. – Przeczesuję dłonią włosy. – Po to zatrudniamy menedżerów projektów i kierowników budowy. Musimy jakoś obejść tę barierę. Trzeba coś wykombinować.
Callahan patrzy na mnie, jakbym się urwał z choinki.
– No to co dokładnie proponujesz? Bo jeśli chcesz ich obsypać pieniędzmi, a właśnie takie rozwiązanie ci chodzi po głowie, to to jedynie sprawi, że ludzie dorobią nam jeszcze bardziej korporacyjną gębę.
– Albo będziemy wyglądać jak winni tego, o co nas oskarżają – dodaje Ford.
– W takim razie jakie jest wyjście? Zatrudnić wszystkich ludzi w mieście? Dobra. Zróbmy tak – mówię. – Wszystkie sklepy przy głównej ulicy przez nas zbankrutują? To nie nasza, kurwa, wina, jeśli tak się stanie. My sprzedajemy tylko gościnność, więc jakim cudem przez nasz ośrodek miałby splajtować sklepik z narzędziami albo piekarnia? Ten list to absolutna bzdura.
– No ale co zrobisz? Nic nie zrobisz – mamrocze pod nosem Ford.
– A co nam zawsze powtarzał tato? – pytam. – Że należy się stawiać w pozycji zwycięzcy. A jak możemy to zrobić? Co nam daje przewagę nad nimi?
– Trudno, trzeba będzie pojechać na dwa miesiące do Cedar Hills – oznajmia Ford.
– Cedar Falls – poprawiam go odruchowo, ponownie zerkam na mail, a potem zamykam laptop. – Skoro się zgłaszasz na ochotnika, powinieneś zapamiętać prawidłową nazwę tego miasteczka.
– Ja? – dziwi się Ford i podnosi ręce. – Nie ma szans. To jest zadanie dla ciebie, Ledger.
– Co, do kurwy nędzy...? – Wodzę wzrokiem od jednego do drugiego. Gapią się na mnie z wyszczerzonymi zębami. – Nie ma mowy. – Podrywam się gwałtownie z krzesła, podchodzę do okna, aż wreszcie się do nich odwracam. – Absolutnie wykluczone – zaznaczam, ale powoli do mnie dociera, w jakiej sytuacji się właściwie znalazłem.
Znam dobrze ich grafiki.
Wiem, jakie prowadzą projekty.
Orientuję się w rozpoczętych operacjach, których nie będą mogli porzucić z dnia na dzień.
Ale przecież sobie poprzysiągłem, że moja noga już nigdy więcej tam nie postanie.
Widząc moją minę, Callahan parska śmiechem. Wie, iż sobie uświadamiam tę brutalną prawdę, że akurat na mnie padło.
– Co wcześniej mówiłeś? – droczy się ze mną.
– Słuchaj. Szanuję wszelkiego rodzaju lokalizacje. Wielkomiejskie. Wiejskie. Tropikalne. Ale czy to zadanie nie pasowałoby bardziej do...
– Od kiedy lubisz wieś? – przerywa mi Ford.
– Kiedyś lubiłem. Jako nastolatek.
– Ha. Ale teraz jesteś elegancikiem z roleksem i nie chcesz pobrudzić sobie drogich, markowych bucików?
– Czy to zadanie nie pasowałoby bardziej – znów zaczynam, ignorując jego komentarz – do któregoś z was, skoro się lepiej orientujecie w terenach mniej... zabudowanych? – Boże drogi, proszę, uchroń mnie przed tym wiszącym nade mną nieszczęściem. Jasne, nie ma co rozgrzebywać przeszłości, ale to nie jest miejsce, do którego chcę wracać. Czy się tam dobrze czułem, gdy byłem nastolatkiem? No pewnie. To są spokojne, ustronne okolice idealne do sielskiego wypoczynku. Goście naszego ośrodka będą zachwyceni. Dlatego kupiliśmy tę nieruchomość.
Tylko że nie chcę tam wracać.
Bez względu na to, czy Asher Wells wciąż mieszka w Cedar Falls, czy już dawno stamtąd uciekła.
– No to w czym problem? – pyta Callahan, wrzucając do ust winogrono z tacki z owocami ustawionej na środku stołu. – W twoim legendarnym planie dziesięcioletnim nie ma miejsca na dwa miesiące spędzone w Montanie?
Na to Ford chichocze pod nosem, spogląda na Callahana i dopowiada:
– Jestem pewien, że uda się je wcisnąć gdzieś pomiędzy „pozostać kawalerem do czterdziestki” a „dostać cały artykuł w »Forbesie« tylko o sobie”.
– I pomyśleć, że nie życzy sobie w tym artykule ani słowa o nas – wzdycha Callahan i kręci głową z udawanym smutkiem. Widać, że się dobrze bawi moim kosztem. – Wciąż jeszcze masz ten swój plan dziesięcioletni, prawda?
– Pewnie, że ma! – prycha Ford.
– Chciałem się tylko upewnić, czy nie przerzucił się na tworzenie tablic wizualnych czy jak to się tam teraz nazywa.
– Tablice wizualizacyjne, Callahan. Nadążaj za duchem czasu – kpi Ford.
– Ależ z was dupki – burczę pod nosem, choć tak naprawdę bawią mnie ich głupawe żarciki.
Jeszcze niecałe piętnaście miesięcy temu nasze nastroje i relacje wyglądały zgoła inaczej. Ford i ja nie potrafiliśmy się dogadać z Callahanem. Przepełniały nas złość, rozczarowanie, niechęć. Wszystkie te negatywne emocje, które wypłynęły na powierzchnię po śmierci ojca i prawie zniszczyły nasze stosunki.
A teraz? Teraz możemy się wyzywać od dupków i chujów, śmiejąc się przy tym do rozpuku i wiedząc, że nasze więzi są trwalsze niż kiedykolwiek wcześniej.
– Tak. To prawda. Jesteśmy dupkami – woła Callahan, obracając się do mnie z rozbawioną miną. – Więc, wracając do sprawy, przerzuciłeś się na tworzenie tablic wizualizacyjnych czy nie?
– Pieprzcie się obaj – mówię, walcząc ze śmiechem.
– Nie zaprzeczył – zauważa Ford.
– Ani razu – uściśla Callahan.
– Nie mam żadnej tablicy wizualizacyjnej – zapewniam ich.
– Ale ciągle się trzymasz swojego planu dziesięcioletniego, prawda? Tego, w którym masz pedantycznie wynotowane wszystkie swoje cele, marzenia i inne tego rodzaju bzdety? – ironizuje Ford. – Jaką stosujesz metodę? Podpunkciki czy tabeleczki? A może z każdej pozycji zrobiłeś sobie plakaciki i okleiłeś nimi ściany w swoim domowym gabinecie?
– Stawiam na plakaciki – drwi Callahan. – Laminowane. Wiszą sobie i pięknie lśnią...
– Jeśli to jest jedyna rzecz, z której możecie się ze mnie nabijać, to niech wam będzie. – Znowu pokazuję im środkowy palec.
– Wcale nie jedyna – ciągnie Callahan. – Będziemy mieć jeszcze większy ubaw, patrząc, jak się próbujesz dostosować do powolnego, wiejskiego życia w Montanie.
– Sześćdziesiąt dni – oznajmia Ford, przeciągając głoski. – To mnóstwo czasu spędzonego na wygnaniu, z dala od twoich ukochanych tłumów, wieżowców i misternych planów życiowych.
Dwa miesiące.
Ja pierdolę.
W moim świecie to prawie wieczność.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------