Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

On tu jest - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
7 marca 2025
29,99
2999 pkt
punktów Virtualo

On tu jest - ebook

Gotowy na nowy wymiar thrillera? Ta książka to coś więcej niż zwykła opowieść – to intensywne przeżycie, które wciągnie Cię w mroczną grę umysłu. W środku znajdziesz unikalne sekcje z pytaniami, które nie tylko pogłębią Twoje zaangażowanie w fabułę, ale I sprawią, że poczujesz się częścią tej niepokojącej rozgrywki. Przewiduj, analizuj, daj się zwieść – każde pytanie to szansa na odkrycie tajemnic lub… błąd, który wyostrzy Twoje zmysły i nie pozwoli Ci zasnąć. Czy odważysz się wejść do tej gry? OPIS: Słyszę go. Jest blisko. Każdy krok, każdy szept, każdy ruch w ciemności – to on. Nikt mi nie wierzy. James mówi, że przesadzam, a Jessica uważa, że to przez moje lęki. Ale ja wiem, że on mnie obserwuje. Zna każdy mój ruch, a jego obecność wyczuwalna jest w każdym zakamarku mojego domu. Próbuję być czujna, ale czasem... czasem wątpię już we własne zmysły. Jestem jednak pewna, że on czeka, aż stracę czujność. A kiedy to się stanie, może odebrać mi wszystko.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397467019
Rozmiar pliku: 893 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Pro­mie­nie słońca ogrze­wają moją twarz, prze­dzie­ra­jąc się przez cięż­kie tur­ku­sowe za­słony. Wpa­dają do sy­pialni i roz­świe­tlają ją sub­tel­nym bla­skiem. Wo­dzę po nich wzro­kiem, le­żąc na ogrom­nym łożu w ko­lo­rze ciem­nego drewna sto­ją­cym na środku po­miesz­cze­nia. Uwiel­biam je.

Moje spoj­rze­nie prze­suwa się ku szta­lu­dze znaj­du­ją­cej się przy oknie na­prze­ciwko łóżka. Wy­gląda na zu­żytą, lecz nie za­mie­rzam się z nią roz­sta­wać.

Za­pach drewna otula moją du­szę, przy­po­mina o pierw­szym spo­tka­niu z tym do­mem. Ni­gdy nie za­po­mnę uczu­cia, które mi wtedy to­wa­rzy­szyło. Tak jak­bym po­ko­chała go od pierw­szego wej­rze­nia. Po­do­bał mi się cały. Gdy na niego pa­trzy­łam, wy­da­wało mi się, że ser­decz­nie za­pra­sza mnie do sie­bie. Wpa­try­wa­łam się w niego jak za­hip­no­ty­zo­wana. Biały, drew­niany dom w Ten­nes­see za­wró­cił mi w gło­wie. Naj­bar­dziej jed­nak po­ko­cha­łam to, co było za nim. Je­zioro. Moja oaza spo­koju. Miej­sce, które po­bu­dzało kre­atyw­ność i ofe­ro­wało upra­gniony spo­kój.

Pod­czas spo­tka­nia z Li­lianne – ko­bietą, która opro­wa­dzała mnie po domu, za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy nie jest dla mnie za duży. Mia­łam za­miesz­kać w nim sama, a dwie kon­dy­gna­cje tylko po­głę­biały moje wąt­pli­wo­ści. Bi­łam się z my­ślami. Dwa pię­tra, trzy ła­zienki, dwie sy­pial­nie, ga­bi­net, duży sa­lon, kuch­nia oraz uro­cze, ta­jem­ni­cze po­miesz­cze­nie, znaj­du­jące się za re­ga­łem na książki – co bym miała ro­bić w tak wiel­kim domu? Po­że­gna­łam agentkę nie­ru­cho­mo­ści i wró­ci­łam do przy­ja­ciółki, u któ­rej miesz­ka­łam. Od tam­tej pory nie mo­głam jed­nak prze­stać my­śleć o tym nie­sa­mo­wi­tym miej­scu. Ma­rzy­łam o du­żej ro­dzi­nie i oczami wy­obraźni wi­dzia­łam moje dzieci bie­ga­jące po nim i sie­bie jako na­do­pie­kuń­czą matkę, krzy­czącą za nimi, by prze­stały. Sły­sza­łam ich śmie­chy pod­czas pły­wa­nia w je­zio­rze. Wszystko to spra­wiło, że na­stęp­nego dnia umó­wi­łam się z Li­lianne i do­ko­na­łam za­kupu.

Kiedy my­śla­łam o tym domu, przy­szłość sta­wała się lep­sza. Czu­łam, że ku­pu­jąc go, ro­bię prze­ło­mowy krok. Roz­my­śla­łam o przy­szłej ro­dzi­nie, o pięk­nych dzie­ciach z piw­nymi oczami i za­dar­tymi no­skami. My­śla­łam o nim, męż­czyź­nie, któ­rego ko­cha­łam ca­łym ser­cem. Jesz­cze wtedy nie wie­dzia­łam, że moje ży­cie za­mieni się w kosz­mar.

Ja­mesa po­zna­łam na pierw­szym roku stu­diów. Już po za­po­zna­niu czu­łam, że spo­tka­łam swoją brat­nią du­szę.

Pew­nego dnia pod­szedł do mnie po za­koń­cze­niu za­jęć i za­pro­sił do kina. Cie­szy­łam się jak wa­riatka. Z ca­łej siły pró­bo­wa­łam ni­czego nie dać po so­bie po­znać. Nie chcia­łam, by Ja­mes do­wie­dział się, że w głębi du­szy lu­bię go bar­dziej niż przy­ja­ciela. Wie­dzia­łam, że to tylko wszystko utrudni i po­psuje.

Po­pro­sił, że­bym wy­brała film, po dłuż­szym na­my­śle po­sta­wi­łam na lekką ko­me­dię z Jen­ni­fer Ani­ston.

Spo­tka­li­śmy się pod ki­nem. Wstrzy­ma­łam od­dech, gdy go zo­ba­czy­łam. Wy­glą­dał jesz­cze przy­stoj­niej niż zwy­kle. By­li­śmy spóź­nieni, a gdy we­szli­śmy na salę, film wła­śnie się za­czy­nał.

W środku cała się trzę­słam. Po raz pierw­szy by­łam z nim sam na sam, bez na­szych przy­ja­ciół.

Film le­ciał, a ja nie mo­głam ode­rwać od Ja­mesa wzroku, ob­ser­wo­wa­łam, jak uro­czo pod­no­szą się jego ką­ciki ust pod­czas śmiesz­nych scen.

Śmia­łam się sama z sie­bie. Emily, wy­glą­dasz idio­tycz­nie. Masz dwa­dzie­ścia je­den lat, a za­cho­wu­jesz się jak na­sto­latka.

Lecz to było sil­niej­sze ode mnie. Śli­ni­łam się na wi­dok przy­ja­ciela, za­miast sku­pić się na oglą­da­niu filmu.

Ja­mes był bar­dzo atrak­cyjny. He­ba­nowe włosy ide­al­nie współ­grały z błę­kit­nymi ni­czym ocean oczami. Na jego twa­rzy gdzie­nie­gdzie pstrzyły się uro­cze piegi. Pra­gnę­łam po­ta­jem­nie wpa­try­wać się w niego go­dzi­nami. Do tego ta jego mu­sku­la­tura i uwi­docz­nione żyły na przed­ra­mio­nach oraz dło­niach.

Zer­k­nął na mnie i po­słał mi uśmiech, który spo­wo­do­wał, że mo­tyle za­częły la­tać w moim brzu­chu.

Uświa­do­mi­łam so­bie, że zbyt długo się ga­pię.

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łam się.

– Mhm. – Po­ru­szył brwiami.

Uśmiech­nął się pod no­sem i prze­niósł wzrok z po­wro­tem na ekran. Już wtedy do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, że ma po­wo­dze­nie u dziew­czyn. Był bar­dzo pewny sie­bie.

Świa­tła w sali się roz­świe­tliły. Gdy za­czy­na­łam wsta­wać, Ja­mes chwy­cił mnie za rękę i za­trzy­mał. Wy­tłu­ma­czył, że oglą­da­jąc na­pisy koń­cowe, od­daje się sza­cu­nek ak­to­rom, któ­rzy grali w ­da­nym fil­mie, i oso­bom współ­two­rzą­cym go.

– Igno­ranci – po­wie­dział, z po­gardą pa­trząc na osoby opusz­cza­jące salę.

Po­ki­wa­łam z po­wagą głową, pró­bu­jąc dać mu do zro­zu­mie­nia, że się z nim zga­dzam. Wpa­tru­jąc się w le­cące z pręd­ko­ścią świa­tła na­pisy, uświa­do­mi­łam so­bie, że nie mam po­ję­cia, o czym był film. Mia­łam wielką na­dzieję, że Ja­mes nie bę­dzie chciał o nim roz­ma­wiać.

– I jak ci się po­do­bał? – za­py­tał, jak gdyby czy­tał mi w my­ślach.

Szlag.

– Jak to ko­me­dia ro­man­tyczna. Mam wra­że­nie, że wszyst­kie są ta­kie same – pró­bo­wa­łam wy­brnąć, pa­ni­ku­jąc w środku.

– Coś w tym jest. Ale to ty wy­bie­ra­łaś film…

– Po­mimo tego, że wszyst­kie ko­me­die po­le­gają na tym sa­mym, i tak je uwiel­biam. W nich ży­cie jest ide­alne i za­wsze jest szczę­śliwe za­koń­cze­nie.

– Ży­cie tak nie wy­gląda. Je­stem re­ali­stą.

– Tak? A więc jaki film ty byś wy­brał?

– Coś z hor­ro­rów.

– Nie ma mowy!

– Nie bój się, obro­nił­bym cię – po­wie­dział i uśmiech­nął się za­lot­nie.

Gdy wy­cho­dzi­li­śmy z kina, Ja­mes upie­rał się, że od­pro­wa­dzi mnie do domu. Cie­szy­łam się, bo nie chcia­łam, żeby ten wie­czór się koń­czył. Tak do­brze się do­ga­dy­wa­li­śmy i w końcu by­li­śmy bez zna­jo­mych. Ja­mes bez nich już się nie wy­głu­piał, po­tra­fił być po­ważny.

Roz­ma­wia­li­śmy o przy­szło­ści. Cho­ciaż by­li­śmy do­piero na pierw­szym roku, bar­dzo cie­ka­wiło mnie, co Ja­mes pla­no­wał. Po­wie­dział, że jesz­cze o tym nie my­śli. Wy­zna­wał wtedy za­sadę carpe diem. Gdy od­bił pi­łeczkę, zwie­rzy­łam mu się, że chcę za­ra­biać na ma­lo­wa­niu ob­ra­zów, i w tam­tym mo­men­cie po­czu­łam bi­jącą od niego wiarę we mnie.

Gdy do­szli­śmy do mo­jego domu, ogar­nął mnie smu­tek, że na­sze spo­tka­nie do­biega końca.

– No więc… Emily, dzię­kuję ci za ten jakże cu­downy wie­czór.

– Sta­rasz się być gen­tle­ma­nem? – za­py­ta­łam za­czep­nie.

– Auć, znisz­czy­łaś ten piękny mo­ment.

– Bar­dzo do­brze się z tobą ba­wi­łam, Ja­me­sie.

– Emily, to dla mnie za­szczyt, że mo­głem do­trzy­mać ci to­wa­rzy­stwa.

Spoj­rze­li­śmy na sie­bie i wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem.

– Więc na mnie chyba pora.

Po­czu­łam ukłu­cie roz­cza­ro­wa­nia.

– Tak…

– To na ra­zie, Emily.

– Cześć.

Otwo­rzył sze­roko ra­miona, prze­krzy­wił głowę i pa­trzył na mnie wy­cze­ku­jąco. Zro­bi­łam do­kład­nie to samo. Za­śmiał się pod no­sem. Pod­szedł i spoj­rzał mi głę­boko w oczy. Ob­jął mnie mocno. Trwało to zde­cy­do­wa­nie zbyt długo jak na przy­ja­ciel­skie przy­tu­le­nie.

– Faj­nie było wyjść tak bez ca­łej fe­rajny.

– Zde­cy­do­wa­nie.

– No to trzy­maj się, Emily.

– Ty też.

Że­gna­li­śmy się, jed­nak żadne z nas nie ru­szyło się z miej­sca.

– Chyba że…

Moje serce gwał­tow­nie pod­sko­czyło.

– Może wejdę do środka i po­ka­żesz mi ja­kieś swoje ob­razy? Za­in­try­go­wa­łaś mnie. – Uśmiech­nął się, uka­zu­jąc swoje ide­al­nie pro­ste i śnież­no­białe zęby, a na jego po­licz­kach po­ja­wiły się uro­cze do­łeczki.

Zmię­kłam.

– By­łoby su­per – zgo­dzi­łam się ze zbyt du­żym pod­eks­cy­to­wa­niem. – Pro­szę, wejdź. – Ob­lał mnie ru­mie­niec.

Oglą­dał moje ob­razy z fa­scy­na­cją. Wi­dzia­łam, że mu się po­do­bają. Szcze­rze mu się po­do­bały. Mó­wił, że są ge­nialne, nie zda­jąc so­bie sprawy, jak bar­dzo ogrzewa tym moją du­szę.

– To za­szczyt być tu te­raz z tobą.

– Prze­stań – za­chi­cho­ta­łam i de­li­kat­nie klep­nę­łam go po ra­mie­niu.

Po­czu­łam na swo­jej twa­rzy go­rąco bi­jące od ru­mień­ców. Gdy by­li­śmy wśród zna­jo­mych, roz­ma­wia­łam z nim bez żad­nego skrę­po­wa­nia, czę­sto się wy­głu­pia­li­śmy. Nie ro­zu­mia­łam, co się wtedy działo, skąd to zde­ner­wo­wa­nie.

– To jesz­cze nic ta­kiego, do­piero pró­buję ma­lo­wać.

– Żar­tu­jesz? Prze­cież te ob­razy są świet­nie. Je­stem prze­ko­nany, że na­wet da Vinci by się ich nie po­wsty­dził.

Za­śmia­łam się, a on przy­glą­dał mi się z za­in­try­go­wa­niem.

– Uświa­do­mi­łem so­bie, jak bar­dzo cię nie znam. Je­steś jak książka. Skry­wasz wiele ta­jem­nic. Fa­scy­nu­jesz mnie, Emily.

Pod­szedł do mnie bli­żej, cały czas sku­piony na mo­ich ob­ra­zach.

– Są ta­kie piękne…

– Dzię­kuję – szep­nę­łam za­wsty­dzona.

Zbli­żył się po­woli, a gdy jego usta spo­tkały się z mo­imi, od­da­łam mu po­ca­łu­nek. De­li­kat­nie od­su­nął twarz, pa­trząc na mnie z in­ten­syw­no­ścią, która przy­pra­wiała mnie o dresz­cze. Po chwili po­now­nie mnie po­ca­ło­wał, tym ra­zem na­mięt­niej.

By­łam w szoku. Nie mo­głam uwie­rzyć, że ja rów­nież mu się po­do­bam. Już wcze­śniej mia­łam wra­że­nie, że ze mną flir­tuje, jed­nak za­wsze my­śla­łam, że to tylko żarty. A wtedy? Ca­ło­wa­li­śmy się w sa­lo­nie, w moim domu.

Nie opie­ra­łam się, gdy zdej­mo­wał ze mnie bluzkę. Ma­rzy­łam o tej chwili od roku. Wła­śnie tak wy­obra­ża­łam so­bie swój pierw­szy raz.

Na­stęp­nego dnia obu­dził mnie śnia­da­niem. Był wo­bec mnie taki czuły. Z ża­lem że­gna­łam go, gdy mu­siał już iść.

Wi­ro­wa­łam po po­koju jak w tran­sie, rytm mu­zyki z ra­dia pod­sy­cał moje emo­cje. Wszystko, co ist­niało, było ob­ra­zem jego twa­rzy, obiet­nicą bez­piecz­nych ra­mion.

Z mo­ty­lami w brzu­chu za­bra­łam się za ma­lo­wa­nie, czu­łam przy­pływ nie­wy­obra­żal­nej weny. I jak się póź­niej oka­zało, stwo­rzy­łam wtedy dzieło, które przy­nio­sło mi prze­ogromne pie­nią­dze. W ży­ciu nie my­śla­łam, że je­den ob­raz za­pewni mi bez­pie­czeń­stwo fi­nan­sowe przez kilka mie­sięcy.

Cho­dzi­łam cała w skow­ron­kach. My­śla­łam tylko o nim. O mo­jej brat­niej du­szy. Z tego nie­sa­mo­wi­tego transu chwilę póź­niej wy­rwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi.

– Dzień do­bry, czy pani na­zywa się Emily Smith?

– Tak

– Pro­szę, kwiaty dla pani.

– Ojej, dzię­kuję bar­dzo. – Uśmiech­nę­łam się nie­śmiało.

– Ja tylko je do­star­czam, pro­szę po­dzię­ko­wać ko­muś in­nemu. – Pu­ścił do mnie oko. – Mi­łego dnia ży­czę.

Z bu­kietu czer­wo­nych róż wy­sta­wał li­ścik. „Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś, Emily”.

Trzy­na­ście pięk­nych róż… Od razu chwy­ci­łam za te­le­fon, by po­dzię­ko­wać mo­jemu ad­o­ra­to­rowi.

– O, cześć, Emily. Jak ci mija dzień?

– Cześć. Wła­śnie skoń­czy­łam ma­lo­wać ob­raz. Ale dzięki to­bie jest jesz­cze lep­szy.

– Cho­dzi ci o dzi­siej­szy po­ra­nek?

Nie wi­dząc go, czu­łam, jak sze­roko się uśmie­cha.

– Dzi­siej­szy po­ra­nek był cu­downy, ale mam na my­śli pocztę kwia­tową. Bar­dzo ci dzię­kuję.

– Cze­kaj, jaka poczta kwia­towa? – za­py­tał skon­ster­no­wany, czym spra­wił, że serce za­częło mi bić szyb­ciej.

– Nie wy­głu­piaj się.

– Ale… Bar­dzo bym chciał, ale to na­prawdę nie ja. To chyba ozna­cza, że mam ry­wala – za­śmiał się.

Po­czu­łam ude­rze­nie go­rąca. „Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś, Emily”. Od razu po­my­śla­łam, że skoro to nie Ja­mes, to zna­czy, że ktoś mnie tego wie­czoru ob­ser­wo­wał.

„Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś” – te słowa były za­po­wie­dzią cze­goś strasz­nego.

Te­raz wiem, że to był do­piero po­czą­tek mo­jego kosz­maru.ROZDZIAŁ 2

– Może ktoś robi so­bie żarty? Za­py­taj Jess. Wiesz, jaka po­trafi być… – pod­su­nął Ja­mes.

Jes­sica – moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka. To dziew­czyna, która ni­czego się nie boi. Ma­jąc za­le­d­wie pięć lat, z za­wa­diacką miną wy­ry­wała star­szym chło­pa­kom ło­patki w pia­skow­nicy. Od­kąd pa­mię­tam, za­wsze mi im­po­no­wała. Była osobą, o któ­rej się nie za­po­mina. Wszę­dzie było jej pełno i za­ra­żała in­nych po­zy­tywną ener­gią. Przy niej chciało się żyć.

Na­sze ro­dziny się przy­jaź­niły, miesz­ka­ły­śmy na tej sa­mej ulicy, co ozna­czało jesz­cze wię­cej spo­tkań z Jes­sicą, była dla mnie au­to­ry­te­tem, chcia­łam być jak ona. Za­czę­łam się ubie­rać tak samo, zmie­ni­łam za­cho­wa­nie. Pa­mię­tam za­mar­twia­nie się mamy: są­dziła, że Jes­sica ma na mnie zbyt duży wpływ. Ale ona nie ro­zu­miała. Jess była naj­faj­niej­szą osobą na świe­cie. Wy­my­ślała za­wsze naj­lep­sze za­bawy, z nią nie było nudy. Cho­ciaż mi­nęło szes­na­ście lat, od­kąd się po­zna­ły­śmy, to się nie zmie­niło. Jes­sica była mi­strzy­nią za­peł­nia­nia dni cie­ka­wymi za­ję­ciami.

Cza­sami się za­sta­na­wia­łam, jak wy­glą­da­łoby moje ży­cie, gdy­bym jej nie po­znała. Z pew­no­ścią nie by­łoby tak ko­lo­rowe. By­łam spo­kojną osobą, nie po­trze­bo­wa­łam sza­leństw. Du­sza in­tro­wer­tyczki spra­wiała, że świet­nie się czu­łam sama w domu z do­brą książką. Jed­nak Jes­sica po­tra­fiła wy­do­być ze mnie głę­boko skry­wany ogień. Cza­sami nie po­zna­wa­łam przy niej sa­mej sie­bie. Nie­wia­ry­godne, jak po­zy­tyw­nie po­tra­fiła na mnie wpły­nąć.

Po­mimo że miała wielu przy­ja­ciół, za­wsze czu­łam, że to ja je­stem jej naj­bliż­sza, i schle­biało mi to. Dzięki niej ota­czało mnie liczne grono po­zy­tyw­nych lu­dzi. Gdyby nie ona, skoń­czy­ła­bym z mak­sy­mal­nie jedną przy­ja­ciółką.

Uwiel­biała się ba­wić i ro­bić so­bie żarty z lu­dzi. Dla­czego wcze­śniej o niej nie po­my­śla­łam?

– No wi­tam pa­nią – za­śmiała się, gdy ode­brała te­le­fon.

– Hej, Jess.

– A co to się wczo­raj działo? Mia­łaś się ode­zwać. Już za­czy­na­łam się mar­twić.

– Nie zgry­waj się. Do­brze wiem, że wiesz.

– Ale że o czym? Uświa­dom mnie. – Po­now­nie się za­śmiała.

Po­dzi­wia­łam w niej tę bez­tro­skę. Uśmiech ni­gdy nie scho­dził jej z twa­rzy. Na pal­cach jed­nej ręki by­łam w sta­nie wy­mie­nić chwile, kiedy była smutna.

– Że by­łam wczo­raj z Ja­me­sem w ki­nie.

– Z Da­vi­sem? – za­pisz­czała mi do słu­chawki. – Opo­wia­daj!

– Mo­głaś so­bie da­ro­wać te kwiaty.

– Ja­kie kwiaty? – za­py­tała zdez­o­rien­to­wana.

– Do­sta­łam dzi­siaj pocztę kwia­tową.

– Czemu my­ślisz, że ja ci ją wy­sła­łam? Emily, przy­kro mi, ale ja je­stem he­tero.

– Jess, prze­stań żar­to­wać. Do­sta­łam dzi­siaj pocztę kwia­tową z li­ści­kiem „Pięk­nie wczo­raj wy­glą­da­łaś, Emily”. My­śla­łam, że to od Ja­mesa, ale on za­prze­cza.

– Ktoś so­bie pew­nie robi jaja – uspo­ka­jała mnie.

– Niby kto?

– A mało znamy świr­nię­tych lu­dzi?

– To też prawda.

Miała ra­cję, nie­któ­rzy z na­szych zna­jo­mych to na­prawdę dziwni lu­dzie. Nasi bli­scy byli do­kład­nie tacy sami jak ona. Nie zdzi­wi­ła­bym się, gdyby to ktoś z na­szej paczki zro­bił mi taki ka­wał.

– Umówmy się dzi­siaj w na­szym pu­bie. Mu­sisz mi opo­wie­dzieć ze szcze­gó­łami o wczo­raj­szym wie­czo­rze.

Bar, o któ­rym mó­wiła, od­kry­ły­śmy, ma­jąc szes­na­ście lat. Pa­mię­tam, gdy po­szły­śmy do niego po raz pierw­szy. Przy­glą­da­ły­śmy się lu­dziom, wszy­scy wy­da­wali się nam tacy wolni, po­pi­jali piwo, śmie­jąc się. Obie­ca­ły­śmy so­bie, że gdy tylko skoń­czymy dwa­dzie­ścia je­den lat, przyj­dziemy tam i w końcu za­mó­wimy praw­dzi­wego drinka z al­ko­ho­lem. Wcze­śniej mo­jito vir­gin mu­siało nam wy­star­czyć. Po­pi­ja­jąc je, pa­trzy­ły­śmy na lu­dzi i gra­ły­śmy w na­szą ulu­bioną grę „opo­wiem ci”: wy­bie­ra­ły­śmy dwójkę osób roz­ma­wia­ją­cych ze sobą i wy­my­śla­ły­śmy, o czym mogą roz­ma­wiać. Gra­jąc w tę grę, za­wsze mia­ły­śmy nie­zły ubaw.

Mia­ły­śmy do tego baru duży sen­ty­ment, to tam przy­rze­kły­śmy so­bie przy­jaźń po grób i mimo że by­ły­śmy już peł­no­let­nie, a w na­szych port­fe­lach znaj­do­wało się wię­cej niż dzie­sięć euro, nie chcia­ły­śmy zmie­niać na­szej miej­scówki. Na­wet je­śli droga do pubu zaj­mo­wała mi czter­dzie­ści mi­nut jazdy sa­mo­cho­dem, nie wli­cza­jąc w to kor­ków.

– Dzie­wiąta wie­czo­rem ci pa­suje?

– Jak naj­bar­dziej, i nie ma od­wo­ły­wa­nia – za­żar­to­wała, bo to ona za­wsze od­wo­ły­wała, nie ja.ROZDZIAŁ 3

Zja­wi­łam się dzie­sięć mi­nut przed cza­sem, łu­dząc się, że być może tym ra­zem Jes­sica bę­dzie wcze­śniej.

Wy­sia­dłam z ubera i we­szłam do pubu, od razu za­ma­wia­jąc dla nas drinki. Dla Jes­siki jej ulu­biony, który ide­al­nie pa­suje do jej tem­pe­ra­mentu – krwawą mary. My­ślę, że wmó­wiła so­bie, że to jej ulu­biony drink, żeby zro­bić z sie­bie jesz­cze więk­szą, w swoim mnie­ma­niu, twar­dzielkę, tak samo jak ja po obej­rze­niu wszyst­kich se­zo­nów Seksu w wiel­kim mie­ście wmó­wi­łam so­bie, że moim ulu­bio­nym drin­kiem jest co­smo­po­li­tan. Tak na mar­gi­ne­sie, Jess nie­na­wi­dziła tego se­rialu. Uwa­żała go za okle­pany i nudny. Wy­da­wało mi się jed­nak, że mó­wiła tak, po­nie­waż wszy­scy go ko­chali. Za­wsze chciała mieć od­mienne zda­nie, obo­jęt­nie na jaki te­mat. Chciała być al­ter­na­tywką i cał­kiem nie­źle jej to wy­cho­dziło.

Doug, bar­man, który pra­co­wał tam, od­kąd pa­mię­tam, po­dał mi za­mó­wie­nie i uśmiech­nął się flir­ciarko. Prze­wró­ci­łam oczami, wzię­łam drinki i ru­szy­łam do na­szego ulu­bio­nego ma­syw­nego stołu w od­cie­niu ciem­nego brązu po le­wej stro­nie pubu. To je­dyny stół, przy któ­rym były ka­napy. Za­wsze dzi­wiło nas, że lu­dzie wy­bie­rają inne miej­sca i wolą sie­dzieć kilka go­dzin na nie­wy­god­nych drew­nia­nych krze­słach, lecz zda­wa­ły­śmy so­bie sprawę, że wy­star­czy je­den drink, żeby twarde sie­dze­nia prze­stały prze­szka­dzać. Idąc, sły­sza­łam de­li­kat­nie skrzy­pie­nie drew­nia­nej pod­łogi, która do­da­wała nutę ta­jem­ni­czo­ści ca­łej prze­strzeni. Pub ema­no­wał nie­po­wta­rzal­nym kli­ma­tem z lat osiem­dzie­sią­tych. Ciemna ce­gła na ścia­nach, kli­ma­tyczne oświe­tle­nie spra­wiało, że miej­sce to było jed­no­cze­śnie piękne i brzyd­kie. Nie­sa­mo­wi­cie przy­cią­gało uwagę, two­rząc at­mos­ferę, jak­by­śmy prze­nio­sły się w cza­sie do lat, które zna­ły­śmy tylko z opo­wie­ści ro­dzi­ców.

Jes­sica zja­wiła się po trzy­dzie­stu mi­nu­tach spóź­nie­nia. Miała na so­bie biały top i je­an­sowe dzwony. Ma­ki­jaż à la no make up. Włosy wy­pro­sto­wała i za­cze­sała sta­ran­nie do tyłu. Z da­leka było czuć jej za­pach. Słod­kie nuty wa­ni­lii pod­bite ja­śmi­nem i kwia­tem po­ma­rań­czy.

– O, już je­steś? My­śla­łam, że będę pierw­sza. – Uśmiech­nęła się, szcze­rząc białe, równe zęby.

Spóź­nie­nia Jes­siki stały się już tra­dy­cją. Ja zaś by­łam osobą punk­tu­alną i po­mimo tego, że wie­dzia­łam, że Jess się spóź­nia, i tak przy­cho­dzi­łam wcze­śniej, niż się uma­wia­ły­śmy. W prze­ci­wień­stwie do niej nie­na­wi­dzi­łam, gdy ktoś na mnie cze­kał.

Pub wy­peł­niała mu­zyka z lat osiem­dzie­sią­tych, ki­wa­ły­śmy się w rytm pio­senki Toto Ro­sanna. Pod­czas mo­jego zda­wa­nia ra­portu od­no­śnie do randki z Ja­me­sem wy­pi­ły­śmy na­sze drinki, a Jes­sica słu­chała opo­wia­da­nia z sze­roko otwar­tymi oczami, co ja­kiś czas mó­wiąc: „CO TY GA­DASZ?!”.

W wi­szą­cym nad nami te­le­wi­zo­rze le­ciał mecz piłki noż­nej. Nic dziw­nego, to był ty­powo mę­ski pub. Obie­głam go wzro­kiem i na­li­czy­łam dwa­dzie­ścia osób, z czego tylko jedną ko­bietę poza nami.

Z na­szej le­wej strony znaj­do­wało się mnó­stwo bu­te­lek prze­róż­nego al­ko­holu. Półki z nimi ota­czały pla­katy ze śmiesz­nymi na­pi­sami ta­kimi jak: „Di­no­zaury nie piły na­szych drin­ków i wy­gi­nęły. Przy­pa­dek?”.

Kon­ty­nu­owa­łam opo­wieść o mi­nio­nym wie­czo­rze, nocy i po­ranku z Ja­me­sem z ru­mień­cami na twa­rzy, Jes­sica chciała usły­szeć do­słow­nie o wszyst­kim, włącz­nie z ko­lo­rem bie­li­zny Ja­mesa.

Z ko­lei ona opo­wia­dała mi o randce, na któ­rej była trzy dni temu. Z dumą nie szczę­dziła mi szcze­gó­łów.

– Nie­które rze­czy mo­gła­byś za­cho­wać dla sie­bie – za­śmia­łam się.

– Te naj­ostrzej­sze za­cho­wuję. – Pu­ściła do mnie oko.

Na­wet nie chcia­łam my­śleć, co to mo­głoby być.

– Do­bra, na­stępną ko­lejkę ja sta­wiam – po­wie­działa, pod­no­sząc się.

Po­de­szły­śmy ra­zem do baru. Doug, gdy nas zo­ba­czył, po­sta­wił przed nami dwa drinki w pięk­nym ko­lo­rze la­guny. Można mó­wić o Do­ugu wszystko, ale wspa­niały z niego bar­man. Do drin­ków do­sy­pał ja­dal­nego bro­katu, co spra­wiło, że wy­glą­dały jak kule śnieżne, które za­chwy­cają swoim wy­glą­dem, gdy się nimi po­trzą­śnie.

– Pe­wien pan za­mó­wił trzy na­stępne rundy dla was na jego koszt – po­wie­dział i wy­mow­nie po­ru­szył brwiami.

– Sły­szysz, Emily? Mamy wiel­bi­ciela. Kto wie, może to moja przy­szła mi­łość. Który to pan?

– Sie­dzi do­kład­nie… – Ro­zej­rzał się. – Nie wi­dzę go, chyba już po­szedł.

– No nic, trudno. Może ja­kiś wsty­dliwy ad­o­ra­tor. – Jess mach­nęła ręką.

– Nie wy­daje ci się po­dej­rzane, że do­staję kwiaty, a te­raz ktoś nam sta­wia trzy na­stępne ko­lejki?

– Zbieg oko­licz­no­ści, wy­lu­zuj. Po­patrz na nas. Je­ste­śmy mło­dymi, atrak­cyj­nymi la­skami. To chyba nic dziw­nego, że ja­kiś ko­leś chce nam po­sta­wić drinki?

– Gdy­bym spo­tkał ta­kie cziki w ba­rze, bez za­sta­no­wie­nia po­sta­wił­bym wam ko­lejkę – rzekł Doug z ko­kie­te­ryj­nym uśmie­chem

– Zda­rzyło ci się to kie­dyś? – za­py­ta­łam, nie zwra­ca­jąc uwagi na Do­uga.

– A żeby to raz.

No tak, po­my­śla­łam.

– To są kon­se­kwen­cje by­cia ta­kimi ślicz­no­ściami.

– Doug, wa­ze­lina ci wy­pa­dła – od­po­wie­działa mu Jes­sica, krzy­wiąc się.

– Kręci mnie, kiedy taka je­steś. – Prze­słał jej ca­łusa.

Pod­nio­sła rękę, uda­jąc, że chwyta bu­ziaka w dłoń, i te­atral­nie wy­rzu­ciła go do ko­sza.

– Po pro­stu wy­lu­zuj się – wró­ciła do te­matu.

– Ale dla­czego po­szedł? Nie chce nas po­znać?

– Może po­szedł się od­lać, a za chwilę przyj­dzie i po­rwie cię do tańca.

Je­śli już, to cie­bie, Jess. Zna­cząco róż­ni­ły­śmy się od sie­bie. Ona była piękną blon­dynką z no­gami aż po niebo. Ema­no­wała z niej ko­bie­cość i pew­ność sie­bie. Ja zaś by­łam drobną ko­bietą o kasz­ta­no­wych dłu­gich wło­sach. Wsty­dliwą i za­mkniętą w so­bie.

– Emily, wszystko okej? – Pa­trzyła na mnie z tro­ską.

Wie­dzia­łam, o czym my­śli. O za­bu­rze­niach lę­ko­wych, które u mnie zdia­gno­zo­wano pod­czas te­ra­pii po śmierci mamy.

Poczta kwia­towa, a te­raz to? Za­sta­na­wia­łam się, czy je­stem prze­wraż­li­wiona, czy może na­prawdę za­czę­łam przy­cią­gać uwagę ta­jem­ni­czego wiel­bi­ciela. Nie chcia­łam mar­twić Jes­siki. Szybko zmie­ni­łam te­mat, a już po chwili znowu śmia­ły­śmy się, de­lek­tu­jąc drin­kami.

– Ooo! – za­pisz­czała, gdy usły­szała z gło­śni­ków swoją ulu­bioną pio­senkę Bet­ter When I’m Dan­cing Me­ghan Tra­inor.

Po dzie­sią­tej w pu­bie za­czy­nali pusz­czać po­powe pio­senki, z czego męż­czyźni po­pi­ja­jący piwa nie byli zbyt­nio za­do­wo­leni. Naj­wi­docz­niej wła­ści­ciel w ten spo­sób chciał po­zy­skać no­wych klien­tów.

– Doug, po­pil­nuj drin­ków – roz­ka­zała Jess kie­row­ni­czym to­nem i po­rwała mnie do tańca.

Jako je­dyne tań­czy­ły­śmy na par­kie­cie, czu­łam na so­bie wzrok fa­ce­tów sie­dzą­cych wo­kół. Jes­sica była w swoim ży­wiole. Wy­wi­jała, za­cho­wu­jąc się, jakby była w te­le­dy­sku. Na­gle chwy­ciła za bu­telkę męż­czy­zny przy­po­mi­na­ją­cego ty­po­wego ad­wo­kata, który przed chwilą opu­ścił salę roz­praw. Pa­trzył na nią peł­nym po­żą­da­nia wzro­kiem. Jes­sica pod­rzu­ciła bu­telkę i uda­wała, że to mi­kro­fon, do któ­rego śpiewa, wczu­wa­jąc się w rolę gwiazdy pop. Cho­wa­łam twarz w dło­nie, krę­cąc głową ze wstydu, jed­nak za każ­dym ra­zem, gdy spoj­rza­łam na tań­czącą Jes­sicę, wy­bu­cha­łam śmie­chem.

Gdy z gło­śni­ków wy­do­była się pio­senka I Wanna Dance with So­me­body, po­czu­łam, że to mój mo­ment. Wa­lić to. Jesz­cze na nudne ży­cie przyj­dzie czas, po­my­śla­łam. Kiedy sza­leć, jak nie te­raz? Od­wró­ci­łam się i za­bra­łam piwo męż­czyź­nie, który wy­glą­dem przy­po­mi­nał Dra­cona Mal­foya. Ten jed­nak nie pa­trzył na mnie wzro­kiem peł­nym po­żą­da­nia, tylko krzyk­nął w moją stronę
„Osza­la­łaś?”. Nie zwra­ca­łam na niego uwagi. Do­łą­czy­łam do mo­jej przy­ja­ciółki, która z wiel­kim uśmie­chem po­ka­zała mi kciuki w górę. Po­de­szła i klep­nęła mnie w lewy po­śla­dek. Kiw­nę­ły­śmy do sie­bie gło­wami i za­czę­ły­śmy przed­sta­wie­nie. Tań­czy­ły­śmy, jakby ju­tra miało nie być, za­rzu­ca­jąc dziko wło­sami.

W szale za­bawy pod­cho­dzi­łam do lu­dzi i za­chę­ca­łam ich do do­łą­cze­nia. Z za­że­no­wa­niem po dzie­się­ciu od­mo­wach po­wró­ci­łam na par­kiet. Po­dzi­wia­łam Jes­sicę, która sek­sow­nie po­ru­szała bio­drami. W se­kundę po­tra­fiła za­mie­nić się w seks­bombę.

Mu­zyka zwol­niła, a do mo­ich uszu do­biegł dźwięk mo­jej uko­cha­nej pio­senki z filmu Dirty Dan­cing. Pod­eks­cy­to­wana od­wró­ci­łam się do Jess i do­strze­głam z roz­cza­ro­wa­niem, że „Draco Mal­foy” po­pro­sił ją do tańca.

Wró­ci­łam do baru i usia­dłam na stołku ba­ro­wym.

– Wow, to było nie­złe… – Doug urwał za­kło­po­tany.

– Emily. Nie­sa­mo­wite, znamy się sześć lat, a ty na­dal nie pa­mię­tasz, jak mam na imię.

– Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam – po­wie­dział ura­żony.

– Pew­nie. – Pu­ści­łam do niego oko.

Pod­sko­czy­li­śmy na dźwięk okrzy­ków. Od­wró­ci­łam się gwał­tow­nie, żeby zo­ba­czyć, skąd to po­ru­sze­nie. Jes­sica zo­stała wła­śnie pod­nie­siona przez „Dra­cona” w klu­czo­wym mo­men­cie pio­senki i wy­glą­dała przy tym jak prze­piękny ptak. Za­wsze ma­rzy­łam, żeby z kimś od­two­rzyć ten mo­ment z filmu i żeby mnie ktoś tak pod­niósł.

Pio­senka się skoń­czyła i z gło­śnika roz­brzmiało Wan­nabe. Tłum zbie­rał się na par­kie­cie, każdy uwiel­biał tę pio­senkę. Moja przy­ja­ciółka ode­szła, gdy nie była już w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia, i udała się ta­necz­nym kro­kiem w na­szą stronę.

– I wanna, I wanna, I wanna, I wanna, I wanna re­ally, re­ally wanna zi­ga­zig ah – za­śpie­wał pi­skli­wym gło­sem Doug.

Spoj­rza­łam na niego wy­mow­nie.

– No co? Je­stem fa­nem Spice Girls.

– Wie­cie co? Drink naj­le­piej sma­kuje, gdy jest za darmo – po­wie­działa i wy­chy­liła swój kok­tajl do dna.

Cztery drinki póź­niej tań­czy­ły­śmy, jakby świat dla nas nie ist­niał. By­ły­śmy tylko my i nasz pub. Jak za daw­nych cza­sów.

Do lo­kalu za­częło przy­cho­dzić co­raz wię­cej lu­dzi, co spra­wiło, że po­czu­łam się przy­tło­czona. Po­sta­no­wi­łam się prze­wie­trzyć. Wes­tchnę­łam gło­śno, czu­jąc, jak chłodne po­wie­trze wy­peł­nia płuca. Z każ­dym kro­kiem od­da­la­ją­cym mnie od wrzą­cego tłumu czu­łam ulgę. Lo­kal za­czy­nał przy­po­mi­nać mi mro­wi­sko. Po­czu­łam, że pora opu­ścić tam­ten za­tło­czony świat i wró­cić do mo­jej spo­koj­nej oazy.

Już krę­ciło mi się w gło­wie, a de­li­katny ból stóp przy­po­mi­nał mi o in­ten­syw­nym tań­cze­niu, o każ­dym ryt­micz­nym ru­chu, który te­raz od­bi­jał się echem w moim ciele. Przez chwilę za­sta­na­wia­łam się, czy warto zo­stać dłu­żej, ale myśl o zbli­ża­ją­cym się kacu skło­niła mnie do szyb­kiej de­cy­zji.

Sta­łam na chod­niku przed pu­bem i wdy­cha­łam orzeź­wia­jące po­wie­trze. Na­gle za­sty­głam, spo­glą­da­jąc w lewo. Ktoś szybko scho­wał się za przy­stan­kiem au­to­bu­so­wym. Moje oczy pró­bo­wały prze­nik­nąć mrok, ale ni­czego nie zdo­ła­łam do­strzec. Od razu przy­po­mnia­łam so­bie o po­czcie kwia­to­wej, a serce za­częło mi bić szyb­ciej. Coś było nie tak, a uczu­cie nie­po­koju na­si­liło się, gdy wró­ci­łam do pubu.

Szu­ka­łam wzro­kiem Jes­siki, ale nie było jej w miej­scu, gdzie ją zo­sta­wi­łam. Serce za­częło bić jesz­cze szyb­ciej, co­raz cię­żej mi się od­dy­chało, a czoło po­kryła war­stwa potu. Wśród tłumu i dźwię­ków mu­zyki pró­bo­wa­łam od­na­leźć zna­jome rysy twa­rzy przy­ja­ciółki. Ale gdzie, do dia­bła, mo­gła się po­dziać? Czy tylko mi się wy­da­wało, czy na­prawdę coś złego działo się w tym tłu­mie? Za­czę­łam prze­ci­skać się mię­dzy ludźmi, czu­jąc, że czas na­gli bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej.

– Doug, wi­dzia­łeś Jess? – po­wie­dzia­łam lekko spa­ni­ko­wana.

– Coś się stało? Wy­glą­dasz, jak­byś zo­ba­czyła du­cha.

– Chcę wra­cać.

Prze­stał ro­bić drinka i za­czął mi się przy­glą­dać ze zmarsz­czo­nymi brwiami.

– Na pewno wszystko w po­rządku?

– Tak, po pro­stu nie mogę zna­leźć Jes­siki. Za­czy­nam się mar­twić.

– Jest tam. – Wska­zał na par­kiet.

Ode­tchnę­łam z ulgą. Prze­ci­ska­łam się przez tłum spo­co­nych lu­dzi. Sy­tu­acja przed klu­bem wy­da­wała mi się bar­dzo dziwna, jak­bym przy­pad­kiem na­kryła ko­goś na pod­glą­da­niu. Nie było mi do śmie­chu.

Jes­sica oczy­wi­ście była na sa­mym środku par­kietu. Szybko do niej pod­bie­głam. Tań­czyła z męż­czy­zną wy­glą­da­ją­cym na około czter­dziestkę, to ten typ, który za wszelką cenę nie chce dać po so­bie po­znać, ile ma lat, boi się sta­ro­ści. Miał na so­bie biały T­-­shirt opi­na­jący umię­śnioną syl­wetkę. Czer­wona czapka za­sła­niała czarne włosy. Gdy spoj­rza­łam mu w oczy, za­uwa­ży­łam obłą­kany wzrok i roz­sze­rzone źre­nice, a spo­glą­da­jąc w dół, do­strze­głam ob­rączkę. Co za ob­lech. Jes­sica, z kim ty tań­czysz, do cho­lery?

– Jes­sica, chodź, wra­camy! – krzyk­nę­łam jej do ucha.

– Prze­cież tak świet­nie się ba­wimy – za­beł­ko­tała.

– Źle się czuję, chcę już do domu.

– No do­brze, pani nu­dziaro – po­wie­działa i pra­wie prze­wró­ciła się o wła­sne nogi.

Jak na złość mia­łam pro­blem z za­mó­wie­niem ubera. Po kilku nie­uda­nych pró­bach za­dzwo­ni­łam po tak­sówkę. Wy­szły­śmy z pubu, gdy tak­sów­karz dał znać, że jest już na miej­scu. Nie ma­rzy­łam o ni­czym wię­cej niż o za­koń­cze­niu tej nocy i bez­piecz­nym po­wro­cie do domu.

Jes­sica, gdy tylko wsia­dła do tak­sówki, za­mknęła oczy. Wsia­da­jąc do auta przed pu­bem, do­strze­głam męż­czy­znę, który wpa­try­wał się we mnie. Był bar­dzo wy­soki i chudy, ob­szerna bluza wi­siała na nim jak na ma­ne­ki­nie. Świa­tło la­tarni pa­dało bez­po­śred­nio na niego. Wi­dzia­łam jego prze­tłusz­czone włosy przy­pra­wia­jące o mdło­ści. Stał kilka me­trów od na­szej tak­sówki. Chciał, że­bym go wi­działa. Coś w nim spra­wiało, że czu­łam się nie­kom­for­towo, czu­łam, jak po­woli bra­kuje mi po­wie­trza.

– Pro­szę ru­szać – po­pę­dzi­łam kie­rowcę, bo chcia­łam być jak naj­da­lej od nie­zna­jo­mego męż­czy­zny.

– Nie po­dała mi pani ad­resu.

– Pro­szę za­mknąć drzwi – szep­nę­łam ze ści­śnię­tym gar­dłem, za­uwa­ża­jąc, że męż­czy­zna zbliża się, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzroku. Pa­trzył na mnie, a ja czu­łam ciarki na ciele.

– Pro­szę po­dać ad­res – zmę­czo­nym gło­sem po­wtó­rzył swoją prośbę kie­rowca.

Od al­ko­holu i stresu plą­tał mi się ję­zyk. Gro­ziło mi nie­bez­pie­czeń­stwo. By­łam o tym prze­ko­nana. W tym mo­men­cie czu­łam, jak na­pię­cie wo­kół mnie gęst­nieje, jak gdyby cała prze­strzeń się skur­czyła, a świat za­czął pul­so­wać w ryt­mie mo­jego nie­po­koju. Psy­cho­pata stał za­le­d­wie kilka me­trów ode mnie, a jego wzrok mro­ził ni­czym lód, po­zo­sta­wia­jąc wra­że­nie, że to spoj­rze­nie zo­sta­nie ze mną jesz­cze na długo. Ze łzami pa­niki po­da­łam wresz­cie tak­sów­ka­rzowi ad­res. Kiedy ru­szy­li­śmy, wy­pu­ści­łam nie­świa­do­mie wstrzy­my­wane po­wie­trze i od­wró­ci­łam się, żeby rzu­cić ostat­nie spoj­rze­nie na męż­czy­znę. Jego pu­ste, po­zba­wione em­pa­tii oczy śle­dziły mnie, ma­chał do mnie ręką, a w dru­giej trzy­mał nóż.ROZDZIAŁ 4

Wsta­łam z ogrom­nym bó­lem głowy, po­mimo że wy­pi­łam pół­tora li­tra wody, da­lej od­czu­wa­łam pra­gnie­nie.

– Pro­szę. – Po­da­łam Jess szklankę soku po­ma­rań­czo­wego.

– Emily, umie­ram – wes­tchnęła i za­kryła głowę koł­drą.

Opo­wie­dzia­łam jej o sy­tu­acji z po­przed­niego wie­czoru.

– Prze­pra­szam, że nie po­szłam z tobą od razu.

– Boję się. Czuję się ob­ser­wo­wana.

– Na­wet te­raz? – Pa­trzyła na mnie ze współ­czu­ciem.

– Gdy by­łam w kuchni, czu­łam czy­jąś obec­ność i wzrok na so­bie. Ni­kogo nie wi­dzia­łam.

– Mó­wi­łaś Ja­me­sowi?

– Jesz­cze się z nim nie wi­dzia­łam. Dzwo­ni­łam do niego, ale nie od­biera.

– Nic dziw­nego, jest do­piero siódma, ty ranny świ­rze. Nie­któ­rzy o tej po­rze do­piero kładą się spać.

Za­śmia­ły­śmy się.

– Emily, nie zro­zum mnie źle. Nie uwa­żasz, że czas wró­cić na te­ra­pię?

– O czym ty mó­wisz?

– No wiesz… Czy te wszyst­kie sy­tu­acje na­prawdę mają miej­sce? – Po­pa­trzyła na mnie z li­to­ścią w oczach i po­ło­żyła dłoń na moim ra­mie­niu. – Pa­mię­tasz, co mó­wiła dok­tor Mor­gan? Te za­gro­że­nia na­prawdę są ta­kie duże czy może wy­ol­brzy­mione przez lęk?

– Wiem, jak to wy­gląda, ale ni­czego nie wy­my­śli­łam.

– Wie­rzę ci – po­wie­działa po­krze­pia­jąco. – Przyda ci się od­po­czy­nek. Kiedy ostat­nio me­dy­to­wa­łaś? Pa­mię­tasz jak do­brze się po tym czu­łaś?

Zo­sta­wi­łam Jes­sicę w łóżku i po­szłam nad je­zioro z tyłu domu. Sie­dząc na weł­nia­nym kocu w czer­woną kratę, co chwila pa­trzy­łam za sie­bie i przy­glą­da­łam się fa­lu­ją­cej wo­dzie oraz la­sowi w od­dali. Z tej od­le­gło­ści drzewa wy­da­wały się ta­kie ma­lut­kie.

Pró­bo­wa­łam me­dy­to­wać, ale mój umysł stale sku­piał się na wy­da­rze­niach z po­przed­niego wie­czora. Za­czę­łam się za­sta­na­wiać nad tymi wszyst­kimi dziw­nymi rze­czami, które wy­da­rzyły się w za­le­d­wie trzy dni. Czy męż­czy­zna pod pu­bem rze­czy­wi­ście mi się przy­glą­dał z no­żem w ręku? Tak! By­łam tego pewna. A może Jes­sica miała ra­cję? Wy­ol­brzy­mia­łam za­gro­że­nie? Tylko jak mo­gła­bym to wy­tłu­ma­czyć? Czy on na pewno miał nóż? Z każdą mi­nutą by­łam o tym co­raz mniej prze­ko­nana. Świa­tło la­tarni mo­gło rzu­cać na niego cień, a ja zbyt dużo so­bie wy­obra­zi­łam. Jak wtedy, gdy prze­bu­dzi­łam się w nocy i o mało nie do­sta­łam za­wału po zo­ba­cze­niu czło­wieka w mo­jej ­sy­pialni. Gdy roz­świe­tli­łam po­miesz­cze­nie lampką nocną, z za­że­no­wa­niem od­kry­łam, że tą
„osobą” jest krze­sło, na któ­rym leżą ubra­nia.

Tak więc wy­obraź­nia po­tra­fiła pła­tać mi fi­gle.

Zda­wa­łam so­bie z tego sprawę, tylko dla­czego to wszystko wy­da­wało mi się tak re­alne?

Po­now­nie za­dzwo­ni­łam do Ja­mesa. Ode­zwała się poczta gło­sowa. We­szłam na Mes­sen­gera, był ak­tywny dzie­sięć mi­nut temu. Dziwne, skoro był ak­tywny, na pewno wi­dział, że do niego dzwo­ni­łam.

Cześć, Ja­mes. Prze­pra­szam, je­śli cię bu­dzę, ale wczo­raj przy­tra­fiło mi się coś strasz­nego. Jak tylko to prze­czy­tasz, ode­zwij się do mnie.

Co­raz bar­dziej iry­to­wa­łam się pro­ble­mami pod­czas me­dy­ta­cji, więc po­sta­no­wi­łam so­bie da­ro­wać. Wró­ci­łam do domu. Jes­sica na­dal spała. Przy­kry­łam ją koł­drą, którą od razu z sie­bie zrzu­ciła.

Jej wi­dok przy­po­mniał mi czasy, które z pew­no­ścią za szybko mi­nęły. Ży­cie to­czyło się spo­koj­nie, a my spę­dza­ły­śmy ze sobą każdą chwilę. Dłu­gie noce, po­dzie­lone na równi mię­dzy na­szymi do­mami, two­rzyły fun­da­ment na­szej przy­jaźni. Nie nu­dziło nas swoje to­wa­rzy­stwo, wręcz prze­ciw­nie.

To jej pierw­szej po­ka­za­łam swoje ob­razy. Mó­wiła, że mam ta­lent, ale wi­dzia­łam, że nie do końca ro­zu­miała ich głęb­sze zna­cze­nie.

Od za­wsze in­te­re­so­wało mnie ma­lar­stwo abs­trak­cyjne, wiem, że lu­dzie nie po­tra­fią zro­zu­mieć mo­jej twór­czo­ści.

Ina­czej było z Ja­me­sem.

Cie­szy­łam się, że los ze­tknął nas ze sobą.

Po śmierci mamy roz­wa­ża­łam odło­że­nie na­uki na stu­diach. Wo­la­łam upo­rać się ze stratą ro­dzi­cielki i nie do­kła­dać so­bie ko­lej­nych zmar­twień.

Gdy­bym tak po­stą­piła, praw­do­po­dob­nie nie spo­tka­ła­bym Ja­mesa. On byłby już na dru­gim roku. Mi­nę­li­by­śmy się na uczelni, nie zda­jąc so­bie sprawy, że je­ste­śmy so­bie pi­sani.

Na­sze pierw­sze spo­tka­nie od­było się na wy­kła­dzie, Ja­mes do­siadł się do mnie i mo­ich zna­jo­mych spóź­niony. Usiadł obok mnie (na co bi­cie mo­jego serca przy­śpie­szyło), przed­sta­wił się, a na jego twa­rzy uka­zał się flir­ciar­ski uśmiech.

Za­wsze by­łam pilną uczen­nicą. Wy­cho­dzi­łam z za­ło­że­nia, że skoro je­stem już w szkole, to warto wy­nieść z niej jak naj­wię­cej. Z ta­kim na­sta­wie­niem po­szłam także na uczel­nię.

Ja­mes był bar­dzo uro­czy i za­bawny. Roz­śmie­szał mnie przez cały wy­kład. Dużo roz­ma­wia­li­śmy, cho­ciaż wie­dzia­łam, że za­miast na roz­mo­wie po­win­nam sku­pić się na wy­kła­dzie. Jed­nak czu­łam się, jak­bym spo­tkała przy­ja­ciela, któ­rego nie wi­dzia­łam kilka lat. Od tam­tej pory sie­dział z nami na wszyst­kich wspól­nych wy­kła­dach. I pa­mię­tam, jaki czu­łam za­wód, gdy do­wie­dzia­łam się, że nie stu­diuje ma­lar­stwa, co ozna­czało, że nie bę­dziemy wi­dzieli się na każ­dych za­ję­ciach.

Pa­mię­tam to wy­cze­ki­wa­nie na ten je­den wy­kład dzien­nie, by znowu się z nim spo­tkać. Po za­koń­czo­nych za­ję­ciach wspól­nie wy­cho­dzi­li­śmy na mia­sto, ba­wiąc się z mo­imi przy­ja­ciółmi do bia­łego rana. Ja­mes był nowy w mie­ście i nie znał jesz­cze ni­kogo. Bar­dzo się cie­szył, że każdy z mo­jej paczki go za­ak­cep­to­wał. Nie­długo póź­niej moi przy­ja­ciele stali się rów­nież jego przy­ja­ciółmi.

Kiedy przed­sta­wi­łam mu Jes­sicę, do­strze­głam mi­go­ta­nie za­zdro­ści w jej oczach. Czy to tylko prze­lotny cień, czy może coś wię­cej?

A te­raz, po pra­wie roku by­cia przy­ja­ciółmi, zo­sta­li­śmy parą. Jes­sica, gdy się o tym do­wie­działa, za­pew­niała mnie, że bar­dzo się cie­szy. Wi­dzia­łam jed­nak, że coś jest nie tak. Po trze­cim drinku wy­znała, że boi się, że Ja­mes ją za­stąpi i że już nie bę­dzie dla mnie naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Jes­sica nie miała się czym mar­twić, ni­gdy bym jej nie za­stą­piła. Tak wiele jej za­wdzię­czam.

Kiedy mia­łam osiem lat, umarł mój tata, je­de­na­ście lat póź­niej los za­brał mi mamę. To były cięż­kie chwile. Zo­sta­łam sie­rotą. Ży­cie prze­stało mieć dla mnie ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Po­sta­no­wi­łam je so­bie ode­brać. Po co mia­ła­bym żyć? By­łam zła na świat. Za­bra­nie mi taty było jak cios w plecy, za­bra­nie mamy było cio­sem w serce. Ży­jąc, umar­łam. Do­dat­kowo na każ­dym kroku czu­łam czy­ha­jące się na mnie za­gro­że­nie. Do­pi­sy­wa­łam so­bie do wszyst­kiego czarne sce­na­riu­sze. Po­pa­da­łam w obłęd, z któ­rym nie umia­łam so­bie po­ra­dzić. Na­pi­sa­łam list po­że­gnalny, po­łknę­łam garść ta­ble­tek i by­łam go­towa zo­ba­czyć ro­dzi­ców. Tak się jed­nak nie stało. Zo­sta­łam ura­to­wana przez Jes­sicę. W tam­tym mo­men­cie czu­łam złość. Ode­brała mi szansę na upra­gnione spo­tka­nie z ro­dzi­cami.

Po mo­jej pró­bie sa­mo­bój­czej za­miesz­ka­łam u niej na pół roku. Nic z tego okresu nie pa­mię­tam, ode­rwana od ży­cia pła­ka­łam, le­żąc w łóżku, a dni zle­wały się w jed­ność. Za na­mową Jes­siki po­szłam na te­ra­pię.

Mama za­wsze lu­biła mieć wszystko pod kon­trolą. Za ży­cia spi­sała te­sta­ment i za­bez­pie­czyła moją przy­szłość. Po śmierci taty ży­cie stało się dla niej kru­che i nie­prze­wi­dy­walne. To dzięki spad­kowi mo­głam so­bie po­zwo­lić na kupno domu. Część po­da­ro­wa­łam Jess w ra­mach po­dzię­ko­wa­nia za opiekę nade mną i przede wszyst­kim za ura­to­wa­nie mi ży­cia.

Dźwięk te­le­fonu wy­rwał mnie z za­my­śle­nia, wy­szłam na świeże po­wie­trze, by nie obu­dzić Jess.

– Cześć, ko­cha­nie, co się dzieje? – usły­sza­łam za­spany głos Ja­mesa.

– Spo­tkajmy się. Nie chcę roz­ma­wiać o tym przez te­le­fon.

– Będę u cie­bie za go­dzinkę. Je­steś bez­pieczna?

– Tak, jest u mnie Jess.

– To do­brze. Nie­długo będę.

– Cze­kam.

Idąc do domu, pró­bo­wa­łam od­go­nić po­wra­ca­jące uczu­cie nie­po­koju zwią­zane ze wspo­mnie­niami wczo­raj­szego wie­czoru. Za­czę­łam przy­po­mi­nać so­bie tech­niki re­lak­sa­cyjne, które po­le­ciła mi dok­tor Mor­gan. Za­czę­łam wy­obra­żać so­bie spo­kojne i bez­pieczne miej­sce, dom mo­jej babci. Od­twa­rza­łam w gło­wie śpiew pta­ków, za­pach ra­cu­chów, które mama mo­jego taty po­da­wała mi na ko­la­cję, sły­sza­łam jej śmiech.

Otar­łam łzę z po­liczka. Z cie­płem w sercu zbli­ża­łam się do wej­ścia.

Bę­dąc bli­sko drzwi, sta­nę­łam gwał­tow­nie i za­czę­łam się uważ­nie wsłu­chi­wać w ota­cza­jącą ci­szę. By­łam pewna, że przed chwilą sły­sza­łam czy­jeś kroki. Ostroż­nie spoj­rza­łam przez ra­mię. Gdy ni­kogo nie do­strze­głam, od­waż­nie od­wró­ci­łam się w stronę je­ziora i za­czę­łam przy­glą­dać się oto­cze­niu, sta­ra­jąc się zi­den­ty­fi­ko­wać źró­dło dźwięku. Na pewno ko­goś sły­sza­łam. Nie wy­my­śli­łam so­bie tego! Spo­glą­da­jąc w stronę to­pól ro­sną­cych po pra­wej stro­nie domu, za­mar­łam. Z ję­kiem za­kry­łam usta, sta­łam jak za­mro­żona, nie mo­gąc się po­ru­szyć.

Z od­dali przy­glą­dał mi się męż­czy­zna, któ­rego wi­dzia­łam pod pu­bem.

Wszystko wo­kół zwol­niło. Męż­czy­zna nie ru­szał się, a jego spoj­rze­nie prze­ni­kało mnie na wskroś.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij