Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

On tu rzadzi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

On tu rzadzi - ebook

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam Jamesa Collinsa, wiedziałam, że powinnam trzymać się z dala od tego mężczyzny. Było w nim coś tajemniczego, mrocznego, a przede wszystkim coś, co przyciągało mnie do niego z ogromną siłą.

Wystarczyła jedna rozmowa, bym dowiedziała się, że jest przyjacielem mojego ojca. Czy mogło być coś gorszego? Oczywiście. Staż w firmie człowieka, który zawrócił mi w głowie po jednej krótkiej wymianie spojrzeń.

Jak skończyła się moja relacja z o piętnaście lat starszym mężczyzną?

Nic nie było w stanie odciągnąć mnie od niego.

Nic się nie liczyło, gdy on był w pobliżu.

Jednak James miał tajemnicę, którą odkryłam, kiedy postanowiłam go śledzić.

 

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383171494
Rozmiar pliku: 959 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miesz­ka­ńcy Up­per East Side po­tra­fią do­brze się ba­wić. Tego je­stem pew­na od dnia, w któ­rym ro­dzi­ce za­bra­li mnie na pierw­sze w moim ży­ciu przy­jęcie. Mia­łam trzy­na­ście lat i po­ko­cha­łam świat luk­su­su, ogląda­jąc go zza ku­lis. Te­raz, w wie­ku dwu­dzie­stu lat, nie wy­obra­żam so­bie miej­sca, w któ­rym mo­gło­by być mi le­piej. Dziś jest wa­żny dzień, ofi­cjal­nie za­czy­na­ją się wa­ka­cje. Mo­żna by po­my­śleć, że świ­ętu­ją tyl­ko ci, któ­rzy choć na chwi­lę mogą za­po­mnieć o na­uce. Nic bar­dziej myl­ne­go. Ka­żda oka­zja jest do­bra, by ją uczcić.

– Po­win­naś za­ło­żyć coś ele­ganc­kie­go – na­ka­zu­je mama, wcho­dząc do gar­de­ro­by.

Ele­ganc­kie­go i z kla­są… Prze­wra­cam ocza­mi, wie­dząc, że tego nie zo­ba­czy.

– Ja­sne. Coś ele­ganc­kie­go – po­wta­rzam prze­ci­ągle, obej­mu­jąc wzro­kiem su­kien­ki przede mną. – Czy ta su­kien­ka jest wy­star­cza­jąco ele­ganc­ka? – py­tam, si­ęga­jąc po ob­ci­słą czer­wo­ną kiec­kę.

– Chy­ba so­bie żar­tu­jesz. Le­d­wo za­sła­nia ci ty­łek – od­po­wia­da z nie­sma­kiem. – Będzie gu­ber­na­tor, bur­mistrz, naj­wa­żniej­si biz­nes­me­ni i ce­le­bry­ci, a ty chcesz wy­glądać jak dama do to­wa­rzy­stwa!

– Ale wci­ąż dama. – Pusz­czam do niej oczko, nie mo­gąc po­wstrzy­mać się od uśmie­chu. – Daj spo­kój. Co się sta­nie, je­śli za­ło­żę krót­ką su­kien­kę? Zwol­nią cię z pra­cy? Po­cze­kaj… Nie mogą, bo masz wła­sną fir­mę. Oj­ciec ta­kże. Po co mam uda­wać, że je­stem damą?

– Ra­ven, nie pro­wo­kuj mnie.

– Do­brze… Co po­wiesz na skrom­ną su­kien­kę w ko­lo­rze pi­ęk­nej bu­tel­ko­wej zie­le­ni?

Si­ęgam po nią i li­czę, że tym ra­zem nie usły­szę sprze­ci­wu. Co praw­da jest krót­ka i ta­kże ob­ci­sła, ale si­ęga mi do po­ło­wy ud, a de­kolt jest wy­jąt­ko­wo skrom­ny. Ku­pi­łam ją tyl­ko dla­te­go, że spodo­bał mi się ko­lor. Nie sądzi­łam, że kie­dy­kol­wiek ją za­ło­żę.

– Może być. Szy­kuj się, li­mu­zy­na za­bie­rze nas za go­dzi­nę.

Kie­dy wy­cho­dzi, idę do sy­pial­ni i sia­dam przed to­a­let­ką, by spraw­dzić, czy mój ma­ki­jaż wy­gląda per­fek­cyj­nie. Ma­jąc pew­no­ść, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku, pro­stu­ję wło­sy, po czym za­kła­dam su­kien­kę. Je­stem go­to­wa znacz­nie przed cza­sem, dla­te­go po­sta­na­wiam za­dzwo­nić do przy­ja­ció­łki. Z Emi­ly znam się od dziec­ka, je­ste­śmy jak sio­stry i przy­si­ęgam, że nie mo­że­my bez sie­bie żyć. Gdy od­bie­ra te­le­fon, sły­szę gwar.

– Gdzie je­steś?

– Po­szłam na za­ku­py. A ty? Jesz­cze w domu?

Wiem, że nie po­roz­ma­wia­my zbyt dłu­go. Em na za­ku­pach my­śli tyl­ko o no­wych ciu­chach.

– Tak, nie­dłu­go wy­cho­dzę. Chcia­łam się upew­nić, czy nie zmie­ni­łaś zda­nia.

– Nie tym ra­zem, Ra­ven. Nie chcę oglądać swo­je­go ojca z dziw­ką, któ­ra mo­gła­by być jego cór­ką.

Za­ci­skam po­wie­ki, prze­kli­na­jąc się w my­ślach. Nie po­win­nam scho­dzić na ża­den te­mat, któ­ry przy­po­mni jej o zdra­dzie ojca.

– Je­śli chcesz, mogę przy­pad­kiem ob­lać ją szam­pa­nem.

– Ob­lej, ale ben­zy­ną, a pó­źniej pod­pal tę wy­wło­kę.

– Z two­ją mamą da­lej jest źle? – py­tam z tro­ską.

Pani Rose fa­tal­nie znio­sła in­for­ma­cję o zdra­dzie męża.

– Je­dzie na an­ty­de­pre­san­tach, któ­re pew­nie nie­dłu­go będą po­trzeb­ne ta­kże i mnie.

– Ty masz za­ku­py.

– Tak, ale na­wet one prze­sta­ją mnie cie­szyć. Łażę sama z kar­tą ojca, któ­rej nie zdążył jesz­cze za­blo­ko­wać, i za­mie­rzam wy­dać ma­jątek na su­kien­ki od Pra­dy i Cha­nel. To i tak nie­wiel­ka ze­msta.

Wzdy­cham ci­cho. Nie wiem, co jej po­wie­dzieć, bo nie wy­obra­żam so­bie być na jej miej­scu. Mój tato ko­cha mamę i w ży­ciu by jej nie zdra­dził.

– Mu­szę le­cieć. Nie prze­sa­dź z wy­da­wa­niem for­sy ojca.

– Po­sta­ram się nie wy­dać dziś wszyst­kie­go. Baw się do­brze i po­de­rwij ko­goś!

– Ro­zej­rzę się – mó­wię ze śmie­chem. – Ko­cham cię!

– Ja cie­bie też.

Po­trze­bu­ję chwi­li, by po­ukła­dać my­śli i wy­rzu­cić z gło­wy żal, któ­ry czu­ję po tej roz­mo­wie. Rany są jesz­cze świe­że i za ka­żdym ra­zem, gdy roz­ma­wia­my o tym, co zro­bił oj­ciec Em, mam ocho­tę wy­dra­pać mu oczy. Ja­kim su­kin­sy­nem trze­ba być, by z dnia na dzień zo­sta­wić ro­dzi­nę dla ja­kie­jś blond wy­wło­ki?

Opusz­czam sy­pial­nię, scho­dzę na dół. Na środ­ku sa­lo­nu stoi mama.

– Oj­ciec już na nas cze­ka – mówi z pre­ten­sją w gło­sie. – Nie po­win­ni­śmy się spó­źniać.

– Prze­pra­szam. Za­dzwo­ni­łam do Emi­ly, po krót­kiej roz­mo­wie o jej mat­ce mu­sia­łam do­jść do sie­bie.

– Och… Jak ma się Rose?

Wy­cho­dzi­my z domu i ru­sza­my do li­mu­zy­ny. Kie­row­ca otwie­ra nam drzwi, do­łącza­my do taty. Kie­dy sia­dam na swo­im miej­scu, pa­trzę na mamę.

– Pani Gor­don nie ma się naj­le­piej. Po­dob­no bie­rze sil­ne an­ty­de­pre­san­ty.

– Jej mąż to sko­ńczo­ny pa­lant.

– An­drew i Rose to nie nasz pro­blem – wtrąca ner­wo­wo oj­ciec.

– Emi­ly jest moją przy­ja­ció­łką – od­zy­wam się wście­kła.

Oj­ciec my­śli tyl­ko o so­bie i o swo­jej ro­dzi­nie. Ow­szem, dba o nas, ale jego brak em­pa­tii cza­sa­mi mnie prze­ra­ża. Pa­ństwo Gor­don byli nie­gdyś na­szy­mi przy­ja­ció­łmi. Po ich gło­śnym roz­sta­niu oj­ciec uznał, że le­piej trzy­mać się od nich z da­le­ka, by nie pro­wo­ko­wać ni­ko­go do plo­tek na nasz te­mat. Dba­nie o wi­ze­ru­nek to głów­ny cel wiel­kie­go Elio­ta Graya. Tato jest ak­to­rem na eme­ry­tu­rze, obec­nie wła­ści­cie­lem wy­twór­ni fil­mo­wej zaj­mu­jącej się pro­duk­cją głów­nie hor­ro­rów i fil­mów kry­mi­nal­nych. Zna­ny i ce­nio­ny biz­nes­men, któ­ry dba o swo­ją re­pu­ta­cję, jak­by była wy­znacz­ni­kiem jego war­to­ści. Kie­dyś taki nie był, wszyst­ko zmie­ni­ło się w dniu, w któ­rym wy­bu­chł skan­dal z jego na­zwi­skiem na czo­łów­kach ga­zet. Pi­ęt­na­ście lat temu oj­ciec za­ło­żył wy­twór­nię i za­trud­nił kil­ku swo­ich naj­lep­szych przy­ja­ciół. Wśród nich był Ha­rvey Mar­tin, któ­ry jak oka­za­ło się po dwóch la­tach, mo­le­sto­wał sek­su­al­nie po­cząt­ku­jące ak­tor­ki, obie­cu­jąc im wiel­ką ka­rie­rę. Mimo że oj­ciec o tym nie wie­dział i nie miał nic wspól­ne­go z tą spra­wą, obe­rwał bar­dziej niż Mar­tin, a ist­nie­nie jego wy­twór­ni sta­nęło pod zna­kiem za­py­ta­nia. Nie pa­mi­ętam tego okre­su, mia­łam za­le­d­wie pięć lat, jed­nak mama opo­wia­da­ła mi, jak ci­ężko było im przez ko­lej­ne dwa lata. Lu­dzie jed­nak za­po­mnie­li, po­ja­wi­ły się nowe skan­da­le, a oj­ciec ura­to­wał swo­ją fir­mę.

W ci­szy do­je­żdża­my na miej­sce. Przy­jęcie z oka­zji roz­po­częcia wa­ka­cji od­by­wa się w ho­te­lu Esca­la. Naj­dro­ższym i naj­bar­dziej luk­su­so­wym w sta­nie Nowy Jork. Jego wła­ści­cie­lem jest Hugo Sparks, je­den z naj­bo­gat­szych biz­nes­me­nów we­dług ma­ga­zy­nu „For­bes”, a ta­kże oj­ciec Zaca – naj­wi­ęk­sze­go su­kin­sy­na, ja­kie­go w ży­ciu po­zna­łam.

– Przy­wi­taj się – na­ka­zu­je mama, wi­dząc zbli­ża­jące­go się do nas Huga.

Uśmie­cham się i ro­bię to szcze­rze, bo mężczy­zna jest sam. Trzy lata temu roz­wió­dł się z żoną. Do­ro­thy wy­je­cha­ła do Eu­ro­py, zo­sta­wia­jąc syna pod opie­ką męża, a plot­ki gło­szą, że nie była to dla niej ci­ężka de­cy­zja. Wca­le jej się nie dzi­wię. Gdy­bym spło­dzi­ła na­sie­nie sza­ta­na, rów­nież spie­prza­ła­bym jak naj­da­lej.

Po ofi­cjal­nym po­wi­ta­niu i wy­słu­cha­niu kil­ku słów pana Spark­sa, prze­cho­dzi­my do głów­nej sali ban­kie­to­wej, w któ­rej za­czy­na się praw­dzi­wa za­ba­wa. Ko­rzy­sta­jąc z tego, że ro­dzi­ce idą się wi­tać z przy­ja­ció­łmi, bio­rę kie­li­szek szam­pa­na i prze­cho­dzę na dru­gą stro­nę sali, wpa­tru­jąc się w ze­spół jaz­zo­wy, któ­ry wła­śnie roz­po­czy­na ko­lej­ny ka­wa­łek. Dla­cze­go na po­cząt­ku ka­żde­go przy­jęcia musi roz­brzmie­wać ta mu­zy­ka?

– Pi­ęk­nie pre­zen­tu­jesz się od tyłu.

Na dźwi­ęk gło­su Zaca fala nie­przy­jem­ne­go go­rąca za­le­wa całe moje cia­ło. Od­wra­cam się wol­no w jego stro­nę i przy­glądam mu się przez chwi­lę w mil­cze­niu. Prze­chy­lam gło­wę na bok i mru­żę oczy.

– Zbyt szyb­ko ucie­szy­łam się bra­kiem two­jej obec­no­ści.

– Uwierz mi, skar­bie, wo­la­łbym być gdzie in­dziej, ale oj­ciec nie po­zwo­li­łby mi na to.

– Po­wi­nie­neś prze­my­śleć uciecz­kę z kra­ju.

– Nie zro­bi­łbym ci tego.

Od­cho­dzę od nie­go, wie­dząc, że jesz­cze kil­ku­krot­nie będę mu­sia­ła znie­ść wi­dok jego twa­rzy. Za­uwa­żam ro­dzi­ców, roz­ma­wia­ją z mężczy­zną, któ­re­go wi­dzę po raz pierw­szy. I, cho­le­ra, chcę go po­znać. Wy­so­ki, ide­al­nie zbu­do­wa­ny bru­net z dwu­dnio­wym za­ro­stem i po­wa­la­jącym uśmie­chem. Spra­wia, że za­po­mi­nam o krót­kiej wy­mia­nie zdań z Za­cem. Z wiel­ką chęcią pod­cho­dzę do ro­dzi­ców, by przyj­rzeć się z bli­ska ta­jem­ni­cze­mu mężczy­źnie.

– Do­brze, że je­steś. – Oj­ciec wy­ci­ąga do mnie rękę. – Po­znaj moją cór­kę Ra­ven. Ra­ven, to mój przy­ja­ciel, Ja­mes Col­lins.

– Wi­taj, Ra­ven. Kie­dy ostat­nio cię wi­dzia­łem, by­łaś jesz­cze dziec­kiem.

Jego głębo­ki głos spra­wia, że przez chwi­lę je­stem w sta­nie je­dy­nie mu się przy­glądać. Na szczęście od­zy­sku­ję pew­no­ść sie­bie, za­nim wy­cho­dzę na sko­ńczo­ną kre­tyn­kę.

– Bar­dzo mi miło pana po­znać, ale z tego, co ro­zu­miem, nie wi­dzi­my się po raz pierw­szy.

– Ja­mes wy­je­chał do Eu­ro­py dzie­si­ęć lat temu. Wcze­śniej pra­co­wał w mo­jej wy­twór­ni jako ko­or­dy­na­tor, ale sko­ńczył stu­dia i po­sta­no­wił stwo­rzyć coś swo­je­go. Jak wi­dać, uda­ło mu się to. Jest te­raz wła­ści­cie­lem ma­ga­zy­nu „New York News”.

– Im­po­nu­jące – ko­men­tu­ję, nie kry­jąc po­dzi­wu.

„New York News” jest zna­nym ma­ga­zy­nem opi­su­jącym naj­wa­żniej­sze wy­da­rze­nia w kra­ju i na świe­cie. Nie bra­ku­je w nim ta­kże plo­tek o ce­le­bry­tach i mo­do­wych cie­ka­wo­stek. Świat spor­tu, mody, biz­ne­su i gwiazd – wszyst­ko w jed­nym miej­scu.

– Praw­da? – bar­dziej stwier­dza, niż pyta mama. – Jest na ryn­ku od czte­rech lat, a już wzbu­dza za­chwyt.

Uśmie­cham się i na mo­ment na­wi­ązu­ję z nim kon­takt wzro­ko­wy, a całe moje cia­ło za­czy­na drżeć. Robi mi się go­rąco, nie po­zna­ję sa­mej sie­bie i wiem, że mu­szę stąd ode­jść. Jak naj­szyb­ciej.

– Miło było pana po­znać – mó­wię przez ści­śni­ęte gar­dło, po czym wy­co­fu­ję się ostro­żnie.

Całe szczęście, nikt mnie nie za­trzy­mu­je, ale wy­da­je mi się, że Ja­mes na mnie pa­trzy. Może to dla­te­go, że chcia­ła­bym, by tak wła­śnie było. Ile on ma lat? Spra­wia wra­że­nie dość mło­de­go, ale to może my­lić. Moja mama ta­kże nie wy­gląda na ko­bie­tę po czter­dzie­st­ce, a jed­nak za trzy lata będzie świ­ęto­wać pi­ęćdzie­si­ąte uro­dzi­ny. O ojcu mogę po­wie­dzieć to samo. Jest o rok star­szy od mamy, ale wca­le nie wy­gląda na pana w śred­nim wie­ku. A więc Ja­mes może mieć za­rów­no trzy­dzie­ści, jak i czter­dzie­ści lat. Nie wiem, po co w ogó­le o tym my­ślę.

Przez na­stęp­ne pół go­dzi­ny wi­tam się z ko­lej­ny­mi lu­dźmi, wy­mie­niam z nimi grzecz­no­ścio­we zwro­ty i po­wo­li za­po­mi­nam o mo­jej dziw­nej re­ak­cji na tego mężczy­znę. Sta­ram się uni­kać Zaca, któ­ry wy­ra­źnie się na mnie czai. Jest jak za­ra­za, któ­rej nie mo­żna się po­zbyć. W ko­ńcu nad­cho­dzi pora ko­la­cji, więc idę w stro­nę sto­li­ków, by od­na­le­źć swój. Gdy do­strze­gam ro­dzi­ców, któ­rzy sia­da­ją obok Ja­me­sa, robi mi się sła­bo. Wiem, że moje miej­sce jest obok nie­go, i nie wiem na­wet, czy się z tego cie­szę, czy wręcz prze­ciw­nie. Sia­dam na krze­śle, a już po kil­ku se­kun­dach do mo­ich noz­drzy do­cho­dzi moc­ny za­pach per­fum mężczy­zny.

– Ra­ven, roz­ma­wia­li­śmy z Ja­me­sem o two­ich stu­diach – od­zy­wa się oj­ciec.

– Tak? – py­tam sko­ło­wa­na.

Je­śli za­cznie się znów o to kłó­cić, przy­si­ęgam, że nie będę się ha­mo­wać ze względu na miej­sce, w któ­rym je­ste­śmy. Kie­dy się do­wie­dział, że pla­nu­ję iść na dzien­ni­kar­stwo, wpa­dł w fu­rię i przez dwa mie­si­ące się do mnie nie od­zy­wał. Jak­bym wy­rządzi­ła mu tym wiel­ką krzyw­dę, bo prze­cież po­win­nam iść w jego śla­dy.

– Je­śli chcesz, mo­żesz przy­jść do mnie na staż – mówi Ja­mes, czym zu­pe­łnie mnie za­ska­ku­je. – Wiem, że są wa­ka­cje i z pew­no­ścią chcia­ła­byś od­po­cząć…

– Nie! Zna­czy tak. Zna­czy… – Bio­rę głębo­ki wdech. – Chęt­nie przyj­dę do pana na staż – od­po­wia­dam z uśmie­chem.

– Ra­ven ma­rzy się ka­rie­ra w te­le­wi­zji – ko­men­tu­je mama.

– To praw­da, ale bez do­świad­cze­nia nie cze­ka mnie żad­na ka­rie­ra – mó­wię przez za­ci­śni­ęte zęby.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam w po­nie­dzia­łek.

Ja­mes pod­su­wa mi swo­ją wi­zy­tów­kę. Kie­dy po nią si­ęgam, na­sze dło­nie sty­ka­ją się przez uła­mek se­kun­dy. Wy­wo­łu­je to we mnie dresz­cze. Może ten staż jest złym po­my­słem? Dwa, trzy dni i on się zo­rien­tu­je, że ma­ło­la­ta, któ­ra jest cór­ką jego przy­ja­cie­la, ma fan­ta­zje z nim w roli głów­nej.

Po ko­la­cji wszy­scy prze­cho­dzą na par­kiet, by ba­wić się do pó­źnych go­dzin noc­nych. Ja jed­nak po raz pierw­szy tra­cę ocho­tę na ja­kąkol­wiek za­ba­wę. Zo­sta­ję przy sto­li­ku, by przez chwi­lę ode­tchnąć, jed­nak nie jest mi to dane. Już po kil­ku mi­nu­tach na miej­scu Ja­me­sa sia­da Zac.

– To nie two­je miej­sce – sy­czę, czu­jąc na­ra­sta­jącą iry­ta­cję.

– Za­ta­ńcz ze mną.

– Prędzej sko­czę pod roz­pędzo­ny au­to­bus.

– Jak chcesz. – Wsta­je i pa­trzy na mnie z góry w mro­żący krew w ży­łach spo­sób. – My­śla­łem, że chcesz do­wie­dzieć się cze­goś o ojcu two­jej naj­lep­szej przy­ja­ció­łki.

– Cze­kaj! – Ła­pię go za nad­gar­stek. – O czym mó­wisz?

W od­po­wie­dzi po­da­je mi dłoń, za­pra­sza­jąc do ta­ńca. Prze­wra­cam ocza­mi i wy­pusz­czam gło­śno po­wie­trze, po czym wsta­ję i po­zwa­lam mu pro­wa­dzić się na par­kiet. Obej­mu­je mnie jed­ną ręką w pa­sie, a dru­gą ła­pie moją dłoń i spla­ta na­sze pal­ce.

– Co chcia­łeś mi po­wie­dzieć?

– Pod­słu­cha­łem wła­śnie cie­ka­wą wy­mia­nę zdań mi­ędzy Gor­do­nem i moim oj­cem.

– O czym roz­ma­wia­li?

Ob­ra­ca mnie, ce­lo­wo wszyst­ko prze­ci­ąga­jąc. Kie­dy wra­ca­my do po­przed­niej po­zy­cji, po­sy­ła mi lu­bie­żny uśmiech.

– Le­piej roz­ma­wia­ło­by się nam w od­osob­nio­nym miej­scu. Bez ubrań.

– Nie za­ci­ągniesz mnie do łó­żka, Zac. Je­śli chcesz mi coś po­wie­dzieć, zrób to te­raz albo so­bie od­pu­ść. Nie będę wcho­dzić z tobą w żad­ne gier­ki.

– Prze­cież lu­bisz gier­ki i ostry seks, Ra­ven – szep­cze mi do ucha. – Nie za­prze­czysz.

Za­ci­skam zęby i od­li­czam do dzie­si­ęciu. Kątem oka za­uwa­żam mo­ich ro­dzi­ców, któ­rzy na mnie zer­ka­ją. By nie wy­wo­łać ja­kich­kol­wiek py­tań z ich stro­ny, zmu­szam się do uśmie­chu.

– Masz trzy se­kun­dy. Po nich ko­ńczy­my ta­niec.

– Oj­ciec ka­zał Gor­do­no­wi jak naj­szyb­ciej spła­cić dług.

– Dług? Prze­cież ten fa­cet śpi na for­sie.

– Jak wi­dać nie.

– Je­steś pe­wien, że wła­śnie tego do­ty­czy­ła ich roz­mo­wa?

– Nie je­stem głu­pi, skar­bie. Ta­tuś Emi­ly ma po­wa­żne pro­ble­my fi­nan­so­we. Jego nowa dziew­czy­na z pew­no­ścią nie będzie tym za­chwy­co­na.

– On i pani Rose nie mają jesz­cze roz­wo­du – mó­wię pod no­sem.

– Wi­dzia­łem już ta­kich jak on. Zro­bią wszyst­ko, byle tyl­ko się ura­to­wać. Wiesz, że za­cznie szu­kać pie­ni­ędzy u żony. Oj­ciec mu nie od­pu­ści.

Tego by­łam pew­na. Sparks miał wie­le za usza­mi i choć nikt ni­g­dy nie zła­pał go za rękę, wszy­scy wie­dzie­li, że nie jest to czło­wiek z nie­ska­zi­tel­ną re­pu­ta­cją.

– Dla­cze­go mi to mó­wisz?

– Może nie je­stem taki zły, jak my­ślisz.

– Je­steś czło­wie­kiem, któ­ry nie robi nic za dar­mo. Ka­żdy twój gest nie­sie za sobą ukry­te in­ten­cje.

Mu­zy­ka się ko­ńczy. Prze­ry­wa­my ta­niec, a Zac po­chy­la się de­li­kat­nie, uno­si moją dłoń i ca­łu­je jej wierzch.

– To nie będzie nasz ostat­ni ta­niec – mówi ta­kim to­nem, jak­by mi gro­ził, po czym zni­ka w tłu­mie.

Roz­glądam się do­oko­ła, nie­co roz­ko­ja­rzo­na roz­mo­wą z Za­cem. Na­gle za­uwa­żam Ja­me­sa, któ­ry ukrad­kiem mi się przy­gląda. Na­sze spoj­rze­nia krzy­żu­ją się przez jed­ną krót­ką chwi­lę, co po­now­nie spra­wia, że nogi się pode mną ugi­na­ją. Nie wiem na­wet, o czym chcę opo­wie­dzieć Emi­ly w pierw­szej ko­lej­no­ści. O ta­jem­ni­czym mężczy­źnie czy nie­po­ko­jących in­for­ma­cjach na te­mat jej ojca.

Wra­cam do sto­li­ka, si­ęgam do to­reb­ki i wy­ci­ągam ko­mór­kę, po czym wy­sy­łam wia­do­mo­ść do przy­ja­ció­łki.

RAVEN: Jutro musimy porozmawiać. To cholernie ważne.

Od­po­wie­dź od niej przy­cho­dzi nie­mal na­tych­miast.

EMILY: Wpadnę na śniadanie o ósmej.

Jak­by tego było mało, do od­da­lo­ne­go o kil­ka me­trów sto­li­ka pod­cho­dzi An­drew Gor­don ze swo­ją mło­dą ko­chan­ką. Rzu­ca mi prze­lot­ne spoj­rze­nie, ale naj­wi­docz­niej pe­szy go mój wi­dok. Ja jed­nak przy­glądam mu się bez skrępo­wa­nia. Dziew­czy­na, dla któ­rej rzu­cił żonę, mo­gła­by być jego cór­ką. Nie­wie­le o niej wiem. Je­dy­nie to, że stu­diu­je psy­cho­lo­gię i ko­cha wy­da­wać pie­ni­ądze Gor­do­na. Miesz­kam w mie­ście, w któ­rym ope­ra­cje pla­stycz­ne są jak za­ku­py, a mimo to na wi­dok blon­dyn­ki ze sztucz­nym biu­stem robi mi się nie­do­brze.

Przez resz­tę wie­czo­ru pró­bu­ję się do­brze ba­wić, ale nie wy­cho­dzi mi to naj­le­piej. Wci­ąż coś mnie roz­pra­sza i zaj­mu­je moje my­śli. W ko­ńcu do­cho­dzę do wnio­sku, że pora wró­cić do domu i po­ło­żyć się spać. Ju­trzej­szy dzień za­po­wia­da się na dość dłu­gi.

■ROZDZIAŁ DRUGI

Emily punk­tu­al­nie zja­wia się w moim domu. Til­ly, na­sza go­spo­sia, przy­go­to­wu­je dla nas śnia­da­nie na ta­ra­sie, gdzie mo­że­my spo­koj­nie po­roz­ma­wiać.

– Co się dzie­je? Mam na­dzie­ję, że to coś do­bre­go.

Od­no­szę wra­że­nie, że jej nie­bie­skie oczy wy­pa­la­ją mi dziu­rę w gło­wie. Nie­na­wi­dzę, gdy tak na mnie pa­trzy, a robi to za ka­żdym ra­zem, gdy się nie­cier­pli­wi.

– Mam dwie wia­do­mo­ści.

– Niech zgad­nę… Jed­ną do­brą, dru­gą złą?

– Do­kład­nie tak.

– Na szczęście nie są to dwie złe wia­do­mo­ści. Za­cznij od do­brej.

– Ko­ja­rzysz ma­ga­zyn „New York News”?

– Oczy­wi­ście. Co z nim?

– Po­zna­łam wczo­raj jego wła­ści­cie­la. Oka­zał się cho­ler­nie sek­sow­nym mężczy­zną i za­pro­po­no­wał mi staż u sie­bie.

Jej oczy otwie­ra­ją się sze­ro­ko, a usta ukła­da­ją w li­te­rę O. Chwi­lę trwa, za­nim się od­zy­wa.

– Będziesz pra­co­wać z ja­ki­mś cia­chem? Nie wiem na­wet, czy się cie­szę, czy je­stem zła, bo przez to nie będę mia­ła cię przez całe wa­ka­cje. Mam na­dzie­ję, że jest war­ty tego po­świ­ęce­nia… Zresz­tą, za­raz sama spraw­dzę.

Wy­ci­ąga te­le­fon i sku­pia się już tyl­ko na nim.

– Co ro­bisz?

– Szu­kam wła­ści­cie­la NYN. Jak on się na­zy­wa?

– Ja­mes Col­lins.

Kil­ka se­kund pó­źniej jej usta otwie­ra­ją się jesz­cze sze­rzej.

– O cho­le­ra! On jest na­praw­dę go­rący! Ile ma lat?

– Nie mam po­jęcia. Nie wpa­dłam na to, żeby od razu go stal­ko­wać.

– Całe szczęście, że masz mnie. Ja­mes Col­lins, lat trzy­dzie­ści pięć, ka­wa­ler, wła­ści­ciel po­pu­lar­ne­go ma­ga­zy­nu „New York News”, a ta­kże pa­sjo­nat spor­tu i kina. Wi­dzisz? Wiesz już wszyst­ko.

Trzy­dzie­ści pięć lat to wiek, któ­ry skre­śla go jako mo­je­go po­ten­cjal­ne­go part­ne­ra.

– Szko­da, że nie jest choć tro­chę młod­szy – mó­wię z gry­ma­sem.

– Żar­tu­jesz? To ide­al­ny wiek! Fa­cet w tym wie­ku to naj­lep­szy okaz do zła­pa­nia! Po­my­śl tyl­ko, ile może po­tra­fić w łó­żku! Poza tym za­ra­bia kupę kasy i nie mu­sia­ła­byś szu­kać so­bie byle ja­kiej pra­cy, żeby się unie­za­le­żnić od ro­dzi­ców.

– Chcę pra­co­wać. W prze­ciw­nym ra­zie nie będę nie­za­le­żna. Prze­cież to, co pro­po­nu­jesz, to je­dy­nie uza­le­żnie­nie się od ko­goś in­ne­go.

– Nie­na­wi­dzę, kie­dy mó­wisz jak fe­mi­nist­ka.

– Nie myl sa­mo­dziel­no­ści z fe­mi­ni­zmem.

– No do­brze. Do pana przy­stoj­nia­ka jesz­cze wró­ci­my. Mów le­piej, co to za zła wia­do­mo­ść.

Już zdąży­łam o niej za­po­mnieć, ale te­raz mu­szę po­wie­dzieć przy­ja­ció­łce o tym, cze­go się do­wie­dzia­łam. Na­wet je­śli źró­dło tej in­for­ma­cji nie jest do ko­ńca wia­ry­god­ne, nie da­ro­wa­ła­bym so­bie, gdy­bym wszyst­kie­go jej nie prze­ka­za­ła.

– Wczo­raj Zac mi po­wie­dział, że pod­słu­chał roz­mo­wę swo­je­go ojca z two­im. Wy­ni­ka z niej, że twój wisi kupę kasy ojcu Zaca.

– Co? Cze­kaj, to nie­mo­żli­we. Oj­ciec za­ra­bia dużo for­sy i na­wet ta tle­nio­na pin­da nie by­ła­by w sta­nie wszyst­kie­go wy­ssać. Nie w tak krót­kim cza­sie. Poza tym wczo­raj pła­ci­łam za za­ku­py jego kar­tą.

– To rze­czy­wi­ście wy­gląda dość dziw­nie, ale mu­sia­łam ci o tym po­wie­dzieć.

– Zac to idio­ta. Mógł to zmy­ślić albo źle zro­zu­miał ich sło­wa.

Fak­tycz­nie, ła­twiej uwie­rzyć w to wy­ja­śnie­nie niż w to, że Gor­don ma dłu­gi. Jego fir­ma świet­nie pro­spe­ru­je, gdy­by coś było nie tak, wszy­scy by o tym wie­dzie­li. Mimo to coś nie daje mi spo­ko­ju, ale nie dzie­lę się tą wąt­pli­wo­ścią z przy­ja­ció­łką, któ­ra naj­wi­docz­niej już za­po­mnia­ła o tym, co jej po­wie­dzia­łam.

– Wła­śnie oglądam kla­tę two­je­go no­we­go sze­fa. Chcesz zo­ba­czyć, czy wo­lisz zro­bić to na żywo? – pyta, szcze­rząc się do te­le­fo­nu.

– Nie chcę. – Za­sła­niam twarz dło­ńmi. – Już przez jego oczy nie mogę za­snąć.

– Gdy­byś zmie­ni­ła zda­nie, to przej­rzyj jego In­sta­gra­ma.

– Nie zmie­nię.

Emi­ly śmie­je się ze mnie, a ja mam ocho­tę rzu­cić w nią czy­mś ci­ężkim. To na­praw­dę nie jest za­baw­ne. Ten fa­cet sie­dzi mi w gło­wie, a na­wet go nie znam. Jak­by tego było mało, po­sta­no­wi­łam pra­co­wać u nie­go przez wa­ka­cje, choć mia­łam w tym cza­sie opa­lać się na pla­ży i do­brze ba­wić w klu­bach. Ja­kim cu­dem po­pe­łni­łam taką głu­po­tę i zgo­dzi­łam się na staż?

– Swo­ją dro­gą, mama czu­je się już chy­ba le­piej. – Głos mo­jej przy­ja­ció­łki po­wa­żnie­je.

– To cu­dow­na wia­do­mo­ść. Moja mama chcia­ła ją od­wie­dzić, ale nie była pew­na, czy to do­bry po­my­sł.

– My­ślę, że to­wa­rzy­stwo do­brze by jej zro­bi­ło, ale te­raz wci­ąż nie jest tą ko­bie­tą, któ­rą wszy­scy zna­ją. Mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go będzie w sta­nie od­sta­wić leki.

– To, jak ta zdra­da na nią wpły­nęła, jest strasz­ne – stwier­dzam za­my­ślo­na.

Wy­gląda na to, że w przy­pad­ku pani Rose mi­ło­ść była praw­dzi­wa i bez­gra­nicz­na. Gdy­by nie ko­cha­ła swo­je­go męża, nie by­ła­by te­raz w ta­kim sta­nie. Tym bar­dziej jest mi jej żal. Ko­cha­ła ko­goś, kto oka­zał się nie­war­ty na­wet jed­nej łzy. An­drew Gor­don świet­nie grał tro­skli­we­go męża i ojca.

– Dla­te­go ni­g­dy się nie za­ko­cham – mówi Emi­ly z pew­no­ścią w gło­sie.

– Nie by­ła­bym taka pew­na. W ko­ńcu tra­fi na­wet cie­bie.

– Żar­tu­jesz? Do­bry seks i zero zo­bo­wi­ązań. To je­dy­ny zwi­ązek, na jaki mo­gła­bym się zgo­dzić. Nie mam za­mia­ru za­mie­nić się w mat­kę. Naj­pierw nie wi­dzia­ła świa­ta poza oj­cem, a te­raz zo­bacz, do cze­go ją to do­pro­wa­dzi­ło. Ni­g­dy nie po­zwo­lę ni­ko­mu zła­mać so­bie ser­ca. Je­śli mi nie wie­rzysz, mogę to za­pi­sać na kart­ce i pod­pi­sać wła­sną krwią.

Śmie­ję się, ale po chwi­li do­cie­ra do mnie, że Emi­ly wca­le nie żar­tu­je. To przy­kre, bo za­słu­gu­je na mi­ło­ść. Przy­zna to ka­żdy, kto le­piej ją zna. Dla wie­lu lu­dzi jest roz­piesz­czo­ną ego­ist­ką, dla któ­rej za­ba­wa to je­dy­na for­ma roz­ryw­ki, ale ja wiem, że to nie­praw­da. Jest naj­lep­szą przy­ja­ció­łką, któ­ra bez wa­ha­nia się po­świ­ęca, gdy za­cho­dzi taka po­trze­ba. Jed­nak dla tych, któ­rzy zaj­dą jej za skó­rę, jest bez­względ­na, i wła­śnie dla­te­go lu­dzie uwa­ża­ją ją za wred­ną sukę.

– Pój­dę już. Wie­czo­rem idzie­my do klu­bu uczcić to, że masz nową pra­cę! – krzy­czy, od­cho­dząc.

Nie zdąży­łam za­pro­te­sto­wać, ale może to i do­brze, bo szyb­ko so­bie uświa­da­miam, że po­win­nam się za­ba­wić. Przy­jęcie z oka­zji roz­po­częcia wa­ka­cji nie wy­szło tak, jak się spo­dzie­wa­łam, więc war­to to nad­ro­bić. Już za dwa dni za­czy­nam staż i nie chcę o tym my­śleć. Mam na­dzie­ję, że nie będę wi­dy­wać Ja­me­sa zbyt często. Naj­le­piej, gdy­bym nie wi­dy­wa­ła go w ogó­le. Kil­ka dni i za­pom­nę, że ten mężczy­zna za­wró­cił mi w gło­wie.

Gdy nad­cho­dzi wie­czór, cze­kam na Emi­ly. Po­win­na się zja­wić lada chwi­la. Wci­snęłam się w czar­ną ob­ci­słą su­kien­kę, zro­bi­łam moc­ny ma­ki­jaż, a dłu­gie wło­sy w od­cie­niu cze­ko­la­do­we­go brązu upi­ęłam w wy­so­ki kok. Wsu­wam na sto­py czar­ne szpil­ki, gdy sły­szę dzwo­nek do­mo­fo­nu. Po chwi­li Emi­ly wpa­da do mo­jej sy­pial­ni z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Wow – wy­du­szam, wi­dząc, jak zja­wi­sko­wo wy­gląda.

Jej blond fale opa­da­ją na od­sło­ni­ęte ra­mio­na, a czer­wo­na su­kien­ka i usta po­ci­ągni­ęte szmin­ką w tym sa­mym ko­lo­rze, do­da­ją jej sek­sa­pi­lu. Na­wet ja mam pro­blem z ode­rwa­niem od niej wzro­ku.

– Ty też wow – mówi roz­ba­wio­na. – Go­to­wa?

– Te­raz nie wiem. Chy­ba nie chcę ni­g­dzie z tobą iść.

– Ru­szaj się, kie­row­ca na nas cze­ka!

– No do­brze. – Wsta­ję i idę do wy­jścia, ła­pi­ąc po dro­dze to­reb­kę. – Gdzie je­dzie­my?

– My­śla­łam o Spark­sie, ale nie chcę nisz­czyć so­bie dnia twa­rzą Zaca, któ­ry z pew­no­ścią spędza ka­żdy wol­ny wie­czór w klu­bie ta­tu­sia. Więc chy­ba Roof Gar­dens.

– Su­per. Ja też nie chcę oglądać za­ka­za­nej mor­dy tego kre­ty­na.

– Pew­nie na­wet jego oj­ciec nie chce jej oglądać.

Śmie­ję się, po­ko­nu­jąc scho­dy, bo to na­praw­dę mo­żli­we. Zac jest za­ko­cha­nym w so­bie idio­tą, któ­ry my­śli, że za pie­ni­ądze ku­pić może do­słow­nie wszyst­ko. Wy­da­je mu się, że jest kró­lem, ale w rze­czy­wi­sto­ści mało kto po­tra­fi znie­ść jego to­wa­rzy­stwo. Cho­dzi­łam z nim do li­ceum i bar­dzo źle wspo­mi­nam ten okres. Za­stra­szył całą szko­łę, bo prze­cież mógł to zro­bić. Tym bar­dziej że jego oj­ciec co roku wy­kła­dał na nią ogrom­ne sumy i ża­den z na­uczy­cie­li nie miał od­wa­gi za­re­ago­wać, by nie stra­cić tej for­sy.

Pół go­dzi­ny jaz­dy i je­ste­śmy na miej­scu. Usta­wia­my się w ko­lej­ce dla VIP-ów, cie­sząc się z wi­do­ku zna­jo­me­go ochro­nia­rza. Zwy­kle li­czy­my na odro­bi­nę szczęścia, gdy chce­my zaj­rzeć do zna­jo­mych klu­bów. Nie za­wsze jest ła­two, gdy nie ma się sko­ńczo­nych dwu­dzie­stu je­den lat.

– Daw­no was nie było – ko­men­tu­je ochro­niarz, kie­dy przed nim sta­je­my.

– Stu­dia – od­po­wia­da z uśmie­chem Emi­ly. – Chcia­ły­śmy się tro­chę ro­ze­rwać.

Mężczy­zna wzdy­cha, kręcąc przy tym gło­wą.

– Nie rzu­caj­cie się w oczy, lu­bię tę ro­bo­tę.

– Spo­koj­nie. Je­śli cię wy­rzu­cą, za­ła­twię ci pra­cę u ojca – od­po­wia­dam, bio­rąc od nie­go opa­skę dla VIP-ów.

W środ­ku prze­cho­dzi­my przez głów­ną salę i wkra­cza­my do ko­lej­nej, w któ­rej mu­zy­ka nie jest tak gło­śna, dzi­ęki cze­mu da się w niej roz­ma­wiać. Sia­da­my przy ba­rze i za­ma­wia­my drin­ki, po czym ru­sza­my z nimi do jed­ne­go z wol­nych sto­li­ków.

– Pi­je­my i idzie­my ta­ńczyć – mówi Emi­ly, po czym po­ci­ąga duży łyk al­ko­ho­lu.

– Jak dla mnie plan ide­al­ny.

– Kie­dy tu szły­śmy, wy­da­wa­ło mi się, że wi­dzia­łam Ja­spe­ra.

– Obyś się my­li­ła. Nie mam ocho­ty na ko­lej­ną roz­mo­wę o tym, dla­cze­go nie mogę dłu­żej z nim być.

– Sama tego nie ro­zu­miem. – Wzru­sza ra­mio­na­mi.

– Na­praw­dę? Emi­ly, pro­szę cię.

– Prze­pra­szam! Bo­ga­ty, przy­stoj­ny, z wpły­wo­wej ro­dzi­ny. Cze­go chcieć wi­ęcej?

– No nie wiem… Mi­ło­ści? Ja­kie­go­kol­wiek głęb­sze­go uczu­cia?

– A ty zno­wu o tym. Je­steś jesz­cze mło­da, nie po­trze­bu­jesz kan­dy­da­ta na męża, lecz fa­ce­ta, z któ­rym będziesz się do­brze ba­wić. Nie po­wiesz mi chy­ba, że w tej kwe­stii Ja­sper jest nu­dzia­rzem?

– Nie, nie jest nu­dzia­rzem, ale by­cie z kimś, do kogo nic nie czu­ję, po pro­stu mnie męczy.

Wiem, że mogę jej o tym mó­wić ka­żde­go dnia. Na­sze po­glądy na to tak dra­stycz­nie się ró­żnią, że nie mamy szans na zro­zu­mie­nie się na­wza­jem.

– No do­bra. Po­wiedz­my, że do­sko­na­le cię ro­zu­miem.

Do­pi­ja­my drin­ki i idzie­my do głów­nej sali, kie­ru­jąc się od razu na śro­dek par­kie­tu. Za­czy­na­my ta­ńczyć, już po chwi­li do­łącza do nas dwóch mężczyzn. Ten, któ­ry sta­je obok Emi­ly, wy­gląda na­praw­dę po­dej­rza­nie. Sądząc po mi­nie mo­jej przy­ja­ció­łki, któ­ra pa­trzy na tego obok mnie, on nie pre­zen­tu­je się le­piej. Pró­bu­je­my się od­su­nąć, ale to nic nie daje. Kie­dy ro­bi­my kil­ka kro­ków, oni po chwi­li do nas do­łącza­ją. To na­praw­dę prze­sta­je być za­baw­ne. Emi­ly po­sy­ła mi uśmiech, przy­po­mi­na­jąc mi tym o na­szym pla­nie awa­ryj­nym na wy­pa­dek spo­tka­nia na­mol­nych sam­ców. Po­da­je mi rękę, a kie­dy ją ła­pię, przy­ci­ąga mnie do sie­bie, po czym łączy­my usta w po­ca­łun­ku. Trwa to może pięć se­kund, ale kie­dy prze­ry­wa­my, znów je­ste­śmy same. Po dwóch mężczy­znach nie ma na­wet śla­du.

– To za­wsze dzia­ła – śmie­je się Emi­ly.

– Nie za­wsze. Pa­mi­ętasz świ­ątecz­ną im­pre­zę w tam­tym roku?

Przy­ja­ció­łka wy­bu­cha śmie­chem na wspo­mnie­nie mężczyzn, któ­rych nasz po­ca­łu­nek je­dy­nie na­kręcił. My­śla­ły­śmy, że będzie­my mieć ich na gło­wie przez cały wie­czór, jed­nak spo­tka­ły­śmy zna­jo­mych, któ­rych wi­dok od­stra­szył tych dwóch zbo­cze­ńców.

Przez ko­lej­ną go­dzi­nę nie scho­dzi­my z par­kie­tu, aż w ko­ńcu za­sy­cha nam w gar­dłach. Pod­cho­dzi­my do baru, by za­mó­wić ko­lej­ne drin­ki. Od razu za­uwa­żam, że Emi­ly wpa­dła w oko bar­ma­no­wi, i już mu wspó­łczu­ję.

– Daw­no się nie wi­dzie­li­śmy.

Głos Ja­spe­ra spra­wia, że za­my­kam na chwi­lę oczy. Gdy je otwie­ram, wy­mu­szam na so­bie uśmiech i od­wra­cam gło­wę w jego stro­nę. A jed­nak Emi­ly mia­ła ra­cję.

– Cze­ść! Nie spo­dzie­wa­łam się tu cie­bie – od­zy­wam się z uda­wa­nym en­tu­zja­zmem, co oczy­wi­ście w ogó­le mi nie wy­cho­dzi.

– Gdy­byś się spo­dzie­wa­ła, nie by­ło­by cię tu­taj?

– Prze­stań! Wiesz prze­cież, że tak nie my­ślę.

Na­praw­dę tak nie my­ślę. Gdy­by Ja­sper nie był tak bar­dzo na­chal­ny i nie pró­bo­wał od­zy­skać mnie w ka­żdy mo­żli­wy spo­sób, by­łby z nie­go ide­al­ny przy­ja­ciel. Po­cho­dzi jed­nak z praw­ni­czej ro­dzi­ny i jak wi­dać, wal­kę ma we krwi.

– Do­brze cię wi­dzieć. Nie od­bie­rasz mo­ich te­le­fo­nów, więc za­cząłem już za­po­mi­nać, jak brzmi twój głos.

Robi się nie­zręcz­nie. Zer­kam na Emi­ly, któ­ra jest za­jęta flir­to­wa­niem z bar­ma­nem, i do­cie­ra do mnie, że zo­sta­łam sama na pla­cu boju. Może to i le­piej. Co praw­da moja przy­ja­ció­łka nie ro­zu­mie, jak mo­głam ze­rwać z Ja­spe­rem, ale wiem, że w ra­zie po­trze­by po­tra­fi po­ka­zać pa­zu­ry, a tego nie chcę.

– Wy­bacz, ale pod ko­niec se­me­stru mia­łam dużo na­uki. Mu­sia­łam wy­łączyć się na pe­wien czas. Za­le­ża­ło mi na naj­lep­szych wy­ni­kach. Ina­czej nie by­ła­bym w sta­nie cie­szyć się wa­ka­cja­mi.

– Ja­sne, ro­zu­miem. Sko­ro masz już wol­ne, może mo­gli­by­śmy się umó­wić i po­roz­ma­wiać w miej­scu, w któ­rym da się to zro­bić bez krzy­cze­nia?

– Prze­pra­szam, ale w naj­bli­ższym cza­sie będę za­jęta. Od po­nie­dzia­łku za­czy­nam staż.

– Na­praw­dę? Gdzie? – pyta gło­sem, któ­rym ja­sno daje mi do zro­zu­mie­nia, że nie wie­rzy w moją wy­mów­kę.

– W „New York News”. Przy­ja­ciel ojca jest wła­ści­cie­lem i za­pro­po­no­wał mi pod­szko­le­nie się do za­wo­du.

Te­raz już chy­ba mi wie­rzy. Przy­naj­mniej jego mina to wła­śnie su­ge­ru­je.

– Gdy­byś jed­nak zna­la­zła tro­chę cza­su, za­dzwoń – mówi po­nu­rym gło­sem, po czym od­cho­dzi.

Z ulgą wy­pusz­czam po­wie­trze z płuc. Uświa­da­miam so­bie, że przez całą na­szą roz­mo­wę, pra­wie nie od­dy­cha­łam. Znów pa­trzę na Emi­ly. Już nie ko­kie­tu­je przy­stoj­ne­go bar­ma­na, sku­pia się na mnie.

– Ta­kim jak on trze­ba ka­zać spie­przać. Two­je wy­mów­ki wca­le go nie znie­chęca­ją.

– Nie każę mu spie­przać.

– Pro­po­no­wa­łaś już przy­ja­źń. Mó­wi­łaś też, że ni­g­dy do nie­go nie wró­cisz. Ile razy? Dzie­si­ęć? Dwa­dzie­ścia? To za­ska­ku­jąco dużo, bio­rąc pod uwa­gę, że roz­sta­łaś się z nim dwa mie­si­ące temu, a przez po­ło­wę tego cza­su uni­ka­łaś go jak ognia. Nie chcesz spra­wiać mu przy­kro­ści? Ro­zu­miem to, ale to, co ro­bisz, wca­le nie jest lep­sze.

Wiem, że ma ra­cję, ale nie chcę o tym my­śleć. Nie te­raz. Mam na­dzie­ję, że je­śli będę uni­kać go przez ko­lej­ne dwa mie­si­ące, za­po­mni o mnie. Może ko­goś po­zna i po pro­stu wszyst­ko uło­ży się samo. Je­śli nie, po­słu­cham bru­tal­nej rady przy­ja­ció­łki.

Ko­lej­ne go­dzi­ny spędza­my na pi­ciu, ta­ńcu i od­py­cha­niu ko­lej­nych mężczyzn, któ­rzy pró­bu­ją nas po­de­rwać. Dziś nie mam ocho­ty na ża­den flirt. Do­cho­dzi dru­ga nad ra­nem, kie­dy wy­ko­ńczo­ne i wsta­wio­ne wy­cho­dzi­my z klu­bu.

– Za­dzwo­nię po tak­sów­kę.

Emi­ly wy­ci­ąga te­le­fon, mru­ży oczy i pró­bu­je od­na­le­źć wła­ści­wy nu­mer. Śmie­ję się ci­cho na ten wi­dok, choć sama pew­nie nie wy­glądam le­piej. W ko­ńcu się jej uda­je i po kwa­dran­sie tak­sów­ka za­trzy­mu­je się tuż obok nas. Wsia­da­my do niej, po­da­je­my ad­re­sy i roz­po­czy­na­my wal­kę ze snem. Na­praw­dę je­stem wy­ko­ńczo­na. Nie pa­mi­ętam, kie­dy tak dłu­go ta­ńczy­łam, ale czu­ję, że ju­tro będę mia­ła pro­blem z utrzy­ma­niem się na no­gach.

Kie­dy je­stem już w domu, nie mam siły na zmy­cie ma­ki­ja­żu. Ostat­kiem sił po­zby­wam się su­kien­ki, po czym rzu­cam się na łó­żko.

■ROZDZIAŁ CZWARTY

W „New York News” po­ja­wiam się do­kład­nie za kwa­drans dzie­wi­ąta. Pod­cho­dzę do nie­przy­jem­nej ru­do­wło­sej re­cep­cjo­nist­ki, na któ­rej wi­dok od razu skręca mnie w żo­łąd­ku.

– Pan Col­lins już przy­sze­dł?

– Nie wy­glądam chy­ba na in­for­ma­cję.

Cóż… Nie przy­wy­kłam do ta­kie­go trak­to­wa­nia i nie za­mie­rzam jej na to po­zwa­lać. Wąt­pię, by jej zda­nie na mój te­mat co­kol­wiek zna­czy­ło.

– Nie. Wy­glądasz na re­cep­cjo­nist­kę, któ­ra ma się uśmie­chać i od­po­wia­dać na py­ta­nia, by nie stra­cić pra­cy. Będę przy­cho­dzić tu przez pe­wien czas, więc ra­dzę ci się z tym po­go­dzić. Uwierz mi, ja też mam pa­znok­cie i po­tra­fię ich uży­wać.

Dziew­czy­na pa­trzy na mnie przy­mru­żo­ny­mi ocza­mi, jak­by chcia­ła za­bić mnie swo­im spoj­rze­niem. Je­śli my­śla­ła, że ma do czy­nie­nia z wy­stra­szo­ną sza­rą mysz­ką, była w błędzie. Je­dy­ną oso­bą, któ­ra bu­dzi we mnie lęk, jest Ja­mes.

– Coś ci się chy­ba po­my­li­ło, dziew­czyn­ko – sy­czy przez za­ci­śni­ęte zęby.

– Ach, tak? Czy­li nie pra­cu­jesz dla Ja­me­sa?

– Wiesz, gdzie jest win­da. Idź do niej i zej­dź mi z oczu.

Z uśmie­chem na twa­rzy od­wra­cam się i idę pro­sto do win­dy. W ta­kich sy­tu­acjach za­mie­niam się w Emi­ly, co te­raz wy­jąt­ko­wo mnie cie­szy. Wje­żdżam na ostat­nie pi­ętro, prze­cho­dzę na pra­wo, gdzie tuż przed drzwia­mi do ga­bi­ne­tu Col­lin­sa swo­je biu­ro ma Ha­zel.

– Zero pry­wat­no­ści – ko­men­tu­ję, roz­gląda­jąc się do­oko­ła.

Mo­żna po­wie­dzieć, że pra­cu­je na ko­ry­ta­rzu. Co praw­da prze­stron­nym i nie­źle urządzo­nym, ale to wci­ąż ko­ry­tarz.

– Taka pra­ca – od­po­wia­da z uśmie­chem.

– Pan Col­lins jest już u sie­bie? Pró­bo­wa­łam za­py­tać o to ru­do­wło­sej re­cep­cjo­nist­ki, ale je­dy­nym, co osi­ągnęłam, jest nowy wróg.

Ha­zel przez dłu­ższą chwi­lę śmie­je się gło­śno.

– Pro­szę, tyl­ko mi nie mów, że pod­pa­dłaś Ale­xan­drze? – pyta, wci­ąż roz­ba­wio­na.

– Po­wie­dzia­ła­bym ra­czej, że ona pod­pa­dła mi.

– Oho… wczo­raj od­nio­słam wra­że­nie, że je­steś ci­cha i spo­koj­na, a tu pro­szę, taka nie­spo­dzian­ka.

– Je­stem, ale je­śli ktoś zaj­dzie mi za skó­rę, to już nie je­stem. – Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Po­win­naś wie­dzieć, że Alex to była Ja­me­sa – in­for­mu­je mnie szep­tem.

– Wca­le się nie dzi­wię, że ją rzu­cił.

– Wcze­śniej nie była tak wred­na, ale te­raz… Cóż, sama już wiesz.

Na­szą roz­mo­wę prze­ry­wa Col­lins. Otwie­ra drzwi ga­bi­ne­tu i po­sy­ła mi po­wa­żne spoj­rze­nie. Mam na­dzie­ję, że nie sły­szał na­szej roz­mo­wy.

– Chy­ba wy­ra­zi­łem się ja­sno, mó­wi­ąc, że masz przy­pro­wa­dzić ją do mnie. Nie pa­mi­ętam, bym wspo­mi­nał coś o roz­mo­wie przed wy­ko­na­niem mo­je­go po­le­ce­nia – zwra­ca się wro­go do Ha­zel.

Cho­le­ra, on za­wsze taki jest? Na przy­jęciu wy­da­wał się zu­pe­łnie inny. Ko­bie­ta pro­stu­je się, ale za­nim od­po­wia­da, ja się od­zy­wam.

– To moja wina, mia­łam kil­ka py­tań.

– Cho­dź.

Pusz­cza mnie przo­dem do swo­je­go ga­bi­ne­tu. Kie­dy prze­cho­dzę obok nie­go, ude­rza mnie za­pach jego per­fum, przy­po­mi­na­jąc mi przy­jęcie, na któ­rym nie mo­głam prze­stać o nim my­śleć. Za­trzy­mu­ję się kil­ka kro­ków od we­jścia, Ja­mes sta­je za mną, sku­tecz­nie…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: