- W empik go
Ona - ebook
Ona - ebook
Ta miłość nie powinna się przydarzyć…
Agata ma ustabilizowaną sytuację życiową. Mężczyznę, którego kocha, pracę, którą lubi. Kiedy jednak podczas kolacji z przyjacielem męża poznaje jego kochankę, nagle wszystko się zmienia.
Pomimo początkowej niechęci, jaką do siebie żywią, ta młoda kobieta zaczyna ją fascynować. W wyniku splotu wypadków coraz częściej się widują, Agata nieustannie o niej myśli. Aż w końcu zaczyna lawirować między nową znajomą, mężem, przyjacielem męża i jego byłą żoną, która zarazem jest jej bliską przyjaciółką! Okłamuje wszystkich, a kontrolę nad jej życiem przejmuje pożądanie.
Czy namiętność okaże się silniejsza niż odpowiedzialność, zobowiązania i wyrzuty sumienia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7608-7 |
Rozmiar pliku: | 1 018 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bo wiem, że jeśli zjawię się
To w progu będziesz stać
I zdejmę płaszcz podszyty lękiem
Gdy przy mnie i przy nikim więcej
Twoja jasna twarz
Dajesz mi niepokorne myśli, niepokoje
Tyle ich wciąż masz
Kochana
Nie myśl, że nie miniemy nigdy się
Choć łatwiej razem iść pod wiatr
Podtrzymywałaś moją głowę
Nie roztrzaskałam skroni
O podłogę – póki co
Przed snem wypowiedz moje imię
Przybędę wraz ze świtem
Proszę, nie śpij – jestem już¹PROLOG
Zatrzymałam się w wejściu do pokoju. Siedział bokiem do drzwi. Mój mąż na naszej kanapie. Muzyka szczelnie wypełniała przestrzeń. Delikatne ciepłe światło sączyło się ze stojącej w rogu lampy i świeczek porozstawianych na meblach. Podążyłam za wzrokiem mojego mężczyzny. Patrzył z zachwytem.
Tamta dziewczyna mieszka parę myśli stąd
W tej samej głowie czasem przypomina mnie
Ale ma siłę, jaką miewa mało kto
A kiedy trzeba, umie głośno mówić nie
Czy na pewno?
Czy już znasz ją?²
Kobieta, na którą patrzył, niemalże się nie ruszała. Stała z zamkniętymi oczami, z uniesioną głową i prawie niezauważalnie poruszała biodrami. Jej kolorowa długa spódnica w stylu boho lekko drgała. Widziałam, jak Krzysztof wciąga powietrze. Sama to zrobiłam i bałam się je wypuścić. Za chwilę miałam wykonać jakiś ruch, ale odkładałam go w czasie. Z kuchni ze szklanką w ręku wyszedł Karol, przyjaciel mojego męża, i także się zatrzymał. Jakby miała zdolność spowalniania świata. Sprawiała, że ludzie znajdowali się w tu i teraz bez medytacji i ćwiczenia uważności. Skupiała na sobie uwagę. Była axis mundi.
Zrobiłam krok do przodu i wszystko ruszyło, zaburzyłam porządek chwili. Ona otworzyła oczy i spojrzała na mnie, a wraz z nią spojrzeli oni. Poczułam mrowienie na czubku głowy. Okłamywałam ich. Wszystkich. W tamtej chwili dotarł do mnie ogrom moich oszustw i krętactw.
Uśmiechnęłam się…ROZDZIAŁ 2
Anna zadzwoniła, że nie da rady się ze mną spotkać, bo Julek się przewrócił, nabił sobie guza i nie chciał iść do przedszkola. W związku z tym ona nie poszła do pracy i siedzi z nim w domu. Przy okazji usłyszałam, jak jej ciężko i źle i że faceci to świnie, a ona musi sama wszystko ogarniać. Po jej tyradzie doznałam ulgi, że się nie spotkamy i nie będę musiała znów tego wysłuchiwać, a jednocześnie poczułam się wredną suką bez empatii.
Postanowiłam jednak wykorzystać przerwę na lunch i skoczyć do księgarni. Dziewczyny w restauracji wspominały o jakiejś nowej książce dowodzącej, jak bardzo jedzenie mięsa jest złe. W sumie to się zgadzałam z tym poglądem i nie trzeba było mnie przekonywać, ale pracując w restauracji wegetariańsko-wegańskiej, powinnam być na bieżąco. Tym bardziej że to ja odpowiadałam za social media i już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem rzucenia mięsa. Uwielbiałam je, ale uważałam, że to nieludzkie, w jakich warunkach przetrzymywane i jak traktowane są zwierzęta hodowane na mięso. Miałam szczęście, że tam, gdzie pracowałam, używano wielu zamienników i mogłam zadowolić swoje kubki smakowe.
– Cześć, co tu robisz? – usłyszałam cichy kobiecy głos tuż przy uchu i poczułam na karku ciepło wydobywające się z czyichś ust.
Odwróciłam się i trafiłam na fiołkowe oczy. Poza tą fanaberią dziewczyna nie miała żadnych ozdobników w postaci makijażu. Miała za to na sobie żółtą pikowaną kurtkę sięgającą pupy, czarną, ledwie tę pupę zakrywającą spódnicę, czarne rajstopy i czarne glany.
– Cześć, szukam książki – odparłam, zdziwiona spotkaniem. – A ty?
– Ja też. Szukasz czegoś specjalnego czy tak ogólnie się rozglądasz?
– Interesuje mnie tematyka wegańska. – Zaczęłam się zastanawiać, czemu ona w ogóle do mnie zagadała. Od naszego spotkania minęło już trochę czasu. Mogła udawać, że mnie nie widzi.
– Faktycznie, Karol mówił, że jesteś menedżerką w takiej restauracji.
– Aha – burknęłam. – A ty kim jesteś?
– Ja? Studiuję grafikę – powiedziała, czym mnie zdziwiła. Od razu wcisnęłam ją na półkę pustych lalek, studiujących co najwyżej budowę paznokcia. – Dziś mam później zajęcia, więc wpadłam jeszcze do księgarni. Nigdy nie mam na to czasu, bo wieczorami sprzedaję piwo w pubie. Na szczęście tylko na pół etatu, więc jakoś ogarniam. Moja mama pomaga mi, jak może, ale uznałam, że powinnam ją odciążyć.
– Skąd jesteś? – zapytałam wiedziona ciekawością. Nie umknęło też mojej uwadze, że mówi o mamie. Nie o tacie, nie o rodzicach, a o mamie.
– Z Mielna, to taka wieś obok Olsztynka, niedaleko pól Grunwaldu.
– Milena z Mielna – powiedziałam na głos i postanowiłam chwilowo przemilczeć, skąd ja jestem. – A gdzie mieszkasz w Trójmieście? Wynajmujesz coś?
– Wynajmowałam małą kawalerkę, ale teraz Karol wynajął mieszkanie i mieszkam z nim – przyznała.
– No tak. – Przypomniało mi się, że nie powinnam się z nią spoufalać ze względu na przyjaźń z Anną. Swoją drogą, to sytuacja była dość zabawna. Czas, który miałam spędzić z przyjaciółką, spędzałam z osobą, która rozbiła jej małżeństwo. A co najgorsze, Milena sprawiła, że byłam jej ciekawa. – Masz czas na kawę? – palnęłam, niewiele myśląc, a później sama przed sobą wytłumaczyłam się, że trzeba poznać wroga.
– Z tobą?
– Tak, miałam z kimś skoczyć na kawę, ale odwołał spotkanie, więc może ty się ze mną napijesz?
Uśmiechnęła się do mnie tak promiennie, że i ja się ucieszyłam z obrotu sprawy.
– Chodź, znam fajne miejsce. – Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia z księgarni.
Szłam za nią zatłoczonymi ulicami. Ona rozbawiona jak dziecko, a ja zadziwiona swoim zachowaniem. Z jej dłonią w swojej.
– Spotkałam dziś Milenę.
Mój mąż leżał w wannie po całym dniu pracy, a ja siedziałam na zamkniętej toalecie, opierając nogi o wannę.
– W naszym domu poproszę dużą łazienkę z fotelem, na którym będę mogła siedzieć, gdy ty będziesz się pławił – dodałam.
Lubiliśmy tę naszą intymność i wieczorne rozmowy w łazience. To już był rytuał. Ja podawałam mu ręcznik, gdy wychodził, i podziwiałam jego ciało, które wciąż na mnie działało. Często brałam jego penisa do ręki i ważyłam go w dłoni, a on twardniał, pokazując mi tym samym, że i ja wciąż działam na męża. Zazwyczaj jednak nie kontynuowaliśmy, przyjemność zostawiając na igraszki łóżkowe. Po ośmiu latach ze sobą i pięciu latach małżeństwa nie rzucaliśmy się aż tak zachłannie na siebie. Ale to z Krzyśkiem było mi dobrze i nie chciałam być nigdzie indziej.
– Milenę? Znaczy Kryzys Karola? – Zaśmiał się.
– Właśnie tę – odparłam i starałam się zrobić to z niewymuszonym uśmiechem, który nie zdradziłby, że to spotkanie zrobiło na mnie wrażenie. Że jej oczy w fiołkowych szkłach zrobiły na mnie wrażenie i że rozmawiało mi się z nią swobodnie i dobrze. Za dobrze. I że te oczy miałam wciąż przed swoimi.
– I co?
– I nic, dowiedziałam się, że wtedy nie miała majtek.
– Że co? – Krzysiek śmiał się serdecznie.
– No, że wtedy, ponad miesiąc temu, gdy się z nimi spotkaliśmy, nie miała na sobie majtek – odparłam jak gdyby nigdy nic.
– Zapytałaś ją o to? Tak po prostu? Chyba chcę usłyszeć tę historię. – Krzysiek usiadł w wannie i patrzył na mnie wyczekująco.
– Siedziałyśmy na kawie – zaczęłam.
– Byłyście na kawie? – Pokręcił głową z niedowierzaniem, a ja pomyślałam, że jestem zbyt otwarta. Jak jednak miałam mu to wytłumaczyć?
– Oj, tak przypadkiem. Słuchaj mnie – zirytowałam się.
– Przypadkiem to się z nikim na kawę nie chodzi – powiedział, a ja zgromiłam go wzrokiem. – No już, już. – Podniósł ręce w geście poddania. – Już, mów. O tym, jak wylądowałyście na kawie, powiesz później.
– Normalnie, ale OK, powiem. W każdym razie siedziałyśmy na tej kawie, ona mówiła, że nie lubi zimna i będzie marzła zimą, i że lubi grube rajstopy, i wtedy wypaliłam z tym pytaniem, że przecież na naszym oficjalnym spotkaniu już była późna jesień, a ona bez rajstop i jeszcze nie wiadomo, czy miała majtki. No i wtedy mi powiedziała, że nie miała.
Nie dodałam, że powiedziała też, iż cieszy ją, że mnie ta sprawa nurtowała, i ogólnie to nie lubi majtek.
– Ani staników – powiedziałam jej wtedy w kawiarni i odruchowo spojrzałam na jej piersi, jednak pod bluzą, którą założyła do spódnicy, ciężko było stwierdzić, czy ma na sobie stanik, czy nie.
– Tak, staników też nie lubię, i jeśli się zastanawiasz, czy mam dziś na sobie, to odpowiedź brzmi: nie.
– Zazdroszczę – odparłam odruchowo i przełknęłam ślinę.
– Przecież też nie musisz ich nosić. – Uśmiechnęła się i spojrzała na mój wydatny biust. Speszyłam się.
– Nie żartuj, przy moim rozmiarze majtałyby się na prawo i lewo, wzbudzając zainteresowanie wszystkich dookoła – próbowałam żartować, bo robiło mi się gorąco. Zbyt gorąco.
– O to właśnie chodzi. – Puściła do mnie oczko.
– Padłabym ze wstydu – powiedziałam, a ona nachyliła się do mnie nad stolikiem, wyciągnęła dłoń, dotknęła mojego policzka i szepnęła:
– Nie wyglądasz na wstydliwą.
– A jednak – odparłam i odsunęłam się speszona, czując, jak mój policzek płonie.
Spojrzałam na nią, opierała się o krzesło i mnie obserwowała. Była taka młoda, świeża. Przypomniała mi Olgę. Zadrżałam, a moje serce zaczęło bić szybciej, niż powinno. Znajome uczucie wypełzło skądś niezapowiedziane. Strach.
Musiałam stamtąd uciec.
Bezwiednie dotknęłam swojego policzka, patrząc, jak Krzysztof wychodzi z wanny.
– Jesteś zamyślona – stwierdził i sam sięgnął po ręcznik.
– Jestem zmęczona – odparłam. – Chyba potrzebuję prysznica.
Potrzebowałam zmyć z siebie wrażenia dzisiejszego dnia. Zawsze mnie cieszyło, że nasze mieszkanie ma na tyle dużą łazienkę, że mieściły się i wanna, i prysznic. Zaczęłam zdejmować ubrania, nim Krzysiek wyszedł. Podszedł od tyłu, wziął w ręce moje nagie piersi, a na pośladku poczułam, że to na niego działa. Zaczął całować mój kark i ocierać się o pośladki. Był taki ciepły… Przestałam myśleć o głupotach i tym razem, zamiast pod prysznic, dałam mu się zaprowadzić do sypialni. Obdarzył mnie prezentem niemyślenia. Nie pierwszy raz.ROZDZIAŁ 3
Padało, dawno nie widziałam tyle śniegu. Nie pamiętałam, by w ostatnich latach w grudniu był śnieg. To raczej jego widok wywoływał zdziwienie niż jego brak. A jednak ludzie co roku liczyli na białe święta, a później się dziwili, gdy były szare i bure, i nie docierało do nich, że klimat się zmienił. Tamtego roku jednak biały puch oblepiał wszystko, a ja czułam dziwną nostalgię. Przypomniałam sobie, patrząc przez okno na bawiące się dzieci, jak tata zabierał mnie na sanki na pobliską górkę i jak wracałam mokra, zmarznięta i szczęśliwa. Miałam ochotę zrobić coś szalonego, wybrać się na sanki lub jakiś kulig. Nosiło mnie, potrzebowałam jakichś bodźców, by poczuć, że żyję, że jestem. Dziecięce pragnienie szaleństwa wkradło się w moje spokojne jestestwo.
– Krzysztof, chodź, coś zrobimy. – Nachyliłam się nad nim, siedzącym przy biurku, objęłam go za szyję i przytuliłam swój policzek do jego policzka. Oderwał dłonie od klawiatury i pogładził mnie po ramieniu. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem w moją stronę. – Ciągle tylko pracujesz od kilku miesięcy – powiedziałam zarówno zmartwiona, jak i potrzebująca.
Jego pracoholizm wkurzał mnie od zawsze. Martwiłam się. Był zaganiany i zestresowany. Czasem miałam wrażenie, że traci życie, podczas gdy on, świadom swojej choroby, chciał go złapać jak najwięcej. Tego życia. Nie wiem, które z nas miało rację w tej kwestii, lecz zachłanność, jaką przejawiał, czasem mnie przerażała. Brał na siebie za dużo, udowadniając wszystkim wokół, że potrafi. Choć najbardziej udowadniał chyba sobie, bo otoczenie dobrze wiedziało, na co go stać. I często to wykorzystywało. A on, on… jakby chciał zostawić po sobie jak najwięcej. Paradoksem było to, że nie widział drobnych przyjemności życia. Nie umiał zatrzymać się w teraźniejszej chwili. Było mi przykro, że to traci, ale nie znalazłam sposobu, by pokazać mu, że można inaczej. To mnie frustrowało.
– Pracuję, bo musimy zdążyć z terminami. Na wiosnę ma wjechać ekipa budowlana i muszą wiedzieć, co mają robić. A inwestor jest wymagający. Za to dużo płaci. – Potarł energicznie ręce.
– Ale ja nie mam z kim spacerować – marudziłam, bo brakowało mi go. Chciałam, żeby się oderwał i zrobił coś nie tylko dla mnie, ale dla siebie lub dla nas. Choć oczywiście spacer z nim był raczej powolny i ostrożny. Lecz jednak.
– Kupię ci psa, pamiętasz, obiecywałem. – Uśmiechnął się łagodnie. – Chcesz?
– Oczywiście, że chcę. Od razu w pakiecie z kimś, kto się nim zajmie, gdy będziemy pracować. – Zrobiłam się złośliwa. Ale miał rację, wiedział, że od dawna marzę o psie. Czarnej puchatej kuli szczęścia. Żebym faktycznie nie musiała sama chodzić na spacery, które tak uwielbiałam. Tylko problemem były moje godziny pracy.
– To może rzucisz pracę? – zaproponował. Spojrzałam na niego, upewniając się, że mówił poważnie.
– Pewnie. – Zaśmiałam się i odsunęłam. – Wprost marzę o tym, by być utrzymanką mojego męża.
– No ale miałabyś czas na wyprowadzanie psa. – On też się zaśmiał.
– Spadaj – powiedziałam i ruszyłam do wyjścia, kątem oka widząc, jak wraca do pracy i zupełnie zapomina o moim istnieniu. Przystanęłam. Pewna myśl zakiełkowała w mojej głowie.
– Idę dziś wieczorem na miasto – poinformowałam go, choć decyzja była kompletnie szalona i spontaniczna.
– Yhy – burknął.
Brakowało mi go. Odpływał myślami, zdradzając mnie ze swoimi projektami. Nie umiałam pogodzić się z jego pracoholizmem, ale też – musiałam to przyznać – nie umiałam pogodzić się z brakiem uwagi. Oczywiście rozumiałam, jak ważna jest to praca i że robi to także dla mnie, ale mała dziewczynka we mnie potrzebowała jego zainteresowania. Coś mnie uwierało, swędziało i szukałam sposobu, który przyniesie mi ulgę. Oszukiwałam się jeszcze, że to nie o nią chodzi, a po prostu nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Chciałam coś zbroić.
Zadzwoniłam pro forma do Anki, choć doskonale znałam odpowiedź.
– Zwariowałaś? W środku tygodnia? Na drinka? – dziwiła się. – Wybacz mi, ale nie dam rady. Gdybym wiedziała wcześniej, może bym poprosiła Karola, żeby został. Bo wiesz, nie chcę zostawiać dzieciaków u niego. Nie dość, że wynajmuje jakieś nieumeblowane do końca mieszkanie, to mieszka tam ta jego kochanica. Pewnie biega po domu bez majtek.
– Pewnie tak – przytaknęłam, mając świadomość, że to faktycznie może być prawda. Że Milena raczej nie czuje potrzeby zakładania bielizny nawet przy dzieciach. Była uroczo i zabawnie bezwstydna.
– Aga, ciężko mi – szepnęła Anka do słuchawki.
– Wiem, ale uważam, że jesteś w tym bardzo twarda i świetnie dajesz sobie radę, a Karol jeszcze wróci z podkulonym ogonem – palnęłam bez sensu, mając w głowie wizję, że on wróci, a ona go wyrzuci z hukiem. Taka satysfakcja mimo rozpieprzonego życia, małżeństwa i krzywdy wyrządzonej własnym dzieciakom. Jakby to coś miało pomóc. A jednak zemsta łagodzi ból i pozwala zasklepić się jątrzącej się ranie. Tak czułam.
– Myślisz, że on wróci? – chwyciła się tego.
– A chciałabyś? – zapytałam zdziwiona nadzieją w jej głosie.
– Tęsknię – odparła.
– Ale to minie, An. Ta tęsknota – gadałam jak potłuczona, wiedząc, że tęsknota tak do końca nie mija nigdy, że jakiś jej mały płomień, pomimo lat, wciąż się w nas tli, już nie parzy i nie boli, ale jest. A może to zwykły sentyment? – Potrafiłabyś wybaczyć?
– Nie wiem, ale boję się być sama – przyznała szczerze.
Poczułam litość, co było okropne, zważywszy na to, że nigdy nie byłam tak naprawdę sama i nikt mnie nie porzucił. Nie żaden facet, nie dałam im szans. Nie po Oldze, która porzuciła mnie raz a dobrze. Powrotów nie będzie. Miała rozmach. Tak, bardziej bałam się ponownego porzucenia i uczucia pustki po tymże niż samotności. Samotność przez długie lata była moją zbroją. Oczywiście lubiłam seks i chętnie z niego korzystałam, był nawet moim kołem ratunkowym, ale miałam swoje granice, mury, za które nikogo nie wpuszczałam. Dotąd i nie dalej. Aż przed trzydziestką pojawił się Krzysztof i skapitulowałam. Porzuciłam Łukasza, z którym wtedy umawiałam się na seksrandki połączone z gotowaniem, i pozwoliłam się kochać. Pozwoliłam też sobie kochać. Krzysztof cierpliwie pokazywał mi, że będzie przy mnie i nigdzie się nie wybiera. Mimo jego choroby zaryzykowałam, choć to właśnie ona była dla nas – dla mnie – największym zagrożeniem. Lecz już nie chciałam bez niego. I rzeczywiście, nie potrafiłam sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby mnie zostawił, ale też w ogóle nie brałam takiej ewentualności pod uwagę. Możliwe, że Anna też nie brała, i dlatego wciąż była w szoku.
– An, wpadnę do ciebie któregoś wieczoru, pomyśl kiedy, i pogadamy. – Chciałam załagodzić sytuację, bo nie wiedziałam, kiedy straciłam do niej serce. Zaczynała być mi odległa z tym jęczeniem, z tym smutkiem. Bałam się jej emocji. Uznałam, że marna ze mnie przyjaciółka i pocieszycielka. Tęskniłam za uśmiechniętą towarzyszką wspólnych wieczorków i tańców.
– OK, odezwę się – powiedziała.
– To do zobaczenia, trzymaj się tam i nie poddawaj – pożegnałam ją radośnie, bo wydawało mi się, że tak właśnie trzeba.
Nie umiałam odnajdywać się w takich sytuacjach. Chyba miałam pewien problem z empatią, była zaburzona jak ja i jak ja niekompletna. Rozumiałam, co może czuć dana osoba pogrążona w smutku, ale nie umiałam jej współczuć. Może to pewien rodzaj socjopatii. Chyba że chodziło o kogoś bardzo mi bliskiego. Wtedy wręcz odbierałam jak radar jego emocje i jego ból. Zawsze najbardziej współczułam jednak zwierzętom, które kochałam, i dzieciom, mając je za istoty niedoskonałe i bezbronne, które po prostu nie zasługują na cierpienie. Sama natomiast nie znosiłam rozczulania się nade mną, tych wszystkich: ojej, tak mi przykro, jesteś dzielna i cholera wie co jeszcze. Dlatego starałam się nie być taka w stosunku do innych. Pewnie czasem niepotrzebnie przez to milczałam.