- W empik go
Once upon a time - ebook
Once upon a time - ebook
Maja jest bibliotekarką, pasjonatką książek, która na własnej skórze przekonała się, że pierwsza miłość nie ma nic wspólnego ze słodkim zauroczeniem. Uciekając w świat fikcji, ignoruje wszelkie możliwości nawiązania bliższych relacji z mężczyznami – przynajmniej do pewnego czasu.
Dziewczyna ulega namowom przyjaciółki i idzie na spotkanie klasowe. Nieoczekiwanie pojawia się również Kajetan, szkolna miłość Majki, a obecnie znany piłkarz grający na pozycji napastnika w jednym z czołowych paryskich klubów.
Dla tych dwojga wieczór kończy się w najmniej oczekiwany sposób. Maja i Kajetan różnią się od siebie jak ogień i woda, jednak oboje zgadzają się co do jednego – powinni jak najszybciej zapomnieć o tej nocy.
Jednak los bywa kapryśny, a fabuła nieprzewidywalna. Kilka miesięcy później Majka trafia do Paryża, gdzie jako narzeczona Kajetana Wernera musi odnaleźć się w świecie celebrytów i dostosować do panujących w nim sztywnych zasad. Lecz prawdziwe wyzwanie dopiero przed nią. Czy czarującej bibliofilce uda się zmiękczyć twarde jak skała serce Kajetana? I czy wypowiedziane „kocham” istotnie oznacza miłość?
Rozdział pierwszy rozpoczęty, a do szczęśliwego zakończenia jeszcze daleko.
Once Upon a Time jest I częścią serii “Fairy Tales”. O dalszych losach Mai i Kajetana można przeczytać w książce Happy Ever After.
Anna Szafrańska
(ur. 1990) – polska pisarka, autorka literatury obyczajowej i new adult. Zadebiutowała w 2016 roku na Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie z książką Widmo grzechu. Autorka bestsellerowej serii "PInk Tattoo" oraz trylogii "Spragnieni". Na swoim koncie ma ponad trzydzieści publikacji, w tym książki wydane pod pseudonimem – jako Majka Milejko oraz Linda Szańska (duet wraz z bestsellerową autorką Agnieszką Lingas– Łoniewską). Nominowana w konkursie "Książka Roku 2020" portalu Lubimyczytac.pl za książkę PInk Tattoo. Lilianna, oraz laureatka "Najlepszej Książki 2021" portalu Granice.pl za powieść Uważaj, czego pragniesz. W 2021 roku seria PInk Tattoo została przetłumaczona na język czeski szybko zyskując status bestsellera. Prywatnie miłośniczka książek Jane Austin, sióstr Brontë oraz wszelkich adaptacji filmowych ich twórczości. Mieszka pod Poznaniem, ale ogromnym uczuciem darzy Wrocław. Ciekawostka: autorka ma dwukolorowe oczy (heterochromia).
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8132-467-0 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wcale nie tak dawno temu...
Sapnęłam zawzięcie do telefonu: – Pozwól, że powtórzę to po raz setny. Nie! – I w ogóle mnie nie obchodziło, jak bardzo byłam w tym momencie niegrzeczna. Skoro Pola mogła mieć w nosie moje zdanie na temat udziału w spędzie absolwentów z okazji okrągłej rocznicy założenia szkoły (na który zresztą planowała mnie zaciągnąć), to nie pozostawiała mi wyboru. Musiałam postawić sprawę na ostrzu noża. – Chcesz, to idź, ale mnie na to nie namówisz. To towarzyskie samobójstwo.
– Oj, daj spokój! No a co z dziewczynami?! Nie tęsknisz za Elą i Martą? Przecież specjalnie przylecą, żeby się z tobą zobaczyć!
– Z nami – poprawiłam automatycznie. – I dobrze ci radzę, nie bierz mnie pod włos. Równie dobrze mogę się z nimi spotkać dzień później.
– Dziewczyno, jakaś ty uparta! – fuknęła bezsilnie. – Okej, wiem, dlaczego się cykasz, więc powiem to dla świętego spokoju nas wszystkich. Jego. Tam. Nie. Będzie. Capisci?
Nabrałam wody w usta.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – burknęłam pod nosem. Odłożyłam ostatnią książkę z działu literatury młodzieżowej na półkę i pchnęłam niewielki wózek na kółkach.
– Och, doskonale wiesz, do czego piję, w końcu znam cię jak własną kieszeń.
– Masz na myśli to miejsce, w którym nie obowiązują prawa fizyki i zagina się czasoprzestrzeń? Przypominam ci, że ostatnio się pochwaliłaś, że znalazłaś w spodniach paragon sprzed dwóch lat. Niezbyt dobrze to o tobie świadczy.
– Tia, można powiedzieć, że moja kieszeń jest równie zagracona jak twoja głowa. No, dalej, Majka! Bo zaraz napiszę na naszym grupowym czacie, że się wahasz – zagroziła. – Znasz dziewczyny. Nie cofną się przed niczym, nawet przed uprowadzeniem cię z domu. Zostaniesz wniesiona na imprezę w tych swoich włochatych kapciach.
Ze zblazowaną miną wywróciłam oczami. Dziewczyny byłyby do tego zdolne, zwłaszcza pod wodzą narwanej Poli.
– No dobrze... – Mlasnęłam niewyraźnie. – Zastanowię się.
Z chwilą gdy wymamrotałam te słowa, moja przyjaciółka zaniosła się zwycięskim śmiechem. Oczywiście, moje „zastanowię się” nie było równoznaczne z „okej, lecimy z tym koksem!”, jednak dla Poli nie stanowiło to żadnej różnicy.
– No, zuch dziewczyna! Daj znać, o której mam przyjechać cię odebrać.
Ano właśnie. W ten prosty sposób postawiła mnie przed faktem dokonanym. Czułam, że nijak się nie wykręcę.
– Muszę kończyć, jestem w pracy.
– A ja to niby nie? Ale rzuciłam wszystko, by za uszy wyciągnąć cię z dołka. Majka, tam będą sami dorośli, dojrzali ludzie, a nie nastoletnia gówniarzeria! Zaręczam ci, że większość nawet nie rozpozna dawnych kolegów z klasy, nie mówiąc już o tym, że będą mieli problem z wymienieniem ich nazwisk.
– Mówisz tak, jakby od zakończenia szkoły minęły całe wieki, podczas gdy upłynęło jedynie dziesięć lat.
– Ludzie się zmieniają, Majka. Era gimnazjalna dawno przeminęła i już nikt nie roztrząsa afer sprzed lat.
W sumie... Pewnie miała sporo racji. Ci, którzy blisko dekadę temu mnie prześladowali, przez których rozważałam zmianę szkoły, pewnie teraz zajęli się własnymi karierami, a może i nawet zdążyli założyć rodziny. Kto by się przejmował jakąś Majką Piechowiak.
– Może masz rację – przyznałam, chociaż bez przekonania.
– Oczywiście, że tak! Dobra, wpadnę do ciebie wieczorem, to jeszcze pogadamy. Buziak!
Z westchnieniem wsadziłam telefon do kieszeni spódnicy i już ani na chwilę się nie rozpraszając, dokończyłam układanie zwróconych przed południem książek. Zaraz potem, korzystając z okazji, że w bibliotece nie było czytelników, poszłam do pokoju socjalnego, by zaparzyć sobie ulubioną herbatę jaśminową, po czym wróciłam i zajęłam się wciąganiem nowości do katalogu.
Godziny wczesnopopołudniowe zwykłam nazywać ciszą przed burzą. Rano zjawiali się starsi czytelnicy – emeryci, często lubiący sobie zwyczajnie pogadać, oraz mamy, które zaszywały się w kąciku dla dzieciaków i jeśli nie wypożyczały książek, to czytały swoim pociechom bajki. Później następowała chwila wytchnienia, a za kilka godzin już wrzało tu jak w ulu. Stara podstawówka, do której i ja uczęszczałam, znajdowała się po drugiej stronie ulicy, więc już stało się tradycją, że na kilka godzin bibliotekę przejmowały dzieciaki, które aż do momentu powrotu rodziców do domu spędzały tu czas po szkole. Musiałam przyznać, że nie byłam typową bibliotekarką ganiącą uczniów za zbyt głośne rozmowy w czytelni albo dającą reprymendę, jeśli ci podczas lektury książek popijali ulubione napoje. Raz, że nie chciałam ich zrazić do czytania, a dwa... sama uwielbiałam podjadać. Oczywiście interweniowałam, jeśli zachowywali się wybitnie głośno, jednak często wystarczyło samo moje pojawienie się gdzieś na horyzoncie, a wtedy dzieciaki z miejsca pokorniały. Więc może jednak straszyłam je swoim wyglądem? Ale i tak wolałam myśleć, że wypracowaliśmy całkiem zdrowy układ – ja nie przeszkadzałam im w budowaniu socjalnych więzi, a one mi w pracy. I poza tym w tak małej miejscowości wszyscy dobrze się znaliśmy. A żaden uczeń nie chce kwasu z rodzicami.
Pracę tutaj zaczęłam jeszcze na studiach. Zaproponowała mi ją sama kierowniczka. W sumie niespecjalnie byłam tym zaskoczona, bo przecież odkąd pamiętałam, traktowałam bibliotekę jak swój drugi dom. A z czasem stała się pierwszym miejscem, w którym lubiłam spędzać czas po szkole. W każdym razie pomagałam tu już jako dzieciak – odkładałam lektury na półki, porządkowałam działy, czasami owijałam tomy. Trochę zabijałam nudę, bo przecież skoro przeczytałam większość książek, a niektóre nawet kilkukrotnie, to musiałam znaleźć sobie zajęcie. Niemniej właśnie wtedy pomyślałam, że to mogłaby być praca. Praca marzeń, wśród powieści i życzliwych ludzi, którzy podzielali moją pasję do czytania.
Może w ocenie niektórych moje zajęcie nie przedstawiało sobą żadnej wartości, nie było niczym ambitnym, czymś, czym można by się pochwalić. I trudno w tym zawodzie odnieść jakiś oszałamiający sukces... Ale dla mnie stanowiło azyl, miejsce, w którym po prostu dobrze się czułam. A to chyba najważniejsze, prawda? Robić w życiu to, co kochamy, i czuć się szczęśliwym?
A i muszę sprostować jeszcze jedną, acz niesamowicie istotną rzecz – to mit, że bibliotekarka jako pierwsza czyta nowe książki. Przynajmniej ja tak nie robiłam. Jeśli wiedziałam, że grono czytelników z utęsknieniem czeka na premierę powieści, to jak mogłam przedłożyć swoje szczęście nad ich zadowolenie? Mimo że strony pochłaniałam szybko, nie byłabym w stanie tak się zachować.
Poza tym jeśli nie kupowałam książek (oszczędnie i z głową, gdyż zwyczajnie w domu brakowało już mi miejsca na dodatkowe regały), to czytałam je online. A i z czytnikiem w ręce potrafiłam zapomnieć o całym świecie.
Po siedemnastej pożegnałam się z koleżanką, panią Krysią, i spacerkiem poszłam do domu. Mieszkałam dwie ulice dalej, więc nie widziałam sensu w tym, by dojeżdżać do pracy rowerem czy samochodem. Uwielbiałam te moje przechadzki po pracy, zwłaszcza latem, gdy rozkoszowałam się ciepłymi promieniami słońca. Chociaż i tak moją najukochańszą porą roku była jesień, zwłaszcza ta wczesna.
Przywitałam się z sąsiadką i jej, jak mówiła, „pieskiem” – owczarkiem niemieckim, który mimo statecznego wieku w dalszym ciągu uważał się za szczeniaczka – i weszłam do domu: dwupiętrowego przedwojennego budynku, który kilka lat temu przeszedł gruntowny remont. Miał jasnożółtą fasadę oraz ciemnobrązowe okiennice. Za kilka tygodni na parapetach pojawią się donice z czerwonymi pelargoniami, a frontowy ogród (duma mojej mamy) pokryje się kolorowymi rabatami. Nieustannie podziwiałam jej talent do ogrodnictwa, gdyż sama zwyczajnie nie potrafiłam utrzymać przy życiu ani jednego kwiatka. Każdy, kto mnie dobrze znał, wiedział, że dawanie mi storczyka było równoznaczne ze skazaniem go na śmierć. Często brutalną – z odwodnienia.
To nawet jak dla mnie brzmiało kuriozalnie. Znałam dokładnie miejsce każdej książki, którą miałam w domu, ale by pamiętać o podlaniu usychającej z pragnienia rośliny – co to, to nie.
Wchodząc do przestronnej kuchni, pociągnęłam nosem i z miejsca wyczułam apetyczną woń przypraw i sera. Skuszona zapachem rozejrzałam się wokoło, ale nigdzie nie dostrzegłam nawet śladu po pizzy. Dopiero dochodzące zza pleców mlaśnięcie poderwało mnie nad ziemię.
– Rany Julek! Czy ty musisz się tak skradać? – wrzasnęłam na widok Filipa, który, wybitnie z siebie zadowolony, napychał sobie usta pizzą.
– Ciebie też miło widzieć, siostra. Chcesz gryza? – zaproponował, podając mi swoją część.
Przytakując odruchowo, wzięłam kawałek. Przysiadłam na sofie w salonie i próbowałam uspokoić oddech. Odczekałam z pierwszym kęsem, aż serce, które czułam w gardle, wróci na swoje miejsce.
– Kiepski dzień? – spytał Filip i nie wykazując ni krztyny delikatności, zwalił się na kanapę, głośno przy tym stękając.
– Nie najgorszy. A u ciebie?
– Bułka z masłem.
Tia, oboje mijaliśmy się z prawdą. Jednak mówienie o tym, co nas męczy, nigdy nie przychodziło nam łatwo.
– Jest do kitu... – westchnęłam ciężko i by się pocieszyć, ugryzłam kawałek zimnej już pizzy.
– No, do kitu – przyznał niemrawo Filip. – Dobra, kobiety mają pierwszeństwo. Mów, co jest grane.
– Mamy równouprawnienie, wiesz? Poza tym... starsi przodem.
Rzucił mi rozeźlone spojrzenie, jednak zamiast się kłócić, po prostu wzruszył ramionami.
– Jak tam chcesz. Przywiozłem rzeczy – powiedział bez owijania w bawełnę.
Zamarłam tuż przed tym, jak miałam wziąć kolejny kęs pizzy, i kompletnie zdębiała wbiłam wzrok w Filipa.
– Więc... to koniec?
– Definitywny – przytaknął tylko.
– I nawet nie spróbujesz zawalczyć? Przecież ty i Maria byliście parą od liceum!
– Sama stwierdziła, że to i tak za długo. – Uśmiechnął się posępnie. – Poza tym... Już się z kimś spotyka.
Cóż, to zmieniało postać rzeczy.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Tak naprawdę to chyba oboje byliśmy zmęczeni naszą rutyną. No, ale dajesz. Twoja kolej.
Od kiedy pizza miała smak kartonu?
– To będzie bardziej przyziemne – bąknęłam z przekąsem. – Pola wyciąga mnie na przyjęcie. Wiesz, na to dla absolwentów.
– I pójdziesz? – spytał autentycznie zaciekawiony.
– Sama nie wiem... Jakoś niezbyt mam ochotę spotkać się z ludźmi z klasy – dodałam oględnie.
Całe szczęście Filip w mig pojął, o kogo mi chodzi. Przynajmniej nic więcej nie musiałam tłumaczyć i jednocześnie wiedziałam, że w przeciwieństwie do Poli nie będzie naciskał.
– Jak chcesz, mogę pójść z tobą – zaoferował. Położył nogi na stoliku kawowym i mściwie zmrużył oczy. – Z chęcią przypomnę im czasy, kiedy niejeden dostał ode mnie po mordzie za obrażanie mojej siostrzyczki.
To tyle, jeśli chodzi o odcięcie przeszłości grubą kreską.
– Filip – westchnęłam ciężko. – Dorośnij.
Już otwierał usta, zapewne żeby mnie przekonać, że wcale nie przesadza, ale wówczas coś przyciągnęło jego wzrok.
– Ej, powiedziałem „gryza”! – zawołał oskarżycielsko, celując we mnie palcem. – O nie! Tylko nie wypluwaj!
– Zdecyduj się w końcu.
Oczywiście nie miałam zamiaru zachowywać się w tak prymitywny sposób, jednak sam odruch wystarczył, by Filip przestał rościć sobie prawa do ostatniego kawałka pizzy.
– Dobra. Idę do siebie. Niedługo powinna wpaść do mnie Pola. – Z pełnymi ustami klasnęłam motywująco w dłonie. Jednak nim wyszłam z salonu, zerknęłam przez ramię na brata. – Filip? A ty... Mówiłeś poważnie? Serio chciałbyś się wybrać?
Tym razem darował sobie wygłupy i w skupieniu zmarszczył brwi.
– Sam nie wiem. Jakoś niespecjalnie mam ochotę udawać, że cieszę się na widok tych parszywców.
– Ale przecież... Nie zawsze tak było – powiedziałam z wolna i uśmiechnęłam się smutno na wspomnienie spokojnych czasów, zanim stałam się szkolnym pośmiewiskiem. – Czasami bywało nawet całkiem fajnie.
Roześmiał się ironicznie.
– Czy mam rozumieć, że teraz ty starasz się mnie przekonać, żebym poszedł na imprezę?
– Cóż... może? – Onieśmielona spojrzałam na swoje dłonie. – Ostatnimi czasy wychodzimy na strasznie zdołowane rodzeństwo.
Nie mając nic więcej do dodania, poszłam do swojego pokoju.
Mimo że powiedziałam to w dobrej wierze, tak naprawdę powinnam ugryźć się w język. Jednak zależało mi na tym, by Filip wyszedł z dołka. Sama stroniłam od ludzi, jednak mój brat to co innego – był sympatycznym facetem. Gdziekolwiek się pojawiał, tam bez trudu potrafił zjednać sobie towarzystwo. Dzięki wrodzonej charyzmie w mig łapał kontakt, a jego luźna gadka sama w sobie stanowiła dar. Przynajmniej w mojej ocenie, gdyż nawet gdybym wytrwale ćwiczyła, nigdy nie osiągnęłabym poziomu Filipa. Zwyczajnie nie czułam się swobodnie w otoczeniu ludzi, którzy nie byli moimi przyjaciółmi czy członkami rodziny. Nie mówiąc już o tym, że musiałam mieć wszystko z góry zaplanowane, podczas gdy brat często działał spontanicznie. To chyba normalne, że rodzeństwo różniło się od siebie, jednak my... nie byliśmy prawdziwym rodzeństwem. A przynajmniej dosłownie.
Nie miałam ojca. Mama nigdy nie ukrywała przede mną faktu, że opuścił nas, jeszcze zanim się urodziłam. Oczywiście znałam jego personalia (przecież nosiłam to samo nazwisko), ale jakoś nie chciałam szukać taty, który tak naprawdę nigdy nim nie był. Nasza „relacja” ograniczała się jedynie do tego, że regularnie płacił alimenty. Koniec kropka. Jednak mama nigdy nie dała mi odczuć, że byłam niechcianym dzieckiem. Uznawałam ją za moją najlepszą przyjaciółkę i powierniczkę i chociaż była wiecznie zapracowana, to zawsze starała się znaleźć dla mnie chociaż odrobinę czasu. Słowem, miałyśmy bardzo dobry kontakt. To samo tyczyło się dziadków – gdy jeszcze żyli, spędzałam u nich prawie każde ferie i wakacje. Kiedy zmarli, mama zdecydowała się wprowadzić z powrotem do ich domu. Mniej więcej właśnie wtedy poznała Szymona i po kilku latach powtórnie wyszła za mąż. W pakiecie z ojczymem dostałam także brata, starszego o rok Filipa. Cóż, nie było łatwo mieszkać z nastoletnim chłopakiem, tym bardziej że stanowił moje całkowite przeciwieństwo. Mnie traktował przeważnie wrednie i starał się uprzykrzyć mi życie. Nie wspominając już o jego wiecznym naigrawaniu się z mojej pasji do książek. Nic więc dziwnego, że uciekałam z domu, w którym praktycznie zamieszkali kumple Filipa, do samotni zwanej biblioteką. W tamtym okresie nie sądziłam, że istnieje jakikolwiek sposób na to, byśmy mogli się dogadać. A jednak...
Kilka wydarzeń z naszych nastoletnich lat doprowadziło do tego, że staliśmy się sobie bliżsi niż niejedno rodzeństwo, które łączą więzy krwi. Niechybnie przyczyniła się do tego również przedwczesna śmierć mojego ojczyma. Kilka lat temu, gdy oboje z Filipem byliśmy na studiach, Szymon zmarł na zawał serca. To była dla nas niewyobrażalna tragedia. I nadal zdarzały się chwile, gdy wspominając ten krótki czas spędzony z ojczymem, jego troskę i miłość, którą mnie obdarzył, charakterystyczny zaraźliwy uśmiech i suche żarty, potrafiłam zalać się łzami. Kochałam człowieka, który starał się zastąpić mi tatę. I w pewnym stopniu mu się to udało – przy nim zawsze czułam się bezpiecznie. Mimo ogromu pracy w każdy weekend rezerwował dla nas czas. Słuchał nas, wspierał. Gdy odszedł, musiałam być silna zarówno dla mamy, jak i dla Filipa, który po tym wydarzeniu zmienił się diametralnie. Ubóstwiał swojego ojca i traktował jako wzór, choć niekoniecznie dawał to po sobie poznać.
A teraz bardzo mi go przypominał. Z kolei my z Filipem staliśmy się praktycznie nierozłączni i śmiało mogłam powiedzieć, że był mi teraz bliższy niż mama. Znał mnie na wylot i chronił – czasami aż do przesady. Pola naśmiewała się, że cierpiał na opóźniony syndrom młodszej siostry, i w sumie nie mijała się z prawdą. Filip był... nadopiekuńczym typem, ale tylko względem mnie. Czasami zastanawiałam się, czy przypadkiem nie stanowiłam powodu rozstania Filipa z jego narzeczoną. Zazdrość to jedno, ale mną zwyczajnie interesował się bardziej niż dziewczyną, z którą ponoć chciał się ożenić.
W pokoju przebrałam się w domowe ciuchy (czyli sweter i legginsy) i związując włosy na czubku głowy, pomyślałam, że ten jeden jedyny raz poświęcę się dla brata. Jak by nie patrzeć, byłam mu to winna. Stwierdziłam, że wyciągnę go z domu, nawet jeśli to miało oznaczać spotkanie oko w oko z moimi dawnymi prześladowcami.
Chociaż, jeśli wierzyć przeciekom Poli, przynajmniej nie będzie jednego z nich – Kajetana Wernera.
Faceta, który złamał mi serce.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------