One day I'll lose this fight - ebook
One day I'll lose this fight - ebook
Nie wiedziała, kim jest. Ale wiedziała, kogo pragnie.
Dwudziestoletnia Rosalie McKenzie ma dość życia w cieniu apodyktycznego ojca – najlepszego prawnika w kraju. Wbrew jego woli wyrusza w trasę koncertową z zespołem Dark Side of Life, w czasie której po raz pierwszy czuje, czym naprawdę jest wolność. I poznaje jego – Dextera Watersona, charyzmatycznego wokalistę, którego urok przyciąga ją jak magnes… i który skrywa więcej, niż dziewczyna mogłaby przypuszczać.
Rosalie jeszcze nie wie, że ten związek odmieni wszystko.
Po powrocie do domu odkrywa, że całe jej życie zbudowane było na kłamstwach. Dowiaduje się, że została adoptowana. Nie potrafi sobie z tym poradzić, dlatego decyduje się odejść i zacząć wszystko od nowa. Od tej chwili wpada w wir wydarzeń, które łamią serce, wystawiają miłość na próbę i ją samą na największe niebezpieczeństwo.
Takie, które może odebrać jej wszystko, co kochała.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8423-052-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Światło.
Białe oślepiające światło wypełniające moją głowę. Światło tak jasne, że od dłuższego patrzenia w nie można było oszaleć.
I coś jeszcze.
Pustka.
Nikogo obok mnie nie było.
Nikogo.
Jestem sama w świetle i pustce.
Jak długo tu jestem? – zadaję sobie pytanie. Po nim pojawia się kolejne, ważniejsze – gdzie ja w ogóle jestem?
Odpowiada mi cisza.
Nie, jednak nie do końca. Słyszę bardzo cichy szmer, gdzieś po lewej stronie.
Nie, nie po lewej. Po prawej.
Powoli odwracam się w kierunku odgłosów, robię jeden niepewny krok, po nim następny i następny. Niewyraźne szmery przechodzą w ciche, niezrozumiałe słowa. Przestraszona, ale jednocześnie szczęśliwa idę dalej, z każdym krokiem coraz szybciej. Nim udaje mi się rozróżnić słowa, szarpie mną ból. Ból tak okropny, że przez chwilę mam wrażenie, że umrę. Z moich ust wydostaje się niemy krzyk udręki. Ból mija tak szybko, jak się pojawił, a ja ruszam chwiejnym krokiem w kierunku głosów.
Sytuacja się powtarza.
Ból.
Krzyk.
Łzy płynące po twarzy.
Zamykam oczy.
Przestaję czuć cokolwiek oprócz bólu.
Tym razem trwa on dłużej. Przenika mnie do szpiku kości. Czuję się tak, jakbym rozpadała się na drobniutkie kawałki.
Wszystko mija.
Otwieram oczy. Znów widzę światło.
I twarze.
Ktoś krzyczy, ktoś inny płacze. Słyszę znajomy głos, ale nie potrafię sobie przypomnieć, do kogo należy.
Chcę się stąd wydostać.
Biegnę w stronę tych obcych twarzy pochylających się nade mną.
Boję się, że kolejny atak bólu mnie zabije, dlatego biegnę najszybciej, jak potrafię.
Słowa, które słyszę, sprawiają, że robi mi się zimno, a moim ciałem wstrząsa dreszcz.
– Zróbcie coś, proszę, musicie coś zrobić, ratujcie moje dziecko! – krzyczy kobieta.
– Proszę się uspokoić, robimy, co w naszej mocy, niech państwo opuszczą salę.
Spokojny głos mężczyzny działa na mnie kojąco. Chcę zasnąć, ale z uśpienia wyrywa mnie kolejny spazm bólu. Otwieram oczy, ale obraz mi się rozmazuje. Targają mną silne konwulsje. Czuję żółć i krew. Ktoś obraca mnie na bok.
– Dave, nie mamy czasu. – Kobieta lekko klepie mnie po plecach. – Już dobrze, kochanie, wszystko będzie w porządku – zwraca się do mnie, gdy dostrzega, że patrzę na nią zamglonym, nic nierozumiejącym wzrokiem.
Mimo pewności w jej głosie jakoś nie do końca jej wierzę. Ból jest nie do zniesienia, lecz zanim ponownie tracę przytomność, z korytarza dochodzi do mnie znajomy głos:
– Nie jesteśmy jej biologicznymi rodzicami.
Nieświadoma znaczenia tych słów, ponownie zanurzam się w ciemność.Rozdział 1
Siedziałam w samolocie od kilku godzin. Marzyłam tylko o gorącym prysznicu, kolacji przyrządzonej przez moją kochaną nianię Elsę i własnym wygodnym łóżku. Kochałam moją pracę, ale życie na walizkach było męczące.
Kiedy moi rodzice dowiedzieli się, że będę pracować z zespołem rockowym i często nie będzie mnie w domu – a prawdę mówiąc, prawie w ogóle – nie byli zachwyceni. Tata chciał, żebym poszła w jego ślady i skończyła prawo, ale ja od zawsze kochałam muzykę i z nią wiązałam swoją przyszłość. Kilka razy doszło przez to do poważnych kłótni, ale ja nie zamierzałam odpuścić i musieli się z tym pogodzić.
Z coraz bardziej realnych marzeń na temat prysznica, kolacji i łóżka wyrwał mnie Dexter, wokalista zespołu, z którym pracuję.
– Jeszcze tylko kilka koncertów i koniec trasy – westchnął. Był zmęczony i było to po nim widać. – Chyba trzeba udać się na urlop – dodał, kładąc rękę na moim udzie i uśmiechając się rozbrajająco.
Wszyscy wiedzieli, że między mną a Dexterem coś jest. Mimo wzajemnego zauroczenia nie byliśmy razem. Oboje wiedzieliśmy jednak, że to tylko kwestia czasu, kiedy wyznaczona przez nas samych granica w końcu zostanie przekroczona.
Moje ciało zareagowało na jego dotyk falą gorąca, ale tylko uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
– À propos koncertów, będę wam jeszcze potrzebna? – zapytałam z nadzieją w głosie. – Wiesz, w ciągu tegorocznej trasy prawie w ogóle nie wychodziłam na scenę.
W zespole grałam na gitarze akustycznej, ale chłopaki rzadko grały na spokojnie, więc w wolnych chwilach pomagałam naszej menedżerce, Summer, ogarnąć sprawy zespołu.
Dex zastanawiał się przez chwilę. Uważnie zmierzył mnie wzrokiem, a ja poczułam kolejne uderzenie gorąca. Lubiłam, kiedy tak na mnie patrzył.
– Należysz do naszej grupy, więc byłoby wspaniale, gdybyś jednak została z nami do końca – powiedział.
Ton jego wypowiedzi świadczył o tym, że nie chce się ze mną rozstawać na dłużej.
– W porządku – westchnęłam, żegnając się z myślą o wcześniejszym urlopie.
Odwróciłam głowę i zapatrzyłam się w widok za oknem. Uwielbiałam Los Angeles nocą.
Samolot podchodził do lądowania. Zapięłam pasy i zamknęłam oczy. Nie znosiłam tego momentu, kiedy koła stykały się z płytą lotniska. Dexter o tym wiedział, więc jego ręka spoczywająca dotychczas na moim udzie powędrowała do mojej ręki. Splótł nasze palce i ścisnął dłoń w uspokajającym geście. Zerknęłam na niego i uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Kiedy samolot się zatrzymał, Dex wstał z siedzenia i zwrócił się do wszystkich:
– Jutro spotykamy się w studiu. Musimy przedyskutować parę rzeczy i zaplanować dalszą trasę. A teraz jedziemy do domów i śpimy najdłużej, jak się da.
Po wnętrzu kabiny przetoczył się pomruk aprobaty. Wszyscy zaczęli wstawać, zbierać swoje rzeczy i wysiadać z samolotu. Po pięciu minutach szukania laptopa, którego znalazł Dex, wysiadłam z samolotu i stanęłam na płycie lotniska. Powiał chłodny, nocny wiatr i zrobiło mi się zimno. Byliśmy sami, wszyscy już pojechali. Objęłam się rękami i zadrżałam.
– Chodź, odwiozę cię do domu – szepnął mi do ucha, zarzucając mi na ramiona swoją skórzaną kurtkę. Pachniała jego perfumami. I nim.
Zabrał moją i swoją walizkę i poszedł do samochodu. Obserwowałam, jak ładuje nasz bagaż do bagażnika, i cieszyłam się, że jestem już prawie w domu. Po chwili zabrałam swoją torbę, wrzuciłam ją na tylne siedzenie jeepa i wsiadłam do auta.
– Szkoda, że musimy się rozstać i do jutra cię nie zobaczę – powiedział, kiedy ruszał z parkingu.
Roześmiałam się. Spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem.
– Jeszcze ci mało? – zapytałam zaczepnie. – Przynajmniej się wyśpisz w samotności – dodałam, również się uśmiechając..
Powiedziałam tak, bo zawsze po przyjacielsku dzieliliśmy ze sobą hotelowe łóżko. Czułam ogromny strach przed obcymi miejscami.
– Wolałbym spać przy tobie. – Spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
– Nie tak szybko, kochanie, na to musisz sobie zasłużyć.
Wiedziałam, czego chce, ale lubiłam się z nim droczyć. Po części chciałam tego samego, ale bałam się. Bałam się, że nasza przyjaźń by ucierpiała.
– Mhm… – mruknął zatopiony w myślach.
Zamilkliśmy. Zasnęłam w kilka minut. Obudziłam się dopiero przed domem, kiedy Dex zamykał drzwi od strony kierowcy. Przeciągnęłam się wyrwana z krótkiej drzemki. Wysiadłam z samochodu, otuliłam się szczelnie jego kurtką i podeszłam do bagażnika. Na ziemi stała już moja walizka. Oparłam się o bok samochodu i patrzyłam, jak po moją walizkę podchodzi James, który w naszym domu pełnił funkcję portiera, ogrodnika, mechanika… W sumie był naszą złotą rączką, specem od wszystkiego.
Dexter zajął miejsce obok mnie. Staliśmy tak ramię w ramię i milczeliśmy.
– Dobry wieczór – odezwał się James, uśmiechając się lekko do mnie i do Dextera.
– Miło znów cię widzieć, James – odpowiedziałam z uśmiechem.
Dexter skinął głową.
– Cieszę się, że panienka wróciła cała i zdrowa. – James zerknął znacząco na Dextera, wziął moją walizkę i ruszył w stronę domu.
– Nie lubi mnie – powiedział Dex.
Szturchnęłam go łokciem w bok.
– Nie lubi facetów krążących wokół jego małej księżniczki – odpowiedziałam i przytuliłam się do niego.
Objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy. Przylgnęłam do niego, by chłonąć całą sobą jego ciepło.
– Muszę już jechać – stwierdził zmęczony.
– Może zostaniesz do jutra…? – wymruczałam w jego szeroką klatkę piersiową.
– Poważnie? – prychnął rozbawiony. – Niby jak chcesz tego dokonać? – zapytał szczerze zaciekawiony.
– Zawsze możesz wejść przez okno – podsunęłam.
Roześmiał się cicho.
– Może następnym razem spróbuję – obiecał.
– Jasne – potaknęłam.
Niechętnie wyślizgnęłam się z jego ramion, a on tak samo niechętnie mnie z nich wypuścił. Jeszcze przez chwilę w milczeniu patrzyliśmy sobie w oczy.
– To ja już uciekam – powiedział.
– Oczywiście. – Odsunęłam się od niego. – Odezwij się, jak będziesz w domu.
– Jak zawsze.
Uśmiechnął się. Odwrócił się i już chciał wsiadać do samochodu, ale ja pod wpływem chwili złapałam go za koszulkę i pocałowałam w usta. Nie był zaskoczony. Przyciągnął mnie do siebie i odpowiedział pocałunkiem.
– Teraz możesz jechać – wyszeptałam i pobiegłam do domu.
Zamknęłam za sobą drzwi i usłyszałam, jak rusza. Weszłam do salonu. Rodziców jak zawsze nie było. A może już spali? Przywykłam. Na szczęście w domu zawsze była Elsa. I zawsze na mnie czekała, by upewnić się, że wróciłam bezpiecznie. Udałam się do kuchni.
– Dobry wieczór, nianiu – powiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
– Nareszcie jesteś! – Ucieszyła się. – Już myślałam, że coś ci się stało. Siadaj, musisz coś zjeść.
Posłusznie usiadłam na krześle przy blacie. Po chwili jadłam sałatkę i opowiadałam Elsie o wszystkim, co się wydarzyło w trasie. To od zawsze był nasz rytuał. Kiedy byłam dzieckiem, codziennie po szkole siadałam na tym samym krześle i opowiadałam jej, jak mi minął dzień. Teraz, po tylu latach, jedyne, co się zmieniło, to miejsce, z którego wracałam.
– Masz jeszcze na coś ochotę, kochanie? – zapytała, kiedy zamilkłam.
– Nie, dziękuję, nianiu. Jedyne, o czym teraz marzę, to prysznic i łóżko.
Elsa popatrzyła na mnie i kiwnęła głową.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną – powiedziała.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo. – Wstałam i pocałowałam ją w policzek. – Idę do siebie. Dobranoc.
– Dobranoc, kochanie. Śpij dobrze.
Weszłam do hallu i zaczęłam pokonywać wielką górę schodów, kiedy usłyszałam głosy dochodzące z gabinetu taty. Wróciłam na dół, zastanawiając się, jakim cudem nie słyszałam ich wcześniej. Podeszłam do drzwi, podniosłam rękę, by zapukać, i zamarłam. Rodzice się kłócili. O mnie!
– Joe, dobrze wiesz, że John miał rację – przekonywała mama.
– I co z tego? – odparował tata. – To, że on wie o adopcji Rosalie, nie oznacza, że wszyscy muszą wiedzieć!
– Uspokój się, i tak nikt mu nie uwierzy…
O adopcji? – pomyślałam. Jestem adoptowana?
Do oczu napłynęły mi łzy, a nogi się pode mną ugięły. Oparłam się o ścianę. Mój świat się zawalił. Nie chciałam już nic więcej słyszeć. Zebrałam siły i pobiegłam na górę. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i padłam na łóżko. Wtuliłam twarz w poduszkę i płacząc, zasnęłam.