- nowość
- promocja
- W empik go
Oops! - ebook
Oops! - ebook
A czy ty się odważysz stanąć do wyścigu o marzenia?
Dzieli ich wszystko. Naprawdę wszystko. A los jakby się uparł, by połączyć tę dwójkę. Pola ma w życiu jeden cel – chce spełnić marzenia, iść inną drogą niż ta, która wydaje się jej pisana. Gdy postanawia rozpocząć nowe życie w Londynie, doświadcza na własnej skórze, że w jej przypadku nieszczęścia nie chodzą parami, lecz całymi stadami. Mimo wszystko stara się nie poddawać i niczym jej ukochana bohaterka, Scarlett O’Hara, wykorzystuje każdą szansę od losu – nieważne, jakimi metodami.
Gdy Adam spotyka Polę, jeszcze nie wie, że w jego beztroskie i wygodne życie właśnie wtargnął huragan. A straty będą dotkliwe… Szybko się przekonuje, że pojawienie się nieobliczalnej Polki na horyzoncie to gwarancja kłopotów.
Wkrótce za sprawą przekornego losu, Pola i Adam będą mieli okazję sprawdzić, czy potrafią spojrzeć na siebie inaczej niż do tej pory, zaprzestać walki i odsłonić wszystko, co im w duszy gra.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-376-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pola
Tydzień później
Nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej tak bardzo bolał mnie tyłek. Dwadzieścia pięć godzin spędzonych w autokarze dało mi się we znaki. Byłam ledwo przytomna, wszak ani przez chwilę nie zmrużyłam oka. Już w Niemczech zjadłam cały prowiant, w efekcie kiszki grały mi marsza, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Z tego powodu z trudem znalazłam w sobie siły, by móc taszczyć dużą walizkę. Anglia. Zjednoczone Królestwo Brytyjskie – moja ostatnia deska ratunku. Kto by pomyślał, że skończę na emigracji. Ja! Dziewczyna z Kurzego Strzelniska, córka alkoholika i kobiety, która ostatni raz była w mieście, gdy mnie rodziła. Jasna cholera, i to wszystko z powodu źle ulokowanych uczuć. Czasami naszym życiem kierują przypadki. I bardzo chciałam wierzyć w to, że nie znalazłam się tu bez powodu. Będzie dobrze. Będzie tak, jak zawsze chciałam, żeby było. Podszkolę angielski, poznam nową kulturę i miejsca, odłożę potrzebną gotówkę i wrócę do stolicy, by rozpocząć studia. W tym czasie internet o mnie zapomni (oby!) i wszystko się wyprostuje. Tak! Właśnie tak będzie. Będzie, co ma być dla mnie najlepsze.
Zebrałam się w sobie, uniosłam brodę (dość już chodzenia ze spuszczonym wzrokiem) i dumnie pomaszerowałam w stronę wyjścia z dworca Victoria, starając się nie reagować na zapach cynamonowych ciasteczek i kawy. Stanęłam na chodniku, porażona liczbą mijających mnie przechodniów, i rozejrzałam się za taksówką. „Wszystkie taksówki są czarne, Pola, po prostu machnij ręką, wsiądź do którejś i przyjedź do mnie na Park Avenue. Klucz znajdziesz w sztucznej paprotce stojącej na parapecie” – wspomniałam słowa Andzi. No dobra. Widziałam, jak to się robi w filmach. Co może być skomplikowanego w złapaniu taksówki? Tego nie da się spieprzyć. Chyba…
Adam
– Tim, męczydupa z ciebie. Wszystkie dokumenty sprawdziłem osobiście. Siedziałem nad tym całe popołudnie. Spokojnie, możesz wziąć dwa dni urlopu i zabrać Jo oraz dziewczynki do Sault – zapewniłem i zdjąłem z nosa okulary przeciwsłoneczne. Mój brat zawsze należał do perfekcjonistów i pracoholików. I chociaż małżeństwo z Jo nieco złagodziło jego zapędy, nadal uwielbiał mieć kontrolę nad wszystkim, co działo się w AfromaFarm. – Nie ma ludzi niezastąpionych, świetnie sobie poradzimy bez ciebie.
– Adam, po prostu chciałbym, żeby to wypaliło. – Wnętrze samochodu wypełnił niski głos Timothy’ego. W tle słychać było piski dwuletniej Betty, poszczekiwanie psa i chichot mojej szwagierki.
Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, chłonąc panującą u nich atmosferę. Joanna w niebywały sposób odmieniła mojego brata, wypełniając jego dom i życie radością. A dzień, w którym na świecie pojawiła się mała Elizabeth, bez wątpienia okazał się dla Tima krokiem milowym.
– Spokojnie. Jeszcze dziś sfinalizujemy umowę. Wiem, że żyjesz w przekonaniu, że nikt pewnych rzeczy nie zrobi lepiej od ciebie, ale…
– Mądrze mówisz, Adamie! – krzyknęła Jo, która najwyraźniej przysłuchiwała się naszej rozmowie. – Timothy nie potrafi wyluzować. Znowu się zachowuje, jakby miał kij w dupie. Od godziny przemierza nerwowym krokiem nasz salon, bezustannie powtarzając, że powinien być dziś w firmie.
– Jo, nie pozwól mu na to. Dajcie mi szansę się wykazać. Poza tym Sault o tej porze roku jest piękne, a wam przyda się kilkudniowy wypoczynek.
– Nie ma mowy, żebyśmy tam nie dotarli. Zbyt mocno kocham nugat – dodała, po czym zwróciła się do mojego brata łagodnym tonem, zapewniając go, że uczyni wszystko, by nadchodzące dni były dla nich niezapomniane. Potem znów odezwała się do mnie: – Swoją drogą, Adamie, mógłbyś w końcu odwiedzić rodziców. Nie zliczę, ile razy ich okłamywałam, że nie mogłeś do nas dołączyć, bo coś cię zatrzymało w ostatniej chwili. Paulette znowu się rozczaruje – zakończyła nieco markotnie.
– Zwlekam z odwiedzinami, bo doskonale wiem, że matka z ojcem przypuszczą na mnie atak. Kiedy się ustatkujesz? Kiedy poznamy twoją dziewczynę? Masz już swoje lata. Ja w twoim wieku miałem już dwóch synów. Bla, bla, bla…. – wyznałem, niemal słysząc w uszach echo wypowiedzianych przed kilkoma miesiącami słów.
– Właśnie, skoro już o tym mówimy, to chciałam zapytać, kiedy się ustatkujesz, Adamie? – Joanna zabrzmiała poważnie i tak bardzo jak nie ona, że nie potrafiłem powstrzymać śmiechu.
– Nigdy! Absolutnie nigdy.
– Ustatkujesz się, zobaczysz – zapewniła. – Pewnego dnia miłość spadnie na ciebie nieoczekiwanie, a wtedy…
– Zaznasz miodu, jakim jest małżeństwo. – Tim zaczął przekomarzać się z Jo, celowo chcąc wzbudzić w niej głośny protest, co zresztą mu się udało.
Przysłuchując się ich słownym przepychankom, zatrzymałem auto i wrzuciłem na luz, widząc czerwone światło. Zatopiłem wzrok w tłumie pieszych pospiesznie przechodzących przez pasy. Przeciągnąłem się, pomasowałem napięty kark i wsunąłem do ust maślane ciasteczko. Właśnie miałem zamiar wyciągnąć dłoń po papierowy kubek z kawą, gdy moim oczom ukazała się drobna blondynka intensywnie machająca w moim kierunku. Prześlizgnąłem wzrokiem po jej szczupłych nogach i zatrzymałem go na krawędzi krótkiej plisowanej spódniczki w kratę, a potem jak zaczarowany obserwowałem zgrabne uda zbliżające się w moją stronę. Miała na sobie bluzeczkę nieznacznie odsłaniającą brzuch i ciężkie czerwone martensy. Włosy splotła w dwa warkocze, a na jej szyi wisiały duże słuchawki bezprzewodowe. Nim się zorientowałem, co się dzieje, minęła mój samochód, jakby nigdy nic otworzyła bagażnik i sapiąc coś niezrozumiałego, wrzuciła do niego swoją walizkę.
– Co jest, kurwa? – jęknąłem, patrząc w lusterko wsteczne.
– Adam? Wszystko w porządku? – zapytał Tim.
– Tak, zadzwonię wieczorem. Muszę kończyć. – Przerwałem połączenie, odwróciłem się i niczym zaczarowany obserwowałem, jak nieznajoma otwiera drzwi mojego auta, mości się wygodnie na tylnym fotelu, nieświadomie eksponując przy tym zgrabne nogi, i po chwili chwyta za pas bezpieczeństwa. Potem podniosła wzrok, uśmiechnęła się do mnie nieco sztucznie i powiedziała z najgorszym angielskim akcentem, jaki miałem okazję słyszeć:
– Proszę zawieźć mnie na Park Avenue.
Mrugnąłem dwukrotnie, pomału rozumiejąc, co się, u diabła, wydarzyło, gdy nagle odgłos klaksonów stojących za mną aut nieprzyjemnie zawibrował mi w uszach. Słysząc pod swoim adresem epitety z ust innych kierowców, wrzuciłem bieg i ruszyłem przed siebie, co rusz zerkając w lusterko. Pomyślałem, że stanę gdzieś w bezpiecznym miejscu i wyjaśnię nieporozumienie, gdy dziewczyna nagle powiedziała:
– Jestem martwa. Myślałam, że nie dojadę do celu. Spędziłam w autokarze prawie dwadzieścia pięć godzin. Możesz w to uwierzyć? Dwadzieścia pięć godzin z ludźmi, którzy chrapali i pieprzyli głupoty, a w toalecie dawało tak, że… – Machnęła dłonią, nie kończąc zdania. – Dobrze, że chociaż taksówkę złapałam bez problemów. Rany, ale napiłabym się kawy – dodała, otulając czułym spojrzeniem styropianowy kubek w uchwycie samochodowym znajdującym się pomiędzy fotelami.
– Czarna, bez cukru. Nie piłem, więc jeśli masz ochotę…
Nie wiedziałem, dlaczego to zaproponowałem. Być może winne były smutne oczy dziewczyny i to, że wyglądała tak bardzo nieporadnie. Miała coś w sobie. Coś takiego, co sprawiło, że zrobiło mi się jej żal. Spojrzałem na zegarek, w myślach obliczyłem, ile czasu stracę, jeśli podrzucę ją na Park Avenue, by ostatecznie stwierdzić, że z niezrozumiałych powodów chciałem dziś odegrać rolę taksówkarza.
– Poważnie? Mogłabym? – spytała, gdy nasze oczy spotkały się w chłodnej tafli lusterka.
– Śmiało.
Wyciągnęła dłoń po kubek, upiła kilka łyków kawy i mrucząc rozkosznie, ponownie opadła na fotel, kusząco oblizując przy tym usta.
– Życie mi uratowałeś… – westchnęła błogo. – A mogę poczęstować się ciasteczkiem?
Rozbawiła mnie swoją bezpośredniością i aby to ukryć, skinąłem jedynie głową, przyzwalając jej na ich skosztowanie.
– Wiesz, taksówkarze z mojego kraju powinni się od was uczyć. U nas nie stać ich na tak miły gest, a jeśli już, to zdarza się to bardzo sporadycznie. Na ogół nie są również młodzi i tak elegancko ubrani jak ty i… Bo jesteś taksówkarzem, prawda? – zakończyła nieco ciszej, z uwagą lustrując wnętrze auta.
– Jasne, że nim jestem. – Zagryzłem zębami dolną wargę, by się nie roześmiać.
– To dobrze. Przez chwilę myślałam, że znowu wpakowałam się w kłopoty. – Odwróciła głowę i zatopiła wzrok w widoku rozciągającym się za oknem. Była ładna. I młoda. Oceniłem, że mogła mieć nieco ponad dwadzieścia parę lat. Zauważyłem, że jej powieki stają się coraz cięższe, i w obawie, że za chwilę zaśnie, spytałem:
– Skąd jesteś? Z Litwy? Słowacji? Rosji? – próbowałem zgadnąć.
– Z Polski. – Spojrzała na mnie zmęczonymi oczami. Pomyślałem wówczas, że jej akcent naprawdę jest do dupy. Znałem kilku Polaków z Jo na czele i żaden z nich nie mówił tak śmiesznie i tak twardo.
– Przyjechałaś tu do pracy?
– Też.
– Też? – powtórzyłem niczym echo.
– Przyjechałam tu, bo musiałam uciec z kraju.
Czekałem, aż mrugnie, zaśmieje się lub zrobi cokolwiek, co pozwoli mi odebrać jej odpowiedź jako żart, a gdy to nie nastąpiło, zapytałem:
– Dlaczego musiałaś uciekać? Zabiłaś kogoś? – Zaśmiałem się i ponownie spojrzałem w lusterko, ona zaś wzruszyła ramionami i całkiem poważnie wyznała:
– Niewiele brakowało.
– Szuka cię Interpol? – Skręciłem w ostatnią wąską uliczkę dzielącą nas od Park Avenue.
– Jeszcze nie…
Zabrzmiała poważnie, a we mnie zrodziła się myśl, że jej ucieczka ma w sobie drugie dno. Czasami jedyne, co można zrobić, to uciec najdalej, jak się da – i ona najwyraźniej skorzystała z tej opcji.
– To tu? – zapytała, gdy zaparkowałem i wyłączyłem silnik.
– Tak, to Park Avenue. Poczekaj, pomogę ci z bagażem. – Wyskoczyłem z auta, otworzyłem bagażnik i wyjąłem z niego walizkę, która lata świetności miała już za sobą. Gdy ją stawiałem na ulicy, spod mankietu koszuli wysunął mi się zegarek. Dziewczyna spojrzała najpierw na mój nadgarstek, następnie na mnie i po raz kolejny spytała, czy aby na pewno jestem taksówkarzem, a gdy potwierdziłem, z głośnym świstem wypuściła powietrze z ust.
– Jasna cholera, muszą wam całkiem sporo płacić – podsumowała.
Wyjęła z listonoszki portfel, z niego zaś dwadzieścia funtów i unosząc brew, spytała, czy to wystarczy. Naprawdę nie chciałem brać od niej pieniędzy. Odniosłem wrażenie, że nie śmierdziała groszem, jednak by się nie wysypać, chwyciłem banknot w palce, wsunąłem go do tylnej kieszeni spodni i z pewnością w głosie zapewniłem, że dwadzieścia funtów to odpowiednia zapłata za kurs.
– Pomóc ci z walizką? – zagadnąłem, gdy nieco ociężałym krokiem zmierzała w stronę schodów prowadzących do dwupiętrowego domu.
– Dzięki, ale jestem spłukana. Obawiam się, że nie stać mnie na napiwek. – Mrugnęła zabawnie, oburącz wciągając walizkę po stopniach. – Gdyby w twojej firmie potrzebowali kierowców, to wiesz, gdzie mieszkam. – Błysnęła zębami. – Z chęcią podjęłabym pracę, zanim dopadnie mnie Interpol. – Uśmiechnęła się szeroko, odwróciła do mnie plecami i kontynuowała wciąganie bagażu.
– Będę pamiętał… Jak ci na imię?
– Chodzące nieszczęście! – odkrzyknęła, stawiając walizkę na wycieraczce.
Parsknąłem śmiechem, pokiwałem głową i słysząc dźwięk dzwoniącego telefonu, wsiadłem do samochodu. Zamknąłem drzwi, spuściłem szybę i zanim odjechałem, zawołałem jeszcze:
– Niech moc będzie z tobą, tajemnicza dziewczyno.
– Nienawidzę _Gwiezdnych wojen_. – Pokazała mi język, następnie przyłożyła do ucha komórkę i kiwnęła mi na do widzenia głową.
Jadąc w stronę firmy, nie potrafiłem przestać się uśmiechać. W uszach wciąż słyszałem przyjemny głos dziewczyny i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek uświadomi sobie, że nie dotarła do celu z pomocą taksówki. Spojrzałem na uchwyt do kawy i dostrzegłszy swój portfel oraz pusty styropianowy kubek, postanowiłem zajechać do Costy, by jeszcze raz zakupić americano. Pospiesznie wyskoczyłem z auta, wdzięczny losowi, że przy kasach nie było kolejki. Zamówiłem kawę i sięgnąłem po telefon, chcąc za nią zapłacić.
– Przepraszam, mamy awarię terminala, czy mógłby pan uregulować płatność gotówką? – spytała baristka, posyłając mi błagalne spojrzenie.
– Jasne. Nie ma problemu. – Wyjąłem z kieszeni spodni portfel i po chwili jak oniemiały patrzyłem w pustą przegródkę na banknoty, doskonale pamiętając, że dzisiejszego ranka wkładałem do niej dwadzieścia funtów.
– Jakiś problem?
– Chwileczkę…
Zacząłem nerwowo sprawdzać kieszenie marynarki w poszukiwaniu drobnych, aż natknąłem się na dwudziestkę wręczoną mi przez dziewczynę, którą zawiozłem na Park Avenue. Wyjąłem banknot, przyjrzałem mu się uważnie i nagle wszystko stało się jasne. Okradła mnie, cwaniara! W bezczelny sposób najpierw zawinęła mi dwudziestaka, a później wręczyła go jako zapłatę za kurs. Dałem się podejść. Zupełnie jak dziecko! I w dodatku oddałem jej swoją kawę i jeszcze podwiozłem do domu. Niech to szlag! – krzyknąłem w myślach, wściekły na siebie i własną naiwność. Jedno musiałem przyznać – sprytna była, cwaniara jedna.
– Proszę pana? – Głos baristki wyrwał mnie z zamyślenia.
– Przepraszam. – Położyłem na ladzie banknot, chwyciłem kubek, rzuciłem „reszty nie trzeba” i opuściłem kawiarnię.
Jeszcze cię dorwę, dziewczyno w martensach, a wtedy…
Wtedy nie będzie już tak miło.