Opadłe liście - ebook
Opadłe liście - ebook
Miłość ta, naprawdę martwa, nigdy się nie odrodzi… Dlatego przed jej (całkowitym) końcem wybuchają zdrady będące ostatnią nadzieją miłości: nic tak nie oddala od siebie kochanków (nie tworzy różnicy), jak zdrada któregoś z nich. Ostatni nie starty jeszcze ząb – rozrasta się, i wówczas zahacza o niego ząb przeciwległy. Ruch znowu jest możliwy, ruch jest – choćby znikomy. W ten sposób zdrada staje się samouzdrowieniem miłości, jej „reperacją”, „łatą” na tym, co zużyte i zmurszałe. Nierzadko „nadpęknięta” miłość na skutek zdrady rozpala się możliwym jeszcze dla niej płomieniem i tworzy względne szczęście do końca życia. Podczas gdy bez „zdrady” kochankowie albo członkowie rodziny odpadliby od siebie z obojętnością, odsunęli się, rozwalili; umarli ostatecznie. Rosyjskie życie jest i brudne, i słabe, ale jakoś miłe.
Wasilij Wasilewicz Rozanow (1856–1919) – pamflecista, dziennikarz, prowokator, immoralista. Jeden z najciekawszych pisarzy rosyjskich, wybitny myśliciel religijny nazywany „rosyjskim Nietzschem”. Do najważniejszych, zebranych w trzydziestu tomach (1994–2008) prac Rozanowa należy zaliczyć książki o Chrystusie, Dostojewskim, Gogolu, seksie i apokalipsie. Stworzył niepowtarzalny styl literacki, w którym połączył plotkę i refleksję filozoficzną z niespotykaną błazenadą. Miał pięcioro dzieci.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62609-24-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sądziłem, że wszystko jest nieśmiertelne. I śpiewałem pieśni. Teraz wiem, że wszystko ma swój kres. I pieśń umilkła.
(już trzy lata)
* * *
Silna miłość jednej osoby czyni zbędną miłość wielu osób.
I czyni ją nieinteresującą...
* * *
Co oznacza zwrot „kiedy umrę”?
Zwolni się mieszkanie na Kołomienskiej^() i właściciel wynajmie je nowemu lokatorowi.
Co jeszcze?
Bibliografowie będą analizować moje książki.
A ja sam?
Ja sam? – Ja sam nic.
Biuro otrzyma za pogrzeb 60 rubli i w „marcu” owe 60 rubli zostanie „zbilansowane”. Tam jednak wszystko to zleje się z innymi pogrzebami; żadnego imienia, żadnych westchnień.
Jakież to okropne!
* * *
Istota modlitwy polega na przyznaniu się do swojej głębokiej bezsilności, głębokiej ograniczoności. Modlitwa jest tam, gdzie „nie mogę”; tam, gdzie „mogę”, nie ma modlitwy.
* * *
Społeczeństwo, otoczenie nie powiększa duszy, przeciwnie: umniejsza ją.
„Powiększa” jedynie bliska i niezwykła sympatia, „dusza w duszę” i „jeden umysł”.
Takich sympatii znajdujesz jedną-dwie w całym swoim życiu. W nich dusza rozkwita.
Szukaj jej zatem. A tłumu unikaj albo ostrożnie go omijaj.
(przy porannej herbacie)
* * *
I biegną, biegną wszyscy. Dokąd? Po co?
– Pytasz, po co ogólnoświatowe volo^()?
Ale przecież tutaj nie istnieje żadne volo, już prędzej nogi się ślizgają, brzuchy się trzęsą. To skating rink^(), a nie życie.
(do Wołkowa)
* * *
Tak. Śmierć – to także religia. Inna religia.
Nigdy wcześniej na to nie wpadłem.
........................................................................................
Oto biegun północny. Śnieżny całun. I nie ma nic. Właśnie taka jest śmierć.
........................................................................................
Śmierć to koniec. Linie równoległe zbiegają się. Wchodzą jedna w drugą, i dalej nie ma już niczego. Także „samych praw geometrii”.
Tak, śmierć zwycięża nawet matematykę. „Dwa razy dwa – zero”.
(patrząc na niebo w ogrodzie)
* * *
Mam 56 lat: pomnożone przez coroczną pracę – dają zero. Nie, więcej: pomnożone przez miłość, przez nadzieję – dają zero.
Komu to „zero” jest potrzebne? Czyżby Bogu? To znaczy komu? Po co?
Czy nie należałoby powiedzieć, że śmierć jest silniejsza od samego Boga. Czy jednak wówczas nie okaże się, że to ona sama jest Bogiem? Że zastępuje Boga?
Straszne pytania.
Boję się śmierci, nie chcę śmierci, śmierć mnie przeraża.
* * *
Czy śmierć „babci”^() (Aleksandry Adrianowny Rudniewej) zmieniła cokolwiek w moich relacjach ? Nie. Był żal. Był ból. Był smutek z powodu jej śmierci. Jednak nic się nie zmieniło – dalej jestem „sam na sam ze sobą”. Może smutek jest nawet większy: jak to możliwe, że owo „sam na sam ze sobą” nie zmieniło się, skoro ona umarła? Czy to oznacza, że nie jest mi ona potrzebna? Przerażające przypuszczenie. Czy to znaczy, że rzeczy, osoby pozostają w relacjach, dopóki żyją, ale nie istnieją relacje w nich samych, wziętych, jeśli można się tak wyrazić, od stóp do głów, metafizycznych stóp i metafizycznych głów? Ta samotność rzeczy jest czymś jeszcze straszniejszym.
A zatem umrzemy razem z mamą, nasze dzieci zaś, posmuciwszy się, będą żyły dalej. W świecie nic się nie zmieni: straszna zmiana będzie dotyczyć wyłącznie nas samych. „Koniec”, „skończone”. To „skończone” nie odnosi się do szczegółów, lecz do całości, wszystkiego – to straszne.
Skończyłem się. Po co żyłem?!!!
* * *
Gdyby nie miłość „przyjaciela”^() i cała historia owej miłości – o ileż uboższe byłoby moje życie i o ileż uboższa byłaby moja osoba. Wszystko byłoby pustą ideologią inteligenta. I pewnie wszystko szybko by się zawaliło.
...o czym pisać?
Wszystko już dawno napisane (Lermontow)^().
Los dzielony z „przyjacielem” odsłonił przede mną nieskończoność tematów i wszystko rozbłysło osobistym znaczeniem.
* * *
Jako najszczęśliwsze chwile w życiu wspominam te, w których widziałem (słyszałem) ludzi jako szczęśliwych. Stacha^() i Alek. Piet. P-wa^(), opowiadanie „przyjaciela” o jej pierwszej miłości i zamążpójściu^() (kulminacyjny moment mojego życia). Wyciągam stąd wniosek, że nie urodziłem się działaczem, lecz obserwatorem.
Nie przyszedłem na świat, by czegoś dokonać, lecz by widzieć.
* * *
Co powiem (na tamtym świecie) Bogu o tym, co z Jego woli miałem tu zobaczyć?
Czy powiem, że świat przez Niego stworzony jest piękny?
Nie.
Co zatem powiem?
Bóg zobaczy, że płaczę i milczę, że moja twarz niekiedy się uśmiecha. Ale niczego ode mnie nie usłyszy.
* * *
Przelatywałem koło tematów, ale nigdy nie leciałem na tematy.
Sam lot – oto moje życie. Tematy – „jak we śnie”.
Jeden, drugi... wiele... i wszystkie zapomniałem. Zapomnę w drodze ku grobowi.
Na tym świecie pozostanę bez tematów.
Bóg mnie zapyta:
– Co zrobiłeś?
– Nic.
* * *
Należy dobrze „dziergać pończochę swojego życia” i – nie zastanawiać się nad całą resztą. Reszta – to „Los”: tam, choć byśmy chcieli, niczego nie zdziałamy, swoje zaś (to znaczy „pończochę”) zmarnujemy (poprzez odwrócenie uwagi).
* * *
Egoizm – nie jest zły: to – kryształ (twardość, nienaruszalność) wokół „ja”. I rzeczywiście, gdyby wszystkie „ja” znajdowały się w krysztale, to nie byłoby chaosu, a w konsekwencji „państwo” (Lewiatan) stałoby się nieomal zbędne. „Anarchizm” ma tutaj jedną tysięczną słuszności: „to, co ogólne”, κοινόν, okazuje się zbędne, i właśnie wtedy rozkwita indywidualność (to, co najpiękniejsze w człowieku i historii). Należałoby się przyjrzeć, czym jest „przedhistoryczne istnienie narodów”. Wedle Drapera^() i jemu podobnych byli to – „troglodyci”, ponieważ nie posiadali „powszechnej obowiązkowej edukacji” i nie byli okpiwani przez yankees; jednak według Biblii – był to „raj”. Czy Biblia warta jest Drapera.
(przy korekcie)
* * *
Obudziłem się...
Jakieś dźwięki... Ostrożnie (o tej porze roku poranki są jeszcze ciemne) przechodzę przez pokoje.
Na wschodzie – świta.
Na ceratowej kanapie, podkuliwszy gołe nożyny pod długą nocną koszulą, siedzi Wasia^() i odwróciwszy głowę w stronę poranka (okno wychodzi na wschód), z książką w rękach powtarza przez sen:
I jasny spiaszczyje gromady
Pustynnych ulic i swietła
Admirałtiejskaja igła^()
Ad-mi-rał-tiej-ska-ja ...
Ad-mi-rał-tiej-ska-ja ...
Ad-mi-rał-tiej-ska-ja ...
Nie przychodzi odpowiednie słowo... na przykład „Ameryka”; no bo i skąd „igła” na ulicy? I on przekręca:
...swietła
Admirałtiejskaja igła,
Admirałtiełskaja zwiezda,
Gorit wostocznaja zwiezda.
– Co ty, Wasia?
Skierował na mnie swoje mądre, zawsze poważne oczy. Słaba pamięć, stara się, ciężko – dlatego jest poważny:
– Powtarzam lekcję.
– Tam jest:
Admirałtiejskaja igła.
To taki szpic. Długi na kilka sążni, to znaczy wysoki.
– Szpic? Co to jest szpic??
– No... dach. To znaczy na dachu. Wszystko jedno. Ale tam musi być igła. Ucz się, ucz się, mój maleńki.
Odwróciłem się. W domu – szczęście. Za plecami słyszę:
Ad-mi-rał-tiej-ska-ja zwiezda,
Ad-mi-rał-tiej-ska-ja igła.
........................................................................................
* * *
To nie literatura jest straszna, lecz literackość; literackość duszy, literackość życia. To, że wszelkie przeżycie zamienia się w igrające, żywe słowo: ale właśnie na tym wszystko się kończy, – samo przeżycie umarło, przestało istnieć. Temperatura (człowieka, ciała) ostygła od słowa. Słowo nie podnieca, o nie! Słowo – ochładza i powstrzymuje. Mówię o słowie oryginalnym i pięknym, nie o „takim sobie”. To właśnie dlatego po „złotych epokach” w literaturze następuje zawsze głęboki rozkład całego życia, jego apatia, ociężałość, mierność. Naród staje się senny, życie staje się senne. Tak było w Rzymie pod Horacym i w Hiszpanii po Cervantesie. Ale nie przykłady są tu przekonujące, lecz istotny związek rzeczy.
Oto dlaczego literatura jest w istocie niepotrzebna: K. Leontiew ma w tym względzie rację. „Dlaczego, wymieniając najsławniejszych ludzi stulecia, wszyscy wymienią Goethego i Schillera, nie wymienią zaś Wellingtona^() i Schwarzenberga^()?”. No właśnie, dlaczego? Dlaczego „stulecie Mikołaja” było stuleciem Puszkina, Lermontowa i Gogola, a nie stuleciem Jermołowa^(), Woroncowa^() i jak im tam jeszcze. Nawet nie wiemy jak. Jesteśmy tak rozpieszczeni przez książki, nie – jesteśmy tak zawaleni książkami, że nawet nie pamiętamy imion wodzów. Poeci, złośliwie i dalekowzrocznie, nazwali wodzów „Skałozubami”^() i „Bietriszczewami”^(). Ale przecież zrobili to stronniczo i kłamliwie. Nie potrzeba nam wcale „wielkiej literatury”, lecz wielkiego, pięknego i pożytecznego życia. A literatura może być nawet „byle jaka” – „na peryferiach”.
Czy w związku z tym nie mamy tu do czynienia z fatalizmem, czy nie „wali się tutaj wszystko”? Zamiast Gribojedowa L. Andriejew^(), zamiast Gogola Bunin i Arcybaszew^(). Być może. Być może żyjemy w epoce wielkiego końca literatury.
* * *
Liście poruszają się, nie wydając żadnego odgłosu. Deszcz, padający w promieniach słońca, ochlapał wszystko. I matula powiedziała:
– Zobacz.
Patrzyłem i myślałem o tym samym. Ona też myślała, po czym powiedziała:
– Cóż może być czystszego od przyrody...
Nie mówiła więcej, ale to była jej myśl, którą kontynuowałem:
– Ludzie i życie nie są już tak czyści jak przyroda...
Matula powiedziała:
– Jak niewinna jest przyroda. I jak szlachetna...
(osiem lat temu w ogrodzie)
Kiedy przeczytałem to matuli, powiedziała:
– To było cztery lata temu.
To było jeszcze przed chorobą, ale zapomniała o tym: osiem lat temu. Dodała:
– Teraz jesteś nieszczęśliwy i dlatego wspominasz czasy, kiedy byliśmy szczęśliwi.
Utykając, przynosi płócienne pantofle, ponieważ zdjąłem buty i przez pomyłkę położyłem je uroczyście przed sobą na balustradzie balkonu („gdziekolwiek”).
I ciągle kuleje.
I ciągle pomaga.
– Jak strasznie było wczoraj bez ciebie. Atak. Nawet lód kładłam sobie na głowę (wyjątkowo rzadki środek).
* * *
Idę. Idę. Idę. Idę...
I nie wiem, w którym miejscu kończy się moja droga.
I nie interesuje mnie to. To coś żywiołowego i nieludzkiego. Raczej „jestem niesiony”, niż idę. Nogi się wloką. I wyrywa mnie z każdego miejsca, w którym stoję.
(sąd okręgowy, o „Odosobnionym”)
* * *
Po wynalezieniu druku miłość stała się niemożliwa.
Cóż to za miłość „z książką”?
(wybierając się na imieniny)
* * *
Powiedzieć, że Szpierk^() całkowicie zniknął z tego świata, jest dla mnie rzeczą niemożliwą. Być może w Platońskim sensie idea „nieśmiertelności duszy ludzkiej” jest błędna: ale w stosunku do moich przyjaciół w żadnym razie błędna nie jest.
I nie chodzi o to, że „dusza Szpierka jest nieśmiertelna”: chodzi o to, że jego ruda bródka nie mogła umrzeć, że jego „Byzow” (miał takiego przyjaciela) czeka na niego w bramie, i że on sam konnym tramwajem zmierza do mnie na Pawłowską^(). Wszystko tak, jak dawniej. A czy jego „dusza” jest nieśmiertelna? Nie wiem i w ogóle mnie to nie interesuje.
Wszystko jest nieśmiertelne. Wieczne i żywe. Aż do dziureczki w bucie, która ani się nie powiększa, ani nie „została załatana” od czasu, kiedy się pojawiła. To o wiele lepsze niż „nieśmiertelność duszy”, która jest sucha i abstrakcyjna.
Chcę przyjść „na tamten świat” z chusteczką do nosa. I to jest moje minimum.
(16 maja 1912 r.)
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------