- W empik go
Operacja Interstellar - ebook
Operacja Interstellar - ebook
Genialny wynalazek pilota, Paula Greysona, pozwala na nawiązanie komunikacji międzygalaktycznej z odległą kolonią Ziemi, Neoterrą, za pomocą fal Zet.
Niestety, obalenie obowiązujących paradygmatów naukowych prowadzi do konfliktu w łonie świata nauki, polityki i biznesu.
Paul Greyson, dotąd zwyczajny pilot, nagle znajdzie się w samym epicentrum decydującej rozgrywki o władzę, prestiż i pieniądze, która zadecyduje o losach świata!
Motyw przewodni - piosenka Koszmar Cyklotronisty Arthura Robertsa z lat 50. dodaje tej pozycji niepowtarzalnego klimatu!
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65185-64-8 |
Rozmiar pliku: | 275 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Paul Greyson szedł powoli ulicą. Zmierzał w kierunku portu kosmicznego, ale nigdzie się nie spieszył. Dał sobie dużo czasu, aby pooddychać świeżym wiosennym powietrzem, posłuchać niezliczonych dźwięków wydawanych przez innych ludzi i rozkoszować się wielką wolnością, jaką dawało mu przebywanie na otwartej przestrzeni. Wkrótce miał oddychać powietrzem z puszki, cuchnącym zapachem oleju sprężarkowego i zieleni używanej do uzupełniania tlenu, nie mogąc przejść swobodnie więcej niż kilkadziesiąt kroków i bez możliwości zobaczenia, co znajduje się poza jego wizjerami.
Od czasu do czasu jego oczy spoglądały po niskim południowym niebie w kierunku Alfy Centauri. Proximy oczywiście nie można było dostrzec gołym okiem, a tym bardziej tej cuchnącej, małej, przegrzanej plamki, która obracała się wokół Proximy. Była ona celem podróży Paula Greysona i miała być jego domem przez kilka dni lub tygodni, w zależności od tego, czy sprawy potoczą się dobrze, czy źle.
Tylko w ciągu ostatnich czterech z dwóch tysięcy milionów lat jej życia, planeta ta była użyteczna. Człowiek potrzebował miejsca, w którym mógłby się zatrzymać, nie po to, by poruszyć Ziemię za pomocą dźwigni Archimedesa, ale by badać galaktykę. Proxima Centauri I była jedyną planetą w trójkącie i choć panowały na niej bardzo złe warunki, nadawała się na stację kosmiczną.
Za godzinę Paul Greyson zostanie zamknięty w metalowej kapsule, która będzie pędzić przez przestrzeń kosmiczną w kierunku Proximy I. Nie mógł się doczekać dziesięciu dni spędzonych w statku kosmicznym w modelu dostarczanym inżynierom przez Biuro Astrogacji, dalekiego od przepychu statków prowadzonych przez Sztab. Jego pomieszczenia były wyłożone funkcjonalną aparaturą naukową, jakość powietrza medycznie akceptowalna, ale z estetycznego punktu widzenia są to przestrzenie okropne, a pole widzenia ograniczone jest do kabiny, gdyż poza wizjerami rozciąga się tylko bezkształtna, nieskończona, bezdenna czerń absolutnie niczego, podczas gdy statek osiągałby wielokrotność prędkości światła.
Potem czekało na niego kilka dni w budynku wypełnionym po brzegi sprzętem elektrycznym i radiowym, mechanizmami odmierzającymi czas i rejestratorami oraz klimatyzacją, która zmagała się z niesamowitym ciepłem, jakie wlewała do Proximy I jej bliska luminancja, ale udało jej się jedynie obniżyć temperaturę do tego stopnia, że masa zalewowa w transformatorach nie wyczerpała się, że oporniki kalibracyjne nie zmieniły swoich wartości, że maszyny rejestrujące nadal nagrywały.
A potem jeszcze kilka dni w statku, zanim powróciłby na Ziemię. W przybliżeniu określmy tę liczbę na trzydzieści dni, aby zrozumieć, dlaczego Paul Greyson przechadzał się po statku, przed startem zabijając czas na świeżym powietrzu.
Paul uśmiechnął się. Cztery lata temu przyjechał o całą godzinę wcześniej i zmarnował tę godzinę w śmierdzącym statku, zamiast napełnić płuca czystym, świeżym powietrzem. Nigdy więcej. Przyjechał na miejsce pięć minut przed odprawą.
Usłyszał muzykę radiową, której ton pozbawiony był wysokich częstotliwości z powodu przedostawania się przez szczelinę częściowo otwartego okna. Powąchał powietrze i roześmiał się, bo ktoś gotował rogaliki z kapustą. Potem znalazł się poza zasięgiem muzyki radiowej. Paul lubił muzykę. Idąc, nucił jakąś melodię, a potem, gdy przyszła mu ochota, zaczął śpiewać. Był to cichy śpiew, nie usłyszano by go dalej w odległości kilku metrów, ale Pawłowi to wystarczało. Był to refren wczesnej ballady z epoki atomowej:
W kółko, w kółko i w kółko krążą deuterony
Magnes kołysze je w koło
W kółko, w kółko i w kółko krążą deuterony
Pach! W cel trafia wiązką jonową!
Paul przerwał śpiew, ponieważ zaciekawił go stukot wysokich obcasów na chodniku, który wskazywał na zbliżanie się kogoś, kto mógłby uznać śpiew a cappella za oznakę nietrzeźwości.
Zbliżała się do niego, idąc po tej samej stronie chodnika. Jej krok był szybki i sprężysty, a lekki powiew wiatru opinał jej surdut na ciele, odsłaniając i jednocześnie ukrywając tyle, by przyspieszyć puls i wzbudzić zainteresowanie. Paul miał trzydzieści lat, był niezamężny i wystarczająco doświadczony, aby ją sprytnie skatalogować.
Na tę kobietę nie zadziałałyby żadne prymitywne próby podrywu. Była pewna siebie i z pewnością nie brakowało jej wielbicieli. Dotarcie do pierwszej bazy z taką kobietą wymagało starannej, długotrwałej strategii, nieudolny podrywacz zostałby wyrzucony za burtę. A Paul Greyson musiał być w drodze na Centauri w ciągu godziny, co automatycznie eliminowało pierwszy krok w jakimkolwiek wiarygodnym schemacie doprowadzenia do spotkania.
Paul Grayson skrzywił się z niesmakiem. Wydawało mu się, że kiedy miał wiele godzin do spędzenia i nic szczególnego do roboty, z ulic zniknęły wszystkie piękne kobiety, podczas gdy najciekawsze okazy kobiecości uśmiechały się i oferowały swoje wdzięki, zawsze akurat wtedy kiedy był w drodze do realizacji jakiegoś planu, który nie cierpiał zwłoki.
W tej kobiecie było wszystko to, co sprawia, by mężczyzna zapomniał o swoich planach – no prawie wszystko.
Podeszła do niego, a jej twarz oświetliła latarnia uliczna, którą Paul właśnie minął. Szybki krok kobiety o niebieskich oczach i jasnej cerze, znalazł się na kursie kolizyjnym z jego trasą. Potrząsnął głową, bo nie miał ani czasu, ani ochoty próbować czegoś tak prymitywnego, jak nawiązanie znajomości przez zagrodzenie jej drogi.
Ona też się skrzywiła.
– Witaj – powiedziała pogodnie. – Myślałam, że przyjdziesz wcześniej.
Paul Grayson przełknął ślinę. Najwyraźniej pomyliła go z kimś innym i ogarnęło go lekkie uczucie zazdrości o szczęśliwca, który był w posiadaniu jej uczuć. Lampa uliczna za nim musiała rzucać cienie na jego twarz, co utrudniało identyfikację. Otworzył usta, żeby wyjaśnić pomyłkę, ale dziewczyna podeszła do niego, nie zwalniając kroku aż do ostatniej chwili. Zamiast mówić, Paul spotkał się z jej rozchylonymi ustami. Jej wargi były ciepłe. Jej ramiona szybko go objęły, a on instynktownie zacisnął je wokół jej talii.
Paul odwzajemnił pocałunek, przyjmując przyjemność z popełnionego błędu z czymś w rodzaju diabelskiej radości.
Następnie cofnął się o krok.
– Przykro mi – powiedział – że nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
Spojrzała na niego mrużąc oczy. Jej wyraz twarzy zmienił się na zaskoczony, a potem usta otworzyły się w krzyku, gdy jej oczy odwróciły się od jego twarzy i skupiły na jego lewym ramieniu.
Paul zaczął się wiercić, ale z tyłu czaszki uderzył go taki chłód, jakby ktoś upuścił tam biegun północny. To go całkowicie wychłodziło. Jej krzyk rozbrzmiał mu w uszach, gdy upadł lecąc do przodu. Niejasno poczuł jedwab jej sukienki na wyciągniętych rękach, a potem na policzku, tuż przed tym, jak chodnik tak nagle niespodziewanie podniósł się, by uderzyć go prosto w twarz. Coś szarpnęło go za płaszcz.
Potem nie czuł już nic więcej. Jedynie krzyk przerażonej kobiety, który rozbrzmiewał w jego uszach, wrzaskliwy, zły, pełen strachu i jakby niekończący się… aż do chwili, gdy Paul zdał sobie sprawę, że syreni śpiew to nie jej krzyk, lecz dzwonienie w jego własnych uszach, i że dziewczyna siedzi wyciągnięta na chodniku z jego głową między swoimi udami. Opuszkami palców pocierała jego kark, cicho, raz po raz uśmierzając ból.
Próg dzwonienia w uszach zmniejszył się, a pole widzenia zwiększyło, gdy zgasły światła, a Paul Grayson usłyszał odgłos stóp biegnących po chodniku i szum głosów.
– Co się stało?
– Ten człowiek został napadnięty przez bandytę.
– Widziałaś to? – odezwały się głosy w szaleńczym gmatwaninie skotłowanych wypowiedzi.
– Tuż przed moimi oczami.
Bełkot przerodził się w polifonię różnych reakcji. Ciekawość, zarówno chorobliwa, jak i dobroduszna, samarytańska; gniew, zarówno szczery, jak i powierzchowny, ale skierowany na rzeczy, które sprawiają, że takie wydarzenia mają miejsce, sugestie, zarówno te rozsądne, jak i absurdalne, oferty pomocy, zarówno miłe, jak i śmieszne.
Paul jęknął i spróbował podnieść rękę, by dotknąć zranionej brody w miejscu, gdzie chodnik zdarł mu trochę skóry.
Kobieta spojrzała na niego z góry i uśmiechnęła się niepewnie.
– Nic ci nie jest?
Paul z trudem usiadł i udało mu się to z jej pomocą. Fala bólu podniosła się i zlokalizował ją na owalu jego głowy na około czterdziestu stopniach szerokości geograficznej po prawej stronie. Sprawiło to, że chciał unieść głowę pod kątem, z szyją schowaną poniżej poziomu węzła bólu. Ludzkie ręce pomogły mu stanąć na nogi i przeprowadziły go przez chodnik, a on z każdą chwilą nabierał sił.
Potrząsnął głową, aby ją oczyścić, i zaskomlał, ponieważ ten ruch spowodował paskudne wibracje węzła bólu.
– Co się stało? – zapytał słabnącym głosem. Zabrzmiało to jak głos kogoś obcego, więc zaskoczony powtórzył pytanie. Nadal brzmiało to jak cudze słowa i podczas gdy on zastanawiał się, czy jego głos będzie tak brzmiał do końca życia, dziewczyna wyjaśniła mu, co zaszło.
Paul nie wszystko zrozumiał, ale potem zadał kolejne pytanie:
– Czy widziałeś go?
– Nie – odpowiedziała. Jej głos był pełen żalu, a jednocześnie zabarwiony nutą rozbawienia.
– On jakby wyłonił się z cienia za Tobą – jesteś wysokim mężczyzną, wiesz o tym. Widziałam tylko ledwie zarys jego sylwetki. Uderzył cię. Upadłeś. Krzyknęłam. Chwycił twój portfel.
Paul uśmiechnął się.
– Nie ma w nim nic poza dokumentami osobistymi, które można wymienić. Nie więcej niż kilka dolarów. Chętniej bym je oddał, zamiast dostać to uderzenie w czaszkę. Szkoda, że nie udało ci się go zobaczyć.
Znów pojawił się akcent rozbawienia.
– Miałam zamknięte oczy, tak jakby.
Paul znów się uśmiechnął. W głębi duszy z radością przyjął tę kradzież portfela i zaakceptował uderzenie w głowę, jako cenę za zapoznanie się z taką dziewczyną.
Ktoś z tłumu powiedział:
– Lepiej wejdź do środka i zostań, aż dojdziesz do siebie.
Paul potrząsnął głową i z zadowoleniem stwierdził, że pętla bólu wewnątrz głowy zmniejszyła się do ledwie słabego punktu. Jego głos też brzmiał już bardziej jak jego własny.
– Muszę już iść – powiedział.
– Ale...
Rozległo się wycie syren i na krawężnik wyjechał radiowóz. Ze wszystkich drzwi wysypali się policjanci, którzy podeszli ostrożnie.
– Co tu się dzieje? – sierżant zażądał wyjaśnień.
Paul wyjaśnił.
– Lepiej przyjdź na posterunek i złóż zeznania.
Paul potrząsnął głową.
– Jestem Paul Grayson z Biura Astrogacji – powiedział. – Mógłbym to zrobić, ale oszust ma moje dokumenty identyfikacyjne. Mam wystartować w kosmos w ciągu... – tu Paul spojrzał na zegarek – w ciągu czterdziestu minut – zakończył.
– Będziemy potrzebowali zeznań.
– Nie może pan przyjąć tego, co powiedziałem, jako zeznanie? – błagał Paul. – Dobry Boże, człowieku, nie potrafię zidentyfikować przestępcy, który zaszedł mnie od tyłu. Do diabła, jedyny kontakt, jaki z nim miałem, to uderzenie w tył głowy twardym przedmiotem.
Sierżant spojrzał na kobietę.
– Nie może pani pomóc?
– Widziałam niewiele więcej. Był dla mnie tylko niewyraźnym cieniem, wyglądał jak każdy inny człowiek ubrany w ciemne ubrania, które zbyt łatwo można zmienić.
Sierżant poszedł do radiowozu i przez radio porozmawiał z centralą. Po chwili powrócił.
– Porucznik powiedział, że mamy was zawieźć do portu kosmicznego i po drodze złożycie zeznania. Zaoszczędzi to panu czasu, a przy okazji zdobędziemy informacje do naszych akt, które najzwyczajniej musimy mieć uzupełnione. Pani też, panno...?
– Jestem Nora Phillips. Oczywiście, pójdę z wami. Niech tylko jeden z pana ludzi wypatrzy wysokiego mężczyznę, który powinien już tędy przechodzić. Jest spóźniony. To będzie Tommy Morgan, byliśmy umówieni, wyszłam mu na spotkanie w drodze do domu. Niech powie mu, co się stało i wyjaśni, że wrócę do domu, jak tylko ta sprawa zostanie załatwiona.
Sierżant uśmiechnął się.
– Toby, zajmij się tym i zapytaj każdego, kto będzie odpowiadał opisowi, czy jest panem Morganem. Potem wyjaśnij.
– Jasne.
Przejażdżka była czystą stratą czasu. Paul zapamiętał adres i numer telefonu Nory Phillips i uznał, że ten incydent jest dobrym powodem do odnowienia znajomości. Sierżant ułatwił im zadanie, mówiąc:
– Kiedy wróci pan z podróży, panie Grayson, poproszę pana, aby przyszedł pan na posterunek i złożył formalną skargę. Panią też, panno Phillips.
– Chętnie pomogę – powiedziała. Następnie zwróciła się do Paula.
– Jesteś z Astrogacji?
Przytaknął.
– Ale dlaczego Proxima? Słyszałam, że to zupełnie jałowe miejsce.
Paul potrząsnął głową.
– Chcemy zmierzyć odległość z większą dokładnością, niż pozwala nam na to paralaksa heliocentryczna – powiedział. – Znamy prędkość światła z dokładnością do części dziesiętnych, a czas możemy zmierzyć z jeszcze większą dokładnością. Cztery lata temu wysłaliśmy wiązkę radiową w kierunku Centauri, która dotrze do nas w niedługim czasie. Wtedy będziemy mieli dokładną informację o odległości.
Nora zastanowiła się przez chwilę.
– Przypuszczam, że twoim ostatecznym celem jest Neosol – zasugerowała.
– Taki jest zamysł.
– Ale Neosol jest oddalony o sto lat świetlnych...
– Sto czterdzieści trzy według ostatniego liczenia – sprostował Paul.
– Czyli zajmie to sto czterdzieści...
– Nie – uśmiechnął się. – Mniej niż trzy lata. Widzisz, siedem lat świetlnych to największa odległość, jaka dzieli gwiazdy między nami a Neosolem. Mamy niezłą sieć wiązek przecinających drogę między nami a Neosolem. O – przyznał z uśmiechem – wiązki triangulacyjne będą docierać do stu lat licząc od teraz, ale są to głównie wiązki kontrolne, a ostateczna wiązka z Ziemi na Neoterrę wypełni cały ten czas. Ale w międzyczasie możemy udoskonalać nasze mapy kosmiczne za pomocą sieci wiązek, gdy tylko zaczną one docierać. A za każdym razem, gdy jedna z triangulacyjnych wiązek kontrolnych dotrze do bazy, będziemy mogli jeszcze bardziej udoskonalić nasze mapy. Ale nie ma sensu czekać półtora wieku.
Sierżant spojrzał na Paula.
– Jesteś pewien, że możesz latać z tym guzem na głowie?
– Jasne.
– Dlaczego nie pozwolić, by poleciał ktoś inny?
Paul potrząsnął głową.
– To moja praca – powiedział szybko.
– Ale musi być ktoś inny, kto może cię zastąpić. A gdybyś umarł?
– Och, w takim wypadku są jeszcze zmiennicy przeszkoleni do tego rodzaju pracy.
– Dlaczego więc nie pozwolić lecieć jednemu z nich?
Paul ponownie potrząsnął głową.
– Nic mi nie jest – powiedział. Zdawał sobie sprawę, że jego zaprzeczenie było zbyt energiczne, a argumenty zbyt kiepskie. Nie mógł im jednak powiedzieć, dlaczego tak ważne jest, aby to właśnie Paul Grayson udał się tam osobiście. Gdyby Haedaecker dowiedział się, co Paul przewozi w swoim statku kosmicznym, czekałoby go piekło. Pomyślał o wiarygodnej wymówce.
– Większość z nich nie przebywa teraz na Ziemi.
– Czy nie mógłbyś zadzwonić do kogoś z nich?
Paul uśmiechnął się ze smutkiem.
– Znajdują się poza Układem Słonecznym.
Sierżant skinął głową.
– Fale „Zet” nie mogą przekraczać przestrzeni międzygwiezdnej – powiedział. Było to stwierdzenie rzucone w celu zaprezentowania swojej wiedzy technikowi z Biura Astrogacji, a także jako zachęta do dalszej rozmowy.
Paul nie pociągnął tematu.
– To jest teoria Haedaeckera – dodał sierżant. – Czyż nie? – dorzucił po chwili milczenia.
– Teoria Haedaeckera głosi, że fale „Zet” rozchodzą się tylko w regionie znajdującym się pod wpływem aktywności słonecznej – wyjaśnił Paul. Wyjrzał z radiowozu i zobaczył oddalony o kilka chwil port kosmiczny. Potem mówił coś głośno, żeby wypełnić czas i odjechać bez dalszych przesłuchań. Haedaecker miał mnóstwo dowodów na poparcie swojej teorii, ale wszystkim brakowało jednego punktu, oczywistego jak nos na twarzy Haedaeckera.
– Z łatwością możemy rozmawiać z Laboratorium Zero na Plutonie, z Laboratorium Słonecznym na Merkurym, z chłopcami, którzy pracują w trującej atmosferze Jowisza, z pozaziemskimi paleontologami, którzy przeczesują Wenus – powiedział Paul. – A Laboratorium Promieniowania wysłało grupę, by zbadała pięć planet Syriusza. I znów udało im się uruchomić fale Zet po drobnym zamieszaniu z dostrajaniem. Ale nie udało nam się uzyskać nawet szeptu przesłanego z Sol do Proximy Centauri za pomocą fal Zet. Tym, co skłoniło Haedaeckera do stworzenia tej teorii, jest eksperyment, który przeprowadzili około dziesięciu lat temu. – Paul kontynuował, zanim ktokolwiek zdążył mu przerwać.
– Nikt nie może zmierzyć prędkości fali Zet, wie pan o tym. Uruchomili więc statek kosmiczny biegnący z dala od Słońca. Tak długo, jak znajdowali się w pewnym promieniu, fale Zet łatwo rozchodziły się w obie strony. Ale gdy tylko włączyli supernapęd i oddalili się od Słońca, wybiegając dość znacznie poza orbitę Plutona, całkowicie stracili kontakt. Wykonali pewne pomiary, ale były one dość nieudane. Wiemy tylko, że możemy używać fali Zet do kontaktowania się na dużą odległość poza orbitą Plutona, ale po przekroczeniu pewnego dystansu, który może mieścić się pomiędzy dziesięciokrotnością tej orbity a – jak sądzę – miesiącem świetlnym, fala Zet gwałtownie zanika. Spada jak z urwiska, wie pan. Nie ma żadnego widocznego stłumienia fali Zet tak długo, jak długo jest ona wystarczająco silna, aby tam dotrzeć. Po przekroczeniu tego poziomu nie ma nawet cienia sygnału. To osobliwa rzecz, ale o falach Zet wiemy bardzo niewiele i...
Kierowca zatrzymał radiowóz z piskiem. – Oto jesteście, ludzie – oznajmił.
Paul szybko wysiadł z samochodu. – Zaraz wracam – powiedział sierżantowi. – Zadzwonię do pana. A potem dodał do Nory Phillips: I do pani.
– Tak – powiedziała zdecydowanie. – Chciałabym dowiedzieć się więcej o falach Zet.
Paul przytaknął z zadowoleniem. Nie wypowiedział swojej wewnętrznej myśli: Ja też, kochanie!ROZDZIAŁ 2
Radiowóz zawrócił na szerokiej jezdni i ruszył, aby odwieźć Norę Phillips do jej domu i odebrać funkcjonariusza wyznaczonego do swojego zadania. Paul pomachał im, po czym zaczął iść chodnikiem w kierunku budynku administracyjnego.
Czuł się lepiej. Wszystko bardzo go cieszyło. Węzeł bólu w głowie zniknął, poznał bardzo przyjemne kobiece ramiona, a do portu kosmicznego podwiózł go nie kto inny jak Komenda Miejska Policji z syreną.
Wchodząc na chodnik, Paul doskonale zaplanował co powie. Spodziewając się żartobliwego sarkazmu na temat sposobu, w jaki przybył, miał nadzieję zmiażdżyć każdą słowną salwę ripostą nie do odparcia. Zwykle źródło bezgranicznego dowcipu Paula działało nieco wolniej, zgodnie z definicją bon mot : jak coś, o czym myśli się w drodze do domu. Tym razem zamierzał być przygotowany.
Uchylił drzwi i wszedł do środka, trzymając język nad kilkoma słowami zwięzłego dowcipu.
Strażnik popatrzył na niego i próbował rozgryźć co się stało.
– Jak, do cholery, udało ci się stąd wydostać? – wykrztusił.
Niestety, najwyraźniej strażnik nie przeczytał scenariusza przygotowanego przez Paula na tę okazję, a przygotowana przezeń odpowiedź nie pasowała do pytania. – Nie zamknęli mnie w środku – powiedział Paul bez przekonania, żałując, że nie ma na podorędziu dobrego sytuacyjnego dowcipu i że musiał przygotowywać sobie całą tę, teraz bezużyteczną, formułkę.
– Jak to, do diabła?
– Paul przytoczył swój żart, ignorując fakt, że strażnik nie szedł tropem jego mentalnej rozmowy.
– To był samochód zarezerwowany dla bardzo ważnych osobistości – powiedział. Od tej pory możesz być pewien, że jestem ważniakiem.
Strażnik zignorował te słowa.
– Ale jak się wydostałeś? – zapytał. Jego głos był niemal błagalny. Mi byś się nie wywinął.
– Też byłeś strażnikiem w więzieniu – uśmiechnął się Paul. – Szybki ze mnie człowiek, nie?
– Za pierwszym razem przyjechałeś taksówką.
– Ach tak. Ale to było wiele lat temu, zanim ludzie dowiedzieli się o mojej błyskotliwości, znaczeniu i wysokiej pozycji. Teraz...
– Lata temu? – przerwał portier – Na moje oko to było mniej niż piętnaście minut temu...
– Nie byłem tutaj.
– Byłeś.
– Nie. – Dobre samopoczucie Paula spadło kilka tysięcy stóp w dół i utknęło w chmurze cumulusów.
– Słuchaj, Grayson, przyjechałeś taksówką i wpadłeś tu jakieś piętnaście minut temu, jakbyś miał tylko minutę do stracenia.
– To był ktoś inny.
– Na twoim zdjęciu był Paul Grayson, tak samo jak na twoim dowodzie tożsamości. Jak inaczej mógłbym cię poznać?
– Widziałeś mnie wystarczająco często.
– Być może. Ale proszę nie zapominaj, że codziennie spotykam się z kilkoma tysiącami ludzi. A znam cię na tyle dobrze, że wiem, iż nosisz ze sobą uwierzytelniające referencje. Masz je?
– Ja… – Paul zamrugał. Wielkie ostre światło zaczęło przecinać pajęczyny w jego mózgu. Zwiewne uczucie dobrego samopoczucia opadło poniżej chmury cumulusów i wylądowało na twardym gruncie.
– Słuchaj – powiedział trzeźwo. Twierdzisz, że kilka minut temu przechodził tędy człowiek podobny do mnie?
– Jeśli nie jesteś tym, kim jesteś, to on był tobą.
– To nie byłem ja. Moje dokumenty zostały skradzione niecałą godzinę temu. Musiał...
Strażnik nie był głupi. Odwrócił się błyskawicznie i nacisnął przycisk na biurku obok. W jakimś wewnętrznym pomieszczeniu rozległ się dzwonek alarmowy i zza drzwi wyskoczyło czterech innych strażników, czujnych i gotowych na wszelkie kłopoty.
– Tommy – wskazał na strażnika przy drzwiach – sprawdź statek Paula Graysona, to numer...
– BurAst 33–P.G.1.
Strażnik uważnie przyjrzał się Paulowi. Powiedział:
– Jesteś identyczny jak ten drugi facet, który tędy przechodził, ale tak się składa, że znasz numer BurAst Paula Graysona. Chociaż każdy mógłby go zapamiętać.
Paul patrzył, jak pozostali strażnicy wybiegają z budynku i ruszają przez kosmodrom w szybkim tempie, wyciągając pistolety. Zaczął iść za nimi.
Strażnik zagrodził mu drogę.
– Nie, nie możesz!
– Ale ten facet kradnie...
– Może nazywasz się Grayson, a może ten drugi facet to Grayson. Wyglądacie podobnie, a on miał identyfikator. Nie znam Paula Graysona na tyle dobrze, żeby rozpoznać lub odrzucić ciebie lub jego. Ale dopóki nie pokażesz mi dokumentów uprawniających cię do poruszania się po tym kosmoporcie, pozostań na zewnątrz!.
– Ale...
– Chłopcy, których tam wysłałem, wiedzą co robią. Nie wchodź im w drogę. Mogą zastrzelić nie tego Paula Graysona.
– Ale...
– Zdobądź swoje referencje. Zdobądź jakiś dokument tożsamości.
Paul spojrzał na duży, standardowy zegar na ścianie.
– Ale do startu zostało mniej niż osiem minut.
– Zawsze jest jutro. Albo potwierdzimy twoją tożsamość, albo nie wejdziesz! I to jest ostateczne.
– Na wieczne dzwony piekła! – wybuchnął Paul. – Policjanci, którzy mnie tu przywieźli, zrobili to, bo zostałem ogłuszony i okradziony.
– To moja praca – wyjaśnił cicho strażnik. Nie chcę być większym draniem, niż muszę być. Jeśli jesteś Paulem Graysonem, a gliny wiedzą, że zostałeś okradziony, masz przecież telefon.
Paul chwycił za telefon i zaczął wybierać numer, wściekły z powodu opóźnienia. Najpierw kilka sekund trwało wybieranie numeru, a potem Paul połączył się z linią zewnętrzną. Kolejne kilka sekund opóźnienia, aż mógł wybrać numer komendy miejskiej policji. Wtedy znudzony głos zapytał:
– Tu Komenda Główna Policji, kto dzwoni, proszę.
– Tu Paul Grayson z Miejskiego Portu Kosmicznego.
– Co tam się dzieje?
– Oszust ukradł mi dowód tożsamości.
– Wyślemy człowieka, aby to zbadał.
– Nie! – krzyknął Paul, aby uniemożliwić operatorowi telefonicznemu odcięcie linii z założeniem, że rozmowa została zakończona. Pan nie rozumie. Mam wylecieć za siedem minut.
– Nie możemy tak szybko sprowadzić tam człowieka. Będziecie musieli poczekać.
– Słuchaj – powiedział Paul pośpiesznie – właśnie podrzucił mnie tu radiowóz. Zostałem napadnięty na Talman Avenue, a oni pojechali tam, żeby zbadać sprawę i przywieźli mnie tutaj. Dlaczego nie zadzwonić do nich i nie poprosić, żeby wrócili i wyjaśnili tutejszym strażnikom, co się stało?
– Sprawdzę to i podejmę działania – zapewnił głos całkowicie znudzonym tonem.
Paul się rozzłościł.
Na zewnątrz rozległ się odgłos strzału, a zaraz potem wrzaskliwy, skrzeczący śpiew rykoszetu, prawdopodobnie uderzenia w twardy metalowy bok zaparkowanego statku kosmicznego.
Telefon zamilkł, a sekundę później znów rozległ się sygnał wybierania. Paul niechętnie odłożył słuchawkę.
I to jeszcze pogarszało sprawę. Żadne inne ręce nie były tak przesiąknięte znaczeniem tego projektu. Dla innych był to zwykły problem, a nie sprawa życia i śmierci, jak dla Paula Graysonam a jednak ten, dla którego ta sprawa była niezmiernie ważna, musiał siedzieć z założonymi rękami, podczas gdy ludzie zajmowali się tą sprawą rutynowo.
Zegar wciąż nieubłaganie się obracał. Matematycznie uzdolniony umysł Paula zaczął pracować – od wyjazdu radiowozu minęły mniej niż dwie minuty. Minuta na sprawdzenie, minuta na upewnienie się, a potem minuta na wezwanie radiowozu. To były trzy z cennych siedmiu minut, które poszły w diabły. Jeśli powrót zajął im tyle samo czasu, co dotarcie do miejsca, w którym się teraz znajdowali, to kolejne dwie minuty poszły na marne, co dawało dwie minuty na wyjaśnienie strażnikowi przez sierżanta, wylegitymowanie Paula Graysona na zasadzie pro tem , przewiezienie go przez kosmodrom do jego statku, wejście, przejście i wyjście.
Jęknął.
Gorączkowo pragnął dowiedzieć się, co się dzieje, jakie działania są podejmowane w jego sprawie. Desperacko chciał usłyszeć radio w radiowozie. Chciał sam wejść do środka i wykrzyczeć wyjaśnienia, zachęcić ich do większego wysiłku.
Wycie syreny policyjnego radiowozu przerwało jego rozmyślania i Paul podbiegł do drzwi, aby je otworzyć. Samochód zajechał na krawężnik, a syrena zawyła, gdy kierowca ją wyłączył. Wysiedli z samochodu i ruszyli szybkim krokiem w górę.
– Pospiesz się! – zawołał.
Zerknął przez ramię na zegar. Miał trzy minuty.
– Powiedz im kim jestem! – wybuchnął bez tchu.
Sierżant zamrugał.
– Ale ja nie wiem, kim pan jest.
– Ale ja już mówiłem.
– Do diabła – chrząknął strażnik. – Mnie też mówiłeś.
Do sierżanta zaś strażnik powiedział:
– Co pan wie w tej sprawie?
– Dostaliśmy telefon, że ten człowiek został uderzony i okradziony. Tak było. Sierżant spojrzał na Norę Phillips.
– Czy może pani zidentyfikować tego mężczyznę?
Nora przygryzła wargę.
– To Paul Grayson.
Strażnik rzucił Norze zimne spojrzenie.
– Czy wie pani coś o nim, czy tylko tyle, ile pani powiedział?
– Ale ja…
– Nigdy wcześniej go nie spotkała – dodał sierżant.
– To prawda, ale myślę, że...
– Myślenie to za mało.
– Nora spojrzała na Paula. Nie masz nic do pokazania?
Paul potrząsnął głową. – Nic wystarczającego. Klamra od paska z inicjałem G. Kilka kwitków po praniu i sprzątaniu. W kieszeni na biodrze mam książeczkę czekową, ale nie ma na niej wydrukowanego nazwiska. Mógłbym sprawdzić saldo w banku, ale dopiero na jutro rano. Moglibyśmy zadzwonić do doktora Haedaeckera, ale zanim dotarlibyśmy do jakiegoś środka identyfikacji osobistej, czas startu już dawno by minął.
Paul zatrzymał się, zdyszany, z napiętym ciałem i pochyloną głową, żeby nasłuchiwać. Na zewnątrz słychać było stukot stóp.
Standardowy zegar wskazywał godzinę, pozostały dwie minuty, wystarczająco dużo, jeśli wszystko pójdzie szybko i sprawnie.
Do środka wtargnął jeden ze strażników. Szybko się rozejrzał i zauważył sierżanta policji. – Dobrze, że pan jest – powiedział, ciężko oddychając. – Właśnie zastrzeliliśmy tam człowieka. Jesteście potrzebni.
– Czy to był ten człowiek, który podawał się za mnie? – krzyknął Paul Grayson.
– Gdy podchodziliśmy do BurAst 33–P.G.1, ten facet wyskoczył ze śluzy powietrznej i zaczął uciekać. Ruszyliśmy za nim w pościg i zgubiliśmy go w ciemnościach za grupą zaparkowanych statków kosmicznych. Wezwaliśmy go do zatrzymania się. Znaleźliśmy go ponownie po drugiej stronie statków i Joe oddał strzał.
– Musiał nie trafić, bo on uciekał dalej, a wtedy wszyscy zaczęliśmy strzelać i trafiliśmy go za innym statkiem zaparkowanym przy ogrodzeniu. Znasz starego Mupola 3316? Jego części są porozrzucane po całym kosmoporcie i pozostawione na pastwę rdzy. Wrak. Po tym wszystkim powiedziałbym, że najwyższy czas posprzątać ten stary złom…
– Proszę się pospieszyć – rzucił Paul.
– Dotarliśmy do płotu, po którym wspiął się na jakiś złom za Mupolem 3316. Poszliśmy za nim i zgadnijcie, co się stało?
– Co?
– Znaleźliśmy tę postać płasko leżącą na twarzy, tak, martwego trupa, ale to nie ten człowiek.
Paul znów wybuchnął.
– Czyli jest dowód – powiedział. – A teraz...
Strażnik portu kosmicznego potrząsnął głową. To potrząśnięcie powtórzył sierżant policji.
– Ale ja mam pracę do wykonania.
Sierżant uśmiechnął się współczująco. – My też mamy pracę do wykonania, synu. Dla pewności będę cię nazywał Grayson. Nie ma wątpliwości, że coś tu brzydko pachnie, ale musimy być pewni. Doszło już do jednego napadu i rabunku, próby kradzieży statku kosmicznego, a teraz podczas wykonywania obowiązków służbowych przez uzbrojonych strażników, został zabity jakiś człowiek. Trzeba będzie to wyjaśnić, zanim cię wypuścimy.
– Ale wie pan, gdzie mnie znaleźć. Mam się stawić na Proximie Centauri I, aby sprawdzić przybycie wiązki badawczej Biura Astrogacji. Mam zabrać...
– O ile jesteś Paulem Graysonem.
– Gdyby Paul Grayson był tym drugim facetem, czy uciekałby przed strażnikami?
Sierżant zaśmiał się gorzko.
– To może być dla ciebie szokiem, synu. Ale nie masz pojęcia, jak wielu z naszych najlepszych ludzi, filarów społeczeństwa i solidnych obywateli ma w swoim codziennym życiu sekrety, które sprawiają, że unikają prawa i porządku, zwłaszcza kiedy prawo i porządek zbliża się do nich z wyciągniętym pistoletem, wezwaniem do sądu lub nakazem aresztowania.
W tym momencie ożywił się głośnik: „BurAst 33–P.G.1 startuje do Proxima Centauri I. Sygnał czasowy do pierwszego sprawdzenia synchronizacji...”. Głos zamarł, a zastąpiła go seria kliknięć w odstępie jednej sekundy.
– To jest moje zawiadomienie.
Strażnik pstryknął przełącznik: „Master Control” – i powiedział cicho:
– Tu Edwards, strażnik przy głównej bramie, wstrzymać lot.
– Wstrzymać lot? – odpowiedział rozmówca.
– Wstrzymać lot. Mieliśmy tu problemy.
– Chodzi o tę strzelaninę? – W tle zamarły kliknięcia zegara. W czym problem?
– Mamy dwóch Paulów Graysonów, którzy chcą wystartować.
– Powiedz im, żeby ciągnęli słomki. To kosztuje.
– Jeden z nich…
– Niech to szlag! – krzyknął Paul – Ja jestem Paulem Graysonem i...
– Będziesz musiał to udowodnić, synu – powiedział sierżant.
– Jest martwy – zakończył strażnik.
– Nie żyje? – wykrzyknął rozmówca. – Który?
– To nie jest śmieszne – powiedział poważnie strażnik. – Po prostu wstrzymaj lot.
– Dobrze, ale…
Paul zabrał głos:
– Czy możesz załatwić Elecalc za darmo na kurs na jutrzejszy wieczór?
– Kto to mówi?
– Jestem Paul Grayson.
– Ten żywy, co? – zachichotał niezadowolony głos z głośnika. Jego żartobliwy ton sprawił, że Paul miał ochotę wyrwać mu krtań wygiętym kciukiem i wepchnąć ją sobie do gardła.
– Dobrze. Poprosimy kalkulator elektroniczny o wyznaczenie kursu na Proximę I na jutrzejszy wieczór. Na pewno ktoś skorzysta z tego lotu.
– O cholera! – jęknął Paul. Dlaczego to musi się przytrafić właśnie mnie?
Sierżant uśmiechnął się. Gdyby to była pierwsza próba kradzieży statku kosmicznego, może i byłbym zaskoczony.
Strażnik potrząsnął głową.
– To coś więcej – dodał mądrze. – Jeśli ten drugi facet był złodziejem chcącym ukraść statek BurAstu, mógł nim odlecieć na dziesięć minut przed przybyciem drugiego Paula Graysona. Nie zrobił tego. Czekał na sygnał do startu. Jeśli był oszustem, miał nadzieję zająć miejsce prawdziwego Paula Graysona. Jeśli to był prawdziwy Grayson, to zabiliśmy przestraszonego człowieka z Biura, a ten ptak tutaj...
Paul spojrzał na standardowy zegar. Minęła precyzyjnie określona sekunda wyznaczona na start. Westchnął z rezygnacją i odprężył się.
– Na razie przyjmijmy, że jestem Paulem Graysonem – powiedział cicho. – Jak tylko znajdziemy kogoś, kto to potwierdzi, druga część twoich przypuszczeń nie będzie miała podstaw.
Sierżant potrząsnął głową. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wszyscy udamy się na posterunek i przeczekamy tę sprawę.
Paul przełknął ślinę.
– Zamierzasz mnie zatrzymać?
– Waszą dwójkę.
– Ale nie możecie mnie aresztować...
– Zastanów się dobrze, to nie taki zły układ – zaśmiał się sierżant.
Nora Phillips podeszła do przodu i stanęła między Paulem a sierżantem.
– Dlaczego jestem aresztowana? – zażądała wyjaśnień.
Sierżant uśmiechnął się życzliwie.
– Nikt nie jest aresztowany.
– W takim razie dlaczego mnie zatrzymano, przetrzymuje się mnie lub w inny sposób uniemożliwia korzystanie z moich praw do wolności?
Paul wzruszył ramionami.
– Nie zdążyłem wystartować – powiedział. I tak będę musiał poczekać do jutra. A identyfikację mogę uzyskać w ciągu godziny bez żadnych problemów. Właściwie chętnie pójdę z panem, jeśli pozwolicie mi skorzystać z telefonu. Mogą przywieźć tam moje rzeczy i szybko to załatwimy. Ale nie ma powodu, żeby zatrzymywać pannę Phillips.
Sierżant zwrócił się do kobiety i ukłonił się z szacunkiem. Proszę wybaczyć zapracowanemu policjantowi jego przyzwyczajenia – powiedział cicho. – Tak jak sprzedawca butów kataloguje w myślach buty ludzi siedzących naprzeciwko niego w wagonie, a lekarz diagnozuje choroby współwidzów na meczu baseballowym, tak policjant zwykle przygląda się poczynaniom swoich towarzyszy, zwracając uwagę na ich motywy.
– Co to znaczy? – zapytał Paul Grayson.
Policjant stanął twarzą w twarz z Paulem i powiedział miarowym głosem:
– Wszystko wskazuje na to, że jesteś Paulem Graysonem. Zachowujesz się tak, jak może zachowywać się człowiek, który znalazł się w sytuacji, w której wydajesz się być. Z drugiej strony, gdybyś był mądrym człowiekiem, zachowywałbyś się tak, jak zachowujesz się teraz, nawet gdybyś miał najstraszniejsze powody, aby wykonać swoje zadanie, gdy tylko opuścisz czujne oko prawa i porządku. To jest trochę zbyt banalne. Skradziony portfel z kilkoma dolarami i mnóstwem dokumentów tożsamości, wraz ze świadkiem przestępstwa, to świetny materiał do wykorzystania przy ustalaniu fałszywej tożsamości. Motyw może pojawić się później – jeśli w ogóle. Jeśli jesteś Paulem Graysonem, serdecznie cię przeproszę. Jeśli jednak twoja opowieść jest nieprawdziwa, będę musiał wszystko wyjaśnić.
– A co z tym chłopakiem od panny Phillips?
– To dobry trop, ale niekoniecznie niezbity dowód. Można było go łatwo i rozsądnie włączyć do akcji, aby nadać każdej historii pozory prawdziwości. Możemy jednak sprawdzić to z Tobym Reedem, gdy tylko wrócimy do radiowozu.