- W empik go
Operacja "Thor" - ebook
Operacja "Thor" - ebook
Powstanie Konfederacji Kolonii Marsjańskich jest dla polityków z Ziemi prawdziwym kubłem zimnej wody wylanej na rozpalone głowy rządzących. Federacja Ameryki Północnej i Chiny nie godzą się na secesję przynoszących krocie kolonii. W stronę Marsa wyrusza jeden z pierwszych kosmicznych okrętów bojowych - "Haiyang". Wraz z amerykańską kolonią na Fobosie, która dochowała wierności Ziemi ma zmusić zbuntowane kolonie do uległości. Konfederaci mają niewiele czasu na reakcję. Czy uda im się obronić wywalczoną z takim trudem niepodległość? Czy zostaną zmuszeni do kapitulacji pod groźbą użycia atomowego arsenału?
Spis treści
SPIS TREŚCI
PROLOG..........................4
ODPOWIEDŹ ZIEMI...........20
LOT................................32
BATTLESTATION "ALDRIN"..44
"HAIYANG".......................65
EPILOG............................78
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-934329-5-0 |
Rozmiar pliku: | 444 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na czarnym, marsjańskim niebie mrugały setki gwiazd. Wydłużone smugi rzadkich obłoków płynęły wysoko i dostojnie. Ich rzadka struktura nie była w stanie blokować feerii świateł, którą Droga Mleczna raczyła zatopioną w mroku łososiową powierzchnię planety. Nad horyzontem pojawił się nieforemny, błyszczący kształt Fobosa, bliższego księżyca Marsa. Mknął z prędkością niewiarygodną dla przeciętnego człowieka z Ziemi. Jego nikłe światło przesuwało się po długiej, niskiej galerii ciśnieniowych ciemnych okien, ciągnących się wśród poszarpanych ścian krateru uderzeniowego. Przy jednym z nich stał barczysty brunet. W milczeniu wpatrywał się w owalny kształt marsjańskiego księżyca, przesuwającego się szybko po nocnym niebie. W zamyśleniu przesunął prawą dłonią po komputerowym nadruku „James Renflov” widniejącym na jednoczęściowym kombinezonie tuż nad szerokimi kieszeniami na piersiach. W pustym korytarzu rozbrzmiał cichy szum serwomotorów. Odsłonięty rękaw ukazywał matową powierzchnię stopów tytanu będącego w ruchu przedramienia.
- Zespół „Phobos” proszony do sali odpraw – usłyszał neutralny, kobiecy głos dobiegający z słuchawki implantowanej wewnątrz ucha. Zerknął ostatni raz na marsjański księżyc, który dotarł już do zenitu. Powolne kroki poprowadziły go do końca korytarza. Błądził wzrokiem po jasnych ścianach, przedzielonych co kilkadziesiąt metrów elastycznymi, wygaszonymi teraz ekranami. Jedyne światło dobiegało zza otwartych drzwi ciśnieniowych tuż przy skrzyżowaniu ciągów komunikacyjnych, wiodących do nowo otwartego Centrum Studiów Strategicznych. Idąc tam, przez głowę przebiegały mu ostatnie tygodnie i lata. Rodzący się konflikt pomiędzy odległą Ziemią a Marsem spowodował, że miejsca takie jak ta kolonia były opustoszałe. Jeszcze raz spojrzał w światło pustego korytarza i wszedł do środka Centrum. W przeciwieństwie do ponurej galerii widokowej, pomieszczenie wypełniał gwar kilkudziesięciu osób i dziesiątki włączonych ekranów, szczelnie wypełniających każdą wolną przestrzeń. Już z daleka dostrzegł nadchodzącego przyjaciela. Starannie dopasowany kombinezon w różnych odcieniach czerwieni, z dystynkcjami kaprala prezentował się na przysadzistym blondynie znakomicie. Nieco sztywny chód zdradzał jednak wyjątkowość Allana Gavoffa. Dwa wypadki podczas prac górniczych w okolicach Noctis Fossae pozbawiły go najpierw nóg, potem znacznej części korpusu. Mimo wielu sobie podobnych, blondyn miał prawdopodobnie najbardziej zmodyfikowane ciało spośród wszystkich marsjańskich kolonistów. James uścisnął dłoń Allana przy cichym szumie serwomotorów i rozejrzał się. Doskonale znał większość zebranych. Ochotnicy, od półtora marsjańskiego roku tworzący w pośpiechu siły zbrojne Konfederacji Marsjańskich Kolonii ¹ . Ten stosunkowo spokojny czas był już przeszłością. Ekran zasłaniający szczytową ścianę Centrum wyświetlał w czasie rzeczywistym nieforemny kształt ciężkiego pojazdu transportowego. Obserwatorium na Arsia Mons odkryło go już trzydzieści dni wcześniej i śledziło lot aż do teraz.
- Zgodnie z naszymi przewidywaniami – Allan rozchylił usta w szerokim uśmiechu, upodabniającym jego wychudłą twarz do czaszki. Kiwnął krótko ostrzyżoną głową, wskazując na ekran – Chiny nam nie odpuszczą. James zerknął na ekran i przymknął na moment oczy, nie odpowiadając przyjacielowi.
- Wreszcie jest i nasz marzyciel – z zamyślenia wyrwał Renflova suchy głos szefowej centrum. Niska czterdziestolatka stanęła przed mężczyzną. Na jej twarzy nie było cienia uśmiechu, jak zwykle zresztą. Okazała za to głębokie zaniepokojenie.
- Spojrzałem jeszcze na nasz cel – mruknął James witając się z kobietą. Zerknął na jej wydatny biust, ale widząc, że szefowa nań patrzy, udał że zainteresował się plakietką z nazwiskiem „Ursula Evida”– Jest tak blisko…
- Zdecydowanie – ciężko było zakwalifikować ten błysk w oku krótko ostrzyżonej Evidy. Czy mówiła o placówce Federacji Ameryki Północnej na Fobosie czy raczej o znaczącym spojrzeniu na swoją klatkę piersiową?. James potrząsnął głową, wskazując na pozostałych.
- Wszystkie te mądre głowy są po to by radzić? – Ironia w jego głosie była wyraźna. Szefowa Centrum skinęła na obu drobną dłonią i powiodła do foteli, przy których siedziało kilku operatorów, nie zwracających uwagi na powiększającą się grupę mężczyzn i kobiet wypełniających pomieszczenie. Razem było ich może ze trzydzieści. Dla kolonii Oudemanss, przeznaczonej dla niemal pięciu tysięcy osób, taka ilość w jednym miejscu była prawdziwym tłumem.
- Mieliśmy dziewięćset dni na przemyślenia – Evida przecząco pokiwała głową – dziewięćset dni odkąd powstała Konfederacja, teraz pora na działania…. – Przed ekranem pojawił się wysoki, chudy jak szczapa, całkowicie łysy mężczyzna. Wszyscy znali go doskonale. Max Rupert odegrał jedną z najważniejszych ról podczas rewolucji trzy lata ziemskie wcześniej. To on dostarczył informacji o sabotażu, uczestniczył w pojmaniu przysłanego z Ziemi generała Sweiterta. Jako doradca prezydenta Konfederacji i jednocześnie zwierzchnik sił zbrojnych był najważniejszą osobą na sali. Rozmowy stopniowo cichły, aż wreszcie zapanował całkowity spokój, nieprzerywany nawet szumem serwomechanizmów sztucznych kończyn. Dopiero wtedy w suchym, przesyconym zapachem metalu powietrzu rozbrzmiał stanowczy głos Ruperta.
- Witam zebranych. Wszyscy jesteście ochotnikami i dziękuję wam za poświęcenie. Informacje uzyskane przez was na tym zebraniu należą do ściśle tajnych. Jakakolwiek próba ich ujawnienia jest zagrożona karą śmierci – ponury wydźwięk tych słów potęgowała panująca wciąż cisza. Chłód panujący w centrum stał się jeszcze bardziej dojmujący.
- Jak dobrze wiecie, na orbitę Marsa jutro około dziesiątej wejdzie chiński pojazd wojskowy „Haiyang”. To wiemy z naszej telewizji i ziemskich agencji informacyjnych – wskazał dłonią na ekran rozciągający się za plecami na wizerunek chińskiego pojazdu, który rozciągał się na całym ekranie. Nie spojrzawszy nań kontynuował.
- Wywiad natomiast podał nam niepokojącą informację o uzbrojeniu rzeczonego okrętu. Niesie dziesięć atomowych głowic o mocy stu kiloton każda. – Sylwetka pojazdu na ekranie zniknęła a zamiast niej pojawił się schemat rakiety podpisanej „Mały Marsz”.
- To prawdopodobny środek ich przenoszenia. – Tym razem Rupert zerknął na wizerunek rakiety i kontynuował.
- Doniesienia z Ziemi są wysoce nieprawdopodobne, ale według nich Haiyang ma dostarczyć do „Aldrina” na Fobosie połowę swego promieniotwórczego ładunku. Zgodzimy się wszyscy, że takie argumenty w rękach przeciwnika to śmiertelne zagrożenie dla każdej z ośmiu naszych kolonii. – Powiódł wzrokiem po milczących, kamiennych twarzach. Każdy z nich udowodnił własnym cierpieniem oddanie marsjańskiej społeczności. Teraz, zaledwie trzy lata po zrzuceniu jarzma, gdy Ziemia upominała się o Marsa, ponownie stanęli w pierwszym szeregu.
- Sami wiecie jak jest we wszystkich koloniach. Pracujemy jak roboty, po szesnaście godzin na dobę. Niestety, nie wszystko możemy zrobić naraz i dotyczy to przede wszystkim produkcji uzbrojenia. Priorytetem było zabezpieczenie zespołu elektrowni Hybleus Fossae. Dlatego teraz posiadamy sześć wahadłowców, rakiet transportowych i nic, czym moglibyśmy w nich strzelić. Żaden środek transportu, jaki mamy do dyspozycji nie jest w stanie zmierzyć się z chińskim okrętem. – Na chwilę zaległa cisza, przerwana przez cichy dźwięk serwomotorów podniesionej ręki Jamesa.
- W takim razie, co się stanie z „Hydrą”? – Renflov miał na myśli wahadłowiec klasy Kirow wracający z pasa asteroid, odkupiony od rosyjskiej kolonii Gniew zlokalizowanej na Lucus Planum. Niósł w swym wnętrzu urobek czterech miesięcy ciężkiej pracy przy asteroidzie HD-2043, zbudowanej niemal wyłącznie z platynowców.
- Zostali ostrzeżeni – naczelny dowódca nielicznej armii Konfederacji uśmiechnął się lekko, starając się rozproszyć zaniepokojenie swego rozmówcy.
- Użyją metody bezpośredniego wlotu. To ich uchroni przed ostrzałem z „Aldrina” czy „Haiyang”. Wróćmy jednak do meritum sprawy. – Wyjaśnił Rupert, skinął na operatora siedzącego najbliżej i na ściennym ekranie pojawiła się mapa Marsa z zaznaczonymi na niebiesko koloniami Konfederacji.