Opiekunka - ebook
W tym świecie po śmierci wciąż można mieć wiele do stracenia... Minął niemal rok od wydarzeń, które na zawsze odmieniły życie Adama Bära. Gdy zaczął wierzyć, że odzyskał spokój i normalność, tajemnice przeszłości oraz zagrożenia teraźniejszości ponownie zmusiły go do wyruszenia w kolejną niebezpieczną, niemal niewykonalną misję. W świecie, gdzie granice między rzeczywistością a symulacją zacierają się coraz bardziej, rozpoczyna się brutalny bój o dominację. Dawni sojusznicy Adama utracili wpływy i zmuszeni są się ukrywać, a ich nowa przeciwniczka nie ma w zwyczaju brać jeńców. Czy w tak dramatycznej sytuacji cena, jaką ludzkość będzie musiała zapłacić za ratunek, nie okaże się zbyt wysoka? „Opiekunka” to wciągająca i dynamiczna kontynuacja wydarzeń opisanych w powieści „Piaskownica”. To opowieść o walce o przetrwanie, wątpliwościach i sztuce podejmowania trudnych decyzji — takich, w których każdy wybór wydaje się równie zły.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397503649 |
| Rozmiar pliku: | 551 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Minął prawie rok od niezwykłych wydarzeń, dzięki którym poznałem prawdę o otaczającym nas świecie. Prawdę, która – dla bezpieczeństwa mojego i bliskich mi osób – nigdy nie może wyjść na jaw. Na użytek rodziny oraz przyjaciół, zadających niewygodne pytania, wymyśliłem opowiastkę o poufnym zleceniu realizowanym na rzecz służb. Robienie znaczących min i wspominanie o „tajemnicy państwowej” okazało się, ku mojemu zaskoczeniu, wyjątkowo sprawnie działającą wymówką. W moich kłamstwach solidarnie wspierał mnie Jens, poważnym tonem pouczając wszystkich, że czasami lepiej jest wiedzieć mniej niż więcej. Byłem mu za to niezmiernie wdzięczny, jednocześnie walcząc z wyrzutami sumienia wynikającymi z braku możliwości powiedzenia mu prawdy. Odbyliśmy na ten temat zaledwie jedną dość krótką rozmowę, podczas której drżącym ze zdenerwowania głosem poprosiłem, abyśmy nigdy nie wracali do tego tematu. Przytulił mnie mocno, po raz kolejny pytając, czy wszystko jest już w porządku, a uzyskawszy potwierdzenie, obiecał nie poruszać więcej sprawy mojego zniknięcia.
Na szczęście również i ja nie miałem zbyt wiele czasu, aby rozmyślać o tym, czego doświadczyłem i co widziałem. Dwa tygodnie po moim powrocie do świata symulacji przeprowadziliśmy się do mieszkania, które kupił mój partner, zaś związane z tym zajęcia skutecznie wypełniły nam kolejny miesiąc. Poszukiwania nowych mebli, aranżacja wnętrz, rozpakowywanie kolejnych kartonów pełnych mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy… W tym całym rozgardiaszu krążyłem pomiędzy Warszawą a Berlinem, dokańczając sprawy w Polsce i przygotowując się do rozpoczęcia codziennego życia w stolicy Niemiec. To był naprawdę intensywny okres w naszym życiu!
Po tych dziesięciu miesiącach wszystko to wydawało się być jakimś absurdalnym, nierzeczywistym snem. Gdy tylko nadarzała się okazja, korzystaliśmy z uroków życia w Berlinie, spotkań ze znajomymi, podmiejskich wycieczek oraz innych małych i dużych przyjemności. Kilka razy w takich sytuacjach przemknęła mi nawet przez głowę myśl, że to po prostu niemożliwe, aby to wszystko istniało jedynie w pamięci komputera. Hayate i jego koledzy mieli rację – mieszkańcy tego wirtualnego świata nie mieli podstaw, aby wątpić w cokolwiek, co było ich udziałem. Jeśli chodzi o dostarczanie bodźców związanych z postrzeganiem rzeczywistości, symulacja funkcjonowała wręcz doskonale.
Pewnego ciepłego wieczoru siedzieliśmy wraz z grupą znajomych na naszym tarasie, podziwiając rozciągającą się przed nami panoramę miasta. Spotkaliśmy się, by zaplanować kolejny wyjazd na nurkowanie, jednak przyjemny nastrój wspomagany piwem sprawił, że skakaliśmy z tematu na temat.
– Czasami sobie myślę, że to wszystko jest nierealne – słowa wypowiedziane przez Arka sprawiły, że zamarłem z butelką Heinekena w ręku.
– Co masz na myśli? – wydusiłem z siebie, rzucając mu zaniepokojone spojrzenie.
– No, to wszystko, co zobaczymy za miesiąc pod wodą – wyjaśnił, obserwując cały czas, co się dzieje na dachu sąsiedniego budynku. – Czy to nie niesamowite? Jutro idziesz do nudnej roboty, a kolejnego dnia, po paru godzinach podróży, jesteś w całkowicie innym, nierzeczywistym świecie!
– Hm… Faktycznie, to coś na swój sposób niezwykłego – odetchnąłem z ulgą. – Podwodne królestwo potrafi oczarować, zwłaszcza jak już opanujesz sztukę nurkowania na tyle, aby zacząć cieszyć się tym, co znajduje się wokół ciebie.
Spojrzał na mnie, lekko zaskoczony. Zorientowałem się, że moje słowa mogły zabrzmieć dość dwuznacznie, kojarząc się z wydarzeniami na łodzi sprzed roku. Zanim cokolwiek powiedział, uśmiechnąłem się do niego, dodając szybko:
– Słyszałem, że naprawdę dobrze już sobie radzisz pod wodą. Tomek nie mógł się ciebie nachwalić. To świetnie, bo tym razem odwiedzimy parę bardziej wymagających miejscówek.
– No, starałem się poprawić to i owo – wydawał się być wyraźnie uradowany z tego, co usłyszał. – Nie wiedziałem, że Tom ci wspominał o naszym ostatnim nurkowaniu.
– Coś tam opowiedział przy okazji… – machnąłem ręką lekceważąco. – No dobrze, dość tego dobrego. Panowie! – podniosłem głos, ściągając na siebie uwagę gości. – Proponuję wrócić do głównego tematu naszego spotkania, czyli kolejnej wyprawy!
– Jakbyś czytał w moich myślach! – roześmiał się Jens. – Dosłownie przed chwilą pomyślałem, że warto w końcu przegadać, jaką trasę chcemy wybrać.
– A nie ustaliliśmy już, że wybieramy południowy wariant – zdziwił się Tomasz.
– Ogólnie tak, ale zastanawiam się, czy nie darować sobie części miejsc – pospieszyłem z wyjaśnieniami. – Uważam, że nie ma co się zatrzymywać w rejonie Gota Marsa Alam oraz Gota Sharm , lepiej od razu zacząć od Deadalus Reef , a później popłynąć w stronę Rocky Island i Zabargad. Co powiecie też na to, aby więcej czasu poświęcić na Um Khararim ? Arku, czy taki plan by ci odpowiadał, czy wolisz mieć trochę czasu na nurkowania sprawdzające w okolicy Marsa Alam?
– Jeśli chodzi o mnie, możemy zacząć od Deadalusa – wzruszył ramionami. – Szkoda marnować cały dzień na coś, co można zrobić w dowolnym innymi miejscu w ciągu dwudziestu minut.
– Zgadzam się z tym w pełni – wtrącił się Alex, który po zeszłorocznym safari wraz ze swoim partnerem, Kevinem, dołączył do naszej małej ekipy nurkowej. – Kev również całkiem dobrze sobie radzi, więc od razu zrobię chłopakom na rafie małe przypomnienie zasad i procedur.
– No i świetnie! – ucieszyłem się. – Pozostaje więc tylko odliczać dni do wyjazdu.
– Tylko znajdź chwilę, aby sprawdzić, czy uda ci się dopiąć swój kombinezon… – Jens dźgnął mnie palcem w brzuch, puszczając znacząco oko do Tomasza.
– Cholera, masz rację! Muszę w końcu kupić nową piankę! – złapałem go za rękę. – I to bynajmniej nie dlatego, że przybyło mi kilogramów. Ta stara zaczyna się już sypać, jest cała wypłowiała, a szwy ledwo trzymają. Przez te wszystkie przeprowadzki i remonty zupełnie o tym zapomniałem… Dobrze, że mi przypomniałeś.
– Do usług – poklepał mnie po ramieniu. – W przyszłym tygodniu możemy się wybrać na zakupy.
– Koniecznie! – przytaknąłem z zapałem. – A teraz, panowie, wracamy do imprezowania. Wiecie, że mamy tu na tarasie całkiem nowy grill elektryczny? Pora go przetestować!
***
Kilka dni później wybraliśmy się do położonego na obrzeżach miasta supermarketu sportowego. Uwielbiałem tu robić zakupy, gdyż na trzech piętrach tego rozległego sklepu zgromadzono chyba wszystko, co było potrzebne do amatorskiego uprawiania dowolnej dyscypliny sportu. Sam dział ze sprzętem i akcesoriami nurkowymi zajmował tu bodajże pięć alejek, a część produktów niedostępnych od ręki można było zamówić z dostawą w ciągu doby.
Po prawie godzinie wybierania i przymierzania różnych kombinezonów, ku wyraźnej uldze krążącego wokół nas sprzedawcy, w końcu wybrałem ten najbardziej mi odpowiadający.
– No nie wiem… – Jens udał głębokie zamyślenie. – Na pewno nie chcesz przymierzyć jeszcze tych trzech, które oglądaliśmy na samym początku?
– Mam już dość – pokręciłem głową, zauważając przerażony wzrok pracownika sklepu rozwieszającego na wieszakach mierzone wcześniej przeze mnie pianki. – Poza tym i tak wystarczająco wymęczyliśmy tego miłego pana…
– Ach, żaden problem… – sprzedawca uśmiechnął się niepewnie. – Jesteśmy tutaj, aby pomagać naszym klientom dokonać najlepszego wyboru…
– No właśnie, wybrałem to, co mi najlepiej pasuje. Idziemy do kasy – pociągnąłem mojego faceta za rękę, a gdy odeszliśmy odpowiednio daleko, rzuciłem szeptem: – Co za łobuz z ciebie! Ten biedak już naprawdę miał nas dosyć!
– Oj tam, przesadzasz. Nie mają dziś zbyt dużo klientów, dzięki nam przynajmniej się nie nudził – zachichotał.
Przeszliśmy przez bramkę automatycznej kasy, podchodząc do znajdującego się tuż za nią terminala. Szybko sprawdziłem pozycje i kwoty, jakie pojawiły się na wyświetlaczu.
– No proszę, załapaliśmy się nawet na jakąś promocję! – skwitowałem z zadowoleniem, przybliżając do terminala palec z inteligentną obrączką. Urządzenie zapiszczało, potwierdzając odczyt danych, aby po kilku sekundach wyświetlić czerwony ekran błędu.
– Co jest? – zdziwiłem się.
– Odmowa transakcji – Jens łypnął na mnie jednym okiem. – Masz kasę na koncie?
– Pewnie, że mam! Pewnie jakiś błąd, spróbuję ponownie… – wybrałem opcję powtórzenia płatności, zbliżając ponownie dłoń do czytnika.
Znowu ten sam błąd. Zakląłem pod nosem. Obok nas pojawił się jakiś umięśniony typ w ciemnym mundurze, zmierzył nas czujnym spojrzeniem, wydając z siebie coś w rodzaju niechętnego pomruku:
– Jakieś problemy?
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałem radosny głos mojego faceta:
– Cześć Martin, miło cię widzieć ponownie! Co tam u Marii?
Ochroniarz wydawał się kompletnie zaskoczony, przez dłuższą chwilę przyglądał się nam z mocno bezmyślnym wyrazem twarzy, po czym, wskazując palcem Jensa, lekko się uśmiechnął.
– Pamiętam cię! – powiedział, powoli cedząc słowa. – Zajrzałeś tu rok temu, szukałeś swojego przyjaciela.
– Masz świetną pamięć! – potwierdził Jens, po czym wskazał na mnie. – Zguba się znalazła, tylko mamy jakiś dziwny problem z płatnością.
Mięśniak bezceremonialnie wepchał się przede mnie i zaczął coś majstrować przy terminalu kasowym. Po krótkiej chwili odwrócił się do nas, stwierdzając zadowolonym tonem:
– Odmowa transakcji.
– Tyle to i ja wiem! – westchnąłem. – Spróbuję z innego rachunku, może w banku mają jakąś awarię – wyciągnąłem z kieszeni komunikator, aktywując aplikację elektronicznego portfela. Zbliżyłem urządzenie do czytnika. Dokładnie ten sam efekt. Kolejny raz zmieniłem bank, ponawiając operację. Wciąż wyskakiwał ten sam błąd.
– To przestaje być zabawne – zdenerwowałem się. – Czuję, że parę osób w dziale obsługi klientów usłyszy dziś coś niemiłego!
– Wyluzuj, to pewnie jakaś chwilowa usterka – mój facet pogładził mnie po plecach, próbując okiełznać moje poirytowanie. – Zapłacę swoją kartą i tyle.
Po chwili wyświetlacz terminala rozjarzył się zielenią, a melodyjny ton potwierdził realizację transakcji. Ochroniarz łypnął na nas ponownie, po czym mruknął coś pod nosem i bez pożegnania podreptał w stronę znajdujących się niedaleko automatów z kawą i napojami.
– Po prostu dusza towarzystwa – spojrzałem na Jensa. – Skąd znasz tego ponuraka?
– W sumie to go nie znam. Wiem, jak ma na imię i że próbuje kręcić z jakąś dziewczyną, która tu pracuje – zaśmiał się. – Gdy zniknąłeś rok temu, podpytywałem jednego ze sprzedawców, czy może cię tutaj widział. A on wezwał tego Martina, aby przejrzeć system monitoringu.
– Cóż, nie wiem, jakie upodobania ma Maria, ale mam obawy, że koleś może nie być jej ideałem faceta! – skwitowałem. – No dobrze, zakupy zrobione, pora wracać do domu.
***
– No i co z tym twoim bankiem? – Jens powitał mnie w korytarzu buziakiem, zaraz potem przechodząc do konkretów.
– A daj spokój, to jakiś absurd! – odstawiłem na półkę kask, ściągnąłem z pleców skórzaną kurtkę i zabrałem się za rozpinanie butów motocyklowych. – Ci idioci skasowali moje konta!
– Jak to skasowali?! – spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Nie wiem. I oni sami też nie potrafili tego wytłumaczyć – nogą przesunąłem buty pod szafkę. – Muszę zdjąć te spodnie, bo zaraz się usmażę… A wracając do mojego konta, to okazało się, że zostało dezaktywowane, a moje dane użytkownika wyczyszczone. Całe szczęście przechowują też archiwalne zapisy, dzięki czemu udało się im, dzięki biometrii, potwierdzić moją tożsamość i uporządkować bałagan.
– A w drugim banku co się wydarzyło? – dopytywał zaintrygowany.
– Dasz wiarę, że to samo? – uporałem się ze spodniami od kombinezonu, odwieszając je do szafy. – Identyczna historia! Tylko tu już poszło szybciej, bo po doświadczeniach w oddziale tego pierwszego banku sam podsunąłem kierunek działań.
– Niesamowite. Pierwszy raz o czymś takim słyszę! – pokiwał głową z niedowierzaniem. – I pomyśleć, że to są instytucje finansowe, które cieszą się zaufaniem społecznym. A tu odwalają takie akcje.
– Wiesz, jaki był najlepszy tekst, który dziś usłyszałem? Że nie wiedzą, czemu tak jest, ale jakbym przestał istnieć dla ich systemów! Dobre, co? Ciekawe, czy jakbym wziął jakiś kredyt, to też mógłbym tak przestać istnieć i go nie spłacać? – zachichotałem. – W każdym razie wszystko już ogarnięte.
– I to jest najważniejsze! – zgodził się ze mną. – Chodź, zjemy obiad. Ugotowałem coś, co lubisz. Niestety, będziesz chwilę musiał zaczekać. Podgrzałbym wcześniej, ale nie wiedziałem, czy już wracasz, bo nie odbierałeś.
– A dzwoniłeś? – zdziwiłem się, sięgając po komunikator. – Jestem pewien, że przez cały czas był włączony – spojrzałem na ekran i zaniemówiłem.
– Co się stało? – Jens zauważył moją zaskoczoną minę. Podszedł bliżej, zerkając na wyświetlacz. – Brak usług? Spróbuj włączyć i wyłączyć, może coś się zablokowało.
– Możliwe… – westchnąłem. – Co za powalony dzień… Jakie jeszcze niespodzianki dziś nas czekają?
Restart urządzenia nic nie zmienił. Poirytowany i zniechęcony rzuciłem komunikator na sofę, udając się w stronę kuchni.
– Olać to. Najpierw zjemy, a potem wyskoczę do salonu operatora, dowiedzieć się, co takiego odwalili. Mam dziwne przeczucie, że ma to związek z tajemniczymi problemami z moimi rachunkami bankowymi.
Szybko pożałowałem swoich słów. Mój partner wyglądał na autentycznie przejętego i zmartwionego ostatnimi wydarzeniami.
– To wszystko jest bardzo dziwne… – włączył płytę indukcyjną i zajrzał do stojącego na kuchence garnka. – I bardzo niepokojące.
– Daj spokój, nie stresuj się już tym tak! – próbowałem poprawić mu humor. – To może być jakiś głupi błąd w którymś z centralnych rejestrów, problemy z wymianą danych pomiędzy systemami albo ktoś się pomylił i coś źle gdzieś wpisał.
– Dziwię się, że tak spokojnie do tego podchodzisz.
– Spokojnie? O nie! Diabli mnie biorą na myśl, że będę musiał w kolejnym miejscu ogarniać czyjś bałagan! Tego możesz być pewien – biada im, jeśli trafię na jakiegoś nieuprzejmego lub niekompetentnego barana! Swoją drogą pomyśl… Jakie to szczęście, że wyszło to teraz, a nie podczas wyjazdu! Ale dość już o tym! Co ugotowałeś?
– Postanowiłem pójść w stronę klasyki. Użyłem przepisu, z którego korzystała jeszcze moja babcia. Dziś kuchnia poleca Zwiebelrostbraten .
– Pachnie rewelacyjnie! I jeszcze do tego te kluski z ciasta bułczanego! – oblizałem usta, czując, jak zaczyna mi burczeć w brzuchu.
– Do tego dania Knödel to pozycja obowiązkowa. No i oczywiście kiszona kapusta! – uśmiechnął się zadowolony. – Nic nie zastąpi posiłków przyrządzanych w domu!
***
– Dzień dobry, w czym mogę panu pomóc? – konsultant w salonie Global Mobile energicznie poderwał się z krzesła, wyciągając dłoń na powitanie. – Mamy naprawdę świetne promocje…
– Dzień dobry – odwzajemniłem uścisk. – Ja już korzystam z waszych usług i mam dziwny problem z ich działaniem. Ale może macie promocję na szybkie rozwiązanie moich problemów… – pozwoliłem sobie na drobną złośliwość i sięgnąłem do kieszeni po komunikator.
– Zaraz wszystko sprawdzimy i coś zaradzimy – konsultant wziął ode mnie niedziałające urządzenie, podejrzliwie przyglądając się wyświetlanemu na ekranie komunikatowi.
– No właśnie… Pojawiło się nagle coś takiego. Bez powodu. Rachunki są opłacone, sprzęt nie upadł i nie został zalany. Poza tym to model o podwyższonej odporności – usiadłem na fotelu przy stanowisku obsługi klienta. – A może macie jakąś awarię?
– Faktycznie, to dziwne… – położył komunikator na czytniku podłączonym do swojego komputera, pracowicie wstukując coś na klawiaturze i sprawnie poruszając palcami na płytce dotykowej wbudowanej w blat biurka. – Pańskie konto zostało wyłączone, ale… nie umiem powiedzieć, czemu.
– No to je włączcie z powrotem! To chyba nie jest jakiś wielki problem?
– Spróbuję przeprowadzić ponowną aktywację… Proszę się nie denerwować – nieszczęśnik z przejęcia aż zaczął się jąkać.
– Przepraszam – opanowałem irytację, starając się, aby mój głos zabrzmiał w miarę neutralnie. – Po prostu mam dziś koszmarny dzień. Od rana wszystko wokół mnie przestaje działać tak, jak powinno. Jestem już po wizytach w paru bankach, bo tam także moje konta zostały dezaktywowane. To jakieś szaleństwo!
– Naprawdę, współczuję… – uśmiechnął się, wyraźnie przejęty. – Proszę przyłożyć palec do czytnika, muszę potwierdzić pana tożsamość… Świetnie, dziękuję!
W miarę, jak przebiegał wzrokiem po wyświetlających się na ekranie informacjach, na jego twarzy pojawiało się coraz większe zdumienie. Zaintrygowało mnie to, więc bez ogródek zapytałem: – No i co takiego ciekawego pan tam znalazł?
– Jak już mówiłem, konto zlikwidowano, a dokładniej rzecz ujmując – zarchiwizowano je. Wygląda na to, że stało się to automatycznie. W takim sensie, że nikt z naszych pracowników nie wydał takiej dyspozycji – wyjaśnił, a w jego głosie wyczułem nutę niepewności.
– Często się to u was zdarza? – zaciekawiłem się.
– To standardowa procedura, ale nie w tym rzecz… – spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. – Wie pan, w ten sposób traktowane są konta osób, które zmarły…
– Zapewniam, że nie jestem trupem – wybuchnąłem śmiechem. – Nie wiem, jak działa wasz system i na jakiej podstawie usunął moje konto, ale to jakiś absurd.
– Przepraszam, ale ja również nie mam pojęcia, czemu się tak stało…
– Wyjaśnienia zostawmy sobie na później. Teraz proszę po prostu przywrócić moje konto, abym mógł korzystać z wykupionych usług. To dla mnie teraz najważniejsze.
– Oczywiście! Proszę dać mi minutę lub dwie, aż system odblokuje panu dostęp do sieci.ROZDZIAŁ 2.
Poziom hałasu w pomieszczeniu narastał wraz z każdą kolejną przybywającą na zgromadzenie osobą. Wchodzący witali się ze sobą, wdając w kurtuazyjną wymianę grzeczności lub, skupieni w 2-3 osobowe grupki, żywo o czymś dyskutowali. W całym tym zamieszaniu większość osób nie dostrzegła pojawienia się szczupłej kobiety w średnim wieku, której towarzyszyło dwóch groźnie wyglądających, ponurych ochroniarzy. Ubrana w klasyczny, elegancki czarny kostium, emanowała powagą i autorytetem, a jej wyraziste rysy twarzy odzwierciedlały silną osobowość. W milczeniu podeszła do okazałego owalnego stołu zajmującego środek pomieszczenia, zasiadając u jego szczytu. Skinęła głową. Przybyli z nią mężczyźni sprawnie przeszukali wszystkie zakamarki sali, uważnie lustrując wzrokiem rozmawiających ze sobą gości, a następnie pospiesznie wycofali się na korytarz, zamykając za sobą drzwi.
– Szanowni państwo, proszę o zajęcie miejsc – jej głęboko osadzone, ciemnobrązowe oczy z obojętnością przemknęły po rozgadanej gawiedzi. To niezbyt donośne wezwanie podziałało na wszystkich wręcz elektryzująco, szybko porzucili swoich rozmówców i zasiedli w okazałych fotelach ustawionych wokół stołu. Nagła cisza brutalnie kontrastowała ze spontanicznym gwarem sprzed zaledwie kilkunastu sekund.
– Niezmiernie się cieszę, mogąc was tu powitać – na jej twarzy na ułamek sekundy zagościł uśmiech. – Widzę, że są wśród nas nowe osoby, uczyńmy więc zadość formalnościom. Nazywam się Priya Kapoor, pochodzę z Indii i przewodniczę temu zacnemu gronu.
W powietrzu rozbrzmiały nieśmiałe oklaski, jednak błyskawicznie zamarły, gdy zdecydowanym gestem dłoni poprosiła o ciszę.
– Dołączyli dziś do nas także nowo wybrani członkowie Rady Nadzorców, pan Klaus Reinhardt reprezentujący Niemcy oraz przedstawicielka Meksyku, pani Isabella Morales – kontynuowała prezentację. – Jak wiecie, dotychczasowi reprezentanci obu krajów z racji na nagłe pogorszenie się stanu zdrowia nie mogli dalej pełnić swoich funkcji.
Zawiesiła głos, wydymając usta w cynicznym uśmiechu i upewniając się, czy wszyscy mieli okazję dostrzec jej grymas. Usatysfakcjonowana, wróciła do przemowy:
– Jak zapewne zauważyliście, nie zgromadziliśmy się w pełnym składzie. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, co jest tego powodem, tym niemniej zapewniam, że to przejściowa sytuacja.
Przez salę przetoczył się cichy, ale wyraźny pomruk aprobaty wobec wypowiadanych przez nią słów.
– Po tym wstępie chciałabym przejść do konkretów. Z moich rodzinnych stron pochodzi pewne mądre przysłowie: Jiski lathi, uski bhains . Ten, kto trzyma kij, ma bawoła. Lub też bardziej współcześnie: ten, kto ma władzę, ma wszystko. Zadajmy więc sobie pytanie, jaką rzeczywistą władzę ma Rada Nadzorców? – poruszyła ręką w szerokim geście, wskazując zgromadzonych. – Jak długo podejmowane przez was większością głosów decyzje będą kwestionowane? Ile razy jeszcze, pod wpływem paru jajogłowych mądrali, będziecie tkwić w decyzyjnym klinczu? Czy nie nastał czas, aby skończyć z tą absurdalną sytuacją? – gwałtownie odsunęła fotel, wstając od stołu i obydwiema rękami oparła się o blat. – Pora z tym skończyć raz na zawsze! Dzięki waszym głosom i działaniu pełna kontrola nad symulacją przejdzie w ręce nowej, silnej i zdecydowanej kreować przyszłość Rady Nadzorców. Żadni przemądrzali inżynierowie nie będą nas zbywać i mydlić nam oczu, zasłaniając się problemami technicznymi lub istniejącym jedynie w ich głowach ryzykiem!
Przez chwilę panowała cisza, po czym pomieszczenie wypełniły brawa przeplatane entuzjastycznymi okrzykami.
***
– Jestem pod wrażeniem, to było świetne wystąpienie! – Klaus Reinhardt z nieukrywanym podziwem wpatrywał się w siedzącą na sąsiednim fotelu Priyę Kapoor. Ta, wyraźnie zadowolona z komplementu, starała się zachować pozory obojętności. Upiła łyk kawy, odstawiła filiżankę na stojący przed nią stolik i machnęła lekceważąco dłonią.
– Ja jedynie otwarcie wyraziłam to, co od dawna wszyscy ukradkiem powtarzali w kuluarach oraz podczas nieformalnych spotkań. Nie boję się nazywać rzeczy po imieniu. Obecny system właściwie nas ubezwłasnowolnił. I to nie jest tylko moja odosobniona opinia, nieprawdaż? – mówiąc to, przewodnicząca spojrzała w stronę kolejnego gościa uczestniczącego w spotkaniu.
– To prawda… – wywołana do odpowiedzi kobieta zaciągnęła się z lubością elektronicznym papierosem, a drobne kryształki, którymi pokryto obudowę urządzenia, zamigotały blaskiem. Ubrana w stylową bordową sukienkę, podkreślającą jej idealną figurę, wyglądała, jakby właśnie wyszła z jakiegoś luksusowego przyjęcia. Spojrzała wyzywająco na Reinhardta i zmrużyła oczy, niczym drapieżny kot. – Czyż to nie śmieszne, że to my znajdujemy w sobie odwagę, aby o tym mówić, a nie nasi hombres ?
– Co za bzdury! – do rozmowy włączył się bezceremonialnie ostatni z uczestników spotkania, około 75-letni mężczyzna ubrany w zbyt obszerny garnitur, białą koszulę ze złotymi spinkami i czerwoną czapeczkę baseballową na głowie. – Zawsze byłem zwolennikiem zdecydowanych działań i zawsze wprost mówiłem, co sądzę o tym całym cyrku. Jeśli ktoś tu nie miał odwagi, to nasi strachliwi przyjaciele z Europy!
– Wypraszam sobie takie insynuacje! – przedstawiciel Niemiec poczerwieniał na twarzy. – Rząd mojego kraju już dawno postulował przyspieszenie niezbędnych zmian!
– Panowie, dosyć! – Priya Kapoor nieznoszącym sprzeciwu głosem przerwała nadciągającą kłótnię. Spotkaliśmy się tu, aby omówić dalsze działania. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami, w co nie wątpię, Rada Nadzorców będzie bardzo pozytywnie nastawiona do wszelkich propozycji zmian. Każdy będzie chciał uszczknąć coś z tego tortu, warto więc zadbać, aby przypadające nam kawałki były jak największe. To również niepowtarzalna okazja, by na zawsze zabezpieczyć nasze interesy.
– Sprawa jest prosta, nad czym się tu zastanawiać? – posiadacz czerwonej czapeczki cisnął ją na stolik, o mało nie przewracając filiżanek z kawą. – Pozbywamy się tego skośnookiego mądrali, najlepiej z całą ekipą jego pomagierów, a mój człowiek przejmuje kontrolę nad technologią implantów…
Kobieta w szarym kostiumie zmierzyła go tak lodowatym spojrzeniem, że z wrażenia zamilkł. Pokręciła głową, wyrażając swoją dezaprobatę, po czym wycelowała w niego palec.
– Panie prezydencie, z całym szacunkiem, musimy postępować ostrożnie. Ten mądrala, jak go pan nazwał, trzyma nas skutecznie w szachu. Za każdym razem wykorzystywał nasze własne regulacje i procedury, aby zachować pełną kontrolę nad systemem – powiodła wzrokiem po pozostałych gościach, po czym kontynuowała wywód.
– Wolałabym również nie musieć przypominać, że mamy wzajemne zobowiązania – ponownie spojrzała na wciąż milczącego mężczyznę w garniturze. – Był pan biznesmenem, więc doskonale pan rozumie takie zależności… Każdy z nas dąży do swojego celu, godząc się na pewne kompromisy – uniosła rękę, przyglądając się bransolecie zdobiącej jej nadgarstek. – Zmarnowałam już dość czasu, pora na konkrety. Panie Klaus, mam nadzieję, że rozmowy z naszymi potencjalnymi sojusznikami okazały się owocne.
Reinhardt nerwowo przełknął ślinę. Bezpośrednie spotkania z Priyą Kapoor nigdy nie należały do przyjemnych i gdyby mógł, wolałby ich uniknąć. Ta pewna siebie, bezwzględna kobieta budziła w nim jednocześnie podziw, ale i autentyczny strach. Zdawał sobie sprawę z tego, jak przedmiotowo traktuje ludzi, umiejętnie manipulując nimi i skutecznie rozgrywając swoje wojenki. Zazdrościł jej tych umiejętności, mając świadomość, że sam jest jednym z pionków na jej wielowymiarowej szachownicy. Bez względu na wszystko, potrzebował jej wsparcia – jako jedyna gwarantowała realizację jego planu.
– Cóż, udało mi się odnieść spory sukces, tak myślę… – odezwał się trochę niepewnym głosem. – Mamy obietnicę pełnego poparcia ze strony Francji oraz Włoch. Hiszpania wciąż się zastanawia, ale w pesymistycznym wariancie raczej wstrzyma się od głosu, niż będzie przeciwko nam. Możemy także liczyć na wsparcie Serbii i Turcji. Pozostali są, powiedziałbym, pozytywnie neutralni.
– Liczyłam na więcej, ale trudno – Priya przeniosła wzrok na Amerykanina. – A co słychać u największych graczy?
– Zarówno Ruscy, jak i Chinole zgadzają się co do podstawowych dwóch kwestii: przejęcia kontroli przez członków rady i uprzywilejowania delegatów wraz z innymi wskazanymi przez nich osobami. Cała reszta rozbija się na ich zbyt wygórowanych oczekiwaniach – skrzywił się, wyraźnie niezadowolony. – Jak zawsze wszystko chcą zgarnąć dla siebie.
– A wasi sąsiedzi, Kanadyjczycy? – przypomniała.
– Nie sądzę, aby udało się z nimi cokolwiek ugrać! – powiedział, podnosząc głos. Najwyraźniej ten temat rozmowy był dla niego niezbyt przyjemny. – Zaczęli zadawać mnóstwo irytujących pytań. Odniosłem wrażenie, że obecny układ całkowicie im odpowiada. Albo nie umiem z nimi rozmawiać.
– Spodziewałam się tego – skwitowała obojętnym tonem, jakby dyskutowali o pogodzie na drugim końcu świata. – Spróbujemy kimś innym. Albo sama się tym zajmę. Na koniec posłuchajmy, jakie wieści przynosi pani Morales. Nie ukrywam, że liczę na same dobre wiadomości…
– Señora Kapoor, moi ludzie to profesjonaliści. Potrafią każdego odpowiednio zachęcić do współpracy – Isabella z nieukrywaną pogardą spojrzała na siedzących przy stole mężczyzn. – Argentyna, Boliwia, Brazylia, Chile, Kolumbia i Wenezuela będą głosować według naszych wytycznych. Podobnie jak mniejsze kraje naszego regionu.
***
Premier Marco Novak z ulgą opuścił Pałac Bana i pospiesznie wsiadł do rządowej limuzyny. Liczył na spokojny piątek i wcześniejsze udanie się do swojej nadmorskiej posiadłości na zasłużony odpoczynek, tymczasem ostatnie z zaplanowanych na ten dzień spotkań przeciągnęło się o ponad godzinę. Kolejne minuty uciekły mu podczas rozmowy z rzecznikiem rządu, błagającym o pilną autoryzację materiałów wysyłanych do mediów. Ostatecznie wyjeżdżał z Zagrzebia mocno spóźniony, ryzykując mało przyjemną jazdę po słabo oświetlonych drogach. Odległość pomiędzy Svetim Jurajem a stolicą nie była zbyt duża i liczyła zaledwie około stu siedemdziesięciu paru kilometrów, jednak biegnąca przez góry droga nie sprzyjała szybkiej jeździe. Początkowo zamierzał skorzystać z rządowego helikoptera, jednak pierwsza z dostępnych maszyn była już zajęta przez ministra spraw zagranicznych, który udał się do Lublany, zaś w drugiej zdiagnozowano usterkę silnika. Mógł co prawda zaczekać, aż przyleci po niego pilot obsługujący wizytę dyplomatyczną w Słowenii, jednak to oznaczałoby zrównanie czasu podróży drogą powietrzną z przejazdem autem.
Rozsiadł się wygodnie na tylnej kanapie auta, zapiął pasy i przybliżył wbudowany w oparcie przedniego fotela ekran. Wskazał cel podróży. Elektryczne silniki cicho zamruczały i samochód płynnie ruszył, nabierając prędkości. Na wyświetlaczu pojawiła się mapa z zaplanowaną trasą oraz przybliżona godzina przybycia do celu. Novak uśmiechnął się sam do siebie – miał szczęście, autonomiczny system nawigowania i kierowania wyliczył, że dojedzie do domu w półtorej godziny. Pojazd sprawnie opuścił dzielnicę rządową, aby pomykając opustoszałymi ulicami wyjechać na szeroką, ale zaniedbaną autostradę. Jej skrajne pasy częściowo porastała przedostająca się z poboczy roślinność, jedynie środek utrzymany był we w miarę dobrym stanie. Mężczyzna ziewnął, wpatrując się przez chwilę znudzonym wzrokiem w monotonny krajobraz za oknem, po czym sięgnął do ekranu. Wszystkie szyby przyciemniły się, ograniczając do minimum ilość wpadającego z zewnątrz światła. Premier pochylił oparcie kanapy, próbując ułożyć się lekko na boku. Po chwili wnętrze auta wypełniło rytmiczne chrapanie.
Dźwięk wydawany przez tysiące cykad zgromadzonych w okolicy skutecznie zagłuszył szum opon nadjeżdżającego drogą samochodu. Pojazd z dużą prędkością wynurzył się zza zakrętu, wyjeżdżając na około trzystumetrowy prosty odcinek drogi. Ignorując poustawiane po obydwu stronach jezdni tablice ostrzegawcze, jeszcze bardziej przyspieszył, aby tuż przy początku kolejnego ostrego łuku wypaść z trasy wprost na wysypany szutrem leśny dukt. Fontanny drobnych kamieni wystrzeliły spod kół, z łoskotem uderzając w karoserię i okoliczne zarośla. Czarna limuzyna podskoczyła na nierównościach, wzbijając się lekko w powietrze i zahaczając lewym skrajem maski o gruby pień rosnącego na skraju urwiska drzewa. Auto obróciło się wokół własnej osi, po czym z impetem uderzyło w zbocze, aby koziołkując poturlać się na dno malowniczej doliny. Po paru fikołkach dał się słyszeć stłumiony huk, a coraz bardziej zdeformowany wrak zaczęły ogarniać płomienie. Ktokolwiek podróżował autem, nie miał szans wyjść z tego cało.
***
– Jak w ogóle mogło do tego dojść? – Ana Kovačević, ministra finansów, po raz kolejny zadawała to pytanie zgromadzonym w sali członkom gabinetu.
– Na ten moment nie jestem w stanie nic więcej wam powiedzieć – Marko Jurić, pełniący obowiązki ministra spraw wewnętrznych, sięgnął po termos z kawą. Na jego bladej twarzy widać było ślady stresu i niewyspania. W środku nocy otrzymał telefon informujący go o wypadku premiera i od kilku godzin był zajęty koordynacją działań służb pracujących na miejscu zdarzenia. – Z pojazdu nie zostało zbyt wiele, pożar był bardzo gwałtowny. Nie jestem pewien, czy możliwa będzie choćby identyfikacja zwłok.
– Czy bierzemy pod uwagę działanie osób trzecich? – ostrożnie zapytał Tomislav Radić, minister sprawiedliwości.
– Masz na myśli zamach? – doprecyzował szef MSW. – Póki co nic na to nie wskazuje. Podległe mi służby nie otrzymywały żadnych niepokojących sygnałów. Oczywiście musimy zaczekać na wyniki śledztwa, ale to chyba był nieszczęśliwy wypadek. Wkrótce powinniśmy też otrzymać dane od producenta pojazdu, bo te nowoczesne cacka stale monitorują mnóstwo parametrów i pozostają podpięte do firmowej sieci. Może to rzuci więcej światła na to zdarzenie.
– Pozostaje więc cierpliwie czekać – Kovačević wstała od stołu i podeszła do okna. – Na razie musimy jednak zadbać o funkcjonowanie rządu oraz uzupełnienie wakatu. Właściwe procedury zostały już uruchomione, więc powinniśmy uniknąć poważnego kryzysu.
– A co z naszym delegatem do Rady Nadzorców? Zwyczajowo był nim zawsze premier – wtrącił Radić. – Co prawda, o ile mi wiadomo, Novak miał wyznaczonego zastępcę, ale to dość kontrowersyjna postać.
– Mówisz o Luce Vukoviću – zamyślił się Jurić. – No cóż, ma niezwykłą zdolność przyciągania uwagi mediów, poza tym zbija popularność, mówiąc ludziom dokładnie to, co chcą usłyszeć. Ale de facto mamy związane ręce, wskazanie nowego przedstawiciela wymaga ustaleń pomiędzy koalicjantami. Musimy się z nim jakoś przemęczyć.
– Podziwiam twój spokój! – parsknęła ministra finansów. – Ten szczurek z dyplomem z ekonomii jest cwanym populistą, skupionym na budowaniu swojego zafałszowanego wizerunku męża stanu! Jego własna partia toleruje go tylko dlatego, że zasila jej kasę regularnymi wpłatami. Już dawno powinni się go pozbyć!
– Powodzenia! Spróbuj podjąć ten temat, gdy będą tu nasi koalicyjni koledzy. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest kryzys parlamentarny i kolejne wybory – minister spraw wewnętrznych przeciągnął się, głośno ziewając.
– Zgadzam się z Marko. W każdym stadzie trafia się jakaś czarna owca. Nie zmienia to jednak faktu, że nic z tym na razie nie możemy zrobić. Nie wydaje mi się, aby w najbliższym czasie Rada miała głosować nad naprawdę istotnymi dla nas kwestiami, więc Luka pełni tam wyłącznie ozdobną funkcję, lansując się w tym swoim garniturku – zakończył temat Radić.ROZDZIAŁ 3.
Siedziałem sam w naszym nowym mieszkaniu, wertując Podwodny Atlas Morza Czerwonego . Jensowi trafiła się dwudniowa delegacja do Kolonii. Początkowo bezskutecznie próbował wykręcić się od wyjazdu, jednak w końcu odpuścił, stwierdzając, że nie ma sensu narażać się swojemu przełożonemu. Na zewnątrz panował już mrok, a przez wychodzące na taras okna i drzwi wpadał ledwo słyszalny szum ulicy biegnącej kilkanaście pięter niżej oraz nieśmiałe trele słowików zamieszkujących pobliski park. Nocne oświetlenie swoją bladą niebieską poświatą z trudem rozświetlało okolice podłogi, delikatnie podkreślając kształty stojących w pokoju mebli. Mając przed oczyma jaśniejący ekran uznałem, że do czytania nie ma co zapalać dodatkowego oświetlenia.
Niespodziewanie do moich uszu dobiegł jakiś obcy dźwięk. Serce zabiło mi mocniej, a adrenalina zaczęła krążyć w żyłach. Nadstawiłem uszu, ostrożnie odkładając czytnik na blat stołu. Ktoś był na tarasie! Teraz już całkiem wyraźnie słyszałem cichy, ale niebudzący żadnych wątpliwości odgłos kroków. Intruz starał się poruszać bezszelestnie, jednak ułożone na stelażu ceramiczne kafle zdradziły jego obecność. Wstałem powoli, starając się nie narobić hałasu, i ostrożnie zbliżyłem się do drzwi balkonowych – dźwięki były coraz mniej słyszalne. Domyśliłem się, że nieproszony gość próbuje obejść apartament, szukając innego wejścia.
Starając się stąpać na palcach, prześlizgnąłem się do kuchni, a następnie – chwyciwszy masywny syfon do bitej śmietany – dotarłem do naszej sypialni. Wtargnąłem do pomieszczenia, prawie zderzając się z nadbiegającą od strony okna osobą. Uskoczyłem w ostatniej chwili, próbując zadać cios na oślep trzymanym w ręce przedmiotem. Chybiłem. Celnie wymierzone podcięcie pozbawiło mnie równowagi, runąłem na podłogę, próbując łapać się mebli. Metalowy pojemnik z łoskotem potoczył się po drewnianych panelach. Poczułem, że ktoś chwycił mnie, nie pozwalając upaść, jednocześnie czyjaś ciężka dłoń w skórzanej rękawiczce zasłoniła mi usta.
– Przestań się szarpać, bo coś sobie zrobisz – znajomy głos rozległ się tuż przy moim uchu.
– Sven? To naprawdę ty? – zapytałem z niedowierzaniem, próbując się wyswobodzić z uścisku.
– Nie, królewna Śnieżka! – lekko poluzował chwyt. – Mogę cię puścić, chyba że wolisz taką formę rozmowy.
– Puść – poprosiłem. – Skąd mogłem wiedzieć, że to ty?