Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Opowiadania filmowe - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowiadania filmowe - ebook

Żaden z polskich pisarzy nie doczekał się tylu ekranizacji swojej prozy co Jarosław Iwaszkiewicz. Pierwsza adaptacja filmowa jednego z jego opowiadań powstała już pod koniec lat 40. ubiegłego wieku, później jego twórczość wzięło na warsztat wielu wybitnych polskich filmowców, między innymi Andrzej Wajda, Jerzy Kawalerowicz czy Andrzej Domalik. Plastyczna narracja, zręczne dialogi, pogłębione portrety psychologiczne postaci i zmysłowość świata przedstawionego sprawiają, że opowiadania Iwaszkiewicza fascynują kolejne pokolenia filmowców.

W tomie znalazły się najsłynniejsze sfilmowane opowiadania Iwaszkiewicza: Panny z Wilka, Brzezina, Matka Joanna od Aniołów, Zygfryd, Stracona noc, Tatarak, Kochankowie z Marony, należące dziś do kanonu polskiej literatury XX wieku.

Wydanie wstępem opatrzył Janusz Majewski, reżyser ekranizacji Stracona noc.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67262-90-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BRZE­ZINA

I

Już w sa­mym spo­so­bie, ja­kim Staś wy­siadł z bryczki przed gan­kiem, było coś, co roz­draż­niło Bo­le­sława. Wy­le­ciał, ra­czej wy­fru­nął z żół­tego ekwi­pażu. Przede wszyst­kim Bo­le­sław za­uwa­żył sza­fi­rowy ko­lor skar­pe­tek. Spod przy­krót­kich i luź­nych spodni ko­lor ten wy­do­by­wał się do­bit­nym ak­cen­tem. Ob­le­gał on nie­zmier­nie chude kostki nóg Sta­sia. Cho­ciaż poza tym Staś wy­glą­dał zu­peł­nie do­brze. Od owego sza­fi­ro­wego ko­loru Bo­le­sław pod­niósł wzrok ku nie­bie­skim oczom brata. Były nie­zmier­nie we­sołe. Stach uśmie­chał się nimi, na­około ust w uśmie­chu two­rzyło się wiele zmarsz­czek, które zbie­gały się w je­den punkt. Uca­ło­wali się, a pierw­szą życz­liwą my­ślą Bo­le­sława było: „Chwała Bogu, zu­peł­nie zdrów”.

Nie wi­dzieli się bar­dzo dawno. Staś dwa lata sie­dział w swoim sa­na­to­rium, ale jesz­cze przed­tem nie wi­dzieli się lat parę. Bo­le­sław od dawna za­ko­pał się w tej le­śni­czówce, a Staś nie za­glą­dał tu­taj. Być może, że nie po­znałby go te­raz.

– Jak się masz? – za­py­tał po chwili mil­czą­cego ści­ska­nia się Bo­le­sław.

– Do­sko­nale!

– Do­brze, żeś so­bie o mnie przy­po­mniał.

– Cóż mia­łem ro­bić? Dok­to­rzy chcieli ko­niecz­nie, żeby je­chać do lasu. No więc gdzież, jak nie tu?

Mó­wił to wszystko, prze­ry­wa­jąc co chwila krzą­ta­niem się. Zbiegł cztery schodki do bryczki, wy­cią­gnął z niej dość lekki ku­fe­rek, po­sta­wił go na we­ran­dzie, zrzu­cił ele­gancki gu­mowy płaszcz, rę­ka­wiczki, wresz­cie po­dróżną czapkę, do­kład­nie taką samą, jaką Bo­le­sław wi­dy­wał na re­kla­mo­wych ry­sun­kach ilu­stro­wa­nych pism. Za­raz sie­dli do śnia­da­nia, na­kry­tego na ganku.

– Sza­le­nie je­stem zmę­czony – cią­gnął Sta­ni­sław. – Dwa dni i dwie noce.

Mała Ola przy­szła z głębi domu. Miała nie­bie­skie, nieco wy­stra­szone oczy. Dźwi­gała w ręku lalkę, dość osku­baną. W mil­cze­niu dy­gnęła przed stry­jasz­kiem.

– Boże! Ja­każ ogromna! – za­wo­łał Sta­ni­sław.

Bo­le­sław nic nie mó­wił.

– Ale lalkę ma straszną! Wi­dzia­łem ta­kie śliczne lalki za gra­nicą. Za­po­mnia­łem jej przy­wieźć. To do­prawdy nie­czuły ze mnie stryj­cio!

Ola ze­szła z ganku i szła so­bie spo­koj­nie w las. Las za­czy­nał się bez­po­śred­nio za drogą, która prze­dzie­lała go od le­śni­czówki. Dzień był brzydki, bo ka­pało cią­gle. Bór po­zba­wiony był w tej stro­nie po­szy­cia i Staś, opo­wia­da­jąc z oży­wie­niem o swo­jej po­dróży, wi­dział, jak ble­dziutka su­kienka Oli mi­gała po­mię­dzy pniami. Za­trzy­mał się na chwilę.

– Tak ją pusz­czasz sa­mo­pas? – za­gad­nął star­szego brata.

Ten wzru­szył ra­mio­nami.

– Więc mó­wię ci, że jak tylko zje­cha­łem w do­liny... – cią­gnął Sta­ni­sław – uczu­łem sza­lone zmę­cze­nie. A cóż do­piero w tej na­szej Pol­sce. My­śla­łem, że ta droga tu­taj ni­gdy się nie skoń­czy, lasy i lasy, nie wia­domo, skąd tego tyle tu­taj.

– Tak, tylko że nie bar­dzo ładne. Bór.

– To nic nie szko­dzi. Bar­dzo lu­bię so­snowy las. Dok­to­rzy mi cią­gle nim głowę za­wra­cali, do so­sno­wego lasu, ko­niecz­nie do so­sno­wego lasu.

– Tu za do­mem jest bar­dzo ładna brze­zina! – Bo­le­sław wska­zał ręką, nie oglą­da­jąc się w tamtą stronę.

Dzień był po­chmurny i z lasu do­la­ty­wał lekki sze­lest ocie­ra­ją­cych się o sie­bie igieł.

– Wiesz, przez dwie go­dziny słu­chać tego sze­le­stu igieł i tego pia­sku pod ko­łami to strasz­nie jed­no­stajne! – cią­gnął wciąż Sta­ni­sław, nie tra­cąc do­brego hu­moru. – Mę­czy mnie tro­chę mo­no­to­nia tu­tej­szej oko­licy. Jak się czu­jesz?

Bo­le­sław ru­szył znowu ra­mio­nami. Ustami wy­dał dźwięk nie­okre­ślony.

– Ale do tej ma­łej to po­wi­nie­neś wziąć ja­kąś opie­kunkę.

– My­śla­łem...

– Samo „my­śla­łem” nie wy­star­cza...

Stach sze­roko od­su­nął krze­sło i wziął za ucho wa­lizkę.

– Gdzie mam miesz­kać?

– Z sieni na lewo.

Bo­le­sław po­su­nął się nieco z krze­słem, tak że pa­trzył na drogę. Niebo po­mię­dzy da­chem ganku a la­sem po­ciem­niało gwał­tow­nie i deszcz się za­gę­ścił. Sły­szał, jak Stach go­spo­da­ruje w swoim po­koju. Otwarte okno mie­ściło się tuż obok we­randy. Sku­bał ciemną brodę. Sły­szał, jak brat roz­grze­by­wał się. Wyj­mo­wał rze­czy z ku­ferka, mył się po po­dróży. Wszystko to, nu­cąc. Nie prze­sta­wał nu­cić ani na chwilę mod­nych pio­se­nek eu­ro­pej­skich, wiatr za­wiał inny od tych me­lo­dyj. Bo­le­sław zmarsz­czył brwi i za­gryzł brodę, pa­ku­jąc ją so­bie do ust ręką.

Stach otwo­rzył drzwi od swego po­koju do na­stęp­nego. Bo­le­sław sły­szał, jak w mięk­kich pan­to­flach po­czła­pał da­lej, jak otwo­rzył drzwi do sionki, pew­nie zaj­rzał do kuchni. Wra­cał po­tem drugą stroną le­śni­czówki przez po­kój Oli i jego. Cztery po­koje, całe go­spo­dar­stwo.

– Obej­rza­łem cały dom – po­wie­dział Stach, sta­jąc w progu. – Za­po­mnia­łem, że nie masz for­te­pianu. Zda­wało mi się, że masz, i szu­ka­łem go wszę­dzie. Tu strasz­nie bę­dzie nudno bez for­te­pianu. Czy w Sław­sku nie można wy­na­jąć?

Bo­le­sław nic nie od­po­wie­dział.

– My się tu z Olą za­nu­dzimy na śmierć.

Na­wet to ostat­nie słowo nie obu­dziło Bo­le­sława z odrę­twie­nia. My­ślał tylko: „Boże, Boże, po co on tu­taj przy­je­chał?”.

Tym­cza­sem Stach na­lał do szklanki go­rą­cej wody z czaj­nika, który stał na stole. Po­szedł się go­lić. Po chwili wy­nu­rzył się z okna z twa­rzą całą w my­dli­nach:

– Czy ty konno nie jeź­dzisz?

– Ja nie, ale mam sio­dło.

– A koń?

– Ten prawy – mruk­nął Bo­le­sław.

– Cho­dzi?

– Hm, Ja­nek mówi, że bar­dzo do­bry.

– To do­sko­nale. Będę jeź­dził konno. – Sta­ni­sław cof­nął się.

Po chwili znowu do­le­ciało do Bo­le­sława py­ta­nie:

– A do Sław­ska to jak da­leko?

– Prze­cie stam­tąd je­dziesz.

– Ale na mile?

– Ze dwie, dwie i pół może...

– Czy for­te­pian da­łoby się przy­wieźć?

– Sam wi­dzia­łeś, jaka droga...

– No rze­czy­wi­ście, ale jak wy­schnie?

– To bę­dzie piach.

– Ale dał­byś mi ewen­tu­al­nie ko­nie?

– A dajże mi już spo­kój z tym for­te­pia­nem!

Bo­le­sław znie­cier­pli­wił się. Wstał i po­szedł do kuchni.

Staś nie prze­stał nu­cić, go­ląc się. Pa­trzył, jak przez drogę prze­kra­dała się zmok­nięta Ola. Nie przy­śpie­szyła jed­nak kroku. Z wolna prze­cho­dziła przez ko­le­iny, kry­jąc lalkę pod chu­s­teczką. Sta­ni­sła­wowi na ten wi­dok serce się ści­snęło.

– Oho! – po­wie­dział sam do sie­bie. – Bę­dzie tu ciężko.

Stara słu­żąca, Ka­ta­rzyna, sprzą­tała po śnia­da­niu na we­ran­dzie. Ola usia­dła w ką­ciku na ma­łym sto­łeczku i coś ga­dała do lalki.

Stach przy­pa­try­wał się dro­bia­zgom, które mu przy­po­mi­nały po­byt za gra­nicą. Roz­sta­wił je na ma­leń­kiej, zgrzy­bia­łej i brzyd­kiej to­a­letce, która stała w rogu. Oglą­dał fo­to­gra­fie: on, miss Si­mons i Du­parc na śniegu w Da­vos. Uśmiech­nięte twa­rze. Inny za­pach tam­tych przed­mio­tów. Ota­czała go woń so­sno­wych zwy­czaj­nych me­bli i pod­łóg świeżo wy­my­tych. Gdy wy­szedł na ga­nek, wy­ja­śniło się.

– Olu, chodź na spa­cer. Po­ka­żesz, gdzie brze­zina.

Ola wstała bez słowa i wzięła go za rękę. Po­czuł rączkę chu­dziutką i zimną. Po­mału ze­szli ze scho­dów. Z da­chu ka­pały cięż­kie kro­ple.

– Jak deszcz pada od rana, to po­tem po­goda – po­wie­działa po­waż­nie ma­lutka.

Obe­szli dom do­okoła. I rze­czy­wi­ście z tam­tej strony była prze­śliczna brze­zina. Pnie cią­gnęły się ku gó­rze jak śnie­ży­ste fi­lary, chrup­kie, zda­wało się, że z cu­kru czy ze śniegu. Strugi wą­tłych li­ści spa­dały z góry, ale wi­dać było tylko per­spek­tywę bia­łych fi­la­rów.

– Ład­nie tu – po­wie­dział Stach bez uśmie­chu.

Ola nic nie od­po­wie­działa. Szli po wil­got­nej tra­wie, po­tem wy­dep­taną ścieżką. Białe pnie gę­stwiły się w mgli­ste per­spek­tywy, mię­dzy drze­wami wil­goć po­częła pa­ro­wać. Miało być sło­neczne po­po­łu­dnie.

– To tylko taki ma­jowy desz­czyk – Ola cią­gnęła po­ma­lutku wą­tek swych my­śli.

Sta­nęli przed mo­giłką usy­paną z żół­tego pia­chu, po­czer­nia­łego już, ale nie­po­kry­tego trawą. Mo­giła ogro­dzona była bia­łym brzo­zo­wym płot­kiem, bar­dzo zwy­czaj­nej struk­tury; po pro­stu po­wty­kano na krzyż pa­tyki. Ogromny krzyż brzo­zowy stał nad mo­giłą, biały jak pnie ota­cza­ją­cych drzew. Stach zdzi­wił się:

– Co to jest?

– To mo­giłka – od­po­wie­działa Ola.

– Czyja?

– Jak to czyja? Ma­musi.

– To ma­mu­sia tu­taj po­cho­wana? Dla­czego nie na cmen­ta­rzu?

– Taki świat – od­po­wie­działa Ola – a tu­taj bli­ziutko.

– Pew­nie, że bli­ziutko, ale czyż nie można było na cmen­ta­rzu?

– Roz­topy były straszne. Ksiądz wi­kary konno przy­je­chał.

– To było na wio­snę?

– Konno, spo­wia­dał ma­mu­się i już tu­taj zo­stał. Dwa dni sie­dział, nie mógł się ru­szyć, woda wszę­dzie wy­lała.

– Po­świę­cił tę zie­mię?

– Po­świę­cił. Mó­wił, że nie można w nie­po­świę­co­nej ziemi. Na­ma­wiał, żeby wieźć do Sław­ska.

– A ta­tuś co?

– Ta­tuś nie chciał. Po­wie­dział: można w brze­zi­nie. Tu ładne miej­sce.

– Ładne!

– Bar­dzo ładne, ale ja tu nie lu­bię cho­dzić.

– Nie lu­bisz?

– Nie lu­bię. Cho­dzę tylko z ta­tu­siem. Ta­tuś się mo­dli.

– Ta­tuś...

– Ta­tuś co­dzien­nie cho­dzi z rana albo pod wie­czór, a w nie­dzielę to się tu mo­dli ze mną. Czyta z tej książki, co ma­mu­sia miała.

– A ty pa­mię­tasz ma­mu­się?

– Pew­nie, to le­d­wie rok mi­nął.

– Prawda. Już rok. A ja się do­wie­dzia­łem do­piero na je­sieni. Twój ta­tuś rzadko pi­suje.

– Ta­tuś nie lubi li­stów.

– Ja pi­sa­łem czę­ściej.

– Ale ta­tuś nie lubi li­stów stryj­cia.

– Czy­tał ci co kiedy?

– Nie... Kie­dyś czy­tał, jak stryj­cio sa­necz­kami jeź­dził. Ja też mam sa­neczki, ale tu­taj nie ma żad­nej góry. A w Szwaj­ca­rii duże góry?

– Ogromne. Po­każę ci fo­to­gra­fie.

– To chodźmy już do domu. Stryj­cio po­każe fo­to­gra­fie.

Za­czął po­ka­zy­wać jej fo­to­gra­fie, ale dziew­czynka wkrótce się znu­dziła. Zresztą nie bar­dzo ro­zu­miała, co to zna­czy „ho­tel”, „sa­na­to­rium”, „Szwaj­ca­ria”. Staś sie­dział na ce­ra­to­wej ka­napce, która stała w jego po­koju, i fo­to­gra­fie zsu­nęły mu się z ko­lan. Spo­glą­dał bez­myśl­nie w okno, gdzie spoza pni so­sno­wych po­częły prze­bi­jać pro­mie­nie. Igli­wie mię­dzy so­snami ku­rzyło się mocno; prze­strze­nie po­mię­dzy pniami na­peł­nione były mgłą i wy­zie­wami. Zresztą nie ob­ser­wo­wał zja­wisk przy­rody, na­wet nie my­ślał o tym, co się w nim dzieje. Trwał w spo­koju, chciał na­wet bez­myśl­no­ści. Po chwili po­wtó­rzył:

– O, ciężko tu bę­dzie.

Nie zda­wał so­bie jesz­cze sprawy z at­mos­fery, ale już wie­dział, że nie bę­dzie do­brze. Prze­ra­żał go stan brata i na próżno sta­rał się so­bie to wy­obra­zić, ale po­nie­waż nie prze­żył żad­nej straty na­prawdę, nie przy­cho­dziło mu to z ła­two­ścią. Przy śmierci matki był na­wet obecny, ale sam fakt wy­da­wał mu się nie­rze­czy­wi­sty. Po­tem nie mógł tego zro­zu­mieć ani od­czuć, tak jakby matka była za­wsze w dru­gim po­koju. A jesz­cze po­tem przy­zwy­czaił się, że ni­gdy nie wcho­dziła do tego, w któ­rym on był. A tym­cza­sem tu­taj ta pia­skowa mo­giła w brze­zi­nie była czymś nie do od­rzu­ce­nia. Wciąż ją miał przed oczami i siatkę bia­łych pni, które w od­dali za­cie­rały się i two­rzyły biały roz­py­lony ko­lor, jakby na­ma­lo­wany mu­śnię­ciami pędzla.

Tym­cza­sem Bo­le­sław sie­dział po dru­giej stro­nie sieni, na łóżku, i pa­trzył na ten sam mniej wię­cej pej­zaż so­snowy, na dym mię­dzy pniami i na pierw­sze bla­ski, oży­wa­jące na mo­krych li­ściach po­szy­cia, które do­piero owe pro­mie­nie sło­neczne od­kry­wały w wy­su­szo­nej ko­ronce boru. Tylko że my­śli Bo­le­sława jesz­cze mniej były spre­cy­zo­wane niż my­śli młod­szego czło­wieka. Z mgły, jaka go ota­czała od śmierci żony, nie wy­wo­ły­wało go żadne zja­wi­sko, wszystko wi­dział przez siatkę. Bar­dzo to prze­szka­dzało oczom, ale nic wię­cej. Na mo­giłę za­cho­dził, to prawda, w nie­dzielę tam z Olą od­pra­wiał pa­cie­rze, które tym go­rzej draż­niły go, że był nie­wie­rzą­cym. Mo­giła, ciało – nie ist­niały dla niego, czuł na­prawdę śmierć owej brzyd­kiej, choć mi­łej ko­biety, która była jego żoną przez lat kilka. Czuł, że jej nie ma. Pa­mię­tał, że umarła. Pa­mię­tał, że umie­rała, jak umie­rała. Było to wszystko je­dy­nie rze­czy­wi­ste, wszystko inne nie. Nie dla­tego skar­petki brata były czymś tak okrop­nym, a ich ko­lor miał mę­czyć Bo­le­sława w nie­licz­nych snach jego. Świat, od któ­rego od­dzie­lił się chło­pak, aby za­mą­cić mgłę po­mię­dzy pniami so­sen, był czymś prze­ra­ża­ją­cym. Przy­by­cie Sta­ni­sława było przy­by­ciem Mar­sja­nina. A jed­no­cze­śnie wy­wo­ły­wało nie­od­parte po­czu­cie rze­czy­wi­sto­ści, któ­rego Bo­le­sław był po­zba­wiony w ciągu ostat­niego roku.

My­ślał o tym (po raz pierw­szy), że to już rok, że Ba­sia mu­siała się w trum­nie strasz­li­wie zmie­nić; że ni­gdy ni­kogo już nie bę­dzie ko­chać, że Ola pew­nie jest strasz­nie za­nie­dbana, bo on wcale o tym nie my­ślał, że trzeba spro­ku­ro­wać ja­kąś na­uczy­cielkę, jed­nym sło­wem, że ja­koś na­leży iść. Do­kąd i po co, na ra­zie nie my­ślał, no ale że trzeba iść. To już było bar­dzo wielką od­mianą. Za­wdzię­czał ją temu nie­zno­śnemu przy­jaz­dowi Sta­sia.

Wtem na scho­dach, po­tem na we­ran­dzie roz­le­gły się mocne kroki sil­nych i bo­sych nóg. Dziew­czyna go­rąca od biegu za­kryła na­gle so­sny przed Sta­siem swym cie­niem.

– Gdzie pan?

Nie zdą­żył od­po­wie­dzieć. Głos Bo­le­sława od­po­wie­dział z okna, po­ło­żo­nego po prze­ciw­nej stro­nie drzwi we­ran­do­wych.

Oka­zało się, że straż­nik Ja­nek, brat dziew­czyny, który miesz­kał na po­dwó­rzu, wy­bił ręką szybę w drzwiach wej­ścio­wych; głę­boko roz­ciął dłoń, trzeba było prze­wią­zać mu ranę, wy­jo­dy­no­waw­szy na­le­ży­cie. Za­jęli się tym obaj bra­cia, przy tej oka­zji Sta­ni­sław po­znał po­dwó­rze i jego miesz­kań­ców.

Nie było ich wielu, strze­lec z sio­strą i matką oraz kil­ku­na­sto­let­nich dwóch wy­rost­ków do pa­sa­nia krów i koni, Edek i Olek. To wszystko. Po­dwórko było małe, czy­ste, ale smutne. Ko­nie i krowy mie­ściły się w czer­wo­nym bu­dynku na par­te­rze, na pię­trze było miesz­kanko, w któ­rym od­by­wała się ope­ra­cja. Dwa po­koje strzelca i po­koik chło­pa­ków. Okienka były małe i świa­tła było w nich nie­wiele. So­sny za­czy­nały się za­raz za ścia­nami tego domu, który do po­łowy był staj­nią. Osobno jesz­cze stały: szopa, wo­zow­nia, kur­nik, chle­wik.

Sta­ni­sław wra­cał do domu jesz­cze smut­niej­szy, jesz­cze bar­dziej znie­chę­cony. A przy tym nie opusz­czało go zmę­cze­nie po dłu­giej dro­dze, po­tniał co chwila. Po­wie­trze po desz­czu było jed­nak parne i po­goda, która się osta­tecz­nie usta­liła po po­łu­dniu, nie za­po­wia­dała się na długo. Po­ło­żył się na ce­ra­to­wej ka­napce i cier­pli­wie cze­kał na obiad. Bo­le­sław cho­dził bez prze­rwy po po­koju, choć cia­sno tam było po­mię­dzy jego łóż­kiem a Oli. Dziew­czynka wraz z lalką sie­działa w tym sa­mym po­koju, w ką­ciku za łóż­kiem. Bo­le­sław w chwili pustki w gło­wie sły­szał, jak uczy lalkę pa­cie­rza.

II

Inne dni po przy­jeź­dzie Sta­sia były zu­peł­nie po­dobne, z tą może róż­nicą, że Bo­le­sław mniej prze­sia­dy­wał w domu. Nie tylko mu­siał jeź­dzić po le­sie, do­glą­dać to tej, to owej ro­boty, być na po­rę­bie i na tar­taku, które le­żały dość da­leko od sie­bie, ale także jeź­dzić na­wet do mia­steczka. Nie był tam od roku, droga te­raz była tro­chę lep­sza, przy­po­mniał so­bie mnó­stwo nie­za­ła­twio­nych od tak dawna spraw, po­je­chał. Wo­lał uni­kać sam na sam z bra­tem. Jego stroje, spo­sób mó­wie­nia i by­cia roz­dzie­rały mu za­bliź­nioną pra­wie ranę. Nie mógł znieść tej za­my­ślo­nej ra­do­ści ży­cia, jaka była wszę­dzie w Sta­siu: w ru­chu, sło­wie, śmie­chu. Nie przy­zna­wał się Bo­le­sław, ale we wła­snym bra­cie wi­dział tyle czaru, tyle uj­mu­ją­cego wdzięku, któ­rego nie mógł za nic w świe­cie przy­jąć do wia­do­mo­ści. Nie ro­zu­miał, w ja­kim zna­cze­niu, ale ten czar, ten wdzięk od­ry­wały go od Basi. Wo­lał więc sie­dzieć na tar­taku i słu­chać, jak się kłó­cili Ży­dzi. Spóź­niał się na obiad, ale Staś cze­kał cier­pli­wie, miał zwy­czaj cho­dze­nia na bar­dzo da­le­kie spa­cery z Olą i bar­dzo to go mę­czyło. Bo­le­sław czę­sto za­sta­wał go na ce­ra­to­wej ka­napce, wie­czo­rem kładł się wcze­śnie do łóżka i nie chciał wy­cho­dzić po za­cho­dzie słońca.

– Zo­stał mi jesz­cze taki zwy­czaj z sa­na­to­rium – po­wie­dział do brata.

Był bar­dzo miły, ale wciąż bar­dzo nie­tak­towny, śmiał się, żar­to­wał, śpie­wał i gwiz­dał. Ola po­we­se­lała tro­chę przy stry­jaszku i na­uczyła się dwu pio­se­nek nie­miec­kich, ja­kie jej śpie­wał Staś. Do­tych­czas ni­gdy pra­wie nie śpie­wała, a te­raz nu­ciła wie­czo­rami lal­kom, uło­żo­nym w ko­ły­skach z kory brzo­zo­wej. To jesz­cze bar­dziej mę­czyło i draż­niło Bo­le­sława.

Znowu pa­dało i znowu się wy­po­go­dziło, i wła­śnie na­de­szły księ­ży­cowe noce. Ola bar­dzo późno kła­dła się spać, tego wie­czoru sie­działa u stryja na ka­napce i pa­trzyła, jak po­mię­dzy so­snami prze­dziera się czer­wone świa­tło wscho­dzą­cego sa­te­lity. Za­mil­kła ze zdzi­wie­nia, bo Staś opo­wia­dał jej, jak wscho­dzi księ­życ w ja­snym po­wie­trzu gór, o tym, jak wi­dział za­ćmie­nie pełni, wy­ła­nia­jące się zza czer­wo­nego grzbietu na­prze­ciwko ich sa­na­to­rium. Mroźno wtedy miało być i po­wie­trze lek­kie od czy­sto­ści z sy­kiem do­sta­wało się do gar­dła. Mała była prze­ra­żona. Ale księ­życ z czer­wo­nego stał się biały i mię­dzy so­snami po­wsta­wały bar­dzo ja­sne plamy.

Po­tem po­szli na spa­cer po­mię­dzy brzozy. Cho­dzili tam i z po­wro­tem i Sta­siowi wy­da­wało się wszystko nie­rze­czy­wi­ste. Trzeba było du­żej siły woli, aby wciąż jesz­cze śmiać się i żar­to­wać, trzy­ma­jąc małą bra­ta­nicę za rękę. Gdy zbli­żyli się w stronę mo­giłki, Ola sta­nęła i nie chciała iść da­lej, ale po­wie­dział do niej ła­god­nie, że nie po­winna się bać, że tam nie ma nic strasz­nego. On by także chciał le­żeć – je­żeli już przyj­dzie pora – w tym pia­sku po­śród tych mar­mu­ro­wych pni. Zbli­żyli się do ogro­dze­nia, ale zo­ba­czyli Bo­le­sława. Stał tylko, ale w jego opusz­czo­nej gło­wie i zła­ma­nej po­staci tyle było wy­mowy, że Staś się cof­nął.

– Tam stoi ta­tuś – po­wie­działa Ola.

I wró­cili już w mil­cze­niu do swo­jego domu. Ola po­szła spać, stara ku­charka, Ka­ta­rzyna, uło­żyła ją do łó­żeczka, a Sta­ni­sław znowu po­czął pa­trzeć na pnie so­snowe, nie­bie­skie od księ­ży­co­wego świa­tła.

Bo­le­sław wszedł na­gle do jego po­koju. Wi­dział ich, jak od­cho­dzili od niego i od mo­giły, i nie mógł się po­wstrzy­mać od ja­kichś gorz­kich słów, ale Sta­ni­sław nic z tego nie ro­zu­miał. Po­tem po­szli do ja­dalni i pili jesz­cze her­batę w mil­cze­niu, na­resz­cie Bo­le­sław za­czął opo­wia­dać o wszyst­kim od po­czątku. Wi­dać było, że robi mu to wielką ulgę, to ga­da­nie, że nie tylko zrzuca cię­żar z sie­bie, ale jed­no­cze­śnie prze­ła­muje te lody, które od­dzie­lały go od brata. A więc od po­czątku: jaka Ba­sia była, ci­cha, do­bra, zwy­czajna, ale nie­zwy­kle miła; jak w ogóle była sła­bo­wi­tego zdro­wia od sa­mego uro­dze­nia Oli; jaka to wtedy była bar­dzo śnieżna zima, jak po­tem przy­szły fa­talne roz­topy i ksiądz mu­siał konno przy­jeż­dżać. To wszystko, co Sta­siowi stre­ściła Ola w pierw­szej ich roz­mo­wie, ale o wiele bar­dziej szcze­gó­łowo, z po­wro­tami do te­ma­tów już po­ru­szo­nych, z re­fre­nami; mó­wił bar­dzo nie­zdar­nie, pry­mi­tyw­nie, ale Staś słu­chał uważ­nie i nie spusz­czał oczu z niego. Je­żeli wy­da­wało mu się, że opo­wia­da­nie brata było pro­stac­kie, to jed­nak czuł po­przez siłę cier­pie­nia całą moc i trwa­łość or­ga­ni­zmu, całą siłę cha­rak­teru do­by­wa­jącą się z pro­stych słów. My­ślał, że jed­nak on jest moc­nym czło­wie­kiem, który po­trafi strasz­nie cier­pieć i sza­le­nie ko­chać. Słu­cha­jąc ga­da­nia, które tak do­kład­nie od­bi­jało cha­rak­ter, po­rów­ny­wał sie­bie ze star­szym bra­tem i uśmie­chał się z po­li­to­wa­niem. Nic głę­bo­kiego, wszystko po na­skórku, a ot i ko­niec. I nic z tego nie bę­dzie.

Bo­le­sław nie był za­do­wo­lony ze swego wy­ga­da­nia się, po­szedł za­raz do sie­bie i długo nie spał. Zda­wało mu się, że Staś przy­jął to wszystko za bar­dzo obo­jęt­nie, nie prze­jął się, nie oka­zał na­le­ży­tego za­in­te­re­so­wa­nia. My­ślał, że to wy­zna­nie, które po­każe Sta­siowi, co się w nim dzieje, po­zwoli im na więk­szy kon­takt. Tym­cza­sem Staś na­za­jutrz był jesz­cze bar­dziej obcy, jesz­cze bar­dziej we­soły i nie­do­stępny. Za­częły do niego (poczta przy­cho­dziła dwa razy na ty­dzień) na­pły­wać li­sty z za­gra­nicz­nymi mar­kami, które sta­ran­nie wy­ci­nał i da­ro­wy­wał Oli. Dnie za­częły się te­raz ładne i cho­dzili na spa­cery. Bo­le­sław z we­randy czy z lasu ob­ser­wo­wał z da­leka wy­soką, szczu­płą po­stać Sta­sia, w sza­rym ubra­niu; zle­wał się pra­wie z szarą po­światą, jaka po­wstaje w so­sno­wym le­sie: był pra­wie nie­bie­ski, a białe wło­ski Oli wy­glą­dały niby sło­neczna plama, cią­gnąca za nim.

Osta­tecz­nie Sta­ni­sław nie wy­trzy­mał i zde­cy­do­wał się spro­wa­dzić for­te­pian ze Sław­ska.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: