- promocja
- W empik go
Opowiadania nowojorskie - ebook
Opowiadania nowojorskie - ebook
Dziewięć opowiadań. Różnorodne portrety ludzi i miasta: od cierpko humorystycznego Epizodu międzynarodowego, opisującego podróż dwóch młodych Anglików za ocean, po Niezły narożnik, którego bohater powraca do Nowego Jorku po trzydziestu trzech latach nieobecności, by spotkać swojego sobowtóra; od Johna Lennoxa w Historii pewnego arcydzieła, poznającego dzięki obrazowi prawdę o swojej narzeczonej, po odkrywającą swoją kobiecą tożsamość Catherine Sloper, bohaterkę Placu Waszyngtona - opowiadania, które wielu uważa za jedno ze szczytowych osiągnięć pisarza. Opowiadania nowojorskie to podróż ścieżkami pamięci po mieście, którego już nie ma, migawki robione na przestrzeni czterdziestu lat. James, mistrz detalu i półcienia, rejestruje tu grę przelotnych spojrzeń i drobnych gestów, kreśli subtelny obraz relacji międzyludzkich i jak zwykle okazuje się wirtuozem niedopowiedzeń.
Utwory Jamesa o Nowym Jorku ujawniają przede wszystkim gniew, niepodobny do żadnego innego Jamesowskiego gniewu, gniew wywołany tym wszystkim, co mu odebrano - jak postąpiono, w imię komercji i materialnego postępu, z miastem, które kiedyś znał. Nie jest to wszakże zwykły gniew z powodu destrukcji rzeczy pięknych i znajomych; to uczucie znacznie dziwniejsze i bardziej skomplikowane, zasługujące na większą uwagę.
(z przedmowy)
Gniew Jamesa na Nowy Jork to złość wzgardzonego kochanka, kogoś, kto stracił coś pięknego i delikatnego.
„The New York Times"
James jest w Polsce najmniej znanym z klasyków anglosaskiej powieści. Był rozdarty między Stanami Zjednoczonymi, w których się urodził, a Wielką Brytanią, która stała się jego ojczyzną z wyboru. A zderzenie skorumpowanej Europy i prostodusznej Ameryki uczynił osią swych książek. Dwa wielkie tematy Jamesa to miłość i pieniądze. Na tych krosnach tka fabuły o kobietach niewinnych i zepsutych, wodzonych na pokuszenie i kuszących.
Juliusz Kurkiewicz, „Gazeta Wyborcza"
Henry James jest w historii powieści tym, kim Szekspir w dziejach poezji.
Graham Greene
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7747-421-1 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Późną wiosną 1865 roku, tuż po zakończeniu wojny, w obskurnej klitce na poddaszu jednego z wielkich nowojorskich hoteli leżał na łóżku młody schorowany oficer, pogrążony w niewesołych rozmyślaniach. Jego zadumę przerwał pokojowy, który wszedł, by wręczyć mu wizytówkę z nazwiskiem Pani Samuelowa Mason i słowami skreślonymi ołówkiem na odwrocie: „Drogi pułkowniku Mason, dopiero teraz się dowiedziałam, że pan jest w mieście, samotny i niezdrów. To naprawdę okropne. Czy pan mnie pamięta? Czy zobaczy się pan ze mną? Bo jeśli tak, to z pewnością pan mnie sobie przypomni. Nalegam, aby wejść na górę. M.M.”.
Mason był nieubrany, nieogolony, słaby i lekko gorączkował; w pokoiku panował bałagan, który nie zalecał się nawet malowniczością. Wizytówka pani Mason stanowiła zagadkę, a zarazem niebiańską zapowiedź pociechy. Jednakże młody człowiek miał tak nadwątlony umysł, że nie od razu pojął, co właściwie oznacza ten liścik. Przez dobrą chwilę zbierał myśli.
– To jest dama, proszę pana – usłużnie podpowiedział pokojowy.
– Młoda czy stara?
– No, jedno i drugie po trochu, proszę pana.
– Przecież nie zaproszę damy tutaj, na górę – jęknął chory.
– Ależ proszę pana, wygląda pan pięknie, daję słowo – zapewnił pokojowy. – One lubią chorych mężczyzn. Poza tym widzę, że nosi pańskie nazwisko – ciągnął Michael, który przez lata służby osiągnął wielką szczerość wypowiedzi – więc tym większy wstyd dla niej, że nie przyszła wcześniej.
Pułkownik Mason uznał, że skoro pani Mason sama pragnie złożyć mu wizytę, należy ją przyjąć bez dalszych ceregieli.
– Jeżeli jej to nie przeszkadza, to mnie tym bardziej nie – oświadczył, zbyt słaby, aby silić się na przesadną skrupulatność, i niebawem odwiedzająca została doprowadzona do jego wezgłowia. Ujrzał przed sobą urodziwą korpulentną blondynkę w średnim wieku, ubraną wedle najnowszej mody i nieokazującą najmniejszego skrępowania, chyba że takie, jakie łatwo wytłumaczyć zadyszką na skutek długiej wspinaczki po schodach.
– Pamiętasz mnie? – zapytała owa dama, ujmując młodzieńca za rękę.
Mason opadł na poduszki i spojrzał na nią. – Kiedyś była pani moją stryjenką... stryjenką Marią.
– Nadal jestem twoją stryjenką Marią – odparła. – To bardzo ładnie, że mnie nie zapomniałeś.
– To bardzo ładnie, że ty nie zapomniałaś o mnie – rzekł tonem zdradzającym uczucie głębsze niż zwykła chęć odwzajemnienia życzliwości.
– Mój drogi, mieliście tu wojnę i setki innych okropieństw! Wiesz, dłuższy czas bawiłam w Europie. Od powrotu mieszkam na wsi, w starym domu twego stryja nad rzeką; umowa najmu wygasła, akurat kiedy wróciłam do kraju. Wczoraj wpadłam do miasta w interesach i zupełnym przypadkiem dowiedziałam się o twojej chorobie i miejscu pobytu. Wiedziałam, że wstąpiłeś do wojska; dziesiątki razy się zastanawiałam, co się z tobą dzieje i czy zjawisz się u nas, skoro wojna się skończyła. Oczywiście, przyszłam do ciebie, nie tracąc ani chwili. Tak mi przykro. – Tu pani Mason rozejrzała się za czymś do siedzenia, lecz na fotelach poniewierały się części garderoby i ekwipunku młodzieńca oraz resztki jego ostatniego posiłku. Poczciwa dama spoglądała na ten bałagan z piękną, niemą, współczującą ironią.
Młody człowiek leżał bez ruchu, nie odrywając wzroku od jej ładnej twarzy, gotów z rozkoszą i pokorą przyjąć każdą formę, w jaką zechciałaby oblec swe uczucia. – Jesteś pierwszą kobietą godną tego miana, którą widzę od nie wiem ilu miesięcy – wyznał, świadom kontrastu między jej postacią i wyglądem pokoju, niemalże czytając w jej myślach.
– Domyślam się. Zamierzam zastąpić ci tuzin kobiet. – Opróżniła jeden z foteli i przysunęła go do łóżka, po czym usiadła, zdjęła rękawiczkę i miękko pogłaskała dłoń krewniaka. – Aleś ty wyrósł i zmężniał! – ciągnęła. – A teraz powiedz, bardzo jesteś chory?
– O to musisz zapytać lekarza – powiedział Mason. – Właściwie nie wiem. Bardzo źle się czuję, przypuszczam jednak, że to częściowo z powodu mego położenia.
– Nie wątpię, że twoje położenie ponosi co najmniej połowę winy. Już rozmawiałam z lekarzem. Pani Van Zandt to moja stara przyjaciółka i kiedy jestem w mieście, zawsze do niej zaglądam. To od niej dowiedziałam się dziś rano, w jakim jesteś stanie. Najpierw cieszyłyśmy się z tego, że wreszcie będzie pokój; po czym, naturalnie, zaczęłyśmy lamentować, ilu to młodych ludzi będzie teraz musiało żyć bez kończyn, ze zrujnowanym zdrowiem. No i pani Van Zandt przykładowo wymieniła kilku pacjentów swego męża, między innymi ciebie: oto wspaniały młody człowiek, powiedziała, chory i nieszczęśliwy, pozbawiony rodziny i przyjaciół, którego jedynym schronieniem jest duszna klitka w zgiełkliwym hotelu. Możesz sobie wyobrazić, że od razu zastrzygłam uchem i zapytałam, jakie imię dano ci na chrzcie. Doktor Van Zandt, który zajrzał do nas, zaraz mi odpowiedział. Na szczęście imię masz niepospolite: niepodobna, by na świecie żyło dwóch Ferdinandów Masonów. Krótko mówiąc, domyśliłam się, że jesteś synem brata mego męża i że nareszcie ja również zyskałam skromną szansę, by pielęgnować jakiegoś bohatera. Doktor Van Zandt wiedział niewiele o tobie, ale to, co wiedział, zgadzało się z tym, co wiem ja, chociaż było mi przykro, że nigdy mu nie mówiłeś o naszym pokrewieństwie. Jednak właściwie po co miałbyś mówić? Teraz i tak będziesz musiał się do mnie przyznać. Żałuję, że nie wspomniałeś o tym wcześniej, tylko z tego względu, że doktor mógł nas skontaktować miesiąc temu i wtedy pewnie już byłbyś zdrowy.
– Musi minąć więcej niż miesiąc, żebym wyzdrowiał – rzekł Mason, uznając, że skoro pani Mason usilnie zamierza coś dla niego zrobić, to powinna poznać prawdziwy stan rzeczy. – Nigdy o tobie nie wspominałem, bo całkiem straciłem cię z oczu. Sądziłem, że wciąż jesteś w Europie, co więcej – dodał po chwili wahania – doszły mnie słuchy, że znów wyszłaś za mąż.
– Pewnie, że tak – rzekła pani Mason z niezmąconym spokojem. – Sama o tym słyszę co najmniej raz na miesiąc. A ja sądziłam, że ty się ożeniłeś, do czego miałam przecież większe podstawy. Jednak, dzięki Bogu, nic takiego nas nie dzieli. Oboje możemy robić, co chcemy. Obiecuję, że w miesiąc cię wyleczę, nawet wbrew twej woli.
– Jakie proponujesz lekarstwo? – zapytał młodzieniec z uśmiechem, nader uprzejmym, zważywszy na to, jak sceptycznie był nastawiony.
– Po pierwsze, zamierzam zabrać cię z tej okropnej nory. Omówiłam wszystko z doktorem Van Zandtem. Twierdzi, że musisz wyjechać na wieś. Drogi chłopcze, każdy by się tu wykończył – ruchliwy Broadway za oknem, druga taka ulica pod drzwiami! Posłuchaj. Mój dom stoi nad samą rzeką, o dwie godziny jazdy pociągiem. Wiesz, że nie mam dzieci, towarzyszy mi tylko siostrzenica, Caroline Hofmann. Przyjedziesz i zamieszkasz z nami, dopóki nie nabierzesz sił, choćby miało to trwać i dziesięć lat. Zapewniam ci zdrowe, świeże powietrze, odpowiednie jedzenie, porządną opiekę oraz przywiązanie rozsądnej kobiety. Ani słowa sprzeciwu! Będziesz robił, co zechcesz: będziesz wstawał, kiedy zechcesz, jadł, kiedy zechcesz, chodził spać, kiedy zechcesz, i mówił, co zechcesz. Nie będę niczego od ciebie wymagać, oprócz tego, byś pozwolił troskliwie się tobą zajmować. Przypominasz sobie, jak będąc jeszcze w szkole, po śmierci ojca zapadłeś na odrę i stryj zabrał cię do nas? Osobiście pomagałam opiekować się tobą i pamiętam, że nawet w chorobie miałeś doskonałe maniery. Stryj bardzo cię lubił i gdyby miał jakiś znaczniejszy majątek, z pewnością wymieniłby cię w testamencie. Ale naturalnie nie mógł nikomu zapisać pieniędzy własnej żony. To, co chciałabym dla ciebie zrobić, to tylko niewielka część tego, co on sam by zrobił, gdyby żył i wiedział, jaki byłeś dzielny i jak teraz cierpisz. A więc ustalone. Dziś po południu wracam do domu. Jutro rano przyślę ci służącego z instrukcjami. To Anglik, który doskonale zna swoją robotę; spakuje twoje rzeczy i wszystko za ciebie załatwi. Musisz tylko dać się ubrać i zawieźć na pociąg. Oczywiście wyjadę po ciebie na stację. Tylko nie mów, że nie czujesz się na siłach.
– Taki silny jak w tej chwili nie czułem się od wielu tygodni – odrzekł Mason. – Pewnie nie ma sensu, żebym ci dziękował.
– Najmniejszego. I tak bym nie słuchała. Podejrzewam – dodała pani Mason, rozglądając się po gołych ścianach i skąpym umeblowaniu – że płacisz niezłą sumkę za to gniazdko rozkoszy. Potrzebujesz pieniędzy?
Młody człowiek pokręcił głową.
– A więc dobrze – oznajmiła pani Mason kategorycznie. – Od tej chwili jesteś w moich rękach.
Mason leżał przejęty do głębi, niezdolny wykrztusić słowa; próbował jednak zapewnić ją o swej wdzięczności lekkim uściskiem palców. Dama podniosła się i chwilę stała przy łóżku, wciągając rękawiczkę z nikłym uśmieszkiem niespełnionej filantropki, która w końcu znalazła nieskończenie wdzięczny obiekt zainteresowania. Jej uśmiech odbił się w znużonym obliczu biednego Ferdinanda; nareszcie, po tylu latach, także o niego ktoś się zatroszczył. Pozwolił, by głowa opadła mu na poduszkę, w milczeniu wdychał woń spokojnej elegancji i dobrodusznej serdeczności stryjenki. Pragnął pochwycić jej suknię i prosić, by go nie opuszczała – teraz dopiero miał odczuć gorycz osamotnienia. Przypuszczam, że ta wzruszająca obawa – wzruszająca w dwójnasób u młodego, zniszczonego przez wojnę oficera – odmalowała się w jego oczach, gdyż przed odejściem pani Mason schyliła się i pocałowała go w czoło. Dosłyszał jeszcze szelest jej sukni na dywanie, cichy trzask zamykanych drzwi i oddalające się kroki, po czym zakrył twarz dłońmi, poddając się słabości, i wybuchnął szlochem niczym stęskniony uczniak. Przypomniano mu, jak piękne może być życie.
Sprawy potoczyły się tak, jak zamyśliła pani Mason. Nazajutrz o szóstej po południu Ferdinand znalazł się na małej stacyjce Hudson River Railroad, wyczerpany podróżą, niemniej podniecony perspektywą jej zakończenia. Pani Mason już na niego czekała w niskim faetonie ze stertą poduszek i pledów; Ferdinand usadowił się u jej boku i powóz ruszył pędem.
Pani Mason zajmowała obszerną rezydencję w wiejskim stylu, z podjazdem wijącym się wokół okrągłego trawnika i bujnej kępy krzewów. Gdy powóz zajechał przed ganek, w drzwiach pojawiła się młoda kobieta. Można wybaczyć Masonowi, że, niejako zaocznie, uznał się za przedstawionego; zanim się połapał – służący za jego plecami zmagał się z kufrem pod kierownictwem pani Mason – przyjął podane mu ramię i dał się poprowadzić przez hol do bawialni. Tam panna uprzejmie wskazała mu kanapę, którą dla jego użytku specjalnie kazała przysunąć do ognia, rozpalonego specjalnie dla jego wygody. Jednakże Mason nie zdołał skorzystać z tej uprzejmości; wiedziony nakazem rozsądku bezzwłocznie udał się do swego pokoju.
Następnego ranka wstał wcześnie i podjął próbę zejścia na śniadanie. Ale siły go zawiodły, z konieczności więc nieśpiesznie się ubrał i zadowolił przejściem z łóżka na fotel. Aby oszczędzić mu trudu chodzenia po schodach, celowo przeznaczono dla niego sypialnię na parterze – uroczy pokój z jasnym dywanem i jasno obitymi meblami, tchnący ową delikatną świeżością, która świadczy o niekwestionowanej władzy kobiet. Duże wysokie okno spowite w muślin i perkal wychodziło na zielony trawnik; przy oknie tym, owinięty w szlafrok, zatopiony w objęciach najmiększego z foteli, Mason powoli spożył prosty posiłek. Niebawem na trawniku przed oknem pojawiła się gospodyni i młody człowiek, pojmując, że to skrzydło domu wystawione jest na ciepłe promienie słońca, odważył się otworzyć okno, by z nią porozmawiać. Pani Mason przystanęła na trawie, osłonięta parasolką.
– Pora pomyśleć o lekarzu – powiedziała. – Najważniejszy tutaj jest doktor Gregory, przedstawiciel starej szkoły. Ale był u nas tylko raz, bo obie z siostrzenicą mamy zdrowie jak dziewki folwarczne. A i wtedy... cóż, wyszedł na durnia. Prowadzi praktykę głównie dla „starych rodzin”, bo tylko on wie, jak leczyć niektóre staromodne, przestarzałe dolegliwości. Wszystko, co może być skutkiem wojny, całkowicie go przerasta. Poza tym jest okropnie niezdecydowany i gada o własnych chorobach à lui. Prawdę mówiąc, trochęśmy się przemówili, co poniekąd utrudnia stosunki.
– W takim razie w ogóle się nie nadaje – zaśmiał się Mason. – Ale chyba to nie jest wasz jedyny lekarz?
– Nie; jest jeszcze młody człowiek, nowy nabytek, niejaki doktor Knight, którego nie znam osobiście, ale o którym słyszałam same dobre rzeczy. Przyznaję, że jestem uprzedzona, na korzyść młodych ludzi. Doktor Knight musi dopiero wyrobić sobie pozycję, więc przypuszczalnie będzie szczególnie uważny i staranny. Poza tym wydaje mi się, że był felczerem wojskowym.
– Znałem kogoś o tym nazwisku – rzekł Mason. – Ciekawe, czy to on. Nazywał się Horace Knight, był jasnowłosy i krótkowzroczny.
– Nie wiem – rzekła pani Mason – może Caroline coś wie. – Cofnęła się o kilka kroków i zawołała do okna na piętrze: – Caroline, jak ma na imię doktor Knight?
– Nie mam najmniejszego pojęcia – dobiegły Masona słowa panny Hofmann.
– Może Horace?
– Nie wiem.
– To blondyn czy brunet?
– Nie widziałam go na oczy.
– Czy ma krótki wzrok?
– Skąd, u licha, miałabym wiedzieć?
– Wydaje mi się, że wszyscy są siebie warci – zażartował Ferdinand. – Przy tobie, droga stryjenko, jakie znaczenie ma lekarz?
A zatem pani Mason posłała po doktora Knighta, który rzeczywiście okazał się dawnym znajomym jej bratanka. I chociaż młodych ludzi nie łączyła zbyt duża zażyłość, lecz jedynie powierzchowne koleżeństwo po zimie spędzonej na sąsiednich kwaterach, bardzo się ucieszyli z ponownego spotkania. Horace Knight, młodzieniec o dobrym pochodzeniu, dobrym wyglądzie, dobrych kwalifikacjach i dobrych intencjach, po trzech latach praktyki chirurgicznej w wojsku postanowił poszukać szczęścia w sąsiedztwie pani Mason. Jego matka, wdowa z niewielką rentą, ostatnio dla oszczędności przeniosła się na wieś i syn nie chciał zostawiać jej samej. Okoliczne tereny dla człowieka obdarzonego energią stanowiły bardzo obiecujące łowiska, gęsto obsadzone dużymi rodzinami o sporych dochodach i owych konserwatywnych nawykach, które każą ludziom wysoko cenić opiekę medyczną. Co więcej, miejscowy lekarz dni świetności miał już za sobą i być może zarzuty pani Mason, jakoby nie nadążał za „rozwojem nowych schorzeń”, nie były całkiem bezpodstawne; w rzeczy samej, dla niego i jego starych pacjentów świat stał się aż nazbyt nowy. Zainwestowane na Południu pieniądze, cenne źródło dochodów, wojna połknęła jednym haustem; stary doktor zrobił się lękliwy, nerwowy i kwękający; w kilku ważnych sytuacjach utracił pewność siebie, a także okulary; wielokrotnie jaskrawo się pomylił; w sercach jego pacjentów zagościło długotrwałe niezadowolenie; nie miał konkurencji; słowem, fortuna sprzyjała doktorowi Knightowi. Mason, który pamiętał młodego chirurga jako pogodnego, bystrego towarzysza, wkrótce nabrał przekonania, że również jego talentom medycznym nie można nic zarzucić. Lekarz szybko się zorientował, co dolega Ferdinandowi, zadawał inteligentne pytania i udzielał prostych, dokładnych wskazówek. Choroba była zadawniona i zjadliwa, lecz nie istniał żaden wyraźny powód, by z pomocą starannej opieki i rozwagi nie dało się jej opanować.
– Znacznie opadłeś z sił – oznajmił Knight przed wyjściem, biorąc rękawiczki i kapelusz – ale chyba masz bardzo odporny organizm. Jednak wydaje mi się, wybacz, że to mówię, że stoczyłeś się tak nisko po części z własnej winy. W ogóle nie stawiałeś oporu; nie dbałeś o to, czy wyzdrowiejesz.
– Przyznaję, że nie... nieszczególnie. Ale nie rozumiem, skąd o tym wiesz.
– Przecież to się rzuca w oczy.
– Cóż, to chyba naturalne. Zanim odnalazła mnie pani Mason, byłem na świecie sam jak palec. Samotność sprawiła, że wszystkiego mi się odechciało. Niemal zapomniałem, czym się różni choroba od zdrowia. Nie miałem przed sobą niczego, co by mi przypomniało, w namacalnej formie, jak ogromna jest masa wspólnych ludzkich spraw, w imię których człowiek – bez względu na to, jak nazywa ów odruch – pragnie zachować zdrowie i odzyskać siły po chorobie. Zapomniałem, że kiedyś obchodziły mnie książki i idee, zapomniałem o wszystkim, chciałem tylko ratować swój nieszczęsny zewłok. Tymczasem ten zewłok stał się zbyt nieszczęsny, by warto było dla niego żyć. W zastraszającym tempie traciłem czas i pieniądze; pogarszało mi się, zamiast się polepszać; w końcu porzuciłem wszelki opór. Wydawało mi się, że lepiej umrzeć łatwo niż z trudnością. Wszystko to mówię w czasie przeszłym, gdyż przez kilka ostatnich dni stałem się zupełnie nowym człowiekiem.
– Serdecznie żałuję, że nic o tobie nie wiedziałem – rzekł Knight. – Zmusiłbym cię, byś choć wrócił ze mną do domu. Rzeczywiście, perspektywy nie były różowe, ale co powiesz teraz? – ciągnął, rozglądając się po pokoju. – Powiedziałbym, że w chwili obecnej kolor różowy przeważa.
Mason przytaknął z wymownym uśmiechem.
– Gratuluję ci z całego serca. Pani Mason, pozwól, że ją pochwalę, jest tak do gruntu (i, jak mniemam, nieuleczalnie) poczciwa, że jej niezwykły rozsądek stanowi nie lada niespodziankę.
– Owszem – potwierdził Ferdinand – a w lepszych chwilach przejawia taki rozsądek i stanowczość, że nie lada niespodzianką jest jej poczciwość. To wspaniała kobieta.
– A już twój służący to szczególny dar losu. Wygląda, jakby wyszedł z jakiejś angielskiej powieści.
– Szczególny dar losu? Czyli nie widziałeś jeszcze panny Hofmann?
– Owszem, spotkałem ją w holu. Ona wygląda, jakby wyszła z jakiejś amerykańskiej powieści, choć nie jestem pewien, czy to wielki komplement. Tak czy inaczej, zmusiłem ją, by z niej wyszła.
– A zatem honor nakazuje – zaśmiał się Mason – abyś umieścił ją w innej.
Doktor nie musiał umacniać Masona w przekonaniu o nowo nabytym szczęściu. Młody człowiek uznał, że będzie sam sobie winien, jeśli te dni nie staną się najrozkoszniejszym czasem w jego życiu; toteż postanowił bez reszty poddać się swym wrażeniom – i po prostu wegetować. Już sama choroba stanowiła wystarczający powód długotrwałej gnuśności umysłowej, ale Mason miał też inne motywy. Przez ostatnie trzy lata nieprzerwanie znosił męczarnie obowiązku. Wciąż brał udział w ciężkich walkach, jednak tak fortunnie, że nie odniósł żadnej poważnej rany; toteż dopóki nie podupadł na zdrowiu, brał urlop rzadziej niż jakikolwiek znany mu oficer. Obdarzony wielkim stoicyzmem i pewnym typem opanowania – zdolnością przystosowania się do faktów dokonanych, bez względu na ich kierunek – w głębi duszy był jednak człowiekiem osobliwie nerwowym i skrupulatnym. Przy tych nielicznych okazjach, gdy przebywał z dala od teatru swych działań wojskowych, tak dotkliwie cierpiał z niepokoju, iż wydarzyło się lub zaraz wydarzy się coś, w czym on, ku swej wiecznej udręce, nie uczestniczy i na co nie ma wpływu, że właściwie nie potrafił cieszyć się wypoczynkiem. Co więcej, ciągłą zadrę stanowiło dlań poczucie traconego czasu – poczucie, że bezpowrotnie mijają cenne godziny, w czasie których, przykładając się do pracy, można by niemal wybudować pomnik trwalszy od spiżu. Próbował w miarę możności rozbroić tę myśl, w przerwach między zajęciami zawodowymi wytrwale czytając i studiując. Przytaczam ten fakt po prostu jako dowód na to, jak nieprzerwanie surowe życie wiódł już na długo przed zachorowaniem; lecz w istocie mógłbym potroić ten okres, zerkając na lata jego studiów i kilka pracowitych miesięcy między schyłkiem młodości i wybuchem wojny. Mason zawsze pracował; po pierwsze, lubił pracować, po drugie, całkowity brak więzów rodzinnych pozwolił mu zaspokajać to upodobanie bez przeszkód i dystrakcji. Ta okoliczność stanowiła dlań zysk, a zarazem poważną stratę. W dwudziestym siódmym roku życia był już w swoim kręgu szanowanym uczonym, jednak pozostał zupełnym durniem w pewnych kwestiach towarzyskich. Nie miał pojęcia o tych wszystkich lżejszych, bardziej ulotnych formach obcowania z ludźmi, które są związane z byciem czyimś synem, bratem, kuzynem. I oto nareszcie, jak sam siebie napominał, miał odkryć, co to znaczy być bratankiem czyjegoś męża. Pani Mason zamierzała mu wyjaśnić sens przymiotnika „domowy” – i doprawdy, trudno byłoby to zrobić w przyjemniejszy sposób. Wydawało się, że Mason nauczy się czegoś, po prostu zachowując bezczynność, i że opuści ten dom nie tylko lepszy, ale i mądrzejszy; a dzięki owemu wzmożeniu zdolności, które towarzyszy narodzinom szczerego i rozumnego przywiązania, stało się prawdopodobne, że pod tym przynajmniej względem się nie rozczaruje. Starczyło kilku dni, by ujawniły się przed nim wspaniałe zalety jego gospodyni – jej wielkie, ciepłe serce, rozumna rozwaga, dobry humor, dobry gust, ogromny zasób wspomnień i doświadczeń, a przede wszystkim skłonność do swego rodzaju namiętnego oddania, któremu los bezdzietnej wdowy nie dał dotąd należytego ujścia. Tak więc wywiązała się między nimi przyjaźń, rokująca obojgu szczęście w takim stopniu, w jakim szczęściu sprzyja każdy przyjacielski związek. Jestem zmuszony poprzestać na tej prostej konstatacji, choć gdybym snuł tę opowieść z punktu widzenia pani Mason, stwierdzenie, że owa dama świadomie i solennie przelała swą sympatię na naszego bohatera, zapewne dałoby się znakomicie rozwinąć. Jako osoba wybitna i czarująca miała pełne prawo czerpać głęboką przyjemność z wyrozumiałej – lecz nie nazbyt wyrozumiałej – oceny swego gościa. Rozgryzła go – tym lepiej dla niej. A jeszcze lepiej dla niego, co oczywiście stanowi kluczowy fakt mojej opowieści: fakt ten Mason uświadomił sobie tak szybko i gruntownie, że wkrótce był w stanie wypchnąć go ze swych myśli do sfery mu należnej – do własnego życia.