- W empik go
Opowiadania pełne pasji - ebook
Opowiadania pełne pasji - ebook
Niewiele jest w języku polskim słów o tak wielu znaczeniach i odcieniach jak pasja. Pasja może oznaczać ochotę, namiętność, gniew lub cierpienie. Mówiąc „pasja” myślimy o silnym, namiętnym upodobaniu do czegoś. Przychodzi nam na myśl szlachetna, twórcza pasja. W innej sytuacji możemy użyć tego słowa mówiąc o gniewie czy nawet furii. Miewamy własne pasje lub doprowadzamy kogoś do pasji. Pasja może mieć również znaczenie religijne, wtedy oznacza mękę i cierpienie. „Opowiadania z pasją” muszą więc być zbiorem pełnym namiętności. Jedenastu pisarzy zmierzyło się z tym tematem z prawdziwą pasją. A wydawcy pozostaje mieć nadzieję, że dla czytelnika zbiór ten okaże się po prostu pasjonujący.
Wszechstronność reprezentowanych przez nich stylów gwarantuje, że czytelnik znajdzie w „Opowiadaniach pełnych pasji” różnorodność pomysłów, stylów i temperamentów. Czyli to wszystko, dzięki czemu literatura jest tak pasjonująca.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-065-6 |
Rozmiar pliku: | 959 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Monika Szwaja
Plim, plum.
Pociąg osobowy do… wjedzie na peron… blablabla.
No to co, że wjedzie? Lepiej byłoby, gdyby nie wjeżdżał. Lepiej byłoby, żeby w ogóle nie było pociągów. Żeby nie było torów ani dróg, ani autobusów i żeby nie można było nigdzie jeździć. Żeby nie było tych wszystkich ludzi dookoła, głupawo ożywionych… no, po co oni się tak zaraz ruszyli? Przecież on dopiero wjedzie. Jak wjedzie i stanie, to sobie wsiądą. Ludzie są beznadziejni. Wszystko jest beznadziejne.
Anna Karenina.
Anna Karenina?!
Nie, to bez sensu. Potem się wygląda mało estetycznie. Poza tym można rzucać się pod koła parowozu buchającego złowieszczo parą, a nie pod tę kretyńską lokomotywkę pomalowaną na kolor… co to właściwie za kolor? Jakiś taki… fizjologiczny.
– Pani wsiada czy nie? Bo pani nie zdąży! Zaraz rusza!
A co go to obchodzi? I czego się tak szczerzy? Kto go upoważnił? Że ma ten idiotyczny lizaczek, to jeszcze nie wszystko. I mundurek wymuskany. Pewnie mu go mamusia prasuje przed wyjściem do pracy.
No dobrze. I tak musi wsiąść, nie będzie tu sterczała do następnego pociągu.
Wymuskany unosił już lizaczek energicznym gestem, kiedy Agnieszka wspięła się na stopień wagonu, demonstracyjnie odwracając się od jego cacanego mundurka i amerykańskiego uśmiechu na wszystkie trzydzieści dwa zęby. A może na sześćdziesiąt cztery. Promocja była na szczęki.
Przeszła dwa i pół wagonu, zanim udało jej się znaleźć pusty przedział. Usiadła na miejscu przy oknie i natychmiast zalała się łzami.
Może jednak trzeba było wziąć przykład z Anny Kareniny! Przecież i tak życie w zasadzie się skończyło!
– Dzień dobry pani! Przepraszam, ale ja sobie to miejsce zajęłam… z biegiem pociągu, ja nie mogę jechać plecami do kierunku jazdy, bo mi się robi niedobrze!
Teraz Agnieszce zrobiło się niedobrze. A skąd ta baba się tu wzięła? Demonstracyjnie podniosła oczy. Cholera. Faktycznie, na półce leży jakaś obrzydliwa torba w stylu doktor Quinn. Albo nawet doktora Dolittle. Baba cała dziwna jakoś, stara i wielka, omotana zwojami bladoróżowej szaty, z debilnym kapelusikiem na głowie. Debilny kapelusik zdobi jeszcze bardziej debilne pióro.
Baba wygląda jakby żywcem przeniesiona z jakiejś sztuki Shawa. Ciotka Augusta z „Brata Marnotrawnego”. Albo inna ciotka. Może ciotka Karola? Ta prawdziwa, co przyjechała, nie przebrany facet. W każdym razie prosto z teatru!
Z teatru…
Nowiutkie i bardzo obfite potoki łez spłynęły po policzkach Agnieszki.
Baba przestała się zapierać przy miejscu zgodnym z kierunkiem jazdy, usiadła naprzeciwko Agnieszki i wbiła w nią świdrujące spojrzenie małych niebieskich oczek.
– Co się stało? Czy ja mogę pomóc?
– Nie może pani. I niech się pani nie wtrąca. To nie jest pani sprawa.
– Ja wiem, że nie moja. Ale nie mogę patrzeć, jak ktoś tak strasznie płacze.
– Dlatego wsiadłam do pustego przedziału, żeby sobie popłakać spokojnie! A pani przyszła i próbuje… kto panią upoważnił do tego, żeby włazić człowiekowi z kopytami do duszy?
– Z kopytami?
Baba spojrzała ciekawie na swoją lewą nogę. Agnieszka zerknęła za nią. No, rzeczywiście, może nie z kopytami. Taka wielka baba i taką ma małą, zgrabną nóżkę. Ale ten kapelusik jest debilny!
– Myśli pani, że pani wszystko wolno? Bo ma pani jakiś debilny kapelusik z debilnym piórkiem…
Tu Agnieszka poczuła, że chyba się jednak zagalopowała.
– Przepraszam. To ja siądę gdzie indziej.
– Siedź już, dziecko. I rycz sobie, ile chcesz, tylko powiedz, co ci się nie podoba w moim kapeluszu? A to piórko nazywa się rajer, wiesz?
– Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
– Och, naprawdę? – zagrzmiała baba niespodzianie tubalnym głosem. – A wiesz, że to piórko grało na scenie Teatru Narodowego?
No proszę. Jednak w teatrze. Och, ma się to wyczucie.
– Niech mi pani nie mówi o teatrze…
– Nie rycz tak strasznie, bo rodzona matka cię nie pozna. Masz tu chusteczki, weź całą paczkę.
– Rodzona matka i tak mnie nie będzie chciała znać!
– O, a czemu tak myślisz? – zaciekawiła się baba w kapeluszu z rajerem. – Matki na ogół nie są takie złe…
Agnieszka użyła czterech chusteczek i doprowadziła się do jakiego takiego wyglądu.
– Ja się ze swoją pożarłam – oznajmiła smętnie. – Z ojcem też.
Baba nic nie powiedziała, pewnie czuła, że teraz zwierzenia popłyną już same.
– Oni oboje są lekarzami. I chcieli, żebym poszła na medycynę, koniecznie, żebym była pediatrą i leczyła te małe, kochane dzieci. A ja nie lubię dzieci. To znaczy, one mnie mało obchodzą. Mnie, proszę pani, obchodzi wyłącznie teatr. Ja muszę grać! Muszę! I się uparłam, że nie pójdę na żadną medycynę tylko do szkoły teatralnej…
Potoki łez znowu wezbrały.
– Nie becz, dziecko. No i co?
– No i oblałam! Oblałam! Dzisiaj podali wyniki!
– I dlatego tak strasznie rozpaczasz?
– No pewnie! Pani wie, co ja teraz będę miała? Oni mnie zmuszą do zdawania na medycynę, a ja po pierwsze, nie chcę, a po drugie, nigdy w życiu się nie dostanę na Akademię Medyczną, matka mnie przeklnie, a ojciec dołoży…
– Jak to dołoży? Fizycznie?
– Nie, fizycznie nie. Moralnie mi nie dadzą żyć. Fanaberie. Głupoty. Tak mówili. Teraz będą mieli używanie. Wyszło na ich!
Baba wyjęła z kieszeni następną paczkę chusteczek.
– I co zamierzasz zrobić?
– Nie mam pojęcia. Chyba się zabiję.
– No, no. To by było zupełnie bez sensu. Musisz walczyć.
– Jak walczyć? Jak? Z rodzicami?
– Skoro wam się rozmijają poglądy, to musisz walczyć z rodzicami. Chyba że jednak chcesz leczyć małe kochane dzieci?
– W życiu! To znaczy, ja nie mam nic przeciwko dzieciom… ale rozumie pani. Mnie interesuje tylko teatr. Tylko. Przez całe liceum przygotowywałam się wyłącznie do tego. Mój polonista mówi, że mam prawdziwy talent. No i co z tego? Przepadłam.
– Masz tu chusteczkę…
– Dziękuję. A co pani mówiła o tym piórku… to znaczy rajerze? Ono naprawdę w Narodowym?… Ja od razu pomyślałam, że ten kapelusz jest jak z jakiejś komedii z dziewiętnastego wieku, no, góra z pierwszej połowy dwudziestego…
Baba uśmiechnęła się uśmiechem tajemniczym.
– Nieźle, nieźle… Chciałam powiedzieć, ciepło, ciepło. Prawie gorąco. Miałaś na myśli jakąś konkretną?
– Wstępnie myślałam o „Bracie marnotrawnym” Shawa…
– No proszę! Dziecko, ty masz teatr we krwi! Ty się nie poddawaj! Ty walcz o swoje!
– Naprawdę? Zgadłam?
– Strzał w dziesiątkę. W podobnym grałam lady Bracknell… a rajer był ten sam. W siedemdziesiątym pierwszym. Hanuszkiewicz był wtedy dyrektorem… uwielbiał mnie. Ciebie jeszcze na świecie nie było.
– Grała pani?!
– Dziecino… Czterdzieści lat grałam w teatrze… Czterdzieści! Przestałam w końcu, bo nie chciałam, żeby mnie wyprowadzano na scenę siłą, jak Ćwiklińską. Poza tym skończył się popyt na stare hrabiny, a ja tam nie przepadałam nigdy za tą nowoczesną sztuką, co to stara kobieta wysiaduje… na śmietniku. Fuj.
Agnieszka przestała wylewać łzy i przyglądała się swojej rozmówczyni zafascynowana.
Aktorka. Prawdziwa. Żywa, chociaż stara. Grała w Narodowym!
I nie taka nabzdyczona, jak ci ważniacy w komisji…
Jak ona się nazywa?!!!
Nie, nie wypada pytać. Wielkie aktorki powinna znać, skoro chce zdawać do szkoły teatralnej.
Jakie zdawać, przecież oblała.
– Tylko mi znowu nie zaczynaj ryczeć, dziecko! Aktorka powinna mieć charakter! Jak ty chcesz wytrzymać stresy sceny, jeżeli padasz pod byle powiewem wiatru? Przecież pierwszy lepszy reżyser doprowadzi cię do załamania nerwowego! Jak ty zniesiesz krytykę? Chyba nie myślisz, że będą cię wyłącznie chwalić!
– Przecież i tak mam to już z głowy – powiedziała Agnieszka ponuro.
– Kto ci powiedział? Chcesz rezygnować po pierwszym podejściu? A wiesz, ile razy ja podchodziłam? Cztery razy! Cztery razy zdawałam do szkoły aktorskiej! Zelwerowicz mnie nie znosił, nie podobałam mu się, mówił, że jestem za wielka i za brzydka. Ale jak przestałam na egzaminie udawać Julię i Ofelię, tylko przygotowałam sobie coś komicznego, popłakał się ze śmiechu i skapitulował. Może ty też nie byłaś sobą na tym egzaminie? Lirykami pojechałaś, co? I tu cię mieli! Oni tylko na to polują. A ty ładna dziewczynka jesteś, chociaż nos masz jak kartofelek, to nie jest uroda na amantkę, ty możesz być charakterystyczna! Taki nos to jest skarb! Taka wyrazista buzia! Tylko zostaw smędzenie smutaskom. Ty się dobrze zastanów, co ci najlepiej leży, i myśl już o egzaminach za rok!
– A co ja będę robić przez rok? Rodzice uważają, że muszę studiować…
– A wiesz, co ja robiłam, jak mnie tak oblewali przez trzy lata z rzędu? Pracowałam, gdzie się dało. Nawet sprzątałam u jednych państwa i byłam kelnerką w barze mlecznym! Wiesz, jak tam śmierdziało starą ścierką? Latałam do wychodka, puszczałam pawia i wracałam! Wracałam, bo miałam przed sobą cel!
– Myśli pani, że powinnam?
– Skoro chcesz na scenę, to ćwicz sobie charakter.
– Na rodzicach?
– Na wszystkim, co się da. Będziesz miała, jak znalazł, kiedy dostaniesz się w łapy reżyserów. Niektórzy mają kręćka, daję ci słowo. Tylko nie daj się zwariować i nie bierz roli w serialach, bo to nie granie, tylko zawracanie Wisły kijem! W dodatku ludzie cię na zawsze skojarzą z jakąś doktor Kubą albo kapitanem Klossem! Stasio Mikulski życia nie miał po Klossie, a taki dobry aktor! Boże, ja przecież wysiadam! Pomóż mi, proszę, z tą torbą. Dziękuję ci, dziecko. Pamiętaj, co ci mówiłam. I nie waż się więcej ryczeć, tylko zabieraj się do roboty. Jeżeli masz prawdziwą wolę grać w teatrze, zaciśnij zęby i trwaj!
– Może ma pani rację…
– Oczywiście, że mam. Ach, czekaj. – Tu starsza dama zdjęła energicznym ruchem swój śmieszny kapelutek i wyszarpnęła piórko zza przytrzymującej go opaski. – Weź ten rajerek i niech ci przyniesie szczęście. Mnie przynosił. Sześć kolejnych kapeluszy przetrzymał. Pamiętaj: lady Bracknell w Narodowym. Wczesne lata siedemdziesiąte. Hanuszkiewicz. Łapicki. I ta cała reszta. Pa, dziecko…
– Czy ja mogę panią kiedyś odwiedzić?
To pytanie zadała Agnieszka już przez okno. Owinięta w różowe zwoje dama w pociesznym kapelusiku bez rajera odwróciła się do niej.
– Wykluczone! Ja już jestem stara, a ty dopiero wchodzisz w życie, wchodź sobie na własny rachunek. Nasze światy już się nie spotkają. Ale za pięć lat chcę o tobie przeczytać w gazecie!
Pociąg ruszył.
– Postaram się, naprawdę! Do widzenia! Dziękuję!
Agnieszka opadła na siedzenie.
No i w końcu nie dowiedziała się, kim była jej współpasażerka. Ale zdecydowanie kogoś przypomina… Agnieszka musiała ją widzieć w telewizji, w którymś ze starych przedstawień Teatru TV, czasami Polonia je nadaje…
Niedaleko miejscowości, w której wysiadła, znajduje się jakiś dom spokojnej starości czy coś takiego. Może ona tam mieszka i dlatego nie chciała, żeby Agnieszka ją odwiedziła?
Piórko ciotki Augusty z „Brata marnotrawnego” sprzed trzydziestu kilku lat!
O tak, okaże charakter! Nie ona jedna oblała, ale jeszcze się na niej poznają! Może istotnie trzeba będzie na następnym egzaminie dramatyczne songi zastąpić czymś bardziej zabawnym… Może naprawdę Brecht nie był najwłaściwszy… ktoś tam mruknął pod nosem, że do tego trzeba dojrzeć… A jakby tak wziąć „Bal w Operze” Tuwima?
„Dzisiaj wielki bal w operze, sam potężny Archikrator dał najwyższy protektorat, wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki bierze”… Boże, jak to leci!
Pracę na rok jakąś znajdzie, to już pryszcz.
A może Tuwima, ale coś dla dzieci? „Lokomotywa” też pędzi jak przeciąg…
Tu Agnieszka otarła ostatnią łzę spływającą z jej lewego oka i na dobre pogrążyła się w rozmyślaniach nad przyszłorocznym repertuarem egzaminacyjnym.
Różowa dama w kapeluszu bez rajera wsiadała tymczasem do czekającego na nią samochodu, z krzepką czterdziestolatką za kierownicą.
– No i jak, pani dyrektor?
– Bardzo dobrze, pani Jadziu. Załatwiłam wszystko, jak chciałyśmy. Oni są bardzo mili, ci właściciele fermy, poza tym są skłonni dawać nam upusty, jeżeli zawrzemy z nimi umowy na stałe dostawy mięsa i jajek. Jadła pani kiedy jajecznicę ze strusich jaj?
– O Boże, nie… a panią tam poczęstowali?
– Poczęstowali i muszę pani powiedzieć, że zupełnie smaczna. Trochę przypomina naszą jajecznicę dziadowską, taką z mąką. Mięso też niezłe. W sumie bardzo nam się to opłaci finansowo.
– No i to jest najważniejsze, przy naszych długach…
– Podobno mają oddłużać domy opieki w województwie, bo nie tylko my mamy problemy.
– Słyszałam. I tak będziemy musieli oszczędzać.
– Za dużo wydaliście na ten mój jubileusz…
– Pani dyrektor! Żartuje pani! Przecież by nas pensjonariusze zabili, gdybyśmy nie urządzili uroczystości! Czterdzieści lat pracy w jednym miejscu! Od dwudziestu lat dyrektor! Niech już pani nic nie mówi na ten temat! Poza tym mieliśmy sponsorów.
Chwilę jechały w milczeniu.
– A piór strusich pani dyrektor nie przywiozła czasami?
– Jakoś nie. Ale przywieziemy, można z nich robić ładne dekoracje, widziałam je w ikebanach nawet…
Znowu chwila milczenia.
– Pani Jadziu… Nie wie pani czasem, czy Zelwerowicz po wojnie jeszcze żył, czy może umarł przed wojną?