Opowiadania z Doliny Muminków - ebook
Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
1 lipca 2017
Ebook
26,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Opowiadania z Doliny Muminków - ebook
Życie Muminków i ich przyjaciół z Doliny skupia się wokół domu Mamy i Tatusia Muminka, gdzie każdy może liczyć na pomoc i przyjaźń. Panna Migotka, Paszczak, Mała Mi, Włóczykij, Ryjek, czy straszna Buka tworzą galerię postaci, które na zawsze pozostaną w pamięci czytelników.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-10-13285-7 |
Rozmiar pliku: | 9,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosenna piosenka
W pewien pogodny i bezchmurny wieczór w końcu kwietnia Włóczykij zaszedł tak daleko na północ, że na stokach skał, po ich północnej stronie, leżały jeszcze łaty śniegu.
Wędrował cały dzień przez niezbadane okolice, słysząc nad sobą nawoływanie ptaków przelotnych.
Również i one wracały z południa w rodzinne strony.
Szło mu się łatwo, plecak był niemal pusty, a trosk nie miał żadnych. Cieszył się lasem, pogodą i sobą samym. Teraz, kiedy jasnoczerwone słońce świeciło między brzozami, a powietrze było rześkie i łagodne, dzień wczorajszy i jutrzejszy wydawały mu się równie odległe.
„To jest wieczór na piosenkę – pomyślał Włóczykij. – Na nową piosenkę, która składać się będzie w jednej części z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty, i której resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt, że mogę wędrować, że mogę być sam i że jest mi z sobą dobrze”.
Melodię tę nosił pod kapeluszem od wielu dni, ale nie miał jeszcze odwagi jej wydobyć. Trzeba było poczekać, aż wyrośnie, aż stanie się radosnym przekonaniem, że gdy tylko dotknie wargami swojej harmonijki, wszystkie dźwięki wskoczą na właściwe miejsce.
Jeśli wydobyłby ją za wcześnie, mogłoby się zdarzyć, iż przekorne dźwięki ułożyłyby się w piosenkę tylko w połowie dobrą lub że mógłby je pogubić i nigdy już nie potrafiłby uchwycić ich we właściwy sposób. Melodie to sprawy poważne, szczególnie jeśli mają być wesołe i zarazem rzewne.
Lecz tego wieczoru Włóczykij czuł się pewny swojej piosenki. Istniała już, była niemal gotowa – lepsza od wszystkich, jakie kiedykolwiek wymyślił.
Kiedy dojdzie do Doliny Muminków, zagra ją, siedząc na poręczy mostu, a Muminek powie zaraz, że jest piękna. Że jest niezwykle piękna.
Włóczykij przystanął; zrobiło mu się trochę przykro. Tak, Muminek, który czekał na niego i okropnie tęsknił. Muminek, który siedział w domu i czekał, i podziwiał go, i zawsze mu mówił:
„Naturalnie, musisz być wolny. Jasne, że musisz wyruszyć w drogę. Jasne, rozumiem – czasem musisz być sam”.
Jednocześnie oczy Muminka robiły się chmurne z rozczarowania i bezradnej tęsknoty.
– Oj, oj – powiedział Włóczykij, podejmując wędrówkę. – Ojojoj. Tyle jest uczuć w tym Muminku. Ale nie będę teraz o nim myślał. Dziś wieczorem jestem sam z moją melodią, a dzisiejszy wieczór to nie jutro.
I po chwili udało się Włóczykijowi zupełnie zapomnieć o Muminku. Węszył za dobrym miejscem na rozbicie namiotu, a kiedy nieopodal w lesie usłyszał szmer strumyka, zaraz ruszył w tamtą stronę.
Ostatni czerwony promień słońca zgasł pomiędzy pniami – nadchodził wiosenny zmierzch, powolny i błękitny. Cały las był błękitny, a brzozy, jak białe kolumny, wędrowały coraz głębiej i głębiej w mrok.
To był dobry strumyk.
Przejrzysty i brązowy tańczył przez warstwy zeszłorocznych liści i resztki tuneli lodowych, skręcał w mech, pikował w dół małym wodospadem i opadał na białe, piaszczyste dno. Czasem śpiewał w tonacji dur jak komar, to znów starał się grzmieć niby wielki i groźny potok, czasem zaś bulgotał, przepłukując sobie gardło wodą ze stopniałego śniegu, i śmiał się ze wszystkiego.
Włóczykij stał na mokrym mchu i nasłuchiwał.
„W mojej piosence musi być strumyk – pomyślał. – Jako refren”.
W tej samej chwili od progu wodospadu oderwał się kamień i zmienił melodię wody o jedną oktawę.
„To nie było złe – pomyślał Włóczykij z podziwem. – To jest sposób na ułożenie melodii. Gwałtowne zwroty i przejścia. Zastanawiam się, czy moja piosenka nie powinna być piosenką strumyka”.
Wydobył kociołek i napełnił go pod wodospadem. Potem ruszył pod świerki, by poszukać drzewa na ogień. Las mokry był od topniejącego śniegu i wiosennych deszczy, więc Włóczykij zmuszony był wpełznąć w gąszcz jeżyn, aby znaleźć suche patyki. Wyciągnął łapę – i w tym samym momencie ktoś krzyknął, przemknął pod świerkami i jeszcze dłuższą chwilę słychać było ów głos, zanikający w głębi lasu.
„Tak, tak – mruknął Włóczykij do siebie. – Zwierzątka i drobiazg leśny wszelkiego rodzaju pod każdym krzakiem. To się wie. Dziwne, że toto zawsze takie nerwowe. Im mniejsze, tym bardziej narwane”.
Wyciągnął suchą szczapę i nieco drobnych gałęzi i spokojnie zbudował ognisko u zakrętu strumyka. Ogień, jako że ognisko zbudowane było umiejętnie, chwycił od razu; Włóczykij bowiem przyzwyczajony był gotować sobie obiady sam. Nigdy, jeśli nie był do tego zmuszony, nie gotował obiadu komuś innemu i obiady innych niewiele go obchodziły. Wszyscy upierali się zawsze, żeby rozmawiać przy jedzeniu.
Mieli też słabość do krzeseł i stołów, a w najcięższych przypadkach używali serwetek. Słyszał nawet o pewnym Paszczaku, który za każdym razem przebierał się do jedzenia, lecz była to zapewne tylko złośliwa plotka.
Włóczykij jadł swoją cienką zupę i w zamyśleniu popatrywał na ziemię pod brzozami, całą okrytą mchem.
Melodia była teraz bardzo blisko, wystarczyło ją złapać za ogon. Ale Włóczykij miał czas – melodia była otoczona i nie mogła uciec. Wpierw należało zmyć naczynia, potem zapalić fajkę i wówczas – gdy ogień będzie przygasał, a nocne zwierzęta zaczną się nawoływać w lesie – dopiero wówczas przyjdzie pora piosenki.
W chwili gdy zbierał się do płukania kociołka w strumyku, spostrzegł to stworzonko. Siedziało pod korzeniem po drugiej stronie wody i patrzyło na niego spod zmierzwionej grzywki.
Było najwyraźniej przestraszone, lecz jednocześnie jego oczy z ogromnym napięciem i zaciekawieniem śledziły każdy ruch Włóczykija.
Para nieśmiałych oczu pod strzechą włosów: tak właśnie wyglądają ci, z którymi nikt się nie liczy.
Włóczykij udał, że nie zauważył stworzonka. Zgarnął ognisko i naciął jedliny, aby mieć na czym usiąść. Wydobył fajkę i zapaliwszy ją nieśpiesznie, wydmuchiwał w nocne niebo piękne obłoczki dymu i czekał na swoją wiosenną piosenkę.
Ale piosenka nie przychodziła. Czuł natomiast oczy stworzonka – śledziły go, podziwiały każdy jego ruch, wszystko, co robił – i Włóczykij poczuł, jak wzbiera w nim niechęć.
Klasnął więc w łapki i zawołał:
– A sio!
Ale wówczas stworzonko wypełzło spod korzeni i rzekło bardzo nieśmiało:
– Mam nadzieję, że się nie przestraszyłeś? Ja wiem, kto ty jesteś. Jesteś Włóczykij.
Po czym stworzonko zeszło wprost do strumienia, by przejść go w bród. Lecz strumyk był za duży dla tak małego stworzenia, a woda była lodowato zimna. Traciło grunt pod nogami i przewracało się, a jednak Włóczykijowi, pełnemu niechęci, nie przyszło do głowy, aby mu pomóc.
W końcu coś żałosnego i cienkiego jak nitka wdrapało się na piaszczysty brzeg i, dzwoniąc zębami, powiedziało:
– Hej! Taki jestem szczęśliwy, że cię spotkałem.
– Hej! – odpowiedział Włóczykij chłodno.
– Czy mogę ogrzać się przy twoim ognisku? – mówiło dalej stworzonko, a jego mokra twarz promieniała. – Pomyśl, będę tym, który siedział kiedyś przy ognisku Włóczykija. Nie zapomnę tego nigdy, nigdy, przez całe życie.
Stworzonko przysunęło się nieco bliżej, położyło łapkę na plecaku i spytało uroczyście szeptem:
– To tutaj masz harmonijkę? Ona jest tu w środku?
– Tak – odpowiedział Włóczykij dość oschle. Jego samotna melodia znikła i cały nastrój był zepsuty. Ścisnął zębami cybuch fajki i wbił spojrzenie między brzozy, nie widząc ich.
– Nie przeszkadzaj sobie – zawołało stworzonko – jeśli chcesz grać. Nie masz pojęcia, jak tęsknię za muzyką. Nigdy nie słyszałem muzyki. Ale o tobie słyszałem. Jeż, myszka i moja mama opowiadali mi o tobie... Myszka nawet cię widziała! Nie masz pojęcia... tu się tak niewiele dzieje... A my tak dużo marzymy...
– No, a jak ty się nazywasz? – spytał Włóczykij. Wieczór i tak był popsuty, uważał więc, że już lepiej będzie porozmawiać.
– Jestem tak mały, że się nie nazywam. Nie mam imienia – odpowiedziało stworzonko z przejęciem. – Zresztą nikt mnie o to nigdy przedtem nie zapytał. I przychodzisz ty, o którym tyle słyszałem, którego tak bardzo pragnąłem zobaczyć, i pytasz, jak się nazywam. Czy sądzisz – o, gdybyś tak mógł, pomyśl – to jest, chciałem powiedzieć, czy sprawiłoby ci to wiele trudu, gdybyś mi wymyślił imię, które byłoby tylko moje i niczyje więcej? Teraz, dzisiaj wieczorem?
Włóczykij mruknął coś i naciągnął kapelusz na oczy. Ktoś o długich, spiczastych skrzydłach przeleciał nad strumieniem, wołając żałośnie i przeciągle w głębi lasu: Ju-juu, ju-juu, ti-uu...
– Nigdy nie jest się zupełnie wolnym, jeśli się kogoś za bardzo podziwia – powiedział nagle Włóczykij. – To wiem.
– Wiem, że ty wszystko wiesz – mówiło dalej stworzonko, przysuwając się jeszcze bliżej. – Wiem, że wszystko widziałeś. Wszystko, co mówisz, jest słuszne, i zawsze będę się starał być równie wolny jak ty. I wiem, że teraz pójdziesz do domu, do Doliny Muminków, wypoczniesz i spotkasz znajomych... Jeż mówił, że kiedy Muminek obudził się ze snu zimowego, zaraz zaczął tęsknić za tobą... Czy to nie przyjemnie mieć kogoś, kto tęskni i chodzi, i czeka, i czeka?
– Przyjdę, kiedy mi się będzie podobało – przerwał Włóczykij gwałtownie. – Może wcale nie przyjdę. Może pójdę w zupełnie inną stronę.
– Ach! To on się bardzo zmartwi – powiedziało stworzonko.
Jego futerko zaczęło już schnąć w cieple i z przodu zrobiło się jasnobrązowe i miękkie. Stworzonko znów dotknęło plecaka i spytało ostrożnie:
– Może byś... Tyle podróżowałeś...
– Nie – odpowiedział Włóczykij. – Nie teraz. – I pomyślał rozgoryczony: „Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem niszczą wszystko? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadanie, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było”.
Przez długą chwilę panowała cisza, aż ptak nocny znów zaczął wołać.
Wtedy stworzonko wstało i powiedziało cicho:
– No, to chyba pójdę do domu w takim razie. Hej!
– Hej! Hej! – odpowiedział Włóczykij i poruszył się niespokojnie. – Słuchaj! To imię, o którym mówiłeś... Mógłbyś nazywać się: Ti-ti-uu. Ti-ti-uu, rozumiesz, z wesołym początkiem i z trochę smutnym „u” na końcu.
Stworzonko stało, wlepiwszy w niego oczy, lśniące żółto w blasku ognia. Przemyśliwało swoje imię, powtarzało, aż w końcu zwróciło pyszczek ku niebu i pisnęło je cicho z takim smutkiem i zachwytem, że Włóczykijowi dreszcz przeszedł po plecach.
Potem brązowy ogonek śmignął między wrzosami i wszystko ucichło.
– Ech... – mruknął Włóczykij i kopnął ognisko.
Wystukał popiół z fajki. W końcu wstał i zawołał:
– Hej! Wróć no tu!
Ale las milczał.
– No, tak – powiedział Włóczykij sam do siebie. – Nie można przecież wciąż być uprzejmym i towarzyskim. Po prostu nie można nadążyć. Ale dostało przecież imię, więc wszystko w porządku.
Usiadł i słuchał strumyka i ciszy, czekając na swoją melodię. Ale nie wracała. Wiedział od razu, iż odeszła tak daleko, że jej nie uchwyci. Może już nigdy. Jedyne, co miał w głowie, to przejęty i nieśmiały głos stworzonka, które wciąż mówiło, mówiło i mówiło.
– Tacy powinni siedzieć w domu ze swoją mamą – powiedział Włóczykij ze złością i wyciągnął się na jedlinie. Po chwili znowu usiadł i zaczął wołać w głąb lasu.
Długo nasłuchiwał, a potem nasunął kapelusz na twarz, żeby usnąć.
Nazajutrz Włóczykij ruszył dalej. Był zmęczony i w złym humorze. Szedł na północ, nie patrząc ani na prawo, ani na lewo, a pod kapeluszem nie przemykał mu nawet najmniejszy początek jakiejś melodii.
Nie mógł też myśleć o niczym innym, jak tylko o spotkanym wczoraj stworzonku. Pamiętał każde jego słowo i wszystko, co sam powiedział, i przypominał to sobie raz po raz. Aż zrobiło mu się niedobrze i poczuł się tak wyczerpany, że musiał usiąść.
„Co się ze mną dzieje? – rozważał zły i zakłopotany. – Nigdy jeszcze tak się nie czułem. Pewnie jestem chory”.
Wstał i wolno ruszył naprzód, i znów przypomniał sobie całą tę historię ze stworzonkiem.
W końcu już dalej tak być nie mogło. Po południu Włóczykij zmienił zamiar i zaczął iść z powrotem.
Po chwili poczuł się lepiej. Szedł coraz prędzej i prędzej, potem zaczął biec. Małe piosenki latały mu wokół uszu, ale nie miał czasu ich chwytać.
Pod wieczór był znowu w brzozowym lesie i zaczął wołać:
– Ti-ti-uu! Ti-ti-uu!
Nocne ptaki zbudziły się i odpowiedziały:
– Ti-uu, ti-uu – ale stworzonko się nie odezwało.
Włóczykij chodził tam i z powrotem, szukał i wołał, aż wreszcie zapadł zmierzch. Z polanki zobaczył nów; stał i patrzył nań zupełnie zbity z tropu.
„Powinienem wypowiedzieć jakieś życzenie – pomyślał. – Przecież jest nów”.
I już miał sobie życzyć tego, co zwykle: nowej piosenki albo nowych dróg, lecz szybko zmienił zamiar i powiedział:
– Chcę znaleźć Ti-ti-uu.
Potem obrócił się trzy razy, przebiegł przez polankę, wszedł w głąb lasu i wspiął się na wzgórze. W krzakach coś zaszeleściło, coś jasnobrązowego i puszystego.
– Ti-ti-uu! – zawołał Włóczykij cicho. – Wróciłem, żeby z tobą pomówić.
– O, hej – powiedział Ti-ti-uu, wyłaniając się z krzaków. – Bardzo dobrze, że jesteś. Będę ci mógł pokazać, co zrobiłem. Tabliczkę z imieniem! Spójrz! Moje własne nowe imię! Będzie wisiała na drzwiach, kiedy będę miał własne, nowe mieszkanie!
I stworzonko pokazało mu kawałek kory z wyciętym imieniem, i mówiło dalej z przejęciem:
– Ładna, prawda? Wszyscy ją podziwiali.
– Wspaniała! – odpowiedział Włóczykij. – I będziesz miał własne mieszkanie?
– Jasne! – mówiło stworzonko rozpromienione. – Tymczasem wyprowadziłem się ze starego mieszkania i zacząłem żyć na dobre! To takie emocjonujące! Kiedy nie miałem imienia, rozumiesz, biegałem tylko i najwyżej przeczuwałem to czy owo na temat tego czy owego, a wydarzenia trzepotały wokół mnie; czasem były niebezpieczne, czasem nie, ale nic nie było PRAWDZIWE, rozumiesz?
Ciąg dalszy w wersji pełnej
W pewien pogodny i bezchmurny wieczór w końcu kwietnia Włóczykij zaszedł tak daleko na północ, że na stokach skał, po ich północnej stronie, leżały jeszcze łaty śniegu.
Wędrował cały dzień przez niezbadane okolice, słysząc nad sobą nawoływanie ptaków przelotnych.
Również i one wracały z południa w rodzinne strony.
Szło mu się łatwo, plecak był niemal pusty, a trosk nie miał żadnych. Cieszył się lasem, pogodą i sobą samym. Teraz, kiedy jasnoczerwone słońce świeciło między brzozami, a powietrze było rześkie i łagodne, dzień wczorajszy i jutrzejszy wydawały mu się równie odległe.
„To jest wieczór na piosenkę – pomyślał Włóczykij. – Na nową piosenkę, która składać się będzie w jednej części z nadziei, w dwóch z wiosennej tęsknoty, i której resztę stanowić będzie niewypowiedziany zachwyt, że mogę wędrować, że mogę być sam i że jest mi z sobą dobrze”.
Melodię tę nosił pod kapeluszem od wielu dni, ale nie miał jeszcze odwagi jej wydobyć. Trzeba było poczekać, aż wyrośnie, aż stanie się radosnym przekonaniem, że gdy tylko dotknie wargami swojej harmonijki, wszystkie dźwięki wskoczą na właściwe miejsce.
Jeśli wydobyłby ją za wcześnie, mogłoby się zdarzyć, iż przekorne dźwięki ułożyłyby się w piosenkę tylko w połowie dobrą lub że mógłby je pogubić i nigdy już nie potrafiłby uchwycić ich we właściwy sposób. Melodie to sprawy poważne, szczególnie jeśli mają być wesołe i zarazem rzewne.
Lecz tego wieczoru Włóczykij czuł się pewny swojej piosenki. Istniała już, była niemal gotowa – lepsza od wszystkich, jakie kiedykolwiek wymyślił.
Kiedy dojdzie do Doliny Muminków, zagra ją, siedząc na poręczy mostu, a Muminek powie zaraz, że jest piękna. Że jest niezwykle piękna.
Włóczykij przystanął; zrobiło mu się trochę przykro. Tak, Muminek, który czekał na niego i okropnie tęsknił. Muminek, który siedział w domu i czekał, i podziwiał go, i zawsze mu mówił:
„Naturalnie, musisz być wolny. Jasne, że musisz wyruszyć w drogę. Jasne, rozumiem – czasem musisz być sam”.
Jednocześnie oczy Muminka robiły się chmurne z rozczarowania i bezradnej tęsknoty.
– Oj, oj – powiedział Włóczykij, podejmując wędrówkę. – Ojojoj. Tyle jest uczuć w tym Muminku. Ale nie będę teraz o nim myślał. Dziś wieczorem jestem sam z moją melodią, a dzisiejszy wieczór to nie jutro.
I po chwili udało się Włóczykijowi zupełnie zapomnieć o Muminku. Węszył za dobrym miejscem na rozbicie namiotu, a kiedy nieopodal w lesie usłyszał szmer strumyka, zaraz ruszył w tamtą stronę.
Ostatni czerwony promień słońca zgasł pomiędzy pniami – nadchodził wiosenny zmierzch, powolny i błękitny. Cały las był błękitny, a brzozy, jak białe kolumny, wędrowały coraz głębiej i głębiej w mrok.
To był dobry strumyk.
Przejrzysty i brązowy tańczył przez warstwy zeszłorocznych liści i resztki tuneli lodowych, skręcał w mech, pikował w dół małym wodospadem i opadał na białe, piaszczyste dno. Czasem śpiewał w tonacji dur jak komar, to znów starał się grzmieć niby wielki i groźny potok, czasem zaś bulgotał, przepłukując sobie gardło wodą ze stopniałego śniegu, i śmiał się ze wszystkiego.
Włóczykij stał na mokrym mchu i nasłuchiwał.
„W mojej piosence musi być strumyk – pomyślał. – Jako refren”.
W tej samej chwili od progu wodospadu oderwał się kamień i zmienił melodię wody o jedną oktawę.
„To nie było złe – pomyślał Włóczykij z podziwem. – To jest sposób na ułożenie melodii. Gwałtowne zwroty i przejścia. Zastanawiam się, czy moja piosenka nie powinna być piosenką strumyka”.
Wydobył kociołek i napełnił go pod wodospadem. Potem ruszył pod świerki, by poszukać drzewa na ogień. Las mokry był od topniejącego śniegu i wiosennych deszczy, więc Włóczykij zmuszony był wpełznąć w gąszcz jeżyn, aby znaleźć suche patyki. Wyciągnął łapę – i w tym samym momencie ktoś krzyknął, przemknął pod świerkami i jeszcze dłuższą chwilę słychać było ów głos, zanikający w głębi lasu.
„Tak, tak – mruknął Włóczykij do siebie. – Zwierzątka i drobiazg leśny wszelkiego rodzaju pod każdym krzakiem. To się wie. Dziwne, że toto zawsze takie nerwowe. Im mniejsze, tym bardziej narwane”.
Wyciągnął suchą szczapę i nieco drobnych gałęzi i spokojnie zbudował ognisko u zakrętu strumyka. Ogień, jako że ognisko zbudowane było umiejętnie, chwycił od razu; Włóczykij bowiem przyzwyczajony był gotować sobie obiady sam. Nigdy, jeśli nie był do tego zmuszony, nie gotował obiadu komuś innemu i obiady innych niewiele go obchodziły. Wszyscy upierali się zawsze, żeby rozmawiać przy jedzeniu.
Mieli też słabość do krzeseł i stołów, a w najcięższych przypadkach używali serwetek. Słyszał nawet o pewnym Paszczaku, który za każdym razem przebierał się do jedzenia, lecz była to zapewne tylko złośliwa plotka.
Włóczykij jadł swoją cienką zupę i w zamyśleniu popatrywał na ziemię pod brzozami, całą okrytą mchem.
Melodia była teraz bardzo blisko, wystarczyło ją złapać za ogon. Ale Włóczykij miał czas – melodia była otoczona i nie mogła uciec. Wpierw należało zmyć naczynia, potem zapalić fajkę i wówczas – gdy ogień będzie przygasał, a nocne zwierzęta zaczną się nawoływać w lesie – dopiero wówczas przyjdzie pora piosenki.
W chwili gdy zbierał się do płukania kociołka w strumyku, spostrzegł to stworzonko. Siedziało pod korzeniem po drugiej stronie wody i patrzyło na niego spod zmierzwionej grzywki.
Było najwyraźniej przestraszone, lecz jednocześnie jego oczy z ogromnym napięciem i zaciekawieniem śledziły każdy ruch Włóczykija.
Para nieśmiałych oczu pod strzechą włosów: tak właśnie wyglądają ci, z którymi nikt się nie liczy.
Włóczykij udał, że nie zauważył stworzonka. Zgarnął ognisko i naciął jedliny, aby mieć na czym usiąść. Wydobył fajkę i zapaliwszy ją nieśpiesznie, wydmuchiwał w nocne niebo piękne obłoczki dymu i czekał na swoją wiosenną piosenkę.
Ale piosenka nie przychodziła. Czuł natomiast oczy stworzonka – śledziły go, podziwiały każdy jego ruch, wszystko, co robił – i Włóczykij poczuł, jak wzbiera w nim niechęć.
Klasnął więc w łapki i zawołał:
– A sio!
Ale wówczas stworzonko wypełzło spod korzeni i rzekło bardzo nieśmiało:
– Mam nadzieję, że się nie przestraszyłeś? Ja wiem, kto ty jesteś. Jesteś Włóczykij.
Po czym stworzonko zeszło wprost do strumienia, by przejść go w bród. Lecz strumyk był za duży dla tak małego stworzenia, a woda była lodowato zimna. Traciło grunt pod nogami i przewracało się, a jednak Włóczykijowi, pełnemu niechęci, nie przyszło do głowy, aby mu pomóc.
W końcu coś żałosnego i cienkiego jak nitka wdrapało się na piaszczysty brzeg i, dzwoniąc zębami, powiedziało:
– Hej! Taki jestem szczęśliwy, że cię spotkałem.
– Hej! – odpowiedział Włóczykij chłodno.
– Czy mogę ogrzać się przy twoim ognisku? – mówiło dalej stworzonko, a jego mokra twarz promieniała. – Pomyśl, będę tym, który siedział kiedyś przy ognisku Włóczykija. Nie zapomnę tego nigdy, nigdy, przez całe życie.
Stworzonko przysunęło się nieco bliżej, położyło łapkę na plecaku i spytało uroczyście szeptem:
– To tutaj masz harmonijkę? Ona jest tu w środku?
– Tak – odpowiedział Włóczykij dość oschle. Jego samotna melodia znikła i cały nastrój był zepsuty. Ścisnął zębami cybuch fajki i wbił spojrzenie między brzozy, nie widząc ich.
– Nie przeszkadzaj sobie – zawołało stworzonko – jeśli chcesz grać. Nie masz pojęcia, jak tęsknię za muzyką. Nigdy nie słyszałem muzyki. Ale o tobie słyszałem. Jeż, myszka i moja mama opowiadali mi o tobie... Myszka nawet cię widziała! Nie masz pojęcia... tu się tak niewiele dzieje... A my tak dużo marzymy...
– No, a jak ty się nazywasz? – spytał Włóczykij. Wieczór i tak był popsuty, uważał więc, że już lepiej będzie porozmawiać.
– Jestem tak mały, że się nie nazywam. Nie mam imienia – odpowiedziało stworzonko z przejęciem. – Zresztą nikt mnie o to nigdy przedtem nie zapytał. I przychodzisz ty, o którym tyle słyszałem, którego tak bardzo pragnąłem zobaczyć, i pytasz, jak się nazywam. Czy sądzisz – o, gdybyś tak mógł, pomyśl – to jest, chciałem powiedzieć, czy sprawiłoby ci to wiele trudu, gdybyś mi wymyślił imię, które byłoby tylko moje i niczyje więcej? Teraz, dzisiaj wieczorem?
Włóczykij mruknął coś i naciągnął kapelusz na oczy. Ktoś o długich, spiczastych skrzydłach przeleciał nad strumieniem, wołając żałośnie i przeciągle w głębi lasu: Ju-juu, ju-juu, ti-uu...
– Nigdy nie jest się zupełnie wolnym, jeśli się kogoś za bardzo podziwia – powiedział nagle Włóczykij. – To wiem.
– Wiem, że ty wszystko wiesz – mówiło dalej stworzonko, przysuwając się jeszcze bliżej. – Wiem, że wszystko widziałeś. Wszystko, co mówisz, jest słuszne, i zawsze będę się starał być równie wolny jak ty. I wiem, że teraz pójdziesz do domu, do Doliny Muminków, wypoczniesz i spotkasz znajomych... Jeż mówił, że kiedy Muminek obudził się ze snu zimowego, zaraz zaczął tęsknić za tobą... Czy to nie przyjemnie mieć kogoś, kto tęskni i chodzi, i czeka, i czeka?
– Przyjdę, kiedy mi się będzie podobało – przerwał Włóczykij gwałtownie. – Może wcale nie przyjdę. Może pójdę w zupełnie inną stronę.
– Ach! To on się bardzo zmartwi – powiedziało stworzonko.
Jego futerko zaczęło już schnąć w cieple i z przodu zrobiło się jasnobrązowe i miękkie. Stworzonko znów dotknęło plecaka i spytało ostrożnie:
– Może byś... Tyle podróżowałeś...
– Nie – odpowiedział Włóczykij. – Nie teraz. – I pomyślał rozgoryczony: „Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem niszczą wszystko? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadanie, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było”.
Przez długą chwilę panowała cisza, aż ptak nocny znów zaczął wołać.
Wtedy stworzonko wstało i powiedziało cicho:
– No, to chyba pójdę do domu w takim razie. Hej!
– Hej! Hej! – odpowiedział Włóczykij i poruszył się niespokojnie. – Słuchaj! To imię, o którym mówiłeś... Mógłbyś nazywać się: Ti-ti-uu. Ti-ti-uu, rozumiesz, z wesołym początkiem i z trochę smutnym „u” na końcu.
Stworzonko stało, wlepiwszy w niego oczy, lśniące żółto w blasku ognia. Przemyśliwało swoje imię, powtarzało, aż w końcu zwróciło pyszczek ku niebu i pisnęło je cicho z takim smutkiem i zachwytem, że Włóczykijowi dreszcz przeszedł po plecach.
Potem brązowy ogonek śmignął między wrzosami i wszystko ucichło.
– Ech... – mruknął Włóczykij i kopnął ognisko.
Wystukał popiół z fajki. W końcu wstał i zawołał:
– Hej! Wróć no tu!
Ale las milczał.
– No, tak – powiedział Włóczykij sam do siebie. – Nie można przecież wciąż być uprzejmym i towarzyskim. Po prostu nie można nadążyć. Ale dostało przecież imię, więc wszystko w porządku.
Usiadł i słuchał strumyka i ciszy, czekając na swoją melodię. Ale nie wracała. Wiedział od razu, iż odeszła tak daleko, że jej nie uchwyci. Może już nigdy. Jedyne, co miał w głowie, to przejęty i nieśmiały głos stworzonka, które wciąż mówiło, mówiło i mówiło.
– Tacy powinni siedzieć w domu ze swoją mamą – powiedział Włóczykij ze złością i wyciągnął się na jedlinie. Po chwili znowu usiadł i zaczął wołać w głąb lasu.
Długo nasłuchiwał, a potem nasunął kapelusz na twarz, żeby usnąć.
Nazajutrz Włóczykij ruszył dalej. Był zmęczony i w złym humorze. Szedł na północ, nie patrząc ani na prawo, ani na lewo, a pod kapeluszem nie przemykał mu nawet najmniejszy początek jakiejś melodii.
Nie mógł też myśleć o niczym innym, jak tylko o spotkanym wczoraj stworzonku. Pamiętał każde jego słowo i wszystko, co sam powiedział, i przypominał to sobie raz po raz. Aż zrobiło mu się niedobrze i poczuł się tak wyczerpany, że musiał usiąść.
„Co się ze mną dzieje? – rozważał zły i zakłopotany. – Nigdy jeszcze tak się nie czułem. Pewnie jestem chory”.
Wstał i wolno ruszył naprzód, i znów przypomniał sobie całą tę historię ze stworzonkiem.
W końcu już dalej tak być nie mogło. Po południu Włóczykij zmienił zamiar i zaczął iść z powrotem.
Po chwili poczuł się lepiej. Szedł coraz prędzej i prędzej, potem zaczął biec. Małe piosenki latały mu wokół uszu, ale nie miał czasu ich chwytać.
Pod wieczór był znowu w brzozowym lesie i zaczął wołać:
– Ti-ti-uu! Ti-ti-uu!
Nocne ptaki zbudziły się i odpowiedziały:
– Ti-uu, ti-uu – ale stworzonko się nie odezwało.
Włóczykij chodził tam i z powrotem, szukał i wołał, aż wreszcie zapadł zmierzch. Z polanki zobaczył nów; stał i patrzył nań zupełnie zbity z tropu.
„Powinienem wypowiedzieć jakieś życzenie – pomyślał. – Przecież jest nów”.
I już miał sobie życzyć tego, co zwykle: nowej piosenki albo nowych dróg, lecz szybko zmienił zamiar i powiedział:
– Chcę znaleźć Ti-ti-uu.
Potem obrócił się trzy razy, przebiegł przez polankę, wszedł w głąb lasu i wspiął się na wzgórze. W krzakach coś zaszeleściło, coś jasnobrązowego i puszystego.
– Ti-ti-uu! – zawołał Włóczykij cicho. – Wróciłem, żeby z tobą pomówić.
– O, hej – powiedział Ti-ti-uu, wyłaniając się z krzaków. – Bardzo dobrze, że jesteś. Będę ci mógł pokazać, co zrobiłem. Tabliczkę z imieniem! Spójrz! Moje własne nowe imię! Będzie wisiała na drzwiach, kiedy będę miał własne, nowe mieszkanie!
I stworzonko pokazało mu kawałek kory z wyciętym imieniem, i mówiło dalej z przejęciem:
– Ładna, prawda? Wszyscy ją podziwiali.
– Wspaniała! – odpowiedział Włóczykij. – I będziesz miał własne mieszkanie?
– Jasne! – mówiło stworzonko rozpromienione. – Tymczasem wyprowadziłem się ze starego mieszkania i zacząłem żyć na dobre! To takie emocjonujące! Kiedy nie miałem imienia, rozumiesz, biegałem tylko i najwyżej przeczuwałem to czy owo na temat tego czy owego, a wydarzenia trzepotały wokół mnie; czasem były niebezpieczne, czasem nie, ale nic nie było PRAWDZIWE, rozumiesz?
Ciąg dalszy w wersji pełnej
więcej..