Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Opowiedzcie mi o miłości. Jak się zakochujemy i dlaczego się rozstajemy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowiedzcie mi o miłości. Jak się zakochujemy i dlaczego się rozstajemy - ebook

Lektura obowiązkowa dla każdego, kto był, jest lub będzie zakochany

Dlaczego nie mamy odwagi być szczęśliwi w związku?

Skąd się biorą wszystkie porażki, lęki i sabotowanie relacji?

Jak, będąc z kimś, wciąż pozostać sobą?

Susanna Abse jest cenioną terapeutką z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem w terapii par. W tej poruszającej książce pokazuje, że choć jesteśmy stworzeni do tego, aby kochać, to jednak robimy wszystko, żeby chronić się przed bliskością. A kiedy jesteśmy w związku, robimy to, co inni zrobili nam – wnosimy do nowej relacji swoje dawne traumy.

Abse daje niezwykłą lekcję empatii i zaprasza do rozmowy o miłości. Pokazuje przy tym, jak się mierzyć nie tylko z własnymi uczuciami, ale też uczuciami partnera oraz jak się komunikować, żeby lepiej się rozumieć.

Trzynaście historii z terapii par, które pokazują, że w związku jeden plus jeden to nie zawsze to samo co dwa.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-458-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O AUTORCE

O autorce

Susanna Abse pracuje jako terapeutka psychoanalityczna od ponad trzydziestu lat. Specjalizuje się w pracy z parami, była szefową organizacji Tavistock Relationships od 2006 do 2016 roku oraz przewodniczącą Brytyjskiej Rady Psychoanalizy w latach 2018–2021.

Obok tekstów dotyczących terapii par pisze także artykuły na temat szerszych problemów społecznych czy politycznych dla „The Guardian”, „The New Statesman” oraz „Open Democracy”. W 2019 roku współtworzyła serię filmów _Britain on the Couch_ dla programu Channel 4 News. Jest współredaktorką The Library of Couple and Family Psychoanalysis (Biblioteki Psychoanalizy Par i Rodzin) wyda­wanej przez Routledge Books, a także członkinią rady powierniczej Muzeum Freuda w Londynie.WSTĘP

Wstęp

Relacja pary jest centralnym tematem tej książki i często staje się też centralnym elementem naszego życia. Już od narodzin chcemy być blisko innych i tworzyć z nimi więzi, każdy z nas – choć niekoniecznie dorasta z dwojgiem rodziców – nosi w sobie głęboko zakorzeniony obraz bliskiej relacji. Wprawdzie technologia się rozwija, ale u początków życia nadal plemnik spotyka komórkę jajową, usta spotykają pierś, łączą się dwa ciała i dwa umysły. Ludzie nie potrafią rozmnażać się bez partnera, a nawet gdyby potrafili, to pęd do odbywania „stosunku” i do interakcji z ludźmi by pozostał. Jesteśmy zaprogramowani na miłość.

Poczucie więzi jest źródłem wielu naszych marzeń i fantazji, popycha naprzód fabułę bajek, które zdaniem Carla Junga odkrywają coś na temat podstaw ludzkiej natury. Właśnie dlatego napisałam tę książkę w formie serii alegorii psychoanalitycznych z bajkowymi tytułami. W ten sposób staram się rzucić światło na pewne uniwersalne motywy i odwieczne dylematy, z którymi mierzymy się w związkach, a które zbliżają do siebie dwie osoby, a także, nazbyt często, prowadzą je do zwiększenia dystansu.

Pragnienie zmiany jest sednem motywacji, które skłaniają ludzi do podjęcia terapii, podobnie jest ono sednem bajki, w której szczęśliwe zakończenie następuje dopiero, kiedy główny bohater pokona wielkie przeszkody i przeciwności. Oczywiście w psychoterapii nie da się zmienić żaby w księcia, staramy się jednak zaprosić pacjenta do podróży, w której zrozumie on, że żaba i książę to dwie połów­ki tej samej osoby, a „przemiana” następuje często dzięki zaakceptowaniu tego faktu. Niektórzy pacjenci szukają jednak cudownego uzdrowienia, magicznej mikstury, i są rozczarowani, gdy odkrywają, że ona nie istnieje.

Historie przypadków opisane w tej książce są inspirowane ponad trzydziestoma pięcioma latami praktyki i dziesiątkami tysięcy sesji z kilkoma setkami pacjentów z krwi i kości. Zależy mi na tym, by każdy z nich czuł się bezpiecznie ze świadomością, iż to, o czym mi opowiada, jest poufne – dlatego nie opisałam tu żadnych konkretnych osób. Czytelnicy zapytają może: „Czy wobec tego te historie są prawdziwe?”. Odpowiem, że są one „prawdziwe” w takim samym sensie, w jakim „prawdziwe” są bajki. Chodzi w nich o głębszą prawdę o ludzkiej naturze. Każdy rozdział opowiada historię, która ilustruje problemy i wzorce zachowań, jakie wielokrotnie – w różnych formach – widywałam. Choć nie opowiadają o konkretnych pacjentach, przedstawiają prawdy o ludzkiej potrzebie bycia z innymi oraz o naszej bezbronności, o tym, że nie potrafimy uniknąć uzależnienia od innych, a zarazem się go obawiamy.

Kiedy przyglądamy się relacjom miłosnym, ważne jest pytanie o to, czym jest prawda. W ujęciu filozoficznym prawdą jest to, co odpowiada rzeczywistości, ale rzeczywistość jest subiektywna: moja będzie inna niż twoja; twoja – inna niż moja. Piszę o tym, ponieważ właśnie na tej kwestii skupia się terapia par. Podczas sesji wiele osób odkrywa nie tylko, że zatajały coś przed innymi, ale też że okłamy­wały siebie – ponieważ szczerość wobec siebie zwykle oznacza zmierzenie się z bolesną prawdą, której często unikamy. Zatem istnieją dwa aspekty „prawdy” w relacji pary: pierwsza to zmierzenie się z własnymi uczuciami i świadomość własnych doświadczeń; druga to skonfrontowanie się z uczuciami partnera i zrozumienie jego doświadczeń. Wyzwaniem jest pozwolić współistnieć tym dwóm prawdom tak, by jedna nie przyćmiła drugiej.

Większość par potrzebuje nieco czasu na to, by rozbudzić ciekawość – zainteresować się tym, że ich wewnętrzna prawda może nie odzwierciedlać obiektywnej rzeczywistości, ale jest przynajmniej częściowo odbiciem relacji doświadczonych w domu rodzinnym. Kiedy jednak partnerzy już się zaciekawią, opuszczą gardę i otworzą się na swoje uczucia, mogą odkryć siebie na nowo, i pojawia się inny rodzaj prawdy – prawda wspólna, która pozwala stworzyć nową narrację. Nie dzieje się to jedynie na poziomie intelektualnym czy poznawczym – jest to raczej proces emocjonalny. Jak powiedział Jung: „Nie ulegajmy złudzeniu, że świat można pojąć samym intelektem, bo przecież w tej samej mierze pojmujemy go również uczuciem. Dlatego osąd intelektualny w najlepszym wypadku może stanowić tylko połowę prawdy (…)”*.

Jung był mądry. Jako psychoterapeutka zrozumiałam, że wszelkie nasze doświadczenia karmią się doświadczeniami poprzednimi i są przez nie kształtowane. Do każdego nowego zdarzenia albo relacji podchodzimy pełni z góry przyjętych założeń – nigdy nie jesteśmy całkiem wolni od tych wpływów; choć możemy sobie wyobrażać, że jesteśmy obiektywnymi świadkami swojego życia, wcale tak nie jest. Przeszłość żyje nadal w teraźniejszości.

W terapii par celem jest zatem poszukiwanie prawdy, ale nie posiadanie jej. Jest to raczej proces wydobywania na światło dzienne pewnych aspektów relacji pary, co z kolei prowadzi do odkryć, a one – do zrozumienia, a czasami do przemiany. Mam nadzieję, że pisząc tę książkę, pomogę czytelnikom głębiej i pełniej zrozumieć siebie samych i związki, które tworzą. W terapii par chodzi w dużej mierze o to, by dowiedzieć się o sobie i partnerze rzeczy, które były ukryte pod przyjętymi założeniami. Chodzi o to, by pożegnać jeden zestaw „prawd” i otworzyć się na wspólne zrozumienie siebie nawzajem – taka jest prawda o miłości.

* C.G. Jung, _Typy psychologiczne_, tłum. R. Reszke, Warszawa 2015, s. 545.CZĘŚĆ I

KRUCHE WIĘZI

Nigdy nie mamy gorszej ochrony przed cierpieniem, jak właśnie wtedy, gdy kochamy.

Sigmund Freud, _Kultura jako źródło_ _cierpień_*

Każdy z nas jest kruchy, choć możemy udawać, że tak nie jest. Rodzimy się bezbronni i nie zapominamy tego doświadczenia. Rozbrzmiewa ono echem przez całe życie i dręczy nas ciemną nocą, kiedy śpi nasze dorosłe ja.

Jedyną prawdziwą ochroną przed ludzką kruchością są inni ludzie. Ludzie mający ręce, które nas podniosą; ramiona, które nas obejmą, umysły, które nas zrozumieją. Bez tego jesteśmy sami – a do samotności nie jest stworzony żaden człowiek. Równocześnie inni ludzie są dla nas zagrożeniem; przypominają nam o chwilach, gdy zostaliśmy wypuszczeni z rąk, gdy ramiona nie obejmowały nas z czułością, ale brutalnie ograniczały, sprawiają, że cofamy się do momentów, gdy byliśmy źle rozumiani. Dlatego w miłości zbroimy się przeciw tej wrażliwości: bo się boimy.

* S. Freud, _Kultura jako_ _źródło cierpień_, w: tegoż, _Pisma społeczne_, tłum. A. Ochocki i in., Warszawa 1998, s. 179.Victoria i Rupert nie chcą wyjść z domku dla lalek

Niektóre pary są szokująco dziecinne. Przekomarzają się i kłócą, wybuchają i krzyczą, a przy tym lubią mieć publiczność i każde chce przeciągnąć świadków na swoją stronę. Kiedy już wszyscy przyjaciele mają dość, często przydaje się terapeuta par!

Mam kolegów po fachu, którzy prowadzą tylko terapię indywidualną i upierają się, że nigdy nie chcieliby pracować z parą, bo za bardzo denerwowałyby ich te utarczki. Pamiętam, jak wiele lat temu wygłaszałam wykład, a jedna z uczestniczek bardzo się zirytowała opisem przypadku, który zaprezentowałam. W końcu rzuciła: „Na litość boską, czemu oni sobie po prostu nie odpuszczą, skoro nie potrafią się dogadać?”. Rozległy się krótkie oklaski, a pozostali studenci pokiwali głowami.

Choć para, która przerzuca się złośliwościami i zachowuje dziecinnie, może budzić naszą dezaprobatę, moim zdaniem ludzie wiążą się ze sobą po części dlatego, że bliska relacja jest jedną z nielicznych sytuacji, w której akceptowalny jest regres osoby dorosłej. W jakim innym kontekście możemy rozmawiać dziecinnym głosikiem? Nadawać sobie przezwiska typu „ptysiu” i tym podobne? Kogo innego możemy obryzgać wodą czy nawet ketchupem w czasie udawanej bitwy? Kto inny będzie ci czytał? Śpiewał? Obejmował cię i głaskał? Pewnym paradoksem jest norma społeczna, zgodnie z którą rodzice spędzają noc razem w ciepłym łóżku, a dzieci już od wczesnego dzieciństwa uczy się samotnego spania. Bycie parą pozwala nam wrócić do świata zabawy i dotyku, który jest dla nas niedostępny w innych sferach dorosłości.

Niemal wszystkie bliskie relacje miłosne mają w sobie coś dziecinnego: używamy czułych zdrobnień, tulimy się, głaszczemy i bawimy. Nawet gdy się kochamy, mamy okazję się dotykać, pieścić, ssać i łaskotać, odkrywać się nawzajem w sposób, na jaki nie pozwala większość dorosłego życia. Niedawno na plaży w Grecji widziałam pewną parę, wtykającą sobie nawzajem źdźbła trawy do nosów – sprawdzali, kto dłużej wytrzyma. Zaśmiewali się, a ja patrzyłam, jacy są zakochani i jaką więź wyrażają tą dziecinadą.

Jednak choć wiem to wszystko, muszę przyznać, że są pary, których infantylne zachowanie nosi znamiona takiego regresu i jest tak destrukcyjne, że trudno je znieść, nawet gdy jest się taką starą wyjadaczką jak ja.

Victoria i Rupert byli bardzo trudni w obejściu. Oboje przed czterdziestką; piękni, bogaci i inteligentni, ale – powtórzę – bardzo trudni w obejściu. Potrafili być rozbrajająco uroczy podczas spotkań sam na sam, ale razem stawali się koszmarni. Popsuta atmosfera na licznych spotkaniach u znajomych, wiele przerwanych wyjazdów, wydzwanianie z płaczem po nocach – wszystko to sprawiło, że przy­jaciele skreślili ich ze swego życia, zatem pojawili się w moim gabinecie, by i mnie zgotować to samo.

Ja jednak, zaprawiona po wielu godzinach wysłuchiwania podobnie walecznych par, wiedziałam, że muszę podejść do sprawy inaczej. Podczas sesji zdarzały się wybuchy i łzy, między wizytami odbierałam histeryczne telefony i e-maile, oboje przesyłali mi wiadomości, jakie wymieniali między sobą. Czasami nawet dodawali mnie do swoich konwersacji i prosili, żebym orzekała w sporach, jakbym była sędzią. Oboje przekonani o swojej racji, wzywali mnie z pełnymi łez oczami, bym uznała ich punkt widzenia. Przychodzili na każdą sesję po kilku dniach nieodzywania się do siebie, a potem, w każdy czwartek w moim gabinecie, w końcu się godzili i wychodzili razem roześmiani i uśmiechnięci jak dwójka psotnych dzieci.

Zdarza się, że partnerzy podczas kłótni oburzają się, słysząc z ust drugiej osoby niesprawiedliwe ich zdaniem oskarżenia i zniekształcenie prawdy. „Gdybym to nagrywała, to miałabym dowód, że mam rację. To było zupełnie nie tak!” – krzyczą, a każde z nich patrzy jedynie z własnej perspektywy – zdeformowanej, ukształtowanej przez przeszłe doświadczenia, do których często należą trauma, zaniedbania czy przemoc. To wprowadza zamęt, trudno rozróżnić fakty i uczucia. Im większa złość i wzburzenie partnerów, tym więcej pojawia się wyobrażeń co do motywacji i intencji drugiej osoby.

Miałam nadzieję, że dzięki starannej pracy Victoria i Rupert zdołają wyrwać się z błędnego koła i zaciekawić – że każde otworzy się zarówno na siebie, jak i na drugie. Przyjęte przez nich założenia co do siebie nawzajem, wraz z ekscytacją, jaką w sobie rozbudzali, by uniknąć uczucia smutku, sprawiały, że raz za razem powtarzali cykl gniewu, zdrad i namiętnych pojednań. Chociaż czasami zdawało się, że ich to cieszy, widziałam, że pod całym tym hałasem kryją się rozpacz i desperacja, bo żadne nie czuje się rozumiane i bezpieczne. Wiedziałam, że gdyby coś się miało zmienić, konieczne będzie przeżycie smutku, będą musieli dostrzec, że ich związek to nie domek dla lalek, w którym można rzucać meblami i przewracać do góry nogami figurki bez żadnych konsekwencji czy szkód. Chciałam, by poczuli, jak poważna i przygnębiająca jest ich sytuacja. Chciałam, by porozmawiali o swoich lękach. Jednym słowem: by się zmienili.

To, czy słusznie chciałam tego wszystkiego, jest mocno wątpliwe. Czy psychoterapeuta powinien mieć tak konkretne oczekiwania względem swoich pacjentów? Czy naszym zadaniem nie jest umożliwienie im osiągnięcia tego, czego sami chcą, zamiast realizowania naszych pragnień? Oczywiście o tym wiedziałam, jak zatem miałam przetrwać frustrację, jaką budziła praca z Victorią i Rupertem? Jak znieść niekończące się sesje małostkowych kłótni i ekstatycznych pojednań? I kiedy, jak słusznie zapytała zirytowana studentka, przychodzi czas, żeby sobie odpuścić?

Wróciłam myślami do innej pary, z którą pracowałam wiele lat wcześniej. Roly i Clive byli bardzo młodzi, kiedy do mnie trafili – jedno miało dwadzieścia trzy, a drugie dwadzieścia cztery lata. Również mieli pełne namiętności wzloty i upadki, ciągle zrywali i do siebie wracali. Nawet zupełny drobiazg mógł wywołać wzajemne groźby zakończenia związku, a ja nigdy nie wiedziałam, czego się spodziewać w kolejnym tygodniu. Napominałam ich, by pracę ze mną traktowali poważnie, ale wydawało się to niemożliwe i po kilku opuszczonych sesjach, nieopłaconych rachunkach i gorączkowych esemesach zasugerowałam w e-mailu, że może nie są gotowi, by zaangażować się w terapię, i że powinni się ze mną skontaktować, kiedy zdecydują się stworzyć zobowiązującą relację.

Jak na ironię, zobowiązania były oczywiście sednem pro­blemów Roly i Clive’a. Oboje za bardzo się bali prawdziwej deklaracji w związku; dla obojga niemożliwe było także zobowiązanie się do udziału w terapii.

Zastanawiałam się, czy to jest również problem Victorii i Ruperta. Byli starsi od Roly i Clive’a, zatem dla nich stawka była sporo wyższa. Z drugiej strony sytuacja finansowa pozwalała im na prowadzenie gierek, z kłótni na kłótnię coraz bardziej dramatycznych.

W pewien szary lutowy wtorek dotarłam do pracy mocno przeziębiona. Victoria i Rupert byli umówieni jako ostatni tego dnia, a ja, wyczerpana, po cichu liczyłam, że odwołają wizytę, żebym mogła wrócić do domu i wskoczyć w piżamę. Godzina szósta wieczorem nadeszła i minęła, więc zaczęłam myśleć o założeniu płaszcza, jednak piętnaście minut po czasie rozległ się dzwonek. Weszli w pośpiechu, rozpinając identyczne kurtki marki Moncler i bez przerwy na oddech zaczęli opowiadać o swoim ostatnim dramacie.

Na długi weekend wyjechali na narty do Zermatt, a drugiego dnia Victoria oburzyła się na prowokacyjny komentarz Ruperta, który stwierdził, że w spodniach narciarskich jej tyłek faktycznie wydaje się duży. Natychmiast wynajęła samochód i ruszyła w pięciogodzinną podróż do Sankt Moritz, by dołączyć do przyjaciół, którzy wybrali się tam na narty. Zwykli śmiertelnicy musieliby tkwić w miejscu i przepracować problem, ale impulsywna i bogata Victoria miała inne opcje. Mogła bardzo teatralnie zaznaczyć swoje oburzenie, zostawiając Ruperta samego na zboczu góry.

Tego rodzaju „wybryki” bardzo źle wpływają na proces terapii. Ważnym jej elementem jest trwanie w danej sytuacji, znoszenie uczuć, mierzenie się z dyskomfortem i lękami. Victoria i Rupert najwyraźniej bardzo starali się nie angażować w ów proces.

Było jednak coś, czego oboje ogromnie pragnęli, a kiedy w trakcie sesji poruszałam ów temat, milkli i zamierali, a moje słowa przypominały im o głębokim pragnieniu założenia rodziny. Bycia rodziną. Żadne z nich jej nie miało, kiedy dorastali. Nie będę przedstawiać w szczegółach ich historii. Czytelnicy na pewno mogą sobie wyobrazić zanie­dbania, jakich doświadczyli moi pacjenci. Dużo pieniędzy i bardzo niewiele troski. Wysłani do prestiżowych szkół z internatem jako dzieci. Błyskotki i przyjemności, które nie rekompensowały braku szczerej uwagi i uczucia. Liczne podróże i wielkie gesty, ale brak poczucia stabilności. Było to bardzo bolesne, jeśli człowiek zatrzymał się choć na chwilę, by o tym pomyśleć. Oni tego nie robili – nie potrafili.

Mijały tygodnie, a my w trakcie sesji mierzyliśmy się ze szkodliwym cyklem kolejnych zerwań i powrotów. Byłam stanowcza, przerywałam ich sprzeczki, a potem starałam się ich uwrażliwić na to, jakie to wszystko smutne. Smutne, że nie byli razem przez trzy dni, choć planowali iść wtedy do teatru czy lecieć do Paryża, Rzymu lub Zermatt. Tyle odwołanych wydarzeń, popsutych świąt. Mówiłam, jaka to szkoda, jak szkoda ich najgłębszych nadziei, i stopniowo, bardzo stopniowo, zaczęli tajać, okazywać szczery smutek i po każdej kłótni wracać do siebie szybciej niż do tej pory.

Dzieci uwielbiają domki dla lalek – to miejsce, w którym może rządzić fantazja, gdzie dziecko jest wszechmocne i kontroluje świat. Victoria i Rupert, tak wrażliwi w środku, lubili udawać, że są niezniszczalni, ale oczywiście nie była to prawda.

Kłótnie w związku są nieuchronne. Różnic zdań nie tylko nie da się uniknąć, są wręcz bardzo istotne. Być może ważniejsze niż zgoda jest przepracowywanie różnic, żebyśmy naprawdę mogli siebie nawzajem odnaleźć. Ty nie jesteś mną. Ja nie jestem tobą. Owszem, jest to trudne i bolesne, ale też ciekawe i czasami ekscytujące. A jeśli jesteśmy tylko „nami”, to kim jestem ja?

Zatem sztuką bycia wystarczająco szczęśliwą parą nie jest brak kłótni, ale umiejętność dobrego godzenia się i naprawy związku. Rupert i Victoria godzili się dość szybko w początkowych dniach terapii, ale nigdy niczego nie naprawiali ani niczego się nie uczyli. Były to szaleńcze pojednania, ucieczka od uczuć, od myślenia i od własnego bólu.Jack i Jill turlają się z górki

Był raz Jack, co nie jadł tłustego,

A żona jego – niczego chudego,

Kiedyś razem do stołu siedli,

I wszystko z półmiska wyjedli.

Z wierszyka dla dzieci

Małżeństwo czy długofalowy związek może pomóc nam w rozwoju. Troska, a także frustracja, jaką napotykamy w związkach, pomagają nam dojrzewać. Dlatego kiedy para trafia na terapię, często jest tak dlatego, że proces dojrzewania się zatrzymał albo napotkał przeszkodę, a partnerzy – zamiast czuć, że związek pomaga im rozkwitać – widzą, że utknęli we wzorcach destrukcyjnych uczuć i zachowań. Psychoterapia może pomóc w wyjściu z tego impasu, pozwolić parze wrócić na drogę twórczej podróży przez życie: opieka nad dziećmi, ich wychowanie i wyprawienie w świat; rozwój zawodowy; pielęgnowanie przy­jaźni; emerytura i oczywiście – z czasem – mierzenie się ze starością i śmiercią. W przypadku par, których relacja nie dojrzała, ten stan zamrożenia czy stagnacji nastąpił wskutek unikania wszelkich konfliktów.

Pamiętam pewien przypadek, sprzed jakichś trzydziestu lat, który dobitnie mi to pokazał. Oboje partnerzy byli artystami, mieszkali na wsi, w cichej, ustronnej okolicy, choć niedaleko Londynu. Nazwijmy ich Jack i Jill. Byli już nieco starsi, nie mieli dzieci i nie chcieli ich mieć. Gdy ich trochę poznałam, doszłam do wniosku, że było tak, ponieważ sami wciąż czuli się jak dzieci – zagubione we mgle.

W tamtym czasie byłam młodą terapeutką odbywającą staż w dużej klinice publicznej opieki zdrowotnej. Nie było to zbyt przyjazne miejsce, ale gorliwie stosowałam się do licznych reguł dotyczących przeprowadzania sesji. W owej klinice obowiązywała procedura, która nakazywała mi o godzinie wyznaczonej wizyty zadzwonić do znudzonej recepcjonistki, aby mogła wysłać pacjentów do mojego gabinetu trzy piętra wyżej.

Było wtorkowe popołudnie, pierwszą część dnia spędziłam na seminariach oraz z superwizorem, przygotowując się do rozpoczęcia pracy z nowymi pacjentami. Zamknęłam okno w gabinecie, zerknęłam na zegarek i zobaczyłam, że jest druga po południu, więc zadzwoniłam, by zapytać, czy już są. Recepcjonistka poinformowała, że owszem, przyszli i jadą na górę. Niewiele wiedziałam o Jacku i Jill, ale czekałam podekscytowana przy windzie, by ich powitać i zaprowadzić do gabinetu. Mijały minuty, a ja patrzyłam, jak wskazówki zegara stopniowo przesuwają się na dziesięć po drugiej, i zaczęłam się zastanawiać, gdzie oni się podziali.

Potem, gdy odwróciłam się do przylegających schodów, zobaczyłam, jak para starszych ludzi, z trudem pokonując stopnie, zmierza do miejsca, gdzie czekałam. Nie byłam pewna, czy to Jack i Jill, więc staliśmy przez chwilę w lekkim zażenowaniu, aż powiedziałam: „Dzień dobry, jestem Susanna Abse, państwo do mnie?”. Skinęli głowami i w milczeniu poszli za mną korytarzem, do mojego skromnie umeblowanego gabinetu, z niegościnną podłogą z lino­leum i metalowymi oknami.

Zanim dotarłam do drzwi, wyprzedziłam ich o jakieś sześć metrów. Przyznaję, że szłam dość żwawo, ale ich tempo było ślimacze, a kiedy już byliśmy w środku, wydawało się, że całe wieki zajmuje im odłożenie toreb, zdjęcie kurtek i zajęcie miejsc.

Przedstawiłam się oficjalnie i powiedziałam, że mamy czas do piętnaście po trzeciej i że jest to konsultacja mająca na celu ocenę, czy może im pomóc psychoterapia. Następnie poprosiłam, by opowiedzieli mi trochę o tym, dlaczego przyszli.

Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, którą wykorzystałam, by lepiej im się przyjrzeć. Jack był wysoki i chudy, pomyślałam, że kiedyś musiał być bardzo przystojny. Jego włosy były przyprószone siwizną i wyglądały, jakby od paru miesięcy nie widziały grzebienia.

Jill też robiła wrażenie nieco zaniedbanej: workowata tweedowa spódnica i grube ciemne rajstopy, które czasy świetności miały już za sobą. Jej szyję zdobił imponujący naszyjnik z pomarańczowych paciorków, a włosy, spięte w luźny kok, były zafarbowane na intensywnie czerwony kolor. Dostrzegłam białe odrosty, gdy pochyliła się, by odstawić torbę na niebieskie linoleum obok krzesła, a kiedy się prostowała, spojrzała na mnie i posłała mi nieznaczny, ciepły uśmiech.

Milczenie trwało nadal, ale w końcu Jack, zerkając z niepokojem na Jill, powiedział:

– Mamy kłopoty z sąsiadami.

Przerwał, a ja skinieniem głowy zachęciłam go, by mówił dalej.

Znowu spojrzał na Jill, a potem powoli wyjaśnił, że sąsiedzi mają obiekcje co do ich nowego studia, które wybudowali na swojej działce. Byłam zbita z tropu, ale zaciekawiona – nie jest to typowy temat do rozpoczęcia terapii. Jack opowiedział, że studio, choć oddalone od najbliższych sąsiadów, znajdowało się na zboczu wzgórza, a zatem było bardzo widoczne. Sąsiedzi twierdzili, że budynek psuje widok, i napisali skargę do miejscowego wydziału planowania, urzędnicy zaś powiadomili Jill i Jacka, że powinni byli uzyskać pozwolenie przed budową. Jack wspomniał, że bardzo się martwią, bali się, że będą musieli zburzyć konstrukcję. Wyczuwałam jego niepokój.

Jill marszczyła brwi, ale milczała, a ja zaczęłam dopytywać, czy ten kłopot powoduje trudności w ich relacji.

Znów nastąpiło dłuższe milczenie i po raz kolejny to Jack podjął temat.

– Być może – powiedział.

Zwróciłam się do Jill:

– Zastanawiam się, czy pani zechciałaby powiedzieć coś więcej. Może pani widzi sprawę inaczej?

Nie wiedziałam wówczas, że właśnie to pytanie trafiało w sedno ich problemu. Czy ona mogła widzieć sprawę inaczej? Najwyraźniej nie.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: