Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieść błękitnego jeziora - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 grudnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Opowieść błękitnego jeziora - ebook

Legenda, która zmieniła życie wielu osób… Ty też jesteś częścią tej historii

Niedaleko malowniczego jeziora Marana w Bukowej Górze mieści się „Złote serce” – przytulna kawiarnia połączona z rodzinną manufakturą czekolady. Dziennikarka Sonia trafia tam, bo od dawna chce napisać artykuł o niezwykłej historii tego miejsca. Wśród różnokształtnych pralinek w kolorowych złotkach chłonąc obezwładniający zapach gorącej czekolady, dziewczyna poznaje legendę, która odmieni także jej życie…

Sonia zawsze musiała radzić sobie sama – wcześnie straciła matkę, a ojciec się od niej odwrócił. Teraz, pod wpływem szczególnej atmosfery zbliżającej się Gwiazdki, postanawia choć raz bezgranicznie uwierzyć w magię i daje się porwać tajemniczej opowieści, która szybko okazuje się czymś więcej niż tylko lokalną legendą. Nieoczekiwanie na swojej drodze Sonia spotyka mężczyznę, z którym zaczyna łączyć ją mocniejsza więź, niż mogłaby przypuszczać –wbrew niefortunnemu początkowi ich znajomości.

Czy w magicznym czasie Świąt Bożego Narodzenia nie ma rzeczy niemożliwych? Czy naprawdę to, w co wierzymy, i czego pragniemy całym sercem, może stać się naszą rzeczywistością?

Dorota Gąsiorowska po raz kolejny udowadnia, że dobra opowieść ma prawdziwie terapeutyczną moc.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-007-2
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OPOWIEŚĆ GABRIELA

Nie wiedział, gdzie się znajduje i jak długo idzie. Przez chwilę musiał się nawet zastanowić, kim jest ten chyba jeszcze młody człowiek z długimi, posiwiałymi włosami i sięgającą torsu brodą. Odziany w łachmany, z dziurawą płachtą, którą wręczyła mu jakaś litościwa gospodyni, gdy akurat przechodził obok jej domostwa, wędrował już od dawna. Od momentu, gdy udało mu się cudem wydostać z rosyjskiej niewoli.

„Kiedy to było…?” Marcin bezradnie rozejrzał się wokół. Nie miał pojęcia, co to za miejsce, ale czuł, że to polska ziemia. Pachniała bowiem inaczej niż zgnębiony mrozami obszar koło Nowonikołajewska. Liczył na to, że jeśli jeszcze nie dotarł do Maciejowa, rodzinnej miejscowości na Podkarpaciu, to przynajmniej jest gdzieś niedaleko. W oddali dostrzegł migoczącą w słońcu, rozległą taflę wody. Nie pamiętał wprawdzie w rodzinnej okolicy żadnego jeziora, ale teraz niczego nie był już pewien. Zdawało się, że niedożywione, chude ciało i wyjałowiony, zmęczony umysł nie należą do niego. W niewoli nieraz miewał momenty załamania i prosił Boga o śmierć, lecz potem zwykle się reflektował, patrzył na wyraźne linie niebieskich żył na rękach, dostrzegając w sobie życie. Było ono kruche, ledwo się tliło w wątłym mężczyźnie, jakim stał się w zaledwie dwa lata, ale mimo wszystko nadal miał w sobie zapał. Postawną, barczystą sylwetkę zastąpił obleczony w szorstką skórę szkielet, a niebieskie, niegdyś wesołe oczy przypominały raczej mętną wodę w stawie niźli błękit uwodzicielskiego spojrzenia przystojnego chłopaka, któremu kilka lat wcześniej nie mogła się oprzeć żadna panna w okolicy.

Usiadłszy pod starą brzozą, zebrał nieco sił po ostatnim żmudnym odcinku wędrówki i pomyślał, że podejdzie jeszcze do brzegu. Przynajmniej się obmyje, bo od dawna nie miał ku temu okazji. Dziś wyruszył skoro świt, ledwo zapiał kogut w zagrodzie chaty, za którą, zagrzebany w stercie chrustu, znalazł na noc schronienie. Usłyszawszy kura, nie chcąc, by ktoś go zobaczył, choć jeszcze z resztkami snu pod powiekami, od razu wyruszył w drogę. Leśne ścieżki ledwo majaczyły w bladym świetle budzącego się dnia, ale Marcin po wielu tygodniach wędrówki nauczył się już odczytywać sygnały przyrody. Wiedział, jak iść, by o zmroku nie wpaść w łapy wygłodniałego zwierza, i z rozwagą omijał mokradła. Wierzył, że coś nad nim czuwa, bo przecież wiele razy już stała nad nim kostucha, a jednak zawsze jej umykał. Wszak w tej uciążliwej wędrówce trzymało go jedno pragnienie – marzył o tym, by znów wejść do rodzinnej chaty, pokłonić się ojcu i paść w ramiona matce, do których wyrywało się serce. Poorana trudami życia, choć zwykle pogodna twarz rodzicielki i surowe, ale miłosierne i sprawiedliwe spojrzenie ojca były mu ponad wszystko drogie. Ich obraz przechowywał w głowie niczym najcenniejszą relikwię, której żadne zło świata nie może zbrukać. Nie bacząc zatem na to, że jest coraz słabszy i wymizerowany, w największych chwilach zwątpienia widząc przed oczyma rodzinną chatę z ulatującym z komina dymem, Marcin krok za krokiem, z determinacją podążał przed siebie.

Gdy stanął na brzegu jeziora, kucnął i rozgarnąwszy zmarznięte i gdzieniegdzie oszronione kępy trawy, z czułością dotknął chłodnej ziemi. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale coś mu szeptało, że właśnie dotarł do celu. Nie znał tego miejsca, był pewien, że nigdy wcześniej go nie odwiedził. Trzęsąc się z zimna, rozebrał się do pasa i obmył ciało lodowatą wodą. Przenikliwy chłód sprawił, że zadygotał, ale mimo wszystko, na tyle, na ile dał radę, starał się zmyć z siebie trud wędrówki. Na koniec wdział brudne łachmany i padł na trawę. Potoczył znużonym spojrzeniem po najbliższej okolicy. Jezioro wyglądało tak, jak po pierwszych przymrozkach, stąd Marcin wywnioskował, że może zaczął się już listopad. Świadczyły o tym zarówno zmarniałe rośliny, jak i częściowo zamarznięta przy brzegu woda. W oddali wznosił się niewysoki pagórek i majaczył las. Brązowo żółte liście wciąż pokrywały część gałęzi drzew, ale wyglądało na to, że to już ostatni oddech przed zimą. Że lada chwila ta najsurowsza ze wszystkich pór roku upomni się wreszcie o należne jej miejsce w cyklu dorocznych zmian.

Nagle poczuł głód tak dotkliwy, że aż musiał objąć rękoma zapadnięty brzuch. Zakręciło mu się w głowie, dlatego wsparł się zaraz na rękach, by nie upaść. Zastanowił się, ileż jeszcze wytrzyma jego wycieńczone ciało bez posiłku. Jak długo będą w stanie nieść go patykowate nogi, które w ostatnich dniach zdawały się plątać przy byle podmuchu wiatru. I wreszcie, czy on sam da radę wykrzesać jeszcze z siebie odrobinę siły potrzebnej do tego, by przetrwać. Zapatrzył się w bezkres przejrzystego nieba, a to przynajmniej przyniosło mu trochę ukojenia. Piękno świata na przekór wszystkim jego bezeceństwom wciąż zaskakiwało doskonałą harmonią i człowiek nie był w stanie go tego pozbawić.

Nagle głowę Marcina przeszył pulsujący ból, ale wbrew temu odczuciu po jego ciele zaczęło się rozlewać przyjemne ciepło. Jeszcze moment walczył ze sobą, by nie wtulić twarzy w rachityczne źdźbła traw i nie zapaść w sen, bo zdawał sobie sprawę, że to może być jego ostatnia chwila. Zmęczenie wzięło górę i Marcin nieoczekiwanie się położył, zawijając pod głową zszarganą kapotę. Na moment zamknął oczy, ale czując na ciele dotkliwy podmuch wiatru, przekręcił się na bok, a wreszcie usiadł, by nasunąć na zziębnięte nogi resztę lichego odzienia. Lecz o dziwo, dotykając ziemi, między palcami ujrzał trawę tak zieloną, jaka może być tylko latem. Przetarł oczy, żeby odrzeć je z iluzji, co nagle go nawiedziła, ale znów zobaczył życiodajną zieleń. Co więcej, brzeg jeziora, gdzie kilkanaście minut wcześniej przysiadł, wydawał się mu teraz zupełnie innym miejscem. I nie chodziło tylko o to, że wokół niego pachniały wielokolorowe polne kwiaty, nad którymi radośnie latały różne owady, a jego twarz mile łaskotały słoneczne promienie. To raczej samo wybrzeże zdawało się być innym miejscem. Po drugiej stronie jeziora zauważył kilka przycupniętych na zielonym zboczu chat, ale dalej, na niewielkim wzgórzu, gdzie przed chwilą widział jedynie wysokie, obleczone w barwy późnej jesieni drzewa, teraz dostrzegł warowny gród. Chcąc się pozbyć zaskakującej wizji, znów przetarł oczy, a potem kilkukrotnie poruszał powiekami, ale kiedy je rozchylił, nadal otaczało go to samo niepospolite piękno.

Wtem dojrzał kołującego ponad warownią ptaka, który z każdą chwilą się do niego przybliżał. Kiedy Marcin mógł mu się już lepiej przyjrzeć, stwierdził, że to najpewniej sokół; wskazywały na to jego rozłożyste, ogromne skrzydła i królewska sylwetka. Widok ten przyniósł zmęczonemu mężczyźnie nową falę ukojenia. Nieoczekiwane pojawienie się tego wyjątkowego ptaka było jak dobry znak, jak upragnione światło jutrzni po przymusowych latach wszechobecnego mroku. Co więcej, ptak był coraz bliżej miejsca, gdzie siedział strudzony wędrowiec. W pewnej chwili sokół zakołował nad nim i, by mu się lepiej przyjrzeć, mężczyzna musiał bardziej odchylić głowę. Zauważył, że ptak trzyma coś w dziobie. Starał się dociec, co to może być, gdy raptem trzymany przez sokoła przedmiot wypadł mu z dzioba. Marcin zdążył jedynie pomyśleć, że może to jedzenie, bo przecież tego teraz najbardziej pragnął, gdy nagle coś pacnęło go w głowę. Uderzenie okazało się na tyle silne, że świat zawirował mu przed oczami i padł na trawę jak długi.

Ile czasu tak leżał, nie wiedział, lecz gdy wreszcie usiadł, znów dojrzał ten piękny, niemal bajkowy świat. Pomyślał nawet, że pewnie umarł i zaraz stanie przed obliczem Świętego Piotra. Żywił nadzieję, że święty wpuści go do raju. Marcin nie był aniołkiem, ale w życiu zawsze kierował się Dekalogiem i wartościami wpojonymi przez rodziców. Gdyby miał różaniec, odmówiłby teraz chociaż dziesiątkę, ale jak na złość, nie dość, że go nie posiadał, to jeszcze trudno było mu przypomnieć sobie proste i jakże dobrze znajome słowa pacierza. Ogarnęła go dziwna niemoc. „Czy tak wygląda świat po drugiej stronie? Czy zaraz trafię do czyśćca? A może nie zasługuję na szansę i odegnają mnie do piekielnych bram”, rozważał coraz bardziej przejęty chłopak.

Wtem znów spojrzał na jezioro. Tym razem nie przecierał już oczu, choć zdumienie, jakie go ogarnęło, było znacznie większe niż wcześniej. Do miejsca, gdzie siedział, kierowało się wysmukłe, ozdobne czółno z pozłacanym kadłubem. Siedziała w nim urocza niewiasta. Marcin wpatrywał się w nią jak urzeczony, tak była piękna. Najpierw pomyślał, że widzi anioła – choć przecież te zawsze kojarzyły mu się z włosami koloru lnu, natomiast głowę nieznajomej ozdabiały długie miedziane pukle. Nie mógł wykonać najmniejszego ruchu, gdy cudna dziewoja wyszła z łodzi, a potem powoli ruszyła w jego kierunku. Gdy stawiała na trawie bose stopy, z porastających ziemię kwiatów, jakby w hołdzie dla swojej pani, co rusz wyfruwały wielobarwne motyle. Miała na sobie zwiewną suknię, która zdawała się utkana z tkaniny delikatniejszej niż owadzie skrzydła. Marcin nie był w stanie oderwać oczu od tego nieziemskiego zjawiska. W pewnej chwili, gdy niemal był pewien, że piękna nieznajoma zaraz go dotknie – już bowiem wyciągała w jego stronę smukłą dłoń – ona nagle przykucnęła i jęła szukać czegoś w trawie. Z kępy długich źdźbeł wydobyła kamienne serce, po czym włożyła je w rękę oszołomionego chłopaka, oznajmiając dźwięcznym głosem, że dzięki niemu zapewni sobie i swojej rodzinie szczęście. Że gdy się obudzi i otworzy oczy, odnajdzie miłość życia i zostanie w Bukowej Górze do końca swoich dni, bo właśnie to miejsce wybrało go, żeby mógł być tu szczęśliwy i stworzyć coś, co będzie przynosiło ludziom słodycz, rozkosz i radość. Choć serce Marcina wyrywało się z piersi, ściśnięte gardło sprawiało, że nie był w stanie wymówić nawet słowa. Chciał jej rzec, a nawet wykrzyczeć, że to właśnie ona jest tym nieopisanym szczęściem i wielką miłością, że tylko z nią będzie mógł zaznać rozkoszy życia, lecz ona nagle wstała i zaczęła się oddalać. Gdy już niemal wchodziła do łodzi, z ust Marcina wreszcie wyrwały się tłumione słowa.

– Nie odchodź! – wrzasnął i znów ogarnęła go wcześniejsza niemoc.

Na ten okrzyk nieznajoma uniosła jedynie rękę, a on miał wrażenie, że z jej drobnej otwartej dłoni ulatują złociste cytrynki i nieco mniejsze modraszki. Potem, usadowiwszy się w czółnie, sięgnęła po wiosło i odbiła od brzegu.

Marcin patrzył na odpływającą łódź i wzbierała w nim coraz większa rozpacz. Chciałby tak wiele powiedzieć tej cudnej pannie, pragnął patrzeć w jej zielone oczy. Marzył, by ją utulić lub choćby na nią spojrzeć, ale ona z każdą chwilą coraz bardziej się od niego oddalała.

– Jak masz na imię, o piękna pani?! – zapytał głosem jak dzwon, kiedy już się wydawało, że z jego krtani w najbliższym czasie nie wydostanie się nawet słaby dźwięk.

Odwróciła się w jego stronę i Marcin nawet miał nadzieję, że cudnej krasy białogłowa zaraz zawróci czółno, lecz ona jedynie wstała i patrzyła na niego z oddali.

– Imię moje Marana, znaczy wodna – usłyszał, gdy pomyślał, że nieznajoma lada chwila zniknie mu z oczu i nigdy więcej nie ucieszy go jej kojący głos.

Potem stanąwszy po kostki w wodzie, jeszcze próbował ją zatrzymać, machając zapamiętale rękoma niczym rozbitek. Jeszcze miał nadzieję, jeszcze wierzył, że ta cudna panna wróci do niego. Ale czółno bezpowrotnie się oddalało i po chwili pozostały po nim jedynie rozchodzące się faliście pasy wody do momentu, aż jezioro znów przypominało gładkie, przejrzyste lustro. Marcina zadziwił jego kolor. Błękitny, krystaliczny, wyglądający tak, jakby odbijało się w nim samo niebo. Zastanowił się, czy to w ogóle możliwe, by woda w jeziorze miała taką doskonałą barwę. W każdym razie po raz pierwszy w życiu widział tak niebywałe zjawisko. Nagle znów zwrócił wzrok ku wzniesieniu, gdzie stała warownia, potem ogarnął spojrzeniem brzeg, na koniec popatrzył na rosnące tuż obok, wydzielające słodką woń kwiaty, których nazw nie znał, nigdy wcześniej bowiem takich nie widział, gdy zaczęła ogarniać go ta sama, co wcześniej senność. Tym razem nie starał się walczyć ze zmęczeniem, lecz z lubością wtulił się w zielone, miękkie poszycie, myśląc, że od dawna nie było mu tak dobrze.

I znów nie wiedział, co się z nim dzieje i gdzie jest, gdy po jakimś czasie usłyszał nad sobą kobiecy głos. Ciężkie powieki nie chciały się otworzyć, a usta przemówić. Czuł, że ktoś dotyka jego ręki, chyba sprawdzając mu tętno, a później ta sama dłoń muskała jego czoło. Miał wrażenie, że zapada się w niebyt, że dryfuje gdzieś pomiędzy tą cudowną krainą, której słodycz wciąż w sobie odczuwał, a znajomą rodzinną wioską. W otwartych drzwiach widział matulę, ale wydała mu się dziwnie markotna i jakaś taka przezroczysta, niczym duch. W oknie z jaskrawoczerwonymi pelargoniami stał ojciec, ale i on nie wyglądał na zadowolonego. Przeganiał Marcina, gdy tylko ten chciał się do nich zbliżyć. Nie pozwolił podejść do chaty. Odpędzając jedynego syna, mełł w ustach przekleństwa, co było do niego niepodobne, bo przecież z natury był łagodny i kulturalny. Marcin czuł się zagubiony.

– Proszę pana, jak się pan czuje?

Marcin próbował rozewrzeć powieki, ale wciąż ogarniała go ta dziwna, obezwładniająca słabość.

– Maranaa… – wydukał i wreszcie otworzył oczy. Miał nadzieję, że zobaczy miedzianowłosą nieznajomą, ale zdziwiony spostrzegł, że pochyla się nad nim jasnowłose dziewczę. Pierwszym, co ujrzał, były jej oczy w prześlicznym, chabrowym odcieniu i zaplecione w długi warkocz włosy w kolorze dojrzałej pszenicy. Nie ulegało wątpliwości, że dziewczyna jest piękna, ale to nie była Marana. Po dłuższej chwili udało mu się odzyskać jasność widzenia, a zmysły powoli wróciły do równowagi. Z pomocą dziewczyny usiadł i ze smutkiem zauważył, że znów otacza go zmarniała, zmrożona trawa, a zamiast przejrzystego błękitu jeziora widzi teraz jego burą wersję. Zachodził w głowę, co tutaj zaszło. Nie potrafił wytłumaczyć wydarzeń, które stały się jego udziałem, i pewnie złożyłby je na karb wycieńczenia, gdy nagle, przesunąwszy ręką w lewo, natrafił na coś twardego. Uniósł znalezisko przed oczy i zamarł. Miał przed sobą kamienne serce, które mimo braku słońca lśniło tak pięknie, jak gdyby właśnie musnął je jeden z jego promieni. Marcin wpatrywał się w ów osobliwy kamień z taką determinacją, jakby chciał, by ten odpowiedział na dręczące go pytania. Z namysłem podrapał się po długiej brodzie, gdy znów usłyszał dźwięczny głos dziewczyny.

– Jak się pan tu znalazł? – spytała z troską.

– Ja… szedłem długo, bardzo długo… nie wiem. – Tylko tyle był w stanie powiedzieć.

– Dobrze, proszę nie tłumaczyć. Lepiej niech się pan nie odzywa. Widać, że jest pan na wskroś wyczerpany. Bałam się, że pan nie żyje – oznajmiła dziewczyna, a przy ostatnich słowach nieznacznie opuściła wzrok, uświadomiwszy sobie zapewne, że mogła urazić nimi nieznajomego. Wyglądał strasznie i nieładnie pachniał, ale ona pod łachmanami i skołtunionymi włosami od razu dojrzała przystojnego młodzieńca. – Jeśli da pan radę, pójdziemy do naszej chaty, tam rodzice się panem zajmą. Pomożemy panu.

_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_Przepiękna i mądra historia o tym, że każdy z nas ma szansę na szczęście.

Ciepła, magiczna, przywracająca nadzieję oraz wiarę w miłość i cuda.

MAGDALENA KORDEL

Dzięki tej powieści przeniesiesz się do zimowej scenerii Bukowej Góry, usiądziesz w manufakturze czekolady Złote Serce, skosztujesz pyszności i posłuchasz opowieści błękitnego jeziora. Ta książka zajęła szczególne miejsce w moim sercu. Polecam gorąco!

KATARZYNA CZARNECKA-KUC
autorka bloga „Matka Książkoholiczka”

Dorota Gąsiorowska niczym gawędziarz przy akompaniamencie trzaskającego w kominku ognia snuje pachnącą czekoladą opowieść o wielkiej miłości i cieple rodzinnego domu. Czy stara legenda zachowała swą magiczną moc? Daj się porwać tej pięknej historii, która wprowadzi cię w atmosferę świąt Bożego Narodzenia.

JOANNA WOLF
autorka bloga „NIEnaczytana”

Rozkosznie rozgrzewająca serce powieść! Pełna świątecznej magii i pachnąca czekoladowymi pralinami historia o wybaczaniu i drugich szansach, rodzinnej bliskości i legendarnej kawiarni z duszą. O miłości czułej, a zarazem trwałej niczym tajemnicze kamienne serce. Tylko Dorota Gąsiorowska potrafi z nici ludzkich losów tkać tak urokliwe i zajmujące opowieści!

DAGMARA ŁAGAN
@books.cat.tea autorka bloga „BooksCatTea”

Każde zdanie Doroty Gąsiorowskiej wypełnione zostało baśniową atmosferą. Słodkie praliny i aromatyczna gorąca czekolada towarzyszą tej historii przesyconej magią błękitnego jeziora. Niezwykle kameralna, rozgrzewająca i sentymentalna. Jestem oczarowana szeptem dawnej przepowiedni!

MIŁKA KOŁAKOWSKA
@mozaikaliteracka

Autorka ponownie zabiera czytelników w literacką podróż, gdzie przeszłość splata się z teraźniejszością. To jak chwila spędzona przy kominku z kubkiem gorącej czekolady, po długim spacerze wśród wirujących płatków śniegu. Przy _Opowieści błękitnego jeziora_ można zanurzyć się w bajkowej atmosferze nadchodzących świąt. Z całego serca polecam!

DOMINIKA ORLUK
@rude.kadry
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: