Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Opowieść idioty czy ład naturalny - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
2 września 2025
54,00
5400 pkt
punktów Virtualo

Opowieść idioty czy ład naturalny - ebook

Złożony z 12 rozdziałów esej dotyczy współczesnego człowieka oraz fundamentów świata, w którym on żyje. Jest to jednak nowa jakość eseju. Towarzyszem rozmyślań autora jest Wiliam Szekspir, którego dramaty powracają niczym refren w kolejnych rozdziałach. Mistrzów jest zresztą w tej książce wielu. Wildstein zadbał jednak, by namysł nad współczesnością nie był oderwany od różnych rejestrów kultury. I tak w jego rozważaniach znajdziemy odwołania m.in. do Todda Philipsa, Agnieszki Osieckiej, Samuela Becketta czy zespołu Queen. Równie szeroki jest zakres poruszanych przez niego tematów: bioetyka, pycha racjonalizmu i odrzucenie perspektywy religijnej, figura błazna, idee postępu i regresu, alienujący efekt cywilizacji, władza feudalna oraz barbarzyństwo rewolucji w imię humanizmu. Doskonale napisany i prowokujący do dyskusji tom jest jednocześnie wielkim hymnem do sztuki, która odsłania naturę rzeczy i ludzkich spraw.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Spis treści

Spis treści

I Warunek afirmacji, czyli życie jako dar .......................7

II Odczarowanie świata i pycha racjonalizmu ...............28

III Pod maską karnawału..............................................56

IV Człowiek i człowiek współczesny .............................86

V Postęp i regres ......................................................102

VI Atrofia ducha ......................................................... 123

VII Kiedy zabraknie hierarchii ...................................... 142

VIII O świętości władzy ................................................ 155

IX Humanizm, czyli barbarzyństwo ............................. 180

X Czy Szekspir był nihilistą? ...................................... 195

XI Dwie twarze miłości ...............................................234

XII Tragedia przeciw nihilizmowi .................................. 251

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-891-1
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I
WARUNEK AFIRMACJI, CZYLI ŻYCIE JAKO DAR

Rozwój nauk, zwłaszcza biologii, postawił przed człowiekiem wiele nowych pytań moralnych, a raczej stare pytania wprowadził w odmienny kontekst. Zajmuje się nimi dziedzina bioetyki. Funkcjonuje od niedawna, ale już staje się wyzwaniem dla szeroko rozumianej polityki, czyli dla form istnienia ludzkiej wspólnoty, a więc i prawa. Cywilizacja rozwija się żywiołowo i nowe kształty nadaje także podstawowym zagadnieniom egzystencji człowieka. Ignorowanie ich może powodować i częściowo powoduje już moralny regres oraz wytwarza stan rzeczy, w którym rewersem materialnego rozkwitu staje się duchowe barbarzyństwo.

O tym, że nie sposób pomijać tych problemów, świadczy narastająca debata dotycząca bioetyki oraz próby jej prawnego uregulowania. Wyjątkowość tej dziedziny powoduje, że w odniesieniu do niej należałoby zawiesić imperatyw ograniczenia jurydyzacji naszego życia. Imperatyw ten, który jest przejawem roztropności politycznej, w naszej epoce nabiera szczególnego znaczenia. Zalew norm pisanych, które w galopującym tempie zagarniają wszystkie sfery społeczne, jest efektem nowej utopii, która ostatecznie uporządkować pragnie naszą rzeczywistość w myśl ideologicznych pryncypiów. Prowadzi to do coraz bardziej totalnego charakteru prawa stanowionego, które wypiera wszelkie inne, tradycyjnie z nim współegzystujące formy organizacji egzystencji człowieka, dużo bardziej adekwatne do jej złożoności. Często słyszymy, że rozrost norm pisanych jest właśnie odpowiedzią na zanik tradycyjnych systemów porządkujących życie społeczne, takich jak obyczaj czy etyka. Zgodnie z tym podejściem w nowym, „pluralistycznym” społeczeństwie to wyłącznie prawo może stanowić strukturę, która pogodzi odmienne modele istnienia rozmaitych społeczności, środowisk, a nawet indywiduów niemieszczących się w jednorodnym etosie. Koncepcja ta jest jednak utopijna i zasadniczo rozmija się doświadczeniem, które wynieść możemy z praktyki tzw. pluralistycznego społeczeństwa. Okazuje się bowiem, że prawo, które miało być neutralne, staje się współcześnie narzędziem ideologicznej indoktrynacji i pod szyldem liberalnej wielości poddaje nas coraz mocniejszej, zmierzającej do uniformizacji presji dużo intensywniej niż robiły to tradycyjne porządki kulturowe. I nie tyle hipertrofia prawa jest efektem obumierania obyczaju i etyki, ile instrumentem ich eliminacji.

Wróćmy jednak do bioetyki, w której wypadku akurat odczuwamy konieczność ujęcia jej także w system norm pisanych, jakkolwiek wyobrażenie, że mogą one wystarczyć, że mogą wystarczyć w jakiejkolwiek sferze, jest złudne. Inna sprawa, że bioetyczna debata, jak wszystko współcześnie, staje się elementem wojny cywilizacyjnej, co powoduje, że ustalenia jej dotyczące mają charakter zwycięstw jednej i porażek drugiej strony, nie prowadzą do ugruntowania zasad funkcjonowania społeczeństwa oraz jego stabilizacji, ale utwierdzają stan zamętu i napięcia, który pogłębia niepewność egzystencji człowieka dziś.

Jako samooszustwo człowieka współczesnego bioetykę kwestionował zmarły niedawno polski filozof Bogusław Wolniewicz. „Zwykły rozum każe przyjąć następujące założenie wyjściowe: ludzki zarodek jest istotą ludzką od zygoty poczynając. Jest to człowiek w zarodkowej formie swego życia. Istotą ludzką jest bowiem wszelki stwór, w którym obecna jest i działa ta siła życiowa, która samorzutnie dąży, by się w pełni urzeczywistnić jako pewna całkiem określona ludzka osoba. Tak więc istotą ludzką jest wszystko to i tylko to, w czym obecna jest i działa ludzka entelechia – ludzka forma życiowa dążąca do swej samorealizacji. In potentia jest w niej już zawarty zespół cech gatunkowych naszego gatunku. Dla oceny biologicznego człowieczeństwa nie ma znaczenia, jak dana ludzka entelechia powstała: czy drogą naturalną przez połączenie się dwóch gamet, czy przez zabieg biotechniczny” (O tzw. bioetyce).

Wychodząc z tego założenia, Wolniewicz odrzuca jakiekolwiek eksperymenty na ludzkich zarodkach (istotach ludzkich) czy tym bardziej ich uśmiercanie, określając to jako „neomengelizm”, czyli praktyki pokrewne oświęcimskim działaniom Josefa Mengelego. Na pierwszy rzut oka takie jednoznaczne i konsekwentne podejście moralne powinno budzić uznanie. To efekt Kantowskiej moralności polskiego filozofa, która wydaje się ostatecznie porządkować tę sferę, ale okazuje się jedynie niemożliwym do realizacji i prowokującym rozliczne antynomie pozorem. O etyce Kanta pisałem w eseju Bunt i afirmacja. Zresztą w innych wypowiedziach Wolniewicz tonuje swój pierwotny pryncypializm, wskazując jedynie na powagę tych zagadnień, którą odbiera im utylitarna postawa. I z tym należałoby się w pełni zgodzić.

Kiedy jednak Wolniewicz trzyma się swojego mistrza, podnosząc, że nie ma „kodeksów” etycznych, są tylko „etyczne wzory”, odrywa się radykalnie od ludzkiej rzeczywistości, w której wzory i kodeksy muszą ze sobą współegzystować, a wzór to zwykle personifikacja kodeksu właśnie. Autor Filozofii i wartości odwołuje się do „głosu sumienia” jakby brzmiał on w sposób jednoznaczny i oczywisty w uszach każdego. Realnie jest on zwykle efektem dominujących w danej zbiorowości przekonań. Rozbudzona u kogoś empatia pozwala je przekroczyć, a u wyjątkowych jednostek zasadniczo je podważyć, trudno jednak na takich szczególnych sytuacjach budować porządek etyczny. Sam zresztą Wolniewicz zmienia swoje zasadnicze podejście do świętości człowieczeństwa w kwestii aborcji. W Kilku tezach do sporu o aborcję wskazuje na wartości, jakie przyświecają jego liberalnej stronie. „Wartością tą jest wolność kobiety: wolność od męskiej dominacji. Nazwijmy krótko »procesem uczłowieczania kobiety« ten wielki i daleko jeszcze nie zakończony proces dziejowy, który kobietę przekształcił socjalnie ze zwierzęcia domowego w istotę prawie już równą mężczyźnie, a nade wszystko prawnie i materialnie od niego niezależną. Istotnym elementem tego procesu była wolność od zagrożenia niechcianą ciążą i jej konsekwencjami. Tej wolności kobiety nie oddadzą”.

Wypowiedź ta w całości stanowiska Wolniewicza budzić musi wątpliwości. Zostawiam na boku swoisty determinizm historyczny, którego nie dostrzegamy nigdzie indziej u tego filozofa, a którego przyjęcie wymagałoby przemyślenia i wyciągnięcia wniosków. Ważne jest zestawienie na jednej szali i niejako uznanie za równoważne dwóch nieprzystających wartości, aby trzymać się używanego przez niego języka: świętości człowieczeństwa, które akt aborcji unicestwia, i dobrostanu kobiety, która dziecka nie chce. Zestawienie to, jeśli trzymamy się kantowskiego pryncypializmu, należy uznać za absurd intelektualny i skandal moralny. Świętość człowieczeństwa, czy w wersji, do której odwołuje się Wolniewicz, czy w tradycyjnym, religijnym ujęciu, którego on nie akceptuje, jest fundamentem ładu etycznego. Jeśli uznamy, że można z niego zrezygnować na rzecz jakiegoś typu wartości utylitarnej, a taką jest w tym wypadku prawo wyboru kobiety, która nie chce rodzić i opiekować się dzieckiem, a więc decyduje się je uśmiercić, niszczymy podstawy moralności. I nic nie zmienia w tym przypadku fakt, że kobieta znajduje się w położeniu zasadniczo trudniejszym, gdyż to na niej spoczywa bez porównania większa odpowiedzialność i wszelkie kłopoty związane z „sakrą macierzyństwa”, do której w tym samym tekście z ogromną i słuszną admiracją odwołuje się Wolniewicz. Owa sakra to dar, a im jest on większy, z tym większą odpowiedzialnością musi się wiązać. Kobieta może go nie przyjmować, to jej wybór, ale niszczyć nienależące do niej, jakkolwiek zależne od niej bez reszty ludzkie istnienie (z podobnymi sytuacjami nierzadko w egzystencji człowieka mamy do czynienia) – to już zupełnie inna sprawa. Jeśli nawet zgodzimy się, że tej „wolności” kobiety nie oddadzą, to będzie to tylko regres człowieczeństwa w kierunku barbarzyństwa.

Czy oznacza to, że nie możemy zgadzać się na kompromisy w tej mierze? Nic podobnego. Jesteśmy na nie skazani, tak jak będziemy na nie skazani w sprawach biotechnologii. Nie możemy jednak być absolutnie pryncypialni w jednym i liberalnie kompromisowi w innym aspekcie tej samej problematyki. Istnienie polityki musi przyjąć kompromisy z moralnością, inaczej mielibyśmy do czynienia wyłącznie z aplikacją reguł moralnych w życiu zbiorowym, co nie odpowiada sposobowi istnienia zbiorowości. Musimy jednak mieć świadomość dwuznaczności owych kompromisów, co przekłada się na „demoniczność” polityki, o której mówił Weber, i dlatego tym bardziej dążyć musimy tak dalece, jak to możliwe, do nasączenia jej etyką. I musimy mieć świadomość, że zawsze istniało będzie napięcie między polityką a moralnością, które jest pochodną ułomności człowieka, a więc niedoskonałości ludzkich porządków. Ten dramatyzm czy nawet tragizm naznacza ludzkie istnienie i czyni je nieuchronnie problematycznym. Oznacza również, że zawsze musimy mieć na uwadze biegun moralny ludzkiego działania, bez czego staczamy się w barbarzyństwo, a ludzka egzystencja, w tym także polityka, traci punkty odniesienia i ostatecznie sens.

Wraz z rozwojem nauki stajemy wobec nieznanych wcześniej konfliktów, chociaż na pewno znajdziemy w historii ich antecedensy, które mogłyby ułatwić odnalezienie właściwego stanowiska, chociaż, niestety, możemy mieć przekonanie graniczące z pewnością, że nie zostaną one wzięte pod uwagę. Tę smutną konstatację podpowiada doświadczenie nowoczesności, a także elementarna wiedza o ludzkiej naturze. Niemniej wspomniane problemy prowokowały będą – do pewnego stopnia już to robią – potrzebę bliższego przyjrzenia się z etycznej perspektywy funkcjonowaniu współczesnej biologii. Nie zawsze stanowiły one będą – jak twierdzi Wolniewicz – próbę znieczulenia naszego sumienia, chociaż często, znając naturę człowieka, będzie do tego dochodziło. Obserwujemy to zresztą już dziś. Musimy więc mieć w pamięci określenie zarodku jako ludzkiej istoty, tak jak formułuje je Wolniewicz, i zdawać sobie sprawę z choćby mniejszego, ale zawsze zła, które niesie ze sobą odejście od pryncypializmu w tej mierze.

W książce tej nie chcę zajmować się bioetyką, choć, jak widać, w niektórych wypadkach muszę to robić. Stanowi ona jednak szczególnie jaskrawą egzemplifikację zasady powszechnej. Po to, aby stawić czoła podstawowym problemom, z jakimi się borykamy, musimy odpowiedzieć na fundamentalne, metafizyczne pytania, które przy tej okazji pojawiają się przed nami i określają status bytu ludzkiego. Zawsze tak zresztą czynimy, choć nie zawsze świadomie, co potęguje zamęt w tej i tak niełatwej sferze refleksji nad ludzką egzystencją.

W tym kontekście będę odwoływał się do kategorii afirmacji, tak jak próbowałem ująć ją w Buncie i afirmacji. Bez elementarnej afirmacji świata i życia ludzkiego jako weń wpisanego nie sposób obronić godności człowieka, która stanowi barierę dla jego przedmiotowego traktowania i dowolnych na nim eksperymentów. Świat i nasze w nim istnienie są nam dane niezależnie od naszej woli i ten fundamentalny fakt musimy przyjąć, aby odnaleźć w nim swoje miejsce i obronić nasze poczucie dobra. Oznacza to, że nie tylko musimy w najgłębszym sensie aprobować rzeczywistość taką, jaka ona jest, a więc w zasadniczym wymiarze niezależną od naszej woli. Zupełnie nie znaczy to, że musimy godzić się na panujące doraźnie porządki ani sferę nieprawości i zła, która zawsze nam towarzyszy i towarzyszyć będzie, niezwykle różniąc się jednak w swoim natężeniu i wymiarze do tego stopnia, że odmienności te nierzadko posiadają znaczenie konstytutywne i nakazują odróżniać zawsze niedoskonały, ale ludzki, od niegodnego człowieka kształt życia społecznego oraz polityki.

Uświadomienie sobie, że zło w rzeczywistości ludzkiej zawsze będzie obecne, oznacza także, że musimy aprobować nieuniknioną z nim walkę. Ale walka ta musi wychodzić od rozpoznania warunków istnienia człowieka i świata, i tylko przy takim podejściu może mieć sens oraz prowadzić do konkretnych efektów.

Musimy uznać źródłowy wymiar ludzkiej natury i świata, którego jest ona częścią. Musimy także w tym akcie odnaleźć elementarne dobro istnienia: świata i człowieka. Bez jego akceptacji pogrążamy się w nihilizmie i nie będziemy w stanie zbudować żadnego ładu, który chroniłby nas przed destrukcją, chaosem i zbrodnią. Bez tego pierwotnego aktu afirmacji wszelkie porządki, które budować będziemy, naznaczone będą nietrwałością i arbitralnością. Bez przyjęcia fundamentalnego dobra istnienia, którego nie mogą podważyć choćby najstraszniejsze, akcydentalne zjawiska i wydarzenia, nie potrafimy rozpoznać żadnego systemu etycznego i estetycznego, przestajemy rozumieć samą ideę dobra, prawdy oraz piękna. Naturalnie bez owej konstytutywnej aprobaty o godności świata i zamieszkującego go człowieka nie może być mowy.

Wyjściowa afirmacja nie pozwala zamykać oczu na zło ani traktować go jako błędu urządzenia ludzkiego świata, który potrafimy wyeliminować poprzez budowę nowego społeczno-gospodarczego ustroju, poprzez proces, wychowawczy czy terapeutyczny. Owszem, musimy stawiać czoła złu, ale ze świadomością, że wpisane jest w ludzki los, a walka z nim jest naszym przeznaczeniem, z którym musimy się pogodzić, tak jak z wszelkimi ograniczeniami naszej natury czy kondycji. Można nawet uznać, że konfrontacja ze złem jest warunkiem godności ludzkiego losu. To, czy i na ile potrafimy stawić mu czoła, to już inna kwestia.

*

Podstawowa afirmacja wyrastać musi z uznania, że świat przekracza nas, a życie jest darem, a więc otrzymaliśmy je i nie do nas ono w pełni należy. Dotyczy to również naszej egzystencji, która wprawdzie zgodnie z ogólnie przyjętymi normami jest naszą własnością, ale nie do końca, gdyż nie możemy na przykład sprzedać się w niewolę czy dać się zabić, a nasze pozwolenie nie spowoduje bezkarności zabójcy.

Jednocześnie to, co robimy z naszym życiem, podlega społecznemu osądowi i stać się winno uzasadnieniem oceny, z jaką będziemy się spotykać. Wprawdzie panujący dziś liberalizm usiłuje zakwestionować sferę wartościowania i zstąpić ją wyłącznie prawnymi normami, jest to jednak projekt niemożliwy i wewnętrznie sprzeczny. Liberalna wizja prawa, która współcześnie przeradza się w doktrynę, wyrasta z określonej ideologii. Opiera się na indywidualistycznej antropologii i kwestionuje kulturowy, a zatem wspólnotowy charakter kondycji człowieka. W efekcie projektuje nowy, odmienny od znanego nam model stosunków społecznych, który może być urzeczywistniony wyłącznie metodami konstruktywistycznymi, a więc realnie przy użyciu przemocy, a poddane temu eksperymentowi zbiorowości podporządkowane zostają organizującym to przedsięwzięcie dominującym ośrodkom politycznym. Przejawem tego jest kult „praw człowieka”, które mają być fundamentem systemu prawnego, a przy funkcjonującym dziś abstrakcyjnym podejściu stają się paradoksalnie dogodnym instrumentem władzy. Analizowałem te zjawiska w Buncie i afirmacji.

Nasz instynktowny stosunek do człowieka i życia w ogóle oraz wszelkie formy moralności wyrastają z aktu afirmacji świata oraz życia, choćbyśmy temu przeczyli najbardziej wyrafinowaną retoryką.

Moralność to wprowadzanie ładu w żywioł istnienia, a więc hierarchizowanie jego poszczególnych form. Uznanie, że człowiek ma większą wartość niż zwierzę, jest przecież absolutnie arbitralnym założeniem, ale bez niego nie byłaby możliwa etyka i kultura, a faktycznie nawet ludzkie istnienie, którego nie sposób odłączyć od kultury. Nie znaczy to, że człowiek powinien być nieskrępowany w swoich działaniach wobec zwierząt i być może nasze czasy w przyszłości uznane zostaną za barbarzyńskie również z powodu takiego, a nie innego odnoszenia się przez nas do innych żyjących stworzeń. Sygnałem zmiany tego stanu rzeczy są w pełni uzasadnione prawne regulacje tej dziedziny i zakaz okrutnego traktowania zwierząt. Jak zwykle, zwłaszcza w naszej epoce, pozytywna ewolucja narażona jest na eksces, który przejawia się w nadawaniu zwierzętom „praw”, a więc w pewnej mierze zrównywania ich z ludźmi, co należy do dehumanizujących ludzki świat absurdów, gdyż wspomniana już różnica między człowiekiem a zwierzęciem jest jedną z osi naszego moralnego porządku.

W pełni arbitralne jest nawet premiowanie życia wobec jego zaprzeczenia. Nie sposób dowieść wyższości życia, a wszystkie argumenty w tej mierze muszą odwoływać się do podstawowego aktu afirmacji świata i życia jako jego szczególnego przejawu. Potrafimy sobie wyobrazić świat bez życia – chociaż czy naprawdę? czy ten intelektualny eksperyment jest dla nas w pełni dostępny? – ale z pewnością byłby on nam radykalnie obcy i z naszej perspektywy przerażający. Naturalny dla nas jest uprzywilejowany stosunek do życia. Odebranie go nawet nieludziom we wszystkich kulturach i naturalnych odruchach człowieka ma większe znaczenie niż destrukcja obiektów martwych. Jeśli zresztą chcemy ich bronić, to zaczynamy przypisywać im życie.

*

Ideę afirmacji najlepiej obronić, wskazując, co przyniesie jej zaprzeczenie. Metoda ta, czyli dowód sokratejski (apagogiczny), wydaje się optymalna dla ludzkiego rozumowania. Można uznać, że prawidłowość ta wskazuje na ograniczenie ludzkich zdolności poznawczych. Jesteśmy w stanie dostrzec oraz nazwać błędy naszego postrzegania i konkludowania, ale nie oznacza to, że równie łatwo potrafimy skonstruować rozumowania w pełni prawdziwe i z dużą dozą pewności uznać możemy, że nasze słuszne i potwierdzone doświadczeniem intuicje oraz wnioski odsłaniają nam jedynie pewien poziom rzeczywistości i właściwą wobec niego metodę myślenia. Z tego podejścia wyrasta także zasada falsyfikacji Karla Poppera. Potrafimy wykazać fałszywość określonych twierdzeń i odrzucić je, zakwestionować konkretne modele i sposoby rozumowania, ale pewność, którą w ten sposób uzyskujemy, wskazuje jedynie kierunek, w jakim podążać winno nasze myślenie i działanie, a intelektualne oraz poznawcze odkrycia odsłaniają kolejne sfery naszej niewiedzy. Wiedza ludzka otwiera się na krytykę, a więc wskazanie jej granic.

Zbiorowe doświadczenie wspólnot ludzkich, które ofiarowuje nam tradycyjna kultura, podsuwa wzorce osobowe i buduje system ochronny przed autodestrukcyjnymi skłonnościami nawiedzającymi naturę człowieka. Zachodni wariant cywilizacji współczesnej utracił jednak swój stabilizujący charakter oraz potencjał twórczy i pozostaje pytaniem, na ile można jeszcze określać go jako kulturę.

Idea wielokulturowego społeczeństwa jest sprzeczna wewnętrznie, gdyż bez względu na to, jak byśmy kulturę definiowali, musimy uznać ją za porządek funkcjonowania realnego społeczeństwa. Naturalnie, porządek ów ma głęboki, wielopoziomowy i dynamiczny charakter, ale musi zawierać cechy dystynktywne i nie może być rozrywany przez zestawy norm nie do pogodzenia, jak pomiędzy współczesnym porządkiem Zachodu, który opiera się na wyrastających z naturalnego porządku prawach człowieka, a odwołującym się do innych źródeł muzułmańskim szariatem.

Aby wskazać konsekwencje odrzucenia afirmacji i metafizycznego buntu wobec świata, nie musimy powoływać modeli kontrfaktycznych, gdyż historia dostarcza nam sporo przykładów, do czego postawa taka prowadzi. W związku z tym, że nie jest możliwe konsekwentne wcielenie w życie metafizycznego buntu, gdyż szybko musiałby on skończyć się autodestrukcją i w ogóle nie byłby logicznie możliwy do realizacji, zwykle mamy do czynienia z jego sztukowanymi ad hoc niespójnymi konkretyzacjami. Ich konsekwencje i tak jednak jawią się wyjątkowo niszczycielsko. Możliwości kreacyjne człowieka są radykalnie ograniczone i jedynie w wymiarze destrukcji zdają się nie mieć limitów.

Archetypicznym modelem metafizycznego buntu jest gnoza. Rozliczne i zróżnicowane jej odłamy łączy odrzucenie świata jako dzieła złego demiurga i przeciwstawienie mu człowieka jako spadkobiercy boga prawdziwego, choć wycofanego z naszej realności. Jest to typ deus otiosus – boga oddalonego, który zasiał w człowieku swoją najwyższą duchową cząstkę, aby potem odsunąć się z jego domeny. Boski pierwiastek uwięziony przez demiurga w do gruntu złej, materialnej rzeczywistości – często materia jako taka utożsamiana była w gnozie ze złem – tęskni więc do połączenia ze swoim prawdziwym twórcą i drogą wiedzy (gnozy) może tego dokonać, a więc doprowadzić człowieka do samozbawienia.

W religiach gnostyckich zawiera się rdzeń idei emancypacji. To przeciwstawienie z gruntu złego (znieprawionego) świata człowiekowi, który jest w nim obcy, ale niesie w sobie iskrę boskości zdolną wyzwolić (wyemancypować) własne głębokie istnienie. To także radykalne zróżnicowanie ludzi ze względu na ich udział w boskiej wiedzy. Tylko najbardziej uduchowionej (wyemancypowanej) grupie, pneumatykom, przysługuje zdolność do samozbawienia, ewentualnie podciągnięcia innych na swój wyższy duchowy poziom.

Idee gnostyckie spotykają się z mitem Prometeusza, tytana, który w imię miłości do człowieka wypowiedział posłuszeństwo bogom. Prometeizm ma wzorować się na jego postawie.

W złotym wieku nieśmiertelni ludzie, wolni od seksu i wszelkich przypadłości cielesnych, wiedli beztroską, szczęśliwą egzystencję, przypominającą status bogów, z którymi wspólnie funkcjonowali i jadali przy jednym stole. Zeus zakończył ten stan, tworząc hierarchię bytów, w tym rozdzielając istnienie ludzi i bogów. Prometeusz, który miał tego dokonać, zabił byka i podzielił jego mięso na dwie części. Jako samozwańczy rzecznik ludzi pragnął ich uprzywilejować oraz przyznać im lepszą część i w ten sposób oszukać Zeusa. Bogom zaproponował ukryte pod warstwą apetycznego tłuszczu gołe kości, a przeznaczone dla ludzi dobre mięso przesłonił skórą i wnętrznościami. Zeus, który zorientował się w podstępie, pozornie przyjął go za dobrą monetę, aby obrócić przeciw człowiekowi. Pozór sukcesu okazał się najgłębszą klęską. Ludzie uzależnili się od mięsa martwych zwierząt, a ich przebudzony w ten sposób i nigdy do końca nie zaspokojony głód uczynił z nich śmiertelne, podległe fizycznym przypadłościom istnienia, skazane na wieczną pogoń za żywnością i wszelkiego typu animalnymi zaspokojeniami, które nigdy nie miały się okazać wystarczające. Bogowie natomiast, którzy zadowalają się dymem z przeznaczonych dla nich części ofiar, pozostali nieśmiertelnymi, rasą radykalnie odmienną od bytów ziemskich. Wprawdzie Prometeusz wykradł dla swoich ulubieńców ogień, który zapoczątkował cywilizację i którego posiadanie dzielą ludzie z bogami, ale ich podstawowego statusu to nie zmieniło. Opowieść tę zrelacjonowałem na podstawie Mitu i religii w Grecji starożytnej Jean-Pierre’a Vernanta.

Ułomna i śmiertelna kondycja człowieka jest efektem buntu przeciw władzy bogów. To, że nie podnieśli go sami ludzie, ale Prometeusz jako ich rzecznik, niewiele zmienia. Rytuał ofiary miał przypominać Grekom nieprzekraczalny dystans między człowiekiem a bogiem, niemożność ich oszukania, a więc właściwe miejsce ludzi w metafizycznym porządku świata.

Pycha człowieka, który uzurpuje sobie miejsce boskie, i tragiczne konsekwencje takich przedsięwzięć stanowią kulturowy archetyp. Przytoczona opowieść o Prometeuszu ma odpowiednik w Genesis, w dziejach naszych prarodziców, Adama i Ewy, z poduszczenia węża, którego utożsamiamy z szatanem, zjadających owoc z drzewa poznania dobrego i złego, aby stać się takimi samymi jak Bóg, co stanowi grzech pierworodny. Jego konsekwencje ponosić będziemy do końca naszego ziemskiego bytowania.

Pycha jako grzech pierworodny stanowi uniwersalny topos. „Poznaj samego siebie” – napis wyryty na frontonie świątyni w Delfach, najważniejszym greckim sanktuarium, przypominać miał, że nie jesteśmy równi bogom i musimy uznać nasze ograniczenia.

Gnoza spolityzowała się, czyli praktyki duchowego oczyszczenia zamienione zostały na rewolucyjne rozwiązania społeczne i w tym nowym wcieleniu z marginesu kultury zachodniej przeniosła się do jej centrum, a Prometeusz stał się bohaterem współczesności. Elementarny sens mitu został zapoznany.

Jeśli jednak rzeczywistość nas otaczająca nadaje się wyłącznie do fundamentalnej transformacji, to również człowiek jako w dużej mierze nią zdeterminowany winien zostać gruntownie przekształcony, a jego znane nam wcielenie trafić musi na śmietnik historii. Nie ma co się nad nim użalać. Wyeliminowani muszą zostać ludzie odlegli od doskonałości wyobrażonej przez rzeczników prometejskiej idei, podobnie jak świat, z którym są tak beznadziejnie sprzężeni. Muszą ulec likwidacji, choćby dlatego, że ich istnienie urąga wysokiej godności człowieka i stanowi przeszkodę dla jej osiągnięcia. Ofiary rewolucji są więc nie tylko akceptowalne, lecz także konieczne. Ci, którzy się wyzwolili, mają obowiązek dążyć do wyzwolenia pozostałych i trudno, aby przejmowali się tymi, którzy do wyzwolenia się nie nadają. Doświadczenia rewolucji potwierdzają tę prawidłowość.

*

Problemy bioetyczne wskazują raz jeszcze głęboką mistyfikację idei prometejskiego buntu, która skaziła naszą epokę. Nowoczesność uznała, że warunkiem godności człowieka jest autokreacja. Wyobrażenie to zakłada, że istniejący świat i bytujący w nim człowiek stanowią wyłącznie tworzywo, które winno być przetworzone na rzecz przyszłej, idealnej, a w każdym razie fundamentalnie odbiegającej od obecnego stanu istoty.

Prometejska idea zakładać musi, że ani rzeczywistość, ani funkcjonujący w niej człowiek nie posiadają natury. Świat nas otaczający to wyłącznie bierna, powolna naszym działaniom materia, natomiast podmiot ludzki to potencja, która winna zostać uwolniona z tradycyjnych form znanej nam kultury po to, aby uzyskać sobie właściwą, jednostkową pełnię. Ta głęboko paradoksalna idea – perfekcja oderwana od jakiegokolwiek fundamentu treściowego, czyli od natury, znaczyć może najróżniejsze i przeciwstawne rzeczy – prowadzi do rewolucyjnych projektów, które nie liczą się ani z istniejącym światem, ani z zamieszkującymi go ludźmi. Toteż prometejskie idee, które zawsze posługują się retoryką godności, realnie ją negują. Czy może posiadać ją byt zdegradowany do roli zalążka tego, w co ma zostać przekształcony w przyszłości, swojego następcy, który obudzi drzemiące w nas jedynie potencje, a sam realnie stanie się nadczłowiekiem? Ten termin został zakazany po zbrodniach nazistów, którzy literalnie się do niego odwoływali, ale jego zawartość nadal pozostaje punktem odniesienia dla dominującej ideologii i objawia się obecnie choćby w transhumanistycznych rojeniach. Ideologia emancypacji, która stanowi współczesne wcielenie prometeizmu, zasadniczo kwestionuje znane nam ludzkie istnienie we wszystkich jego aspektach – taki charakter ma obecny, likwidatorski stosunek do tradycyjnej, czyli realnie istniejącej cywilizacji.

Prometejskie projekty przybierały coraz nowe kształty, gdy okazywało się, że ich wcielone w życie warianty prowadziły do katastrofy. Bywały względem siebie antagonistyczne, tak jak główny nurt romantyzmu versus tradycyjne oświecenie czy komunizm versus liberalizm, ale zachowywały zasadniczy, emancypacyjny pierwiastek buntu, który odmawia uznania realności świata i wypływającej z niej natury człowieka. Tym samym negowały jego godność.

Empiryczne ujawnienie katastrofalnych konsekwencji owych ideologii nie prowadzi ich rzeczników do zanegowania fundamentu, na którym zostały wzniesione, ale do poszukiwania ich alternatywnych wcieleń. Zwykle zwolennicy prometejskiej idei emancypacji głoszą, że odrzucają samą zasadę projektu, którego próba realizacji okazała się klęską. Ich interpretacje dowodzą jednak metafizycznej konfuzji i braku rozpoznania tego, co stanowi o istocie jakoby kwestionowanej przez nich ideologii. Liberałowie, upatrując zła komunizmu w jego „kolektywizmie”, nie dostrzegają, że centralną ideą Karola Marksa jest emancypacja człowieka z tradycyjnych form bytowania, a jej realizacją ma być raj jednostkowych spełnień. Rewolucja bolszewicka przezwyciężyć miała klasowe podziały, a komunistyczny kult państwa to wyłącznie praktyczna konieczność, która, jak zapewniali nas partyjni ideologowie, zostanie w przyszłości przezwyciężona.

Empiria zostaje zresztą odrzucona wraz z „pozytywistycznie” rozumianą historią przez rzeczników rewolucyjnej emancypacji. Uprawomocnienie swoich projektów czerpią oni z przyszłości. Tę nonsensowną formułę w różnych odmianach napotkać można zwykle u teoretyków rewolucji. Często cechuje ich zamiłowanie do paradoksu i odrzucenie wiedzy dostępnej człowiekowi – wyłącznie w jego obecnym wcieleniu, jak uzasadnialiby. Wszystko to wskazuje, że ideologia emancypacyjna jest rodzajem religii przetransformowanej na doczesną utopię. Zdają sobie sprawę z tego również co bardziej świadomi jej współcześni rzecznicy, a dobrą egzemplifikacją tego stanu rzeczy jest wydana niedawno książka lewicowego intelektualisty i historyka Enza Traversa Lewicowa melancholia. Jej intelektualnym patronem jest Walter Benjamin z jego fascynacją mesjanizmem. Odwołuje się do „dialektyki negatywnej” szkoły frankfurckiej, zwłaszcza w jej pierwszym pokoleniu, czyli głównie do Teodora Adorna, a także do apologii utopizmu w wydaniu Ernsta Blocha. Lewicowość w tej postaci ma być współczesną religią, dlatego nie tylko nie obawia się paradoksów czy sprzeczności, ale wręcz żywi się nimi.

Traverso przywołuje religijnych i filozoficznych poprzedników współczesnej dialektyki, których podejście najlepiej streszcza formuła Mikołaja z Kuzy coincidentia oppositorum, czyli zbieżność przeciwieństw, przezwyciężenie ludzkiej logiki na gruncie wyższej, boskiej wiedzy.

Zgodnie z tym podejściem tradycyjne religie, zwłaszcza chrześcijaństwo, są zapowiedzią rewolucyjnej lewicowości. Ewolucyjny skok ma polegać na zastąpieniu Boga człowiekiem. Naturalnie nie tym, który uwięziony w okowach wyalienowanej cywilizacji nie potrafi rozwinąć skrzydeł. Człowiek przyszłości, którego zapowiedzią są rewolucjoniści, nie istnieje jeszcze na skalę powszechniejszą, a jego obecne wcielenie rzecznicy ideologii emancypacyjnej opisują z obrzydzeniem. Ten wstręt, którym tradycyjnie otaczany był mieszkaniec świata, który miał zostać obalony, ów mieszczuch, filister, kołtun, bigot, otacza dziś tych, którzy opierają się procesom emancypacyjnym: populistów i ich klientów, moherów, rednecków, wieśniaków i tym podobnych.

Popularność współczesnego ekologizmu uznać można za spontaniczny odruch sprzeciwu wobec redukcji świata do roli martwej, biernej materii i wszystkich tego katastrofalnych efektów. Niestety, ideologia, która wyrasta z „zielonego” protestu, skażona została tym samym antropologicznym błędem, na którym ufundowane zostały jej konkurentki. Realnie zakłada, że człowiek jest panem natury, gdyż może zbawić ją swoimi konkretnymi i jednoznacznymi działaniami. W ten sposób deklarowana próba obrony przyrody przekształcona zostaje w projekt ekstremalnej inżynierii społecznej z wszystkimi tego opłakanymi konsekwencjami. Naturalna dla człowieka potrzeba obcowania ze światem prawdziwym, niezapośredniczonym przez przemysł, skrzyżowana zostaje z mitologią buntu i wymierzona w istniejącą kulturę. Obiektem nienawiści ekologistów staje się jej „kapitalistyczna” forma, która faktycznie znaczy wszelkie wersje istniejącej współcześnie gospodarki, bo zawsze opierają się one na prywatnej własności i wolnej wymianie, co nie znaczy, że zasady te pozostają gdziekolwiek nieograniczone. Podążając za tradycyjnym rewolucyjno-prometejskim impulsem, ekologiści dążą do opanowania i kontroli całej ludzkiej rzeczywistości, tyle że tym razem w imię obrony przyrody. W obronie „natury” rozumianej jako przyroda zakwestionowana zostaje i odrzucona natura człowieka. Realnemu przekreśleniu cywilizacji ludzkiej towarzyszy w tym nurcie fetyszystyczny stosunek do jednego z jej aspektów, jakim jest nauka. Jest to fanatyczna wiara w jej moce, które wystarczyć mają do rozpoznania od a do z globalnej sytuacji i zaprojektowania idealnego dla niej rozwiązania. Temu projektowi mamy podporządkować całość naszego istnienia, oczywiście pod nadzorem powołanych do tego profesjonalistów. Jest to model budowy nowego, globalnego totalitaryzmu, jak zawsze opartego na „naukowych” metodach.

Nie miejsce tu, aby rozważać fundamentalne nieporozumienia, z których on wyrasta. Nauka nie stanowi kompletnego, jednoznacznie wyjaśniającego świat systemu, tak jak jawi się ona w wyobrażeniu ekologistów. Takie podejście do niej jednoznacznie eliminowałoby ludzką wolność, do której jednocześnie, paradoksalnie, odwołują się oni tak jak wszyscy wyznawcy prometejskich idei. Niezależnie od tego, tak powszechne dziś fetyszyzowanie nauki jest kontynuacją jej XIX-wiecznej wizji, zgodnie z którą prowadzić miała ona do finalistycznego rozpoznania całości bytu. To naiwne podejście zakwestionowała sama nauka, wskazując swoje ograniczenia, wewnętrzne napięcia, a nawet antynomie.

Niektóre bardziej radykalne odłamy ekologizmu prowadzą do buntu przeciw ludzkiej tożsamości i uznają nasz gatunek za rodzaj pasożyta, który im prędzej zginie, tym lepiej. W tym ujęciu, jak w tradycyjnym prometeizmie, człowiek jawi się jako obcy w świecie, tyle tylko że wartościowanie zostaje odwrócone, a obcość, która w klasycznych wersjach tej ideologii miała być wyznacznikiem wyższości, a nawet boskości, w tej wersji staje się przypadłością skazującą ludzi na karę najwyższą.

*

Bioetyka każe poważnie zastanowić się nad problemem godności człowieka. Robi to amerykański filozof Michael Sandel w książce zatytułowanej po polsku Przeciwko udoskonalaniu człowieka. Etyka w czasach inżynierii genetycznej. Tytuł oryginalny, The Case Against Perfection: Ethics in the Age of Genetic Engineering , jest głębszy, gdyż wykracza poza bioetyczne zagadnienia. Sandel wskazuje, że genetyczne modyfikacje, klonowanie ludzi i „zamawianie” dzieci przez rodziców, uzasadniane są etyką udoskonalenia. Prowadzi to do zasadniczych pytań, „które w dzisiejszym świecie straciły w dużej mierze znaczenie: o status moralny natury, o właściwą postawę istot ludzkich wobec zastanego świata”. Mimo wyważonego sposobu formułowania mamy do czynienia z radykalną krytyką mentalności współczesnej. Jak oceniać ludzi, którzy nie traktują poważnie zasadniczych pytań, zwłaszcza jeśli ujawniają one kardynalne znaczenie dla ich życiowej praktyki?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij