Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Opowieść o siedmiu mędrcach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,99

Opowieść o siedmiu mędrcach - ebook

Hanna Malewska (1911–1983) – autorka powieści historycznych. W czasie wojny kierowała biurem szyfrów Komendy Głównej Armii Krajowej. Brała udział w Powstaniu Warszawskim. Przez wiele lat była redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak”.

Dlaczego mędrcy? Dlaczego do nich wracamy, dlaczego staramy się zrozumieć ich życie i ich myśl? Odpowiedź wydaje się równie prosta, jak samo pytanie: bo oni, u zarania europejskiej cywilizacji, nadali sens naszemu życiu. Odkryli wielkość rozumu i potrafili pokazać, jak z niego korzystać. Odkryli Logos, w którego świetle żyjemy do dzisiaj.

Władysław Stróżewski, ze Wstępu

Na czym (…) polega prawdziwa mądrość? Na czym polega mądrość tych siedmiu mędrców? Malewska nie szuka na siłę w tym dzikim świecie harmonii. Mądrość siedmiu mędrców polega na pogodzeniu się ze światem. „Cały świat jest nastrojony jak muzyka, lecz znamy z niej dopiero kilka tonów”, konkluduje. Mądre pogodzenie się z rzeczywistością polega na tym, aby każdy człowiek odnalazł swój ton. Niezbędnym elementem mądrości jest pokora, bo „jeśli nie potrafisz (…) uznać, że nie stoisz po środku tarczy świata, choć tak mówią twoje oczy i twoje serce – nie zajdziesz nigdzie”.

Anna Głąb, Ostryga i łaska. Rzecz o Hannie Malewskiej

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6818-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Pojęciem kluczem tej książki jest „opowieść”. A prawem opowieści jest toczyć się zgodnie z wolą narratora, który albo trzyma się chronologii wydarzeń, albo przerywa ich tok, by zacząć od innej chwili i innego miejsca. W ten sposób opowieść rozwija się nie tylko diachronicznie, ale i synchronicznie, zdarzenia nawarstwiają się i komplikują, splatając się z sobą i wpływając na siebie nawzajem. Jest ich wiele, bardziej i mniej ważnych. Dotyczą nie tylko pojedynczych osób, ale i całych rodów, które pozostają z sobą w rozmaitych stosunkach, od przyjaźni po nienawiść i walkę. A wszystko to dzieje się w krajobrazie jońskich wysp i w środowisku morza, które rozdziela je i łączy. Morze – albo lepiej: żywioł wody – jest tu prawdziwą _arche_, rozumianą i jako początek, zasada, i jako siła rządząca, władza. Może zagrażać życiu, ale może nieść także ratunek. Najważniejsze jest zaś to, że przez morze wiedzie droga do bezpiecznej przystani, jak choćby tej, która czeka w cichej zatoce pod starym dębem na wyspie Lesbos, ojczyźnie pierwszych bohaterów opowieści. To zaś, co się tu dzieje, nie jest rzeczą przypadku: wszystko jest pełne bogów – oni wytyczyli granice miast, oni kierują losami ludzi, do nich trzeba zwracać się w potrzebie i im składać ofiary błagalne i dziękczynne. O ich obecności przypominają wielkie i mniejsze świątynie, stele i kapliczki herosów.

Mędrcy, wbrew tytułowej zapowiedzi, nie wysuwają się od razu na pierwszy plan. Wtopieni w swoje rodziny, otoczeni przyjaciółmi albo wrogami, na ogół wraz z nimi przeżywają swe losy. O tym wszystkim mówi opowieść, a raczej opowieści, bo przecież jest ich więcej niż jedna.

Zadaniem _Wstępu_ nie może być ani ich powtórzenie, ani streszczenie. Trzeba raczej przyjrzeć się im dokładnie i dokonać wyboru tych wątków, które wydają się szczególnie interesujące i ważne. Tymi zaś zdają się po prostu sami mędrcy. Spróbujmy więc uwydatnić ich postaci i zastanowić się nad poglądami, które głoszą.

Najpierw pojawia się poeta Alkajos, którego pieśni rozbrzmiewają po całym Morzu Jońskim. Tuż po nim Pittakos – sędzia, obrońca ludu wyspy Lesbos. O nich samych wiemy niewiele, ale ich potomkowie towarzyszyć nam będą na wielu kartach książki.

Pierwszy wśród najważniejszych będzie Tales z Miletu. W tym wielkim mieście cieszył się sławą geometry, ale uchodził równocześnie za roztargnionego dziwaka. Pewnego razu jednak zgotował współobywatelom przykrą niespodziankę. Otóż przewidując niezwykle obfite zbiory oliwek (czego po fatalnej pogodzie nikt się nie spodziewał), wykupił wszystkie okoliczne tłocznie oliwy. Konkurencja została z góry wyeliminowana, Tales stał się jednym z najbogatszych milezyjczyków.

Różnie zestawiano listy siedmiu mędrców (liczba siedem musiała być zachowana!), na żadnej nie mogło wszakże zabraknąć Solona. Ten ateński mędrzec, twórca porządku prawnego swego miasta, naśladowanego potem przez inne społeczności, był także kupcem, armatorem, podróżnikiem, politykiem. I na wielu znał się sprawach, także na miłości, szczęśliwej i nieudanej. Tu widzimy go w różnych okolicznościach, ale bodaj najwyraziściej w stoczni Eunacha, człowieka wielu talentów, gdzie podziwia nowy typ okrętu, który niebawem zostanie spuszczony na fale. Ale jeśli ktoś lubi morskie, dramatyczne przygody, to znajdzie ich również u Solona wiele. Wszak „o Solonie Ateńczyku słyszy się także, że całe życie miał on bliskie jakieś powinowactwo z morskim bóstwem Proteuszem, który jest siwy, ale ciągle się odmienia” (s. 125).

Jest w drugiej części omawianej książki pewien opis niezwykłej piękności. Otóż w czasie wędrówki Ismeniasa na Samos u końca wąwozu, którym zmierzał, wyłoniła się wśród zieleni świątynia Hery. Zbudowano ją tu niedawno, a miała harmonię tak boską, że nawet zniszczenie nie mogłoby jej nadać piętna brzydoty. Jej opis jest równocześnie opisem warunków prawdziwego piękna: „Świątynia zaś była jak gdyby cała w każdej kolumnie i nawet w wymiarze stopnia. Można by ją odtworzyć jak zadanie. Sam tylko twórca ujrzał ją, gdy jej nie było, lecz teraz każdy mający oczy krzyknąłby z bólu, gdyby chciano stąd odjąć albo dodać jeden kamień: świątynia Hery była konieczna” (s. 203–204).

Ismenias, który wcześniej już poznał był Talesa, dostrzegł na stopniach świątyni samotnego człowieka składającego w ciszy samotną ofiarę. Był to Pitagoras. Ismenias przypomniał sobie, że spotkał go przed laty, gdy ten w jego kuźni ważył młoty i wsłuchiwał się w wydawane przez nie dźwięki. Teraz składał ofiarę z wdzięczności za odkrycie prawa rządzącego proporcją między wysokością dźwięku a ciężarem młota. Na całym Samos tylko on pytał „dlaczego?”, nie tylko „jak?”. Ale teraz odjechał. Ismenias już go nie zobaczy, spotka jednak jego uczniów.

W Krotonie pitagorejczycy zbierali się w domu Milona. Nosili białe szaty, wiadomo było, że dbali o czystość fizyczną i duchową. Mało interesowali się sprawami bieżącej polityki, choć wierzyli, że sprawiedliwość zapanuje wtedy, gdy rządzić będą mędrcy. Tymczasem zajmowały ich bardziej problemy związane z harmonią liczb i czystych figur geometrycznych i ich panowaniem w przemijającym świecie. A także los dusz, gdy z tego świata się wyzwolą. Każdego wieczoru robili rachunek sumienia, rozpatrując, co uczynili dobrego, a w czym zawinili. Między sobą dbali o przyjaźń, w której uznawali „równość zakwitającą w harmonii”. Pitagorejczycy nie cieszyli się jednak szacunkiem wśród mieszkańców Krotony. Ci mieli ich za dziwaków, a nawet sekciarzy. Niektórzy wręcz ich nienawidzili. Bo czyż nie budzi się nienawiść wobec tych, których uważa się za mądrzejszych i lepszych od siebie? Albo tym bardziej wobec tych, którzy sami za takich się uważają? Ponadto, czy można by na nich, odrzucających wszelką przemoc, polegać, gdyby przyszło do obrony miasta przed wrogami? Nie wiadomo, jakie argumenty ostatecznie przeważyły. Faktem jest, że pewnej nocy ktoś podpalił dom Milona. Łuna widoczna była aż w położonym daleko od miasta gaju herosa Filipposa. Zginęło ponad pięćdziesięciu pitagorejczyków.

Na tym jednak nie kończy się opowieść o siedmiu mędr­cach. Na świętej wyspie Delos młody Hipponik spotka wielkiego filozofa z Efezu. Jako starzec opowiadać będzie o tym swym wnukom w domu Pod Dębem na ojczystej wyspie Lesbos. Heraklit siedział u stóp świątyni. A przybył aż tu, bo jak oświadczył, w „Efezie nie znalazłby ani jednej świątyni nie splugawionej przez handlarzy”. Gardził Efezjanami, a ci nie lubili go. Może dlatego, że oświadczył kiedyś, iż woli bawić się z dziećmi, niż rozprawiać z nimi. I że nie warto trudzić się ustanawianiem dla nich praw, skoro dawno zdeprawowali się złymi. Heraklit był bardziej ceniony i sławny w Atenach niż w rodzinnym Efezie. Ale nie przywiązywał do tego wagi. Nie należał do żadnego miasta. Był ponad, był filozofem „osobnym”. Na przykładzie łuku i liry tłumaczył Hipponikowi istotę rzeczywistości: że polega ona na jedności przeciwieństw. A wszystkim rządzi Logos, powszechne prawo.

„Tu kończy się opowieść o Mędrcach, których liczono w Helladzie siedmiu, ale różni różne włączali w tę liczbę imiona” (s. 331).

Postawmy tedy na koniec pytanie najprostsze: „Dlaczego mędrcy?”. Dlaczego do nich wracamy, dlaczego staramy się zrozumieć ich życie i ich myśl? Odpowiedź wydaje się równie prosta jak samo pytanie: bo oni, u zarania europejskiej cywilizacji, nadali sens naszemu życiu. Odkryli wielkość rozumu i potrafili pokazać, jak z niego korzystać. Odkryli Logos, w którego świetle żyjemy do dzisiaj. Bo jak napisał współczesny kontynuator tradycji mędrców:

Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony.

(…)

On ustanawia w języku powszechne idee

I prowadzi nam rękę, więc piszemy z wielkiej litery

Prawda i Sprawiedliwość, a z małej kłamstwo i krzywda.

On ponad to, co jest, wynosi, co być powinno,

Nieprzyjaciel rozpaczy, przyjaciel nadziei.

Czesław Miłosz, _Zaklęcie_

Dobrze, że są ludzie, którzy nam o tym przypominają. Czytajmy książki Hanny Malewskiej. I bądźmy wdzięczni.

_Władysław Stróżewski_I

Kręć się, młynku, kręć.

Pittakos też mełł –

Ten, co wielką Mityleną teraz włada.

Tak śpiewano przy mieleniu na wyspie Lesbos oraz na wielu innych wyspach także i wtenczas, gdy Pittakos był już tylko starodawnym imieniem i nawet jego potomków nie umiano wskazać.

A na morzu i przy biesiadach śpiewano inne pieśni, zastosowane do wioseł, a dobre również do tańca. Ten rytm podbijał stopę wojownika skaczącego na pomost wrogów i dziewczyny pląsającej w korowodzie bogini. A nosił imię Alkajosa – i Alkajos stał się z latami tylko rytmem biegającym po Arcymorzu Jońskim. Daleko na zachód aż po Słupy Heraklesa, gdzie płynie Ocean.

Nie zapominano dźwięcznych pieśni; łatwo za to i prędko mieszano pamięć jednych ludzi z pamięcią innych. O poecie Alkajosie z Mityleny mówiono całkiem to samo, co o pewnym poecie z Paros – mianowicie, że nauczył się od Muz nowego śpiewu przy wtórze liry o dłuższych niż dawniej strunach, że niektóre ze swych wierszy złożył na tabliczkach ołowianych w świątyni delijskiej, by ich nie zmieniono powtarzaniem, po czym zginął w walce – z kim i gdzie, dobrze nie wiedziano.

Dokładniej jednak pamiętali rzeczy homerydzi. Przy ogniskach domowych także nie milczano o odległych i bliskich przodkach. A wzbogacali zawodną pamięć bajarze wędrowni w portach i na rynkach. Homerydzi na Chios uważali zresztą dzisiejsze pokolenie poetów za dziwnie lekkomyślne, podobne raczej ćwierkającym ptakom niż wieszczom. Nawet podobne nieraz ptakom-przedrzeźniaczom, które śmiać się zdają także z samych siebie: waleczni śpiewali o tym, jak rzucili w boju tarczę, taki, co kochał wino i wszelkie sztuki Kiprydy, smucił się od młodości przyszłą siwizną; nigdy nie było wiadomo, co jest prawdą, a wszystko razem było po prostu piosenką ludziom i bogom. Ale wbrew temu, co mówili starzy mistrzowie, lud przyjął to za swoje i szerzyło się w bractwach i gminach. Docierało, gdzie nie dotarło imię „wielkiej Mityleny”, a tym mniej rodzin mityleńskich, które wszystkie się znały, przybysza zaś dostrzegano natychmiast i pytano, kto zacz oraz czyja osłania go gościnność.

Niektórzy wygnańcy z boskich rodów wspominali wszelako Alkajosa z krwi i z ciała: arystokratę, który był druhem i wodzem ich ojców, a w długostrunny barbitos brząkał dość pogardliwie, jakby w braku lepszego zajęcia. Wśród obywateli zaś w Mitylenie był zwyczaj, że gdy ktoś chciał przywieść innych do opamiętania, przypominał im Pittakosa. Bo każde mądre prawo nosiło tam jego imię.

Chłopcom składającym przysięgę gminną pokazuje się tam dom tego sławnego Sędziego Ludu. A ciekawi wśród nich dowiadują się, w którym miejscu siwej, gładko ubitej polepy sieni leżała kiedyś kędziorna głowa Alkajosa, wygnańca i wroga praw; piękna głowa jak głowa Hektora, i jak tamta w pyle, lecz głowa żywa –

Ale właściwie należy zacząć tę historię dużo wcześniej. Nie sięgając aż do boskiego Posejdona, który jest przodkiem Alkajosa w prostej linii, wspomnieć jednak nie zawadzi, że poeta ów był zdolny drwić nawet z własnego rodu. To, co ludzie dzisiejsi popełniają aż nazbyt często i zapomnieli nawet, że się to u bogów nazywa Hybris-zuchwalstwo, zdarzało się już i wtenczas, bo dawno przeminął Złoty Wiek.

By jednak napiąć nici osnowy od czegoś, co jest wszystkim zrozumiałe, opowiedzmy naprzód o pewnym porwaniu wołów. Być może jednego tylko lub dwa z nich zdążyli zjeść owi ludzie z Lesbos (bo wszystkie właściwie historie zaczynają się lub kończą na naszym Lesbos). W każdym razie lepiej przypuścić, że nasycili się wtedy należycie tłustym mięsem, był to bowiem ostatni posiłek w ich życiu. Woły owe okazały się dla nich równie kosztowne, jak trzody Odyssa dla zalotników, ukaranych za przebranie miarki w obżarstwie, albo trzody Edypa dla Siedmiu pod Tebami, o czym wiadomo. Otóż nasi rodacy popłynęli po owe woły aż na tracki brzeg; zawód bowiem piracki, ongiś chluba bohaterów, zaczął być w owym czasie tępiony na wodach helleńskich. Tak właśnie, jakby Boska Kolej Rzeczy skłoniła się do woli kupców rozmiłowanych w spokojnym handlu. Zdobycz miano zapędzić na targ do nowej wtenczas kolonii Mityleńczyków na stałym lądzie, wydarzyło się jednak inaczej. Wielka bowiem liczba Traków świętowała właśnie w pobliżu pastwisk, pijąc i wprawiając się w szał, który ich czyni strasznymi w boju.

Może zresztą przyczyną było przekleństwo ścigające pewnego młodzieńca z Mityleny, mającego sporo wrogów, co mu życzyli, aby rozbity na morzu darmo wyglądał ratunku, aż go Tracy kudłaci radośnie przydybią nagiego, zdrętwiałego, oblepionego wodorostami, u skraju fali na ostrym żwirze szczękającego zębami jak pies, „tak, takim chciałbym go widzieć”.

Ów młodzieniec, imieniem Hyrras, nigdy nie myślał o rozbiciu ani o niewoli; czy to gdy spychał łódź, by popłynąć samotnie z psem wzdłuż skalistych urwisk Lesbos, gdzie chłodzą się tłuste ryby, i koło zdradliwych mielizn, gdzie piękne dziewczęta piorą i kąpią się; czy to gdy razem z towarzyszami ściągał z brzegu wyborną liną czerwony okręt na wyprawę. W tych czasach wszystkie okręty wszystkich miast były purpurowe, a dlaczego, to inna historia. Stopą odbijał się od rodzinnego piasku tak beztrosko, jakby owa lina z równymi węzłami jednym końcem miała zostać na brzegu i zawsze go ściągnąć z powrotem – żywego lub martwego, aby zamieszkał po śmierci przy domu ojców i otrzymywał ofiary od synów i wnuków. A nie zatroszczył się był nawet, aby mieć synów. Kiedy zaś wszyscy odpływający modlili się do boga o szczęśliwy powrót, on modlił się o dobry łup lub zysk kupiecki, bo i tym się niekiedy trudnił. Potem zaś gwizdał na psa Astosa, pies zaś dopiero, gdy już byli daleko, zziajany dopływał. Był bowiem równie lekkomyślny, niesyty oglądania, wąchania i polowania jak jego pan; nie łudził się zaś jak ludzie, że ma bardzo dużo czasu przed sobą. Tak to odpływali zwykle ci młodzi.

Ale inaczej odpływał Hyrras owego dnia z trackiego brzegu. Tak się bowiem stało, że jedyny z towarzyszów zdążył dopaść morza i skoczyć w nie. A gdy dostrzegł niedaleko żagiel, obiecał natychmiast bogu trzy tryki za niezwykłą pomyślność, co było jednak podziękowaniem przedwczesnym. Wprawdzie wszystkie okręty farbowane były purpurą, ale już wtedy Samijczycy zaginali dzioby swoich tak właśnie, jak dzisiaj czynią i jak można to widzieć na ich srebrnych „samenach” z okrętem (bo lepiej i zdrowiej oglądać ich monety niż ich okręty). Wtenczas bardzo mało było jeszcze monet, ale Hyrras znał długie łodzie samijskie z morza, gdzie nieraz wojowały z lesbijskimi, toteż nie mógł mieć wątpliwości. – Bóg nie dostanie trzech tryków od umarłego – rzekł sobie, co nie było wielką pociechą. Wytężał jednak ramiona, gdyż nie miał wyboru. Z okrętu zaś, który był wąski a lekki, na pojedynczy rząd wioślarzy – dostrzeżono pływaka. Samijczycy widzieli przedtem jego żagiel w zatoce, a trzeba pamiętać, że żagle mityleńskie były równie łatwe do poznania jak dzioby samen, gdyż malowane w pasy błękitem mało pełznącym od soli, co wymyślił Polimnis, syn Lachesa, człowiek nieszczęśliwy, jakby go urodziła Nimfa, ale cudownie mądry – byłaby to jednak całkiem inna historia.

Otóż Samijczycy zdziwili się nieco, a nawet śmiali się, że Lesbijczyk z Mityleny płynie do nich, widać zaślepiony przez pianę lub strach. Ale więcej zdziwili się, spostrzegając, że choć szybko popycha ich wiatr i wiosła, pływak nie odstaje, lecz zbliża się. Odłożywszy jesionowe wiosła, patrzyli na wyborną jego sprawność, co ocenić było można, gdyż z dala od brzegu nie pieniła się fala. Potem pochwycili za wiosła, by się nie dać prześcignąć, i sunęli żwawo, a pływak za nimi, wcale nie zostając w tyle. Aż w pewnej chwili znowu przestali wiosłować, gdyż wszystkich ich zdjęła ciekawość tak dzielnego i niezmordowanego ciała. Więc pozwolili mu uczepić się burty i wciągnąć się do środka. Zrobił to zręcznie, ale wnet potem omdlał, zdążył jednakże powiedzieć: – Zachowajcie mi życie, choć jestem obcy, bo ojciec mój był opiekunem Samijczyków w moim mieście. – Nie wiedział wprawdzie, że tamci poznali żagiel, lecz wymiarkował, że go nie mają za rodaka ani przyjaciela.

– To istna jakaś ryba z Mityleny – rzekli, oglądając smukłe i wybornie ćwiczone ciało. – Żaden z nas by nie dopłynął. – Długo i z podziwem patrzyli na tak pięknego człowieka, a przez ten czas przyszło im na myśl, że choć skłamał, bo żaden z Mityleńczyków nie był przyjacielem ani gościem ludzi z Samos, to jednak byłoby obrazą Dzeusa Kseniosa wyrzucić go za burtę, nie sprawdziwszy, jak się rzeczy mają. Rozbitek zaś dłużej udawał nieprzytomnego, niż był, aby się namyślić. A kiedy w przystani, która była dla nich obca, nie śmieli przybić do brzegu, lecz zatrzymali się na noc w szuwarach przy ujściu rzeki (bo tylko Fenicjanie wtenczas odważali się żeglować nocą), modlił się Hyrras do boga rzeki: „O czyste bóstwo, obmyj myśli Samijczyków z gniewu” – był to zaś Ksantos, który tu przepłynął pod morzem z Troi, obrażony na Achillesa.

Potem, korzystając ze zmierzchu, sięgnął z innymi po jeden z placków makowych, które mieli na kolację, zjadł połowę i wnet przysunął się do najstarszego Samijczyka, dotykając prawą ręką jego brody.

– Kto ty jesteś? Kto cię rodzi? – zapytał żeglarz srogo.

– Wiem, żeś jest mądry i nic się przed tobą nie ukryje – wyrzekł błagalnik, niestety akcentem z Lesbos. – Więc wyznaję od razu, żem zmyślił o ojcu, abyś zdążył ochłonąć i zważył, że jest bezbożnością utopić Hellena w morzu lub w rzece, gdzie go nie znajdzie nawet obcy rybak, który by go pogrzebał bogobojnie, co prawda z dala od przodków, wszelako w trzewiach Matki-Ziemi, nie zaś w brzuchu rybim.

Samijczycy są mniej wymowni od naszych rodaków, choć nie tak tępi jak Beoci, którzy zapominają, coś rzekł na początku, zanim skończyłeś. Po chwili dopiero kapitan łodzi (zwał się on Kleitos i ród jego założył potem osadę w Kyrenie) odpowiedział: – Próżno wymawiasz się, najniegodziwszy z ludzi. Twoi niejednego z naszych pochowali w brzuchu ryb. Poza tym chciałeś nas podejść. – Naprawdę jednak zaniepokoiła go wzmianka o bezbożności, jako człowieka poddanego niebezpieczeństwom morza i wiatrów.

– Zobacz więc jeszcze, o Samijczyku, którego jeśli chciałem oszukać, to tylko dlatego, że zaćmił mi umysł strach przed barbarzyńskimi Trakami w lisich kołpakach: zobacz, że jadłem twój chleb! – I pokazał pół podpłomyka. – A teraz mówmy już tylko o wykupie, gdyż mam krewnych niezbyt bogatych wprawdzie, ale bardzo mnie miłujących.

Po czym, jak myślę, dojadać zaczął ów podpłomyk, jak człowiek niepewny, co się z nim stanie, a dawno już czczy po rannym posiłku z trackiej wołowiny.

Taki więc był ów mąż z Mityleny, Hyrras – ojciec mądrego i sławnego Pittakosa. Gdyby nie był on bystrego umysłu, każdy przyzna, że Pittakos nie zostałby nigdy spłodzony. Samijczycy sprzedali wkrótce rozbitka Trakom na targu – tak jakby spełniło się jednak coś z klątwy. Dlatego też potem śpiewano, że ojciec Pittakosa-Brzuchacza, mędrca, był z Tracji, chociaż w rzeczywistości tak nie było, lecz było tak, jak wam mówię. Helleni, choć nie zbywa im na zarozumiałości, mają jednak dziwny zwyczaj, gdyż bez powodu dostatecznego przypisują różne rzeczy obcym. I tak ród mędrca Talesa zwą egipskim, a wynalazek chat i kożuchów przypisują królowi Pelazgów dlatego, że w języku bogów nazywały się one inaczej niż obecnie; trudno jednakże dociec, kto wymyślił każdą rzecz, o ile oczywiście nie wzmiankuje o tym boski śpiewak Homer, który znał wszystko.

Otóż Tracy, jako barbarzyńcy nie umiejący panować nad sobą i pozbawieni rozsądku, naprzód mordują jeńców, potem zaś drogo kupują dobrych niewolników na targach. Rozumie się, że tak czynią książęta, których tam jest tyluż, co ich brudnych wsi, lecz są bogaci, gdyż barbarzyńcy dają im dziesięciny jak bogom. Książęta zaś naśladują Hellenów o tyle, że już im nie uchodzi nic zrobić samym, jeśli stać ich na niewolników. (Tak i u nas: dawniej królowie, jak Odys, sami ciosali sobie łoże lub piekli mięsiwo, grali też na lutni i chlubili się tym, a teraz byle kupiec każe niewolnikowi ucierać sobie nos. Wiem, że wy, słuchacze, cenicie obyczaj i czyny przodków, nie zaś to, co robią ludzie świeżo wzbogaceni).

Młody Hyrras sądził, że wykupią go swoi, bo rzeczywiście miał rodzinę, choć nie tak kochającą, jak twierdził. Mityleńczyków bywało zawsze sporo na targu w Tasos Złotonośnym, lecz gdy ich prosił o pomoc, usłyszał, że stryj wyruszył z nową kolonią nad Hellespont, choć był to starszy już człowiek. Znajomi zaś mieli mało pieniędzy – tak, Mitylena nie była jeszcze wtedy bogata, choć sławna – więc raczej przyjechali przyglądać się, co też jest coś warte. Lecz nie było to wiele warte dla młodzieńca, który został kupiony przez Traka w jelenich butach, o zbyt barbarzyńskim imieniu, by je pieśń lub powieść zapamiętała. Może nawet był to krewny nieboszczyka właściciela wołów, bo Hyrras spotkał tam niespodzianie swego psa Astosa, a ten nie okazał się niewdzięczny, co godne pamięci, bo nieraz przynosił mu smaczne kąski z kuchni. Choć Hyrras udawał na razie, że go nie poznaje, jako że Astos przybył razem z rabusiami, pan zaś jego uchodził za spokojnego niewolnika z targu. Musiał naprawdę być spokojny, bo gdzie niewolnik ucieknie, by go zaraz nie zabito? Zapomniał tedy o beztrosce, ale nie o rozumie. Robił to, co najlepszego może robić Hellen, gdy przytrafi mu się dzień nieszczęścia: coraz bardziej panował nad swoim panem. Spłodził też sporo dzieci, jako że branek było wtedy wszędzie trzy razy więcej niż brańców, ale uważcie, że jedno tylko z tych dzieci okazało się mądre: to, które urodziła Hellenka, podobno z kolonii hellesponckiej. I to dziecko, Pittakos, zgoła nie miało natury niewolnika; co zaś do innych, nie wiadomo.

Skąd zaś się wzięła pieśń o młynku Pittakosa, skoro Tracy nie mieli wcale młynków? A poza tym, jak powiedziałem, Hyrras zarządzał niewolnikami księcia trackiego, a gdy pies Astos zdechł z otyłości, on żył nadal, w samą miarę tłusty, i nie mełł. Otóż zdarzyło się, że Lesbijczycy w przymierzu z innymi wyspiarzami napadli znowu Traków, zabili owego pana i uprowadzili czeladź. Choć Hyrras mógł udowodnić, że jest ich współobywatelem, takie wtenczas było u nas bezprawie, że musiał obracać żarna u pewnego piekarza w Mitylenie razem z synkiem Pittakosem. Aż dopiero przybył kiedyś z Hellespontu stary stryj składać ofiary, a że wzbogacił się na przywozie solonej ryby oraz gąbek, dotknięty był zaś bezdzietnością, wykupił Hyrrasa i jego syna.

Ale Pittaka uznano za obywatela dopiero po owym sławnym dniu, o którym pamięć nie zatraci się nigdy, po bitwie o Sigejon. I był możnym obywatelem. Z tych wszelako dziejów widocznie przyszło nań to, o czym świadczą gadki i przysłowia: a mianowicie, że nienawidził krzywd i miał serce obrońcy uciśnionych.

Trudno co prawda o tych rzeczach sądzić na pewno, bo na przykład Alkajos zgoła nie uważał Pittaka za sprawiedliwego ani mądrego. I śpiewał złośliwe wiersze o tym, jak zdradził on dobrych i stał się tyranem.

*

Jeżeli przychodzi mówić o naszym Sigejon nad Hellespontem, nie wszyscy wiecie, jak mały to jest skrawek ziemi: tysiąc kroków wzdłuż, a mniej wszerz, a wtedy nie było tam jeszcze nawet warownej przystani. Jednakowoż Ateńczycy uznali niejeden raz, że warto tam przypłynąć, nie ze srebrem i pękatymi amforami na zboże, ale z włócznią i z mieczem – a wtenczas oczywiście jest się nie inaczej przyjętym. Wtedy nie wiedziano jeszcze w Helladzie, jak hardymi i nienasyconymi ludźmi są Ateńczycy. Chlubili się wprawdzie głośno, że ich jednych tylko urodziła Ziemia: że nie przyszli znikąd, ale z ziemi attyckiej wyrośli niegdyś, bardzo dawno, jak kłosy pszeniczne. Ale wśród śpiewaków starej daty mniemają niektórzy, że Ateńczycy, gdyby mogli wybierać, woleliby więcej słyszeć o swoich przodkach w Iliadzie – gdzie jest o nich bardzo mało! – niż uchodzić tylko za najstarsze gniazdo plemienia Jonów, czym rzeczywiście są. Z ich bowiem ogniska zapaliło swoje ogniska Dwanaście Miast Jońskich, słynnych tu i w Azji oraz na brzegach tak dalekich, że nikt tam nie słyszał o Ateńczykach ani pewnie nie posłyszy; ale dosyć o tym.

Wszystkim wam chyba wiadomo, jak się obróciły rzeczy pod Sigejon nad Hellespontem. Że Pittakos, bardzo wtedy młody i niezbyt sprawny, jako że nie uprawiał dzieckiem gimnastyki – ośmielił się wyzwać na pojedynkowy bój sławnego Frynona, który był olimpijskim zwycięzcą w pankrationie i wodzem Ateńczyków. Tak zaś był Frynon pewny siebie, że zaraz zawołał, by oszczędziwszy sobie ogólnej bitwy, pojedynkiem sprawę rozstrzygnąć, na co obydwie strony przysięgły. Chłopięta nawet śpiewają o tym, jak Pittakos, syn Hyrrasa, siecią oplątał i zwalił na ziemię pięknego Frynona, odzyskał Sigejon i stał się ulubieńcem całego ludu. A Ateńczycy byli bardzo gniewni na Frynona, że się dał głupio pokonać, bo nie zgadł, że Mityleńczyk ma sieć ukrytą za tarczą. Lecz wykupili go, ponieważ był olimpionikiem. Mówią, że Atenki zakłuły go potem długimi agrafami, kiedy sam jeden tylko powrócił cało z wyprawy, lecz to nieprawda, bo spotkało to innego Ateńczyka po innej wyprawie – też na Sigejon – i od tego czasu mężowie Atenek, oburzeni na ich czyn, zakazali ustawą agraf dłuższych niż cal. A złote świerszczyki, które były na tych agrafach, noszą we włosach mężczyźni.

Są tacy, zwłaszcza na Stu Wyspach, co utrzymują, że całe Lesbos splugawiło się po tym boju krzy­wo­przysięstwem, zabijając ateńskich jeńców. I że dlatego snopów z Sigejon nigdy nie ofiarowuje się czystym bogom. Nam jednak wiadomo o innej, prawdziwej przyczynie nieczystości owych kłosów, lecz że żyją jeszcze potomkowie winowajcy, zamilczę o tym.

Po Sigejon po raz pierwszy zaczęto mówić o Pittakosie jako o obrońcy Miasta i ludu. Tak jak mówi się o nim do dziś.

*

Ale przetrwały też pieśni mówiące o Pittakosie-Brzuchaczu zgoła inaczej.

Ród Alkajosa mógł uważać i rzeczywiście uważał prawie wszystkie rody za gorsze, a wszystkie rzeczpospolite na naszej wyspie – było zaś ich wtedy sześć – za dosyć młode.

W pobliżu miejsca, gdzie Pirra rozsiadła się nad wąską a długą zatoką o zawsze gładkich wodach, każdy wpływający żeglarz widzi na skale domek herosa, wzniesiony przez bardzo dawnych ludzi bez żadnej sztuki. Wyspa Lesbos jest podobna do wątroby, Pirra leży w najgłębszej jej zmarszczce, a heroon przypomina ów guzek szczęścia, którego w wątrobach szukają wieszczbiarze. Niski dąb skalny, z tych, które mają liście jak skóra, a korzenie jak grube węże, walcząc z wiatrami o swoje życie osłonił przed zniszczeniem starą budowlę. Heros był praojcem rodu, pierwszym, który przybył na wyspę, a wokoło jego świątyńki i dębu spoczęły prochy wielu pokoleń. Choć przyjmuje cześć jedynie od swoich wnuków, jest dobroczynny także dla współobywateli – zwłaszcza zaś dąb: sternikom miejscowym wiadomo, że gdy w cieśninie widzą własny maszt na jednej linii z tym drzewem, mogą dobijać bez obawy skał i mielizn.

Podanie mówi też, że dzięki herosowi i dębowi Pirra i Mitylena były zawsze w zgodzie: przystań bowiem uważano za świętą. Dom zaś rodowy stał w głębi lądu, na gruntach mityleńskich. Spłonął zapewne, i to nie raz, dawnymi laty, bo oddalił się od domu umarłych. O pierwszej siedzibie utrzymywano w rodzinie, że była iście królewskim dworcem o stropach z miedzi i posągach na progu, które wykonał Dedal (taką sztuką, że same wyciągały rękę do gościa) – nie zaś domem ułożonym jak inne z nierównych kamieni zebranych przy oczyszczaniu roli. Ów ród był zdania, że właśnie tylko ludzie minionego wieku znali naprawdę zamożność oraz wytworność. A teraźniejsza szlachta, która się łączy z Grubymi lub co gorsza schlebia hołocie na zgromadzeniach, sama gotuje sobie najgorszy los.

Alkajosa i jego braci wychowała branka tessalska, która miała obciętą prawą pierś jak Amazonki. Stało się to w zapędzie bitwy. Kto wie, czy ta niewiasta nie broniła się sama jak mąż, bo jeszcze po latach można było podziwiać jej siłę i dumę (nie darmo mówią, że kto jest z tessalskiej szlachty, naprawdę jest szlachcicem). Zachowała też długo urodę, lecz ojciec Alkajosa nie śmiał z nią obcować, gdyż przyśniło mu się kiedyś, że jako noworodek w łożu swej matki odgryzł jej pierś. Strach nie pozwalał mu się zbliżyć do niewolnicy, jakby była jego matką – nie inaczej też ją szanował; a i ona miała się za gospodynię domu – taką jak w rodach tessalskich, gdzie kobiety czczone są na staroświecki sposób.

Alkajos, który, jak powszechnie wiadomo, wyrósł na młodzieńca bardziej zuchwałego, niż jest zdrowo śmiertelnikom, bał się jej drwiny. A chociaż dłużej potem i częściej niż inni ludzie ulegał szałom cypryjskiej bogini, ze szkodą nawet dla swych spraw i swoich druhów (rzecz całkiem pewna), unikał zawsze kobiet o przymiotach męskich. Nie zapomniał nigdy, że jako chłopiec nie wtajemniczony jeszcze przez ojca w ognisko, usłyszał od Tessalki: „Jesteś dziewczyną”, gdy płakał i tupał obrażony. Pocieszył się, układając zarówno na nią, jak na braci zjadliwe piosenki. Ale że odwet tego rodzaju wzbudziłby tylko politowanie w owym domu pełnym błyszczącej starej i nowej broni, zadowolił się odśpiewaniem swoich wierszy dzieciom rybaka i pastucha – w owym czasie ród miał już tylko jednego rybaka i jednego pastucha w służbie. Po czym postarał się być odtąd najdzikszym i najniesforniejszym z mężczyzn, chociaż Tessalka i na to uśmiechała się pogardliwie, uważając, że mężczyzna nie potrzebuje być dziki, tym mniej nieposłuszny, żeby być mężczyzną.

Kobiety, jakie Alkajos najbardziej kochał i popełnił dla nich wiele nieroztropności, były to kobiety łagodne. Nie wiadomo, co sobie myślą ludzie na pastwie takiej gorączki, lecz może wydawało mu się za każdym razem, że chłodzi się i obmywa w kąpieli tak dobrej, że nigdy już nie poszuka innej.

Na brzegu Hellespontu oglądać można nagrobek, ułożony przez innego poetę dla kobiety, która zakwitła, wydała owoc i zwiędła podczas innej wiosny i jesieni.

Córka najmożniejszego niegdyś z greckich panów,

Hipparcha, Archedike ma ten domek cichy.

Córka, małżonka, siostra i matka tyranów,

Cicho żyła na świecie, daleka od pychy.

Właśnie tego rodzaju kobiety kochał Alkajos – a dawne miały więcej wdzięku, strojne Jonki, nawet ubogie w miedzianych długich kolczykach i w lokach. Ale najwięcej podobno kochał ostatnią – tę, którą ośmielił się w przewrotnej dumie pohańbić słowami, ona zaś go znienawidziła. Natomiast mylą się ci, co twierdzą, że kochał swą rówieśnicę, fiołkowowłosą Safo; bo nigdy nie ubiegał się o takie, co go nie pragnęły. A Safona o dźwięcznej lirze, jak wiecie, więcej kochała kobiecą naturę i kobiecą urodę w kobietach niż w mężczyznach.

Naprawdę jednak pożerały serce Alkajosa inne sprawy; serce, wątrobę, przeponę, jakkolwiek zwą to, co w ludziach rodzi troski i popędza ich w życiu. Bo wtedy możni – ni stąd, ni zowąd, jak się zdaje – walczyli między sobą, zamiast trzymać w ryzach hołotę i Grubych. Zjawili się wśród boskich wnuków „przyjaciele nikczemnych, a siewcy kłótni między dobrymi”: tyrani, którzy rozzuchwalili lud. I Mityleńczykom przestało się podobać, że dobrzy – jak było zawsze – zwą wszystkich innych kakoi, chamami. Toteż ojciec Alkajosa zmarł na wygnaniu, najstarszy z braci poległ, a średni wyruszył jako najemny wojak do Egiptu, gdzie widział cuda i dokonał zadziwiających czynów. (Jakkolwiek o Egipcie słuszna jest gadka, że wydaje się on dziełem raczej godnym bogów niż ludzi, wszystko drżało tam podówczas przed setką śmiałych żołnierzy). Alkajos z innymi wygnańcami walczył dalej o ojcowiznę i Miasto.

Nie wiedział, ile ma lat – boć i wy, słuchacze, dokładniej znacie swoje kiesy niż swoje lata – gdy jeden z druhów, śmiejąc się, wyrwał mu długi siwy włos: – Za wcześnie, Alkajosie – rzekł i oddał mu włos, a ponieważ właśnie popasali na lądzie, Alkajos zaraz go spalił. A swąd, jak ostatni dymek ofiary, wzdął mu serce. Wzniósł ręce ku mieszkaniu niebian:

– Niechaj zginę, nim co dziesiąty włos mi zbieleje, bylem przedtem mógł stąpnąć nogą na Lesbos.

– Za mało żądasz za tak wielką cenę – zganił go druh – chyba że mówisz: stąpnąć na gardło wrogów, a zwłaszcza Pittaka. To może być warte życia.

Lekkomyślnie w swej zajadłości wymieniali imię Śmierci, jakby niepomni, że zza grobu nikt nie wrócił pod miłe słońce.

Alkajos miał dużo wiernych druhów, ale wtedy zostało ich już tylko siedmiu. Ten, co wyrwał włos, był jakiś czas brańcem Fenicjan. Potem jednak zemścił się, wysyłając na dno morza wszystkich wraz z wioślarzami współniewolnikami, którzy widzieli jego pohańbienie. Tak zupełną zemstę uważał nawet za szczególny dar bogów i właściwie nie oczekiwał od nich już niczego więcej w życiu.

Niewiele także oczekiwał Czarny Lykos, miłośnik w owym czasie Alkajosa; nie miał on domu i jeśli chciał gdzie złożyć kości, to pod owym dębem skręcanym przez wichry, który widzieli parę razy z daleka: tam gdzie Alkajos miał przodków, a nawet miał jeszcze swój dom. Stary sługa, tu urodzony i tu wtajemniczony w ognisko rodzinne, hodował nadal stadko dla swego pana i siał co roku ćwierć prosa i ćwierć jęczmienia, spoglądając ku morzu; sąsiedzi i Pittakos – którego wtenczas wybrano Pamiętającym o Słuszności, czyli Rozjemcą – nie wtrącali się w sprawy sługi. Czarny Lykos, jakeśmy powiedzieli, nie miał ojczystego miejsca. Ojciec jego poległ był wraz ze swą drużyną, walcząc w dalekiej ziemi italskiej zwanej Wielką Grecją. Być może ktoś z tej wyprawy powrócił z czasem do Starego Kraju, bo powtarzano sobie wieść o niej. Otóż napadnięci osadnicy helleńscy, ujrzawszy po bitwie wśród trupów wrogich Philippa, ojca Lykosa, który był najpiękniejszym z Greków swego pokolenia – a nadto, rozpoznając w nim olimpionika (z trzydziestej czwartej olimpiady, o ile nie zawodzi mnie pamięć) – postawili mu kaplicę i czczą odtąd jako herosa, aby zyskać przychylność, a odwrócić nieprzyjaźń takiego zmarłego. Syn Philippa, nie mogąc zamieszkać przy grobie ojca, uważał odtąd, że nie ma domu. I nawet był tak dziwnym człowiekiem, że zaczął morze jałowe uważać za swoją ojczyznę. Toteż utonął później, a jako nie pogrzebany, a na dobitkę nie nasycony życiem młodzieniec, straszy, myląc drogę okrętom między Sestos i Abydos: on sam, nie zaś jego mara, a to, jak wiadomo, jest jeszcze gorsze. Za długo mówić o wszystkich druhach Alkajosa, ale już z tego, co się rzekło, widać, że tak niebezpiecznych dla swoich wrogów ludzi nie spotkasz co dzień. Nawet ich słudzy, nawykli do wypraw, łupów i wspólnego ogniska, stali się wojakami i żeglarzami. A tak samo jak panowie za najgorszych wrogów mieli tych, o których śpiewał Alkajos i inni: że przedtem jak dzikie zwierzęta włóczyli się poza świętymi murami bez ogniska i prawa, teraz zaś wchodzą na rynek, przypuszczeni do bogów miasta. Tacy to właśnie pomagali Pittakosowi przeciw wygnańcom-szlachcie – i walczyli, gdy Alkajos i jego druhowie po trzykroć jeszcze wdzierali się do przystani Mityleny lub Pirry, lecz ani razu się nie ostali. W te lata wygnańcy wiele jeszcze innych mieli przygód na Arcymorzu, gdzie, jeśli jest pogoda, śpiewasz, gdy noc jasna a bezsenna, myślisz, a kiedy spotkasz obcego, walczysz. Ale Alkajosowi na końcu obrzydłe się stało wszystko, co nie było Krzywym Dębem na ojczystej, domowej skale.

A jednak radością kiedyś było spychać łódź na prąd znajomy, taki, co nastawia sam łopatki steru; rozpinać trzepoczący żagiel, gdy inni zwijają płótna, nie rozróżniając, które wiatry wracają spokojnie do swej siedziby, a które wychodzą, by swawolić. Pułap sionki Pittaka niski był jak strop grobowy, a ściany ciasne, morze zaś szerokie. Radością było skakać na obcy pokład z krzykiem peanu, lekko, jak skacze tancerz.

Lecz głowa leżąca w pyle powątpiewać zaczyna o dawnych radościach i chęciach. A może radością i rozkoszą byłoby tylko żyć Pod Dębem wśród owiec, jak stary pasterz grzejący się w słońcu?

Szczęściu jak słońcu niepodobna się przypatrzeć. Tylko orzeł, jak powiadają, może wlepiać oczy w słońce: naprawdę jednak przepatruje on dobrze ziemię i morze. Alkajos zamknął oczy: nad sobą miał tylko strop. Nie mógł już ani wybierać łupu, ani kierować się z oddali siwym zarysem grzbietu między Mityleną i Antissą. Za późno także, by wiedzieć coś więcej, niż dotychczas wiedział.

Miał nadwerężoną nieco głowę o rufę łodzi czy o kamienie brzegu, gdzie dopłynął – niepotrzebnie: bezbronny rozbitek na śnionym tyle razy wybrzeżu. Więc też trudno mu było przypomnieć sobie coś, co i tak nie trzymało mu się zwykle pamięci. Ale teraz chciał to odnaleźć – własny wiersz, dawny bardzo. O jaskółce. O tym małym drapieżniku – srogim i niezmordowanym łowcy muszek, komarów i łątek – głodnym i żywiącym dzieci. Ze świstem skrzydeł ugania jaskółka, łapiąc, co jej wpadnie w rozwarty dziób. Ale dla ludzi to jest wesoły wróż wiosny, całujący piersią wodę zwiastun ożywczego deszczu; świergoczący pod okapem w cichej chwili – jak poeta. Jak śpiewak, o którym powiedział Homer: „Sam byś okrył się żałobą, gdybyś zabił pieśniarza, co bogi i ludzi rozweselał”.

Niedługo może głowa Alkajosa spoczywała w pyle, kędziorna głowa z niewielu nitkami siwizny, kasztanowata, a nad czołem spłowiała od słonych wiatrów – w pyle na sinej polepie. Ale zdążyło przyjść do niej mnóstwo rzeczy, a wreszcie lęk: że nie jest tak, jak ludzie mówią, wszystko nie jest tak, tylko inaczej – ani z jaskółką, ani z orłem, ani z niczym. Wnętrzności chwyta wtedy mdłość najdzielniejszemu, jak podczas burzy. Może nie był jednakże zrodzony do morza, skoro fala poprzeczna przyprawiała go o słabość. Ani do śmierci też się nie nadawał. Jest jednak takie słowo: „Nie ma rady” – które wymyślili dla jednodniowych i znużonych bogowie, sami też ulegający Przeznaczeniu.

Więc ani chwili żalu. To zawsze wyznawał i to głosił swym druhom Alkajos.

*

Gdy w Mitylenie chcą wytknąć komuś Butę, Hybris, drażniącą bogów i ludzi, przypominają do dziś, jak zachował się Alkajos, wygnaniec i wróg, kiedy go nagiego, omdlałego znaleźli na swoim brzegu, wnet też rozpoznali i związali. Każdy człowiek, nawet nie mogący wątpić, że ubiorą go w kamienną suknię, chciałby przynajmniej to odwlec. Otóż Alkajos obwiniony o wszystko, co czynili arystokraci-wygnańcy przeciw Mitylenie, a zwłaszcza przeciw wybranemu przez nią Sędziemu, rzekł:

– O tak, chciałem krwi Pittaka i możecie się domyślić, jak mi żal, że już jej nie dostanę. Ale – roześmiał się – nieco tej krwi skosztowałem jednak, a była ona słodka. Gdzie zaś jej kosztowałem, powiem Pittakowi, jeśli mnie zapyta. Publicznie takie rzeczy idą na rachunek bogów.

Było to niejasne, lecz zuchwałe i lud rozgniewany natychmiast wydał go na ukaranie Pittakowi. W owym czasie kara na zbrodniarza była już pomstą bogów państwa, nie rodowych; lecz przestrzegano, by jej należyte wykonanie nie ominęło, o ile możności, najbardziej pokrzywdzonego.

A zanim pójdę dalej, przypomnę, że Alkajos, którego nieustraszona hardość poszła w przysłowie, ułożył był niegdyś piosenkę o tarczy porzuconej przez siebie w ucieczce. I zapewne jako pieśń ona właśnie miała rację: bo w pieśni, której nauczyła Muza, człowiek mówi o sobie więcej prawdy niż kiedykolwiek indziej w życiu.

Historia z tarczą nie zdarzyła się co prawda, o ile wiem, jemu, tylko innemu przed nim. Jemu za to trafiło się na pewno, że polując bez psa, dosięgnął był strzałą kaczkę nad bagnem i już zdawało mu się, że suchą nogą dotrze do łupu, gdy wtem czarną maź miał po usta.

Zdarzyło mu się także leżeć w więzach na polepie domu Pittakosa.

Ale gdy zobaczył go nad sobą, podźwignął głowę i rzekł: – Ani chwili żalu.

I uśmiechnął się nawet. – Czy ty umiałeś kiedy, Brzuchaczu, zabawić się w grę z sobą: „ani chwili żalu”?

Lecz przestał się śmiać; czego największym powodem był może ból po utraconej zemście. Najlepsza bywa zemsta przemyślna, spokojna, dająca czas i smak boskiej przewadze odjęcia życia. Gdy niegdyś jeden z druhów próbował go sprzedać wrogom, Alkajos zawiózł go był sam na pusty brzeg, przywiązał do masztu i rzekł: – Teraz poznasz, że zbyt tanio oszacowałeś Alkajosa. – Odciął mu prawicę, która zdradziła szlachectwo, a ­potem powiesić kazał na rei, co jest najbardziej haniebną śmiercią. Więcej wszelako nienawidził Pittakosa niż tamtego, a nie mógł już mieć nadziei, że wymaże go spomiędzy żywych.

– Gdyśmy walczyli razem przeciw tyranowi, Alkajosie, na wątłej łodzi pod skrzydłami Ker jak pod żaglem, nikomu z nas nie była obca ta twoja gra. Ale później się przekonałem, że nie wszystko w świecie daje się zakląć słowem: ani chwili żalu.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: