-
W empik go
Opowieść Penryn o końcu świata. Angelfall. Tom 1 - ebook
Opowieść Penryn o końcu świata. Angelfall. Tom 1 - ebook
Aniele, stróżu mój... szeptaliśmy przez setki lat. Teraz to właśnie one okazały się naszym największym koszmarem.
Minęło sześć tygodni, odkąd anioły apokalipsy zstąpiły na ziemię, aby zniszczyć świat ludzi. Uliczne gangi rządzą za dnia, a strach w nocy. Prawo przestaje obowiązywać. Państwowe instytucje upadły. Prawo przestało obowiązywać. Wszyscy desperacko próbują kryć się przed Najeźdźcami, którzy zstępują z nieba, aby siać śmierć.
Kiedy młodsza siostra siedemnastoletniej Penryn zostaje porwana przez anioły, dziewczyna wie, że zrobi wszystko, żeby ją odzyskać.Wszystko, łącznie z zawarciem sojuszu z wrogiem – zranionym aniołem Raffem. Wspólnie zaczynają niebezpieczną podróż do twierdzy aniołów w San Francisco.
Czy zdołają przezwyciężyć wzajemną nieufność, zaryzykować wszystko i wywalczyć to, co dla nich najważniejsze?
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8417-026-7 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak na ironię, od czasu ataków zachody słońca zrobiły się wyjątkowo urokliwe. Za oknem budynku, w którym się zatrzymałyśmy, niebo płonie oranżami, czerwieniami i fioletami. Wymieszane, przypominają nieobrane mango. Chmury tak intensywnie rozgorzały barwami zachodzącego słońca, że niemal ogarnia mnie lęk, czy i my, przyczajone poniżej, nie zajmiemy się ogniem.
Czuję, że ciepło ucieka z mojej twarzy, ale teraz całą uwagę koncentruję na dłoniach. Ostrożnie zasuwam zamek plecaka – nie chcę, żeby zaczęły się trząść.
Wkładam ulubione buty. Stały się takie, kiedy Misty Johnson zwróciła uwagę na urodę pionowych pasków skóry przyszytych w kilkucentymetrowych odstępach po bokach. Misty jest – była – cheerleaderką i słynęła z wyrobionego gustu w kwestiach mody. Jej komentarz uznałam za wyraz uznania dla mojego wyczucia smaku, mimo że buty zostały wyprodukowane przez firmę specjalizującą się w obuwiu trekkingowym, a ich główna zaleta to wytrzymałość. Teraz są moimi ulubionymi butami, ponieważ skórzane paski wprost idealnie nadają się do przytroczenia tam noża.
Wsuwam kilka naostrzonych noży kuchennych do kieszeni wózka inwalidzkiego Paige. Po krótkim wahaniu chowam kolejny w wózku sklepowym mamy. Kiedy nie patrzy, wtykam go między stos Biblii i puste butelki po napojach gazowanych, na koniec przykrywam jeszcze ubraniami. Mam nadzieję, że w ogóle go nie zauważy.
Zanim zapadnie zmrok, pcham wózek inwalidzki Paige w kierunku windy. Paige spokojnie przejechałaby przez korytarz sama, ponieważ zawsze wolała tradycyjne wózki od elektrycznych, ale widzę, że czuje się bezpieczniej ze mną u steru. Oczywiście nie ma sensu korzystać z windy, no chyba że ktoś byłby gotów zaryzykować utknięcie między piętrami, kiedy znów wysiądzie prąd.
Pomagam Paige wstać i znoszę ją na plecach trzy piętra. Mama sprowadza wózek po schodach. Niepokoi mnie, że kości siostry prześwitują przez skórę. Waży mało nawet jak na siedmiolatkę, a stopnień jej wychudzenia przeraża mnie bardziej niż wszystko inne razem wzięte.
W holu na parterze sadzam Paige z powrotem na wózek. Odgarniam jej kosmyk czarnych włosów za ucho. Ma wysokie kości policzkowe i ciemne oczy, twarz wydaje się lekko trójkątna, jakby lisia. Za dziesięć lat mała zapewne całkowicie upodobni się do mnie, ale i tak nikt by nas nie pomylił, bo różnimy się od siebie tak bardzo jak miękkie od twardego, ciepłe od zimnego. Musi być przerażona, a mimo to dostrzegam cień uśmiechu w leciutko uniesionych kącikach ust; nawet w takiej chwili myśli o mnie, a nie o sobie. Odwzajemniam uśmiech, starając się, by wyglądał pokrzepiająco.
Wbiegam po schodach, aby pomóc mamie w taszczeniu wózka sklepowego. Siłujemy się z nieporęcznym kolosem, który z potwornym łoskotem podskakuje na kolejnych stopniach. Dopiero teraz doceniam to, że budynek jest pusty i nikt nas nie słyszy. Wózek mamy został wypełniony opróżnionymi butelkami, starymi kocykami Paige, czasopismami i Bibliami, koszulami, które tata zostawił w szafie, kiedy się wyprowadził, oraz oczywiście największym skarbem: pudełkami ze zgniłymi jajami. Mama wypchała nimi również kieszenie swetra i kurtki.
Chętnie zostawiłabym wózek, ale scysja z mamą trwałaby dłużej i byłaby głośniejsza niż sprowadzenie go po schodach. Mam nadzieję, że czekającej na nas Paige nie przydarzy się nic złego. Robię sobie wyrzuty, że nie sprowadziłyśmy wózka sklepowego w pierwszej kolejności. Paige czekałaby w bezpieczniejszym miejscu na górze, a nie w holu na parterze.
Nie dotarłyśmy jeszcze do drzwi prowadzących na ulicę, a jestem już spocona i strasznie podenerwowana.
– Tylko pamiętajcie – mówię. – W razie kłopotów ruszajcie w stronę El Camino. Na wysokości Page Mill skręćcie na wzgórza. Gdyby coś nas rozdzieliło, spotkamy się na szczycie, dobrze?
Gdyby coś nas rozdzieliło, pewnie byśmy się już nigdy nie zobaczyły, ale muszę zachowywać pozory optymizmu, ponieważ niewiele więcej nam pozostało.
Przykładam ucho do drzwi. Cisza. Nie słyszę wiatru, ptaków, samochodów, głosów. Uchylam ciężkie skrzydło i wyglądam przez wąską szczelinę.
Ulice są puste, jeśli nie liczyć porzuconych samochodów tarasujących wszystkie pasy. W przygasających promieniach słońca beton i stal spłowiały, przybierając jednolity szarawy odcień.
Dzień należy do uchodźców i gangów, w nocy wszyscy wracają do kryjówek i do świtu znikają z ulic. Ludzie boją się istot nadprzyrodzonych. Wszyscy śmiertelnicy – drapieżcy i ofiary – ulegają pierwotnym lękom i kryją się przed ciemnością. W nowym świecie nocą zawładnęły istoty, których obawiają się nawet najgroźniejsze gangi.
A przynajmniej taki układ panuje w tej chwili. Prędzej czy później co bardziej zdesperowani zaczną korzystać z osłony nocy, nie bacząc na zagrożenie. Mam nadzieję, że wybrałyśmy takie rozwiązanie jako pierwsze i będziemy jedynymi ludźmi na ulicy. Choćby z tego powodu, abym nie musiała wysłuchiwać protestów Paige, że nie udzielamy pomocy obcym.
Mama chwyta mnie za ramię i też wygląda na ulicę. W jej zwężonych oczach kryje się strach. Rok temu odszedł tata, a ona tyle się od tego czasu napłakała, że ma stale opuchnięte powieki. Panicznie boi się nocy, ale na to już nic nie poradzę. Zapewniam ją, że wszystko będzie dobrze, uspokajające kłamstwo grzęźnie mi jednak w gardle. Pocieszanie mamy nie ma sensu.
Biorę głęboki wdech i otwieram drzwi na oścież.ROZDZIAŁ 3
Niemal przewracam wózek Paige, gdy próbuję pośpiesznie zmienić kierunek. Wślizgujemy się za ciężarówkę firmy transportowej. Nie potrafię opanować ciekawości i wyglądam zza samochodu.
Pięć aniołów nurkuje w stronę tego ze śnieżnobiałymi skrzydłami. Sądząc po ich agresywnym nastawieniu, szykują się do starcia – wszyscy na jednego. W ciemnościach nie widzę dokładnie lądujących. Skrzydła jednego wydają się odmienne niż reszty, ale zwija je zbyt szybko, abym zdążyła się przyjrzeć. A może mi się przywidziało? Jest wielki i zdecydowanie góruje nad pozostałymi.
Przypadamy do ziemi. Moje ciało nieruchomieje i nie zgadza się na opuszczenie względnie bezpiecznego schronienia za oponą ciężarówki. Chyba nas nie zauważyły.
Nad roztrzaskanym samochodem hybrydowym niespodziewanie rozbłyska jedna z wciąż działających latarni ulicznych. Włączył się prąd. Pojedynczy snop światła wydaje się oślepiający i upiorny – raczej uwydatnia kontrasty, niż oświetla. Światło rozbłyska również w kilku pustych oknach, dzięki czemu nieco lepiej widzę starcie.
Skrzydła poszczególnych aniołów różnią się kolorem. U tego, który rozwalił samochód, są śnieżnobiałe. Czarne niczym noc u anioła olbrzyma. Niebieskie, zielone, ciemnopomarańczowe i pasiaste u pozostałych.
Mają nagie, muskularne torsy. Mięśnie napinają się przy każdym ruchu. Różnią się nie tylko skrzydłami, ale i odcieniem karnacji. Śnieżnoskrzydły ma skórę jasnokarmelową. Czarnoskrzydły – bladą jak skorupka jajka. Pozostałe od złocistej do ciemnobrązowej. Mogłoby się wydawać, że ich ciała powinny być pokryte licznymi bliznami, pozostałościami po stoczonych bitwach, tymczasem nie są w najmniejszym stopniu oszpecone. Każda nastolatka oddałaby wszystko, żeby jej partner na bal maturalny miał tak nieskazitelnie gładką skórę.
Śnieżnoskrzydły stacza się z roztrzaskanego samochodu. Mimo obrażeń ląduje w półprzysiadzie, gotowy do odparcia kolejnego ataku. Lekkością ruchów przypomina pumę; widziałam kiedyś w telewizji, jakie są zwinne.
Musi być wybornym wojownikiem, bo choć jest ranny i walczy w pojedynkę, pozostałe anioły zachowują wielką ostrożność. Mimo muskularnych sylwetek wydają się dość niezgrabne w zestawieniu z jego jędrnym, umięśnionym ciałem – wygląda jak jeden z pływaków startujących na igrzyskach olimpijskich. Wyraźnie zamierza odeprzeć atak gołymi rękami, mimo że część przeciwników jest uzbrojona.
Jego miecz leży kilka metrów od samochodu; wypadł mu z dłoni podczas upadku. Podobnie jak miecze pozostałych aniołów ma dość krótkie, półmetrowe obosieczne ostrze, świetnie przystosowane do podrzynania gardeł.
Śnieżnoskrzydły zauważa swoją broń i odwraca się, aby do niej doskoczyć, ale ten o ciemnopomarańczowych skrzydłach kopie ją z całej siły. Miecz wiruje po asfalcie, coraz dalej od właściciela. Zatrzymuje się dość szybko, więc musi być ciężki jak ołów. Śnieżnoskrzydły rezygnuje z próby odzyska- nia go.
Zaczynam rozumieć, że będę świadkiem egzekucji. Wynik starcia wydaje się przesądzony, mimo to Śnieżnoskrzydły broni się zaciekle. Trafia kopniakiem Pasiastego i odpiera ciosy dwóch pozostałych. Ulega dopiero, gdy cała piątka atakuje jednocześnie.
Cztery anioły powalają go na ziemię i przytrzymują, w zasadzie na nim siadając. Dopiero wtedy dołącza do nich Mroczny Olbrzym. Przypomina Anioła Śmierci. Kto wie, może to właśnie on. Mam mocne przeczucie, że oglądam ostatnie starcie w serii bitew, które stoczyli w przeszłości. Wiele musiało się między nimi wydarzyć, o czym świadczą wymowne spojrzenia i sposób, w jaki Mroczny szarpie skrzydło powalonego anioła, rozpłaszczając je na ziemi. Daje skinieniem głowy znak Pasiastemu, który unosi swój miecz.
Chcę zamknąć oczy, aby nie oglądać śmiertelnego ciosu, ale nie potrafię. Zupełnie jakbym zapomniała, jak się opuszcza powieki.
– Trzeba było skorzystać z naszego zaproszenia, póki mogłeś – mówi Mroczny, przyciskając skrzydło do asfaltu, aby Śnieżnoskrzydły nie mógł go zwinąć. – Nawet ja nie sądziłem, że skończysz w ten sposób.
Ponownie daje znak Pasiastemu. Ostrze opada ze świstem i odcina skrzydło.
Śnieżnoskrzydły ryczy z wściekłości. Ulica wypełnia się odgłosami furii i cierpienia.
Krew tryska we wszystkie strony, ochlapując pozostałych. Z coraz większym trudem go przytrzymują, ponieważ mokre od krwi ciało zaczyna im się wyślizgiwać. Śnieżnoskrzydły w mgnieniu oka powala na ziemię dwóch napastników i odrzuca ich kopniakami. Dwa pozostałe anioły z trudem usiłują go przytrzymać; lada chwila się wyswobodzi.
Ale Mroczny wciska but prosto w otwartą ranę.
Z piersi Śnieżnoskrzydłego wydobywa się syk. Jego oddech jest przepełniony bólem, a mimo to anioł zachowuje milczenie. Napastnicy korzystają z okazji, aby ponownie mocno go pochwycić.
Mroczny puszcza odcięte skrzydło, które z głuchym odgłosem ląduje na asfalcie niczym martwe zwierzę.
Na twarzy Śnieżnoskrzydłego maluje się wściekłość. Wciąż ma zapał do walki, ale traci go równie szybko jak krew, która spływa po jego skórze i oblepia włosy.
Mroczny łapie go za drugie skrzydło i z wysiłkiem je rozkłada.
– Gdyby to zależało ode mnie, puściłbym cię wolno – stwierdza. W jego głosie pobrzmiewa dostatecznie wielki szacunek dla Śnieżnoskrzydłego, że wydaje się mówić prawdę. – Ale każdy z nas ma do wykonania rozkazy.
Szacunek szacunkiem, ale zero litości.
W ostrzu miecza Pasiastego, uniesionym ponad staw łączący skrzydło z ciałem, połyskuje światło księżyca.
Kulę się, oczekując kolejnego krwawego ciosu. Zza moich pleców dobiega cichutkie, przepełnione współczuciem westchnienie Paige.
Ciemnopomarańczowy wystawia głowę zza pleców Mrocznego. Patrzy w naszą stronę.
Zamieram, skurczona za ciężarówką. Serce przestaje bić na sekundę, po czym zaczyna walić z potrójną szybkością.
Ciemnopomarańczowy wstaje i oddala się od towarzyszy.
Zmierza prosto na nas.ROZDZIAŁ 4
Sparaliżowany strachem mózg przestaje działać. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to ściągnąć na siebie uwagę anioła, aby matka mogła odwieźć Paige w bezpieczne miejsce.
– Uciekajcie!
Matka nieruchomieje z oczami szeroko otwartymi z przerażenia. Spanikowana, odwraca się i ucieka, zostawiając Paige. Musiała założyć, że to ja będę pchać wózek inwalidzki. Dostrzegam tylko rozszerzone ze strachu oczy siostry.
Odwraca wózek i rusza ile sił w rękach za mamą. Porusza się sprawnie, ale dużo wolniej, niż gdyby ktoś ją popychał.
Żadna z nas nie przeżyje, jeżeli w jakiś sposób nie odwrócę uwagi aniołów. Decyzję podejmuję w ułamku sekundy. Nie mam czasu na rozważanie plusów i minusów.
Wybiegam zza ciężarówki i ruszam pędem prosto na Ciemnopomarańczowego.
Jakaś cząstka mojego umysłu rejestruje dobiegający z oddali wściekły, przepełniony cierpieniem ryk. Odcięto drugie skrzydło, a to oznacza, że się spóźniłam. Tyle że dotarłam już w miejsce, gdzie leży miecz Śnieżnoskrzydłego, a nie wymyślę teraz nowego planu.
Wyrywam miecz niemal spod stóp Ciemnopomarańczowego. Chwytam go obiema rękami, spodziewając się, że będzie bardzo ciężki. Jest lekki jak piórko. Unoszę go w powietrze i ciskam w stronę Śnieżnoskrzydłego.
– Ej! – wrzeszczę ile sił w płucach.
Ciemnopomarańczowy uchyla się, zaskoczony widokiem miecza przelatującego nad jego głową. Działam w desperacji i chyba niezbyt rozsądnie, ponieważ anioł prawdopodobnie wykrwawia się właśnie na śmierć. Na szczęście rzuciłam celniej, niż się spodziewałam. Miecz ląduje rękojeścią w wyciągniętej dłoni Śnieżnoskrzydłego, zupełnie jakby coś go w to miejsce poprowadziło.
Bezskrzydły anioł płynnym ruchem zamachuje się na Mrocznego. Mimo straszliwych obrażeń jest zwinny i wściekły. Teraz rozumiem, dlaczego pozostałe anioły potrzebowały tak wielkiej przewagi liczebnej, aby go dopaść.
Ostrze rozcina brzuch Mrocznego. Krew tryska z rany i rozlewa się w szkarłatną kałużę na asfalcie. Pasiasty doskakuje do szefa i chwyta go, zanim tamten upadnie.
Śnieżnoskrzydły próbuje odzyskać równowagę mimo braku skrzydeł. Krew spływa mu szerokim strumieniem po plecach. Ponownie zamachuje się mieczem. Rozcina nogę Pasiastego, ale ten umyka przed kolejnym ciosem, unosząc w ramionach Mrocznego. Mimo rany nie zwalnia.
Dwa pozostałe anioły, które odskoczyły w chwili kontrataku Śnieżnoskrzydłego, ruszają biegiem za Mrocznym i Pasiastym. Chwytają rannych towarzyszy i uderzając mocno potężnymi skrzydłami, wzbijają się w powietrze. Znikają w mroku nocy, a na ziemi pozostają ślady rozchlapanej krwi.
Mój plan okazał się zdumiewająco skuteczny. Wzbiera we mnie nadzieja, że matka i siostra zdążyły znaleźć bezpieczną kryjówkę.
Zaraz potem zalewa mnie wszechogarniająca fala bólu. Ciemnopomarańczowy wali mnie na odlew grzbietem dłoni.
Lecę do tyłu i uderzam o asfalt. Zgniecione płuca nie są w stanie zaczerpnąć powietrza. Zwijam się w kłębek, próbując złapać oddech.
Ciemnopomarańczowy zwraca się w stronę Śnieżnoskrzydłego, którego trudno już takim nazwać. Nieruchomieje na moment przyczajony, jakby oceniał swoje szanse w starciu z rannym aniołem. Śnieżny, pozbawiony skrzydeł i zlany krwią, ledwie trzyma się na nogach. Choć się chwieje, miecz trzyma nieruchomo, wycelowany w Ciemnopomarańczowego. Jego oczy wyrażają wściekłość i determinację. Prawdopodobnie tylko dzięki tym dwóm emocjom wciąż stoi.
Zakrwawiony anioł musiał cieszyć się niesamowitą reputacją, ponieważ muskularny Ciemnopomarańczowy, choć sam nie jest nawet draśnięty, wsuwa miecz do pochwy. Obrzuca mnie pogardliwym spojrzeniem i rusza biegiem ulicą z rozpostartymi skrzydłami. Po kilku krokach wzbija się w powietrze.
Ledwie przeciwnik odwraca się do niego plecami, ranny anioł pada na kolana pomiędzy odciętymi skrzydłami. Krwawi naprawdę mocno. Za kilka minut zostanie z niego padlina.
W końcu udaje mi się wziąć głębszy oddech. Czuję pieczenie, kiedy powietrze wypełnia płuca, ale dotlenione mięśnie nareszcie się rozluźniają. Przez chwilę rozkoszuję się tym uczuciem. Rozprostowuję ciało i odwracam się, aby spojrzeć w przeciwnym kierunku.
To, co widzę, mrozi mi krew w żyłach.
Paige z mozołem jedzie ulicą. Nad jej głową niczym sęp krąży Ciemnopomarańczowy. Właśnie zaczyna pikować.
Podrywam się i pędzę na złamanie karku.
Płuca żądają tlenu, ale nie zważam na ból.
Ciemnopomarańczowy posyła mi triumfujące spojrzenie. Podmuchy powietrza wzbudzane przez uderzenia jego skrzydeł odrzucają moje włosy do tyłu.
Tak blisko, tak blisko. Jeszcze trochę szybciej. Moja wina. Wkurzyłam go, a on z czystej złośliwości skrzywdzi Paige. Poczucie winy dodaje mi sił w szaleńczym wyścigu z czasem.
– Biegnij, małpo, biegnij! – woła Ciemnopomarańczowy.
Wyciąga ręce i chwyta Paige.
– Nie! – ryczę, dobiegając do wózka.
Paige wzlatuje w powietrze, krzycząc moje imię: „Penryn!”.
Łapię ją za nogawkę spodni; trzymam skrawek materiału, na którym mama naszyła żółtą gwiazdkę mającą chronić Paige przed złem.
Przez krótką chwilę pozwalam sobie uwierzyć, że zdołam ściągnąć ją na ziemię. Ucisk w klatce piersiowej lekko słabnie.
Materiał wyślizguje mi się z dłoni.
– Nie!
Podskakuję, ale zamiast chwycić Paige za stopę, tylko ocieram się palcami o buty.
– Puść ją! Po co ci ona?! To tylko mała dziewczynka!
Przy ostatnich słowach głos mi się załamuje.
Zaraz potem anioł wzbija się tak wysoko, że na pewno znajduje się poza zasięgiem mojego głosu. Mimo to wrzeszczę, biegnąc ulicą, ale prawie nie słyszę już Paige. W pewnej chwili serce niemal zatrzymuje się w mojej piersi, sparaliżowane obawą, że anioł ją upuści.
Mijają długie minuty, a ja wciąż stoję na ulicy, patrząc na malejący punkcik wysoko na niebie.ROZDZIAŁ 5
Długo stoję wpatrzona w chmury, dopiero potem spuszczam wzrok i zaczynam rozglądać się za matką. Łączy nas bardziej skomplikowana relacja niż większość matek i córek. Czysta miłość, którą powinnam odczuwać, jest podszyta mrokiem i różnymi odcieniami szarości.
Nigdzie jej jednak nie dostrzegam. Wózek sklepowy leży przewrócony, zawartość wysypała się na ulicę obok ciężarówki, za którą się chowałyśmy. Po krótkim wahaniu decyduję się zawołać:
– Mamo?
Wszyscy, których mogły przyciągnąć hałasy, czają się już gdzieś nieopodal i obserwują całe zajście z ciemności.
– Mamo!
Na opustoszałej ulicy panuje idealna cisza. Nawet jeśli milczący obserwatorzy ukryci w ciemnych oknach widzieli, w którym kierunku pobiegła, nikt nie podzieli się dobrowolnie tą informacją. Próbuję sobie przypomnieć, czy nie została porwana przez innego anioła, ale jedyne wspomnienie, które potrafię przywołać, to bezwładne nogi Paige unoszonej w powietrze z wózka inwalidzkiego. Nawet gdyby coś wydarzyło się tuż obok mnie, nie miałabym o tym pojęcia.
W cywilizowanym świecie, gdzie obowiązuje prawo, istnieją banki i supermarkety, człowiek chory na schizofrenię paranoidalną ma poważny problem z normalnym funkcjonowaniem. Ale w świecie, w którym banki i supermarkety służą gangom do torturowania, lekka paranoja okazuje się atutem. Sama schizofrenia niekoniecznie, bo niezdolność do odróżnienia rzeczywistości od fantazji bywa uciążliwa.
Mama prawdopodobnie zdążyła gdzieś czmychnąć i będzie śledzić moje poczynania z ukrycia dotąd, aż poczuje się na tyle bezpieczna, aby opuścić kryjówkę.
Ponownie lustruję okolicę. Dostrzegam wyłącznie budynki z ciemnymi oknami oraz porzucone samochody. Gdybym przez kilka ostatnich tygodni nie wyglądała godzinami przez jedno z tych zaciemnionych okien, doszłabym teraz pewnie do wniosku, że jestem ostatnim człowiekiem na Ziemi. Mam jednak świadomość, że gdzieś niedaleko, za warstwami betonu i stali, czai się co najmniej kilka par oczu. Ich właściciele rozważają właśnie, czy warto zaryzykować opuszczenie kryjówki, aby porwać skrzydła anioła oraz inne części jego ciała, które zdołaliby odciąć.
Zdaniem Justina, który jeszcze tydzień temu był naszym sąsiadem, na ulicy panuje przekonanie, że ktoś wyznaczył nagrodę za fragmenty ciał aniołów. Ćwiartowanie tych istot rzekomo zrodziło nową gałąź handlu. Najwyższą cenę można dostać za skrzydła, ale dłonie, stopy, skalp i inne bardziej prywatne części ciała również pozwalają zarobić sporą sumkę – jeżeli tylko ktoś potrafi udowodnić, że faktycznie pochodzą od anioła.
Moje rozmyślania przerywa niski jęk. Natychmiast cała się naprężam, gotowa do kolejnego starcia. Czyżby zbliżał się jakiś gang?
Znów cichy jęk. Dochodzi nie z budynków, ale z jakiegoś miejsca dokładnie przede mną. A jedyne, co znajduje się przede mną, to leżący na brzuchu, wykrwawiający się anioł.
Czyżby wciąż żył?
Wszystkie znane mi relacje mówiły, że anioł umiera po odcięciu skrzydeł. Ale może były prawdziwe w takim samym stopniu jak to, że człowiek umiera po odcięciu ręki. Pozostawiony sam sobie po prostu wykrwawi się na śmierć.
Okazje do zdobycia kawałka ciała anioła nie zdarzają się często. Lada chwila ulica zaroi się od padlinożerców. Rozsądek nakazuje się ulotnić, póki to możliwe.
Ale jeśli anioł wciąż żyje, być może wie, dokąd porwano Paige. Podbiegam do niego truchtem. Przepełnione nadzieją serce wali szaleńczo.
Krew spływa obficie po jego plecach i rozlewa się po asfalcie. Przewracam go bezceremonialnie, nie zastanawiając się choćby przez chwilę nad własnym bezpieczeństwem. Mimo paniki dostrzegam jego eteryczne piękno, gładki łuk klatki piersiowej. Pod siniakami i obrzękami musi się kryć prawdziwie anielska twarz.
Potrząsam nim. Nie reaguje. Leży nieruchomo jak posąg greckiego boga.
Uderzam go mocno w twarz. Mruga kilkakrotnie i na moment dostrzega moją obecność. Zwalczam w sobie wszechogarniające pragnienie, aby rzucić się do ucieczki.
– Dokąd odlecieli?
Wydaje z siebie jęk, powieki opadają. Uderzam go ponownie – z całej siły.
– Mów, dokąd polecieli. Dokąd ją zabrali?
Jakaś część mnie nienawidzi tej nowej Penryn, którą się stałam. Nienawidzi dziewczyny, która wymierza cios konającej istocie. Ale spycham te myśli głęboko w ciemny zakamarek mojego wnętrza. Będą sobie mogły pomarudzić przy innej okazji, kiedy Paige przestanie grozić niebezpieczeństwo.
Z jego ust wydobywa się kolejny jęk, a ja rozumiem, że niczego się nie dowiem, dopóki nie zatamuję krwawienia i nie zabiorę go w bezpieczne miejsce, gdzie jakiś gang nie posieka go na drobne kawałeczki. Wstrząsają nim drgawki; organizm prawdopodobnie pogrąża się w stanie głębokiego szoku. Przewracam go z powrotem na brzuch. Tym razem zauważam, że jest niesamowicie lekki.
Podbiegam do przewróconego wózka matki. Przetrząsam stertę rzeczy, szukając czegoś, czym mogłabym go owinąć. Apteczka leży na dnie. Po krótkim wahaniu biorę ją. Wolałabym nie marnować cennych opatrunków na anioła, który i tak umrze. Problem w tym, że bez skrzydeł wygląda niesamowicie ludzko. Daję sobie w myślach przyzwolenie na użycie kilku opatrunków.
Z powodu dużej ilości krwi i brudu na plecach nie potrafię ocenić głębokości i rozległości ran. Uznaję, że nie ma to znaczenia. Wystarczy, jeśli utrzymam go przy życiu do czasu, aż zdradzi mi, dokąd zabrali Paige. Owijam tors paskami materiału, zaciskając je najmocniej, jak tylko potrafię. Nie mam pojęcia, czy można kogoś zabić za mocno założonym opatrunkiem, ale pamiętam, że śmierć przez wykrwawienie następuje szybciej niż z jakiegokolwiek innego powodu.
Niemal czuję na plecach wzrok niewidocznych oczu. Członkowie gangów myślą, że odcinam cenne kawałki ciała. Zapewne rozważają, czy pozostałe anioły powrócą, gdy oni będą wyrywać mi łupy. Muszę skończyć opatrywanie anioła i zabrać go z ulicy, zanim nabiorą odwagi. W pośpiechu obwiązuję go jak szmacianą lalkę.
Biegnę po wózek inwalidzki Paige. Anioł jest zdumiewająco lekki jak na swoje gabaryty, a posadzenie go na wózku okazuje się łatwiejsze, niż sądziłam. W sumie nie powinnam się dziwić. Łatwiej lata się istocie ważącej trzydzieści kilogramów niż trzysta. Świadomość, że jest silniejszy i lżejszy od ludzi, bynajmniej nie zmniejsza niechęci, jaką we mnie budzi.
Podczas sadzania go na wózku odstawiam teatrzyk, stękając i chwiejąc się na nogach. Chcę, by świadkowie tej sceny pomyśleli, że anioł jest ciężki. Kto wie, może dojdą do wniosku, że jestem silniejsza i bardziej niebezpieczna, niżby to wynikało z mojej wychudłej stusześćdziesięciocentymetrowej sylwetki.
Czy to możliwe, że na jego twarzy dostrzegam zalążek uśmiechu?
Nawet jeśli tak, natychmiast przeradza się w grymas bólu. Wpycham anioła na siedzenie wózka, ale jego ciało jest zbyt potężne. Trochę się nie mieści, ale jakoś sobie poradzę.
Szybko podnoszę aksamitne skrzydła, owijam je w przeżarty przez mole koc z wózka matki. Śnieżnobiałe pióra są cudownie delikatne, zwłaszcza w porównaniu z szorstkością koca. Mimo obezwładniającej paniki mam ochotę pogłaskać miękką powierzchnię skrzydła. Gdybym wyrywała pióra pojedynczo i używała ich jako waluty, jedno skrzydło pozwoliłoby mi zapewne opłacić mieszkanie i jedzenie przez cały rok. Zakładając oczywiście, że zdołam odnaleźć matkę i Paige.
Szybko owijam skrzydła, nie przejmując się specjalnie tym, czy połamię pióra. Wpadam na pomysł, aby zostawić jedno na ulicy. Odciągnęłabym uwagę gangów od siebie i dała im coś, o co mogłyby walczyć między sobą. Dochodzę jednak do wniosku, że potrzebuję obu skrzydeł, jeśli zamierzam nakłonić anioła do udzielenia mi informacji. Biorę miecz, również lekki jak piórko, i wtykam go bezceremonialnie w boczną kieszeń wózka.
Ruszam pędem ulicą w ciemną noc, pchając przed sobą wózek z aniołem.ROZDZIAŁ 6
Anioł umiera.
Leży na sofie z torsem owiniętym bandażami i wygląda zupełnie jak człowiek. Kropelki potu gromadzą się wokół jego brwi. Kiedy go dotykam, jego ciało pali gorączka, zupełnie jakby pracowało na dwie zmiany.
Znajdujemy się w jednym z niezliczonych biurowców w Dolinie Krzemowej, dawnej siedzibie firmy z branży elektronicznej. Specjalnie wybrałam taki, który wchodzi w skład kompleksu kilku identycznych budynków. Gdyby ktoś postanowił przetrząsnąć któryś z nich, być może wybierze inny.
Do ominięcia naszego biurowca zachęcają zwłoki leżące w holu. Martwy mężczyzna znajdował się tam, kiedy przybyliśmy. Budynek wciąż pachniał papierem i tuszem z drukarek, drewnem i pastą, co oznaczało, że proces rozkładu jeszcze się nie rozpoczął, a trup dopiero zaczynał podśmierdywać. W pierwszym odruchu chciałam szukać szczęścia gdzie indziej i dopiero kiedy zawróciłam ku wyjściu, oświeciło mnie, że inni zareagowaliby tak samo.
Główne wejście jest przeszklone, więc zwłoki widać z zewnątrz. Wystarczy zrobić dwa kroki w głąb holu, a człowiek natyka się na faceta leżącego z rozchylonymi nogami i otwartymi ustami. Wybieram budynek na swoje tymczasowe gniazdko. Dość niska temperatura powietrza w holu sprawia, że zwłoki nie śmierdzą za mocno, niemniej wkrótce będziemy musieli zmienić lokum.
Anioł leży na skórzanej kanapie w narożnym gabinecie, który musiał należeć do jakiegoś dyrektora. Na ścianach wiszą oprawione w ramki czarno-białe fotografie parku Yosemite, a na biurku i na półkach stoją zdjęcia przedstawiające kobietę i dwoje małych dzieci w identycznych strojach sportowych.
Wybrałam jednopiętrowy biurowiec, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Na budynku widnieje nazwa firmy: Zygotronics. Wystrój holu stanowią wielkie krzesła i kanapy, głównie w złamanych fioletach i przesadnie jaskrawych żółciach. Przy boksach ze stanowiskami dla pracowników stoi dwuipółmetrowy dmuchany dinozaur. Dolina Krzemowa w ostrym stylu retro. Podejrzewam, że praca w takim miejscu sprawiałaby mi przyjemność, gdybym dopiero co skończyła studia.
Do biura przylega mała kuchnia. O mało się nie pobeczałam na widok spiżarki pełnej przekąsek. Batoniki, orzeszki, czekoladki, do tego paczka zupek błyskawicznych, sprzedawanych od razu w styropianowych miseczkach. Dlaczego wcześniej nie przyszło nam do głowy, żeby przetrząsać biura? Zapewne dlatego, że nigdy nie pracowałam w takim miejscu.
Nie zaglądam do lodówki, bo wiem, że nie znajdę w środku nic nadającego się do zjedzenia. Elektrownie wciąż pracują, ale wyłączenia prądu są częste i trwają nawet po kilka dni. W zamrażalniku musi leżeć jedzenie, ponieważ wydobywa się stamtąd zapach przypominający zgniłe jaja matki. W biurowcu znajduję nawet prysznic, zapewne przeznaczony dla otyłych kierowników próbujących zrzucić kilka kilogramów podczas przerwy na lunch. Tak czy siak, przydaje się do spłukania krwi.
Budynek oferuje wszystkie wygody typowego domu. Z oczywistych powodów brakuje tylko rodziny, której obecność uzasadniałaby nazwanie go domem.
Biorąc pod uwagę spoczywającą na mnie odpowiedzialność i towarzyszącą temu presję, od dawna nachodzi mnie refleksja, że byłabym szczęśliwsza bez rodziny. Ale to złudne myślenie. Choć wtedy nie zamartwiałabym się tak o Paige i matkę. Mimowolnie zaczynam sobie wyobrażać, jak szalałybyśmy ze szczęścia, gdybyśmy znalazły to miejsce razem. Mogłybyśmy zaokrętować się tu na tydzień i udawać, że życie toczy się normalnie.
Czuję się zagubiona i osamotniona, skołowana i bezbronna. Rozumiem, dlaczego ludzie wstępują do gangów po utracie bliskich.
Siedzimy w biurowcu od dwóch dni. Anioł nie umarł, ale też nie wyzdrowiał. Leży na sofie spocony i tyle. Jestem w zasadzie pewna, że umiera. Gdyby było inaczej, już by się przebudził, prawda?
Pod umywalką znajduję apteczkę, ale plastry i większość innych środków nadają się wyłącznie do opatrywania drobnych skaleczeń. Przetrząsam ją, czytając opisy na opakowaniach. Fiolka z aspiryną. Czy dobrze pamiętam, że aspiryna zmniejsza gorączkę i ból głowy? Na etykiecie znajduję potwierdzenie swoich przypuszczeń.
Nie mam pojęcia, czy aspiryna pomoże aniołowi ani czy jego gorączka ma cokolwiek wspólnego z ranami. Kto wie, może to jego normalna temperatura ciała. Nawet jeśli z wyglądu przypomina człowieka, nie oznacza to, że nim jest.
Wracam do narożnego gabinetu z aspiryną i szklanką wody. Anioł leży na brzuchu na czarnej sofie. Pierwszej nocy próbowałam go okryć kocem, ale go z siebie strącał. Teraz leży na kanapie w samych spodniach i butach, owinięty bandażami. Początkowo zamierzałam zdjąć mu spodnie i buty przed opłukaniem go z krwi pod prysznicem, ale uznałam, że moją rolą nie jest dbanie o jego wygodę.
Kosmyki czarnych włosów oblepiają mu czoło. Chcę go nakłonić do przełknięcia kilku pastylek i popicia ich wodą, ale nie potrafię go obudzić. Leży niczym rozpalony głaz i nie reaguje na żadne bodźce.
– Jeżeli nie wypijesz wody, zostawię cię tu i umrzesz.
Tak jak przez poprzednie dwa dni zabandażowane plecy łagodnie się unoszą i opadają.
Czterokrotnie wychodziłam na zewnątrz w poszukiwaniu mamy. Nie oddalałam się zbytnio z obawy, że anioł obudzi się podczas mojej nieobecności, a ja nie zdążę wydobyć z niego informacji o losach Paige, zanim umrze. W przeciwieństwie do dziewczynek przykutych do wózka inwalidzkiego szalone kobiety potrafią sobie poradzić na ulicy. Za każdym razem z poszukiwań wracam pośpieszenie. Na widok nieprzytomnego anioła czuję jednocześnie ulgę i frustrację.
Od dwóch dni spędzam czas głównie na siedzeniu i objadaniu się zupkami błyskawicznymi, podczas gdy moja siostra…
Nie próbuję sobie nawet wyobrażać, co się z nią dzieje, ponieważ nie mam pojęcia, co anioły wyczyniają z ludzkimi dziećmi. Nie mogłyby uczynić z niej niewolnicy. Paige nie potrafi chodzić. Uciszam tego rodzaju myśli. Nie zamierzam roztrząsać, co jej grozi albo co mogło się jej przytrafić. Muszę po prostu zrobić wszystko, aby ją odnaleźć.
Ogarnia mnie przytłaczające poczucie gniewu i frustracji. Najchętniej zaczęłabym wydzierać się jak dwuletnie dziecko. Walczę z pragnieniem, aby cisnąć szklanką z wodą o ścianę, zerwać z niej półki z książkami i wykrzyczeć z głowy całą złość. Pragnienie jest tak silne, że dłonie zaczynają mi się trząść. Jeszcze chwila i wychlapię wodę.
_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_