- promocja
Opowieść Północna - ebook
Opowieść Północna - ebook
Tobi przeprowadza się wraz z rodziną do starego domu za wsią na Północy kraju. Chłopiec nie przepada zarówno za nowym lokum, jak i powodem przeprowadzki - siostrą Sarą.
Gdy pewnego wieczoru rodzeństwo zostaje samo w domu, zirytowany nieustannym płaczem Sary Tobi wypowiada słowa: „Czy ktoś mógłby ją w końcu uciszyć”, i nagle w całym domu zapada cisza. Nie zastanawiając się ani chwili, pędzi do pokoju siostry i nad łóżeczkiem dostrzega przedziwną postać…
Jeszcze nie przypuszcza, że będzie to tylko początek lawiny wydarzeń i pomieszania światów, które wciągną rodzeństwo w niebezpieczną rozgrywkę z magicznymi siłami.
Jaki demoniczny plan rodzi się w czterech ścianach Północnego domostwa? Jakie tajemnice skrywają w sobie mroczni lokatorzy?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8203-193-5 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dom był ponury. Stał na dalekiej Północy, ukryty za wzgórzem pośród sędziwych drzew i kłujących krzewów. Był trochę osamotniony, trochę brzydki i trochę nie na czasie, nawet jak na stare domy za wsią. Po jego zachodniej stronie pięły się bluszcze, rozplenione na ganek i szopę na narzędzia, zaś pozostałe ściany były przygnębiająco nagie. Dom miał spadzisty dach, dwa kominy, krzywą antenę telewizyjną i studnię, którą ze względów bezpieczeństwa dawno temu zasunięto blachą. Poza tym niewiele dało się o nim powiedzieć – był duży, ale nie aż tak, wysoki, ale bywały wyższe, zniszczony, lecz dało się w nim mieszkać. Ktoś mógłby stwierdzić: zwykły, gdyby nie to dziwne uczucie niepokoju, które budziło się w każdym, kto choć raz spojrzał w puste okna budynku.
Podsumowując, dom był jednym z tych smutnych miejsc, które zawsze stoją puste i których nikt nie chciałby kupić, nawet za cenę samych klamek, a już na pewno nikt nie chciałby w nich zamieszkać. A właściwie to prawie nikt.
Tobi był lokatorem tego ponurego domu już ponad trzy miesiące i nienawidził go dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Kto w ogóle
przeprowadza się na Północ? Ludzie zwykle uciekają stąd przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jadą w cieplejsze miejsca, do dużych miast. Cieszą się słońcem, towarzystwem innych ludzi, komunikacją miejską i już po dwóch tygodniach nawet nie pamiętają, że żyli kiedyś na mrocznej Północy. Chłopiec parsknął na samą myśl o feralnej przeprowadzce. Mogli przecież przenieść się gdziekolwiek, na Karaiby, nieskończone połacie afrykańskich stepów, do zielonej puszczy Amazonii, na gwarne ulice Bangladeszu, Wiednia, Helsinek, Lwowa, gdziekolwiek. Gdzie-kol-wiek! Albo… albo… albo… zwyczajnie zostać.
Z westchnieniem wyjrzał na ciemne podwórko. Chłodny grudniowy wiatr gonił po ziemi zeschłe liście. Umrę tu, myślał, patrząc na wieczorny krajobraz. Umrę zapomniany, nieszczęśliwy… i na katar, dodał po chwili zastanowienia. Bo w tym głupim domu nigdy nie było do końca ciepło, i nieważne, ile drewna wrzuciło się do pieca, to i tak trzeba było chodzić w swetrze i kapciach. Poza tym dom był straszny. Chłopiec nie należał do tchórzliwych, ale ten dom przerażał go aż do szpiku kości. Rzeczy przewracały się w nim bez powodu, zza ścian dobiegały trzaski i szmery, nawet najdokładniej zamknięte drzwi potrafiły się otworzyć same z siebie w środku nocy, a kiedy wchodziło się do któregoś z pokoi, nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że dosłownie przed chwilą ktoś z niego wyszedł. Podobno to normalne w starych domach, że to niby przeciągi i sprawka wybujałej wyobraźni. Tylko że wyobraźnia Tobiego wcale nie była wybujała i bała się tego domu tak samo jak on.
Chłopiec westchnął i wrócił do klejenia modelu. Zanurzył łopatkę w słoiku z żywicą i posmarował delikatnie burtę szesnastowiecznego dwumasztowca.
– Tobiasz, zejdź na dół, zaraz wychodzimy! – krzyknęła mama z dołu.
– Zaraaaaaaaaaaaaaaaaz! – odwrzasnął chłopiec.
Jeżeli nie dokończy tego teraz, to klej zaschnie i będzie musiał go zdrapywać.
– Nie będę tu na ciebie czekał! – usłyszał głos ojca.
Tobi odstawił model galeonu.
– Mój ojciec nigdy nie musiał na mnie czekać – powiedział do siebie ojciec tubalnym głosem – w ten sposób okazywałem mu szacunek.
Rodzice stali w holu na dole. Mama miała na sobie kremową sukienkę i perły, które Tobi pomógł tacie wybrać na prezent rocznicowy, tato z kolei włożył swój odświętny garnitur, w którym wyglądał jak jeden z cyngli Ala Capone.
– Jakież to ważne sprawy zatrzymały cię na górze? – zapytał.
– Hiszpańska Armada.
– Rozumiem. Ja w twoim wieku zawsze byłem na zawołanie ojca. To kwestia szacunku. – Jego ton wskazywał na to, że jest starszy i mądrzejszy, podkreślając zarazem wątpliwość: „co Tobi w ogóle wie o życiu”.
– A kiedy ja cię wołam, to zawsze przychodzisz od razu? – Mama porozumiewawczo spojrzała na Tobiego w odbiciu zwierciadła i puściła do niego oczko.
– No, staram się… – bąknął tata.
– Czy to znaczy, że mnie nie szanujesz, kochanie?
– Nie o to chodzi…
– A o co?
Ojciec wziął wdech, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak po chwili zrezygnował i wypuścił powietrze z głośnym świstem. Włożył płaszcz i naciągnął na głowę czapkę.
– Idę rozgrzać samochód – oznajmił.
Do środka wdarł się zimny grudniowy wiatr, szarpnął liście rosnącego w korytarzu fikusa i zniknął w głębi domu. Oburzony Lokaj – ich stary kocur – kichnął z wysokości szafy. Zeskoczył na stolik i z godnością przynależną jedynie kotom pobiegł do salonu.
– Naprawdę musicie tam iść? Nie dałoby się jakoś z tego wykręcić? – zapytał Tobi.
– Raczej nie.
– Nie chcę zostać tu sam.
– Nie zostajesz sam. Na górze śpi twoja siostra.
– Wow. To naprawdę wszystko zmienia. Będzie ubaw po pachy.
– Nie bądź wredny. Jesteśmy tu nowi, chcielibyśmy poznać sąsiadów, odrzucenie zaproszenia na bal przedświąteczny byłoby czymś bardzo nietaktownym.
– Bal przedświąteczny?! Co to w ogóle jest? W domu nie chodziliście na bale przedświąteczne! W domu w ogóle nie chodziliście na bale. Poza tym jacy sąsiedzi? Mieszkamy na odludziu, naszymi sąsiadami są jeże i wiewiórki.
Mama wzięła ze stolika flakonik perfum i delikatnie spryskała swój szalik. Ten zapach kojarzył się Tobiemu z odwiedzinami dziadków i niedzielnym ciastem, którego nie jadł od wieków.
– Po pierwsze, kochanie, teraz tutaj jest nasz dom. A po drugie, to lokalna tradycja powitania zimy. Będą wszyscy z okolicy.
– Zimy? Widziałaś gdzieś choć jeden płatek śniegu, mamo!? – Tobi kontynuował swoją skazaną na porażkę tyradę.
– Kalendarzowa zima zaczyna się dziś w nocy.
– To może przywitacie ją jutro. Albo w ogóle?
Wielki zegar z wahadłem w korytarzu wybił dwudziestą pierwszą. Mama rzuciła w jego stronę roztargnione spojrzenie.
– Wrócimy po dwunastej – powiedziała, zbierając swoje rzeczy do torebki. – Jesteś już dużym chłopcem i możliwe, że jakoś uda ci się bez nas przetrwać te parę godzin. Prawda, Tobiaszu?
– Tak – wymamrotał.
Tobi nienawidził być Tobiaszem, jeszcze nie tak dawno był tylko Tobim i nie musiał grabić liści, dokładać do pieca i opiekować się siostrą. Nikt się go nie czepiał i nikt na niego nie krzyczał.
Rozległo się krótkie jęknięcie i po chwili ojciec stanął w drzwiach, rozcierając schowane w rękawicach dłonie.
– Gotowa?
– Tak. – Mama odwróciła się do Tobiego. – Byłam u niej przed chwilą i na razie śpi. Pewnie będzie spała już do rana, ale pamiętaj, żeby do niej zaglądać. Nawilżacz ustawiłam na dwójkę. Gdyby zaczęła kasłać, przestaw na trójkę. W lodówce masz jedzenie…
– Wiem, mamo.
– Numer do nas jest przy telefonie. Pani Stefania będzie za godzinę. Powiedziała, że może się odrobinę spóźnić, ale jeżeli coś się wydarzy, możesz zadzwonić do niej wcześniej, tak samo jak do nas.
– Uhmmmm… Na pewno będę potrzebował pomocy staruszki.
Tak naprawdę lubił panią Stefanię. Jak na starszą panią była zupełnie w porządku, choć paliła śmierdzące papierosy, a prowadziła tak źle, że ludzie, psy i koty nie tylko schodzili z drogi na widok jej samochodu, ale również rozwinęli w sobie nawyk chowania się za solidnymi obiektami, takimi jak budynki i większe drzewa.
– Jeżeli cokolwiek się stanie, po prostu zadzwoń. Pamiętaj, co-kol-wiek.
– Kochanie – powiedział uspokajającym tonem tata – to tylko kilka godzin, nie pierwszy raz zostaje z małą w domu.
Ale pierwszy raz w tym zamczysku, wtrącił w myślach Tobi. Tato poklepał go po ramieniu, po czym rodzice wyszli, zamykając za sobą drzwi.
Stał pod oknem, odprowadzając wzrokiem czerwone światła samochodu. Moje życie jest niekończącym się pasmem nieszczęść, pomyślał.
Wszedł do salonu i usiadł na kanapie, a leżący obok kot podniósł na niego zaniepokojone spojrzenie.
– Co?! – Tobi zapytał go nadąsany.
Lokaj kilka razy liznął sierść na karku, zmrużył żółte oczy i usnął. Typowe, pomyślał chłopiec. Wstał z kanapy i poszedł do kuchni, zrobił sobie tosty z dżemem truskawkowym i wrócił przed telewizor. Pochłaniając kolację, sprawdzał bezmyślnie, co można obejrzeć w telewizji o tej porze, jednak po kilku minutach ustawił kanał siódmy i czekał, aż zacznie się jego ulubiony program. Kiedy tylko usłyszał znajome dźwięki czołówki Strefy zmroku, Sara zaczęła wyć w pokoju na piętrze. Typowe, pomyślał już po raz drugi tego wieczoru. Przewrócił oczami, odstawił talerz i krokiem skazańca zmierzającego na szafot poczłapał na górę.
Jego siostra zajmowała się przede wszystkim płaczem, głównie w nocy, i to przez nią znaleźli się w tym okropnym miejscu. Była chorowita i rodzice pomyśleli, że świeże wiejskie powietrze mogłoby jej pomóc. Tobi nie znał szczegółów, ale w ich rozmowach z lekarzem często przewijało się sformułowanie „górne drogi oddechowe” i inne poważnie brzmiące słowa. Nikomu o tym nie mówił, ale nie przepadał za siostrą. Była płaczliwa, głośna i wszyscy skakali dookoła niej, jakby była co najmniej księżną Walii.
Z kwaśną miną otworzył drzwi z wizerunkiem jednorożca trzymającego plakietkę z imieniem dziewczynki. Sufit pokoju zdobiły gwiazdy i planety, które namalowała mama. Mama zawsze robiła fajne rzeczy. W pokoju stała tylko kołyska, fotel i ogromna hebanowa szafa, która została po poprzednich mieszkańcach. W rogu świeciła niewielka lampka solna, która miała działać na dziewczynkę uspokajająco. Zdaniem Tobiego nie działała wcale.
Spojrzał na nią najgroźniej, jak potrafił.
– Co?!
Sara wyła jak najęta. Sprawdził siostrze pieluchę – była sucha i jako że mała dopiero co jadła, ryczała teraz, zdaje się, z czystej złośliwości. Niechętnie wziął dziecko na ręce i zaczął chodzić po pokoju. Piskliwy ryk dziewczynki świdrował mu uszy. Chyba daruję sobie oglądanie telewizji i wrócę do pokoju skończyć klejenie, pomyślał Tobi. Niech tylko przestanie wyć!
Po kilku minutach Sara w końcu się uspokoiła i zasnęła w jego ramionach. Odłożył ją do łóżeczka. Pierwszy raz od „niepamiętałkiedychybanigdy” żałował, że nie ma więcej lekcji do odrobienia. Przynajmniej mógłby się czymś zająć. Wrócił do pokoju, podwinął rękawy i zabrał się do kończenia rufy. Już miał klej na łopatce, kiedy usłyszał, że Sara znowu zaczęła płakać. Czasami przestawała po kilku chwilach, dlatego postanowił poczekać i pracował dalej. Musiał przykleić jeszcze wszystkie rzeźbienia, biegnące dookoła luków armatnich, a potem umieścić na statku maleńkie figurki marynarzy. Wrzask Sary przybrał siłę sztormu. Chłopiec ostrożnie przyłożył element do żaglowca, nacisnął odrobinę za mocno i łopatka pękła, zostawiając brzydki ślad na burcie.
– Czy ktoś mógłby ją w końcu uciszyć!? – krzyknął Tobi, waląc pięścią w stół.
Nagle powietrze wypełniła ogłuszająca cisza. W domu zawsze coś szumiało, skrzypiały deski, bulgotała woda w rurach, gwizdał wiatr na strychu, a tu nagle nic. Nastał absolutny brak dźwięków. Jakby cały budynek przestraszył się i wstrzymał oddech.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki