- W empik go
Opowieści celtyckie. Tom I. Początek - ebook
Opowieści celtyckie. Tom I. Początek - ebook
„Opowieści celtyckie. Początek” to pierwszy z trzech tomów niesamowitych przygód
Galvana Wercyngetoryksa i Juliusza Cezara!
Nad kraj Celtów nadciąga niebezpieczeństwo ze strony rosnącej w siłę potęgi Rzymu. Gdy na świat przychodzi syn wodza Arwernów, Galvan, druidzi upatrują w nim wybrańca bogów, który wedle przepowiedni odnowi blask celtyckiej chwały i zjednoczy wszystkie plemiona, dając początek silnemu imperium. Po tragicznej śmierci ojca chłopiec zostaje odesłany do kapłanów, gdzie rozpoczyna długą naukę sztuki wojennej. Pod okiem rozporządzającej starożytną magią kapłanki, wkracza na niełatwą drogę swego przeznaczenia.
Tymczasem po drugiej stronie Alp rodzinna tragedia popchnie młodego obywatela rzymskiego na szlak wiodący do władzy i zaszczytów, okupionych wolnością i krwią Celtów, który pewnego dnia skrzyżuje się z linią życia Galvana.
Galvan będzie musiał dokonać wyboru między obowiązkiem narzuconym mu przez bogów a zakazaną miłością, która zrodzi się między nim i córką jego mistrzyni.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-516-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kraj Arwernów, niedaleko Gergowii, rok 82 p.n.e.
Celtyllus kręcił się niespokojnie po obejściu, krzywiąc się na każdy głośniejszy krzyk dobiegający z domostwa. Był wodzem Arwernów i niejedno przeszedł podczas bitew z Rzymianami lub innymi plemionami celtyckimi, ale jakoś nie uodpornił się na krzyki rodzących kobiet. Jego zdaniem trwało to już zbyt długo, zaczęło się w nocy, a teraz dochodziło południe. Jak długo, na Teutatesa, można rodzić dziecko?
Celtyllus wyrzucał z siebie paskudne przekleństwa, ilekroć usłyszał szmery i krzyki. Geillis rodziła po raz pierwszy, była jego legalną małżonką, a on denerwował się, bo na świat miał przyjść jego pierwszy prawowity syn. Co prawda, synowie z konkubin też się liczyli, ale nie mogli przejąć władzy i obowiązków naczelnika. Wiedźma Scatah wywróżyła mu, że urodzi się syn, a skoro ona to mówiła, należało jej wierzyć.
Scatah właściwie nie była wiedźmą w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale wojującą kobietą – czarownicą, jakich w całej Galii było sporo. Ich męskimi odpowiednikami mogliby być druidzi, gdyby nie fakt, że ci ostatni nie walczyli. Celtyllus posłał swojego nieślubnego syna, Celtillognatosa na naukę do druidów, bo nie mógł go uczynić wojownikiem. Poza tym nie wypadało, by ojciec pokazywał się w obecności nieletnich dzieci. Chłopiec miał teraz osiem lat i pobierał nauki dopiero od roku. Celtyllus sam w dzieciństwie wymigał się od mądrości druidów i nigdy tego nie żałował, stał się za to wojownikiem i naczelnikiem plemienia.
Scatah oznaczało „Ta, co budzi lęk” i w rzeczy samej, była to kobieta przerażająca. Piękna, to jasne, jak każda z wojowniczek, nauczycielek młodych chłopców. Owe przewodniczki po świecie wojny wprowadzały młodych mężczyzn w arkana walki i erotyki, odbywały z nimi inicjacyjny stosunek i uczyły ich tego misterium. Celtyllusa uczyła matka Scatah, która już nie żyła. On sam wspominał ją z nostalgią, ale też bał się jej – była przerażająca.
Skoro zatem Scatah wywróżyła, że Celtyllusowi urodzi się syn, to musiał jej wierzyć. Zresztą Geillis także kazała sobie wróżyć, robiła próbę krwi, toteż jasne było, że w tej chwili wydawała na świat chłopca.
Tyle tylko, że temu chłopcu jakoś nie było śpieszno, ociągał się niemiłosiernie, przyprawiając swoją matkę o nieludzkie cierpienia. Celtyllus nie potrafił zliczyć, ile razy wchodził do izby i dopytywał, czy to już. Za każdym razem kobiety odsyłały go na podwórze. Nie godzi się, by mężczyzna przebywał pod jednym dachem z nieczystą. A położnice uchodziły za nieczyste, podobnie jak kobiety miesiączkujące. Odsuwano je od społeczności, zamykano w odosobnieniu, by żadne złe duchy, jakie im wtedy towarzyszą, nie miały dostępu do reszty plemienia.
Ale Celtyllus nie był człowiekiem cierpliwym. Miał już, co prawda, syna i córkę, a od możnego rodu z sąsiedztwa adoptował drugiego syna, wedle zwyczaju zresztą. Tyle że tamte dzieci były z konkubin, nie miały praw dziedziczenia godności naczelnika. A ten chłopiec miał być jego gwarancją przedłużenia klanu wodzów, legalnym potomkiem rodu Wielkich Wojowników.
Do licha, jak ta kobieta wrzeszczy! Geillis miała szesnaście lat i to był jej pierwszy poród, więc zrozumiałe było, że nie miała za grosz doświadczenia. Ale Celtyllus brał udział w niezliczonych potyczkach, a tam krew lała się strumieniami, ból zaś był okropny. Jego żona tymczasem krzyczała lepiej od niejednego rannego wojownika, pewnie też traciła tyle samo krwi.
Celtyllus miał ochotę sam zacząć wrzeszczeć z niecierpliwości i wściekłości, ale nagle za drzwiami uspokoiło się i słychać było tylko gorączkowe krzątanie. Zapanowała straszliwa cisza, bo Celtyllus nie słyszał wydawanych stłumionym szeptem poleceń. Geillis wydała z siebie jeszcze jeden udręczony krzyk, po czym rozległo się plaśnięcie i płacz noworodka.
W drzwiach ukazała się głowa kuzynki Celtyllusa.
– Możesz wejść, twoja żona urodziła syna – oznajmiła mu.
Zwyczaj nakazywał, by ojciec uznał dziecko za swoje. Ceremoniał wyglądał podobnie jak w Grecji, siedem dni po urodzeniu odbywała się uroczystość. Wcześniej jednak ojciec miał prawo obejrzeć dziecko, by móc zadecydować, czy przyjmie je do rodziny. Jeśli było chore lub kalekie, mógł kazać je natychmiast zabić.
Celtyllus wpadł do izby jak burza. Ujrzał swoją młodocianą małżonkę, młodszą od siebie o dobre dwadzieścia lat, leżącą na posłaniu z owczych skór. Była blada i wycieńczona, ale wyraźnie szczęśliwa, że udało jej się wydać dziecko na świat. Przy niej siedziały kobiety, a w rogu Scatah obmywała noworodka.
– Urodził się w samo południe – odezwała się. – To mu dobrze wróży. Będzie z niego wielki wojownik, Celtyllusie.
Uradowany ojciec podszedł i spojrzał na kwilące dziecko. Chłopiec był duży i zapowiadał się na silnego, miotał bezradnie rączkami, kiedy obca kobieta obmywała go z krwi i resztek błony płodowej.
– Mój prawowity syn – odezwał się z dumą. – Mój legalny potomek!
– Za siedem dni nadasz mu imię – rzekła Scatah. – Czy już wiesz, jak będzie ono brzmiało?
– To się okaże za siedem dni – odrzekł Celtyllus.
Po twarzy urodziwej wiedźmy przebiegł uśmiech, a w jej wzroku pojawił się wizjonerski blask.
– Ja wiem, jak będą go zwały następne pokolenia – powiedziała. – Będą o nim mówić Wielki Król Wojowników. Jego imię zostanie zapomniane, ale to miano przylgnie do niego na zawsze.
– Chcesz powiedzieć, że mój syn będzie królem? – uradował się Celtyllus.
Wizjonerski blask w oczach Scatah płonął dalej, ale uśmiech znikł z jej twarzy.
– Nie wszystko mogę ci wyjawić, Celtyllusie – odparła. – Pewne rzeczy lepiej zostawić w spokoju. Twój syn sam zdecyduje o swoim losie. Ja mogę ci tylko powiedzieć, że okryje się chwałą i sławą.
Celtyllusowi musiało to wystarczyć. Wyszedł z izby na południowe jesienne słońce i udał się do ołtarza, by złożyć bogom ofiarę w podzięce za nowo narodzonego syna.
Morze Śródziemne
Gajusz Juliusz Cezar, krewny zabitego w wyniku wojny domowej Mariusza, zaciskał zęby z nienawiścią, stojąc na deskach pokładu. Znajdował się na statku, który miał go zawieźć do Grecji, gdzie było bezpiecznie. Wiedział, że dopóki żyje Sulla i dopóki pełni władzę dyktatora, nie wolno mu wrócić do Rzymu. Sulla ogłosił proskrypcje, setki obywateli szło na śmierć, ponieważ sprzyjało Mariuszowi albo też z powodu zwykłej niegodziwości sąsiadów. W obecnym położeniu wygodnie było zadenuncjować znienawidzonego osobnika, by się na nim zemścić i pożegnać na zawsze. Śmierć była w podobnym wypadku tak pewna jak fakt, że słońce świeci, o ile ten ktoś nie przeszedłby natychmiast do obozu Sulli.
Cezar miał osiemnaście lat. Do tego wyjazdu został zmuszony, by ratować życie, a umierać nie chciał. W Rzymie zostawił ukochaną żonę, Kornelię, a wraz z nią malutką córeczkę, Julię. Zostawiał też matkę, Aurelię, z którą był w bardzo ciepłych, zażyłych stosunkach, zwłaszcza od czasu śmierci ojca przed czterema laty. Rodzina była dla niego najważniejsza, ale dlatego właśnie musiał uciekać, by Kornelia nie wpadła w ręce wroga.
Na samą myśl, że jego bliskim mogłoby się coś stać, Cezara ogarniała dzika furia. Był patrycjuszem, co prawda ze zubożałej rodziny, ale mimo wszystko. Był też ważną osobą, siostrzeńcem Mariusza, więc szczególnie narażonym na nienawiść Sulli. Jednak dyktator pozwolił mu ocalić życie i nakazał opuścić Miasto. Tego Cezar nie mógł zrozumieć.
Stał na pokładzie na szeroko rozstawionych nogach i poprzysięgał zemstę.
– Pokażę wam jeszcze – mruczał do siebie ze złością, choć jego oblicze było jak wycięte w kamieniu. – Nikt nie będzie lekceważył potomka rodu Juliuszów! Nikt nie będzie znieważał Cezara!
To nie była pycha, jedynie świadomość własnej wartości. Jednak musiał przyznać sam przed sobą, że imponował mu Sulla, a przedtem Mariusz. Obaj mieli ambicję stać się kimś wyjątkowym, obaj pragnęli zgarnąć władzę w Rzymie tylko dla siebie. To zaś wydawało się młodemu człowiekowi warte zachodu.
Wieczorny wiatr rozwiewał jego gęste czarne włosy, igrał z prostą tuniką. Młodzieniec stał niewzruszenie niczym spiżowy posąg, wzbudzając zdumienie wśród załogi okrętu. Był szczupłej budowy, ale na rękach, nogach i pod ubraniem odznaczały się wspaniałe mięśnie, wyrobione podczas ćwiczeń z bronią. Na twarzy, tak przerażająco młodej, malował się wyraz surowości, niepasujący do młodzieńca.
Mężczyźni na pokładzie pokazywali go sobie ukradkiem palcami i poszeptywali. Cezar już zdążył zdobyć sławę, a to dzięki temu, że Sulla darował mu życie. Ludzie zastanawiali się, kim był ten chłopak, że dyktator się zawahał. To, co Sulla wyczyniał na ulicach Rzymu i w rzymskich domach, było czymś gorszym niż zwykła rzeźnia. Krew obywatelska lała się strumieniami, partia optymatów zaś bała się triumfować, żeby czujne oko dyktatora nie zwróciło się przeciwko swoim.
Cezar wciąż był słaby po przebytej chorobie. Wciąż jeszcze czuł, że siły zeń uciekają. Gdyby nie choroba, zapewne udałoby mu się zaszyć w jakiejś norze w mieście i przeczekać, a potem przyjść do domu, do Kornelii. Ale on był chory, tak ciężko, że wydawało się, iż ramię Sulli będzie niepotrzebne. I gdy na wpół przytomny leżał na ulicy, znalazł go jakiś sullański żołnierz, którego Cezar przekupił resztą pieniędzy wyniesionych z domu.
Dyktator... Z tym wiązała się ogromna władza, wprost nieograniczona...
W myślach młodego człowieka zapanował chaos. Nigdy nie pragnął tytułów ani zaszczytów, dotąd chciał być tylko dobrym obywatelem, członkiem senatu, mężem i ojcem. To i tak dość jak na osiemnastolatka. Ale przyszła wojna domowa, najgorsza ze wszystkich możliwych, i uczyniła z niego mężczyznę w ciągu kilku godzin. Prawdziwego mężczyznę, który w jednej chwili zdecydował, czego chce w życiu.
A chciał pomścić swoją krzywdę, pomścić śmierć Mariusza i jego żony, samotność Kornelii, niepokój matki i siostry oraz wynagrodzić malutkiej Julii pierwsze miesiące bez ojca. Za to wszystko miała odpokutować partia optymatów, zwolenników mordercy w purpurowej todze.
Jeszcze nie teraz, myślał Cezar, stojąc nieruchomo na pokładzie i przesuwając ciężar ciała z jednego biodra na drugie, kiedy statek się kołysał. Teraz muszę czekać, uważać na swoje życie. Teraz jest czas nauki. Ale któregoś dnia nadejdzie czas wyrównania rachunków i wtedy Sulla i jego stronnicy zobaczą, z kim zadarli.
Ciemne chmury przesuwały się po niebie, zwiastując nadchodzącą noc. Cezar oderwał wzrok od linii horyzontu, gdzie majaczył słabo pas lądu, i udał się do swoich przyjaciół, by wraz z nimi zatopić smutki w winie.
Musiał czekać.
Republika także.