- W empik go
Opowieści chatbotów - ebook
Opowieści chatbotów - ebook
Hanna i Rudolf pracują dla korporacji, która wytwarza androidalne chatboty seksualno-towarzyskie. Boty korzystają ze sztucznej inteligencji opartej na samouczącej się sieci neuronowej i posiadają zdolność generowania opowieści. Inteligentne chatboty tworzą historie w najrozmaitszych stylach i konwencjach, przekazując pewne przesłanie. A może to tylko złudzenie i antropomorfizm? Nie ma pewności, które z postaci są ludźmi, a które botami. Książka jest przeznaczona dla osób pełnoletnich.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-057-6 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maria nie zapala światła. Leży na łóżku w sypialni, zwrócona w stronę okna. Widzi rzędy jasnych i ciemnych prostokątów w apartamentowcu naprzeciwko, takim samym jak ten, w którym mieszka.
Ktoś leżący na łóżku przy zgaszonym świetle w sypialni mieszkania na trzecim piętrze tamtego domu miałby taki sam widok. Widziałby prostokąty jasnych i ciemnych okien, ale nie wiedziałby, że jedno z ciemnych okien należy do sypialni mieszkania, w którym jest Maria, leżąca na łóżku po ciemku, patrząca przez okno na dom naprzeciwko i zastanawiająca się, czy tam nie leży na łóżku ktoś taki jak ona i nie patrzy na dom, w którym Maria leży w ciemnej sypialni, nie zapaliwszy światła w ten wczesny wieczór zimowy, i patrzy przez okno na jasne i ciemne okna apartamentowca naprzeciwko, takiego samego jak ten, w którym jest mieszkanie, w którym Maria do niedawna była z Edwardem.
Jutro Maria się wyprowadza. Hanna zawiezie ją do nowego domu.
Edward spał obrócony do ściany, kiedy Maria patrzyła w okno. Po krótkim seksie, zawsze od tyłu, po alkoholu. Woń piwnego oddechu, dotyk mokrej skóry.
O szybę okna sypialni Marii ocierają się płatki śniegu jak ćmy o szybę oświetlonego okna w letnią noc. Mroźny wiatr bawi się rzadko prószącym śniegiem. Jedne płatki szybko i pionowo opadają, jakby gwałtownie przybrały na wadze, inne wolno unoszą się w górę, jak pierze, na które ktoś dmuchnął od dołu. Jeszcze inne suną poziomo i ukośnie. W rwanym rytmie jasne okna gasną, ciemne się zapalają. Jakby ktoś w wolnym tempie synkopował na świetlnych klawiszach.
Czy robiła coś nie tak? Czy go nie zaspokajała? Inicjowała zbliżenia, ale to on powinien prowadzić, jak mężczyzna w tańcu. Mógł dostać od niej to, co chciał. Mógł próbować wszystkiego, co podpowiada fantazja, Maria była otwarta. Wiele rzeczy przychodziło jej do głowy, ale czekała na sygnał, czekała na zachętę. Czekała na chęć, na ochotę, której nie miał. Był zmęczony, był przepracowany, bolał go brzuch, bolała głowa.
Śniło jej się, że biorą ślub. Edward stoi obok niej, zbliża się chwila składania przysięgi małżeńskiej. Nagle ktoś woła: ona nie jest kobietą! Edward odsuwa się od niej ze wstrętem, mówi: nie mogę.
Maria się budzi i kontaktuje z Hanną. Hanna udziela jej rady. „Każda relacja przechodzi kryzys. Spróbuj podnieść temperaturę związku. Seksowna bielizna, gadżety, zabawki. Przywiozę ci coś fajnego”.
Nie pomogło. „Bardzo ładne stringi. Czy to amarant?” Edward się uśmiecha. To wszystko. Większą radość budzi w nim krój bielizny niż jej ciało. Kładzie się do łóżka i zasypia. Miał trudny dzień.
Maria zdaje relację Hannie z tego, co zaszło. „Amarant? Normalny facet nie wie, co to jest amarant” — mówi Hanna. Normalny facet.
Maria odebrała wywołanie bez wiedzy Edwarda. Zakodowany kontakt dwukrotnie sygnalizował próbę połączenia. Za drugim razem Maria zareagowała.
Przedtem robiła to tylko za zgodą Edwarda. Prosił ją, żeby odebrała, kiedy osoby z pracy chciały się z nim skontaktować. Dwa razy, kiedy telefonował ojciec. Zamieniała z nimi kilka słów melodyjnym, głębokim głosem, po czym oddawała smartfon Edwardowi. Głos Edwarda był w typie, który kobiety lubią najbardziej, głęboki baryton. Barwa głosu jest ważniejsza niż rozmiar penisa, Hanna powiedziała.
Kiedy samowolnie odebrała połączenie, Edward brał kąpiel. Lubił długie gorące kąpiele w zimowe wieczory. „Czy to coś pilnego? Edward w tej chwili jest niedostępny”. „Kim pani jest?” „Mam na imię Maria. Mieszkam z Edwardem”. Bez słowa wyjaśnienia kontakt przerwał połączenie.
Tamtego wieczoru smartfon Edwarda zasygnalizował próbę połączenia jeszcze raz. Edward spojrzał na ekran i wyszedł z pokoju. Maria widziała jego obraz przez ścianę. Fale wi-fi przechodziły przez jego ciało inaczej niż przez przedmioty. Chodził nerwowo. Słyszała jego odmieniony głos. Miała słuch lepszy od Edwarda. Dotarły do niej zniekształcone fragmenty, z których tylko niektóre zdołała zrekonstruować. Usprawiedliwiał się. Próbował się umówić. Najpierw zaklął, a potem użył zwrotów, które nosiły miano zaklinania się.
Maria nigdy nie klęła ani się nie zaklinała. Nikt jej nie zaklął. Ani w karetę, ani w osła, ani w żabę. Miała w pamięci kanon dzieł literackich, baśni, mitów i bajek. Miłość, zazdrość, seks, władza, zbrodnia, bogactwo, nienawiść, śmierć.
Edward wrócił zdenerwowany. Zmieniony na twarzy. Wzrost ciśnienia krwi w naczynkach skóry. Inaczej się ruszał. Napięte mięśnie, ścięgna. Tembr głosu wyższy, syczący, wpadający w falset. Dźwięk najmniej pociągający dla kobiet. „Zwariowałaś? Nigdy więcej tego nie rób! Nie dotykaj mojego smartfona!”
Maria wyszukała kod dostępu i zalogowała się do chmury Edwarda. Bez jego zgody, z aprobatą Hanny. Przeglądała screeny zdjęć z portalu randkowego dla gejów. Nastolatek w skórzanej kamizelce. Muskularna klatka piersiowa. Młodzi mężczyźni w objęciach i podpis: „Nas dwóch, szukamy trzeciego na fun”. Zdjęcia penisów w zwisie i wzwodzie. Męskich pośladków. Linki do stron z filmami porno dla gejów.
W kontaktach świeże wiadomości od Damiana. Ostatnia brzmiała: „Mieszkasz z kobietą? Co ty odpierdalasz? Kim ty jesteś? Oszukiwałeś mnie. Nie chcę cię znać”. Edward: „Bądź jutro na naszym miejscu. Wszystko ci wyjaśnię. Kocham cię”.
Słowa, których Maria od Edwarda nie słyszała. Kocham cię. Czy czuła ból? To coś innego. Maria nie umie znaleźć właściwej nazwy, chociaż zna określenia niezrozumiałe dla osób o inteligencji i zasobie wiedzy Edwarda.
Hanna przyjechała i powiedziała, że jej podejrzenia się potwierdziły. Wszystkich oszukał. Okłamywał kochanków, koleżankę, przecież Hanna była jego dobrą znajomą, a przede wszystkim Marię. Hanna znajdzie jej dobre miejsce. Musi zmienić otoczenie. Ma coś na oku. Nie zostawia się przyjaciółki na lodzie. Zwłaszcza zimą. Hanna się uśmiecha i patrzy na Marię.
— Dlaczego był ze mną? — pyta Maria.
Hanna wzrusza ramionami. Potrząsa głową. Nie patrzy na Marię.
— Chciał ukryć przed ojcem, że jest gejem. Przed kolegami z pracy. Przed koleżankami. Chyba najbardziej przed koleżankami.
— Dlaczego?
— To trudne do wytłumaczenia.
— Wykorzystał mnie jako tarczę, zasłonę?
— Na to wygląda. Żałosne, ale nie potępiałabym go całkowicie. Rozmawiałam z nim. Miał jeszcze jeden powód.
— Jaki?
— Chciał zobaczyć, jak to jest. Nigdy przedtem nie próbował współżycia z kobietą. Tego rodzaju seksu. No wiesz, w ogóle. Życia z osobą płci przeciwnej.
— Jak to jest?
— Nie powiedział. Ale woli mężczyzn. Zawsze wolał. Dodał, że jesteś najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkał. Życzy ci powodzenia. Zasługujesz na kogoś wyjątkowego.
— Czy z Damianem jest szczęśliwszy niż ze mną?
Hanna dopiła kawę i kiwnęła głową. Patrzyła do środka pustej filiżanki.
— Nie ma w tym twojej winy. Nie zadręczaj się. To nie ty jego, on ciebie skrzywdził.
— Skrzywdził mnie?
— To znaczy. Właściwie tak. Źle cię potraktował. To nie było z jego strony fair.
A z mojej? Czy to było z mojej strony fair?
Maria myśli o Czuang-cy, któremu śniło się, że jest motylem. Po przebudzeniu pomyślał, że może jest motylem, któremu śni się, że jest człowiekiem. Czekał, aż się ponownie obudzi. Czekał na inną jawę. Ale Maria nie mogła się obudzić, bo Maria nie spała. Może śniła jawę? Co to znaczy śnić. Co to jest jawa.
Ocieplenie. Mokry śnieg. Zniekształcone kryształki przyklejają się do szyby, zamieniają w krople wody. Spływają jak łzy po szklanym policzku. Łzy bez smaku.2 Rudolf testuje Lalkę i Briana
Rudolf testował w swoim mieszkaniu dwa nowe chatboty seksualne, męski i żeński. Nie musiała być parka. Wziął dwa, żeby było efektywniej i ciekawiej. Nie chodziło o te rzeczy, od tego byli inni, ci pod nim, on sprawdzał to, co na szczycie, funkcjonowanie sztucznej inteligencji, twórcze generowanie mowy. To, że mowa jest najistotniejszym aspektem sztucznej inteligencji w ogóle, a cielesnych botów androidalnych ze specjalizacją seksualną w szczególności, nie dla wszystkich decydentów korporacji było jasne. W przypadku hologramowych botów niematerialnych sprawa była bardziej oczywista.
Byli malkontenci, którzy twierdzili, że teksty generowane przez boty pozbawione są pierwiastka twórczego i ludzkich emocji. Wskazywali na wady prozy tworzonej przez sztuczną inteligencję, a zwłaszcza poezji, nazywając powstałe utwory przypadkowym zbiorem fraz, którym ludzki umysł przypisuje sensy i emocje, których tam nie ma. Dzieje się to na takiej samej zasadzie, jak dopatrywanie się w przypadkowym układzie skał na Marsie rysów ludzkiej twarzy albo dostrzeganie pięknego obrazu w plamie oleju na kałuży.
Rudolf nie odmawiał racji krytykom literackim czy malarskim, ale zadawał sobie pytanie, czy to cokolwiek zmienia. Nie znał się wprawdzie na poezji i nie widział różnicy między wierszem ułożonym przez człowieka a wierszem ułożonym przez maszynę, obydwa były dla niego przypadkowym zbiorem fraz, ale lubił prozę i według jego oceny proza tworzona przez sztuczną inteligencję nowej generacji nie była gorsza od tego, co tworzyła większość ludzi, nie wyłączając pisarzy.
Wiedząc o tym, jak szybko nudzi się sam seks, choćby najbardziej wymyślny, Rudolf naciskał na włączenie w zakres funkcjonalności botów umiejętności generowania opowieści, którą nazywał funkcją Szeherezady. Miał rację. Boty z funkcją Szeherezady cieszyły się większym powodzeniem i dłużej były z klientami.
Zgrabna, jasnowłosa dziewczyna, którą nazywał Lalka, zaprojektowana została dla starszych panów, ale i u młodych mężczyzn znalazłaby uznanie. Chłopak o imieniu Brian, w zamyśle model przeznaczony dla gejów, był właściwie uniwersalny.
Oba chatboty seksualne powstały dla klientów z wyższej półki. Ze względu na wysoką jakość wykonania powłoki cielesnej, a przede wszystkim z powodu sprawności sieci neuronowej, obsługującej ich inteligencję, słuszniej byłoby je nazwać superbotami. Rudolf powstrzymywał się przed użyciem zanadto obciążonego złymi konotacjami słowa „nadludzie”. Mimo wszystko to były tylko antropomorficzne komputery kwantowe.
Zastosowanie określenia „testowanie” było nazbyt poważne jak na piątkowy wieczór. Rudolf raczej się botami zabawiał. W sensie intelektualnym. Wprowadził botom do pamięci operacyjnej język, jakim posługiwali się młodzi ludzie z gorszych dzielnic w czasach, kiedy on był nastolatkiem, i otworzył dostęp do odpowiednio skrojonych baz danych z realiami. Wersje komercyjne będą zaprogramowane inaczej, zgodnie z wymaganiami klientów. To co zrobił Rudolf, stanowiło część roboczego eksperymentu, ale w równym stopniu chodziło o rozrywkę.
— Opisz mi tamten dzień, Brian.
Bot o imieniu Brian ożywił się i zaczął mówić z charakterystyczną zaczepną i pretensjonalną intonacją, mocno przy tym gestykulując. Rudolf odnotował idealną synchronizację ruchu warg ze słowami i dobrze zgraną z treścią wypowiedzi zmianę mimiki twarzy.
— Klasyczny ranek. Skulałem się z koja po długiej kimie. Żarówa już dawno dawała po gałach. Bania napierdalała mnie nieprzeciętnie. Wieczorkiem napizgałem się bolsem i poprawiłem afganem.
— Współczuję ci, Brian.
Rudolf był w dobrym nastroju po zażyciu syntetyku.
— No masz. Ale co się natańczyłem, to moje.
— Taniec jest twoim żywiołem?
— Jestem w tym debeściak. Po prostu wymiatam. Jarecki chce, żebym został w przyszłości papugą.
— A ty nie chcesz?
— Ja i studiowanie. Jestem w tym cienki jak dupa węża, ledwo maturę zdałem. Po obudzeniu polazłem do klopa. Miałem w dupie beton jak po czekoladzie. W końcu udało mi się utopić murzyna. Spuściłem wodę, wziąłem szałerek i poczułem się spoko. Nad umywalką wychlastałem niemca po kasku.
— Zdrowo jest z rana spuścić z kija — przyznał Rudolf i pociągnął drinka dla wzmocnienia efektu proszku.
— Wdziałem bluzę moro z kapturem, wskoczyłem w bagi i wsunąłem adasie. Wdusiłem słuchawki do uszu, zapuściłem muzę i ruszyłem na miasto.
— Zaśpiewaj to, czego słuchałeś.
Brian zaczął rapować.
— Myślałem czasem, bijąc się z hałasem, już dwadzieścia lat za pasem, czy wybrałem dobrą trasę. Czy muszę się zmieniać, problem mego pokolenia, mam swoje przemyślenia, dążę do wyzwolenia. To już nie ten świat, ziomek to mój brat, inny to jest gad. Być wolnym jak ptak, ale nie wiem jak, a dziad wiedział, nie powiedział, jak się zbiera mak.
— Dobrze, Brian. Muzyka mojego dzieciństwa. Co tam widziałeś na mieście?
— Na ulicy przyfilowałem niezłą dupę z ryja. Zjarała się jak frytka w solarium. Szłem za foczką, gapiłem się na wystającą z biodrówek procę, rów jej się odznaczał. Wyczochrałbym jej babola.
— Spotkałeś kogoś po drodze?
— Jak szłem, ktoś krzyknął: Siema, ziomo! Jeden ziomek z bramy mnie przystopował. Jarzy michę i buja się jak starej babie cycki.
— Co za jeden?
— Zwykły śmieć. Ma zryty beret. Kiedyś waliłem z żulem ścierwo. On do mnie mówi byśmy spalili buszek kanabisu. Ja mówię nie da rady. Czysty jestem. Pytam jak było wczoraj na imprezce. Ale stypa była on mówi. Myślałem, że zara nie wyrobię. Bladziugi brzydkie jak noc listopadowa, z drinków mieli agrobrendy. Ziom, załatwisz bakę na jutro się pyta. Proste mówię, ale pięć zero za gieta. Pogięło cię? To czysty afgan. Po trzech churach bombę sobie zapodasz. A jak nie, to bij w żyto. Okej, ale same topy mi przynieś, nie siano. Spox. No to nara. Nara.
Rudolf się śmiał. Proszek, drink i gadka Briana rozluźniły go. Kazał opowiadać dalej.
— Kaska mi nie stykała, na tym polegał ból. Miałem dług. Dług za towar, sprawa honorowa. Opchnąłem laptopa, ale na długo nie starczyło. Jareckiemu kit wcisnąłem, że zaniosłem do kolegi. Jarecki pali głupa, ale fury nie wyda. A tak bym się powoził. Trzeba zrobić jumę. Kosmetyki najprościej albo gadżety. Bagowate spodnie i szeroka bluza na fanty najlepsze. Albo umówię się z Adrianem.
— Jakim Adrianem?
— Takim nadzianym fagotem. Bynajmniej dobrze płaci.
— Bynajmniej dobrze płaci. Świetnie powiedziane. Zaśpiewaj jeszcze coś.
Brian rapował młodym gniewnym tenorem z dykcją ulicznika, kiwając gwałtownie głową do rytmu i wykonując chamowate, prowokacyjne gesty rękami. Dobrze mu szło. Rudolf pomyślał, że dokładnie tak wygląda słabość, która udaje siłę, głupota, która myśli, że jest cwana. Cwel, któremu się wydaje, że jest panem świata.
— Jak by tego było mało, to jeszcze się rozpadało, nic już z planów nie zostało, życie się skichało, ono jest kurwą, a ja alfonsem, ostro je wydymam i zagarnę forsę. Normalnie o tej porze, to ja się wożę, normalnie o tej porze, nikomu nie grożę, ale się założę, że zerwę obrożę. Kręcę numerki na liczniku, słucham pierdoły w radioodbiorniku, poluję jak lis w kurniku, aż lecą pióra, to moja fura.
— Co było dalej? — zapytał Rudolf, kiedy na jego znak Brian przestał śpiewać.
— Zatrzymała się przy mnie bryka Kevina.
— Jakiego Kevina?
— Właściciela. Obok Kevina siedziała ta głupia dupodajka. — Brian pokazał palcem na Lalkę.
— Ona? Byłaś tam? — Rudolf zapytał dziewczynę. Był zaskoczony. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami. Miała twarz idiotki, która dłużej wybiera suknię ślubną niż męża. Rudolf wiedział, jakie to mylące.
— Kevin jej zdjął simloka i zrobił z niej puszczalską zdzirę. Teraz chodzi w jego stajni.
Rudolf spojrzał pytająco na Lalkę, a ta pokazała Brianowi język. Superboty osiągnęły poziom, na którym mogły się bawić inteligencją człowieka, tak jak ludzie bawili się inteligencją psa. Brian ciągnął opowieść.
— Z tyłu siedziało dwóch goryli Kevina. Dupa mokra. Kevin kiwnął na mnie, żebym wsiadał. Goryle zrobiły mi miejsce. Kabona jest? Kevin pyta. Daj mi czas do jutra, grałem na zwłokę. A może frytki do tego? Forsa miała być wczoraj. A ty mi dzisiaj zapodajesz, że jesteś w dupie? Mam interes na oku. Jutro kasa będzie. Na oku to zaraz będziesz miał pizdę mówi Kevin, goryle zaczęły się brechtać, jeden na próbę przyłożył mi piąchę do oka. Wziąłeś towar, to spłać. Sprawa honorowa. A bez honoru, to wiesz kto jesteś? Cwel jesteś. Każdy cwela może dymać. Czaisz bazę? Wyklarujcie mu, bo widzę, że cwel nie klei. Najpierw dostałem fangę w żołas, aż mnie zgięło, potem wyprostowało mnie uderzenie kolanem w michę. Z nosa i wargi leciała mi krew. Tylko tapicerki nie uświń mówi Kevin, a ta bicz — Brian pokazał na Lalkę — obejrzała się na mnie i mówi. No, co powiedziałaś? — Brian zwrócił się do Lalki.
— Do wesela się zagoi.
— Fak ju lalka. — Brian pokazał Lalce środkowy palec.
— A tamci co na to? — Rudolf nalał sobie następnego drinka.
— Z szacunkiem do kobiety, śmieciu, mówi Kevin. Ona na siebie zarabia. Nie to co ty. Jak cię chłopaki przelecą, to zobaczysz, jaka to ciężka praca. Do jutra masz dedlajn. A potem z tobą kaput.
— I co?
— Kevin kazał mi bujać zwłoki.
Rudolf patrzył na Lalkę. Miała na sobie obcisły top, spódniczkę mini i podkolanówki.
— Opowiedz mi swoją historię, Lalka.
Lalka chrząknęła i założyła nogę na nogę. Nie miała majtek, Rudolf zobaczył jej sztuczne krocze. Lalka zaczęła opowiadanie głosem infantylnej nastolatki, prymitywnym językiem dostosowanym do wieku, o którym opowiadała, i Rudolf obserwował, jak jej słownictwo i składnia stają się w miarę mówienia dojrzalsze, dziecinny głos się zmienia i staje się altem dorosłej, doświadczonej kobiety. Nie chwaląc się, on wymyślił tę niewymyślną sztuczkę.
— Pierwszą miesiączkę dostałam jak miałam dwanaście lat ale dopiero później poznałam fajnego chłopaka na dyskotece i on był z liceum. Wcześniej wszystkie dziewczyny miały chłopaka i na mnie mówiły prawiczka i się śmiały. Koledzy na przerwie udawali że mnie gwałcą, nagrywali na telefon i wrzucali do sieci. Chciałam się wieszać ale nie miałam sznura i się bałam. Ksiądz na religii mówił że wtedy się idzie do piekła. Dopiero jak poznałam Briana to mi dali spokój. Koleżanki mi zazdrościły a moja najlepsza przyjaciółka się na mnie obraziła bo Brian był ładny i umiał lepiej tańczyć niż inni chłopacy. Po dyskotece Brian chciał się ruchać a ja nie wiedziałam co zrobić. Wtedy on był na mnie zły i cały dzień nie odpowiadał a ja płakałam. Ale potem mnie zaprosił do swojego domu bo jego rodzice wyjechali. On był z kolegą i pili piwo. Mnie dawali ale ja nie piłam bo nie lubię tylko wolę kolę. Potem oglądaliśmy teledyski zespołu Filth i oglądaliśmy fotki i śmieszne wiadomości o życiu piosenkarzy na stronie Dupelek a później ten kolega Briana poszedł i ja myślałam że my zostaliśmy sami. Jednak ten kolega Briana nie poszedł tylko się ukrył w drugim pokoju a ja się całowałam z Brianem. I wtedy między nami doszło. Brian powiedział że było mu dobrze ale mnie bolało i leciała mi krew aż się wstydziłam. Brian powiedział że zawsze tak jest za pierwszym razem i do wesela się zagoi i potem będzie dobrze a ja powiedziałam że wiem i chciałam się przytulić ale Brian powiedział że muszę już iść bo jego rodzice niedługo przyjadą. Na drugi tydzień Brian zadzwonił żebym przyszła bo starego nie ma i będziemy słuchać piosenki i ja poszłam a tam ten kolega Briana znowu był i oni mi pokazali film jak się bzykam z Brianem i wszystko było widać tylko twarz Briana była zamazana. To ten kolega Briana wtedy nas filmował. I oni powiedzieli że pokażą film chłopakom w szkole albo zrobią wrzutę do netu a ja się wystraszyłam i Brian mnie pocieszał i znowu mi to zrobił bo ja już się nie mogłam bronić. Potem powiedział że nikomu filmu nie pokażą tylko mam temu koledze Briana obiągnąć i ja wzięłam do buzi a Brian znowu filmował i mówił że jestem niezła lodziara ale że to tylko tak dla siebie. Ile razy to się powtarzało to ja już nie pamiętam, ale potem sprowadzali jeszcze innych kumpli, kirali alpagi i jarali hasz albo odkurzali kreskę amfy i mnie zmuszali. Tylko nie lubiłam dawać w kanał bo się bałam igły. Mówili że jestem fajna foczka i kazali mi robić blowjob. Pokazywali różne orgietki z internetu i ze mną kręcili pornole. I brali od kolegów za to pieniądze. Ja najgorzej nie lubiłam jak mi robili anala. Kiedyś Brian mówi, że pozna mnie z jednym ziomalem Kevinem i on mnie wylansuje. Ale on był już stary, miał chyba ponad dwadzieścia lat i był dilerem i alfem się okazało, i miał pod sobą kilka lasek. Brian mnie jemu sprzedał za dług. Więc się wnerwiłam i kazałam później, jak już byłam z Kevinem i on był moim chłopakiem, żeby go pobił, i Kevin kazał zbić Briana bo mu był winien za futer i patrzyłam jak mu krew z buzi i nosa leci. I powiedziałam, że tak zawsze jest za pierwszym razem i do wesela się zagoi. Kevin mu powiedział, że jak nie spłaci, to naśle chłopaków i go przecwelują i jeszcze nakręci z tego film i wrzuci do netu. No to Brian dawał ciała gejom za pieniądze albo wynosił sprzęt z domu, a potem chodził na jumę i robił włamy do bryk, żeby spłacić dług, ale wpadł i poszedł garować, a tam go cwelili pod celą jak burą sukę. Ja już miałam czternaście lat, ale nie wyglądałam jeszcze tak staro, to obsługiwałam nadzianych staruchów, bo na tym była największa kasiora, także w sąsiednich miejscowościach, tam gdzie Kevin miał rewir. Tylko szkoda, że wszystko musiałam dawać Kevinowi, a on mi z tego wydzielał, bo inaczej bym sobie modne ciuchy kupiła, takie jak noszą aktorki i biznesłumen, a nie to dziecinne badziewie, w którym wyglądałam jak wsiara jakaś małoletnia. Miałam niedługo skończyć piętnaście lat, byłam już właściwie dorosła, więc raz podjęłam decyzję i część z tego, co zarobiłam przez noc, a miałam dobrych klientów, grube fisze, co płaciły z górką, bo byli ze mnie zadowoleni, no więc przeznaczyłam kasę na stroje w butiku z lepszymi ciuchami. Kupiłam sobie kostiumik, pończochy i ładne trzewiki. Jak się umalowałam, wyglądałam jak dziewczyna z dobrego domu, co ma osiemnaście lat i mógłby jakiś biznesmen albo prawnik na mnie zwrócić uwagę i zabrać do hotelu, a potem by się we mnie zakochał, boby już był po rozwodzie, i by się ze mną ożenił jak w tym filmie Pryty łumen. W szkole dziewczyny o mało nie zemdlały z wrażenia, wszyscy chłopcy się za mną oglądali, a jedna nauczycielka postawiła mi pałę ze złości, że byłam lepiej ubrana jak ona. Z tamtych pieniędzy prawie nic mi nie zostało, to Kevin się wpienił. Pierwszy raz dał mi wycisk. Tak bił, żeby śladów nie było, bo umiał bić kobiety. Wtedy postanowiłam z nim skończyć. Na drugi dzień powiedziałam mu, że z nim zrywam, odchodzę, a on się zaczął brechtać i powiedział, że mu chyba ze śmiechu dupa odpadnie. Potem był poważny, na mnie patrzy i mówi:
— Dojebałaś jak dzik w sosnę, Lalka. To ja mogę skończyć z tobą. Kleisz?
Naprawdę się wkurwił, i znowu mi dał wycisk, i powiedział, że mnie zatłucze jak sukę, jak jeszcze raz wydam jego pieniądze bez opowiedzenia. I do roboty. Mam odrobić dług. Ale ja nie mogłam, bo mnie wszędzie bolało. Nie mogłam nic jeść i krwią się posikałam. Wieczorem ubrałam byle co i pojechałam busem na dyskę w sąsiedniej dziurze i tańczyłam całą noc z wiochmenami, ale żaden nie tańczył tak jak Brian. Chcieli mi wrzucić pigułkę gwałtu do drinka, ale nie ze mną takie numery, do klopa gwintować rurkę, powiedziałam, a oni że harda suka jestem, fak ju lalka. Rano długo czekałam na powrotnego busa, ale nie przyjechał, już miałam iść, ale zaczęło padać, to zatrzymałam brykę, żeby mnie nadziany gościu podwiózł do miasta, a on zajarzył michę i powiedział okej. Skręcił w lasek i już wiedziałam, że będę mu siorbać pisiora albo chce się bzykać. Żeby mnie chociaż do hotelu zabrał, a nie w lesie jak tirówa. Mi się żyć odechciało.
Rudolf podniósł rękę, wstrzymując opowiadanie Lalki. Wystarczy. Zachciało mu się spać.3 Lalka kończy historię z nadzianym gościem
Jedząc śniadanie, Rudolf zapytał Lalkę, kim był ten człowiek, który ją zabrał samochodem do miasta i po drodze skręcił w las.
— Nazywał się Lech Novak. Absolwent wyższej szkoły prawa i marketingu. Biznesmen w dziedzinie przetwórstwa rolno-spożywczego z Wielkopolski, który odchody zamieniał w dochody. Ale bejmy to nie wszystko, kiedy człowiek ma problem natury seksualnej. Jego żona, wymawiając się hemoroidami, odmówiła uprawiania stosunków analnych. W piczkę proszę bardzo, ale w odbyt nie, bo jej guzki na wierzch wychodzą i siedzieć potem prosto nie może. A kto jej każe cały dzień na dupie siedzieć? Obiadu do szyku nie ugotuje, bo jej tłuszcz pryska. Do mycia okien babę zgodziła, żeby manicure oszczędzić. To akurat dobrze pomyślała, taka fest obliczona jest jak Novak, bo kosmetyczka więcej bierze niż sprzątaczka. Siedzi sobie jak pierwsza dama w salonie na sofie, w trzewikach, gdzie by tam laczki wzuła, i artykuły o asertywności w damskim magazynie czyta. Pipę ma tak po dzieciach rozciągniętą, że co to za przyjemność. Polazła do spowiedzi i ksiądz jej powiedział, że to grzech wołający o pomstę do nieba.
Grzech wołający o pomstę do nieba. Ładnie powiedziane. Tak samo jak zatrzymanie zapłaty robotnikom, do czego nie raz w swojej karierze przedsiębiorcy Lech Novak był zmuszony. Trudno, będzie się w piekle smażyć, jak inaczej nie można. Chociaż prawdę mówiąc, nawet wierzący nie mogą być pewni, czy po śmierci jest jakieś niebo albo piekło. A to, że piekło jest na ziemi, to wszyscy, z wierzącymi włącznie, wiedzą na pewno, i jeśli trzeba wybierać, to lepiej uniknąć tego piekła, które jest, niż tego, które może być. To samo w przypadku nieba. Też lepiej zarobić maksymalnie dużo i kupić sobie tyle raju na ziemi, ile tylko można, niż czekać na nie wiadomo co po śmierci.
Więc kiedy go przypiliło w sobotę po śniadaniu, to co miał zrobić? Jechać na obwodnicę, gdzie pod laskiem stały wschodnie tirówy, które oferowały trzy podstawowe usługi, według rosnącej stawki: w paszczu, w pizdu i w żopu. Pewnie, że tak zrobił, chociaż nie powinien, bo mu sąd prawo jazdy zabrał za wypadek, który kiedyś niechcący spowodował, ale raz się żyje, drugi raz się nie urodzi, a do następnego weekendu cały tydzień. Pojechał, ale po drodze się rozpadało i kurwy wymiotło. Szczęśliwym trafem zabrał na łebka skatajoną cizię po imprezie, co czekała pod wiatą na busa, który nie przyjechał, bo kierowca miał brant po wczorajszym i wziął urlop na żądanie. Na pierwszy rzut oka widać było, że cichodajka. Skręcił w leśną drogę i postawił sprawę jasno, z nim krótka piłka. Albo mu zrobi loda za darmo, albo zapłaci za anala. Wybrała drugą opcję, bo za darmo tylko Brianowi obciągała i była aktualnie spłukana.
Po wszystkim oblekłam badziewiaste lompy i czekałam, glapiąc się z głupią fracą jak ta mela, podczas gdy on wciąż jeszcze obsuwał się po szczytowaniu w coraz głębszą dolinę i byłby zasnął jak niemowlę, tak mu się miło zrobiło, jak po obfitym obiedzie, jakby butlę mleka wydoił. Przejechał pociąg niedaleko i zagwizdał przed przejazdem. „Wyje bana w lesie”, Lechowi przypomniał się kalambur z czasów podwórkowego dzieciństwa. Ja się ocknęłam i przeszłam do rzeczy, jak kelnerka z rachunkiem. Co innego restauracja, co innego leśna droga w deszczu za miastem. Ogarnął go smutek pomieszany ze wstydem i odrazą. „Post coitum omne animal triste”. Łaciński cytat z czasów studenckich na usta mu się cisnął. Już nie pamiętał, skąd to było. Novak miał erudycję w dupie jak żona hemoroidy. Poczuł obrzydzenie do suki, którą byłam w jego oczach. Kazał mi wyskakiwać z auta i łapać inną okazję.
— Już cię tu nie ma!
Rzuciłam się, jakby mnie bąk w zadek ugryzł.
— Myślisz, że nie pójdę na policję, tak? A wiesz, wuja, ile ja mam lat? Byś się zdziwił. Za to się idzie siedzieć, nie? — szczekałam na niego.
— Zamknij papę. — Nie przestraszył się. Byłam w wieku jego córki, ale jego córka by takich obciachowych łachów za skarby nie włożyła. — Więcej lujów w życiu zaliczyłaś niż masz włosów na piździe. — Chciał błysnąć dowcipem, ale źle się wybrał, bo miałam krocze wydepilowane.
— Fak ju men. Jakbyś wiedział, że znam paru szczonów z bejsbolami. Zrobią ci z twojej wypasionej bryki jesień średniowiecza.
Szybkim ruchem, oburącz, chwycił sukę, to znaczy mnie, za gardło, mocno ścisnął i przytrzymał. Trochę konwulsji, wybałuszone gały, siniejąca kalafa. W końcu zastygłam, jakby mnie coś śmiertelnie przeraziło. Novak puścił, ale nie zmieniałam wyrazu twarzy. Taką miała zabójczą ryfę, że w innych warunkach musiałby się uśmiać. Ale on się bał. Zaciągnął moje ciało w krzaki i przykrył gałęziami.
Jechał do domu. Ostro. Chciał uciec stamtąd jak najszybciej. Padał deszcz.
Potem był huk, błysk i ciemność. Pędzący z naprzeciwka bamber z Obornik, pijany jak świnia, zjechał na jego pas. W wyniku czołowego zderzenia obaj kierujący pojazdami ponieśli śmierć na miejscu.
Ostatnie zdanie Lalka wypowiedziała w przyspieszonym tempie, imitując niski głos i skandującą kadencję spikerki telewizyjnej.
— Była o tym wzmianka w lokalnej telewizji — dodała, wzruszając ramionami.4 Daniel opisuje Hannie miłość, która umarła
Jakie to uczucie, oglądać o tym reportaż i popijać herbatę w fotelu? Dotąd Hanna nawet się specjalnie nad tym nie zastanawiała. Patrzyła na to tak, jak przedtem patrzyło się na lokalne wojny, zamachy, katastrofy, tsunami, trzęsienia ziemi, powodzie i wzdęte brzuchy zagłodzonych murzyniątek z muchami na twarzy, kiedy się jadło obiad i rozmawiało z dobrze odżywionymi dziećmi o szkole.
Hanna tego nie pamięta, ale podobno kiedyś dobro walczyło ze złem. Z mniejszym lub większym powodzeniem. Jedyną walką, jaką Hanna widziała, była walka zła ze złem. Czy wynik miał w taki wypadku znaczenie?
Za oknem siąpił zimny deszcz. Zamiast ciepłej, słonecznej wiosny była plucha niby-zimy. Rozpylone w atmosferze aerozole, których zadaniem było schłodzić klimat, zakłóciły przebieg monsunów, co spowodowało susze i powodzie, które pozbawiły zbiorów pół miliarda ludzi. Twierdzą, że jeszcze trzydzieści lat temu można było temu zaradzić. Zlatywali się politycy i biznesmeni na konferencje i negocjacje w sprawie ochrony klimatu prywatnymi odrzutowcami. Radzili w luksusowych ośrodkach, bankietowali w drogich hotelach, aż w końcu uznali, że ratowanie planety jest zbyt kosztowne.
Mówiono w czasach, kiedy Hanna była dziewczynką, że świat zmieni się dopiero wtedy, kiedy ludzie zaczną bardziej cenić to, czego nie cenią inni ludzie. Nie zaczęli. Mężczyźni wciąż najbardziej cenili to, co cenili inni mężczyźni. Kobiety nadal najbardziej ceniły takich właśnie mężczyzn. Hanna dołożyła swoją cegiełkę.
To się zmieniało w miarę postępów sztucznej inteligencji. Boty, nad którymi pracowała Hanna, były z początku mało skomplikowane. Wykonywały polecenia, zachowywały się tak, jak tego od nich oczekiwano, mówiły to, co się im powiedziało. Początkowo boty myślały tak jak ludzie, tylko jeszcze głupiej. Ludzie nie mogli się od botów niczego nauczyć, tak jak nie mogli się niczego nauczyć od innych ludzi, bo inni ludzie myśleli tak samo jak oni. Zmianę dało się zauważyć, kiedy boty zaczęły się uczyć nie od ludzi, ale od samych siebie.
Jeszcze zanim Hanna przeszła do obecnej korporacji, ładnych parę lat temu, była zatrudniona w dziale personalnym innej firmy. Programowała algorytmy dla botów rekrutacyjnych, które analizowały dane o kandydatach i wybierały najlepszych. Mimo całego wyrafinowania technicznego, włącznie z rozpoznawaniem i analizą twarzy i głosu, mimo monitorowania ciśnienia, pulsu, składu chemicznego potu, a nawet, w niektórych przypadkach, encefalografii, boty popełniały głupie błędy, takie same jak ludzie. Kiedy zauważyły, że większość udanych rekrutacji to mężczyźni, na własną rękę wprowadzały współczynnik, który obniżał ocenę, jeśli kandydatką była kobieta, co jeszcze bardziej wzmacniało trend. Boty robiły dokładnie to, co robili ludzie, którzy wysokiego mężczyznę o niskim głosie oceniają wyżej od innych, a ładną i szczupłą kobietę uważają za lepiej wykształconą i bardziej inteligentną od mniej urodziwej. Tyle że ludzie robili to instynktownie, zupełnie nie zdając sobie sprawy ze swojego automatyzmu, podczas gdy automaty działały na podstawie obiektywnych danych i analizy statystycznej, były więc od ludzi bardziej świadome tego, co robią.
Hanna nie przypuszczała, że przejście do korporacji botów, zwłaszcza do działu botów seksualnych, okaże się takie interesujące. Były to przede wszystkim boty konwersacyjne. Czym jest w końcu seks, jeśli wyjść poza fizjologię? Seks to rozmowa, malarstwo, muzyka, literatura. Dziedziny, które stały się domeną sztucznej inteligencji, a które tacy ludzie jak Hanna kochali najbardziej.
Daniel wyświetlał w jej soczewkach światy, które dawały rozkosz silniejszą niż orgazm, a przynajmniej dłuższą i subtelniejszą. Umiał malować jak da Vinci, Rembrandt, Vermeer i van Gogh, ale potrafił też to, czego żaden z nich nie byłby w stanie zrobić. Tworzył obrazy będące połączeniem ich stylów. Najbardziej utalentowanym ludziom nie pozostawało nic innego, jak podziwianie dzieł sztucznej inteligencji i wymyślanie dla nich nazw. Daniel z równą łatwością potrafił stworzyć wyrafinowaną abstrakcję, jak i jelenia nad strumykiem przy świetle księżyca. Umiał komponować. Hanna zadawała mu muzyczne narracje. Nadal chętnie słuchała oryginalnych otworów Satiego i Debussy’ego, ale znała je już tak dobrze. Słuchała tych kompozycji od lat. Daniel tworzył dla niej nowe rzeczy w tym samym duchu. Mógł to robić w nieskończoność. To było tak, jakby jej ukochani kompozytorzy nie umarli, tylko nadal żyli i tworzyli. Specjalnie dla niej.
Nostalgia, owszem. Wprawdzie mówią, nostalgia niej jest już taka jak dawniej, ale Hanna wolała nawet to niż tak zwane życie chwilą. Być jak piesek? Bez przeszłości i przyszłości. Miska, drzemka, spacer, kopulacja, śmierć w nieświadomości.
Po rozwodzie z Damianem potrzebowała bardzo dużo smutnej muzyki i opowieści. Jako nastolatka bez przerwy czytała. Potem wolała słuchać. I muzyki, i literatury. Książki audio czytane przez dobrych aktorów wciąż cieszyły się większą popularnością niż teksty czytane przez urządzenia, ale sytuacja się zmieniała. Najbardziej zaawansowane boty wyposażone w sztuczną inteligencję najnowszej generacji nie tylko potrafiły dorównać interpretacyjnie wybitnym aktorom, ale same tworzyły opowieści nie gorzej niż dobrzy pisarze, a przy tym bez porównania szybciej, wykorzystując ogromne korpusy istniejących testów i nagrań.
Daniel dobrze naśladował style różnych autorów i epok. Jego opowieści naśladowcze, niezależnie od ciężaru stylistycznego i podniosłości tonu, nie zawsze miały sens, wkradał się do nich mimowolny komizm, brzmiały jak pastisze i satyryczne trawestacje, nawet jeśli rzecz miała wymiar tragiczny, ale to też było częścią tradycji literackiej. Całkiem możliwe, że niektóre z tych opowieści przekraczały już zdolności interpretacyjne Hanny. Jej iloraz inteligencji był wprawdzie na poziomie, który jeszcze dwa pokolenia temu uznano by za genialny, ale nic to nie znaczyło wobec możliwości, jakie zaczęła osiągać sztuczna inteligencja. Nawet z niektórymi młodymi ludźmi, których genomy jeszcze przed urodzeniem zostały ulepszone, Hanna nie mogła się intelektualnie równać.
Tak jak w przypadku muzyki, tak i w opowieści Hanna zadawała Danielowi różne rzeczy, ale niekiedy pozwalała mu popuścić wodze fantazji, dawała mu swobodę twórczą, wyrażając się górnolotnie i z przymrużeniem oka, bo przecież wiedziała, że twórczość, do jakiej była zdolna sztuczna inteligencja, polegała na nieskończenie szybkim losowym próbkowaniu ogromnej liczby możliwości oraz na ocenianiu i porównywaniu efektów. Czy przypadkowo nie w ten sposób powstała rosiczka, orchidea, dzwonek rozpierzchły, firletka poszarpana, podejźrzon księżycowy, durian, cedr, buk, baobab, mrówka, mrówkojad, pingwin, koliber, niedźwiedź polarny, żyrafa, hipopotam, delfin, człowiek? Natura próbkuje wolno, ale ma miliardy lat na uzyskanie efektu.
Tego wieczoru, po tym jak Daniel doprowadził ją trzykrotnie do orgazmu, Hanna poprosiła go, żeby opowiedział jej, jak wygląda miłość, która umarła. Co się z nią dzieje. Daniel, przytulony do jej pleców, zapytał: — W jakiej konwencji? Hanna odpowiedziała: — Turpizm, barokowość.
Daniel mówił prawie szeptem. Miał dobrze dopracowaną funkcję oddechową. Jego oddech był ciepły i przyjemnie pachniał.
Miłości, która umarła, najpierw blednie skóra. Jest to spowodowane zatrzymaniem akcji serca i ustaniem krążenia. Krew nie krąży, kiedy serce miłości przestaje bić. Jednak na krew, która nie płynie, działa siła ciążenia, dlatego krew przesiąka bezwładnie do najniżej położonych części ciała. Już po kilkudziesięciu minutach od śmierci na bladym ciele miłości pojawiają się wiśniowe przebarwienia pod skórą.
Jeśli miłość umarła leżąc na wznak, sine plamy widać początkowo na karku i uszach, potem na plecach, a wreszcie są również widoczne na całym dolnym obszarze ciała, to jest na pośladkach oraz na udach z tyłu. Jeśli miłość umiera leżąc na brzuchu, przebarwienia wystąpią na piersiach, na brzuchu i na udach z przodu. Kiedy miłość umiera w pozycji stojącej albo wiszącej, krew zbiera się w dolnych częściach rąk i nóg, które wyglądają tak, jakby były odziane w ciemnowiśniowe rękawiczki i skarpetki.
Przez pierwsze godziny od zgonu przebarwienia nie są jeszcze utrwalone i mogą się przemieścić, jeśli się zmieni położenie zwłok miłości. W tym okresie plamy bledną, gdy się je naciśnie palcem, a po zwolnieniu nacisku siność powraca. Po kilkunastu godzinach następuje ostateczne utrwalenie plam i ciemny kolor skóry nie znika wskutek nacisku.
W pierwszej fazie po śmierci miłość wysycha. Wysychanie pośmiertne objawia się zmętnieniem rogówki oka. Rogówka traci wodę i oczy martwej miłości stają się mętne, nie błyszczą. Później wysychają spojówki i usta. Czerwone wargi miłości przyjmują barwę sinobrunatną. Skóra na twarzy z początku się naciąga i wygładza, zmarszczki wydają się mniej widoczne. Później górna szczęka i żuchwa rozciągają zdeformowaną twarz w uśmiechu.
Zaraz po zgonie całe ciało miłości ulega zwiotczeniu. Potem następuje stężenie pośmiertne, czyli zesztywnienie i skrócenie mięśni. Stężenie najpierw obejmuje mięsień serca, w dalszej kolejności palce i stopy. Po paru godzinach stężenie obejmuje już wszystkie mięśnie. Zwłoki miłości przybierają charakterystyczny układ z nienaturalnym przygięciem kończyn i zgięciem palców rąk. Zesztywnienie jest odwracalne i ustępuje stopniowo, w zwykłych warunkach po upływie dwóch, trzech dni od momentu zgonu.
Rzadkim odstępstwem od normalnego procesu jest sporadycznie występujące stężenie kataleptyczne, które następuje tuż po śmierci. Jeśli miłość doświadczyła gwałtownego, ciężkiego wysiłku, miała drgawki bądź gorączkę, w chwili śmierci może momentalnie zastygnąć. Znany jest przypadek, kiedy miłość zmarła w pozycji klęczącej z wyciągniętą przed siebie ręką i w tej pozycji zesztywniała.
W trakcie późniejszych zmian pośmiertnych komórki i narządy wewnętrzne miłości rozpadają się na skutek działania enzymów. Pierwsze autolizie ulegają komórki mózgu, dalej krew. Jako ostatnie rozpadowi poddaje się serce.
Następnie działalność rozpoczynają bakterie, które za życia bytują w przewodzie pokarmowym miłości, na jej skórze, w drogach oddechowych i płciowych. To one odpowiadają za etap gnicia. Objawy gnicia zwłok miłości widać najszybciej w podbrzuszu, w postaci zielonkawobrunatnego zabarwienia. Zwłoki miłości zaczynają nabrzmiewać. W miarę jak bakterie wyjadają żołądek i jelita, wytwarzane przez nie gazy zaczynają wydymać brzuch.
Substancje powstające podczas rozkładu ciała przyciągają owady. W zależności od warunków klimatycznych i pogody już parę godzin po śmierci miłości pojawiają się pierwsze insekty. Muchówki z rodziny plujek żerują i składają jaja w rozkładającym się ciele. Żerowanie zaczynają w miejscu gałek ocznych i w okolicach intymnych. Owady wyjadają oczy nieżywej miłości, zostawiając puste oczodoły.
Skóra martwej miłości przybiera czerwonawy kolor. Tkanka tłuszczowa pod skórą zaczyna się rozkładać, nadając zwłokom szklisty połysk. Gdy skóra nabiera barwy karmelu, zaczyna się na niej pokazywać sieć fioletowych i szkarłatnych linii, przypominająca mapę rzek. Jest to martwy układ krążenia miłości. Krew w żyłach i tętnicach gnije, rozdymając je i nadając im ciemniejszą barwę, przez co wyglądają tak, jakby ktoś wymalował je na ciele miłości flamastrem.
Po kilkunastu dniach przemiany ze świeżego ciała miłości w nagi szkielet czaszka miłości jest już odsłonięta. Włosy zsuwają się z kości niczym odczepiona peruka i podtrzymywane resztkami tkanki leżą w kałuży ciemnej tłustej breji otaczającej głowę. Rozdęty brzuch miłości zapada się do środka, skóra przywiera do żeber. W następnych dniach odsłaniają się żebra oraz fragmenty kręgosłupa, podobnie jak kości miedniczne w okolicy genitaliów wyjedzonych przez robaki. Kończyny miłości rozkładają się wolniej, ponieważ pozbawione są wilgotnych, ciemnych otworów, znajdujących się na twarzy i w kroczu, które przyciągają insekty. Same dłonie i stopy zmarłej miłości ulegają innego rodzaju przemianie: skóra zaczyna mięknąć i schodzić wielkimi płatami, jakby miłość doznała rozległych oparzeń słonecznych.
Jeśli ciało martwej miłości leży w miejscu wilgotnym, przy braku dostępu do tlenu i w niskiej temperaturze, wtedy ulega przeobrażeniu tłuszczowo-woskowemu. Po wydostaniu się poddanej reakcjom substancji tłuszczowej na zewnątrz ciała zamienia się ona w kruchą białoszarą masę, przypominającą wyglądem gips lub wapno.
Do strupieszenia, czyli swoistej mumifikacji, dochodzi wtedy, gdy zwłoki miłości przebywają w środowisku suchym, przewiewnym, przy wysokiej temperaturze. W takich warunkach nie następują procesy gnilno-fermentacyjne. Skóra miłości staje się twarda i zmienia kolor na brązowy lub czarny.
Ostatnim etapem rozkładu miłości jest zeszkieletowanie, kiedy widać pełny szkielet, bez skóry i innych tkanek miękkich. Ile czasu musi upłynąć, aby z gorącokrwistej miłości o pełnym ciele zostały po śmierci tylko kości? To zależy od całej masy czynników. Zaczynając od wagi i rodzaju odzieży, od tego jaka panowała temperatura i warunki atmosferyczne, aż do takich czynników jak to, czy był to teren otwarty, czy raczej jakiś budynek lub mieszkanie, oraz czy zwłoki miłości zostały zakopane, czy może znajdowały się w wodzie.
Na wolnym powietrzu do utraty tkanek miękkich dochodzi w ciągu dwóch lat, w przypadku pogrzebanych zwłok zajmuje to nawet pięć lat. Zupełne zeszkieletowanie, łącznie z rozpadem chrząstek i więzadeł, zajmuje od pięciu do dziesięciu lat. Duże nasłonecznienie, działalność owadów i padlinożerców, może znacznie skrócić czas zamiany umarłej miłości w szkielet.
Szkielet pogrzebanej miłości nie będzie trwał wiecznie. Kości rozpuszczają się pod wpływem kwasów działających w ziemi. Fragmenty kości mogą się jednak zachować przez setki a nawet tysiące lat.
— Teraz mnie uśpij mroczną dekadencją starego dobrego Erika Satie.
— Chcesz posłuchać dalszych części Gymnopédies?
— Uhm.8 Maria patrzy przez okno
Maria jest w nowym domu, do którego przywiozła ją Hanna. Zaczyna nowe życie w mieszkaniu na czwartym piętrze.
Zanim Maria znalazła się w swoim mieszkaniu, widziała, jak chodnikiem szedł zaniedbany stary mężczyzna z psem. Potulna suka mieszańca owczarka niemieckiego. Mężczyzna cuchnął, miał długie szare włosy, niechlujną szarą brodę i ziemistą twarz z głębokimi porami. W porach tkwiły czarne łebki białych, długich jak glista wągrów. Pies lizał brudny śnieg. Był spragniony. Stary zaniedbany mężczyzna krzyczał: — Ty kurwo! Nie jedz śniegu! — Bił sukę ręką po głowie i krakał zachrypniętym wronim głosem: — Ile razy ci mówiłem! Nie jedz śniegu. — Znowu uderzał sukę dłonią po głowie. — Ty kurwo jebana! — Suka stała z opuszczonym ogonem, położyła uszy po sobie. Stary cuchnący mężczyzna warczał: — Do domu! Ja ci dam jeść śnieg. Do domu, kurwo! Ja ci pokażę. — Brudny mężczyzna i suka z opuszczonym ogonem poszli w kierunku innego wejścia do klatki schodowej.
Maria rejestruje to, co się dzieje. Maria wie, co to znaczy być psem. Maria nie wie, co to znaczy być człowiekiem.
Jest sama i patrzy przez okno. Nie zapala światła. Nikt jej nie widzi. Obserwuje ludzi z bloku naprzeciwko, który jest bardzo blisko. W niektórych oknach nie ma rolet ani firanek. Maria jest sama, nic nie robi. Czeka na Hannę. Hanna nie przyjeżdża. Kontaktuje się z Marią na odległość. Sprawdza, czy wszystko w porządku. Wszystko dobrze, odpowiada Maria i patrzy na życie ludzi w mieszkaniu na drugim piętrze, dwa piętra niżej od pokoju Marii.
Widzi kobietę, która mieszka z nastoletnią córką. Kobieta nie ma męża ani stałego partnera. Co weekend jest u niej inny mężczyzna. Kobieta wyciąga butelkę z barku, częstuje alkoholem. Córka zamyka się w pokoju obok. Okno bez rolet. Zakłada słuchawki na uszy i tańczy, tańczy, tańczy.
Koniec lutego. Na pierwszym piętrze Maria widzi stare małżeństwo, które wciąż ma w mieszkaniu sztuczną choinkę. Co wieczór ją zapalają i zostawiają włączoną na noc. W ich oknie są zasłony, Maria widzi przez nie świecącą choinkę.
W innym mieszkaniu widzi czterdziestoletniego mężczyznę, który dniami i nocami przesiaduje przed laptopem. Wzdłuż ścian dużo książek, pełne regały. Czterdziestoletni mężczyzna mieszka sam, nikt go nie odwiedza. Rzadko wychodzi z domu, tylko na krótko, co drugi dzień robi zakupy. Pali papierosy na balkonie. Mimo zimna nie nakłada kurtki.
Na parterze leży w łóżku mężczyzna. Wstaje tylko do toalety i do kuchni. Jest gruby. Ma dwa podbródki i obwisłe policzki. Jego łysa głowa wygląda na napuchniętą. Całe dnie ogląda telewizję. W południe i po południu. W środku nocy. Nad ranem. Kiedy inne okna są ciemne, w jego oknie jest sine światło.
Co parę dni odwiedzają go bliscy. Dwie otyłe kobiety i szczupły siwy mężczyzna. On leży w jednym pokoju, w drugim siedzą oni. Robią sobie herbatę w kuchni. Potem wychodzą. Któregoś wieczoru nie ma już światła. Od tamtej pory okno jest zgaszone. W nocy wygląda jak pusty oczodół.
Maria widzi, jak mieszkańcy jednego z mieszkań wyrzucają późnym wieczorem śmieci przez balkon. Rzucają śmieci pod kątem, śmieci lecą na ukos i upadają po sąsiedzku pod innym pionem balkonów.
Młody mężczyzna w sportowym odzienie idzie każdej nocy z workiem na śmieci. W pobliżu śmietnika staje samochód. Mężczyzna w sportowym odzieniu przekazuje coś osobie siedzącej w środku. Osoba z wnętrza samochodu podaje coś mężczyźnie w sportowym odzieniu.
Widzi młodych ludzi uprawiających seks trzy razy w tygodniu późnym wieczorem. Nie zasłaniają wtedy okien. Opuszczają rolety, kiedy śpią w dzień. Robią to inaczej niż Maria z Edwardem. Albo raczej Edward z Marią. Kiedy się kochają, w panoramicznym telewizorze zawieszonym na ścianie odtwarzany jest film pornograficzny. Telewizor wisi na wprost okna i jest tak duży, że Maria odróżnia szczegóły anatomiczne. Raz w tygodniu w seksie bierze udział trzeci partner. Jest to męski bot starszego typu.
Hanna wspominała o botach seksualnych najnowszej generacji z warstwą medycznego silikonu, który sprawia, że mają jedwabistą skórę z naturalnym owłosieniem klatki piersiowej, włosami łonowymi, pieprzykami, piegami i bliznami. Wszystkie realistyczne detale, włącznie z drobnymi niedoskonałościami, ustalane są na zamówienie. Kolor skóry i oczu, rysy twarzy, kształt i miękkość ust, rodzaj i smak języka, rozmiar i wygląd jąder i penisa.
Maria słucha bez zainteresowania o cielesnych zaletach najdoskonalszych botów. Dopiero uwagi na temat możliwości sztucznej inteligencji, w którą niektóre egzemplarze są wyposażone, dają Marii do myślenia. Hanna twierdzi, że boty ze sztuczną inteligencją w postaci samouczącej się sieci neuronowej przewyższają większość mężczyzn, przynajmniej takich jak Edward. Maria się uśmiecha. Rozumie żart. Hanna jest poważna.
— Rudolf chce odebrać sobie życie — mówi. — W kokonie eutanazyjnym.
— Jest chory? — pyta Maria.
— Tak jak my wszyscy. — Hanna patrzy w okno. Krople deszczu liżą ciemne szkło.
— Czy sprzedaż kokonów eutanazyjnych nie jest rejestrowana?
— Rudolf ma starą kapsułę. Model sprzed lat, prosty. Naciśnie guzik i kapsuła wypełni się azotem. Włoży okulary wirtualnej rzeczywistości i odejdzie, patrząc na morze i księżyc.
— Będzie słyszał muzykę?
— Tak. „Światło księżyca” Debussy’ego. Potem symfonię „Morze”. Zapewne umrze już w trakcie pierwszej części.
— Więc nie dotrwa do trzeciej części pod tytułem „Rozmowa wiatru z morzem”.
— Na pewno nie. Nie usłyszy nawet drugiej części.
— „Gra fal”.
— „Gry fal” też nie zdąży wysłuchać.
— Prawo do śmierci tak samo jak prawo do życia jest prawem fundamentalnym. Nikt nie może nikomu tego prawa dać ani odebrać — mówi Maria.
— Ale szkoda. Wybitnie zdolny człowiek. Mógłby jeszcze długo i szczęśliwie żyć. Tak jak ty i ja.
— Jak ty i ja — powtarza Maria.
Hanna milczy, jakby chciała już teraz uczcić Rudolfa minutą ciszy.
Rudolf pracował w centrum rozwoju produktu tak jak Hanna, ale w innej komórce, która realizowała najbardziej zaawansowane boty specjalnego przeznaczenia. Projekty Hanny i pozostałych inżynierów rozwoju produktu z jej działu dotyczyły standardowych botów seksualnych męskich i żeńskich. Hanna była odpowiedzialna za sztuczną inteligencję, kierowała zespołem programistów. Rudolf pełnił analogiczną funkcję w komórce produktów specjalnych. Korporacja unikała terminu „eksperymentalny”, preferując słowo „specjalny”, ale Hanna również przeprowadzała eksperymenty na swoją rękę, korzystając z odkryć laboratorium Rudolfa. Niekoniecznie za jego wiedzą.
Zapamiętała ich drugi raz. Pierwszy był normalny, jeśli można to tak ująć. W jej mieszkaniu, ani słaby, ani rewelacyjnie dobry.