Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu. Tom 2 - ebook
Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu. Tom 2 - ebook
Nekromanci Bauchelain i Korbal Broach – wrogowie cywilizacji, wskrzesiciele umarłych, kosiarze dusz żyjących, pożeracze nadziei, zdrajcy wiary, zabójcy niewinnych i skromne uosobienia zła – muszą odpowiedzieć za wiele czynów i w końcu za nie odpowiedzą, ale najpierw muszą za pomocą kłamstw, morderstw i oszustw utorować sobie drogę przez trzy kolejne opowieści rozgrywające się w wyjątkowo nędznych i zubożałych zakątkach malazańskiego świata, ku wielkiemu wstydowi ich cierpliwego sługi, Emancipora Reese’a. W tej książce prezentujemy czytelnikom trzy kolejne nowele o ich przygodach: Żmijce przy Plamoujściu, Szlak Potłuczonych Dzbanów i Biesy z Koszmarii.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66712-34-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Mam już za sobą wiele lat. W gruncie rzeczy nigdy nie byłem starszy. W życiu człowieka nadchodzi chwila, gdy odkłada na bok wszystkie swe obawy, wszystko, co starannie ukrywał, by nie zaszkodziło jego reputacji. Możemy przyjąć założenie, że chwila, o której mówię, nadchodzi tego dnia – ściślej mówiąc, jeden dzwonek po północy – gdy sobie uświadamia, że nie może już osiągnąć nic więcej. Zdaje też sobie sprawę, że ostrożność nie pomogła mu w odniesieniu sukcesu, ponieważ nie zdołał go odnieść. Nawet jeśli jestem przekonany, że moje życie było pełne pasji, bogactw zdobytych w zasługujący na podziw sposób i tak dalej, to przekonanie pozostaje dość wątpliwe. Porażka ma wiele postaci, a ja poznałem je wszystkie._
_Pozłacany dar słońca przydaje życia temu wietrznemu miejscu odpoczynku, w którym siedzę – stary mężczyzna pachnący oliwą i atramentem – i skrobię te słowa stępionym gęsim piórem, podczas gdy z otaczającego mnie ogrodu dobiegają szepty, a nieme słowiki siedzą na ciężkich od owoców gałęziach. Och, czyżbym czekał zbyt długo? Kości mnie bolą, wszędzie mnie kłuje, żony przyglądają mi się z cienia kolumnady, z ich umalowanych ust wysuwają się języki o czarnych koniuszkach, a w gabinecie sędziego klepsydra odmierza cierpliwość w rytmie cmokających warg._
_Wspominam chwałę świętych miast, w których klękałem w przebraniu przed zawoalowanymi tyranami i pocałowanymi przez bogów braćmi żebrzącymi, a na pustyniach, daleko od tłocznych ulic, karawany wędrowców o ogorzałych od słońca twarzach zbliżają się do wieczornego postoju, strażnicy z plemienia Gilków gromadzą się w cienistych oazach. Wiele razy wędrowałem z nimi jako nieznany nikomu poszukiwacz przygód, poeta o bystrym spojrzeniu, zarabiający na życie powtarzaniem opowieści o starożytnych dniach. A czasami wcale nie tak starożytnych. Gdybyż tylko o tym wiedzieli._
_Zafascynowani słuchacze nie skrywali przede mną niczego, ponieważ życie na pustyni skłania mężczyzn i kobiety do słuchania opowieści o wszystkim, co naturalne i nienaturalne. Ja jednak, mimo wszystkich słów pełnych łez i radości, smutków miłości i śmierci, które wychodziły z moich ust, gładkie jak oliwki i słodkie jak figi, nigdy nie przelałem ani jednej kropli krwi. Noc mogła ciągnąć się dalej, pełna śmiechu i łez, słów sprzeciwu i żarliwych modlitw o przebaczenie (oczu lśniących od mojej nieśpiesznej eksploracji ciała chwilowej kochanki, jedwabnej pościeli, błysku bujnych ud i piersi), jakby duchy piasku i bogowie tornada mogli zatrzepotać skrzydłami ze wstydu i zapierającego dech w piersiach szoku. O nie, przyjaciele. Spójrzcie, jak wiją się z zazdrości!_
_Powinienem dodać, że moje opowieści pochodzą z całego świata. Odwiedzałem Toblai w ich górskich warowniach, gdzie zaspy śniegu sięgają wyżej niż szczyty dachów długich domów. Stałem na wysokich klifach Zguby, obserwując uszkodzony statek, z wysiłkiem brnący ku bezpiecznemu miejscu. Chodziłem po ulicach Malazu, w posępnym cieniu Mocka, i widziałem na własne oczy sam Dom Umarłych. Tylko upływ lat zagraża śmiertelnemu wędrowcowi, albowiem świat jest okrągły i ten, kto pragnie zobaczyć wszystko, jest skazany na podróżowanie bez końca._
_Ale teraz widzicie mnie w tym azylu, gdzie chłodzi mnie fontanna, a opowieści, które zapisuję na poskrzypujących kartach z papirusu, są smacznymi kąskami czekającymi na znużonych wędrowców w tej oazie. Nasyćcie się albo zgińcie. Życie jest tylko poszukiwaniem ogrodów i bezpiecznego schronienia, a ja je odnalazłem i prowadzę teraz najsłodszą z wojen, albowiem nie umrę, dopóki będę miał choć jedną historię do opowiedzenia. Nawet bogowie czekają zafascynowani._
_Słuchaj więc, słowiku, i mocno trzymaj się swojej gałęzi. Jestem tylko kronikarzem, a niekiedy również świadkiem albo opowiadaczem magicznych kłamstw, w których kryją się najczystsze prawdy. Słuchaj mnie uważnie, bo ta opowieść zawiera moje osobiste wspomnienia. To ogród chaotyczny i zachwaszczony, śmiem jednak twierdzić, że jest równie wspaniały w swej płodności, której zawdzięczam te połyskliwe nasiona. To opowieść o Nehemothach i ich śmiałych poszukiwaczach, a także o pielgrzymach, poetach i o mnie, Avasie Didionie Migocie, byłem bowiem świadkiem tego wszystkiego._
_Na pielgrzymim szlaku prowadzącym przez Wielką Suchość, podczas prawdziwego sezonu, dwadzieścia dwa dni i dwadzieścia trzy noce drogi od Bramy Donikąd do Świątyni Obojętnego Boga, na trasie znanej wszystkim jako Szlak Potłuczonych Dzbanów. Zaczynamy od cudownego zrządzenia losu, które zgromadziło w jednym miejscu i czasie, dwadzieścia trzy dni drogi za Bramą, tak wspaniały zestaw wędrowców. A także od paskudnego pecha, który sprawił, że sezon był niepewny i z pewnością fałszywy. Na posępnych pustkowiach studnie wyschły, a źródła zatkało cuchnące błoto. Obozy Poszukiwaczy porzucono, ich ogniska wystygły. Nastał dwudziesty trzeci dzień, a my nadal mieliśmy przed sobą długą drogę._
_Szczęśliwy traf przyniósł to spotkanie, a pech sprawił, że podróż okazała się wyjątkowo trudna. Opowieść zaczyna się tej właśnie nocy, od kręgu siedzących wokół ogniska wędrowców._
_Czym jest krąg, jeśli nie mapą każdej duszy?_Opisanie wędrowców
_W tym kręgu spotkamy pana Moszcza Ambertroshina, lekarza, lokaja i stangreta pracującego dla Dantoc Calmpositis. Ma szerokie bary i być może walczył kiedyś w licznych wojnach, ale więzy łączące go z tym życiem dawno już się zerwały. Twarz ma naznaczoną bliznami i bruzdami, a jego broda wygląda jak ptasie gniazdo barwy miedzi i żelaza. Służy starej kobiecie, która nigdy nie opuszcza wysokiej karety i ukrywa twarz za grubymi zasłonami w oknach. Podobnie jak pozostali wędrowcy, Dantoc wyruszyła na pielgrzymkę. Bogactwo nie przynosi wielkiego pocieszenia, gdy dusza jest zbyt rozrzutna. Dlatego Dantoc weźmie w rękę miseczkę i będzie żebrała przed obliczem Obojętnego Boga. Tej nocy dla obojga błogosławieństwo jest jednak tak odległe, że równie dobrze mogłoby leżeć na drugim końcu świata._
_Pan Moszcz zalicza się do sympatycznych ludzi, których podróżna torba jest pełna użytecznych umiejętności i którzy chętnie zapalają fajkę, by pogrążyć się w poważnym zamyśleniu. Każde wypowiadane przez niego słowo jest starannie odmierzone, jak moneta wydawana przez skąpca, która uderza o drewniany blat z twardym stukiem, a ten dźwięk nadaje jej znaczenie, nawet jeśli liczby się nie liczą. Mruży powieki w charakterystyczny sposób i ludzie chętnie go słuchają, być może podejrzewając, że jest mądry i skrywa głębokie tajemnice. Ten godny zaufania mężczyzna z bokobrodami jest idealnym lokajem i wkrótce los wielu ludzi spocznie na jego barkach._
***
_Drugi krąg jest niespokojny i ten fakt wymaga wyjaśnienia. Wśród Nehemothanai znajduje się dwóch rycerzy, którzy nie spoczywają w pościgu za najbardziej osławionymi, straszliwymi mordercami i magami, Bauchelainem i Korbalem Broachem. Ci niebezpieczni ludzie są już blisko owych dwóch łotrzyków i być może dzieli ich już od nich tylko kilka dni. Ale za tym pośpiechem kryją się też inne motywy. Powiadają, że jakaś tajemnicza kobieta dowodząca armią mścicieli również pragnie głów Bauchelaina i Korbala Broacha. Gdzie ona jest? Nikt tutaj tego nie wie._
_Tulgord Vise ogłosił się Śmiertelnym Mieczem Sióstr i jest wcieleniem czystości we wszystkich szczegółach, pomijając imię, które nosi. Płaszcz ma obszyty białym futrem, puszystym jak wonny ogród dziewicy. Efektowny, pokryty emalią hełm osłaniający jego głowę lśni jak białko jaja na patelni. Polerowany kolczy płaszcz odsłania w uśmiechu liczne szeregi srebrnych zębów. Gałką jego dumnego oręża jest wielki opal. Żadna kobieta nie oparłaby się pokusie dotknięcia go, jeśli tylko nie zabraknie jej śmiałości._
_Jego lico płonie wizją objawienia, oczy są grudkami złota pochodzącymi z ukrytego skarbca, którego nikt nigdy nie odnajdzie. Wszelkie zło, jakie widział, zginęło z jego ręki. Całą szlachetność, której udziela wędrowcom samą swą obecnością, spłodził w ciągu dziewięciu miesięcy. Oto Tulgord Vise, rycerz i obrońca prawdy w świętym blasku Sióstr._
_Przejdźmy teraz do drugiego rycerza, który był na tyle śmiały, że rzucił wyzwanie pretensjom Śmiertelnego Miecza do niezrównanej pobożności. Arpo Relent nosi tytuł Zdrowego Rycerza i pochodzi z odległego miasta, które ongiś było czyste i prawe, ale obecnie, po wizycie Bauchelaina i Korbala Broacha, zmieniło się w upadłą parodię wszystkiego, co ongiś sobą reprezentowało. Tak przynajmniej zapewnia Zdrowy Rycerz i te słowa stanowią sedno jego ślubów zemsty._
_Determinację Tulgorda Vise’a wzmacnia błogosławiona biel jego oblicza, natomiast spokojne nieprzejednanie Arpa Relenta pokrywa pozłota słonecznego blasku. Ten kontrast między dwoma rycerzami zapowiada możliwość bardzo nieprzyjemnego starcia między nimi. Arpo ma masywną klatkę piersiową. U jego bioder zwisają bliźniacze długie miecze, ukryte w pochwach z czarnego drewna ozdobionego złotym filigranem. Ich gałki wyglądają jak złote jaja, z których mogłyby się wykluć kobiece westchnienia. Arpo Relent zaiste jest dumny z tych mieczy. Ten niezrównany wzór czystości nie dba przy tym o westchnienia. I cóż możemy na to powiedzieć?_
***
_Mając za towarzyszy trzech braci wyglądających, jakby spuszczali gorylom łomot dla rozrywki, Oskoma Pieśniarz również mogłaby być skazana na życie w cnocie. W dodatku Mikrus Pieśniarz wlepił spojrzenie w grupkę artystów i oznajmił, głosem stanowczym jak uderzenie topora, że mężczyznę, który rozdziewiczyłby jego siostrę, czeka cięcie tak precyzyjne, że nawet zagłodzony wróbel nie zdoła odnaleźć robaka._
_W tej samej chwili, gdy z ust najroślejszego z jej braci padały te twarde, mrożące krew w żyłach słowa, Oskoma oddaliła się dyskretnie. W końcu słyszała to wszystko już tysiąc razy. Ale to, co wiemy w danej chwili, często różni się od tego, czego dowiemy się wkrótce. Na razie przyjrzyjmy się tej uroczo bezmózgiej kobiecie._
_Jak wszystkim nam dobrze wiadomo, czarny jedwab noszą żałobnicy pragnący dać wyraz swym uczuciom. Włosy Oskomy przywodzą na myśl tego typu szaty. Twarz otoczona przez te fale niebezpiecznego miodu jest szeroka, policzki są rumiane jak pośladki po klapsie, a spod czarnych niczym krucze pióra rzęs obsydianowe oczy spoglądają nieśmiało na każdego, kto zechciałby ku nim sięgnąć. Niezwykle pełne piersi, fałdy pod pachami, słodka krągłość brzucha i szerokie biodra. Niestety, ten opis zmieni się w gorące wyznanie, jako że nie wspomniałem jeszcze o żadnym ubraniu._
_Ale ci bracia! Matka Mikrusa zgubiła się w lasach Stratemu podczas gwałtownej burzy i znalazła schronienie w jaskini, która zaprowadziła ją prosto w objęcia niedźwiedzia jaskiniowego. Jednakże w chwili gwałtownego kontaktu wszelkie kulinarne zapędy rozpalające ogień w umyśle bestii zniknęły, ustępując miejsca nagłemu objawieniu miłosnych możliwości, które uniosło oboje ku niebu. Któż zmarszczyłby czoło na tak śmiałą sugestię, gdy potomstwo zrodzone z tego zapaśniczego paktu stało przed nami, widoczne dla licznych świadków. W oczach olbrzymiego mężczyzny odbijała się dezorientacja wywołana jego paradoksalnym imieniem. Były maleńkie jak u niedźwiedzia, ich obwódki miały krwawoczerwoną barwę, a z kącików ciekły rozmaite płyny. Jego płaski, krótki nos błyszczał, gdy tylko poczuł zapach krwi, a zęby były ruchliwe jak u gryzonia. Mięśnie, których wystarczyłoby dla trzech mężczyzn, były rozmieszczone w nie zawsze odpowiednich okolicach jego niedźwiedziowatej postaci. Również włosy wyrastały w niespodziewanych miejscach, co w dziwny sposób harmonizowało z niespodziewanie zrozumiałymi słowami wypływającymi z wykrzywionych w gniewnym grymasie ust._
_Bracia bali się go panicznie, ale prawdziwość tego szczegółu powinno się traktować z lekkim niedowierzaniem, biorąc pod uwagę złośliwe spojrzenia, jakie wymieniali za jego potężnymi niczym klif plecami. Meszka i Pchła Pieśniarz byli bliźniakami, zrodzonymi w wyniku niefortunnych przygód ich matki na plaży, na której samce morsów toczyły walki godowe. Miała blizny po kłach na dowód prawdziwości tych słów. Owych genealogii nie powinno się podawać w wątpliwość, bo inaczej wąsy poruszają się groźnie, a cuchnące cielska wstają gotowe do morderczej szarży._
_W kontraście z Mikrusem i jego zwierzęcą pokrywą Meszka i Pchła z dumą ubierają się w skóry swego protoplasty._
_Ponoć jest też wielu innych braci, ale łaskawy los uzbrojony w kij zatrzymał ich w innym miejscu. Ta straszliwa opowieść, pełna ognia i zasłużonej kary, musi jednak zaczekać na inną noc._
***
_Z tych, którzy siedzą w kręgu doświadczonych łowców, pozostał tylko jeden. Cichy jak las i profesjonalny niczym członek królewskiej świty Steck Marynd nie ma w zwyczaju chwalić się dawnymi czynami. W zagłębieniach jego korzeni kryją się tajemnice, a jeśli w szparach kory lśnią jakieś oczy, ich dotknięcie jest zaledwie szeptem cienia śmierci. Twarz ma płaską, oczy płytkie, a usta wąskie i pozbawione wszelkiej głębi. Brodę ma czarną, lecz rzadką, a uszy małe jak u małpy i muskularne jak u muła, jako że poruszają się niezależnie od siebie na każdy szept bądź szelest. Przeżuwa swe słowa, aż zmienią się w rzemienie, które smagają noc wilgocią i schną w blasku słońca na podobieństwo węgorzy._
_Na grzbiecie swego kosmatego konia wozi arsenał wystarczający dla całego garnizonu. To zwyczajna broń, ale starannie wyczyszczona i naoliwiona. Przemierzył pół świata w pogoni za Nehemothami, ale ani słowem nie wspomina o tym, jaka zbrodnia wzbudziła w nim żądzę zemsty._
***
_Teraz przechodzimy, z lekką ulgą, do prawdziwych pielgrzymów. Dzielą się oni na trzy odrębne grupy, a każda z nich szuka błogosławieństwa u innego ołtarza (choć, jak zobaczymy, wszystkie one okażą się ostatecznie tym samym). Mędrcy, kapłani i uczeni usztywniają swe kołnierze dla ochrony przed niepożądanymi sprzecznościami, które i tak pozostają realne. Ja jednak nie zaliczam się do żadnej z tych grup i nie noszę kołnierza, a to, co na pierwszy rzut oka wydaje się nie mieć sensu, w ogóle mnie nie niepokoi. Tak oto mamy liczne szlaki, które wszystkie prowadzą w to samo miejsce._
_Dantoc Calmpositis, najstarsza z czcigodnych Dantoców z Powiązanego Miasta, musi pozostać dla nas tajemnicą. Wystarczy, że powiem, iż ona pierwsza wyruszyła z Bramy Donikąd ze swym lokajem, panem Moszczem Ambertroshinem, który siedział na wysokim koźle karety z twarzą zasłoniętą szerokim rondem tkanego kapelusza i przywitał pozostałych pielgrzymów zamaszystym skinieniem głowy. W tej samej chwili pojazd i stara kobieta, która przypuszczalnie w nim przebywała, stały się wyspą na kołach, wokół której cała reszta wędrowców zgromadziła się niczym dzierzby i mewy. W końcu wszyscy wiedzą, że wyspy nigdy nie pozostają w tym samym miejscu. Wyspa – czy to na morzu, czy na piasku – płynie w umyśle na podobieństwo wspomnień bądź snu. Opuszczamy ją jako wygnańcy i pragniemy na nią powrócić. Świat wpadł na mieliznę, historia jest sztormem, a my, podobnie jak Dantoc Calmpositis, ukrywamy się anonimowo pośród wonnych kwiatów i cnotliwych orzechów, przez nikogo nie uważani za cennych, a dla wszystkich obcy._
_Wśród pielgrzymów zmierzających do świątyni Obojętnego Boga znajduje się wysoki, przypominający jastrzębia mężczyzna, który wszystkim chętnie zdradza swe imię i wtedy w jego sępich oczach zawsze pojawia się wyraz oczekiwania. Czy go znamy? Spazm pragnie odnaleźć swą twarz w bezkresnym morzu naszej ignorancji, a gdyby oliwa skapująca z czarnych jak krucze pióra włosów splamiła skronie jego małej głowy, no cóż, nikt z nas nie odważyłby się skomentować tego ani słowem, nieprawdaż? On jednak zauważa wszystko i zapamiętuje każdą zniewagę, porusza lekko swą naprawdę maleńką głową, a każdy, kto stałby blisko, usłyszałby wtedy ptasi odgłos typowy dla nieustannie poirytowanych. Maszeruje wciąż przed siebie, ku celowi pewnemu, choć nieznanemu, niczym kogut eksplorujący porzucony kurnik._
_Dobrze ubrany i zapewne sławny, a także posiadający tak wiele dóbr materialnych, że był gotowy porzucić je wszystkie (choćby tylko na krótki czas), zagarnął dla siebie rolę przewodnika, nadzorując z wyniosłą miną rozbijanie obozu pod koniec każdego dnia wędrówki, już od pierwszej nocy po opuszczeniu Bramy Donikąd, gdy za starym kurhanem znaleźliśmy niespodziewanie opuszczone osiedla Poszukiwaczy. W ciągu następnych dni trzymał się tej roli, choć jego piękny płaszcz zamienił się w strzępy i ciągnął za sobą ślad unoszących się w powietrzu piór, a błysk w jego oczach kogucika świadczył o pogłębiającym się szaleństwie wywołanym wciąż się utrzymującą niewiarygodną samotnością._
_Najwyraźniej był człowiekiem dotkniętym przez los podobieństwem do ptaka. Sprawiedliwość każe też jednak wspomnieć, że dźwigał ciężar ukrytych ran. Jestem o tym przekonany, podobnie jak o tym, że choć poznał bogactwo, zaznajomił się w życiu również z nędzą, a jeśli obecnie prześladowała go anonimowość, ongiś jej miejsce zajmowała infamia. A przynajmniej zła opinia._
_***_
_Ach, nie zapominajmy o jego imieniu. Nazywał się Sardic Muskuł._
_***_
_Pora przejść do tych, którzy pragnęli odwiedzić świątynie zupełnie innego Obojętnego Boga. Wreszcie dotarliśmy do poetów i bardów. Przed nami czekało miasto Farrog. Odbywał się tam Festiwal Kwiatów i Słonecznych Dni, wielka feta, której kulminacją był konkurs poezji i pieśni. Najbardziej utalentowanego z uczestników nagradzano Płaszczem Największego Artysty Stulecia. Moglibyśmy z wahaniem dodać, że fakt, iż jest to doroczny konkurs, po prostu świadczy o kapryśnym usposobieniu krytyków i ludzi._
_Rzecz jasna, świat artystów jest skomplikowanym labiryntem pełnym żmij. Ich długie ciała wiją się pod stopami każdego, kto się tam zapuści, gotowe kąsać znienacka. Wszyscy, którzy pragną sławy, muszą tańczyć, unosić spódnice i wyciągać ręce po marchewkę, by móc zapłacić za radosne drżenie, jakim reagujemy na uznanie, bądź za jeszcze jeden dzień ucieczki od okrutnych wymogów świata. Pod uśmiechami zachwytu, kiwaniem głowami, pełnymi uznania brawami i tak dalej kryje się bezlitosna prawda, że żadna widownia nie jest na tyle wielka i wspaniała, by poznać wszystkich artystów. W artyście rodzi się odrażające przekonanie, że ta widownia składa się z zaledwie pięciu osób. Cztery z nich świetnie zna i za nic w świecie nie potraktowałby ich opinii poważnie. A kim, do licha, jest ta piąta osoba? Ten nieznajomy? Ten wszechmocny arbiter? Nikt tego nie wie i owa świadomość jest straszliwą torturą._
_Niemniej jedno jest pewne. Jest zbyt wielu artystów na jedną osobę. Dlatego każdy poeta i malarz, każdy bard i rzeźbiarz, marzy o morderstwie. Pragnie złapać mocno w rękę to wyrywające się, warczące stworzenie i cisnąć je między swych wrogów._
_Pod tym względem artyści, którzy przyłączyli się do tej okropnej grupy wędrowców, rzeczywiście znaleźli odpowiedź na swe najgorętsze modlitwy. Ulitujcie się nad nimi._
***
_Ale dość już tych żalów. Poeta uwił sobie gniazdo i teraz musi w nim siedzieć, podczas gdy kłębiące się robactwo wciska się w szczelinę zwątpienia i w krocze jego kapryśnego talentu. Spójrzcie na Calapa Rouda, starszego rajcę kręgu artystów z Powiązanego Miasta. Każdy z nich przycupnął w pozie niepewnej doskonałości wysoko nad pokrytą guanem podłogą klatki (oczywiście jest pozłacana). To dwudziesta trzecia podróż Calapa przez Wielką Suchość końca natchnienia, ale nigdy jeszcze nie zdobył Płaszcza._
_W gruncie rzeczy nieszczęsna długość jego życia zbliża się już do stulecia. Można nawet twierdzić, że Calap Roud sam jest Płaszczem, choć nikt nie skakałby z radości na myśl o zabraniu go do domu, choćby tylko na dwa tygodnie. Przerażający zestaw alchemicznych metod, dostępny dla bogatych i zdesperowanych (a bardzo często się zdarza, że te dwie miotające się bezładnie kończyny splatają się ze sobą w tym samym rozklekotanym łożu) pomaga mu pokonać trzy kraczące złowieszczo wrony – starość, śmierć oraz pustą miseczkę ambicji. Calap Roud przypomina gąbkę nadziei, pachnącą migdałami, goździkami oraz kamieniami żółciowymi jaszczurek._
_Tak oto, dzięki cudownemu połączeniu eliksirów i odrażająco dobrego zdrowia, Calap Roud wygląda na połowę swoich lat. Owo wrażenie psuje jedynie gorzka furia w jego oczach. Czeka, aż go odkryją. (Albowiem nawet w Powiązanym Mieście zasłynął nie jako odkrywca, lecz jako żałosny okrutnik i nędzny, podstępny oszust. Rzecz jasna, liczni wielbiciele obojga płci są gotowi znosić jego kaprysy, przynajmniej przez jakiś czas. Niestety, biedny Calap wie, że nie ma w tym szczerości). Choć ukradł tysiąc sonetów, kilkadziesiąt poematów epickich oraz miliony ciętych ripost wygłoszonych przez młodych, utalentowanych artystów, którzy nieopatrznie znaleźli się w zasięgu jego słuchu, w głębi swej jaźni stoi chwiejnie na górskim szczycie i gapi się na otaczającą go ze wszystkich stron przepaść targany gwałtownymi wichrami. Gdzie jest złota klatka? Gdzie są ci wszyscy siwowłosi durnie, na których nasrał? Wokół niego nie ma nic poza bezdenną czeluścią. Absolutnie nic._
_Calap Roud wydał całą swą fortunę (choć trzeba przyznać, że była raczej skromna) na przekupienie wszystkich sędziów, jakich zdołał znaleźć w Farrogu. To była jego ostatnia szansa. Zdobędzie Płaszcz. Zasłużył na niego. Nie ciążył mu żaden z niezliczonych nałogów prześladujących słabszych artystów. Uwolnił się od nich wszystkich, zmierzając promienną drogą cnoty. Miał dziewięćdziesiąt dwa lata i w tym roku go odkryją!_
_Żaden alchemik ani eliksir na świecie nie mógł jednak nic zaradzić na to, że razem z całym jego ciałem starzały się również uszy i nos. Calap Roud miał tylko nieliczne zmarszczki, jak mężczyzna zbliżający się do pięćdziesiątki, ale uszy niby małpa skalna od wielu lat walcząca w g’danisbańskim koloseum, a nos niczym małpa nosacz, która wywołała zbyt wiele bójek w gospodach. Jego zęby były tak wytarte, że przywodziły na myśl usta sumów skubiących sutki. Oczy tego starca kierowały lubieżne spojrzenia na wszystkie kobiety, a za spojrzeniami podążał robakowaty język pokryty fioletowymi żyłami._
_Celem jego żądzy najczęściej była nemilska piękność siedząca w leniwej pozie po drugiej stronie ogniska (jeśli pokusa parzy, jakie inne miejsce mogłaby zająć?). Sakiewka Fragment była tancerką i oratorką znaną w całych Siedmiu Miastach. Czyż trzeba dodawać, że podobna kombinacja talentów budziła gwałtowny entuzjazm dyszących ciężko tłumów zamieszkujących miasta, miasteczka, wioski, chaty, jaskinie i szafy na całym świecie?_
_Jej uśmiech był pełen życia, włosy były czarne i ciepłe, a wszystkie wypowiedziane słowa pełne apetycznych krągłości. Pożądało jej tysiąc gubernatorów i dziesięć tysięcy szlachciców. Proponowano jej pałace, wyspy na sztucznych jeziorach, a nawet całe miasta. Ofiarowano jej stu niewolników wyszkolonych w sztukach miłosnych, którzy sprawialiby jej przyjemność, aż wiek i zazdrośni bogowie pozbawiliby ją wszelkiej zdolności odczuwania rozkoszy. Zasypywano ją klejnotami, tak licznymi, że mogłyby ozdobić sto samolubnych królowych w ich mrocznych grobowcach. Rzeźbiarze rywalizowali o prawo stworzenia jej podobizn w marmurze bądź brązie, a potem popełniali samobójstwo. Poeci tak głęboko pogrążali się w swych wierszach wyrażających podziw i uwielbienie dla niej, że nie pamiętali o jedzeniu i umierali na swych poddaszach. Wielcy wodzowie potykali się i nadziewali na własne miecze, próbując ją zdobyć. Kapłani wyrzekali się trunków i dzieci. Żonaci mężczyźni zapominali o wszelkiej ostrożności w swych sekretnych eskapadach. Zamężne kobiety z zachwytem demaskowały mężczyzn, a następnie mordowały ich za pomocą ośmieszenia i pełnych pasji oskarżeń._
_Nic z tego jednak nie wystarczyło, by ugasić nierozumne płomienie palące jej duszę. Sakiewka Fragment wiedziała, że jest Złodziejką Rozumu. Kradła go mędrcom i zmieniała ich w głupców, ale wszystko, co w ten sposób zdobyła, przeciekało niczym ciężki jak ołów piasek między jej wprawnymi w sztuce miłości palcami. Była też Złodziejką Pożądania i żądza ścigała ją niczym fala przypływu. Wszędzie, gdzie przeszła, zostawiała za sobą pozbawione krwi i życia kobiety. Jeśli jednak chodzi o jej własne pragnienia, nadal poszukiwała gorączkowo, niezdolna przysiąść na dłużej na żadnej gałęzi, bez względu na to, jak bardzo atrakcyjnie wyglądała ona na pierwszy rzut oka._
_W końcu odkryła szary proszek i zaczęła dosypywać go sobie do wina. Ów proszek, który tak cudownie pozwalał jej zapomnieć o wszystkim, ujawnił teraz swą prawdziwą naturę. Był Złodziejem Wolności._
_Wejdzie do sławnej świątyni Obojętnego Boga, by prosić o błogosławieństwo, jakiego nikt nigdy nie otrzymał. Wierzyła, że może się jej udać, ponieważ zamierzała zatańczyć i zaśpiewać jak nigdy dotąd. Ukradnie bogu obojętność. Zrobi to._
_Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się wolna, ale nie przychodziło jej do głowy nic, czego pragnęłaby bardziej._
_Niestety, każdej nocy słyszała zew proszku._
_***_
_Największym rywalem Calapa Rouda był pozbawiony wszelkich ograniczeń, ambitny i niewybaczalnie młody Samochwał Wzburzony. Nie sposób było zaprzeczyć, że zachwycał go fakt, iż stary skurczybyk również uczestniczy w tej podróży, albowiem Samochwał gorąco pragnął, by Calap był świadkiem jego triumfu w Farrogu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może go to zabije._
_Siedem lat temu Calap zdefekował się na Samochwała, starając się uniemożliwić mu podniesienie się z brudnej podłogi. Samochwał jednak nie zaliczał się do ludzi, którzy pozwalają, by deszcz guana stanął na drodze ich przeznaczeniu. Wiedział, że jest bardzo utalentowany w większości dziedzin, a w tych, w których brakowało mu talentu, mógł nadrobić ten niedostatek bezczelnością i całkowicie nieuzasadnioną arogancją. Szyderczy uśmiech mógł być równie dobry jak odpowiedź. Grymas ust potrafił poderżnąć gardło człowiekowi stojącemu na drugim końcu pokoju. Patrzył na Calapa tak, jak wilk patrzy na psa – przerażony faktem pokrewieństwa i zdeterminowany przy pierwszej okazji rozszarpać na strzępy to żałosne stworzenie._
_Prawdziwy talent był umiejętnością skutecznego ukrywania geniuszu, a Samochwał uważał się za mistrza maskowania. W przyszłości spłynie na niego chwała, ale nie zdradzał tego żadnym napomknięciem, które jakiś zrzędliwy krytyk albo zarozumiały rywal mógłby wykorzystać, by rzucić się na niego jak gronostaj. Nie, na razie wszyscy mogli go lekceważyć. Zdejmie maskę w Farrogu i wszyscy zobaczą jego prawdziwą twarz. Calap Roud, ta piękna tancerka o załzawionych oczach, Sakiewka Fragment, i Świta…_
***
_Świta! Skąd mogły się wziąć stworzenia z takim zapałem wyrzekające się wszelkich pretensji do siedzącego trybu życia? Wyobraźmy sobie pośpiech, pełen ekscytacji bełkot, nieuchwytny błysk w oku, bezmyślny zapał pieska pokojowego, torbę podróżną wypełnioną różnymi różnościami, a wszystko to przepojone gracją, z jaką fakir przygotowuje się za kulisami do występu przed podagrycznym królem. Tornado przemyka przez przypominające świątynie pokoje i wypada na zewnątrz!_
_Tupot trzech par stóp, zbliżający się ze wszystkich stron w nieprzystojnym cwale, lecz szybko przechodzący w bardziej kobiecy trucht, gdy zjawia się Otoczony Czcią. Świta towarzyszy Doskonałemu Artyście wszędzie – na spotkaniach wielkich i małych, publicznych i osobistych. To ona wzniosła mury potężnej, niezdobytej twierdzy, jaką jest jego ego. Strzeże fosy, powstrzymując wszelkie sugestie śmiertelności poza najsłodszymi wydalinami. Stoi na straży przy wszystkich tylnych bramach, oczyszcza śluzy, tworzy witraże, na których namalowano barwami tęczy perfekcyjny profil ich ukochanego._
_Ale nie śmiejmy się zbytnio, albowiem życie każdego z nas jest odrębnym cudem, a pogarda czy litość nie służą zdrowiu duszy. Zawiść może się nagle wyrwać na wolność w krępująco publicznym miejscu. Obiekt owego nieprzytomnego podziwu musi zaczekać, aż na każdej z tych kobiet skupi się światło naszego czujnego reflektora._
_Na początek wymienimy imiona wszystkich trzech i przydzielimy im charakterystyczne cechy, które ułatwią ich późniejsze rozpoznanie._
_Oddana, która jest pierwsza właściwie bez konkretnego powodu, przeżyła już dwadzieścia trzy lata i pamięta z bolesnymi szczegółami cztery z nich, od momentu, gdy po raz pierwszy ujrzała ukochanego Doskonałego Artystę, aż do chwili bieżącej, o której mówi nasza opowieść. Z pierwszych osiemnastu lat życia nie pamięta absolutnie nic. Czy się urodziła? Czy miała rodziców? Czy ją kochali? Nie potrafi odpowiedzieć na te pytania. Bracia? Siostry? Kochankowie? Potomstwo? Czy jadła? Czy spała?_
_Ciemnobrązowe i sprężyste były jej włosy, opadające w lokach na ramiona. Brew miała ciągłą, o cudownie niezależnych ruchach na obu końcach. Jej nos, wąski i wydatny, nosił wszelkie ślady nałogowego, nierozsądnego wściubiania. Jej ust nie sposób opisać, jako że nigdy nie nieruchomiały na chwilę wystarczająco długą, by przyjrzeć się im uważnie, a sterczący podbródek znamionował nieokreśloną pewność siebie. O jej ukrytym pod barwną jak kwiaty ciele nie wiadomo nic. Wystarczy, że powiemy, iż pewnie trzymała się w siodle, nie przeszkadzając zbytnio koniowi. Oddana o ruchliwych ustach._
_Druga była Rozpieszczka, słabo zaznajomiona ze wszystkimi językami, w tym również ze swym rodzimym. Jej umiejętnością było mizdrzenie się, objawiające się pod postacią zwartej grupy manieryzmów i ciągłego przechodzenia od jednej pozy do drugiej. Niestety, każda z nich trwała chwilę za długo, a zarazem niewystarczająco długo. Rozpieszczka jednym ciągiem potrafi przejść od siedzenia na jedwabnej poduszce ze skrzyżowanymi nogami i łokciami opartymi między kolanami, oraz ciężarem podbródka (i zapewne wszystkiego, co znajdowało się nad nim), wspartego na długich, splecionych palcach obu dłoni, do leniwego przeciągnięcia długiej, perfekcyjnie ukształtowanej nogi, odrzucenia do tyłu głowy, uniesienia wyprostowanych rąk do góry, by podkreślić imponujące piersi, a wreszcie wstać gładko jak dym, obrócić się, kręcąc ponętnymi biodrami i ukazując po drodze bliźniacze beczki pośladków, nim spocznie na otomanie, a jej włosy opadną swobodnie niczym macki. Jedną ręką podeprze głowę, podczas gdy druga (ręka, nie głowa) wsunie piersi w małe miseczki, których styl i rozmiar sugerują, że wybrała je miesiąc po osiągnięciu dojrzałości._
_Trzeba dodać, że w przypadku Rozpieszczki chwila osiągnięcia dojrzałości była pogrzebana pod grubą warstwą dziewictwa, w grobie zasypanym tak dawno, że na wierzchu wyrosła już bujna trawa, a miejscowi pasterze zdążyli zapomnieć, co oznacza to niewielkie wzniesienie. Niemniej ma dopiero dziewiętnaście lat. Jej włosy, mimo że falują kusząco niczym powierzchnia morza, mają kolor miodu, choć u końców na szerokość palca barwi je czarnym kohlem. Jej oczy są wizją z fantazji młodego chłopca, w których oczy mają znaczenie. Są za duże i sugerują ciepłe, wonne buduary, gdzie uczucia przechodzą z macierzyńskich w zupełnie inne łatwo jak mrugnięcie powieką (albo dwiema). Rzeźbiarze mogliby marzyć o przedstawieniu jej podobizny w złocistym wosku albo miękkiej glinie, malarze pragnęliby uwiecznić jej urodę na płótnie albo na fresku, jeśli nawet nie na suficie. Nie sposób jednak uniknąć podejrzeń, że ta obsesja musi trwać krótko. Czy obiekt pożądania może się okazać zbyt pociągający? Ile różnych póz może istnieć na świecie i w jaki sposób przyswoiła sobie je wszystkie? Nawet kiedy śpi, jej pozycja przyprawia o perfekcyjną palpitację. Rzeźbiarz, który by ją wtedy ujrzał, z rozpaczą przekonałby się, że Rozpieszczka sama jest rzeźbą, która ją przedstawia. Nikt nie mógłby jej dorównać, a tym bardziej udoskonalić. Malarze mogliby pogrążyć się w toksycznym obłędzie, próbując oddać barwę jej nieskazitelnej skóry. Do kwestii toksyczności wrócimy jeszcze, gdy przypomnimy o naszej drogiej Rozpieszczce._
_Czy poeta mógłby oddać jej esencję w słowach, nie popadając w mdłości?_
***
_Przejdźmy do ostatniej z trójki. Wgapionej Zachwyt nie grozi żadna postać nieprawości, nie z powodu braku doświadczenia, lecz cudownej odporności na wszelkie niemoralne myśli. Zaledwie szesnaście lat upłynęło od dnia, gdy matka ze zdumieniem wydała ją na świat, z samej swej natury nieświadoma tego, że jest w ciąży, podobnie jak tego, że córka w niepokalany sposób odziedziczy jej niewinność. Wgapiona Zachwyt nie zasługuje na nic poza wyrozumiałymi pochwałami, zarówno od paladynów, jak i od łotrów (pomijając tylko Wielkich Artystów). Zawsze skora do uśmiechów, nawet w najmniej odpowiednich momentach, w jednej chwili ucieka jak szczeniak przed karzącym butem pana, by w następnej położyć się na jego kolanach, wiercąc się, jak potrafią tylko stworzenia posiadające pazury, wilgotny nos i ruchliwy ogon._
_Ani jeden z jej uczynków nie zrodził się ze złych intencji. Nie można jej obciążyć winą za żaden z licznych nieszczęśliwych wypadków. Kiedy śpiewała, co zdarzało się jej często, nie potrafiła odnaleźć właściwej tonacji, nawet gdyby przylepiono ją do jej języka. Mimo to wszyscy gapili się na nią z lśniącymi podziwem oczami. Co właściwie mogli sobie myśleć? Czy to było echo ich osobistych wyobrażeń, zmiażdżonych i porzuconych już w latach dzieciństwa? A może to zupełny brak talentu połączony z bezczelnością przywoływał wspomnienia pochwał otrzymywanych w tych młodych latach? A może dramatyczna powaga jej popisów wyłączała krytyczne zdolności umysłu, pozostawiając tylko papkę o słodkim zapachu?_
_Wgapiona Zachwyt, córko zdumienia i zabawko Wielkiego Artysty, wszelkie wspomnienia o tobie z pewnością pozostaną nieśmiertelne i niezmienne. Czyste jak nostalgia i zimne okrucieństwo, z jakim cię wykorzystano. Czyż jednak nie prowadzi nas to do samego Wielkiego Artysty, tego, któremu towarzyszyła Świta? Zaiste prowadzi._
***
_Spryciarz Lepiszcze trzy razy zdobył Płaszcz Największego Artysty Stulecia. Trzyosobowa Świta, jaka towarzyszyła mu podczas wędrówki przez Wielką Suchość, jeszcze przed miesiącem składała się z sześciuset pięćdziesięciu czterech kobiet. Gdyby Wpatrzona w najlepszych intencjach nie postanowiła posprzątać pod pokładem transportowej barki, wszystkie nadal byłyby z nim. Jakby cokolwiek wiedziała o łodziach i podobnych sprawach. Jakby była w stanie zrozumieć, do czego służą zatyczki spustowe i otwory odpływowe, czy jak tam właściwie nazywają się takie rzeczy._
_Spryciarz wyglądał na wyższego, niż na to wyglądał, jeśli w ogóle można powiedzieć coś takiego. Zdecydowane skinienia głowami widoczne ze wszystkich stron sugerują, że można. Nosił płaszcz i stawiał kroki w sposób sprawiający wrażenie, że jest okazalszy niż w rzeczywistości. Rysy jego spokojnej twarzy nie wydawały się zbyt silnie zaznaczone, choć nie były też delikatne. Wszystkie razem wyglądały przyjemnie na jego twarzy, ale gdyby oddzielić je od siebie, i ułożyć wśród konkurentów na stoliku bazarowego handlarza, nikt nawet by nie sięgnął po żaden z nich, nie wspominając już o ich kupieniu – chyba że zafascynowałyby go jako nieatrakcyjne kurioza._
_Jeśli chodzi o talent, Spryciarz Lepiszcze otrzymał go całkiem sporo. Nie tyle, by przelewał się przez brzegi, ale zawsze coś – płomień, mrugnięcie, możliwość doskonalenia, bezczelna pewność, z jaką kroczył (a za nim jak zwykle jego rozchichotana Świta). Któraś z tych rzeczy, a być może wszystkie razem, dobrze mu się przysłużyła i zasłynął ze swej sławy w równym stopniu jak z wierszy i poematów. Sława karmiąca się sławą. Szczęśliwy traf pozwalający się sycić tym, co miało dopiero nadejść._
_W przypadku kogoś takiego żadna przesada nie może być nadmierna. Skromność jest bardzo cienką warstewką na powierzchni zapamiętałego samouwielbienia, tworzącego złudzenie głębi równie realnej jak to, co naprawdę jest głębokie. Sam jednak nigdy nie używałem słów jako broni, ponieważ miałem do dyspozycji wiele innych, znacznie skuteczniejszych oręży._
_W gruncie rzeczy, gdy przyglądam się sobie, jak siedzę przy tym ognisku, widzę jeszcze stosunkowo młodego poetę o wielkiej sławie. Mam niewiele włosów na głowie i w związku z tym mój cień nie przypomina anielskiej sylwetki Spryciarza Lepiszcza, który dzięki swej bujnej kasztanowatej czuprynie bez żadnego wysiłku przywołuje na ścianę pobliskiego namiotu naprawdę imponujący obraz. Obdarowani rzadko zastanawiają się nad darami, które otrzymali. Można nawet powiedzieć, że nie robią tego nigdy, chyba że po to, by je podziwiać, albo, co jeszcze bardziej zachwycające, podziwiać podziw, jaki budzi u innych wszystko, co otrzymali – czy to głos, czy dar słów, czy włosy._
_Ja jednak wycofałem się w siebie, jak zwykłem to robić w tamtych czasach – nieznany nikomu poszukiwacz przygód, opowiadacz historii pragnący zaprzeczyć związkom między tymi, które opowiadałem wówczas, a tą, którą snuję teraz._
_Życiu wszystkich wędrowców zagrażało niebezpieczeństwo, albowiem życie zawsze jest niepewne, ale niekiedy niebo bywa pogodne, słońce cały czas świeci i jest ciepło, w innych zaś chwilach firmament ciemnieje, widać na nim tylko zimne światło gwiazd i dmie porywisty mistral. Dostrzegamy w tym krąg niebios, ale podobne wierzenia to jedynie efekt niedostatków naszej wyobraźni, ponieważ to my kręcimy się niczym chrząszcz uczepiony koła wozu i w ten sposób liczymy upływające dni._
_Widzę siebie, młodszego niż obecnie, młodszego niż kiedykolwiek. To opowieść o mnie, a zarazem o nim. Jak to możliwe?_
_Czym jednak jest dusza, jeśli nie mapą każdego kręgu?_
***
_Miejmy nadzieję, że po poważnych rozważaniach, które właśnie zakończyliśmy, ten dodatek stanie się chwilką ulgi. Gdy skończył się dwudziesty trzeci dzień drogi, grupka nieszczęsnych wędrowców natrafiła na nieznajomego, który podróżował sam. Wygłodzony i spalony słońcem Apto Canavalian zapewne zbliżał się już do kresu życia i w związku z tym mogłaby mu grozić nagła śmierć z rąk Nehemothanai oraz pielgrzymów, gdyby nie jeden istotny szczegół. Przez spękane wargi z ust Apta, być może wypełnianych jedynie monotonną dietą złożoną z wina i surowych ryb, wyrwały się słowa, że nie jest żadnym pielgrzymem. Był w rzeczywistości sędzią z ducha, nawet jeśli nie z zawodu (bez względu na jego aspiracje). Apto Canavalian zaliczał się do elity elit w spektrum intelektualistów. Był twórcą paradygmatów i prognostą popularności w uprzywilejowanych sferach, z których płynie osąd. Krótką mówiąc, był jednym z doborowego grona decydującego, komu przypadnie tytuł Artysty Stulecia._
_Jego muł padł dotknięty jakąś paskudną zarazą. Jego sługa padł ofiarą tragicznego wypadku, pewnej nocy udusił się, szukając samozaspokojenia. Teraz leżał pochowany w bagnie, daleko na północ od Wielkiej Suchości. Apto podróżował na własny koszt, gdyż zaproszenie przysłane przez mistycznych organizatorów niestety nie przewidywało pokrycia kosztów, a z zapasów nie pozostało mu nic poza butelką smakującego octem sikacza (wkrótce wyszło też na jaw, że stan odwodnienia, w jakim się znalazł, miał więcej wspólnego z poprzednimi dziewięcioma butelkami niż z brakiem wody)._
_Gdyby artyści mieli prawdziwą odwagę (co jest wątpliwe), fakt, że z taką zaciekłością bronili życia Apta tuż po jego odkryciu, stanowiłby znaczący dowód na istnienie tej cechy, w życiu jednak często mylimy desperację i interesowność z odwagą, ponieważ ich oblicza są podobnie srogie, a nawet przerażające._
_Nawet czcigodny Tulgord Vise cofnął się przed potopem ledwie ludzkich warknięć wydobywających się z ich gardeł. Tak czy inaczej, głosowanie zostało już rozstrzygnięte._
***
_Noc jest młodsza, niżby się zdawało. Otwiera się przed nami opowieść, ogromna kłoda o tajemniczym pochodzeniu szybko spija płomienie wypływające z węgielków, tłuszcz skwierczy, a krąg się zacieśnia. Tylko Dantoc jak zwykle nie opuszcza karety._
_Dla wygody wymienimy wszystkich raz jeszcze. Apto Canavalian, niedawno przybyły i być może bledszy, niż przystoi ozdrowieńcowi. Calap Roud, artysta mający za sobą stulecie przeciętności, które zaprowadziło go na bardzo niewielkie wyżyny. Avas Didion Migot, czcigodny głos zdający tę skromną relację. Sakiewka Fragment, która prezentuje się skromnie w zmysłowym blasku płomieni, a jej oczy są udręczone jak dogasające świece. Samochwał Wzburzony, który za chwilę ma pierwszy przemówić do zgromadzonych w kręgu, wygląda jak człowiek siedzący na mrowisku – gorączkowo spragniony uwagi i mokry od potu. Spryciarz Lepiszcze, spoczywa na ziemi w imponującej pozie, jego wyczyszczone buty błyszczą, a na wyciągniętych nogach spoczywają dwie dziewczyny ze Świty. Wpatrzona Zachwyt mruga powoli, muskając rzęsami cenną końcówkę kwiatu Spryciarza, brew Oddanej wije się jak gąsienica na płonącej gałązce, a Rozpieszczka układa się w nową pozę, wciskając piersi w bok zwieńczonej kasztanowymi włosami głowy. Ciekawe, jaką szemrzącą obietnicę słyszy uwięzione w ten sposób ucho?_
_Większą część jednej strony kręgu zajmują Mikrus, Pchła i Meszka Pieśniarze – wojownicza ściana, groźnie najeżona i cuchnąca jak łóżko nastoletniego chłopaka. Blisko pokrytej strupami dłoni Mikrusa siedzi Oskoma Pieśniarz. Usta ma usmarowane tłuszczem i rzuca w moją stronę lubieżne, lecz niechciane spojrzenia. Na prawo od niej spaceruje w kółko Steck Marynd. W przygasającym blasku ogniska wygląda jak duch. Być może to w brzuchu tak mu burczy, ale prędzej trafi go szlag, niż zaspokoi głód w towarzystwie tych zwierząt. Zdrowy Rycerz Arpo Relent siedzi w migotliwym, złotym blasku, wlepiając spojrzenie w Pieśniarzy, podczas gdy Tulgord Vise dłubie sobie w zębach sztychem sztyletu, jak zawsze gotowy w każdej chwili wygłosić ciętą ripostę._
_Ostatnie miejsce w szeregu zajmuje nasz przewodnik. Byśmy nie zapomnieli, jak się nazywa, godzi się wygłosić stosowny komentarz, który wstrząśnie naszą pamięcią i przypomni nam Sardica Muskuła, przycupniętego w ptasiej pozycji, pewnego siebie niczym kogucik, choć być może nieco zbitego z tropu wydarzeniami._
_Oto wprowadzenie postaci, przeżute tak starannie, że możemy mieć nadzieję, iż nawet niemowlę się nim nie zakrztusi._
_***_
_Opowieść zaczyna się od słów, które padły nagle w blasku ogniska. Jego żar niesie ze sobą apetyczny aromat. W półmroku za nim trzy konie wiercą się i parskają, a dwa muły przyglądają się im z zazdrością (wydają się większe niż w rzeczywistości, a te szczotkowane grzywy to zniewaga!). Wielka Suchość jest pokrytym szronem pustkowiem otaczającym ze wszystkich stron ogrzaną ogniem wyspę, pełną głazów, skał i karłowatych krzewów. Kareta poskrzypuje. Coś w jej wnętrzu się porusza. Być może zaropiałe oko wygląda przez szparę między zasłonami albo ucho przyciska się do wizjera w ścianie powozu, w nadziei, że coś usłyszy._
_W powietrzu unosi się dotykalna aura strachu, jakby zapowiedź potopu._