- W empik go
Opowieści z 1001 nocy opracowane dla dzieci - ebook
Opowieści z 1001 nocy opracowane dla dzieci - ebook
Księga tysiąca i jednej nocy to zbiór około 300 baśni, podań, legend, anegdot i opowieści zamkniętych w kompozycyjną ramę legendy o sułtanie Szachrijarze i jego żonie Szeherezadzie, z głównym wątkiem narracyjnym Szeherezady. Pochodzą z IX–X w. i są zaliczane do arcydzieł literatury światowej. Księga tysiąca i jednej nocy opiera się na dawnych opowieściach arabskich, legendach staroindyjskich, epopejach perskich, starożytnych przypowieściach babilońsko-asyryjskich. Zostały spisane w języku średnioarabskim. Baśnie te są również odbiciem wyobrażeń ludzi prostych na temat życia sfer wyższych, stąd naiwne opinie i opisy, pełne przesady, np. co do sutości posiłków. Niniejszy zbiór przeznaczony dla dzieci zawiera 15 opowieści. Są to: Historia o niewidomym Babie Abdalla, Historia Kogii Hassan Alhabbala, Historia o przeobrażonym Sidi Numanie, Historia o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach, Siedem podróży Sindbada żeglarza, Druga podróż Sindbada, Trzecia podróż Sindbada, Czwarta podróż Sindbada, Piąta podróż Sindbada, Szósta podróż Sindbada, Siódma podróż Sindbada, Historia o księciu Ahmedzie i wróżce Pari-Banu, Historia o rybaku i geniuszu, Przygody perskiego księcia Firuz-Szacha, czyli koń czarodziejski, Powieść o gadającym ptaku, śpiewającym drzewie i źródle złocistym.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-105-2 |
Rozmiar pliku: | 101 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Bagdadzie żył i mieszkał Baba Abdalla. Był młodym człowiekiem; rodzice umarli mu wcześnie i pozostawili duży majątek, tak, iż mógł żyć spokojnie i szczęśliwie. Baba Abdalla był bardzo oszczędnym i majątku owego, jak to często u młodych ludzi się zdarza, nie marnotrawił, lecz przeciwnie mając osiemdziesiąt wielbłądów, wysyłał zawsze karawany z Bagdadu do Bassory, handlując towarami i tem się wzbogacając. Pewnego razu, gdy powracał z pustymi wielbłądami z Bassory do Bagdadu, chcąc wypocząć przy drodze i wielbłądom dać się nakarmić, spotkał przy drodze Derwisza.
Derwisz poznawszy w nim zamożnego kupca, tak się do niego odezwał:
– Oto widzicie człowieku, wielbłądy wasze musiały przewozić na swych grzbietach nieraz wielkie już skarby, ale ja biedny człowiek znam tu w niedalekiej okolicy jedno miejsce, gdzie znajdują się tak wielkie skarby, iż wszystkie twoje wielbłądy kilka razy objuczane jeszcze, by ich nie zabrały.
Słysząc to Baba Abdalla, że był chciwym człowiekiem, tak się do tego zapalił, iż zaczął błagać Derwisza, by mu miejsce to wskazał.
– Kochany Derwiszu – mówił – tobie jako człowiekowi małych wymagań, żyjącemu więcej w pobożności i bogobojności, skarby takie nie są potrzebne, a gdy mi wskażesz to miejsce i ja obładuję swoje wielbłądy, wtedy gotów będę nawet jednego wielbłąda obładowanego odstąpić.
Derwisz pomyślał i rzekł:
– A, to ty obładowawszy wszystkie wielbłądy, mnie tylko jednego ofiarowujesz. Nie kochany Babo Abdalla; my zrobimy inną umowę: oto naładowawszy wszystkie wielbłądy, rozdzielimy je porówno i wtedy rozlosujemy komu jaka część wypadnie.
Trudno było Babie Abdalli pogodzić się z myślą, iż będzie musiał czterdziestu swoich wielbłądów ofiarować, lecz w końcu doszedł do przekonania, że lepiej mieć czterdzieści wielbłądów obładowanych złotem i drogiemi kamieniami, gdyż takie skarby ów miał zawierać, aniżeli osiemdziesiąt pusto idących; więc się zgodził.
Wtedy Derwisz poprowadził go w bok od drogi w dolinę, która coraz bardziej zwężała się, aż wreszcie przez wązką szczelinę wyszli na trochę szersze miejsce, gdzie z jednej strony podnosiła się prostopadła i gładka, jak lustro skała. Tu zatrzymali się.
Derwisz zaś ułożył chróst zbierany po drodze pod skałę i zapalił; buchnęło silne ognisko i czarne kłęby dymu wzbijały się w powietrze. Do ognia nasypał zaś Derwisz jakiegoś czarnego proszku. Gdy dym opadł, oczom Baby Abdalli przedstawiła się w skale ogromna cienka, żelazna brama, spojona dwoma skrzydłami. Lecz Derwisz z łatwością otworzył ją naciskając w spojeniu między skrzydłami, jakąś sprężynkę. Oczom obydwóch przedstawiło się wspaniałe pałacowe wnętrze. Na lewo w murze były wgłębienia wypełnione sztabami złota, wszędzie w bogatych naczyniach leżały bogate kamienie: dyamenty i perły.
Baba Abdala osłupiał:
– Czy wszystko to można zabrać? – zapytał.
– Co tylko zechcesz – odparł Derwisz.
Wtedy Baba Abdalla rzucił się chciwie na te skarby i wspólnie z Derwiszem ładowali ciężkie wory na wielbłądów, przyczem Baba Abdalla był wiele więcej niezmordowanym, aniżeli Derwisz, który spokojnie się zachowywał. Naładowawszy wszystkie wielbłądy i konie swoje z żalem opuszczał Baba Abdalla to miejsce. Gdy wychodzili zauważył on, iż Derwisz wziął z sobą jeszcze jakąś niepozorną drewnianą szkatułkę.
Wyszedłszy Derwisz, zamknął bramę, a napaliwszy znów ognisko, ujrzeli po opadnięciu dymu tę samą prostopadłą ścianę. Poczem rozdzielili wielbłądów na dwie partje po czterdzieści w każdej, rozlosowali i doszedłszy do drogi Baba Abdalla ruszył w stronę Bagdadu, Derwisz zaś w stronę Bassory.
Lecz po jakimś czasie Baba Abdalla pozazdrościł Derwiszowi tamtych czterdziestu wielbłądów i pomyślał sobie, że może mu on dziesięć odstąpi. Wrócił się więc i rzekł do Derwisza:
– Mój kochany Derwiszu, ty zapewne nie umiesz się z wielbłądami obchodzić i bogactw ci nie potrzeba, odstąp mi jeszcze 10 wielbłądów, a tobie 30 wystarczy.
Derwisz zgodził się. Potem Baba Abdalla dwa razy go jeszcze prosił, aż wreszcie i ostatnie 10 wielbłądów mu Derwisz odstąpił. Lecz wtedy Baba Abdalla podejrzewając, a Derwisz dla tego tak się chętnie zgodził na oddanie, w owej szkatułce drewnianej musi posiadać skarb, zapragnął koniecznie dowiedzieć się, co mieści owa szkatułka. Derwisz objaśnił go, iż jest tam tylko maść, którą jeżeli posmarować lewe oko, to człowiek zobaczy zaraz wszelkie ukryte w ziemi skarby, lecz posmarowanie prawego oka grozi oślepnięciem.
Na żądanie Baby Abdalli posmarował mu Derwisz lewe oko i rzeczywiście odrazu ujrzał Baba Abdalla moc ukrytych pod ziemią skarbów, wejść tajemnych, pałaców ukrytych; lecz nie wierząc Derwiszowi, iżby posmarowanie drugiego miało zgubne skutki, natomiast przypuszczając, iż obdarza ono nową jakąś właściwością, mimo silnego oporu Derwisza, nalegał ciągle, by mu ten i prawe oko posmarował. Wtedy Derwisz posmarował mu je, Baba Abdalla z chciwością oczy otworzył i... O! zgrozo – ciemności ogarnęły go. Derwisz nie kłamał. Posmarowanie prawego oka.....................................Historia Kogii Hassan Alhabbala.
W dużem mieście, zwanem Bagdadem, żyło dwóch przyjaciół: Saad i Meram. Pewnego wieczoru przechadzali się razem w ogrodach tego miasta i rozprawiali o tem, jakby tu najlepiej zaradzić na świecie nędzy, która tak często się szerzy. Saad był zdania, iż najlepiej by było ubogim ludziom rozdać po pewnej sumie pieniędzy, która by im pozwoliła odrazu stanąć na nogach, zakupić potrzebne do pracy materjały i pracując nadal uczciwie pozbyć się nędzy. Meram zaś był zdania, iż same pieniądze, aczkolwiek dużo pomagają, jednakże nie wystarczą, i trzeba również by los poszczęścił; gdyż czasem i bez pieniędzy zawdzięczając jedynie przypadkowi jakiemuś, do dużego dobrobytu dojść można.
– Co tu długo mówić – odparł Saad – najlepiej uwidocznić to można na przykładzie. Dzięki Niebu, jestem dość zamożny i mogę pozwolić sobie na taką próbę. Dam jakiemu ubogiemu człowiekowi pewną sumę, a zobaczysz Meramie, iż postawi go to zaraz na nogi.
To mówiąc wyszli właśnie na plac podmiejski nad rzeką Tygrem, gdzie pracował w oddali jakiś powroźnik.
– Oto widzę tam jakiegoś ubogiego człowieka – rzekł Saad – zróbmy z nim próbę.
– Poczekaj – odparł Meram – trzeba najpierw upewnić się, czy człowiek ów godzien jest zapomogi. Tam widzę stragan jakiejś przekupki, spytajmy jej się, co to za człowiek.
To mówiąc podeszli do owej przekupki, która objaśniała ich, że powroźnik ten imieniem Hassan Alhabbal, jest najpoczciwszym człowiekiem w świecie, tylko ogromnie ubogim.
Saad zadowolony, że znalazł odrazu właściwego człowieka, podszedł razem z Meramem do Hassana, zapytując go jak mu się powodzi.
– O, nie bardzo dobrze mój panie – odparł Hassan – pracuję cały dzień bez wytchnienia, chcąc sobie jakikolkolwiek zapasik na większy zakup konopi uciułać, lecz zawsze kiedy jestem już na najlepszej drodze do zebrania, wypadną w domu jakieś większe koszta, czy to choroba, czy kupno czegoś większego i wszystko zaoszczędzone – rozbiega się.
– Więc by wam się jakaś zapomoga stanowczo przydała – rzekł Saad. – Oto widzicie – rzekł wyjmując z kieszeni dość gruby worek, w tym worku jest 200 cekinów; jest to dług odebrany prze ze mnie, którego się już mało spodziewałem. Postanowiłem to komuś ubogiemu ofiarować.
Hassan z początku wahał się, czy mu to przyjąć wypada, lecz gdy Saad nalegał, ze łzami w oczach przyjął ów worek i z radości zapomniał nawet podziękować.
Przyszedłszy do domu, nie chciał Hassan żonie, ani nikomu pieniędzy tych pokazywać, z obawy, by zaprędko się na niepotrzebne rzeczy nie rozeszły. 10 cekinów pozostawił tylko sobie w worku, a resztę 190 cekinów zaszył w turbanie, będąc pewnym, iż tam nikt ich chyba nie wykryje.
Potem wyszedł na miasto, by kupić konopi. Przechodząc koło jatki z mięsem, przypomniał sobie, iż bardzo dawno nie było u nich w domu mięsa, kupił więc kawał mięsa i wracał uszczęśliwiony do domu. Naraz zleciał sęp zgłodniały widocznie i chciał Hassanowi koniecznie wydrzeć z ręki ów kawałek mięsa. Przy odpędzaniu ptaka Hassanowi zleciał z głowy turban. Widząc to sęp pochwycił turban w swoje szpony i zanim się Hassan spostrzegł, uleciał z nim w powietrze. Hassan oniemiał z rozpaczy – nie mogąc sobie darować, iż pozwolił na porwanie turbanu; lecz w końcu widząc, iż już nic nie poradzi, wrócił do domu i nie mówiąc nic żonie, udał się na spoczynek by nazajutrz znów w nędzy życie zaczynać.
Minęło od tego czasu blizko pół roku, a Saad z Meramem znów przechadzali się po ogrodach.
– Ciekawym – rzekł Meram – jak tam naszemu Hassanowi się powodzi.
– A przypuszczam, iż mu się powodzi – odparł Saad – zresztą zdaje mi się, że nie daleko jesteśmy od tego miejsca gdzieśmy go wtedy spotkali, moglibyśmy się wybrać, zobaczyć go. Zapewne nie pracuje już sam, lecz najął sobie pomocników.
Meram chętnie się zgodził i razem z Saadem wybrali się w stronę, gdzie Hassan dawniej pracował. Jakoż ujrzeli go, lecz nie zdradzał bynajmniej zamożniejszego stanu jak przedtem; przeciwnie suknie jego były jeszcze więcej wyniszczone.
– Nie zdaje mi się, by pieniądze twoje pomogły mu, rzekł Meram.
Gdy podeszli do niego, spytał go Saad o powody takiego wyglądu. Gdy Hassan opowiedział mu przygodę z sępem, nie chciał Saad temu wierzyć; lecz Meram dawał Hassanowi zupełną wiarę i twierdził, iż sępy przeważnie rzucają się na to, co upadnie. Saad niezadowolony, iż próba mu się nie udała, postanowił przyjść Hassanowi jeszcze raz z pomocą, zwłaszcza, iż znający go ludzie zeznawali, że Hassan przez ten czas bynajmniej nie hulał, lecz tak jak zawsze ciężko codzień pracował. Dał mu więc znów worek z 200 cekinami, upominając, by był tym razem ostrożniejszy.
Hassan nie posiadał się z radości. Odliczył znów 10 cekinów i schował je do woreczka, zaś ze 190 ma chodził po mieszkaniu, poszukując, gdzieby je tu w ukryciu przechować. W w końcu zaszedł na strych i znalazł tam stary popękany garnek ze słodzinami. Schował owe 190 cekinów pod słodziny, pewien, iż nikt chyba napewno takiej kryjówki nie odkryje.
Poczem wyszedł na miasto po zakupy. Powróciwszy spostrzegł, iż żona szykuje się do prania i porozkładała świeże kawałki mydła na stole.
– Skądże ty wzięłaś to mydło – spytał – skoro w domu nie było pieniędzy.
– A, przejeżdżał tu koło domu mydlarz na osiołku, więc dałam mu garnek ze słodzinami, co stał na strychu, a on mi za to ofiarował mydło – odparła.
– A może mu i garnek ofiarowałaś – wykrzyknął Hassan.
– Właśnie, a cóż może przepłaciłam to mydło. Garnek był stary i popękany i ledwie się trzymał.
Hassan z rozpaczą złapał się za głowę i opowiedział żonie, jak to drogo za owe mydło zapłaciła. Oboje byli zrozpaczeni przyczem żona gderała, iż to zawsze tak bywa, gdy mąż coś ukrywa przed żoną. I znów Hassan w biedzie pracował dalej.
Minęło od tej pory znów pewnie kilka miesięcy, kiedy Saad z Meramem znowuż się w tych stronach znaleźli. Saadowi przyszedł na myśl Hassan i zaprojektował odwiedzić go. Gdy podchodzili do placu, na którym pracował Hassan, oczom swoim nie chciał wierzyć Saad, iż Hassan jeszcze nędzniej niż przedtem wyglądał.
– A widzisz – rzekł Meram – mówiłem ci, że nie zawsze pieniądze skutkują. Temu biednemu człowiekowi znów się coś przytrafić musiało.
– Masz rację – odparł Saad – ale tylko dlatego, iż do próby mej wybrałem niewłaściwego człowieka. Hassan jest oszustem, który rozmyślnie udaje przed nami ubóstwo, przypuszczając, iż go ciągle wspomagać będę.
Gdy doszli do Hassana i ten ze łzami w oczach opowiadał im zdarzenie z owym garnkiem, Saad ironicznie się uśmiechnął. Widząc to Hassan, rzekł:
– Macie panie wszelkie prawo nie wierzyć mi, lecz nie myślcie, bym był zdolny kiedykolwiek przyjąć od was więcej pieniądze – to mówiąc szedł, kręcąc powróz.
Saad i Meram szli obok niego. Naraz Meram potknął się o coś, podniósł z ziemi kawałek ołowiu. Obracając się do Hassana rzekł:
– Ode mnie Hassanie, nigdy nic jeszcze nie otrzymałeś, więc oto teraz ofiarowuję ci ten kawałek ołowiu, a jestem przekonany, iż jeżeli los będzie chciał, to i on ci szczęście przynieść może.
Saad śmiał się z tego, by kawałek ołowiu mógł szczęście przynieść, Hassan zaś podziękował grzecznie, lecz obojętnie wsadził go do kieszeni.
W sąsiedztwie Hassana mieszkał pewien rybak. W kilka dni potem spotkaniu z Saadera i Meramem, już późno w nocy, usłyszał Hassan pukanie do okna. Gdy wstał i otworzył okiennicę, zobaczył pod oknem żonę owego rybaka, która objaśniła, iż mąż jej udaje się jutro rano na połów, zapomniał sobie kupić ołowiu, który mu jest niezbędny do przyrządzenia sieci i wysłał żonę, by poszukała u sąsiadów ołowiu. Wszyscy zaś już przeważnie spali i nie chciało im się szukać ołowiu.
– Wiem ja dobrze – mówiła – iż nie macie go pewnie, lecz chcąc męża zadowolnić, chciałam i do was zapukać.
To mówiąc zabierała się do odejścia. Lecz Hassan zatrzymał ją, mówiąc, iż omyliła się myśląc, iż on nie ma ołowiu i wręczył jej ofiarowany przez Merama kawałek ołowiu.
Rybak gdy dowiedział się, że wszędzie odprawiono ją z kwitkiem, dopiero Hassan obdarzył ją dużym kawałkiem ołowiu, taką poczuł dla niego wdzięczność, iż zaprzysiągł ofiarować mu cały jutrzejszy pierwszy połów.
I rzeczywiście nazajutrz pod wieczór zaszedł do Hassana rybak, przynosząc mu piękną dużą rybę i mówiąc.
– Oto, proszą was Hassanie, przyjmijcie ode mnie tę rybę, ze wszystkiem, co się w niej znajduje. Postanowiłem ofiarować wam cały połów pierwszy, lecz tylko tę rybę wyciągnąłem.
Hassan podziękował mu serdecznie. Poczem żona wzięła się do rozkrajania jej, by przygotować rybę na wieczerzę. Gdy rozkrajała ją, wyleciał ze środka kamień duży i niezwykle świecący. Dzieci Hassana zaczęły odrazu nim się bawić i narobiły takiego krzyku, iż Hassanowa musiała im go odebrać i położyła wysoko na półce. Wieczorem kamień zajaśniał tak, iż nie potrzeba było lampy zapalać.
Na drugi dzień przyszła sąsiadka Hassanów żydówka, żona jubilera i pytała o powód takiego hałasu wczorajszego. Gdy dowiedziała się o przyczynie, chciała kamień zobaczyć. Gdy zobaczyła – chciała kamień koniecznie nabyć. Z początku dawała 2 cekiny, lecz przy ciągłych targach, kiedy Hassan zauważył, że jest to jakiś drogi kamień i zażądał 100 tysięcy cekinów, żydówka obiecała przysłać swego męża. Znów po długich targach żyd zgodził się dać 100 tysięcy.
Hassan czuł się w obowiązku odniesienia tych pieniędzy rybakowi. Lecz ten ani chciał słyszeć o tem, cieszył się bardzo, iż Hassanowi zdarzyło się takie szczęście.
Hassanom zaś od tego czasu inaczej życie płynąć zaczęło. Hassan skupywał towary wszystkich powroźników bagdadzkich, a sam wybudował olbrzymie składy pięknie urządzone.
Posiadał również ładny pałac. Wreszcie kupił sobie dobra ziemskie z pięknym zamkiem w okolicy.
Zdarzyło się znów w jakiś czas potem, iż Saad z Meramem przez Bagdad przejeżdżali. Nie zapomnieli wypytać się o Hassanie; gdy dowiedzieli się, jak on teraz żyje, Saad rzekł:
– Oto napewno z moich pieniędzy Hassan tak się wzbogacił, a...........................................................